ROZDZIAŁ 32

Sirius jechał ulicami miasta, a tłum krzyczał i wiwatował z takim poświęceniem, że niektórzy dostawali amoku. Już cztery osoby zostały stratowane przez gwardzistów wynajętych przez Wielkiego Księcia Oriona. Ale nikogo to nie obchodziło. Szaleństwo sięgało ostatecznych granic. Ktoś, po raz pierwszy w dziejach, powstrzymał zarazę. Górne miasto istniało dalej i miało się w miarę dobrze. Dolnego praktycznie już nie było. Tłum obdartusów, głodnych wieśniaków i zbankrutowanych kupców od dawna tłoczył się u bram, żeby objąć w posiadanie puste domy dawnych mieszkańców stolicy Troy. Czekali aż minie okres kwarantanny zarządzonej przez Urząd. Stolica znowu będzie gęsto zaludniona. W więcej niż połowie nowymi mieszkańcami jednak. W dolnym ocalały tylko pałace zawczasu zamknięte i kilka struktur organizacyjnych różnych służb, teraz już w większości spenetrowanych przez Mikę. Tłum jednak nie mógł mieć o tym pojęcia. Szaleństwo ogarniało wszystkich. Sirius zdążył już zarobić w oko łodygą jednego z licznie rzucanych kwiatów (i teraz łzawił, sycząc z bólu), a także dwa razy w ucho jakimiś lepkimi słodyczami. Klął jak szewc, usiłując się jednak uśmiechać do wiwatujących ludzi. Kobieta z małym dzieckiem na ręku przedarła się cudem przez kordon gwardzistów i całowała go w stopę, zanim jej nie odepchnięto.

– Psiamać! – warknął Sirius. – Ugryzła mnie w palec!

– No to na pal nabić – mruknął Zaan.

– Tylko żartowałem – młody książę uśmiechnął się szeroko. – Mam już lepką mordę. Nie chcę mieć jeszcze oślinionych stóp.

Orion uśmiechnął się również.

– Synu mój najdroższy – szepnął. – Pamiętaj o pieniądzach.

Sirius, klnąc w żywy kamień, zaczął garściami rozrzucać brązowe z wielkiego kosza uwieszonego przy siodle jego konia. Tłum zaczął się tratować, nie zważając na razy wymierzane biczami przez gwardzistów.

– Zabijemy więcej motłochu niż zaraza – mruknął.

– Ale będą cię sławić przez wieki – odparł spokojnie Wielki Książę. Nawykły do oficjalnych przejazdów przez miasto zaczął tak powodować wierzchowcem, żeby znaleźć się poza zasięgiem rzucanych zewsząd dóbr. Szczególnie lepkich słodyczy.

– Synu – dodał jeszcze. – Wytrzymaj.

– Dobrze mu, kurwa, mówić – szepnął Sirius do Zaana, bo właśnie zarobił w twarz plackiem z jagodami, który jakaś gospodyni piekła, nie szczędząc wysiłków, w podzięce za uratowanie licznej rodziny. Jagody rozbryznęły się na twarzy młodego księcia. Który zaczął wycierać się chustą. Trochę zlizał.

– Świetne! – powiedział, zbierając resztą dłonią. – Ty, to jest naprawdę smaczne!

– To żryj i się zamknij – odparł Zaan.

Sirius jednak, w ramach zemsty, chlasnął serią brązowych po twarzach stojących najbliżej, wiwatujących mieszczan tak, żeby ich najbardziej zabolało. Kmioty jednak miały w dupie ból. Łapały brązowe w locie i wyły z radości. Sirius zarobił pieczenią w kark. Potem w czoło jakimś medalikiem na sznurku.

– Mam dość! – ryknął.

Orion widząc, co się dzieje, znowu podjechał bliżej.

– Synu, musisz się bronić – westchnął.

– Niby jak?

Wielki Książę sięgnął do szkatuły wiezionej przez podręcznego i wziął dwie garście złotych monet. Rzucił na prawo i lewo. Tłum zaczął się mordować i następne kilkadziesiąt kroków przebyli we względnym spokoju.

– Teraz wiesz, dlaczego wielcy tego świata rozrzucają pieniądze podczas pochodów? – uśmiechnął się zgryźliwie do Zaana. Sypnął jeszcze garść złota, żeby otworzyć orszakowi drogę do wielkiej świątyni. Rzut był bardzo celny, wszyscy ludzie, którzy zagradzali ulicę pobiegli pod ścianę budynku, żeby się bić, gryźć i wyszarpywać nawzajem włosy. – A oni myślą, że to dla podkreślenia majestatu… Głupcy.

Sirius z wielką ulgą zsiadł z konia przed stromymi schodami. Gwardziści utworzyli kordon. Młody książę dał kapłanom pękatą sakiewkę na ofiarę z byków, krów, cieląt, baranów i kur. Ci, świadomi od lat jak wyglądają oficjalne pochody, dyskretnie, na boku oczyścili go mokrymi ręcznikami, a potem wysuszyli lnianymi szmatkami. Ktoś nawet na powrót ułożył mu pomalowane na jaskrawą czerwień włosy. Świątynni ciurowie zaczynali już chlastać biedne zwierzęta na ołtarzach. Tłum znowu zaczął napierać w nadziei na tłuste, ofiarne mięso. Główny kapłan błyskawicznie wskazał młodemu księciu drogę, chcąc go uchronić przed nadmierną miłością mieszkańców stolicy. Sam zaś zaczął rozmawiać z Orionem.

Sirius i Zaan wspięli się na schody, przeszli do przestronnego przedsionka, a potem do pustej, głównej sali świątyni. Teraz już byli sami. Oświetlony oliwnymi lampkami posąg Pierwszego Boga robił duże wrażenie. Był tak ogromy, że trzymany przez niego w rękach człowiek był pięć razy większy od normalnego, żywego człowieka. Laska życia dzierżona w drugiej ręce była dłuższa niż niejeden most.

– I co niby, kurwa, mamy tu robić? – spytał Sirius.

Zaan usiadł na pozłacanym najmniejszym palcu stopy Pierwszego Boga. Ledwie zdołał się wdrapać.

– Masz się modlić i dziękować za poratowanie od zarazy.

– No przecież, psiamać to ty powstrzymałeś zarazę.

– Nie ma sprawy. Możesz paść na mordę przede mną.

Sirius roześmiał się. Usiadł na zydlu należącym do najwyższego kapłana. Odruchowo już zsunął nogi razem, kolano przy kolanie. Spódniczka była naprawdę idiotycznym strojem dla mężczyzny. Zaan cieszył się, że jego nie obowiązywała tysiącletnia tradycja i pozwolono mu dalej nosić płaszcz.

– Co robimy dalej? – spytał Sirius.

– Ciężka sprawa – mruknął Zaan. – Skoro Zakon wywołał zarazę, żeby cię zabić, to teraz nie popuści. Musimy ich czymś zająć.

– Niby czym?

– Musimy wywołać wojnę.

– Ja cię… Z kim?

– Najłatwiej z Luan.

– No przecież trwa od tysiąca lat!

– Ale teraz to będzie inna wojna. Totalna.

– To znaczy… jaka?

– Widzisz. Stosunek przerywany na granicy, zwany dotąd wojną, nikogo nie obchodzi tak naprawdę. To świetna okazja, żeby wielkie rody napchały sobie kabzę na przemycie. Ale z tym trzeba skończyć. Trzeba zniszczyć Luan, bo to ostoja siły Zakonu.

– I damy radę? – Sirius uśmiechnął się sceptycznie, a Zaan w myślach postanowił nagrodzić sowicie jego nauczycieli za to, że potrafili nauczyć tego muła strojenia tak skomplikowanych min.

– Nie. Mika jednak już namotał Królestwa Północy. Jedzą nam z ręki. My dwaj musimy pojechać do Arkach. Oni też walczą z Luan od lat. Ale teraz damy im pieniądze. Damy im nasze wielkie koneksje. Opętałem tam już jednego faceta, nazywa się Biafra i dużo może. Oni mają nóż na gardle. Skoczą za nas w ogień, bo jesteśmy ich, w pewnym sensie, naturalnym sojusznikiem. Zrobią, co będziemy chcieli.

– Ale po co?

– Kurde balans! Zakon nas zapieprzy! Musimy wejść do Luan i zabić tam wszystkich. Wtedy Zakon będzie psem bez zębów.

Sirius tylko potrząsnął głową. Potem ukrył twarz w rękach.

– Zaan… – szepnął. – Po coś my tu przyszli?

– Tu? To znaczy gdzie?

– No tu. Po coś my to książęctwo brali? Na jakiego ciula żeśmy tu przyleźli?

Zaan zaskoczony przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powiedzieć. A Sirius kontynuował.

– Psiamać, mamy więcej złota niż komukolwiek mogłoby się przyśnić. Ale… Cośmy narobili, stary? Cośmy narobili??? Kurwa, dzięki nam stolica Troy została wybita przez zarazę, my knujemy, mordujemy skrycie, a teraz, kurwa, zamierzasz zabić całe Luan! Tylko po to, żeby każdy skryba świątynny w przyszłości znał twoje imię? Na chuj? Człowieku, opamiętaj się! Naprawdę chcesz zabić setki tysięcy ludzi, tylko po to, żeby cię pamiętali???

– Teraz już nie mamy wyjścia – mruknął Zaan, przygryzając wargi. – Już nie uciekniemy.

– No to się sami zabijmy – krzyknął Sirius. – To tylko dwie osoby. A nie setki tysięcy! Kurwa!!! Wyobraź sobie te wszystkie płaczące mamusie… bo im synków zabijemy! Ja nigdy nie miałem matki. Ty jesteś moim bratem i ojcem jednocześnie. Ale teraz zamierzasz spalić pół świata dla jakiejś głupoty!

– Musimy…

– Gówno musimy! – eksplodował Sirius. Wyjął ukryty w rękawie sztylet. – Chcesz? – spytał.

– Chcę co?

– Otwórz sobie żyły. I ja też otworzę. Umrzemy tutaj. Będą cię pamiętać, Zaan. Będą cię wielbić, bo powstrzymałeś zarazę. Jak chcesz napiszę dokument, że to ty. Że jesteś zbawcą ludzkości. Za tysiąc lat ludzie będą składać ofiary pod twoimi pomnikami. To jest ważne! Nikt, kurwa, nie będzie wiedział, że to przez naszą głupotę ta zaraza wybuchła. Będą cię wielbić przez tysiące lat! Zaan… zatrzymajmy się tutaj!

– Nie. Teraz już nie możemy!

– Gówno nie możemy! Zabijmy się. Tylko dwa trupy. A nie setki tysięcy! Tylko dwa.

Wyciągnął sztylet w stronę Zaana.

– A Orion? A twoje siostry, Maghrea i Amaltea? Zapieprzą ich, jak się wyda, co narobiliśmy! Nie kochasz swoich nowych sióstr?

– Odpierdol się! Niech będzie i pięć trupów. Ciągle to nie jest sto tysięcy. Ciągle to nie jest milion. Ja cię pieprzę… Cośmy, kurwa, narobili?! Same trupy i sieroty!

– Teraz wojna – powiedział rzeczowo Zaan. – Nie ma już przed tym ucieczki.

– Ale, kurwa, po co??? Niech im będzie, żeśmy przegrali. Że jesteśmy cienkie patyczki. Dobra. Niech mnie uważają za durnia. Ale jeśli to ma uratować te tysiące mamuś beczących nad grobami synków, to chyba warto, co?

– Nie. Już nie możemy. Zachwialiśmy równowagą sił w królestwie Troy. Teraz… albo my, albo oni.

– No to niech oni wygrają! A my się zabijmy i oszczędźmy w ten sposób te stosy zwłok, które narobimy! Możemy jeszcze powstrzymać śmierć, która kroczy naszym tropem z duuuuuużą kosą w ręku! Możemy jeszcze zmyć z jej gęby ten głupi uśmiech szczęścia!

– Już nie.

– Pierdol się! Nie masz racji – Sirius wyciągnął sztylet w stronę Zaana. – Chcesz?

– Nie – odparł Zaan. – Jeszcze nie. Choć jestem na to gotowy.

– No to, na co czekasz?

– Na oklaski! Pierdol się sam, tchórzu!

Sirius wściekły nagle podskoczył do Zaana i oparł mu ostrze sztyletu o szyję. Na wysokości tętnicy.

– Mnie nazwałeś tchórzem??? Mnie?

– No pchnij! I pierdol się sam!

– Zaan, kurwa, jesteś jakby moim ojcem! Zaan!

– No pchnij, tchórzu! Zrób to!

– Zaan, kurwa! Zaan! Zaan…

– Pchnij tchórzu. No już. Bez wahania.

– Kocham cię, durniu!

– Ja też cię kocham.

– Szlag… – Sirius opuścił sztylet. – Zdaje się, że dwóch facetów właśnie wyznało sobie miłość w świątyni… To chyba zakazane przez prawo.

– Chyba tak.

Sirius znowu usiadł na zydlu. I znowu przycisnął kolano do kolana.

– Pieprz się palancie. Nienawidzę cię!

– Szybko zmieniasz uczucia – Zaan masował sobie draśniętą ostrzem szyję.

– Dupek!!!

– Idiota!

Roześmieli się obaj.

Sirius jednak nie należał do osób, które mnożą trudności. Wprost przeciwnie. On je raczej niwelował.

– To co? Zabijamy setki tysięcy ludzi?

– No.

– Niech cię szlag trafi!

– To już Zakon chciał osiągnąć. Ale… mu się nie udało.

Zaczęli ryczeć ze śmiechu. Chichotali tak, że mogło to być słyszalne nawet na dziedzińcu. Bogowie! Przyjaźń między dwoma mężczyznami. Tego się nie da osiągnąć z żadną kobietą. To jest prawdziwa przyjaźń.

– Co robimy?

– Zapieprzymy wszystkich w Luan – nowy ryk śmiechu.

– Niby jak?

– Musimy zrobić przewrót tutaj, bo nam nie pozwolą ruszyć do prawdziwego boju. Na szczęście Armia Domowa już praktycznie nie istnieje. Orion robi machloje, a potem przewrót. Musi. Musi przeżyć. Lecimy na Zachód, ale tym razem do Syrinx. I Zakon jest psem bez zębów.

– Jesteś kompletnym kretynem.

Nagle zza pomnika Pierwszego Boga ukazał się Wielki Książę Orion.

– On w ogóle nie jest kretynem – książę wskazał na Zaana. – On jest bardzo inteligentnym człowiekiem.

Zaan struchlał, wyobrażając sobie, co mógł podsłuchać Wielki Książę. Runął na kolana. Chyba niepotrzebnie. Orion, jak się okazało, musiał usłyszeć tylko ostatnie zdania.

– On ma rację – powiedział. – Teraz albo nigdy… A to znaczy „teraz” synu! – podrapał się w brodę. – Aaaaaaaaa… Musimy wykorzystać niepowtarzalną szansę. On dobrze myśli. On to ma ładnie w głowie poukładane.

– Co masz na myśli ojcze?

– Teraz albo nigdy! A to naprawdę znaczy „teraz”. Bo nie wiem, gdzie jest „nigdy”…

Orion skinięciem palca poderwał Siriusa z zydla i Zaana z podłogi. Sam zajął zydel pierwszego kapłana i założył nogę na nogę.

– Emmmm… Powiedz, co sobie wymyśliłeś, człowieku w czarnym płaszczu, którego opinie tak bardzo zacząłem ostatnio cenić.

– Musimy z Siriusem udać się do Arkach. Musimy nakłonić ich Królową do wojny z Luan. Ale wojny totalnej. Tam w wojsku są same dziewczyny. Wymyślili sobie, że skoro mają tak mało ludności, to mężczyźni będą produkować wszelkie dobra, a baby walczyć, żeby nie umniejszać potencjału. Armia do dupy. Ale jak im damy pieniądze…

– Zostaw w spokoju kwestie oczywiste. Mamy tam kogoś?

– Mamy.

– No i dobrze. A teraz wypowiedz się w kwestiach naprawdę istotnych.

– Problemy mamy trzy: wielkie rody, Królewscy Donosiciele i Zakon. Zakon rozpracowany, jeśli chodzi o współpracowników tutaj. Donosiciele również rozpracowani. Pozostają wielkie rody. Ale mam sporo źródeł informacji.

– Dobrze… – przerwał mu łaskawie Wielki Książę. – Rozumiem, że wielkimi rodami mam zająć się sam.

– Ja mogę we wszystkim pomóc. Ja…

– Ciiiiiii… – przerwał Zaanowi Orion. – Kto najbardziej bruździ?

– Tau z armią Wschód, Archentar z dyplomacją i trochę Dahren.

Wielki Książę przygryzł wargi.

– Czy nie dałoby się jakoś wywołać nowej wojny z Symm, żeby związać siły Tau?

– Dałoby się. Bez żadnego problemu.

– No i dobrze. Sam zajmę się Archentarem i Dahrenem – Wielki Książę zerknął na syna. – Widzisz, chłopcze… Sztuka polityki polega na wsadzeniu palca między framugę i drzwi. Problem tylko w tym, żeby te drzwi, w danym momencie, były szeroko otwarte! I nie zamykały się za szybko.

– Ludzie… – jęknął cicho Sirius. – Co wy chcecie zrobić? Wojna na wschodzie, wojna na zachodzie, kraj spustoszony przez zarazę, wielkie rody do piachu, lud do wojska, a potem na cmentarz… Co wy chcecie zrobić?

Orion pokiwał głową. Oparł rękę na ramieniu syna.

– A jakie mamy inne wyjście? – spytał. – Inaczej zabiją nas. Naruszyliśmy równowagę sił w królestwie Troy. Jesteś zbyt popularny dzięki temu mężczyźnie w czarnym płaszczu, żeby mieli nam to puścić płazem. Równowaga została naruszona. I on – znów wskazał na Zaana. – doskonale to rozumie. Ty też musisz zrozumieć.

– Ale po co? Chcą mnie zabić? Niech zabijają! Lepsze to niż stosy trupów, które narobimy! Lepsze to niż beczenie setek tysięcy mamuś na cmentarzach! Chcecie, psiamać, wywołać wojnę totalną, zrobić jakieś spiski i morderstwa. Widzę krew na waszych rękach!

– Synu… Nie mamy innego wyjścia – Orion znowu pokiwał głową. Ach, jak pięknie wypadnie opis tej rozmowy w kronikach, które kiedyś zamierzał podyktować. Jak pięknie. Jak wspaniale. Sirius zadumany nad losem świata! Bosko. Niczego lepszego nie mógłby wymyślić, nawet jakby nie spał sto nocy, tylko ślęczał nad opisem dokonań zamierzchłych bohaterów. Był dumny z syna. Moja krew!!! – Musimy zabić ich wszystkich – dodał jednak rzeczowo.

– Po co człowiek sięga po te pierdoły? – zapytał Sirius. – Nie zjem więcej niż mam. Nigdy nie przejem tego, co jednego dnia gotuje się w pałacu. Nigdy nie przelecę nawet tych wszystkich kobiet, które dostaję pod nos! Po co wam władza nad światem? Co chcecie z tego mieć? Nieszczęście tylu ludzi? To was bawi?

Orion zerknął na Zaana. Ach jak to pięknie wypadnie w kronikach. Co za temat! Co za styl… Zaan zrobił dyskretny gest: „przeczekać”. Obaj uśmiechnęli się do siebie.

– Synu – Wielki Książę oparł dłoń na ramieniu młodego księcia. – Porozmawiamy później. Bardzo mnie cieszy twoje pojęcie moralności. To godne króla! – westchnął. – Którym może i zostaniesz niedługo… – szybko jednak przeszedł do rzeczy istotnych. – Co zamierzasz? – spytał Zaana.

– Wielki panie! Musimy zrobić przewrót.

– Tyle sam wiem. Inaczej rozniosą nas na ostrzach sztyletów.

– Musimy związać Tau wojną na wschodzie. Ale to da się zrobić za tanie pieniądze. Musimy ruszyć na Luan, ale tym razem poważnie. Sirius powinien pojechać do Arkach i ustalić zarysy wspólnej akcji. To będzie strasznie dużo kosztowało. Ale musimy wydać tą rzekę złota i wpuścić ją w antyzakonny kanał. Królestwa Północy już omotane. Ruszą, kiedy każemy. W przyszłym roku musimy być w Syrinx. Mam człowieka w ścisłym otoczeniu cesarza. To wróżbiarz. Naczelny wróżbiarz cesarstwa, bo… On przewidywał ruchy naszych wojsk… skutecznie. Bo trochę o tym wiedział. Tyle, ile mu zdradziliśmy.

Orion uśmiechnął się promiennie.

– I on powie, w decydującym momencie, to co chcemy.

Orion wstał i przytulił Zaana do piersi.

– Cieszę się, że związałeś swój los z naszą rodziną, człowieku – szepnął. – Nie pożałujesz!

– Sirius musi jechać do Arkach. Musimy mieć tajny traktat.

– W przeciągu trzech modlitw zdobędę upoważnienie od Archentara odpowiedzialnego za dyplomację. Dodatkowo, to świetnie, że Sirius zniknie z oczu wielkich rodów. Mniej będzie gadania, mniej spisków. I król i cesarz dadzą glejty dyplomatyczne. Nikt go nie ruszy po drodze.

– A my…

– A my w tym czasie przygotujemy, co potrzebne. Dobrze to wymyśliłeś. Dobrze.

Zaan zgiął się w ukłonie. Charczało mu w płucach. Ostre szpony reumatyzmu wgryzały się w kości. Nie wiedział, po co żył. Nie miał już zielonego pojęcia. Ból, strach, ból. Po co? Ból i strach. Po co?

Orion skinął głową. Był już stary. Nie mógł jeść tego, na co miał ochotę. Nie mógł już się położyć do łóżka z kobietą. Po co on to robił? Musiał. Tak go wychowano. Ale po co?

Sirius wstał nagle. On jeden był młody, zdrowy, jurny. Mógł robić, co chciał. Jemu umysł nie napełniał każdego wieczoru strachem.

– Rozumiem, że jedziemy do Arkach motać pajęczynę. A potem wybijemy kogo się da tutaj, robiąc przewrót?

– Dobrze zrozumiałeś, synu.

– Ale, powiedzcie mi tylko… po co? – obciągnął na sobie bogato zdobioną spódniczkę i ruszył do wyjścia. – Po co?

Загрузка...