Rozdział VIII

Jakąś godzinę później siedziałam już na pokładzie wahadłowca do Auckland. Miałam teraz wiele czasu, aby zastanowić się nad własną głupotą.

Od owej nocy, gdy rozmawiałam z Szefem o moim człowieczeństwie, minęły prawie trzy miesiące. Powiedział mi wtedy, że jestem „taką samą kobietą jak matka Ewa”. Według jego słów mogłam bez obaw przyznać się każdemu, iż tak naprawdę stworzona zostałam jako SIL — i tak nikt by w to nie uwierzył.

W zasadzie niewiele mijało się to z prawdą. Szef nie wziął jedynie pod uwagę, że dołożę wszelkich starań, by udowodnić, iż w myśl nowozelandzkiego prawa nie jestem człowiekiem.

W pierwszym odruchu chciałam zażądać zwołania rady rodzinnej. Szybko dowiedziałam się, że nie ma już takiej potrzeby. Decyzja w mojej sprawie została podjęta in camera. Wynik głosowania: siedem głosów przeciwko, żadnego za.

Nie wróciłam nawet do domu. Moje osobiste rzeczy zostały już wcześniej spakowane i dostarczone do hali odlotów bazy Kiwi Lines. O tym właśnie dowiedziała się przez telefon Anita, gdy siedziałyśmy na ławce w Ogrodzie Botanicznym.

Ciągle jeszcze mogłam uprzeć się i pojechać do domu. Nie miałam przecież żadnych podstaw, aby uwierzyć jej, że nie prowadzi takiej samej gry jak w przypadku Ellen. Ale jeżeli nawet tak było, to co? Wrócić? Wdawać się w dyskusje? Próbować przekonać ich o swojej racji? Całe to dzielenie włosa na czworo nie miało już sensu. W ciągu kilku sekund dotarło do mnie, że wszystko przepadło. Prysło jak bańka mydlana. Rozwiało się niczym sen. Moja „przynależność” skończyła się tak samo, jak skończyły się zabawy z dziećmi na dywanie. One nie były już moje.

Siedząc tak i bijąc się z własnymi, ponurymi myślami prawie zupełnie zapomniałam, jak „szlachetnie” i „wielkodusznie” zachowała się wobec mnie Anita. Otóż w przypadku zerwania lub naruszenia przeze mnie warunków kontraktu, który podpisałam, ostatni jego paragraf przewidywał natychmiastowy zwrot całej sumy, jaką wpłaciłam na konto rodzinnego przedsiębiorstwa. Czy bycie „nieczłowiekiem” oznaczało naruszenie warunków kontraktu?

Patrząc na całą sprawę z jednej strony — gdyby postanowili wypisać mnie z rodziny, powinnam automatycznie otrzymać z powrotem swoje siedemdziesiąt tysięcy NZ$. Z drugiej jednak strony posiadałam nie tylko tę część udziału, za którą zapłaciłam. W wyniku operacji bankowo-giełdowych dokonywanych przy pomocy moich pieniędzy byłam — przynajmniej teoretycznie — właścicielką sumy prawie dwa razy większej.

Owa wielkoduszność miała polegać na tym, że jeśli zgodzę się szybko i po cichu opuścić Christchurch, nie zostanie przeciwko mnie wniesiony żaden pozew sądowy. Co stałoby się, gdybym „próbowała zrobić wokół siebie publiczny skandal” — tego mi nie powiedziano.

Wyniosłam się po cichu.

Nie potrzebowałam psychoanalityka; wiedziałam, że byłam sama sobie winna. Dotarło to do mojej świadomości, gdy tylko Anita powiadomiła mnie, iż wie o wszystkim. Ważniejsze jest, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam?

Nie dla Ellen — nie ma sensu oszukiwać samej siebie. Przeciwnie; własna naiwność uniemożliwiła mi zrobienie w tej sprawie czegokolwiek.

A więc dlaczego?

Złość.

Bezsilna złość na cały rodzaj ludzki za to, że istot takich jak ja nie zalicza on do swojego grona. Nie potrafiłam znaleźć lepszej odpowiedzi. Po prostu nie umiałam pogodzić się z tym faktem. Nie widziałam powodów, które uzasadniałyby odmówienie mi takich samych praw, jakie posiadali inni, „normalni” ludzie. Uczucie to narastało we mnie od chwili, gdy jako dziecko przekonałam się, że nie dotyczą mnie pewne przywileje, z których cieszyć się mogły inne dzieci, i to już od chwili narodzin. Ja nie urodziłam się nigdy, a to właśnie było miarą człowieczeństwa.

Obecnie uchodziłam za normalnego człowieka i w zasadzie mogłam wreszcie korzystać z owych przywilejów. Pozostała jednak uraza, która przybierała nawet na sile, jako że musiałam dusić ją w sobie. W końcu jednak nadszedł dzień, kiedy ważniejsze dla mnie stało się uzyskanie odpowiedzi na pytanie, czy moja przybrana rodzina potrafi zaakceptować fakt, iż jestem tym, kim naprawdę nigdy nie przestałam być — Sztuczną Istotą Ludzką.

I uzyskałam tę odpowiedź. Myślę, że poznałam ją już wcześniej; wtedy, gdy przekonałam się, jak można potraktować swoją rodzoną córkę. Nikt nie stanął po mojej stronie, tak jak nikt nie stanął po stronie Ellen. Czułam, że tak będzie. Przeświadczenie o tym czaiło się, ukryte gdzieś głęboko w owym zakamarku mojej podświadomości, którego sama nie znałam, a który według Szefa kierował wszystkimi moimi myślami.

W Auckland znalazłam się zbyt późno, by zdążyć na SBS do Winnipeg. Zrobiłam rezerwację na następny dzień i nadałam cały mój bagaż, z wyjątkiem torby podróżnej. Zastanawiałam się właśnie, co zrobić z pozostałymi do odlotu dwudziestoma trzema godzinami, gdy nagle przypomniałam sobie o kapitanie Tormeyu. Według tego, co mi mówił, prawdopodobieństwo, że jest akurat w mieście, było niewielkie. Jego mieszkanie — jeśli było puste — mogło okazać się przyjemniejsze od hotelowego pokoju. Odszukałam więc publiczny terminal i wystukałam kod.

Kiedy ekran rozjarzył się, ujrzałam twarz młodej kobiety, całkiem nawet ładną.

— Cześć! Jestem Torchy. Z kim mam przyjemność?

— Nazywam się Marjorie Baldwin — odrzekłam. — Zdaje się, że pomyliłam kod. Chciałam połączyć się z mieszkaniem kapitana lana Tormeya.

— W takim razie nie pomyliłaś się, kotku. Zaczekaj chwileczkę, właśnie bierze prysznic. — Odwróciła się i krzyknęła: — Bubber! Jakaś piękność na wizji. Zna twoje imię!

Gdy kobieta ponownie stanęła przodem do ekranu, mogłam się jej dokładnie przyjrzeć. Miała całkiem niezłe ciało. Może trochę zbyt szerokie biodra. Ale z tymi długimi nogami, szczupłą talią i piersiami, które nie były wcale gorsze od moich… Nie, nie mogłam jej nic zarzucić; przynajmniej, jeśli chodziło o wygląd zewnętrzny.

W duchu przeklinałam samą siebie. Dobrze wiedziałam, po co chciałam spotkać kapitana: po to, aby o trzech mężczyznach zapomnieć w ramionach czwartego. Niestety, ów czwarty był już zajęty.

Kiedy wreszcie ukazał się na wizji, był już ubrany, choć niekompletnie. Przez chwilę szukał w myślach, zanim mnie rozpoznał.

— Ach! Witam, panno… Baldwin! To dopiero niespodzianka. Gdzie jesteś?

— W porcie. Mam trochę czasu, więc postanowiłam dowiedzieć się, co u ciebie słychać.

— Zostań tam, gdzie jesteś. Nie ruszaj się z miejsca, nie oddychaj. Zaraz cię stamtąd zabierani.

— Nie, kapitanie. Chciałam cię tylko pozdrowić. Tak jak ostatnim razem, mam tu przesiadkę.

— Jakimi liniami chcesz lecieć? Dokąd? O której godzinie?

Cholera. Nie przygotowałam odpowiedniej bajeczki. No cóż — prawda jest częstokroć lepsza od niezdarnego kłamstwa.

— Wracam do Winnipeg.

— Świetnie! W takim razie widzisz na ekranie swojego kapitana. Odlatujemy jutro w południe, nieprawdaż? Masz więc wiele czasu. Powiedz mi, gdzie dokładnie jesteś? Przyjadę po ciebie za jakieś… czterdzieści minut, jeśli tylko uda mi się szybko złapać dorożkę.

— Musisz być bardzo zmęczony, lanie, bo nie myślisz zbyt jasno. Nie jesteś przecież sam. Mam na myśli panią, która pierwsza podeszła do terminalu. Torchy — tak chyba brzmi jej imię.

— Torchy nie jest jej imieniem, chociaż pasuje do niej*.[* Torchy— błyskotka] To moja siostra, Betty. Mieszka w Sydney, lecz zatrzymuje się tu od czasu do czasu. Musiałem ci o niej wspominać. — Odwrócił się na moment i krzyknął w głąb mieszkania: — Torchy! Choć tu i przedstaw się. Tylko ubierz coś przyzwoitego.

— Już i tak za późno — usłyszałam jej czarujący głosik. Po chwili zobaczyłam ją, ale tylko od pasa w górę. Podeszła do terminalu i przedstawiła się. Odniosłam wrażenie, iż robiła to z pewnym oporem i wydawało mi się, że wiem, dlaczego.

— Och, do diabła z tym. Mój brat ciągle próbuje uczyć mnie, jak mam się zachowywać. Mąż dawno już opuścił ręce. Posłuchaj, kotuś: słyszałam, o czym rozmawialiście. Jestem przyrodnią siostrą tego drągala. Gdy któraś z jego panienek stara się wyjść za niego za mąż, Ian przedstawia mnie jako swoją narzeczoną. Rozumiem, że ty nie masz takiego zamiaru?

— Nie, nie mam.

— W porządku. W takim razie możesz go mieć. Przygotowuję właśnie podwieczorek. Czego się napijesz? Gin czy whisky?

— To samo, co ty i kapitan.

— Jemu nie wolno pić. Za niecałe dwadzieścia cztery godziny siada za sterami. Za to my możemy się nawet zalać.

— A więc napiję się tego samego, co ty, byle nie była to cykuta.

Przekonałam lana, że sama łatwiej znajdę dorożkę tu, w porcie, gdzie czekały one na klientów. Przyjeżdżanie specjalnie po mnie i tracenie pieniędzy oraz czasu nie miało sensu.

Numer siedemnasty przy Locksley Paradę był nowym blokiem mieszkalnym z systemem podwójnego zabezpieczenia. Gdy tylko weszłam do mieszkania lana, natychmiast za moimi plecami rozległ się szczęk kilku zamków i drzwi zostały zamknięte przez automat tak szczelnie, jakby to nie były drzwi, lecz luk statku międzyplanetarnego. Od razu na progu wpadłam w ramiona Betty. Jej pocałunek nie pozostawiał żadnych wątpliwości — miała za sobą już niejedną kolejkę. Pocałunek mojego troskliwego niedźwiedzia powiedział mi dwie rzeczy: po pierwsze — z pewnością nie wziął do ust ani kropli alkoholu; po drugie zaś — pójście z nim do łóżka było kwestią najbliższej przyszłości. Nie pytał o moich mężów, a ja nie miałam ochoty opowiadać niczego na temat rodziny. Mojej byłej rodziny, Ian i ja rozumieliśmy się świetnie bez słów.

Podczas gdy tak staliśmy, tocząc ów niemy dialog, Betty wyszła z pokoju. Po chwili wróciła i podała mi czerwony, króciutki szlafroczek.

— To nie jest żadne oficjalne przyjęcie — wyjaśniła z głośnym czknięciem — więc wyskakuj z tych eleganckich ciuchów i załóż to, kotuś.

Jej pomysł, czy może jego? Jej — zdecydowałam po głębszym namyśle. Nawet odrobina zdrowej lubieżności pasowała do prostolinijnej natury lana niczym pięść do nosa. Co innego Betty; ona wyglądała na zupełnie wyuzdaną. Zresztą, nie robiło mi to żadnej różnicy. Sytuacja rozwijała się przecież w oczekiwanym przeze mnie kierunku. Odsłonięte nogi bywają często równie podniecające, jak odsłonięte piersi, choć wielu ludzi zdawało się o tym zapominać. Skąpo odziana kobieta wygląda o wiele bardziej prowokująco, niż gdyby była zupełnie naga. Początek zapowiadał się więc nieźle. Tylko od lana zależało, czy pozbędzie się opieki siostry, gdy przyjdzie czas… o ile będzie to konieczne. Niewykluczone, iż właśnie Betty miała grać pierwsze skrzypce. Tymczasem jednak nie zawracałam sobie tym głowy.

Dwie godziny później byłam już zalana w trupa.

Trudno opisać moje zdziwienie, gdy następnego ranka obudziłam się i stwierdziłam, że mężczyzna, który leży w łóżku obok mnie, nie jest Ianem Tormeyem.

Przez kilka minut leżałam, przyglądając się mu i słuchając, jak chrapie. Pomimo wysiłków nie potrafiłam odszukać w pamięci jego twarzy. Zresztą, nie było w tym nic dziwnego; gin nie wpływa najlepiej na jasność umysłu, a mnie ciągle jeszcze szumiało w głowie. Zawsze uważałam, że kobieta powinna znać chociaż imię mężczyzny, z którym idzie do łóżka. Czy my zostaliśmy sobie przedstawieni…?

Powoli, z wielkim wysiłkiem, zaczęłam coś sobie przypominać. Nazwisko: profesor Federico Farnese, przez przyjaciół zwany „Freddie” lub „Chubbie”. Mąż Betty, szwagier lana. Jak przez mgłę pamiętałam go z poprzedniego wieczora. Dziś rano nie miałam jednak pojęcia, kiedy i jak się tu zjawił.

Zorientowawszy się, kim jest, przestałam dziwić się faktowi, że spędziłam z nim noc. W nastroju, w jakim byłam wczoraj, nie przepuściłabym żadnemu facetowi. Dręczyło mnie tylko jedno pytanie: czy nie uraziłam przy okazji gospodarza domu? Oj, to byłoby niegrzecznie, Piętaszku. Bardzo niegrzecznie.

Zaczęłam gorączkowo szukać w pamięci. Nie, to niemożliwe. Z pewnością nie zrobiłam nic, co mogłoby dotknąć lana. Na moje szczęście… i jego również, jeśli to, co mówił, mówił szczerze. o ile dobrze pamiętam, to był jego pomysł. Mój troskliwy niedźwiedź okazał się bardzo wyrozumiały. Tego właśnie potrzebowałam, by zapomnieć, jak pozwoliłam się omamić cnotliwemu i prawemu gangowi rasistów pod wodzą Anity.

Zachowanie lana nie zaskoczyło mnie. Każdy, kto miał choć odrobinę oleju w głowie, wiedział, że oszukana i wzgardzona kobieta potrzebuje o wiele więcej czułości i ciepła, niż jest go w stanie znaleźć w ramionach jednego mężczyzny. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie, jak doszło do transakcji pomiędzy dwoma szwagrami. Fifty-fifty? Trudno powiedzieć, Piętaszku. Rzadko który SIL potrafi zrozumieć przeróżne przyczyny, dla których normalni ludzie traktują spółkowanie jako temat tabu. Swego czasu miałam zostać panienką do towarzystwa. Zapamiętałam dokładnie wszystko, czego mnie wówczas nauczono, i wiedziałam, że szczególnie tego typu przypadki okrywa zazwyczaj głęboka tajemnica, choć o innych również nie zawsze wypadało mówić otwarcie.

Ostatecznie postanowiłam nie okazywać nawet cienia zainteresowania kulisami całej sprawy.

Gdy tak rozmyślałam, Freddie przestał chrapać i obudził się. Ziewnął, przeciągnął się, przetarł oczy i spojrzał na mnie. Przez moment wyglądał na zaskoczonego, lecz po chwili błysnął zębami w szerokim uśmiechu i wyciągnął do mnie ramię. Odpowiedziałam na jego uśmiech i dotyk — gotowa przekonać się, jak było ostatniej nocy — gdy wszedł Ian.

— Dzień dobry, Marjie. Freddie, wiesz, że nie cierpię przerywać, ale zamówiłem już dorożkę. Marjie musi wstawać i ubierać się; zaraz wyjeżdżamy.

Na Freddim owe argumenty najwyraźniej nie wywarły wrażenia. Ziewnął raz jeszcze i wyrecytował: Maty ptaszek z żółtym dzióbkiem Za okienkiem przysiadł zgrabnie W szybkę puknął dzióbka czubkiem Wstawaj, śpiochu; fe, nieładnie.

— Twoje poświęcenie dla obowiązków służbowych i troska o dobro naszego gościa przynoszą ci zaszczyt, kapitanie. O której musisz tam być? Dwie godziny wcześniej, tak? I startujesz w samo południe, gdy dzwony na wieży będą bić na Anioł Pański?

— Tak, ale…

— W takim razie Helen — masz na imię Helen, nieprawdaż? — nie musi się śpieszyć. Wystarczy, jeżeli zjawi się w porcie nie później niż na trzydzieści minut przed odlotem. Osobiście tego dopilnuję.

— Posłuchaj, Fred: Dobrze wiesz, że nie cierpię psuć innym zabawy. Nie mogę jednak tracić godziny na szukanie i wysyłanie tu jakiejś pieprzonej dorożki.

— Tak, to okrutna prawda. Dorożkarze unikają nas, a ich konie nie lubią, gdy się je gania po tych wzgórzach. Właśnie dlatego, drogi szwagrze, wynająłem ostatniej nocy powóz, dając w zastaw sakiewkę złota. W tej chwili stary, wierny Rosynant stoi w którejś ze stajni dozorcy, pożywiając się kolbami smacznej kukurydzy i zbierając siły przed oczekującą go ciężką próbą. Hojnie wynagrodziłem za to ciecia. Obiecał, że gdy tylko zadzwonię na dół, poczciwa bestia zostanie natychmiast zaprzężona i razem z karetą będzie czekać u wyjścia. W ten sposób dostarczę Helen pod sam trap nie później niż na trzydzieści i jedną minutę przed odlotem. Bądź spokojny; ręczę ci, że będziesz miał o czasie ten kawałek ciała najbliższy twemu sercu.

— Przestań pajacować.

— Jakże bym śmiał?! Po prostu wyrażam się najdelikatniej, jak potrafię.

— Co ty na to, Marjie?

— Hmm… Czy tak będzie w porządku, lanie? Naprawdę nie mam teraz ochoty wyskakiwać z łóżka. Z drugiej jednak strony wolałabym nie spóźnić się na twój statek.

— Nie spóźnisz się. Na Freddim można polegać, choć nie wygląda na takiego, „tylko wyjdźcie stąd o jedenastej; wówczas, jeśli będziesz musiała, zdążysz nawet piechotą. Mogę zatrzymać twoją rezerwację nawet po odprawie; kapitan ma pewne przywileje.

Ian zerknął na zegarek — Na mnie już czas.

— Hej! Pocałuj mnie na do widzenia.

— Po co? Zobaczymy się przecież na pokładzie statku. I pamiętaj, że mamy randkę w Winnipeg.

— Pocałuj mnie, do diabła, albo spóźnię się na ten cholerny statek!

— Wypłacz się więc z ramion tego grubego Rzymianina i uważaj, żeby nie poplamić mi munduru.

— Nic z tego, staruszku. Mogę co najwyżej wyświadczyć ci tę przysługę i pocałować Helen w twoim imieniu.

Ian nachylił się nade mną i pocałował mnie czule. Nawet nie musnęłam jego pięknego kapitańskiego uniformu. Pocałował też Freda w lekko łysiejące czoło, po czym wyprostował się i powiedział: — Baw się dobrze, stary, tylko nie zapomnij przywieźć jej o czasie.

W chwili, kiedy to mówił, do pokoju zajrzała Betty. Jej brat otoczył ją ramieniem i zabrał z powrotem.

Gdy zamknęli za sobą drzwi, odwróciłam się do Freda.

— Gotowa? — zapytał z szelmowskim uśmiechem.

— Gotowa — odrzekłam, myśląc jednocześnie, że Ian, Betty i Freddie są właśnie tym, czego potrzebował Piętaszek, aby wymazać z pamięci wspomnienie o paru tchórzliwych hipokrytach, z którymi żył o wiele za długo.

Betty weszła z poranną herbatą w odpowiednim momencie, z czego wywnioskowałam, że musiała podsłuchiwać pod drzwiami. Usiadła na łóżku, krzyżując nogi, i wypiła ją razem z nami. Potem wszyscy troje zabraliśmy się za Śniadanie. Ja zjadłam owsiankę, dwa jajka z majonezem, gruby płat szynki Canterbury, porcję frytek, pomarańczę oraz dwie ciepłe bułeczki z dżemem truskawkowym i najsmaczniejszym na świecie masłem. Gdyby na całej Ziemi podawano takie śniadania jak na Nowej Zelandii, nie byłoby wojen.

Freddie ubrał się przed jedzeniem w szlafrok, ale Betty pozostała naga. Poszłam więc za jej przykładem. Wychowując się w sierocińcu, nie nauczyłam się zbyt wiele na temat obyczajów i etykiety panującej wśród normalnych ludzi. Wiedziałam jednak, że będąc gościem, kobieta — nie chcąc urazić swoich gospodarzy — musi być albo ubrana, albo kompletnie rozebrana. Ja nie jestem przyzwyczajona siedzieć nago w czyjejś obecności (sierociniec to całkiem inna sprawa), lecz Betty najwyraźniej nie miała najmniejszych oporów. Byłam ciekawa, czy ona również wyrzuciłaby mnie z mieszkania, gdyby dowiedziała się, że jestem humanoidem. Myślę, iż nie zrobiłaby tego, wolałam jednak nie próbować. Po co psuć tak przyjemnie zaczęty dzień?

Freddie odprowadził mnie aż do hali odlotów. Była jedenasta dwadzieścia, kiedy przez wewnętrzny interkom wywołał lana i zapytał o moją rezerwację. Zgodnie z obietnicą kapitan zatrzymał ją dla mnie. Po kwadransie siedziałam już w fotelu przeciążeniowym, a Ian zapinał mi pasy bezpieczeństwa.

— Ostatnim razem nie potrzebowałaś tak naprawdę pomocy, nieprawdaż? — zapytał półgłosem.

— Masz rację — odrzekłam szeptem — ale cieszę się, że udawałam co innego.

— W czasie odliczania rozmawiałem z Janet. Powiadomiłem ją, iż zjesz razem z nami obiad. Janet prosiła, abym przekazał ci, że mogłabyś zostać również na śniadanie. Ja także nie miałbym nic przeciwko temu. Wyjeżdżanie z Winnipeg w środku nocy nie jest najlepszym pomysłem. Pełno teraz napadów. Nielegalni imigranci, którzy przedostają się przez granicę z Imperium, potrafiliby cię zabić nawet dla kawałka chleba.

— Porozmawiamy o tym, kiedy dotrzemy na miejsce, zgoda?

„Kapitanie lanie, ty» wolny człowieku«— pomyślałam. — Mówiłeś przecież, że nigdy byś się nie ożenił. Ponoć należysz do tych, co» chodzą zawsze własnymi ścieżkami«. Ciekawam, czy pamiętasz jeszcze naszą pierwszą rozmowę. Nie sądzę jednak, by tak było”.

— Właściwie wszystko już postanowione — odezwał się ponownie Ian. — Janet mogłaby nie zaufać mojej opinii na temat kobiety. Z jakichś nieznanych mi powodów twierdzi, że jestem uprzedzony do wszystkiego, co nosi spódnicę. Ale Betty ufa bezgranicznie i właśnie teraz z nią rozmawia. Zna Betty o wiele dłużej niż mnie; mieszkały razem w McGill. Tam właśnie spotkałem ją po raz pierwszy. Tam też Freddie poznał moją siostrzyczkę. Musisz wiedzieć, że wszyscy czworo byliśmy wywrotowcami — od czasu do czasu planowaliśmy przenieść cichcem w inne miejsce Biegun Północny.

— Czy Janet jest tak sympatyczna jak Betty?

— I tak, i nie. To właśnie Janet była niespokojnym duchem naszej paczki. Zresztą, porozmawiamy o tym później. Teraz muszę cię przeprosić. Powinienem przynajmniej poudawać, że jestem kapitanem. Co prawda całą tą blaszaną trumną steruje obecnie komputer, ale mam zamiar dowiedzieć się, jak mu to idzie.

Spędziwszy z Ianem, Freddim i Betty noc pijanych Saturnaliów, poczułam coś w rodzaju oczyszczającego katharsis. Nareszcie mogłam w racjonalny sposób myśleć o swojej eksrodzinie. Czy oni faktycznie mnie oszukali? W końcu podpisałam ten głupi kontrakt z własnej woli; łącznie z ostatnią klauzulą, o którą się potknęłam. Czy seks był jedyną rzeczą, za którą zapłaciłam?

Nie. To, co powiedziałam kiedyś Ianowi, było prawdą: do łóżka mogłam pójść z każdym. Zapłaciłam za przywilej należenia. Za niewyszukaną radość ze zmieniania dzieciom mokrych pieluszek, za zmywanie naczyń w kuchni i za zabawy na dywanie z kociętami. Mister Underfoot był mi zawsze bez porównania bliższy niż Anita, choć nigdy nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Naprawdę starałam się kochać ich wszystkich, dopóki dzięki matce Ellen nie ujrzałam prawdziwego oblicza Rodzinnej Grupy Davisona.

Niech policzę: pamiętałam dokładnie, kiedy miał się skończyć mój urlop. Nie musiałam być genialnym matematykiem, by przekonać się, że te nie takie znowu długie wakacje kosztowały mnie sporo ponad czterysta pięćdziesiąt NZ$ dziennie. Tyle zapłaciłam za pokój i wyżywienie. Dość wysoka cena, choć przecież nie tarzałam się w luksusach. W rzeczywistości moja eksrodzina nie wydawała na mnie nawet trzynastu procent tej sumy. Zastanawiało mnie, co też zawierały kontrakty pozostałych jej członków?

A może Anita, nie będąc w stanie powstrzymać Douglasa przed sprowadzeniem mnie do Christchurch, postanowiła przyjąć mnie do rodziny na korzystnych dla niej — to znaczy dla Anity — warunkach finansowych, które jednocześnie uniemożliwiały mi porzucenie pracy i zamieszkanie w domu? Trudno powiedzieć. Zbyt mało wiem o małżeństwach pomiędzy normalnymi ludźmi, by móc wydawać w tej sprawie jakiekolwiek sądy.

A jednak czegoś się nauczyłam.

Zawsze uważałam Briana za najmądrzejszego i najbardziej doświadczonego w całej rodzinie. Myślałam, że on jeden potrafiłby żyć ze mną, nie bacząc na mój laboratoryjny „rodowód”. Tym trudniej było mi zrozumieć, dlaczego stanął przeciw mnie.

Możliwe, że nie zachowałby się w ten sposób, gdybym zademonstrowała mu jakieś inne, mniej jak na kobietę szokujące umiejętności. Ja jednak udowodniłam mu swą wyższość w dziedzinie, w której każdy mężczyzna — skądinąd słusznie — spodziewałby się być lepszy. Uraziłam jego męską dumę.

Jeśli nie chce się wykończyć faceta lub go rozwścieczyć, nie powinno się go kopać w jaja. Nawet symbolicznie.

Загрузка...