ROZDZIAŁ 27

Wielcy Książęta, przybywający na dwór Oriona wraz z rodzinami, nie wprawili służby w tak wielkie przerażenie jak zapowiedź wizyty Królewskiej Rady. Sam Król, od dawna złożony chorobą, nie mógł uświetnić przyjęcia własną osobą ale Rada wystarczyła. Czyjeś głowy potoczą się po dziedzińcu – powtarzali od rana pachołkowie – oby nie nasze! Jej członkowie, odziani w purpurowe szaty kroczyli przez miasto, by oficjalnie przyjąć księcia Siriusa na powrót do wielkiej rodziny władców Troy – i sam ich widok wymiatał ulice z wszelkich ludzi, a nawet więcej – ze wszystkiego co żyje, choć wydaje się dziwne, skąd zwierzęta mogły wiedzieć, że przebywanie w pobliżu dwudziestu czterech starych mężczyzn może być niebezpieczne. Znaczni goście, wielmoże, władze miasta, zaproszeni goście tłoczyli się tymczasem we wszystkich chyba pomieszczeniach pałacu, dochodziło do żenujących przepychanek przy stołach, obelg, wyzwisk i szturchanin. Podobno był to zwykły widok w takich wypadkach. Zaan jednak nie zamierzał w tym uczestniczyć. Natomiast do bardziej dystyngowanych sal, zajmowanych przez oficjalnych gości, dostępu nie miał. O tym, co działo się w głównej sali, donosiło mu dwóch ludzi: Kefos (jeden z licznych pomocników podającego wino) i Hara (jeden z jeszcze bardziej licznych podręcznych). Obydwaj mieli dostęp do księcia, Orion sam ich wyznaczył do usługiwania, Mika natomiast sprawdził i kupił w trzy modlitwy później.

– P… p… panie – Kefos jąkał się lekko. Zabawne, ale nigdy nie zdarzyło mu się to przy Wielkim Księciu, potrafił się jakoś zmobilizować w chwilach wielkiego napięcia. – Książę Si… Sirius przy… przyjął Radę K… Królewską. Powiedział im, że są f… f… f…

– Jacy?

– F… fajni!

– O Bogowie! I co?

– U… u… u… ucieszyli się.

– Dobra, spadaj – Zaan powrócił do rozmowy z nadwornym matematykiem, którego zaprosił do swej izby. Obiecał mu dużą sakiewkę wypełnioną czystym złotem za rozszyfrowanie listów astronoma, które ten słał na Wyspę Zakonu, ale mędrzec tylko rozkładał ręce.

– Panie, nie mając klucza, nie rozszyfruję listów.

– Był taki matematyk, który złamał szyfr imperialny – Zaan strzelił palcami. – Wypadło mi z głowy nazwisko – łgał jak pies, nikt dotąd nie złamał żadnego ze zmienianych często imperialnych szyfrów Luan. – No ten…

– Nie znam nikogo takiego – matematyk wydął wargi. – Nie zadaję wam kłamu, panie – zreflektował się szybko. – Ale człowiek, o którym mówicie musiał dysponować jakimś kluczem, jakąś podpowiedzią.

– Wiem, że nie miał klucza! – krzyknął Zaan. – Czytałem o nim w kronikach – kłamał dalej.

– Panie… Jeśli nie miał klucza, musiał dysponować choć kilkoma przetłumaczonymi słowami. Ktoś wskazał mu w liście klika słów i wyjaśnił, co znaczą. Wtedy tak. Wtedy to możliwe, żeby rozszyfrować resztę. Inaczej nie.

Zaan westchnął ciężko i rozkaszlał się natychmiast.

– Dobrze, wracaj do siebie i czekaj – stłumił kaszel z najwyższym trudem. – Może coś wymyślę.

Wiedział, że niczego nie wymyśli. Ale musiał odesłać tamtego. Czuł, że to się zbliża, że będzie siedział na łóżku całą noc, dusząc się coraz bardziej, że będzie rozrywał szatę pod szyją, choć to nie szata go dusiła, że będzie pił, pił i pił aż się schleje, aż się zeszcza, aż się zwali na kolana i spędzi resztę nocy na czworakach, bo próba przyjęcia horyzontalnej pozycji to śmierć. Alkohol nie przynosił ulgi. Pozwalał jednak przetrwać na czworakach choć trochę… choć trochę dłużej. Musiał pić, pił coraz więcej, pił codziennie, pił tyle, że normalny człowiek nie mógłby tego wytrzymać. Właściwie zawsze był pijany. A może inaczej. Nie potrafił się już upić niezależnie od ilości wina, które pochłaniał. Napompowany winem od rana do późnej nocy, łaził trzeźwy jak świnia i tylko czasem zrzygał się, czy zeszczał, bo żołądek nie mógł wytrzymać takiej ilości płynu. Aaaaaaaaach! Szlag!

Wziął z półki teczkę astronoma, który służył Zakonowi. Znał na pamięć wszystkie papiery, które tam były, wszystko co zebrał Mika. Ale przeglądał je jeszcze raz, żeby robić cokolwiek.

Astronom był samotny. Nie miał długów. Nie hazardował się. Nie obsobaczył nikogo. Nigdy nie wypsnęło mu się, że uważa Króla, Wielkich Książąt lub Radę za cokolwiek niewłaściwego. Nie pił. Nie prowadził interesów. Nie urządzał uczt, na których ktoś z gości po pijanemu mógłby powiedzieć, że uważa Króla, Wielkich Książąt lub Radę za cokolwiek niewłaściwego. Nie wygłaszał swych naukowych teorii publicznie. Nie nauczał nikogo czegokolwiek. Nie miał wiernych sług poza tym, który donosił Mice i w związku z tym, nie dało się już wykorzystać tego sługi jako prowokatora bo, zbyt wiele spraw mogłoby przy okazji wyjść na jaw. Nie zalegał z podatkami. Nie miał przyjaciół, którzy mogliby uważać Króla, Wielkich Książąt lub Radę za cokolwiek niewłaściwego. Nie prowadził żadnej korespondencji poza zaszyfrowaną. Nie sypiał z dziewczętami, nie sypiał z chłopcami, nie sypiał z dziećmi, nie sypiał ze staruszkami, nie sypiał ze szczególnie otyłymi… Spał sam. Interesowała go wyłącznie nauka (i Zakon – dodał w myślach Zaan). Wysnuwał dziesiątki mniej lub bardziej bzdurnych teorii: a to, że miejsce, w którym żyją, nie jest niczym szczególnym, nazywa się planeta i takich planet jest więcej na nieboskłonie, nasza niczym nie różni się od innych (Zaan tylko prychnął), a to, że wszystkie planety krążą po kołach (kurwa, czemu nie po kwadratach?!!!), a to znowu, że słońce wcale nie rusza się po kole (no… świetne, pewnie nie rusza się także po trójkącie), ale za to wszystkie planety obiegają go wokół (kurwa jebana w dupę mać – co za bzdury!). Zaan tylko kręcił głową. No dobra, ale może to też tylko szyfr. Wziął czysty papier, pióro i zaczął przepisywać skomplikowane obliczenia. Dobra, jak to rozgryźć? Co on miał na myśli? Epicykle, perycykle, intercykle, koniunkcje i sfery… nieważne, co on miał naprawdę na myśli pisząc te słowa? Ruch po okręgu, wszystkie planety wokół słońca… Ach tak! To jasne! Wszystkie państwa muszą się kręcić wokół Zakonu! Wedle jego woli (jak to stało w oryginale? „Po nienaruszalnych orbitach”). Proszę, jaki ten szyfr łatwy. To słońce sprawia, że kręcą się wokół niego. Tak, tak, cóż mógłby innego napisać sługa Zakonu? Przepisywał wzór za wzorem, odtwarzał rysunki, ale… Nie był ani trochę bliższy rozwiązania. Co on miał na myśli? Wszystkie planety krążą, jedne szybciej inne wolniej, jedne dalej, drugie bliżej… I co z tego? Alegoria prosta. Łatwa do przeniknięcia. Ale rozwiązanie niemożliwe do ogarnięcia. Nie to bzdura – zawahał się nagle. – To czysty kretynizm. Spojrzał na plik przepisanych kartek. Nic go nie natchnęło. Nic. Stek bzdur! Pseudopoetyckie bredzenie. No dobra. Spróbujmy postawić się w jego sytuacji. Podpisał wszystkie kartki: „Obliczeń dokonał Zaan”. Czuł już wolę astronoma. Stawiał się w jego położeniu, przenikał jego myśl. „Ja uważam, że wszystkie planety krążą wokół słońca!” Usiłował wczuć się w niego, myśleć tak jak on, rozumować w ten sam sposób. I co dalej? Co dalej? Jakiego szyfru użyję? O Bogowie! Jakie to proste!!!

Zaan odchylił się, opierając plecy o ścianę. Chwycił puchar z winem i pociągnął wielki łyk. Ból w płucach zdawał się maleć choć trochę. Tak! Taaaaaaaaaaak!!! Ktoś, kto wypisuje takie bzdety, musi być człowiekiem naiwnym. W chwili szczęścia zebrał przepisane przez siebie kartki i cisnął za okno. Przecież, kurwa, klucz do szyfru leży w zasięgu ręki!

– Służba!

Dwa piętra niżej, na podeście zawieszonym nad morzem, matematyk przeżuwał swoje nieszczęście. Tyle złota! Tyle złota było w zasięgu ręki, a on nie skorzystał. Trzeba było udawać, że złamał szyfr, wypisać jakieś cuda i… Oszołomiony podniósł głowę, kiedy sfrunął nań plik kartek. Zaczął je zbierać zaskoczony. Jakieś wzory, cyfry? Usiłował posegregować kartki. Co? Cooooo??? Planety krążą po kołach wokół słońca? „Obliczeń dokonał Zaan” – zauważył podpis. O żesz ty… Czym się ten kretyn zajmuje! „Ja uważam, że wszystkie planety krążą wokół słońca” – i zamaszysty podpis. A wydawał się taki rozsądny na pierwszy rzut oka. Matematyk schował karki, rozglądając się, czy ktoś go nie widzi. Ooooo, ja mu to jeszcze wyciągnę – pomyślał. – Zaraz znajdę tam milion błędów obliczeniowych i pokażę prostakowi, gdzie jego miejsce! Prowincjonalny skurwysyn nie będzie mi się tu szarogęsił.

Zaan przemierzał zatłoczone sale w poszukiwaniu astronoma. Wiedział, że ktoś tak znaczny musiał być zaproszony. I nie pomylił się. Pałacowa służba naprowadziła go idealnie.

– Ooooo… przepraszam – Zaan udawał kompletnie pijanego, co zresztą przychodziło mu łatwo. – Ach! Potrąciłem największą sławę naszej nauki! Wybaczcie panie! Wybaczcie.

– Odkąd to jestem sławą? – astronom z fałszywą skromnością opuścił głowę.

Poinstruowana wcześniej i opłacona sowicie służba oczyściła pole wokół z co większych pijaków. Zaan przysiadł, się wykorzystując wolne miejsce.

– Ja znam tą teorię! Planety wokół słońca. Genialne. Tylko Absolutny Mistrz mógł wymyślić coś takiego.

– Nooooo… poruszyłem tą sprawę w kręgu znajomych. Nie sądziłem, że wyjdzie poza ten krąg. Tym bardziej, że reakcje były delikatnie mówiąc…

– Perły przed wieprze! Geniuszu! – krzyknął Zaan, usiłując wyglądać na kompletnie urżniętego. – Mistrzu! Co za radość obcować z tobą przy jednym stole. Wina!

Golnął od razu cały kielich. Astronom nie pił, ale widać było, że za nieszczerym, skromnym uśmiechem cały promienieje:

– Tak, tak… nauka to…

– Ja też się zajmuję nauką. Ha! Ale co tam ja. Kiedy usłyszałem teorię, nie mogłem spać przez trzy noce, nie mogłem jeść, nie mogłem pić. Mistrzu, geniuszu! Na kolanach cię wielbić to mało.

– No nie, nie… Co tam… – astronom przeżywał swój najpiękniejszy dzień w życiu. – ja tak naprawdę nie uważam. Tak, pewnie nie jest. To tylko teoretyczna koncepcja, wywodząca się z czystej matematyki i paru prozaicznych, trywialnych obserwacji.

– Bracie w nauce! – wybuchnął Zaan, uważając, by nie przesadzić, ale właściwie nie musiał uważać. Miał tamtego na widelcu. – Mój najukochańszy mistrzu! Ty… – kurwa mać, jakiego porównania tu użyć? Szkoda, że nie był poetą. – Ty… Zatrzymałeś słońce i ruszyłeś ziemię! – wypalił i zagryzł wargi, bo to był szczególny idiotyzm. Astronom jednak rozpromienił się nagle.

– Nie, nie, nie… – zaprzeczył fałszywie. – To tylko teoretyczne obliczenie. Tylko taka matematyczna możliwość.

– Mistrzu. Kocham takie teoretyczne możliwości. Kocham cię mistrzu! – Zaan nalał sobie kolejny puchar i wypił go duszkiem. Nie był przez to ani trochę bardziej pijany. Jego organizm właściwie nie reagował już na alkohol. – Bo ja tu jestem za… sługę jeno… – udawał nieźle pijacki bełkot. – Ja chronię księcia, jestem powiernikiem wszelkich tajemnic. He… Moje prawdziwe powołanie to nauka. Ale gdzie mi do mistrza!

– A czym się zajmujesz? – zainteresował się astronom.

– Eeeeeee… Przyziemne bzdury. Hasła, ochrona książęcych osób, tajemnice. A ja bym chciał… wzory, obliczenia, matematyka! Tyle możliwości, tyle teorii! Możliwość obcowania z geniuszami! Taaaaaak…

– No ale w twojej dziedzinie chyba stosujesz matematykę?

– Eeeeeee… – Zaan łyknął kolejny puchar. – O tyle o ile. Ale, nie chwaląc się, to ja ustaliłem nadhasło.

– Nad… co?

– Noooo… wiele osób musi mieć dostęp do księcia. Zbieranie informacji, donosy o spiskach… Sami wiecie, jak to jest. Moim najbardziej zaufanym agentom, najlepszym z najlepszych – bełkotał Zaan chłepcząc kolejny puchar – dałem hasło, które nie będzie zmieniane co dzień. Oni mogą przyjść za rok i od razu będą mieli dostęp do książęcego ucha. Żadnych straży, żadnych sług, szybkie osobiste spotkanie.

– Ooooo… to takiego hasła odgadnąć nie sposób.

– Oczywiście, że nie – Zaan chwiał się na ławie. Nie wiedział, co jeszcze wymyślić, żeby wydawać się kompletnie pijanym. – Ciiiiiii… – rozejrzał się wokół. – To idzie tak: Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią. A potem trzeba bardzo powoli i wyraźnie wypowiedzieć Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie! O! I wszystko trzeba będzie walnąć jednym tchem, jakby to były dwa pojedyncze słowa, bez żadnych odstępów między literami! To bardzo ważne. Tylko ciiiiiiiii…

– Tak, tak, ja…

Zaan, nie czekając na dalsze wynurzenia, zwalił się pod stół. Uprzedzona zawczasu służba wyniosła go tak, jak i innych biesiadników. W przeciwieństwie do innych jednak, jego postawiono na własne nogi już w korytarzu.

Zaan wrócił do swojej komnaty i skreślił kilka słów do Miki. „Zaraz dostaniesz list od astronoma. Kopię natychmiast do mnie!”. Pchnął posłańca z pismem do portu, a sam zaczął wlewać w siebie nowe porcje wina. Nigdy nie było mu mało.

Na szczęście nie musiał czekać długo. Astronom znalazł najprawdopodobniej jakieś ustronne miejsce, skreślił swój list, zaszyfrował i zniszczył papiery. Służący musiał mu towarzyszyć, czekając na dziedzińcu, jak inni. Pobiegł do portu, zawadzając o Biuro Handlowe. A Mika się nie lenił. Zaan dostał kopię listu, zanim zdążył osuszyć cały wielki dzban.

Ruszył do siedziby matematyka, która znajdowała się w pobliżu prywatnych apartamentów Wielkiego Księcia. Teraz jednak, podczas uroczystej uczty, korytarze w tej części pałacu były puste. Matematyk jednak nie chciał przyjąć go w swojej sali. Słysząc kroki, wybiegł do gabinetu anatomicznego i tam, wśród wybebeszonych trupów, musieli odbyć swą krótką rozmowę.

– Masz kolejny list – powiedział Zaan.

– Ale… to nic nie zmienia. Mówiłem, że bez klucza czy kilku słów, których znaczenie byłoby jasne…

– Masz kilka słów. W tym liście użyto na pewno takie słowa: „Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią” bez żadnych przerw między literami i „Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie”. Oba zawierają wszystkie litery alfabetu, na pewno znajdziesz je w tekście. Najprawdopodobniej w liście będą też słowa: „hasło”, „Zaan”, „książę” oraz „powoli i wyraźnie wypowiedzieć”. Możliwe też, że użyto słów: „uczta”, „pijany”, „rozmawiałem” lub „rozmowa”, „moja”, „teoria naukowa”… – Zaan zawahał się przez chwilę i zmienił zdanie. – Nie. Przy „teoria naukowa” będzie jakiś przymiotnik w rodzaju „wspaniała”, „świetna”, „genialna” czy coś takiego.

Matematyk pokiwał głową z podziwem. Przez chwilę nie mógł zebrać myśli.

– Panie… eeeee… niby to sprzedałeś tajne hasła autorowi listów?

– Pomoże ci to w rozwiązaniu?

– „Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie” – zacytował matematyk, patrząc na równe pismo kopisty. Wskazał palcem zaszyfrowany odpowiednik tego słowa. – Szyfr masz już złamany, panie! – Ukłonił się i to szczerze, bo był pod wrażeniem. – Proszę tylko o dłuższą chwilę, żeby wykonać żmudną resztę.

Zaan skinął głową i odwrócił się na pięcie. Nie miał ochoty sterczeć dalej wśród preparatów ludzkich organów. Nie rozumiał mody, która kazała możnowładcom utrzymywać gabinety anatomiczne i osobiście grzebać w cudzych wnętrznościach.

Matematyk wrócił do swojego gabinetu. Praca, którą miał wykonać, była uciążliwa, ale prosta. Nie mógł tu wpuścić Zaana, ponieważ na stole poniewierały się przechwycone na balkonie kartki z bzdurnymi obliczeniami dotyczącymi ruchu planet… Bzdurnymi? Przecież Zaan to geniusz! O Bogowie! Jeśli więc i te obliczenia są prawdziwe… Bogowie, Bogowie, Bogowie. Wolał nie myśleć, jaką rewolucję w nauce mogłyby spowodować. Spalić! Nie… Nie wolno! No ale, sam Zaan musiał się ich przestraszyć, skoro wyrzucił papier przez okno do morza! Co robić? Co robić? Bogowie! Co Zakon na taką herezję? Spalić! Nie, nie wolno, toż to czysty wytwór ludzkiego geniuszu. Dobrze! Matematyk postanowił zabezpieczyć papiery i schować tak, by dopiero przyszłe pokolenia mogły je odnaleźć. A wtedy… Aaaaa… Niech prawnuki same się martwią, co zrobić z tą straszliwą wiedzą.

Hara zatrzymał się w drzwiach niepewny, czy może przerwać zagłębionemu w papierach Zaanowi.

– No? Co tam?

Służący wszedł głębiej i przymknął drzwi.

– Panie! Zamach był!

– Co?!!! Sirius żyje?

– Żyje, panie. Nic mu nie jest!

Zaan, który zdążył się już poderwać na równe nogi, opadł z powrotem na zydel.

– Opowiadaj.

– Panie… Ci, co to zaplanowali, wiedzieli dobrze, że młodego księcia w obecności jego ojca obrazić się nie uda. Tam już wokół czekali tacy, co to byli nagotowani specjalnie na takie okazje.

Zaan skinął głową. On również przypuszczał, że przy Wielkim Księciu, chłopakowi nic nie grozi. Gdyby ktoś chciał go obrazić i zmusić do wyzwania na honorowy pojedynek, wokół czekali już wynajęci szermierze (oczywiście „najbliższa rodzina”, prawie, że rodzeni bracia… Nadworny heraldyk miał zawsze pełne ręce roboty, była to ciężka, ale świetnie płatna praca). Obowiązkiem szermierzy… tfu! „krewnych” było doskoczyć w trakcie obrażania i jeszcze szybciej obrazić obrażającego (o co na uczcie nietrudno, w krańcowym przypadku można było choćby napluć mu w twarz, choć to prymitywny chwyt, z reguły stosowano trochę bardziej wyrafinowane… „Nadepnąłeś mi na nogę, chamie!!!”, „Co??? Przecież stałeś trzy kroki dalej!” „Twierdzisz, że kłamię???” I sru w twarzyczkę. Pojedynek gotowy, ale taki, w którym nie brała udziału ochraniana osoba.).

– Panie… Wiedzieli, że księcia obrazić się nie da. Więc może książę sam obrazi kogoś, myśleli. Tym bardziej, że wszyscy wiedzą już, że z powodu porwania za młodu, wszystkich sekretów etykiety to on nie zna. No i podszedł jeden taki, bogato utytułowany, szermierze czekali w napięciu, co powie, żeby mu przerwać jakby co. A z drugiej strony podeszła do księcia młoda dama przecudnej urody, szermierze nie zwrócili uwagi, bo wszak kobieta nie może obrazić mężczyzny w sposób honorowy. No ale potem wyszło, że to był przebrany w sukienkę mężczyzna. Ach, psiekrwie, gdzieś takiego naszli! Nie odróżniłbyś, panie. Lico gładkie, w talii czymś ściśnięty tak, że nawet tyłeczek całkiem, całkiem.

– Toż miłość z chłopcami w Troy zakazana.

– Ale on wszak z nikim się nie kochał, panie. A włożyć na siebie, to przecież każdy może, co zechce, najwyżej na śmieszność się narazi.

– Dobra. Mów, co dalej.

– No i ten przebrany coś na ucho księciu szepcze. Mówi mu, znaczy, że młody książę to nie przymierzając impotent.

Zaan roześmiał się nagle.

– Toż on tego słowa nie zrozumiał pewnie.

– Było jak mówicie, panie. Książę pokraśniał z zadowolenia i powiedział, że tak, że owszem, impotentem to on jest znanym szeroko, a w przyszłym roku to go mają mianować starszym impotentem albo nawet komendantem garnizonu w jakimś mieście!

– Cały Sirius – mruknął Zaan. – Żywy dowód na to, że głupi naprawdę ma szczęście.

– Nie do końca, panie… Wielki Książę Orion, jak usłyszał odpowiedź syna, śmiać się zaczął i szermierzy wstrzymał, a to był błąd. Jeszcze nie wiedzieli, że to nie baba tylko przebieraniec. A on znowu się nachylił do księcia i coś powiedział. Pewnie się przyznał, kim jest naprawdę, bo Jaśnie Pan Sirius oczy szeroko rozwarł ze zdumienia i powiedział: „Chłop? To na co ci te szmaty nakładać, zgłupiałeś?”. Wielki Książę zdrętwiał. Toż ten przebieraniec pewnie sam wielki szlachcic, jeśli nawet nieprawdziwy, to na pewno przez dobrych heraldyków przerobiony. A obraza uczyniona właśnie została! Ten w babskiej kiecce zaczął się ciskać, że teraz na pojedynek wyzywa, no ale… To on wyzywa! A w takim razie, to Sirius broń wybiera, termin oznacza i miejsce. Już Wielki Książę Orion chciał się nachylić do ucha syna, pewnie by poradzić mu, żeby postąpił, biorąc za wzór Quijasa z kronik znanego i wyznaczył termin za sto lat, na końcu świata. W międzyczasie wszak wiele sztyletów się znajdzie, by przebierańca uciszyć, jeśliby szydzić zamiarował. I to za tani piniądz, boż przebieraniec znaczną osobą być nie mógł. Ale nie zdążył! Sirius krzyknął, że dobra, że tu i teraz będą się bić! A tamten: „Jaka broń?”. I tu się młody pan skrzywił okrutnie, zda się błyskawice z jego oczu szły! „Skoroś chłop, nie baba – powiedział – to się za jaja ściśniemy naraz. Kto ustoi na nogach, ten wygra!”. Słysząc to, damy z wielkich rodów o mało pod stoły ze sromu nie powpadały. Ale Radzie Królewskiej to się nawet spodobało.

– Bogowie! – Zaan potrząsnął głową. – Toż Sirius wiele lat na galerach robił przy wiośle. Chwyt ma jak kowal! Jak stu kowali!!!

– Było jako rzeczesz, panie – przytaknął Hara. – Stanęli i ścisnęli się obaj… A właściwie to Młody Książę ścisnął… Do suchego! Aż tamtemu kobiece pomalowanie z twarzy spłynęło! A wrzask zrobił taki, że dwa kandelabry się utłukły! No… A potem to już go słudzy wynieśli.

Zaan zaczął się śmiać. Nalał sobie kolejny puchar wina i golnął do dna.

– A tamten co? – spytał, ocierając usta rękawem. – Żyw?

– Ja nie wiem… Ale nawet jak żyw – Hara rozłożył ręce – to i co z tego?

Przerwało im ciche pukanie. Uczta dogorywała właśnie. Wynoszono ostatnich gości, ci, którzy mogli się jeszcze ruszać, wychodzili sami, wynosząc jadło i wino na zapas, do domu. Znaczniejsi, ci naprawdę znaczniejsi z głównej sali, opuszczali pałac z fanfarami, przez główną bramę, na dziedzińcu służba czyniła tumult, podstawiając wozy i lektyki. Szary świt wstawał nad morzem, rodząc lekki wiatr, który zaczynał właśnie szumieć na blankach i w załomach murów.

– Wejść!

Hara otworzył drzwi i wymknął się, przepuszczając pałacowego matematyka. Ten stanął pod ścianą, zagryzając wargi. Trzymał w ręku listy, ale tak jakby nie chciał ich ani podać, ani położyć na stole.

– I jak? – Zaan zerknął na niego zdziwiony. – Rozszyfrowałeś?

Tamten skinął głową. Nie wykonał żadnego innego ruchu. Dziwna cisza, przerywana tylko coraz głośniejszym świstem wiatru i turkotem kół na dziedzińcu przedłużała się nieznośnie. Matematyk wyjął z sakiewki przy pasie małą buteleczkę. Potrząsnął nią lekko.

– Mam prośbę – powiedział cicho, właściwie szepnął.

– Tak?

– Chciałbym, żebyście… po przeczytaniu tych listów pozwolili mi coś powiedzieć.

– Hm… dziwne życzenie. Przecież powiesz, co chcesz.

Matematyk przymknął oczy.

– Chcę, żebyś panie, poprzysiągł na wszystko, co ci najświętsze, że po przeczytaniu listów będę mógł coś powiedzieć.

Zaan przestraszył się nie na żarty. Domyślił się też, co było w małej buteleczce.

– Przysięgam! Dawaj – wyciągnął rękę po listy.

„Panie, oby Dobrzy Bogowie zachowali Cię w zdrowiu jak najdłużej – zaczynał się pierwszy z nich – Twój list wysłany przez umyślnego dotarł do mnie o czasie. Zatrwożył mię wielce. Cóż jednak pycha ludzka może znaczyć wobec potęgi Zakonu? Masz rację, Panie, dwóch oszustów, mieniących się»Sirius«i»Zaan«wkradło się w łaski Wielkiego Księcia Oriona.”

Zaanowi pociemniało w oczach. Z najwyższym trudem czytał dalej.

„Potwierdzam, że»Sirius«jest byłym galernikiem Tyranii Symm zbiegłym onegdaj, który wielu nieprawości się dopuścił. To on zabił Rycerza Zakonu w Keddelwach – opis się zgadza. Co do Zaana nie udało mi się ustalić niczego więcej ponad to, o czym dowiedziałem się od Ciebie, Panie, z ostatniego listu. Naszego źródła umieszczonego w szeregach Królewskich Donosicieli nie udało się wykorzystać – wydaje się pewne, że ani oni, ani Rada Królewska nie wiedzą niczego w sprawie, a nie chciałem, zgodnie ze wskazówkami, naprowadzać ich na trop afery. Z przykrością donoszę, że nie udało mi się także dowiedzieć czegokolwiek o mocodawcach»Siriusa«i»Zaana«. Muszę jednak wykluczyć Luan, a w szczególności otoczenie cesarza i Wydział Drugi imperialnego sztabu. Ustaliłem ponad wszelką wątpliwość, że ogromne pieniądze, którymi rozporządza Zaan w celu ochrony swojego herszta i zbierania informacji pochodzą z miejscowych źródeł. Wszystko wskazuje na lichwiarza Zyriona, ale na czyje rozkazy on działa, nie zdołałem ustalić. Wydaje się, że ktoś, w swojej okrutnej przebiegłości, podsuwa nam tropy wiodące do Zyriona, by ukryć prawdziwe pochodzenie owych ogromnych kwot. Mocodawca zbrodni, sprzedając lichwiarzowi informacje o planach celnych Rady Królewskiej Troy, byłby wszak ostatnim idiotą. A mocodawca ów dowiódł już, ponad wszelką wątpliwość, że idiotą nie jest, sądzę więc, że to tylko dym w nasze oczy mający zasłonić prawdziwe machinacje. Dlatego też poleciłem Zyriona nie ruszać. Śledzenie wszystkich jego operacji rynkowych jest jednak niemożliwe. Nasze źródło u Królewskich Donosicieli twierdzi, że Zyrion to płotka i proponuje śledzić same pieniądze (ich przepływ). Nie zdołałem tego dokonać. Wszelkie próby dotarcia do odbiorców tych ogromnych sum kończą się albo niepowodzeniem, albo utratą naszych ludzi. Ktoś czuwa i patrzy na ręce wszystkim, którzy usiłują śledzić pieniądze.

Wszystko wskazuje więc na spisek wewnętrzny Troy. Czyj jednak? Tego rozstrzygnąć na razie nie sposób. Nie sądzę, by zamieszane były Wielkie Rody. Rada Królewska wiedziałaby naonczas wszystko. Wszak Królewscy Donosiciele są wszędzie.

Kreślę się…”

Zaan nie mógł przełknąć śliny, by ulżyć spierzchniętemu gardłu. Po prostu nie miał jej w ustach. Zerknął na stojącego wciąż pod ścianą matematyka. Ten spokojnie obserwował trzymaną w dłoni buteleczkę z trucizną.

Otworzył następny list.

„Mój Panie, jakże cieszą Twojego skromnego sługę pochwały płynące z Twych ust. Nie zasłużyłem na nie! Spieszę jednak donieść, co nowego w zajmującej nas sprawie.

Okazało się, że miałem rację pisząc, iż zbrodni nie zaplanowały Wielkie Rody skłócone z W. K. Orionem. Podjęły one bowiem dwie próby zabójstwa»Siriusa«. Obie tego samego dnia. Obie nieudane. Straszliwą perfidię z ich strony, jakoby były to zamachy sfingowane, podjęte jeno dla odwrócenia uwagi, po namyśle odrzucam. Nasze źródło u Królewskich Donosicieli twierdzi, że wynajęto prawdziwych morderców, niebezpieczeństwo utraty życia przez»Siriusa«było prawdziwe. Trzecia próba będzie podjęta na oficjalnym przyjęciu u W. K. Oriona podczas restolyzacji i retytularyzacji»młodego księcia«. Będę na uczcie, by sprawdzić rezultat. Podejrzewam jednak, że i ta próba się nie powiedzie. Ktoś możny i władny czuwa nad rozwojem zbrodni»książęcego podmienienia«. Twą supozycję, Panie, jakoby nad sprawą czuwał»Zaan«, nieśmiało i po długim namyśle odrzucam. Zaan jest tylko instruktorem i opiekunem»Siriusa«. Zaan jest tylko łącznikiem pomiędzy mocodawcą, a najętym z racji podobieństwa do prawdziwego księcia, galernikiem. Jest wykonawcą rozkazów. Oczywiście kazałem śledzić Zaana od pierwszego listu, który otrzymałem od Ciebie Panie. Zaan dzień w dzień udaje się do Biura Handlowego, gdzie zdaje sprawę ze swych uczynków i słucha dalszych rozkazów. Rozmawia tam z człowiekiem o imieniu Mika – portowym oszustem. I tu okazuje się niezwykły, zbrodniczy geniusz prawdziwego mocodawcy… Mika spotyka się w Biurze Handlowym z setkami, ha, bez mała tysiącami osób dziennie. Nie sposób śledzić ich wszystkich! Ta droga nie zaprowadzi nas do celu.

I dopiero teraz staje się dla mnie jasne, skąd ten dziwny dla nas z początku dobór ryb w sieci! Oto»Sirius«, były galernik, tylko podobieństwo było ważne. Zaan, jak piszecie, zwykły skryba świątynny, zwerbowany na samym końcu świata, słowem nikt. Mika, oszust portowy. Zyrion, lichwiarz, którego podstawiono nam pod nos, byśmy zagmatwali się w jego mętnych interesach i do sedna sprawy nie doszli. Śmiem twierdzić, że nikt z nich nie zna prawdziwego mocodawcy. Mika pewnie otrzymuje rozkazy od coraz to innych osób, pewnie posługujących się hasłem, przekazuje rozkazy Zaanowi, ten instrukcje»Siriusowi«wyłuszcza, a»książę«karmi Zyriona zasłyszanymi na zebraniach Rady tajemnicami, by zwrócić na niego naszą uwagę i byśmy się nim zajęli, zanim zrobią to Królewscy Donosiciele… Nikt z nich nie wie niczego o prawdziwym mocodawcy, a ludzie, którzy ich werbowali pewnie od dawna zasztyletowani.

Dlatego też usunięcie ich wszystkich, szczególnie»Siriusa«mogłoby rozwojowi zbrodni zapobiec, ale do mocodawcy nas nie doprowadzi, bo cała szajka nic nie wie i nawet na mękach nie wyzna. Zabicie»Siriusa«jest możliwe, ale porwanie nie wchodzi w grę za żadną cenę. Morderstwo samego»księcia«przypisane zostanie Wielkimi Rodom. Porwanie Zakonowi. Zabicie»księcia«i Zaana uważam za zbyt groźne dla nas, ponieważ Zaan perfidnie podaje się za sługę Zakonu i każda zbrodnia przypisana zostanie więc samemu Zakonowi – wszak Wielkie Rody tak wysoko ręki by nie podniosły. Ot i kolejny dowód na zbrodniczy co prawda, ale jednak geniusz mocodawcy. Ujawnienie wszystkiego Królewskim Donosicielom również jest dla nas niekorzystne. Rada natychmiast ujawni aferę, a to zachwieje Królestwem Troy, a w rezultacie, może nawet doprowadzić do wojny domowej. Luan tylko czeka na takie osłabienie przeciwnika, wykorzysta to i zdobędzie strategiczną przewagę w stopniu mogącym zachwiać równowagą sił na świecie. Kiedy Troy będzie się chylić ku upadkowi, ktoś musi powstrzymać Luan… A to już przekracza wymiar spraw, które mogę prowadzić. Dlatego przekazuję Tobie, Panie, pod rozwagę wszystko, czego się dowiedziałem, bo jedynie Ty, Panie, masz wiedzę o zdarzeniach, które dzieją się na wszystkich frontach służby naszym Dobrym Bogom.

Kreślę się…”

Zaan nagle poczuł, że pieką go oczy. Bogowie! Ani razu nie mrugnął podczas czytania… Czy to możliwe? Otworzył następny list.

„Panie, oby Dobrzy Bogowie zachowali Cię w zdrowiu! Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem, że jesteś genialny! Żaden geniusz zbrodni Tobie, geniuszu światłości, nie śmie dorównać!

Panie, pomysł z przybyciem sześciu żołnierzy jest doskonały! Obyśmy tylko zdążyli! Tak, to naprawdę zlikwiduje zbrodnię w zarodku i nikt nie śmie wskazać palcem na Zakon. Szkoda jednak, że nie odda to w nasze ręce mocodawcy, wierzę jednak, że Bogowie ukażą go sami albo oddadzą w nasze ręce później.

Pytasz, Panie, kiedy najlepiej to zrobić? Niech lądują w porcie podczas uroczystej uczty wydanej na cześć Siriusa. Każdy, kto znaczny w mieście, będzie goszczony przez W. K. Oriona. W porcie tylko niska szarża, nikt pytał nie będzie, a jak będzie, to przekupić łatwo.

Pełen podziwu, kreślę się…”

Zaan zagryzł wargi do krwi. Podniósł do oczu ostatni list.

„Panie! Kreślę te słowa w pośpiechu, na wspomnianej uczcie, ponieważ fakty, które odkryłem zmuszają mnie do szybkiego powiadomienia… Odbyłem dziwną rozmowę z Zaanem. Przyszedł do mnie pijany w sztok, sprawdziłem igiełką, naprawdę wlewał w siebie ogromne ilości wina i to od dłuższego czasu. A jednak rozmowa była bardzo dziwna. Poinformował mnie, że do księcia można mieć dostęp w każdej chwili, jeśli tylko wypowie się dwa hasła:»Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią«bez żadnych przerw między literami i»Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie«wymawiane wolno i wyraźnie (wybacz, Panie, to drugie – ja tylko cytuję!). Te hasła to oczywista bzdura i prowokacja. A dlatego cytuję, by właśnie powyższego twierdzenia dowieść. Ale… Powstają więc dwa pytania. Po pierwsze: dlaczego zwrócił się z tym właśnie do mnie? Po drugie: skąd to pajacowanie? Odpowiedź na obydwa pytania brzmi: mocodawca zbrodni wywodzi się z naszych szeregów! To ktoś z Zakonu. I zważ, Panie, że rzuca to światło na wiele rzeczy, nad którymi łamaliśmy głowy poprzednio.

Sprawa przekroczyła więc moje kompetencje. Uciekam z miasta, kiedy tylko otworzą wyjście z portu ciesząc się, że sześciu żołnierzy z Gaent, właśnie ląduje w stolicy Troy. Zawiadomiłem wszystkich naszych ludzi. Opuszczą miasto jak najszybciej.

Oby Bogowie mieli nas wszystkich w opiece. Kreślę się…”

Zaan nie mógł zaczerpnąć oddechu. Ostatniego listu właściwie nie zrozumiał. Ale to bez znaczenia. Wiedzą wszystko! Wiedzą wszystko, psiamać!!! Kurwa!!! Miał ochotę wymiotować, ale wiedział, że się udusi. A on w naiwności swojej…

– Panie – matematyk oderwał wzrok od małej buteleczki. – Chcę coś powiedzieć.

– Nie teraz – w głowie Zaana huczało. – Bogowie! Nie teraz!

– Obiecałeś panie.

Cichy głos tamtego otrzeźwił go nieco.

– No?

Matematyk przysiadł na łóżku i odkorkował butelkę.

– Myślisz, że ja nie w porę, panie. Ale słuchaj mnie uważnie. Ja znam te listy, sam je rozszyfrowałem. Wiem, że ten papier zabija! Zabija pewniej niż nóż, miecz, strzała. Wiem, że skoro znam ich treść, żyć już nie powinienem. Ja się boję miecza i sztyletu. Ja się boję łamania karku, ja się boję bólu. Przyniosłem ze sobą truciznę. Jeśli tak wyniknie z rozmowy, skończę ze sobą sam! Rozmawiasz więc z kimś stojącym jedną nogą w grobie.

– Szybciej!

– Poznawszy treść listów, mogłem pójść z tym do Wielkiego Księcia. Mogłem pójść do Zakonu. Ten pierwszy by mnie nagrodził, a potem… hm… nie wiem. Ten drugi by mnie nagrodził, a potem zabił. Ale ja mam ścisły umysł – powiedział powoli matematyk. – Przyszedłem do ciebie. Z pozoru biorąc, ty zabiłbyś mnie pierwszy, nawet nie nagradzając. Ale… Ja sobie to wszystko przemyślałem. Ja nawet zrozumiałem, że oni… – wskazał na listy w rękach Zaana – popełnili kardynalny błąd.

– Jaki?

– Oni sądzą, że skoro ktoś pomieszał im szyki to… Musi być możny i władny, prawie jak oni sami. A ja wiem… – matematyk przełknął ślinę. – Ja wiem, że nie masz żadnego mocodawcy. – przez chwilę oddychał ciężko, patrząc w oczy Zaana i zagryzając wargi. – Odgadłem to, znając treść listów i będąc wcześniej świadkiem, jak poradziłeś sobie ze złamaniem szyfru. Niby tacy mądrzy, niby tacy cwani, nawet nie uwierzyli w te twoje hasła, a jednak pozwolili dzięki nim złamać szyfr. Miałeś rację.

– I… znając treść listów… – Zaan zawahał się – dalej chcesz na mnie stawiać?

– Tak. Ja mam ścisły umysł – powtórzył matematyk. – U Księcia Oriona nagroda… ale wielmoże nie lubią posłańców przynoszących złe wieści. U Zakonu nagroda i śmierć. U Zaana śmierć… ale on nie jest głupi! Jeśli dowiodę swojej przydatności, to da mi taką nagrodę, której nie dadzą mi tamci.

– Jaką?

– Zaraz. Ja myślę tak. To Zaan kręci tym wszystkim. Nie może być zwykłym łącznikiem i wykonawcą rozkazów ktoś, kto w trzy modlitwy wymyślił, jak złamać zakonny szyfr. Czyli on. Może i źle wymyślił z Zyrionem. Ale w każdej chwili może to zmienić. Wszak z listów wiemy, że Królewscy Donosiciele jeszcze się nie zorientowali. To Mika, oszust, zbiera informacje i chroni Siriusa. Co zagraża Mice? Ludzie Zakonu. Hm… Co robię ja? Do Oriona? To karta bita, tak czy tak, cokolwiek się okaże. Do Zakonu? Po śmierć? Nie… Do Zaana? A wygra, aby mały Zaan z Wieeeeeelkim Zakonem? Nie wiadomo. Możliwości więc trzy. Przegrana. Przegrana. Niewiadoma. A ja mam ścisły umysł – powtórzył po raz kolejny matematyk. – Z tych trzech możliwości rozsądny człowiek postawi na niewiadomą. Cetno i licho. Połowa szans na jedno i na drugie. A żeby Zaan nie zabił, trzeba dowieść dwóch rzeczy: że mój interes z nim związany. Tego właśnie dowiodłem. I że jestem przydatny.

– No? – Zaan naprawdę się zainteresował.

– Po kolei. Czym wyróżnia się Gaent, z którego sześciu żołnierzy nam przywieziono? – zapytał matematyk.

– Pfffffff… Niczym. Malutka wysepka na morzu. Trochę handlu, trochę rybaków…

– A po co Zakonowi sześciu żołnierzy z malutkiej wysepki?

– A kto ich wie? Zamach jakiś? Czarownicy?

– Ooooo… I widać, żeś skryba świątynny. Twoja wiedza z ksiąg. Nie słuchasz ploteczek, nie znasz wieści ze świata, które ci, pozornie, niepotrzebne.

– A co takiego jest w Gaent?

– Zaraza! – matematyk roześmiał się i oparł o ścianę. Zakorkował swoją butelkę. – Zaraza panuje! – powtórzył.

– Cooooooo?!!! Bogowie!!!

– Tylko Bogów nie wzywaj. Od tego Zakon. Ot i wymyślili. Sześciu ludzi z miasta, gdzie zaraza, nam przywieźli. Żołnierzy brać najłatwiej, toż oni wdrożeni do rozkazów. Szlag trafi całą stolicę Troy. Pewnie książę zemrze, ty zemrzesz, Mika i Zyrion. I kto to połączy z Zakonem? Nikt. A że przy okazji całe miasto zginie? Toż ich metody boskie są. Nie ludzkie.

– O Bog… Tfu! O żesz ty…

– Idźmy dalej tym tokiem. Załóżmy, że nie wszyscy zginiecie. Co oni z tego mają? Nie da się prowadzić polityki z miasta, przez które zaraza przeszła. Cokolwiek by się nie stało, zanim Troy odtworzy urzędy, zanim ci z wielmożów, którzy przeżyją przestaną się brać za łby dla podziału łupów, czy raczej pogorzeliska, które zostanie, minie wiele czasu. Gdzie tu myśleć o intrydze na dworze Oriona? Zaiste… Boskie to metody. Nie ludzkie. Zapewne ktoś w międzyczasie powstrzyma Luan, kierując jego uwagę na Arkach, jak zwykle zresztą, a nawet nie na samo Królestwo Arkach, ale na miraż Wielkiego Lasu i Chorych Ludzi, którzy za lasem się znajdują.

– No, ale…

– Zaczekaj. Dowodzę swojej przydatności: ciąg dalszy – matematyk, widząc minę Zaana, schował swoją buteleczkę na powrót do sakiewki. – Miasta nie uratujemy – wiemy z listów, że żołnierze z Gaent już wylądowali. Wielkie Rody… możemy. Niby po co? Skoro nastają na życie Siriusa? Ano po to, żeby Królestwo Troy istniało nadal jako zorganizowana siła. Po co nam Królestwo Troy? Ano… Toż nie w Luan księcia podstawiliśmy. Cóż więc nam zagraża? Odpowiedź: ludzie Zakonu patrzący na ręce… hm… oszustowi, Mice. Jak ich znaleźć? Nie da rady… – matematyk uśmiechnął się perfidnie. – Otóż da radę! Spokojnie wyłowimy wszystkich!

– Jak?

– Jeśli powiem… to dowiodę swojej przydatności?

– Tak! Mów!

– Słowo?

– Kurwa mać!!! Dostaniesz, czego zażądasz! Mów!

Matematyk spoważniał nagle.

– Załóżmy, że jesteś człowiekiem Zakonu w mieście. Ot, szpiegujesz, donosisz, a pewnego dnia otrzymujesz wiadomość: „Wynoś się z miasta”. Co zrobisz?

– No… Wyniosę się.

– Tak zaraz? Gubiąc sandały, popędzisz do najbliższej bramy? Nie sądzę. Toż oni nie zdradzą przed wszystkimi swoimi ludźmi, że zarazę wywołali! Masz się wynieść w danym dniu, to się wyniesiesz. Ale… Problem mamy taki sam jak autor listów. Niby jak śledzić setki, ha, bez mała tysiące osób, które codziennie opuszczają stolicę. Jest to możliwe?

– Nie jest.

– A jak zamkną bramy?

– To nikt się nie wydostanie.

– Doprawdy?… – matematyk zaśmiał się nagle. – A strażnicy, aby nie wypuszczą tych, którzy okażą zakonny glejt? Cha, cha, cha… Zakon załatwi się sam!

– Ooooooo… O kurwa! Kurwa! Kurwa!!! Taaaaaaak!!! Musimy tylko zamknąć bramy!

– Czyli… ogłosić, że w mieście zaraza! Sami się o to prosili.

Zaan ryknął tak, że jego głos powinien rozsadzić mury. Inkaust, pióro. Jeszcze czas do dziennego otwarcia bram. Mika powinien zdążyć. Jeśli nawet umknie kilku nadgorliwców, szlag z nimi. Zaan musi przecież wypuścić własnych ludzi.

– No… A teraz nagroda – powiedział. – I to taka, której ponoć nie może ci dać nawet Wielki Książę.

– Ano… Nie śmiałem przypominać – matematyk uśmiechnął się nieszczerze. – Otóż napisałem kiedyś traktat matematyczny o trójkątach prostych. Przewodniczący Towarzystwa Naukowego przeczytał go i… ośmieszył mnie tak, że straciłem miejsce w Towarzystwie, że dowcipy na mój temat są legendarne, że tylko dzięki łasce Oriona mam co do ust włożyć…

– Nie miał racji?

– Miał rację – matematyk skrzywił się lekko. – Myliłem się, ale… co za różnica? Dlaczego mnie tak strasznie ośmieszył? Chcę mieć jego głowę podaną na złotej tacy.

– Żadna różnica – Zaan wzruszył ramionami. Wziął papier, pióro i inkaust.

„Mika, w mieście wybuchnie zaraza! Masz wykonać natychmiast następujące rozkazy: (dla pewności zaczął pisać w punktach)

1. Kup złotą tacę.

2. Złap przewodniczącego Towarzystwa Naukowego, utnij mu głowę i dostarcz na tacy do mnie. Człowiek musi wiedzieć dlaczego umiera, więc każ mu podpisać dokument, w którym przyzna się, że nie miał racji co do trójkątów prostych. Sam zrozumie, o co chodzi.

3. Spakuj wszystkie nasze papiery, wszystkie teczki i wynoś się z miasta pod eskortą.

4. Uprzedź naszych najważniejszych ludzi, niech wieją natychmiast i utrzymują z tobą kontakt. Masz kurewsko mało czasu – bramy zamkną zaraz po dziennym otwarciu! Jak nie wszystkim się uda niech zwiewają po linach przez mury, przekupując żołnierzy – w razie czego zostaw im jakieś fundusze, potem dostarczę ci nowe.

5. Musisz ustawić najlepszych ludzi przy wszystkich miejskich bramach (na zewnątrz). Niech śledzą wszystkich, którym uda się wyjść po zamknięciu bram. Mają dowiedzieć się o nich, co tylko się da i nie zgubić nikogo z oczu.

6. Jeśli jeszcze zdążysz, złap naszego znajomego astronoma (tego od listów, które mi dostarczyłeś zaszyfrowane). Wiem, że ucieka do portu, ale mam też wrażenie, że nie skorzysta z głównego, z pewnych nieistotnych teraz powodów. Jak złapiesz, nie zabijaj, trzymaj w zdrowiu i czekaj.

7. Utrzymuj ze mną kontakt. Wymyśl jak.

Powodzenia! Spróbuj skrewić, to…”

Zaan wziął drugą kartkę i naskrobał pospiesznie.

„Zyrion. W mieście wybuchnie zaraza. Ratuję ci dupę nie dla ślicznych oczu. Pakuj wszystkie nasze pieniądze na wozy i zwiewaj szybko. Bramy zamkną zaraz po dziennym otwarciu. Masz kurewsko mało czasu. Utrzymuj ze mną kontakt, wymyśl jak.

Powodzenia! Spróbuj skrewić, to…”

– Służba! – Zaan pokazał pierwszy list matematykowi. – Może być?

– Podoba mi się, że potraktowałeś tą złotą tacę dosłownie.

– Wygadzam swoim ludziom, jak mogę – specjalnie zaakcentował słowo „swoim”. Potem wybiegł na korytarz. – Służba!

Kefos i Hara odnaleźli się po dłuższej chwili. Zaan rozwiązał swoją sakiewkę i wręczył im po garści złotych monet.

– Panie! Dzięki, dzięki stukrotne – obaj upadli mu do stóp.

– Ty biegnij do Biura Handlowego – podał pierwszy list Harze. – On się nazywa Mika, do rąk własnych. Ty… – drugi list powędrował do Kefosa. – Biegnij do Zyriona, do rąk własnych. Życie macie oddać, serca mogą wam pęknąć, nogi się połamać… Ale listy zaraz mają być u celu. Jak nie… na pal każę nawlec!

Rzucili się biegiem, jakby rzeczywiście chcieli nogi połamać. Takich pieniędzy nie widzieli naraz nigdy w swym służalczym życiu. Ach! Nareszcie nadzieja dla rodzin, jakieś światło, jakiś mały kawałeczek szczęścia. Nie wiedzieli, że do pałacu nie zdążą już wrócić. Nie wiedzieli, że Zaan roztrącający służbę biegnie za nimi nie po to, by sprawdzić, czy wykonują rozkaz, ale po to, by zamknąć pałacowe bramy.

Goście właściwie już się rozjechali. Słońce jeszcze nie wstało nad horyzontem, ale szarość przeradzała się już w brzask. Nieliczni żołnierze gasili właśnie pochodnie na dziedzińcu. Zaan wpadł w sam środek tłumu sług.

– Zamknąć bramy! – krzyknął. – Natychmiast zamknąć bramy!!!

– No co on? – skomentował któryś z żołnierzy. – Toż goście jeszcze nie wszyscy wyszli.

– Wypuszczać można, wpuszczać już nie! – Zaan dusił się, krzycząc głośno. – Zamknąć bramy. Żołnierze na mury z pochodniami…

– Toż dzień zaraz.

– Rozpalić ogniska na dziedzińcu!

– Stać! – cichy okrzyk zatrzymał wszystkich w pół ruchu. – Kto śmie wydawać rozkazy w moim pałacu?

To był sam Wielki Książę Orion. Służba zmartwiała. Zaan odwrócił się i popatrzył wprost w oczy zwiastujące rychłą śmierć.

– Panie… – coś uwięzło mu w gardle. – Otrzymałem wiadomość, że w porcie zeszło na ląd sześciu żołnierzy z Gaent!

– Jak śmiałeś? Co ma do tego… – Orion urwał nagle. – Skąd?

– Z Gaent, Wielki Panie.

Orion przełknął ślinę.

– Zamykać bramy!!! – ryknął. – Żołnierze z pochodniami na mury, nie wpuszczać nikogo! Rozpalić ogniska na dziedzińcu!!!

Tym razem słudzy nie czekali. Wszystko, co żyło, runęło do swoich zadań. Maghrea, młodsza córka księcia zbiegła po schodach.

– Co się dzieje, panie ojcze?

– Zaraza! Dziecko, zaraza! – Orion ryknął ze zdwojoną mocą. – Szybciej ognie rozpalać! Wielkie!!! Kto nie Posłucha rozkazów tego człowieka – wskazał na Zaana – temu łeb każę uciąć i kozy nakarmić resztą ciała! Ruszać się! Ruszać! Inkaust, pióro!!!

Podręczny z piórem i pergaminem, nie mając podstawki, pochylił się nadstawiając własne plecy. Wielki Książę zaczął pisać pospiesznie.

„Wasza Wysokość, pilną wiadomość ślę, że w porcie ludzie z morowego Gaent zeszli na ląd. Trzeba, by strażnicy bramy miasta zamknęli, co żywo. Wszystkie pałace z własnymi murami też zamknąć trzeba, morowe powietrze pewnie jeszcze się nie rozprzestrzenia… Niech Bogowie mają nas w swojej opiece. Biedne Troy! Wierzę, że wytrwamy, głów nie kładąc! Pozdrawia, szczęścia i szczególnej opieki Boskiej życzy Wasz Sługa, Wielki Książę Orion.”

Rozpalony lak podany przez innego sługę parzył plecy podręcznego, który za stół służył. Chłopak trzymał się jednak dzielnie. Goniec już rozgrzewał konia. Zaan w zamieszaniu wcisnął mu do rąk sakiewkę.

– Jedź powoli – szepnął.

Zyrion po załatwieniu kilku spraw i panicznym pakowaniu wozów jechał głównym traktem miejskim, zbliżając się do Bramy Sakwowej. Patrzył obojętnie na krzątających się wokół ludzi, którzy właśnie ruszali do swoich zajęć, nie mając pojęcia, że to ostatni taki dzień. A właściwie, nie dzień nawet – jeno ranek. Byli chodzącymi trupami, którzy nie dowiedzieli się jeszcze o własnej śmierci! A on żyje i żyć będzie.

Zerknął do tyłu na swoje ciężkie wozy wyładowane: złotem, na licznych zbrojnych, którzy je otaczali. Pieniądze! Oto władza, nawet nad śmiercią. Zyrion uśmiechnął się radośnie. Był szczęśliwym człowiekiem.

Mika, po dramatycznie pospiesznym pakowaniu wozów tajnymi papierami, posuwał się południowym traktem miejskim w stronę Bramy Sądowniczej. Obserwował spod oka krzątających się wokół ludzi… Żywe trupy. Przeszukiwał gorączkowo umysł, czy aby wykonał wszelkie rozkazy. Jego liczni ludzie biegli w stronę bram, by czaić się na wychodzących po zamknięciu i śledzić. Specjalna grupa opanowała statek astronoma i płynęła właśnie na miejsce spotkania. Ktoś tam kupował złotą tacę (pewnie na ofiarę Bogom, choć sam Mika w to nie wierzył, ale niech mu, niech sobie Zaan będzie sentymentalny – byleby był skuteczny). Ktoś łapał Przewodniczącego Towarzystwa Naukowego, kto inny miał go ściąć, agenci gubili sandały, wyłuskując z łóżek innych, co ważniejszych agentów i wręczali im pieniądze na wykup u murowych, jeśli nie zdążą do zamknięcia bram. Pierwszego dnia to jeszcze możliwe, potem mysz się nie prześlizgnie. Tak, nieźle to Zaan wymyślił. Jaki to będzie przykład dla innych donosicieli. Niech służą wiernie jak psy, wtedy w nagrodę nawet dupę im uratujemy przed śmiertelną zarazą. A nikt inny sprawić tego nie jest w stanie.

Mika zerknął do tyłu na ciężkie wozy z papierami pod silną eskortą. Papier! Papier to władza nawet nad śmiercią! Mika uśmiechnął się radośnie. Był szczęśliwym człowiekiem.

Загрузка...