Cały dzień zajęła pielęgnacja młodego księcia tak, by przestał nareszcie przypominać barbarzyńcę. Zaan mógł go zobaczyć dopiero wieczorem. Stał właśnie przed prowadzącymi do jego komnat rzeźbionymi drzwiami, kiedy te uchyliły się, przepuszczając starszego już dworzanina.
– Książę prosi – cichemu głosowi towarzyszyło westchnięcie.
– Jak nastrój? – odważył się spytać Zaan.
– O Bogowie – dworzanin wzniósł ręce i szybko ruszył wzdłuż korytarza. – Jeśli tylko możesz, lepiej tam nie wchodź.
Zaan przełknął ślinę. Zaciekawiony otworzył drzwi szerzej i przekroczył próg.
Zmieniony nie do poznania Sirius stał przed lustrem i klął w żywy kamień. Na widok swojego „giermka” złość w jego oczach zamieniła się we wściekłość.
– O żesz twoja mać! No i coś narobił?!
Zaan zagryzł wargi. Widok był rzeczywiście niesamowity.
– No i czego nic nie gadasz? Ogłuchłeś?
– Ciiiii…
– Co „ciiii”, co „ciiii”? No psiamać dziewczynę ze mnie zrobili, psy!
– No nie przesadzaj.
Sirius rozjuszony rzucił się w jego stronę. – Żeby cię zaraza dopadła!!! A co to jest? – wskazał sięgającą do połowy ud spódniczkę, którą miał na sobie – Normalnie w kieckę mnie ubrali!
– No tu… południe. Sam widziałeś na ulicach, tu się ubierają inaczej.
Gdyby Sirius był psem, piana już dawno musiałaby pojawić się na jego ustach.
– Jak kto chce latać z gołym tyłkiem, niech lata. Ale nie może być, że mnie na dziewkę przerobili.
Zaan skrzywił się, usiłując powstrzymać uśmiech.
– No, widziałeś jak oni chodzą. To… eee… chitony i hlamidy… to ze starożytności się wzięło, te stroje. Oni tu spodni nie noszą.
– Co ty mi nie powiesz? Spodni nie noszą? Aaaaaaach! – ryknął nagle Sirius. – Ale mnie w spódnicę przebrali! A to? – wskazał na wystające spod bogato haftowanej spódniczki, lśniącobiałe koronki. – Normalnie baba! A to? – szarpnął na sobie wzorzysty, krótki kaftan z podbitymi ramionami. – Na północy mógłbym wyjść na róg ulicy, pod latarnię, pieniądze zarabiać.
– No nie przesadzaj.
– Ja przesadzam?! – Sirius szarpnął Zaana i pociągnął go przed wielkie lustro na ścianie. – To patrz! – przeczesał swoje pomalowane na czerwono włosy. – Jakieś warkoczyki, błyskotki, loczki, srał pies, a tooooo?!!! – chwycił najgrubszy warkocz upleciony z tyłu głowy i przesunął naprzód. – Co to jest?
– No… warkocz – powiedział cicho Zaan.
– A na końcu co, pytam?
– No… ta… – Zaan odkaszlnął, usiłując zapanować nad głosem. – No, kokarda – wypalił wreszcie.
– No i co? Nie przerobili na dziewczynę? Psia ich mać! – robił miny przed lustrem. – Włosy na czerwono, brwi na czarno, do rzęs coś przylepili, psy, mordę pudrem wysmarowali, na policzkach róż, na ustach szminka, co oni tu wszyscy, pederasty?
– Oj, no widziałeś księcia Oriona, nie? Taka tu moda. Starożytność.
– Stara rzyć, nie starożytność! – Sirius spojrzał z obrzydzeniem na własne dłonie o opiłowanych, pomalowanych na czerwono paznokciach. – Był tu jeden taki gnój, wszystkie włosy na nogach i rękach ogniem usunął.
– Wiem – uśmiechnął się Zaan. – Czytałem. To robota depilatora, zwanego też…
– Mam w dupie tego debila Tora, czy jak mu tam. Co innego czytać, co innego być żywym ogniem przypalanym!
– Oj – Zaan przeszedł na ton ugodowy. – Z tym można żyć.
– Taaaaaak?!!! – rozjuszył się Sirius jeszcze bardziej. – To patrz! – Usiadł na komódce i wyciągnął obutą w złocisty sandał stopę wprost do twarzy swojego giermka. – Co to?
– N… noga.
– Nie o to pytam!
– No… stopa?
Sirius znowu zaczął kląć. Na szczęście nie miał dużego zapasu przekleństw, więc już po dłuższej chwili mógł powiedzieć normalnie.
– Powąchaj.
– No?
– Nie czujesz? Nawet nogę pachnidłami namaścili!
Zaan wzruszył ramionami.
– Wiesz… To akurat może i dobrze – przypomniał sobie wieczór przy ognisku kiedy „szlachetny rycerz” zdjął buty, bo chciał osuszyć onuce.
– No nie – Sirius usiadł na złoconym zydlu, ale zaraz zerwał się znowu i zaczął krążyć po komnacie. – Nawet usiąść nie można normalnie, psiamać! Mus pamiętać, że nogi trzeba trzymać razem, zaraza, kolano przy kolanie. Jak baba, psia ich zasrana mać, jak baba!
Zaan wiedział, że najlepszą metodą na wybuchy Siriusa jest przeczekanie. Udając, że słucha, kiwając głową oglądał komnatę przyjęć księcia. Boczne drzwi, tak jak wejściowe bogato rozrzeźbione, prowadziły do sypialni i jakichś innych pomieszczeń. Wielkie, podzielone zawiłą stolarką okno wychodziło wprost na ciemne teraz morze – o ile mógł dostrzec tuż pod oknem umieszczono rozległy taras. Podszedł do pokrytej wzorzystą tkaniną ściany, na małej komódce ustawiono srebrny dzbanek i kubek z tego samego metalu. Powąchał zawartość dzbanka i napełnił kubek. Zdążył pociągnąć zaledwie łyk, kiedy Sirius doskoczył z tyłu.
– Co to jest?
– Wino.
Chłopak chwycił dzbanek i opróżnił go kilkoma łykami, mocząc przy tym swój wspaniały kaftan.
– Uuuuuch! Ale mało zostawili, psiekrwie! – wytarł usta rękawem. – Co oni tu? Zbiednieli nagle?
– Przecież jesteś księciem.
– No to co?
– Możesz kazać napełnić – Zaan wskazał srebrzyste naczynie.
– Ha! – Sirius porwał dzbanek i ruszył ku drzwiom. – A gdzie tu kuchnia?
– Czekaj – Zaan zajął miejsce na wzgardzonym przez chłopca zydlu. Sięgnął do zwisającego z powały sznurka i szarpnął mocno. Gdzieś w oddali rozległ się cichy, ledwie słyszalny głos dzwonka. Służący jednak pojawił się prawie natychmiast.
– Napełnić! – rozkazał Sirius, podając mu dzbanek. Nie wiadomo czemu zrobił przy tym srogą minę. Pewnie tak zachowywali się wszyscy książęta, o których słyszał w ludowych bajaniach. Zaan tylko pokręcił głową. Wielki Książę Orion wzbudzał w nim niesamowitą trwogę, a przecież nigdy nie zrobił srogiej miny.
– Oż psiamać! – Sirius uderzył się w czoło, chwilę potem jak służący zniknął za drzwiami. – Nie powiedziałem mu czym napełnić.
– Nie bój się. Szczyn ci nie wleją.
Służący nie był pierwszej młodości. Widać było, że musiał przebyć długi dystans. Skrzętnie jednak ukrywał objawy zadyszki. Wykonując skomplikowany ukłon, postawił dzbanek przed Siriusem. Chłopak uśmiechnął się triumfalnie, zezując na Zaana, czy na pewno widzi całą scenę. Potem zwrócił się znowu do zgiętego wpół sługi.
– Stań na głowie!
– Nie, nie… – Zaan spurpurowiał momentalnie, widząc jak starszy człowiek opada na czworaki. – To tylko takie żarty, eeee… Młody książę jest dziś w dobrym nastroju.
Sirius zmełł przekleństwo. Wykonał dłonią skomplikowany gest, który w jego przeświadczeniu zapewne oznaczał pozwolenie oddalenia się, ale po chwili zmienił zdanie.
– Strzel się w mordę – powiedział. – Ale z pięści, mocno!
– To taka krotochwila – Zaan z całej siły kopnął Siriusa w kostkę, widząc, że sługa zaciska dłoń w pięć i wyraźnie mierzy we własną szczękę. – Idź już, książę niczego więcej nie chce.
Po jego wyjściu Sirius sycząc masował kostkę, Zaan ciągle miał buty, a on właściwie gołe stopy. Ale ból zdawał się niczym w porównaniu z wyrazem nieprawdopodobnego szczęścia malującego się na jego twarzy.
– No co? – rozparł się w przypominającym tron krześle pod ścianą. Nawet krótka spódniczka, nie mogła w tej chwili zachwiać jego głębokim zadowoleniem z siebie. – Zawołać dwadzieścia dziewczyn? Każę im zadrzeć kiecki, wszystkim naraz, co?
– Przestań się wygłupiać.
– No to po cośmy to całe książęctwo brali? Chcesz, żebyśmy już dzisiaj dali chodu?
– Co?
– No po co to wszystko? Bierzmy łup, przełaźmy przez mur i tyle nas widzieli.
– Bogowie, jaki łup?
– Noooo… Ten dzbanek, złote drobiazgi, możemy jeszcze coś rąbnąć z korytarza.
Zaan chwycił się za głowę.
– No dobra. Mogę im kazać przynieść sakiewek, tyle ile zdołamy unieść. I chodu!
– Toś ty się zgodził na takie ryzyko, żeby teraz gwizdnąć coś księciu i uciekać przez las???
– A po co? – Sirius obraził się nagle. – Ja wiem, co ty chcesz. Chcesz, psiamać, powiedzieć im jak się nazywasz i żeby cię ukamienowali. Żeby każdy skryba za sto lat znał twoje imię.
Zaan podparł się na rękach i tylko kręcił głową. Przypomniał sobie swoją świątynię, mroźną zimę, wilgotne karty ksiąg, które przewracał, małą karczmę w zapadłej wsi, gdzie przesiadywał wieczorami. Właśnie, czego chciał? Zastanowił się przez chwilę, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Sławy? Sirius miał rację. Ale chyba nie był gotowy na śmierć… jeszcze. Bogactwa? Znowu racja po stronie Siriusa. Jeśli tak, to brać, co pod ręką i nogi za pas. Istniał cień, malutki cień szansy, że im się uda. Ale to przecież idiotyzm. Zostać tutaj? Niby tak, ale to znowu balansowanie na baaaaaardzo cienkiej linie. Po obu stronach przepaść, iść dalej nie sposób, bo lina drga coraz bardziej, a tu jeszcze tygrysy latają wokół jak muchy koło gówna. Zaan potrzebował pomocy. Ale nie przychodził mu na myśl absolutnie nikt, nikt na całym świecie, kto mógłby mu pomóc w tej sytuacji.
– Co mówił książę? – spytał, żeby zyskać na czasie.
– Aaaaaaa… takie tam. O jakiejś rozgrywce – ale nie wypadało pytać w karty czy w kości.
„Chodzi o grę w ludzkie głowy” – pomyślał Zaan, ale głośno dodał:
– No a co z tobą ma być? Kiedy powitają cię na dworze?
– Mówił, że później. Najpierw trzeba porozmawiać z tym czy z tamtym księciem, że, no… na razie niebezpiecznie – Sirius wzruszył ramionami, robiąc światową minę. – Zresztą, wiesz jak to między nami książętami, bez ustalenia kto i co, nie idzie ruszyć do przodu.
– Nie uda się.
– Co?
– Zamiast „nie idzie” powinieneś powiedzieć „nie uda się”.
– O żesz ty – roześmiał się chłopak. – Zaraz wydam prawo, że trzeba mówić „nie idzie”!
– „Ustanowię prawo”, a nie „wydam”. „Wydać” to może donosiciel najbliższego przyjaciela albo żona męża. A zresztą… szlag z tym – Zaan zagryzł wargi pogrążony w niewesołych myślach. Nie sądził, że jest aż tak źle. Orion chciał rokować z innymi rodami, żeby oszczędzili syna? Miał wrażenie, że to z góry skazane na niepowodzenie. Tym bardziej, że gra w ludzkie głowy jest grą pozbawioną reguł oprócz jednej jedynej: „mów cokolwiek, a rób inaczej niż mówisz”. – No dobrze, a co z twoją działalnością publiczną?
– No… – Sirius zmarszczył brwi. – Mam rządzić tym, no, Biurem Handlowym. No bo w tej rozgrywce, co mówiłem, to już wszystko rozdane, a interes z tym handlem, to kiedyś był wielki, ale teraz wszystko komuś podpadło.
– Może podupadło?
– Może – zgodził się chłopak. – A żeby ich zaraza wybiła – splunął przez zęby na gruby kobierzec. – Ja bym chciał dostać jakiś korpus wojska, bym się odznaczył w bitwie albo napadł jakieś państwo i powybijał obrońców do ostatniego.
– Biuro Handlowe – powtórzył Zaan, puszczając mimo uszu słowa tamtego. – Biuro Handlowe.
Sirius spojrzał na niego podejrzliwie.
– No co tak międlisz, raz po razie? Niby o co chodzi?
– Wyjaśnię ci wszystko. Królestwo Troy ma siedmiu Wielkich Książąt – siedem rodów, z których każdy jest odpowiedzialny za jakąś część polityki państwa. Teoretycznie, tych części do władania jest też siedem: Armia Wschodu, Armia Domowa, Armia Zachodu, Stażnicy i załogi twierdz, Flota, dyplomacja oraz podatki i cła. Skarbem zajmuje się sam król. Z grubsza biorąc taki podział uniemożliwia żadnemu z rodów zdobycie nadmiernej władzy i wpływów, ale to tylko teoria, rody koligacą się albo spiskują jedne przeciwko drugim, to właściwie wojna tyle, że prowadzona bez użycia mieczy… – Zaan westchnął ciężko, przypominając sobie o czymś. – Źle powiedziałem: to wojna, którą rzadko prowadzi się przy użyciu mieczy, ale bywa i tak. Gdyby coś zawiodło i ktoś zaczął za bardzo wygrywać, jest jeszcze Rada Królewska, wbrew nazwie stojąca w opozycji do króla i ważąca losy wszystkich rodów. Rada to kapłani, a kapłani to…
– Zakon – dokończył Sirius.
– No… nie wprost. Ale blisko.
– A Zakon to już miecze.
Zaan potrząsnął głową.
– Niezmiernie rzadko się do tego posuwają, prawie nigdy. Im wystarczy tylko rozkazać komuś. Na przykład jakiemuś królowi.
– Albo knuć, ciachnąć cudzym sztyletem, dolać trutki do zupy…
Zaan uśmiechnął się niezbyt wesoło.
– Bądź pewny, że jak poczujesz sztylet w plecach, będzie to sprawka któregoś z wielkoksiążęcych rodów, a jak zupełnym przypadkiem spadniesz z konia i złamiesz nogę, która nie będzie się goić i doprowadzi do śmierci – to Zakon. Albo jeszcze lepiej, jak powódź zniszczy całe miasto – w tym ciebie.
– Eeeee… wiem ja, co o nich ludzie szepczą.
– Nie. Rada może i ciachnąć, czy raczej kazać ciachnąć. Bo Rada stoi nad królestwem Troy. Zakon stoi nad całym światem. Ich metody są światowe.
Sirius wzruszył ramionami.
– Bo to nie wszystko jedno? – machnął ręką. – A co to jest Biuro Handlowe?
– Kiedyś, dawno temu, pewien człowiek stworzył biuro, by służyło kupcom z Troy. Za królewskie pieniądze stworzył sieć faktorii we wszystkich krajach, gdzie znano pojęcie handlu i w ten sposób zbierał informacje.
– O cenach towarów?
– To też, tylko, że takie informacje zanim dotarły do biura, były już mocno przestarzałe. Zbierał informacje o wszystkim: o ilości plonów w danym państwie, o koniunkturze na towary, o cłach, o wielkości stad krów, owiec…
– Bogowie! Na co to wszystko?
– No na przykład: jeśli wiesz, że w kraju, z którym handlujesz wzrosło pogłowie owiec, to raczej głupio wysyłać tam wełnę, na pewno stracisz. Możesz jednak spróbować wysłać nożyce do strzyżenia zwierząt, zarobisz, a jeśli znasz wysokość ceł i koniunkturę na różne towary, możesz obliczyć cały interes, siedząc spokojnie u siebie w kantorze. Ale… kiedy twórca biura umarł, wszystko zaczęło podupadać. Tak naprawdę to nikt do końca nie rozumiał jego zamiarów.
– I niby ja mam wszystko naprawić?
– Nie. Ciebie tam wysyłają, bo to urząd pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia. Orion myśli, że tak cię ochroni, pewnie sam wyjednał to u Rady.
Sirius spojrzał na niego spod oka. Przez chwilę myślał nad czymś intensywnie, a potem powiedział:
– A ty jakoś dziwnie patrzyłeś, kiedy ci powiedziałem o tym biurze.
Zaan podniósł głowę. Przez chwilę patrzył prosto w oczy chłopca, potem odwrócił wzrok.
– A może ja… domyślam się, jakie naprawdę były zamiary jego twórcy.
Sirius roześmiał się głośno.
– I takim cię lubię – powiedział. – Nie ma co sobie na pusto głowy łamać – nalał wina do srebrnego kubka, a sam przytknął usta wprost do dzbanka.
Zaan podniósł kubek.
– Dobrze, pożycz mi jeden z twoich pierścieni, bo muszę coś załatwić, a sam idź spać. Jutro czeka cię wiele zajęć.
Sirius skończył pić i znowu otarł usta rękawem. Ruchem ręki powstrzymał Zaana, który już chciał powiedzieć, żeby nie robił tego przy księciu. Potem ściągnął z palca pierścień ze wspaniałym godłem rytym w rubinie.
– Ten?
– Może być.
– No to dobrej nocy – chłopak ziewnął szeroko. – Od tego gadania rzeczywiście śpica mnie naszła.
Odstawił dzbanek i powlókł się w stronę sypialni.
– Które to drzwi? – zawahał się jeszcze. – A, chyba te…
Zaan dopił swoje wino. Wstawał właśnie z zydla kiedy z sypialni dobiegł go potworny wrzask i odgłosy szamotaniny. Przerażony do granic możliwości rzucił się do drzwi, ale stanął jak wryty, kiedy ukazał się w nich wściekły Sirius trzymający za włosy zupełnie nagą dziewczynę. W drugiej ręce chłopak miał sztylet, którym godził w jej szyję. – Stój!
– Oż psiamać! – wysapał. – Widziałeś zarazę?
Zaan czuł, że oblewa go pot.
– W łożu była. Ja ją zaraz zarżnę jak prosiaka w chlewie.
– Ciiii… Stój – Zaan doskoczył do nich i z pewnym trudem uwolnił trzęsącą się dziewczynę z rąk oprawcy. – Spokojnie dziecko, spokojnie – powtarzał, patrząc w rozszerzone strachem, piękne oczy. Z trudem tylko powstrzymywał się od patrzenia w dół, gdzie również były piękne rzeczy. – Książę miał ciężkie przeżycia dzisiaj.
– Co do… – Sirius machnął sztyletem, ale nie sięgnął odepchnięty ramieniem skryby.
– Spokojnie, już, już, juuuuż… – odprowadził nagą dziewczynę z powrotem do sypialni. – Idź, połóż się, dziecko. Książę zaraz przyjdzie w lepszym nastroju.
Kiedy odwróciła się jeszcze niepewna, bezczelnie spojrzał na jej kształtne pośladki. Potem, z pewnym żalem, na powrót zamknął drzwi.
– Co jest, psiamać? – dopadł go Sirius.
Spojrzał na niego z politowaniem.
– To nałożnica.
– Jaka znowu założnica??? – chłopak mocniej ścisnął rękojeść sztyletu. – W sypialni mi się zalęgła zaraza!
– To normalne, taki zwyczaj.
– Ja wam dam zwyczaj! Ty wiesz za co ona mnie złapała jak się kładłem?!!!
– Taki jej zawód.
Chłopak patrzył przez chwilę naburmuszony, potem nagle zrozumiał.
– Aaaaa… znaczy kurwa?
Zaan wzniósł oczy ku powale.
– Nie. Nałożnica.
– No to już nic nie rozumiem. Wiesz, psiamać, za co ona mnie chwyciła?
– No dobra – Zaan zrezygnował z dalszych wyjaśnień, nie chcąc mieszać mu w głowie. – Niech ci będzie. Kurwa. Tylko taka, co się jej płaci ryczałtem.
Chłopak, prychając jak kot, schował sztylet do pochwy ukrytej pod rozpiętym już kaftanem. Schylił się, by podnieść dzbanek, ale przypomniał sobie, że pusty, więc kopnął go pod ścianę.
– Ciszej.
– Ładne ciszej, ty wiesz…
– Wiem, wiem. No idź już do niej.
Chłopak odwrócił się gwałtownie.
– Do niej?!! A po co?
– Noooo… – Zaan szukał odpowiednich słów, zagryzając wargi.
– Toż ona… ona… – Sirius również miał duże trudności w sztuce wysławiania.
– Hej, ty nigdy z dziewką się nie pokładałeś, czy co?
– Jak nie? – zaperzył się chłopak. – I to ile jeszcze razy… wiele razy, no… – wyraz jego twarzy wskazywał, że nie bardzo wie, o co chodzi. Po dłuższej chwili jednak jakaś myśl błysnęła w jego głowie. – Ach, ty pytasz czy ja… tego, no… chędożyłem?
Zaan nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.
– No co ty? Pewnie, że chędożyłem. I to jak! Za mną kobiety…
– Dobra, zawsze musi być ten pierwszy raz – Zaan klepnął go w ramię. – Idź, i daj się jej złapać za co zechce.