ROZDZIAŁ 29

Miasto początkowo tak rozedrgane w przerażeniu zamarło potem. Na ulicach krążyli już tylko biedacy zwerbowani karnie do od działów wywożących zwłoki, beczkowozy z wodą i najbardziej upiorne postacie z możliwych – urzędnicy spisowi zwani „ścierwnikami”.

– Ilu? – ryczał urzędnik, zatrzymując się przed każdym domem.

– Dwunastu! – odkrzykiwał ojciec rodziny.

– W imieniu majestatu: Okazać się!

Wszyscy członkowie rodziny musieli ukazać się w oknach i zostawali, imię po imieniu, wprowadzeni do rejestru.

Ale tak było tylko za pierwszym razem. Następnego dnia „ścierwnik” krzyczał tylko „Okazać się!”. Jeśli lustracja wypadła dobrze szedł dalej. Jeśli zauważył u kogoś najmniejszy objaw choroby albo choćby tak mu się wydawało, postępujący za nim majstrowie zamurowywali wszystkie okna i drzwi danego domu, pozostawiając tylko mały otwór, przez który można było podać żywność i wodę w naczyniu umieszczonym na długiej tyczce.

Kolejna wizyta „ścierwnika” to już tylko wyczytywanie imion. Jeśli któryś z zamurowanych domowników nie zdołał krzyknąć „jestem”, rację żywności podawanej w naczyniu na tyczce zmniejszano odpowiednio.

Ulice napełniały się suchym stukiem grzechotek wodziarzy, przenikliwym piskiem świstawek medyków postępujących za wozami z ziołami, werblami żołnierzy i przekleństwami cieśli podtrzymujących ogień na stosach płonących przy każdym skrzyżowaniu.

Na dziedzińcu i wokół pałacu Wielkiego Księcia Oriona ogromne ogniska również płonęły dzień i noc, żeby odegnać morowe powietrze. Żołnierze na murach obronnych nosili maski wyobrażające ptasie głowy, bo wiadomo, ptak, szybujący wysoko, mógł się nie obawiać obłoków skażonego gazu poniżej.

Przez całą noc słychać było głuche nawoływania heroldów zza murów. Nie było żadnej innej drogi dla przekazania wiadomości, nie można było przekazać żadnego listu, wpuścić za mury jakiegokolwiek posłańca. Jedyną łączność stanowili teraz suto opłacani posłańcy biegający między zamkniętymi dla wszystkich z zewnątrz pałacami i wykrzykujący po nocy to, co mieli przekazać. Posłańcy umierali szybko, zastępowali ich coraz głupsi, coraz mniej wyszkoleni ludzie zwabieni już tylko złotem zrzucanym im z murów i dlatego trzeba było ograniczyć się do najprostszych słów.

„Pałac do Oriona. Padła Wielka Świątynia. Tłum żałobników przedarł się przez mury.”

„Orion do Archentara. Masz wodę?”

„Archentar do Oriona. Pijemy tylko wino. Całą wodę z octem przeznaczyłem dla wojska.”

„Orion do Rady. Co z mennicą?”

„Pałac do Oriona. Mennica padła. Nie przyjmuj pieczęci.”

„Orion do wszystkich. Nie przyjmujcie pieczęci. Mennica padła.”

„Archentar do Oriona. Masz coś z Niskiego Miasta?”

„Orion do Archentara. Kontakt z Niskiem Miastem tylko przez Pałac. Pamiętaj o pieczęciach.”

„Archentar do Oriona. O mennicy wiem od wczoraj. Dahren z Wysokiego ma córkę w Niskim.”

„Orion do Archentara. Przekazałem. Na razie pałac milczy.”

„Pałac do Oriona. Rozkaz dla wszystkich z Wysokiego Miasta. Racjonować żywność.”

„Archentar do Oriona. Lud wykopuje zwłoki bliskich z cmentarza. Niech Pałac każe palić zwłoki.”

„Dahren do Oriona przez Archentara. Co z córką? Pogoń ich. Dziś po raz pierwszy strzelałem z murów.”

„Orion do Archentara. Do kogo strzelał Dahren? Głód? I Bunt?”

„Archentar do Oriona. Nie mam gońców. Padła miejska rada Wysokiego.”

„Orion do Króla. Dahren już strzelał. U mnie spokój. Archentar nie ma gońców.”

„Pałac do Oriona. Nie wyrzucajcie resztek pod mury. Co z Dahrenem?”

„Orion do Archentara. Pałac pyta, co z Dahrenem?”

„Orion do Króla. Nie mam wieści. Nie mam wieści.”

„Orion do Króla. Pałac: odebraliście mnie?”

„Orion do Króla. Pałac: co z wami? Pałac: co z wami?”

„Orion do Króla. Pałac: odezwijcie się.”

„Orion do Archentara. Odezwij się.”

„Orion do Króla. Nie mam nic od Dahrena ani Archentara. Pewnie już strzelają z murów. Pałac: trzymajcie się.”

„Orion do Króla. Dziś strzelałem po raz pierwszy. Bandy głodnych jeszcze nieliczne. Pałac: trzymajcie się.”

„Orion do wszystkich. Tłum głodnych gęstnieje pod murami. Koniec wiadomości ode mnie.”

Zaan stał na murach, wsłuchując się z posępne okrzyki herolda. Nikt nie miał pojęcia, czy na dole był ktoś jeszcze, kto zgodzi się przekazać wieści. Tłum szturmował bramę dwa razy. Gołymi rękami, więc nie było żadnego niebezpieczeństwa. Rozproszono osłabionych ludzi strzałami z kusz w pół modlitwy. Jeszcze ołów nie gotował się w kadziach, jeszcze maźnice służyły wyłącznie do oświetlania przedpola.

Książę Orion stał zasępiony klika kroków dalej. Tłum na dole nie był taki groźny. Najważniejsze, żeby w samym mieście nie upadła organizacja. Żeby obecne w obrębie murów wojsko zachowało komendę. Bogowie! Być albo nie być dla Troy. Ilu książąt w momencie wybuchu zarazy znajdowało się poza stolicą? Kto zorganizuje kordon? Kto zamknie porty? Czy Troy będzie jeszcze istnieć jako zorganizowane państwo? To były pytania na wagę życia.

– Zaaaaan! – krzyknął ktoś nagle z tłumu pod murami. – Ty jesteś najgorszy sukinsyn!

Żołnierz stojący obok Zaana podniósł kuszę.

– Uciszyć go? – spytał.

– Nie! Nie strzelać! Niech nikt nie strzela!

Żołnierze spojrzeli na niego krzywo i z lekkim przestrachem. Toż obok stał sam Wielki Książę. A któż śmiałby wydawać rozkazy w obecności tak wielkiej osoby? Książę jednak nie obraził się bynajmniej. Znał już wartość tego człowieka w długim płaszczu. To właśnie on ostrzegł przed zarazą, on sprawił, że zdążono zamknąć pałace i być może to dzięki niemu Troy będzie jeszcze istnieć jako królestwo, a nie jako pustawa przestrzeń przemierzana przez wygłodniałe hordy.

– Powiedziałem już wyraźnie – syknął książę. – Każdy ma wykonywać rozkazy tego człowieka.

Żołnierze opuścili głowy. Orion podszedł bliżej.

– O co chodzi? – spytał.

– Wielki Panie… Myślę, że on – Zaan wskazał za mur – ma dla mnie wiadomość.

– No to dlaczego nie wykrzyczy tego, co ma do powiedzenia?

– Toż tłum go rozerwie na strzępy, jeśli się dowiedzą że on nasz. Jak innych kurierów.

Książę przygryzł wargi.

– Co trzeba zrobić?

– Myślę, że trzeba tylko przekonać go, że tu jestem Wielki Panie. Ten, który go przysłał, na pewno wymyślił jak przekazać wieści.

– Mmmm… a jak go przekonasz, że tu jesteś tak, żeby nie zdradzić gońca przed tłumem?

– Zaaaaaaan! Ty świnio! – wrzasnął człowiek po murami.

Zaan uśmiechnął się.

– Mnie nazwałeś świnią? – niby to pogroził tamtemu pięścią, ale chodziło tylko o to, żeby pokazać gdzie stoi – Jak śmiałeś tak do mnie powiedzieć???

Książę zachichotał cicho, zasłaniając usta.

– Sprytny jesteś – szepnął.

– Zaaaan. Zaraz rozwalę ci głowę pociskiem z procy – wrzasnął człowiek zza murów.

– Zaraz będzie pocisk z procy – szepnął Zaan. – Usunąć się z murów.

– Toż nie trafi w głowę – mruknął jakiś żołnierz.

– Stul pysk, idioto! – warknął książę. – Kucnąć albo usunąć się! Niech pocisk przeleci swobodnie nad murem. A ty – zwrócił się do Zaana. – Daj tamtemu jeszcze jakieś alibi.

– Ty skurwysynu!!! – wrzasnął Zaan z wielkim po święceniem. – Zaraz nastawię ci dupy! I tak nie trafisz.

Procarz podniecany już nawet gniewnymi okrzykami tłumu powoli rozkręcał sznur. Po chwili pocisk wystrzelił w górę i przeleciał wysoko nad murem. Żołnierze nie musieli się nawet usuwać. Jacyś ludzie zaczęli rzucać kamieniami, ale te pociski nie miały już żadnych szans.

– Dobra – warknął książę. – Dwóch najlepszych kuszników do mnie. Wystrzelcie parę razy obok procarza. Tylko, żeby żadna strzała go nawet nie drasnęła!

Odwrócił się i razem z Zaanem zaczęli schodzić na dziedziniec. Przesyłkę odnaleźli od razu – metalową, wgniecioną lekko kulę. Ale odnaleźć, a zbliżyć się… to dwie różne rzeczy.

– No i co? – książę nałożył na twarz ptasią maskę. – Weźmiesz do ręki?

Zaan przełknął ślinę. Szlag wie, czy to coś mogło być skażone morowym powietrzem. Zawiązał chustę na twarzy. Potem wyjął sakiewkę i potrząsnął nią tak, żeby wszyscy widzieli.

– No! Kto chce zarobić?

– Czekaj – powstrzymał go Orion. – Niech wystąpi taki, co umie czytać. Jak weźmie przesyłkę do ręki, nie będzie już mógł zbliżyć się do innych ludzi. Zostanie zamknięty w klatce na rogu dziedzińca. Ale… za każdy dzień będzie dostawał złotą monetę. A do tego wino zamiast wody i najlepsze jedzenie. Ile będzie chciał!

Gra warta była świeczki, a niebezpieczeństwo niewielkie. Zgłosił się jeden ze skrybów, któremu wyraźnie obrzydła już woda z octem i skąpe racje coraz bardziej zepsutej żywności z pałacowych spichrzy. Podniósł ołowianą kulkę i rozbił pod butem. Ze środka wyciągnął zwiniętą ściśle kartkę.

„M. do Z.” – zaczął czytać.

To od Miki – domyślił się Zaan. Miał nadzieję, że Mika jest na tyle rozsądny, żeby nie pisać wprost o wszystkich sprawach w liście, który mógł wpaść w dowolne ręce.

„Wszystko, co miałem zrobić, zrobiłem. Ze skutkiem pozytywnym.”

Zaan odetchnął. Udało się!

„Teraz wiadomości z miasta i spoza niego.”

– Wiadomości! – krzyknął książę, czując nareszcie wielką ulgę. – No czytaj żesz człowieku!!!

„Z tego co wiem, w mieście bardzo źle. Najgorzej w Wysokim. Padła rada miejska. Ludzie wdarli się do budynku i powiesili radnych w oknach. Padł cmentarz – tam już się nie chowa nikogo. Padło zgromadzenie świątynne. Pałace trzymają się, mimo naporu. Z urzędów pozostał jedynie arsenał i strażnica. Organizacja jeszcze jest.”

– Bogowie – wyszeptał Orion. – Dobrzy Bogowie…

„W Niskim Mieście trochę lepiej. Padła Mennica, Wielka Świątynia i urzędy portowe. Strażnica i pałace nietknięte. W więzieniu zaraza, ale jeszcze się trzyma. Król kazał palić zwłoki, ale „ścierwniki” tego nie robią. Cmentarz jeszcze zorganizowany. Dostawy wody i jedzenia funkcjonują w wyznaczonych rejonach. Nie wiem, co z resztą. Teraz wiadomości spoza miasta…”

– No czytaj szybciej! – ryknął Orion w stanie najwyższej ekscytacji.

– „Armia Wschód ruszyła na stolicę. Dowodzi Wielki Książę Tau. Zamyka porty jeden po drugim. Jego najstarszy syn tworzy kordon wokół stolicy z garnizonów Armii Domowej…”

– O Bogowie… O Bogowie… Dobrzy Bogowie! – Wielki Książę Orion czując ogromną ulgę usiadł wprost na płytach dziedzińca, kryjąc twarz w dłoniach. – Troy będzie istnieć! Tau był poza murami!!!

„Armia Zachód ma się źle. Na szczęście Luan nie atakuje teraz. Władzę przejął strateg Milte. Skądś wytrzasnął córkę Wielkiego Księcia Dahrena – Nauzeę. Używa jej jako legitymacji do swoich poczynań. Ma szansę, jeśli władza nie uderzy mu do głowy. Nauzea spisuje się dzielnie. Coś tam nawet wybełkotała do żołnierzy, bodaj w imieniu swojego tatusia…”

– Milte powinien być ozłocony – szepnął Orion. Wstał nagle. Znowu był Wielkim Księciem Królestwa Troy, a nie starym tygrysem w za ciasnej klatce. – Będziemy istnieć, jeśli Luan nie uderzy z całą siłą.

– Luan nie uderzy, Wielki Panie – szepnął mu Zaan do ucha, bo znał treść listów szpiega Zakonu.

– Skąd wiesz?

– Wszystko w rękach… Bogów – powiedział Zaan ostrożnie, ale książę domyślił się błyskawicznie. Przymknął tylko oczy.

– Czytaj dalej! – ryknął do skryby.

„Armia Zachód oddaje Yach i wycofuje się na linię obronną Gender – Yulle. Porty zamknięte. Spichrze zabezpieczone. Racjonowanie żywności. Garnizony we wszystkich ważniejszych miastach wzmocnione…”

– Ozłocić stratega Milte.

„Armia Domowa w rozsypce. Syn Tau zebrał to, co zostało. Ale żołnierze nie chcą się podporządkować, bo ich dowódca zamknięty w stolicy. Kordon jednak działa. Nic poza tym. Wokół miasta niedługo będzie głód. Żołnierze grabią wioski. Może dojść do starć z Armią Wschód. Na południe od stolicy bezhołowie. Na zachód Milte z Nauzeą wieszają, kogo się da i może utrzymają spokój. Na wschód jedna wielka tragedia jeszcze przez jakieś dziesięć dni zanim Tau nie dojdzie i nie obsadzi garnizonów swoimi ludźmi. Na morzu – czysty, żywy koszmar. Marynarze wrzucają worki z żywnością za burtę, żeby odciążyć okręty i dopłynąć gdziekolwiek, poza strefę zamkniętych portów. Kanibalizm na razie tylko w stolicy, ale nie są to pewne wiadomości. A jeśli chodzi o nasze sprawy… Źródła finansowania odtworzone. Wszystko w porządku. Gdybyś chciał przesłać rozkazy, strzelaj z kuszy w człowieka w czerwonym kubraku, kiedy tylko tamten uniesie ręce. Weź dobrego strzelca. Hasło: „Wy świnie jedne. Pozabijamy was wszystkich”. Pozdrowienia. M.”

– O Bogowie dobrzy – Orion westchnął lekko. – Milte z Nauzeą spacyfikują Zachód. Tau powstrzyma Armię Domową i chwyci Wschód za pysk. Południe… A szlag z południem. Troy będzie więc istnieć.

– Wielki Panie – odważył się powiedzieć Zaan.

– Zaraz – książę zdawał się go nie słuchać. – Czy ostatni ustęp listu znaczy, że możesz przekazać wiadomość?

– Tak, panie. Tak sądzę, Wielki Panie.

– Dobrze – Orion skinieniem ręki przywołał innego skrybę z przyrządami do pisania. – Obiecaj temu posłańcowi w czerwonym kubraku tyle złota, ile zdoła unieść, jeśli tylko dotrze do pałacu!

Wśród żołnierzy przy bramie można było zauważyć jakieś poruszenie. Po chwili przybiegł dziesiętnik. Chcąc złożyć ukłon, o mało nie przewrócił się przed Wielkim Księciem.

– Melduje dziesiętnik…

– No co tam? – przerwał mu Orion.

– J… ja… jakiś ścierwnik chce widzieć Zaana – wyszeptał przerażony żołnierz.

– Idziemy – zakomenderował książę.

– Ależ panie! Tam morowe powietrze!

– Stul pysk – książę ruszył szybkim krokiem do bramy. – Sprytni są twoi mocodawcy – mruknął do Zaana. – Ścierwnika nikt nie ruszy.

Podeszli do wykuszu w obronnej machikule. Orion znowu nałożył maskę wyobrażającą ptasi pysk. Zaan znowu obwiązał twarz chustą.

– Ja jestem Zaan – ryknął w ciemność.

– Od Zyriona, pozdrowienia – rozległ się donośny głos. Ścierwnika naprawdę nikt nie ośmielił się ruszyć. Tak wielki był strach, tak straszna legenda otaczająca tych ludzi. Nawet tłum głodnych pod murami nie odważył się podejść bliżej.

– No słucham!

– Zyrion mówi: Nie mam wielkich możliwości rozeznania, co w mieście. Wiem, że padła mennica, cmentarz w wysokim i rada. Organizacja jeszcze jest. Ktoś rozpuszcza plotki, że całemu nieszczęściu winny książę Sirius. Że Bogowie przeciw niemu. Kanibalizm w Wysokim – to stwierdzone. Archentar lał już ołów. Tłum szturmuje nieprzerwanie. Dahren odcięty zupełnie, jeśli starczy mu żywności, wytrzyma. Jeśli nie, rozerwie kordon i ruszy na miasto, by przywrócić organizację nawet kosztem poświęcenia siebie. Wiadomość pewna od kogoś z otoczenia samego Wielkiego Księcia. Pałac oblężony. Bili się już dwa razy. Naprzeciw stoi kilka setek zbuntowanego garnizonu. Na razie niebezpieczeństwa nie ma. Ale jak przyłączy się reszta wojska w murach, Król wycofa się do wieży. Urzędy ewakuowane do cytadeli – te które zdążyły. Port i więzienie już padły. Wbrew pozorom organizacja jeszcze jest. Dostawy skąpych racji do zamurowanych domów funkcjonują. Ogniska się palą. Poza murami: Tau już blisko – garnizony Armii Domowej pierzchają w popłochu, bo wiedzą, że będzie wieszał. Armia Tau rozlała się na równinie i trasuje drogi. Porty zamknięte. Nie wiem, co na zachodzie. Krążą plotki, że strateg Milte zrobił rzeź w Koa i umocnił się na linii Gender – Yulle. Podobno jest z nim córka Dahrena, ale nie wiem która. To nie sprawdzone: Yach padło. Milte wraz z córką W. K. zrobili las szubienic wzdłuż drogi królewskiej numer jedenaście. Żywność więc dopływa z prowincji Koine, ale tu (mówię o Poa) jeszcze jej nie widać. Ceny na targu: miarka owsa za miarkę złota. Wojsko jednak (to sprawdzone) wiesza każdego, kto podejdzie do spichrzy. Armia Domowa (przynajmniej w Poa) spisuje się nieźle. Byłem na posłuchaniu u komendanta garnizonu. Nie bardzo wie, co robić. Trzyma spichrze i strategiczne węzły drogowe. Nie wiem, ale mam wrażenie, że może dojść do starć, jeśli Milte z córeczką W. K. skierują tu oddziały Armii Zachód. Morale zerowe. Jeśli więc Milte uderzy, ci tutaj pierzchną w popłochu. Gorzej z portami. Żołnierze grabią zagranicznych kupców, kiedy chcą. Niby jest blokada, niby jeszcze nasi kupcy mogą handlować. Ale to nie potrwa długo. Jeśli Milte nie uderzy, to moja następna wiadomość będzie z Linnoy. Czekam na instrukcje. To powiedział Zyrion.

Orion w stanie najwyższej ekscytacji krzyknął od razu:

– Czy można przekazać wiadomość do pałacu?

– Nie – „ścierwnik” pominął wszystkie tytuły, ale Wielki Książę jakoś nie obraził się tym razem. – Pałac oblężony. Nawet ja nie przejdę.

– A w mieście? Czy jest jeszcze organizacja?

– Jest. Wszystko działa jak w planie na wypadek zarazy. Ci tutaj – wskazał na ludzi gromadzących się pod murami. – To tylko nieszczęśliwcy, którzy utracili bliskich, zwariowali sami w zamurowanych domach albo biedota, do której nie dociera żywność z naszego urzędu, bo nie byli rejestrowani.

– Czy można przez ciebie przekazywać rozkazy innym ścierwn… mmmm… znaczy Urzędowi – dodał Zaan.

Książę obok nie obraził się, że ktoś ośmielił się powiedzieć coś do osoby, z którą właśnie rozmawiał. Naprawdę znał wartość człowieka w czarnym płaszczu.

– Można – odpowiedział ścierwnik. – Zyrion tak zabezpieczył moją rodzinę na przyszłość, że… będę wam służył.

– Twoja rodzina jest poza murami miasta? – spytał książę.

– Tak. Zyrion wywiózł moją żonę i wszystkie dzieci w ostatniej chwili. Dał im wioskę, sam widziałem jeszcze dokument z pieczęciami. Za to, żebym przekazywał wieści. A jak umrę, jest jeszcze paru innych z tym samym zadaniem.

Zaan uśmiechnął się lekko. Zyrion był niezawodny. I w istotnych sprawach nie liczył się z pieniędzmi. Jak on zdążył w ostatniej chwili, podczas ewakuacji przepisać wioski na rodziny ścierwników i wywieźć z miasta ich żony i dzieci?

– Przyjdź jutro. Będę miał wieści do przekazania – rozkazał Wielki Książę. – I… Twoja rodzina może oczekiwać wioski także ode mnie.

– Dzięki panie! – ścierwnik zgiął się w ukłonie.

Książę odwrócił się, zdejmując z twarzy ptasią maskę. Pstryknięciem palców przywołał najbliższego dworzanina.

– Skryba do mnie i doradcy – szybkim krokiem ruszył do swoich komnat.

Zaan ruszył chwilę później. Ale nie do swojego pokoiku. Przeszedł przez gabinet anatomiczny, pozbawiony obecnie wybebeszonych zwłok. Zbyt wielki był strach, żeby trzymać nawet „zdrowe” ciała w pałacu. Zaraza robiła spustoszenia nie tylko wśród ludzi, wymiotła też eksponaty z sali, gdzie jacyś idioci grzebali w cudzych flakach. Zapach jednak pozostał. Zaan osłonił nos chustą, wchodząc do pokoju matematyka.

– Ktoś rozpuszcza plotki, że wszystkim nieszczęściom winny jest Sirius – wypalił od drzwi.

– Zakon – matematyk oderwał wzrok od smętnego kubka zawierającego wodę z octem i suchego placka, które stanowiły jego przydziałową kolację.

– Tyle sam wiem!!! Musimy powstrzymać zarazę!

Matematyk uśmiechnął się lekko. On też znał wartość Zaana, ale… przyzwyczaił się już, że jego nowego pracodawcę męczyły czasami „aberracje umysłowe”.

– To w rękach Bogów – odparł.

– Nie pierdol mi tu o Bogach! Co powoduje zarazę, pytam.

– Morowe powietrze.

– Jakie, kurwa, powietrze? – Zaan o mało nie eksplodował. – To dlaczego w pałacu nikt nie zachorował?

– Bo ogniska na dziedzińcu odpędzają morowe powietrze – matematyk mówił spokojnie. Wiedział, że najlepszą metodą na wybuchy swojego nowego szefa jest przeczekanie.

– Jak odpędzają? – Zaan czuł, że zaraz udusi się ze zdenerwowania. – To dlaczego nie chorują żołnierze na murach? Są przecież w strefie poza zasięgiem ognisk!

Matematyk opuścił rękę z kubkiem, którą podnosił do ust. Przełknął ślinę. Znał już dziwny umysł swojego szefa. Wiedział, że ten umysł działał zupełnie inaczej niż u wszystkich innych ludzi razem wziętych. Wiedział, że ten umysł działał zadziwiająco dobrze, niekonwencjonalnie, z pozoru nieracjonalnie, a w gruncie rzeczy funkcjonował tak perfekcyjnie i skutecznie jak młyn wodny skonstruowany przez najlepszego rzemieślnika w kraju. Sprawdził obliczenia „teorii heliocentrycznej”, które przypadkiem wpadły mu w ręce. Wszystkie były poprawne.

– A co powoduje zarazę? – spytał.

– Ciebie pytam – ryknął Zaan.

– Nie wiem. Myślałem, że morowe powietrze – matematyk zawahał się na chwilę. – Tak piszą w dziełach od tysięcy lat… – skrzywił się, bo wiedział, że szef nie cierpi takich odpowiedzi. Nie mylił się. Zaan ryknął tak głośno, że można było mieć obawy, czy szyby w oknie nie rozpadną się przypadkiem.

– Co mnie obchodzą dzieła pisane przez tysiące lat?!!! – wyszedł, trzaskając drzwiami.

Matematyk przewidująco nie podnosił kubka do ust. Cały spiął się w sobie.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem po chwili. Zaan był czerwony na twarzy. Matematyk skulił się przy swoim maleńkim stoliku.

– Musimy wynaleźć jakąś radę na tą pierdoloną zarazę! – drzwi trzasnęły znowu. – Bo nam Siriusa wykończą plotkami – dobiegł stłumiony okrzyk z gabinetu anatomicznego. Matematyk w dalszym ciągu bał się podnieść kubek do ust. Mógłby wylać cenną w tej sytuacji zawartość.

Nie mylił się. Drzwi po chwili otworzyły się znowu. Zaan zdawał się być spokojny. Gdyby tylko nie to rzężenie w płucach…

– Co powoduje zarazę? – spytał cicho.

Matematyk cudem powstrzymał odruchową odpowiedź, że „morowe powietrze”. Wiedział dobrze, że Zaan potrafił nagradzać jak król, ale i… karać jak król. Zerknął na półkę ze zwojami książek, jakby stamtąd miało nadejść natchnienie.

– Co powoduje zarazę? – powtórzył Zaan zupełnie już spokojnie, bo był zamyślony. Usiadł na maleńkim zydelku pod ścianą.

– Jest wiele teorii. Wapory, fluidy, fleksagen, uroki, czary, upławy…

– A powiedz to tak, żebym coś zrozumiał.

– Morowe powietrze – wypalił odruchowo matematyk i znowu skulił się w sobie.

– Co człowiek robi w życiu? – zapytał Zaan ciągle zamyślony. – Poza prowadzeniem wojen i pisaniem pięknych wierszy?

– Je, sra, oddycha, pije, szcza, dupczy i dużo gada, uwznioślając poprzednio powiedziane.

– Czekaj, czekaj, czekaj… A co powoduje zarazę? – spytał Zaan skupiony tak, że jego umysł był już w zupełnie innej bajce.

– Oddychanie. Morowe powietrze – powtórzył matematyk.

Zaan zdawał się w ogóle nie słuchać. Zmarszczył czoło i drapał się w nos wskazującym palcem.

– Oddychanie – powtórzył cicho, ale widać było, że myśli o czymś innym. – Je, sra, oddycha, pije, szcza, dupczy i dużo gada… Jak stwierdzić, co powoduje zarazę? Mam dostęp do ścierwników. Mogliby przepytać całe miasto.

– Tego się nie da zrobić… – matematyk urwał nagle. – Nie trzeba przepytywać całego miasta – zaprzeczył sam sobie. – Mój mistrz mówił, że trzeba podzielić miasto na kwadraty i…

– Dlaczego na kwadraty? – spytał Zaan.

– Nie wiem. Może dlatego, że ulice są wzajemnie prostopadłe i łatwiej…

– I co?

– No… – matematyk sam nie był pewien. – No… Jeśli podzielić miasto na kwadraty i losowo wybrać kilka z nich, to wystarczy przepytać ludność tylko w tych paru. Nie trzeba znać myśli wszystkich obywateli. Te kilka kwadratów da taką samą odpowiedź, jakby przepytać całe miasto.

Zaan zdjął z półki wspaniałą, kolorową mapę miasta, na której kartograf ślicznie wyrysował wszystkie ważniejsze budowle, wszystkie pałace, świątynie, wieże i inne wspaniałości stolicy Troy.

– Co to za gówno? – spytał grzecznie.

– To najlepszy plan, jaki kiedykolwiek… – matematyk przełknął ślinę. – Jest taki piękny – dokończył znowu, kuląc się w sobie.

– Chcesz mi powiedzieć, że nie mamy mapy miasta?

Matematyk podszedł do swojej skrzyni ustawionej pod ścianą. Wyjął z niej wojskowy schemat miejskich umocnień.

– No… to już może służyć do oceniania odległości. Jakoś tam, przynajmniej.

Zafascynowany patrzył jak się używa liniału, trójkątnych kątowników, cyrkli oscylacyjnych i krokomierza. Rysiki w dłoni matematyka zdawały się drgać. Miasto zostało podzielone na kwadraty. Teraz trzeba było wybrać losowo niektóre z nich. Nie mieli kości ani kart, więc matematyk wymyślił naprędce jakąś rewolucyjną metodę – rzucali monetą. Wymyślił jeszcze coś, żeby mogli się rozeznać w mrowiu budynków – postanowił je numerować, zaczynając od skrzyżowania – teraz mieli już same numery, same suche liczby. Po wybraniu kwadratów stworzyli wzór formularza. Kilkanaście suchych pytań w rodzaju, skąd ludzie w danym domu mają wodę, jedzenie, z kim się spotykają (i kochają), czy w okolicy płoną ogniska, gdzie są odprowadzane odchody (tu matematyk się załamał – przecież wiadomo, że do rynsztoka), skąd wieją wiatry w danej okolicy (jedyne mądre pytanie w tym zestawie), ile osób zachorowało w rodzinie, kiedy pojawiły się pierwsze objawy i tak dalej, i tak dalej…

Wstawał świt, kiedy skończyli. Zaan wziął gotowy formularz i pobiegł do Wielkiego Księcia Oriona prosić o pozwolenie przepytania ludności w wybranych kwadratach miasta. Orion, obudzony przedwcześnie odmówił, nie przebierając w słowach. Zaan powlókł się do swojego pokoiku i usiłował się uchlać. Nic z tego nie wyszło. Poszedł do Siriusa, kazał mu się nauczyć przemowy na pamięć i wysłał do Wielkiego Księcia. Sirius poszedł jak struty. Wrócił już po dwóch modlitwach opieprzony z góry na dół tak, że jeszcze długo po tym trzęsły mu się ręce. Jednak nie poddał się. Poszedł do swoich sióstr. Maghrea i Amaltea kochały swojego brata. Ziewając, jeszcze w nocnych koszulach, powlokły się do Oriona. Jedna, młodsza, usiadła mu na kolanach, druga gładziła włosy i uśmiechała się promiennie. Obie nie bardzo wiedziały, o czym mówią. Obie uzyskały zgodę Wielkiego Księcia w czasie krótszym niż ćwierć modlitwy.

Zaan przekazał formularz ścierwnikowi przywiązany do długiego drąga. Matematyk wykrzykiwał z murów odpowiednie instrukcje. Potem ukradł z pokoju Zaana dzban wina i poszedł się uchlać. W przeciwieństwie do właściciela trunku, jemu się udało.

Przez kilka dni nie było wiadomości. Zaan i matematyk, korzystając ze specjalnych, sowicie opłaconych złotem „stosunków”, urządzili sobie w gabinecie anatomicznym „trupiarnię”. Polegało to na tym, że nawalili się winem po dziurki w nosie aż zaczęli przypominać dwa trupy. Notabene matematyk tylko cudem przeżył to doświadczenie.

Kolejnego dnia przyszła wiadomość od Zyriona.

„Plotki o winie księcia Siriusa coraz bardziej rozpowszechniane. Ponoć dzięki jego bezbożności Troy zostało ukarane zarazą. Ktoś wyraźnie usiłuje upiec sobie przy okazji własną pieczeń.

Tu w Poa nareszcie spokój. Córka Dahrena, Nauzea dotarła do miasta z paroma setkami wojska. Ta trzynastoletnia dziewczynka szybko się uczy. Po obwieszeniu na rynku ważniejszych notabli, oficerów Armii Domowej i spekulantów zaprowadziła porządek w trzy modlitwy. Miarka owsa na targu kosztuje już tylko trzy srebrne. Należy dać dziewczynce jeszcze ze dwa dni. Młoda dupka, nie wszystko pojęła od razu. Ale za dwa, trzy dni ceny wrócą do maksimum podwójnej wartości sprzed zarazy. Nauzea spisuje się naprawdę dzielnie. Jąkając się i dukając, ogłosiła na targu wprowadzenie»przymusu wojennego«. A potem kazała spalić kilku wybranych na chybił trafił»wichrzycieli«… Zdolna małpa. Na pewno jej się uda. Żołnierze w każdym razie jej ufają. Poa przypomina teraz pustynię, ale za kilka dni wszystko powinno wrócić do normy. Jedyny jej błąd, to fakt, że kazała ograbić sklepy z łakociami. Ale prawdę powiedziawszy, żołnierze nie mieli nic przeciwko. Ciekawe, kiedy mała zdąży zjeść te góry słodyczy.

Milte ruszył na Południe. Podobno czołówki Armii Zachód spotkały się z czołówkami Armii Wschód pod Konte. Konte już nie istnieje, ale stosunki pomiędzy obydwoma armiami można określić jako»umiarkowanie przyjazne«. Troy będzie więc istnieć jako zorganizowana siła. Jeśli tylko Nauzea nie każe grabić wszystkich handlarzy łakociami w kraju, jest duża szansa na uratowanie sytuacji. Dziewczyna naprawdę sobie radzi. Milte i Tau jakoś się dogadali. Armia Domowa, praktycznie teraz już nie istnieje. Porty zamknięte na głucho, ale tu, w Poa, córeczka W. K. Dahrena zamierza zdjąć czarne flagi z nabrzeża już niedługo. Milte przydzielił jej naprawdę dobrego doradcę. Kupcy, ci, oczywiście, którzy przeżyli, zacierają ręce. Złoto może runąć tędy już nie strumieniem, ale rwącą rzeką niebawem. Oczywiście trzymam swoje palce wetknięte, gdzie trzeba. Dzisiaj byłem na posłuchaniu u córeczki W. K. Dziecko jest naprawdę na poziomie! Ziewnęło raptem ze trzy razy podczas naszej rozmowy. Przekonałem ją do odtworzenia drogi handlowej Yulle – Poa. Jej doradca chce tylko piętnaście od sta przy zwiększonych obrotach. Naprawdę kulturalni ludzie. Widać wielkoksiążęcą klasę. Zarobimy tyle, że na stu wozach tego się nie da przewieźć. Co za gest mają ci szlachetni urodzeni… Co za szyk, co za styl, co za szastanie forsą, z której większość nam przypadnie. Piętnaście od sta? Ja bym zażądał połowy albo i więcej. Ale oni mają gest i kiepskich księgowych, durnie. Klęczę w Świątyni Wszystkich Bogów i całuję posadzkę z wdzięczności. Krowy na ofiarę Bogom nie kupię, bo ja nie szastam złotem. Ja jestem nisko urodzony. Zabieram się za dostawy zaopatrzenia dla wojska. To jakiś nowy, bardzo modny teraz interes. Może na tym też zarobimy. Odpowiednie wejścia, dzięki doradcy, mam.”

Zaan nie miał czasu nawet przeanalizować znaczenia listu. Właśnie zaczęły spływać dane od ścierwników. Matematyk skrzętnie nanosił wszystkie liczby na wielkie płachty płótna rozpięte na blejtramach w gabinecie anatomicznym. Wiadomości jednak było wściekle mało. Dysponowali właściwie strzępami. Łączność rwała się coraz bardziej.

– I co? – Zaan z zaciekawieniem zaglądał mu przez ramię podczas kolejnego dnia wypisywania maczkiem na papierze sążnistych wyliczeń.

– Co, co? – matematyk w pierwszej chwili nie zrozumiał.

– Co powoduje zarazę?

– Morowe… – na szczęście zdołał ugryźć się w język. Zaczął mówić coraz szybciej, chcąc odwrócić myśli szefa od swojej wpadki. – Z grubsza chodzi o znaczącą matematycznie zależność pomiędzy jakimś czynnikiem, eeee… – podrapał się w czoło – nazwijmy go czynnikiem „X” – wydumał nareszcie, bo „X” była najmniej używaną literą w alfabecie – a ilością zachorowań. Jeżeli czynnik „X” ma zasadniczy wpływ na ilość nowych zarażeń, to będziemy mieli naszego sprawcę zarazy. Niestety, wychodzą mi same bzdury – zagryzł wargi, bo nie mógł uwierzyć w wyniki własnych obliczeń. – Kierunek, skąd wieją wiatry, nie ma istotnego wpływu na ilość zachorowań w wyznaczonych kwadratach.

Właściwie to nie mógł tego zrozumieć. Przecież od tysięcy lat mówiło się o morowym powietrzu. To był fakt. To był pewnik. O tym pisali wszyscy najwięksi mistrzowie nauki. Najznamienitsi filozofowie. A tu, z samych liczb wynikało, że to rzecz bez najmniejszego znaczenia. Nie mógł tego ogarnąć umysłem. Przecież dzielnice nadmorskie, w zgodzie z tą teorią powinny mieć mniejszą ilość zachorowań (z powodu morskiej bryzy) niż te w głębi miasta. A nie miały. Różnice były matematycznie bez znaczenia. Zerknął na Zaana. I po raz kolejny zaczął się zastanawiać nad dziwnym umysłem człowieka w czarnym płaszczu.

– Wychodzą mi same bzdury – powiedział.

– To znaczy jakie?

– No bzdury, brednie, debilizm kompletny.

– A konkretnie?

– Nie ma żadnej różnicy w domach, które korzystają z żywności dostarczanej przez ścierwników, a tymi, które miały własne zapasy. Nie ma żadnej różnicy, pomiędzy tymi domami, które…

Zaan położył mu rękę na ramieniu.

– Powiedz mi, czy jest jakaś różnica? W czymkolwiek.

Matematyk znowu przygryzł wargi. Po raz pierwszy w życiu nie mógł pojąć cyfr i liczb, które miał przed oczami. A może inaczej. Nie mógł w nie uwierzyć.

– Jest – szepnął.

– W czym?

– Dostawy wody. Te z domów, które dostają wodę z górnego ujęcia miejskiego notują pięć, sześć zachorowań na sto. Te, które biorą z dolnego ujęcia, mają trzydzieści, trzydzieści sześć na sto.

Zaan opadł na zydel.

– A więc to woda.

– Nie!!! – matematyk aż krzyknął. – Przecież oba ujęcia dotyczą tej samej rzeki. To ta sama woda. Zaan pocierał palcem koniuszek swojego nosa.

– Czym się rożni dolne ujęcie od górnego?

– Niczym.

– Dlaczego są dwa?

– Jedno nie nastarczy. A poza tym dolne jest tańsze. Tam czasem podczas przypływu dostaje się woda morska i trochę czuć sól.

– Sól jest winna?

– No skąd?! – matematyk aż załamał ręce. – Gdyby to sól albo woda morska, to ludzie bardziej powinni chorować w dzielnicach nadmorskich. A tak nie jest.

– Dobrze – Zaan zgodził się natychmiast. – Co jest pomiędzy dolnym ujęciem, a górnym?

– Porty rzeczne.

– Więc to porty trują?

– Niemożliwe. Przecież porty są także nad górnym ujęciem.

Zaan sięgnął po wojskową mapę. Jego kościsty palec powoli przesuwał się po linii rzecznych umocnień. I nagle się zatrzymał.

– A co to jest? – dotknął oznaczenia jakiejś furty w murach.

– Kloaka.

– Co?

– Miejsce, skąd wypływają miejskie ścieki.

Zaan nalał sobie wina. Pachniało octem dodawanym już chyba do wszystkiego w pałacu. Wychylił kilka łyków i odstawił kielich, bo zaczęło go piec gardło. Rozkaszlał się od oparów.

– Eeeeeee… – odkaszlnął. – To znaczy, że ci, którzy biorą wodę z górnego ujęcia piją czystą, a ci z dolnego pomieszaną ze ściekami?

– Bogowie… – matematyk tylko westchnął. – Nawet ścieki całego miasta nie zamulą tak wielkiej rzeki!

Zaan tylko potrząsnął głową.

– Nie znam się na zamulaniu – skrzywił usta w uśmiechu. – Ale skoro różnica jest znacząca…

– Tak? Znacząca? To w takim razie, dlaczego sześciu żołnierzy z Gaent zaraziło całe miasto? – żachnął się matematyk. – Przecież nawet nie zdążyli zanieczyścić naszych ścieków.

– Nie wiem – Zaan wstał i zaczął krążyć po pokoju. – Ale popatrz. Gdyby zebrać wszystkich mieszkańców na jednym placu, to szybko wszyscy musieliby zachorować. Widać to po ilości trupów u ludzi pod murami. Musi być więc coś jeszcze, jakiś… – zawahał się jakiego słowa użyć – jakiś czynnik „Y”. Wprowadzono więc separację, zamurowywanie domów – westchnął. – To jedno się starożytnym mędrcom udało. Nie wpadli jednak na to, że mogą być dwa czynniki. Jeden wyeliminowali. O drugim nie mieli pojęcia.

Zaan podszedł do okna uszczelnionego nasączonymi oliwą szmatami, tak, żeby nawet najmniejszy powiew nie dostał się do wnętrza. W gabinecie, w związku z tym, cuchnęło już strasznie.

– Morowe powietrze – mruknął. – Jak to pięknie brzmi… A my umieramy od własnego gówna.

Matematyk wstał również. Wyraźnie trzęsły mu się ręce.

– Co zamierzasz? – spytał w stanie najwyższej ekscytacji.

– Zamknąć dolne ujęcie.

– Toż jedno nie obsłuży całego miasta! A poza tym do dolnego prawie nie mamy dostępu.

– To bez znaczenia. Trzeba natychmiast zamknąć dolne ujęcie. Jeśli się nie uda, to zamknąć górne miasto od dostaw. Mmmmmmm… Ty pójdziesz z tym do Wielkiego Księcia.

– Mnie ośmieszono w towarzystwie matematycznym. To ty jesteś autorem. Ty to zrobiłeś i powinieneś…

– Czekaj – przerwał mu Zaan. – Skoro tamci twierdzą, że Sirius winny, to my ogłosimy, że Sirius powstrzymał zarazę. Niech będzie, że on to wymyślił. I zobaczymy, czyje będzie na wierzchu.

Przygryzł wargi. Potem ruszył do drzwi.

– Zacznę to załatwiać.

Matematyk tylko pokiwał głową. Znowu zasiadł do obliczeń. Sprawdził je sumiennie. A potem jeszcze raz. Liczby za każdym razem mówiły to samo. Suche, nic nie znaczące cyferki wypisane czarnym tuszem na białym podkładzie. Takie drobne znaczki… I w nich kryło się życie i śmierć? Życie i śmierć w tych śmiesznych cyferkach? Płacz dziesiątek tysięcy matek można było powstrzymać przy pomocy głupich znaczków na papierze? Wystarczyło raz wziąć pióro do ręki, plunąć na tradycję i można było powstrzymać tą straszną śmierć, całą rozpacz, beznadzieję. Matematyka mogła utulić całe tabuny sierot, wdów, mogła dać im spokój?

Wzdrygnął się nagle. Przypomniał sobie sapera w jednostce inżynieryjnej, którego poznał przed laty. Starszy już człowiek stał pod mostem z założonymi rękami, a górą jechały pojazdy. Matematyk zdziwiony niecodziennym widokiem podszedł do niego i spytał o powód wyboru tak dziwnego miejsca odpoczynku. Tamten odparł, że właśnie wybudowali most według jego projektu. A miejsce inżyniera w pierwszym dniu jest pod nim. Jeśli się pomylił, jeśli most runie, to on zginie pierwszy.

Matematyk westchnął ciężko. Wypił wodę z octem. Potem nałożył ptasią maskę. Czuł, że drżą mu ręce, kiedy usuwał szmaty uszczelniające zamknięte na głucho od początku zarazy okna. Jednym szarpnięciem ręki otworzył drzwi prowadzące na mały kamienny balkon. Usiłując opanować skurcze strachu ściskające żołądek, wyszedł na zewnątrz, opierając się o barierkę. Świeże powietrze dosłownie go odurzyło. Tyle dni w zamkniętym na głucho pokoju… Na tą wysokość nie docierały płomienie z ognisk palonych ciągle na dziedzińcu. Tu docierało skażone powietrze z miasta.

Miejsce inżyniera jest pod mostem, kiedy pierwszego dnia przejeżdżają po nim ciężkie pojazdy. Matematyk jednym ruchem zdarł z twarzy ptasią maskę i odrzucił ją daleko. Czując krople potu na czole, wziął nagle głęboki wdech. Potem jeszcze jeden. I jeszcze jeden.

– Nie ma morowego powietrza!!! – ryknął nagle tak głośno, że zabolało go gardło. – Nie ma morowego powietrza! Przez tysiące lat wierzyliśmy w gówno!

Zaczął się śmiać coraz bardziej histerycznie, a potem, już spokojnie, dodał pod adresem całych pokoleń mędrców, medyków, kapłanów i filozofów:

– Wy kutasy.

Czuł, że rodzi się nowa epoka. Już nie tradycja, już nie wiedza przodków. Teraz nastąpi wiek matematyki. Nie, nie… To źle powiedziane. Teraz nastąpi epoka zdyscyplinowanego myślenia. Nie ma uprzedzeń, nie ma ślepej wiary w myślicieli sprzed tysiąca lat, nie ma wiary w nienaruszalny porządek rzeczy. Teraz doświadczenie i dyscyplina. Teraz nowe prawa i porządek. Nic nie jest ustalone przez Bogów. Odtąd człowiek będzie mógł powiedzieć kapłanowi, który miał boskie widzenia na temat morowego powietrza: „Mylisz się. Moje obliczenia pokazują co innego”. To już koniec świata. Tego świata, który znał i który go ukształtował. Nastąpi nowa epoka, w której człowiek będzie wręcz mógł powiedzieć Bogom: „Chyba nie macie racji. To równanie (koniecznie trzeba postukać palcem w papier pokryty drobnymi znaczkami) dowodzi, że się mylicie”. Nie mógł ogarnąć tego umysłem. Nie mógł pojąć wszystkich implikacji prostego faktu, że ktoś po raz pierwszy dowiódł, że autorytety są warte tyle, ile papier, na którym spisano ich myśli. To już naprawdę koniec dotychczasowego świata. Czuł, że dotyka tajemnicy, że w jego obecności dokonuje się przełom, którego nikt ze współczesnych nie jest jeszcze w stanie ogarnąć umysłem.

Roztrzęsiony wrócił do swojego pokoju, który nie śmierdział już tak strasznie, odkąd wtargnęło tu świeże powietrze. Rzucił na stół ryzę czystego papieru, klaskaniem rozgrzał zziębnięte dłonie, wziął pióro i zasiadł do pisania. „Niezwykłe życie wielkiego mędrca Zaana, czyli rzecz o tym, jak świat stał się inny…” – wykaligrafował tytuł.

Nie, nie. Wiedział, że z różnych doraźnych przyczyn politycznych nie będzie mógł tego nigdy opublikować. Zamierzał bowiem przedstawić tu tą dziwną teorię heliocentryczną, wygraną walkę ze śmiertelną zarazą, walkę z Zakonem… Nie ma głupich. Nie da głowy pod topór i nie pokaże tego nigdy. Nikomu. Ukryje zwoje w tak perfidny sposób tak, żeby nikt ze współczesnych nie mógł ich odkryć, ale… niech mędrcy za tysiąc lat znajdą pismo i niech wiedzą, komu zawdzięczają swój świat. Wiedział, że potrafi ukryć zapiski w odpowiedni sposób. Miał przecież matematyczny umysł.

I teraz już wiedział, ile to jest warte.

Tymczasem Zaan konferował z Siriusem. Ten bał się pójść do Oriona. Poszedł więc do swych sióstr. Maghrea i Amaltea uwielbiały brata. Pobiegły do Wielkiego Księcia dokładnie poinstruowane, co mają mówić. Ze złotej komnaty, jak donosili służący, najpierw dobiegały szepty, potem dziki wrzask Oriona, potem znowu szepty, znowu wrzask, i znowu szepty, szepty, szepty… tylko szepty poparte siedzeniem na kolanach, głaskaniem włosów, całuskami w czoło…

Orion podjął decyzję w przeciągu dwóch modlitw.

Zgodnie z przewidywaniami matematyka, nie udało się niczego zdziałać w dolnym mieście. W górnym jednak, dzięki Urzędowi, dość szybko i skutecznie wyeliminowano dostawy z dolnego ujęcia. Stary mur dzielący oba miasta zamieniono na granicę otoczoną szczelnym kordonem sanitarnym. Ryzykując wybuchem buntu, zlikwidowano ogniska palone na skrzyżowaniach i wzorem taktyka Gendera z Linnoy, który przedzierał się przez bagna podczas wojny z Symm, pozostałe zapasy drewna użyto do gotowania dostarczanej wody. Odpowiedni ludzie rozpuszczali pogłoski, że to Sirius wymyślił, że przejął kontrolę nad Urzędem.

Orion rwał włosy z głowy. Zaczynały się najgorsze dni. Ilość zachorowań wcale nie malała w górnym mieście. Wprost przeciwnie, powoli, ale nieubłaganie rosła. Z pięciu, sześciu zachorowań na sto, zrobiło się średnio siedem. Potem osiem. Przerażony Zaan razem ze spanikowanym matematykiem po raz setny już chyba analizowali obliczenia. Doszło do ośmiu zachorowań na sto. Bogowie!!! Sukinsyny! Zaczęli rozważać wznowienie palenia ognisk. A właściwie zaczęli rozważać kwestię, czy stać ich na przekupienie murowych i ucieczkę z miasta. To były najdłuższe dni w ich życiu. Orion szalał. Córki nie mogły już wiele wskórać. Ilość zachorowań powoli rosła. Matematyk przestał wierzyć w liczby. Właściwie to już nie wierzył w nic. Nie rozstawał się ze swoją buteleczką błyskawicznie działającej trucizny. Zaan miał przekupionych dwóch żołnierzy. Jak go już będą brać na męki, to tych dwóch miało go niby przypadkiem zrzucić ze schodów i złamać kark. Miał nadzieję, że wykonają swoje zadanie uczciwie. To było najdłuższe czternaście dni w ich życiu.

Piętnastego dnia jednak ilość zachorowań zaczęła spadać. Bez ognisk na skrzyżowaniach, bez ptasich masek, bez modłów kapłanów… Nowych przypadków było zdecydowanie mniej. Szesnastego dnia ta wartość była już matematycznie znacząca. Matematyk modlił się ukradkiem codziennie. Siedemnastego dnia, nie dość, że ilość zachorowań spadła generalnie, to jeszcze prawie wyrównała się w domach, które wcześniej brały wodę z dolnego ujęcia, z tymi, które miały wodę z górnego. Osiemnastego dnia matematyk przestał się modlić. Patrzył w te swoje liczby i niczego nie rozumiał. Czyżby matematyka naprawdę rządziła światem? Nie Bogowie? Tylko zwykłe cyferki? Małe, kaligrafowane ręcznie cyferki ustalają porządek wszechświata? Nie mógł tego pojąć.

Po trzech dniach nie było już nowych zachorowań. No może gdzieś tam. Sporadycznie. Górne miasto po raz pierwszy spojrzało w kwadraciki nieba widoczne w otworach ich zamurowanych drzwi z nieśmiałą jeszcze nadzieją.

Orion przestał histeryzować. Przyszedł do gabinetu matematyka i długo analizował obliczenia, niczego nie rozumiejąc.

– Powstrzymaliście zarazę? – spytał, podnosząc oczy ogłupiały. – Po raz pierwszy w historii świata?

– To książę Sirius… – zaczął Zaan, ale Wielki Książę nie dał mu dokończyć.

– To był bardzo dobry pomysł. Mówię o autorstwie mojego syna – położył mu ciężką rękę na ramieniu. – Ale tu, w ścisłym gronie, nie musisz powtarzać tych pierdół.

– Zaraza dalej szaleje w dolnym mieście – wtrącił matematyk. – Ale w górnym… ludzie w zamurowanych domach wyją z radości, ilekroć ścierwnik wyczytuje listę obecności. Krzyczą, że nie poskąpią ofiar w świątyniach za księcia Siriusa.

– Dobrze to wymyśliłeś – Orion poklepał Zaana po policzku. – A teraz – zwrócił się od matematyka – wytłumacz mi to powoli i takimi słowami, żebym coś zrozumiał.

Zaan, gnąc się w ukłonach, wycofał się do pustego gabinetu anatomicznego. Służący zza drzwi dawał znaki, że są nowe wiadomości. Usiadł wprost na stole sekcyjnym i, posługując się tabelą szyfru opracowaną przez matematyka, zaczął mozolnie czytać.

„Tu Mika. Zgodnie z rozkazem rozpuszczam plotki, że Sirius zwyciężył zarazę w górnym mieście. Niby nikt nie wierzy, ale tłum wiwatuje na ulicach. Nie mogę tego zrozumieć.

Zakończyłem rozpracowywanie sług Zakonu w Troy. Miałeś genialny plan. Znam już wszystkie powiązania, a także, dodatkowo, prawie całą siatkę Królewskich Donosicieli, którzy byli ściśle powiązani z zakonnymi. Jeśli więc chcesz, to Królewska rada może zostać przez nas spacyfikowana w trzy modlitwy. Nie wiem, co w mieście, ale tam ich struktury muszą być mocno nadszarpnięte. Prowincję mam jednak opanowaną. Nasz kochany astronom też powiedział mi wiele, choć zgodnie z wytycznymi nawet go nie dotknąłem.

To co, Zaan? Mały przewrocik, ku ogólnej rozrywce? Armia Domowa praktycznie już nie istnieje. Liczy się tylko Tau ze swoją Armią Wschód oraz Archentar ze swoją dyplomacją i wywiadem. Twój kochany Orion jest przecież nominalnie dowódcą Armii Zachód, drugiej, w tej chwili, liczącej się siły w państwie. Powiedz szczerze. Chcesz być królem? Cha, cha, cha… Tylko pamiętaj. To będzie cholernie drogo kosztowało.

Twój Mika.”

Zaan przygryzł wargi. Taka możliwość w ogóle nie przyszła mu do głowy. Przewrót? Niby po co? Zmarszczył brwi. Ale jeśli ktoś potrafi wywołać zarazę, żeby zlikwidować Siriusa, to… Rozkaszlał się. „To będzie cholernie drogo kosztowało” – przypomniał sobie fragment listu. A szlag.

Rozwinął drugi list. I znowu ta koszmarna tabela szyfrów…

„Zyrion melduje.

Byłem dzisiaj znowu na posłuchaniu u córeczki W. K. Dahrena. Nauzea została przeze mnie obdarowana tak wymyślnymi łakociami, że trudno sobie nawet wyobrazić, ile to kosztowało. Niektóre sprowadzałem aż z Garrenmich. Ale tym razem dziecko, wyraźnie podniecone, nie ziewnęło ani razu. Droga handlowa, którą otworzyliśmy przynosi takie sumy, że nie jestem w stanie policzyć dokładnie, chociem stary lichwiarz. Dałem doradcy Nauzei jego piętnaście od sta, a także przepiękną karocę od związku lichwiarzy, który powołałem. Dostał sukinsyn także prześliczny folwark i dwadzieścia wsi, które na folwark pracują. Nawet się uśmiechnął. Bogowie! Jak to łatwo idzie z tymi wysoko urodzonymi jeśli się ma odpowiednie koneksje i pomoc Miki, którą mi dałeś. On ma piętnaście od sta, karocę, folwark i dwadzieścia wsi. My mamy tyle złota, że nie mam już, gdzie go składować.

Interes z dostawami dla wojska okazał się fontanną pieniędzy. Na samych porcjach żywieniowych zarobiliśmy tyle, że w sto wozów nie przewieziesz. Glejt od Oriona, który otrzymałem przez Ciebie, otwiera drzwi wszystkich sztabów. Toniemy w złocie.

W związku z tym musiałem odkupić od wojaków fort Kno, żeby gdzieś móc składować ten żółty metal. Strzeże go pięć setek wojska i nasi ludzie. I tu mały kłopot. Forty wojskowe są nazywane od imion fundatorów. Kno, ma już trzy litery. Było dotąd trzech sponsorów. Ty musisz dopisać czwartą. Czy to ma być „Z”?”. Fort KNOZ? Tylko uważaj. Moje i Twoje imię zaczyna się na „Z”, więc może wymyślisz coś innego dla zamaskowania autorstwa?

Zyrion”

Zaan tylko ziewnął. Sięgnął po pióro. Nabazgrał na marginesie: dopisz „X”. To na cześć czynnika „X”, który wymyślili z matematykiem. Ziewnął jeszcze raz i wślizgnął się do pokoju, gdzie Wielki Książę, coraz bardziej znudzony, słuchał sążnistych wywodów matematyka. Orion ożywił się wyraźnie.

Zaan zgiął się w ukłonie.

– Wielki Panie, wybaczcie. Myślę, że musimy pilnie przedyskutować sytuację polityczną w Królestwie Troy.

Orion uśmiechnął się lekko z widoczną ulgą.

– Chętnie – a potem dodał. – Obaj jesteście od dzisiaj bogaci. Bardzo bogaci, dzięki mnie.

Zaan uśmiechnął się również, aczkolwiek ukradkiem kryjąc twarz pod pałacowym ukłonem. Miał wrażenie, że Wielkiego Księcia Oriona mógłby już schować w swojej sakiewce i o prawdziwym bogactwie to on raczej nie ma pojęcia.

Загрузка...