ROZDZIAŁ 11

Sirius i Zaan wpadli do wnętrza przydrożnej karczmy tak ośnieżeni, że bardziej przypominali bałwany lepione w dziecięcych zabawach niż żywych ludzi. Karczmarz jednak miał wprawne oko. Sam fakt, że klnąc głośno otrzepywali się na samym środku izby, a nie cichcem przy drzwiach, wystarczył żeby poznać w nich znakomitych panów. Pchnął czeladź by zajęła się końmi, a sam zgięty w ukłonie poprowadził dostojnych gości do bocznej komnaty, odseparowanej od głównej izby.

– Daj coś zjeść – mruknął Zaan, zajmując miejsce przy szerokiej ławie. – Byle gorącego. Zamróz taki…

– Już stawiam na ogień mój gulasz – karczmarz zgiął się jeszcze bardziej. – Za niedługo będzie gotowy.

– Cóż to? W taki dzień nie trzymasz strawy na ogniu?

– Jasny panie – gospodarz wykonał prawie że dworski ukłon. – Na ogniu mam normalny gulasz dla normalnych gości. Dla jaśnie panów będzie jaśniepański.

– Aaaaaaaaaaaa – Zaan uśmiechnął się z aprobatą.

– Proszę, a tu na razie przyniosę, żeby coś przekąsić – szybkim krokiem ruszył w stronę głównej izby.

– Uuuu… Dużo pieniądza tu zostawimy – mruknął Sirius. – Gospodarz zna się na swym rzemiośle.

– Ano.

Istotnie, już po chwili karczmarz z czeladzią zaczęli stawiać na stole misy z soloną rybą, mięsem na zimno, słoniną, kwaszonymi ogórkami, kapustą, a do tego chleb i słój z borówkami.

– I gorzałkę! – krzyknął Sirius.

– Na jednej nodze! – gospodarz rzucił się biegiem i w mgnieniu oka na stole pojawił się garniec gorzałki i dwa kubki.

– O to to to to to… – Sirius sięgnął po soloną rybę i całą wsadził sobie do ust. – To rozumiem! – dodał niezbyt wyraźnie.

Zaan zaczerpnął kubkiem gorzałki, wypił ją jednym haustem i również sięgnął po rybę. Nawet kiedy zostali sami, dłuższy czas jedli i pili w milczeniu. Dopiero zaspokoiwszy pierwszy głód, Sirius rozparł się na ławie.

– Aaaaach. To jest życie!

Zaan urwał spory kawał mięsa, dokładnie umaczał go w borówkach i włożył do ust.

– Złapią nas – mruknął.

– Co?

Zaan żuł dłuższą chwilę, zanim powtórzył:

– Złapią nas – wytarł usta rękawem.

Przez chwilę Sirius wyglądał na zaniepokojonego, ale była to bardzo krótka chwila.

– Eeeee… Coś wymyślisz.

– Nie wymyślę. Złapią nas – powtórzył po raz trzeci Zaan.

– No i po co pusto gadać. Nie wszystkich, psiamać, łapią.

– W końcu… wszystkich.

Sirius podniósł zdziwione oczy.

– No a… – zamyślił się na chwilę. – A zbójcy w lasach? Przecież stale grasują.

– Stale nowi.

– Babskie gadanie.

– No dobra – Zaan wychylił zawartość swojego kubka, wziął z misy ogórek i nabrał na niego sporą porcję kapusty. – Nie wszystkich – odgryzł prawie połowę trzymanej w dłoni porcji i przez chwilę żuł w milczeniu; – Może jakiś zbój siedzi w lesie do własnej śmierci, na co nie za długo trzeba czekać. Zamróz w kości wchodzi i… – Zaan właściwie mówił o sobie. Miał czterdzieści lat i coraz większy reumatyzm. Jeśli tylko wiał wiatr ból nie opuszczał go przez cały czas. Był stanowczo za stary na obozowanie pod gołym niebem, był za stary na zbójowanie, za stary na konną jazdę. Z popękanej od mrozu skóry na zewnętrznej stronie nadgarstków stale sączyła się krew. Oczy łzawiły bez przerwy, uszy piekły i coś w nich dzwoniło. Jedynie suchy kaszel nie był jeszcze za bardzo dokuczliwy. Jeszcze.

– I co?

– I ginie z głodu – Zaan dokończył przerwaną myśl.

– Eeeee… Zbójcy byli i będą.

– Posłuchaj mnie. Zbójcy, owszem, są. Tylko pomyśl o jednym. Albo zbój siedzi w lesie i łupi chłopów na drodze – wtedy przeżyje długo. Tylko co u chłopów zrabuje? Albo kradnie w osadach. A takich łapią. Prędzej czy później.

– Gościniec i kupcy przemierzają. Nie tylko chłopi.

– Taaaak. W konwojach z czeladzią, a jak znaczniejsi to i z wojskiem opłaconym u księcia. We dwóch nie poradzimy. A jak kupę zbójów zbierzemy i konwój złupimy, to wrzawa będzie i sam książę przeciw nam ruszy – Zaan zagarnął palcami resztę kapusty – a przeciw wojsku księcia nikt tu nie strzyma – włożył kapustę do ust.

– Eeeee… – Sirius zaczerpnął kubek gorzałki i podniósł do ust. – Że nas na stryku powieszą… – zagryzł ogórkiem – tośmy se na początku powiedzieli – przez chwilę jeszcze krzepka gorzałka wstrząsała nim, nie pozwalając mówić. – Mała strata.

– Mała i nie mała.

Sirius spojrzał na niego badawczo.

– Znaczy… O co się rozchodzi?

– Myślałem ostatnio…

– O czym?

– Raczej o kim – Zaan również zaczerpnął kubek gorzałki. – Był, dawno, dawno, człowiek imieniem Cheelos.

– Bogowie, co za imię.

– To było daleko stąd. I naprawdę dawno. Otóż Cheelos był zwykłym poddanym, ani szlachcic, ani mieszczanin, co prawda kształcony, ale tylko rzemieślnik. Wiedział, że przeminie, jak wszyscy. Że o nim zapomną, że zapomną nawet imienia jego księcia, jeśli tylko minie wiele lat od jego śmierci. A on chciał żyć. Żyć wiecznie.

– Psiamać!

– Nie tak jak myślisz. Chciał, żeby jego imię było pamiętane, i pamiętane, i pamiętane.

– I co? Wziął się za zbójowanie?

Zaan roześmiał się cicho.

– A jak się nazywał ten zbój, co go pół roku temu stracili w książęcym grodzie?

Sirius wzruszył ramionami.

– Nie wiem. A był jaki stracony?

– Nie wiem – Zaan rozłożył ręce. – No i widzisz.

Mina Siriusa świadczyła, że nie do końca pojmuje wywód swojego giermka.

– No, ale wracając do Cheelosa. On pewnej, suchej nocy wyszedł za miasto, tak, żeby wiatr mieć zza pleców i podpalił kilka domów. Wiatr rozprószył ogień i całe miasto zgorzało do rana.

Sirius pokręcił głową z podziwem.

– To ci zbój. Ile ludzi niewinnych potracił… No ale, co z tego miał?

– Czekaj. Następnego dnia rano grodzki książę, rada i kapłani wszystkich zebrali i ogłaszają, że jak kto znajdzie tego, co kura puścił, to nagroda wielka oczekuje. Na to Cheelos wystąpił wobec i rzekł, że on to sprawił.

– Psiamać! Sam na siebie doniósł?! – Sirius zaczerpnął kolejny kubek gorzałki, której pozostało tyle tylko, że musiał przechylić garniec. – On coś na umyśle słabował, nie? – wychylił gorzałkę i zagryzł mięsem. – Zaraz, a może sam za siebie nagrodę chciał wziąć? Tylko na co mu przed śmiercią?

Zaan uśmiechnął się lekko.

– On wymyślił inaczej. Ale po kolei. Książę spytał go, a dlaczego dopuścił się takiej zbrodni. A na to Cheelos, że zrobił to, by imię jego pamiętano przez wieki.

– He! No i co?

– No i go zatłukli, a książę, rada i kapłani zapowiedzieli ludowi, że odtąd imię zbójcy ma być zapomniane na zawsze.

– No to mu się nie udało… Zaraz – Sirius zorientował się chwilę później. – To niby skąd znasz jego imię?

– Właśnie. Cheelos myślał tak: jeśli uczyni zbrodnię, o której nikomu się nie śniło, to będą go pamiętali, ale nie przez wieki. Wymyślił, że sam musi się przyznać i powiedzieć, dlaczego to zrobił. Wtedy jako karę dla niego na pewno naznaczą zakaz pamiętania. A jak ludowi dać zakaz… Toż zawsze inaczej postąpi. To był wolny człowiek. Absolutnie wolny!

– Eeeee… Wolny jak go zatłukli… Jakby spylił w las, to może by mu się udało.

Zaan potrząsnął głową.

– Pewien mędrzec powiedział, że człowieka nie można uczynić bardziej wolnym niż jest sam z siebie. Żaden las, żadne więzienie nie uczyni nikogo bardziej lub mniej wolnym niż był przedtem.

Sirius popatrzył na Zaana z pewną podejrzliwością.

– Znaczy… Chcesz w jakimś grodzie czerwonego kura puścić?

– Nieeeee! Ale jak ktoś się poważy na coś niemożliwego, na coś co… no… nie może być w żadnym razie, to w pamięci żyje przez wieki, nawet jak go końmi rozwłóczą.

– Eeeee… Tego twojego… jak mu tam? Pierwsze słyszę.

Zaan wzniósł oczy ku powale.

– W jednym mu się nie udało – mruknął. – Chciał, żeby pamiętał go lud, a znają go właśnie ludzie wykształceni.

Przerwało mu wejście karczmarza, który niósł spory kocioł. Postawił go na środku koślawego stołu i położył obok dwie drewniane łyżki.

– Panie – zwrócił się do Siriusa, wskazując na parujące naczynie – ino go mieczem nie mieszajcie, bo wam stępieje. Taki gulasz ostry!

Sirius uśmiechnął się zadowolony.

– A parobków masz? – spytał.

– Juści, mam.

– Aby mocnych?

Gospodarz dopiero teraz zrozumiał i rzucił się z powrotem do izby. Po chwili wrócił, stawiając przed gośćmi nowy garniec z gorzałką.

– Oni służbę swoją znają. Mocni! Nie uronią was na schodach jaśni panowie, jak was będą nieść do izb na nocleg – szybko sprzątał niepotrzebne naczynia. – Nie uronią. Możecie być spokojni, jasny panie!

Karczmarz wycofał się w ukłonach, a Sirius i Zaan wzięli się za gulasz. Chłopca jednak wyraźnie coś męczyło w głębi duszy. Jadł szybko, ledwie dmuchając na zawartość drewnianej łyżki. Po chwili sięgnął po kubek i zaczerpnął gorzałki.

– Skoro nie chcesz puścić kura w grodzie… nie chcesz zbójować po osadach… – wychylił zawartość jednym haustem i przez chwilę siedział w milczeniu, usiłując pogodzić w sobie gorący gulasz z zimną gorzałką. – To co chcesz?

Zaan odchylił się na ławie, otarł usta i również napełnił swój kubek. Przez chwilę patrzył na pobielone ściany, ledwie co okopcone łuczywem, potem spojrzał na chłopca.

– Myślę, żeby zrobić coś znacznego – wychylił zawartość swojego kubka i uśmiechnął się szeroko. – Coś, na co nikt jeszcze się nie ważył.

– Ty… ty… – głowa chłopca z pewnym trudem utrzymywała pionową pozycję. Prawdę mówiąc chwiała się na boki coraz bardziej. A mimo to drewniana łyżka regularnie nabierała gęstą strawę i niosła w górę choć z trafieniem prosto do ust były już pewne problemy. – Ja słyszałem… Nie myśl sobie… U pisarza gminnego…

– Co słyszałeś?

– Ty się cofnąłeś i… powiedziałeś mu swoje imię!

Zaan pokiwał głową. To co wtedy zrobił dziwiło jego samego. Jakby to nie on sam uczynił. Ale potem… Potem myślał nad tym długo, nie mogąc spać w przeraźliwie zimnej, ośnieżonej kniei.

– A tak. Powiedziałem – przełknął kęs strawy. Najwyraźniej nie szło mu to tak szybko jak chłopcu. – Powiedziałem, jakby się nie udało…

– Jakby co?

– Jakby się nie udało, to niech przynajmniej wiedzą kto próbował.

Sirius jednak nie mógł zrozumieć. Dłuższą chwilę marszczył brwi usiłując nadać swej twarzy jak najmądrzejszy wyraz ale nie przyniosło to spodziewanego efektu. Olśnienie nie nastąpiło. Zniechęcony machnął ręką i znowu napełnił swój kubek.

– A co chcesz zrobić? – spytał.

– Chcę być zbójem nad zbóje, oszustem nad wszystkich oszustów! Chcę dokonać czegoś, czego nikt nie dokonał.

Chłopak przełknął porcję gulaszu, który miał w ustach i wzniósł swój kubek.

– No to za powodzenie twojego… – zorientował się nagle. – A konkretnie co chcesz uczynić?

– Chcę, żebyś udawał prawdziwego księcia Siriusa. Chcę zwrócić ojcu syna!

– No to zdrowie… Coooooo?!!! – gorzałka z kubka polała się po ławie szeroką strugą.

– Chcę, żeby książę Sirius powrócił do Królestwa Troy.

– Toż on nie żyje!

Zaan uśmiechnął się lekko.

– To wiesz tylko ty.

– No coś ty… No coś ty – powtarzał chłopak.

– A co by było gdyby to nie ty, a on wypłynął wtedy z galery na wolność?

– Ale on tam został.

– Taaaa? – Zaan zmierzył chłopca badawczym wzrokiem. – A kto zaświadczy?

– Aaaaaa… – Sirius zamarł z otwartymi ustami.

Zaan nie ustawał w atakach.

– Sam mówiłeś: byliście podobni, znasz wszystkie jego opowieści, jego dzieciństwo, jego ojca i rodzeństwo, jego pałace i wszystko, co mu się zdarzyło w życiu.

– Psiamać! Toż byliśmy podobni jak krajanie! Nie jak bracia.

– Che – Zaan wzruszył ramionami. – Minęło tyle lat…

– Psiamać! Toż… Toż… Toż nas na pal wbiją. Już nie stryk, ale dziesięć dni umierania mistrz nam sprawi.

– Żaden mistrz dziesięciu dni nie sprawi – Zaan zastanawiał się, o ile nawłóczenie na pal jest bardziej bolesne od reumatyzmu. – Mało który do trzech ofiarę doprowadzi.

Sirius wyglądał tak, jakby nagle cały świat zwalił mu się na barki i do ziemi przygniatał. Zaan wyjął mu z ręki kubek, napełnił gorzałką i przytknął do ust.

– Pij. Pij. Jako książę południowych krain będziesz pił tylko wino.

Chłopak zakrztusił się. Chciał coś powiedzieć, ale Zaan znowu napełnił kubek i zmusił do wypicia całej zawartości.

– Nie chcesz być księciem? – spytał z uśmiechem.

Oczy chłopca powędrowały do góry, ale nie był to gest zdziwienia. Po prostu nie mógł zogniskować wzroku.

– Psiamać!

Uczynił ruch, jakby chciał wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

– To… To… – bardzo długo szukał w głowie odpowiedniego słowa. – To szaleństwo.

– A tak – zgodził się ochoczo Zaan. – To jest tylko dla zupełnie zwariowanych.

– Zu… zu… zupełnie…

– Ano – Zaan pokiwał głową – dla normalnych albo tylko trochę szalonych… nie tędy droga. To wyjście wyłącznie dla kompletnych wariatów.

Sirius podjął ostatni wysiłek opanowania własnego ciała. Wyrwał kubek z rąk Zaana i z desperacją, próbując uspokoić drżące ręce, usiłował napełnić go ponownie. Nie mógł jednak trafić we właściwe miejsce.

– Ach psiamać! Psiamać! – odrzucił kubek i z pewnym trudem chwycił garnek z gorzałką. – Karczmarz! – krzyknął. – Karczmarz!!!

– Tak panie? – usłużna postać prawie od razu pojawiła się w progu.

– Wołaj parobków – Sirius przysunął krawędź garnka do ust i zaczął pić.

Загрузка...