Rozdział XIV

Znowu siedzieliśmy w kuchni, jednym okiem śledząc ekran terminalu, sącząc martini przyrządzone przez Georgesa i zastanawiając się, co dalej.

— Marjie — przekonywał mnie Ian — mogłabyś spokojnie przeczekać tu, aż wszystko wróci do normy. Byłabyś przynajmniej bezpieczna. W razie czego w Norze nikt cię nie znajdzie, choć wątpię, by w ogóle ktokolwiek jeszcze szukał ciebie tutaj. W międzyczasie Georges namalowałby cię nago, jak radziła Betty. Co ty na to, Georges?

— Nie zmarnowałbym takiej okazji.

— Sama widzisz.

— Ianie, postaraj się mnie zrozumieć. Jeśli powiem swojemu szefowi, że nie mogłam wrócić na czas z powodu zamknięcia granicy, po prostu nie uwierzy mi. Wiesz przecież dobrze, iż tak naprawdę nie da się zamknąć granicy o długości ponad dwóch tysięcy kilometrów.

Miałam mu powiedzieć, że jestem jednym z najlepiej wyszkolonych kurierów? Nie, nie było takiej potrzeby. W każdym razie jeszcze nie wówczas.

— Co więc zamierzasz zrobić?

— Myślę, że sprawiłam wam wystarczająco dużo kłopotów. Kiedy obudzicie się rano, już mnie tu nie będzie i życie — przynajmniej w tym domu — wróci do normy.

— Nie!

— Janet, przecież gdy tylko skończy się całe to zamieszanie, odezwę się. I jeśli będziecie chcieli, odwiedzę was natychmiast, gdy będę miała trochę wolnego. Teraz jednak muszę wracać do pracy. Powtarzam to cały czas od chwili, gdy się tu pojawiłam.

Janet po prostu nie chciała słyszeć, że będę sama przedzierać się przez granicę. Ja natomiast potrzebowałam towarzystwa tak samo, jak wąż potrzebuje butów. Moje argumenty nie trafiały jej jednak do przekonania. Wymyśliła, że oboje — Georges i ja — będziemy używać paszportów należących do niej i do lana. Nasze rysopisy nawet niewiele się różniły, a poza tym mało kto przygląda się dokładnie zdjęciom.

— Potem będziecie mogli odesłać je z powrotem, choć okaże się pewnie, iż nie będzie to takie łatwe. Może lepiej byłoby nawet, gdybyście, używając jedynie kart turystycznych, pojechali najpierw do Vancouver, a stamtąd przedostali się do Konfederacji Kalifornijskiej. Nie mam oczywiście na myśli waszych kart. Gotówki raczej wam nie zabraknie, a w razie czego macie jeszcze karty kredytowe. Gdy tylko przekroczycie granicę Kalifornii, będziecie bezpieczni. Marjie, nie sądzę, byś miała tam jakiekolwiek problemy z uzyskaniem połączenia ze swoim pracodawcą; nawet przy użyciu twoich własnych kart kredytowych. Wątpię też, żeby ktoś zechciał was tam internować.

— Masz rację — zgodziłam się. — Pomysł z użyciem kart turystycznych jest znacznie lepszy. Tak będzie bezpieczniej i dla nas, i dla was. Jeśli uda mi się dostać do miejsca, gdzie ważne będą karty kredytowe wydane w Imperium, moje problemy skończą się. Natychmiast podejmę tyle gotówki, ile się tylko da i już nigdy więcej nie dopuszczę, bym znalazła się bez niej z dala od domu. W Bellingham nie mogę już chyba wpaść w jeszcze większe kłopoty niż tutaj — dodałam. — A stamtąd bez trudu przedostanę się prosto do Republiki Samotnej Gwiazdy. Czy wiadomo coś nowego na temat Teksasu?

— Gdy podawali ostatnie wiadomości, wszystko było w porządku — odrzekł Ian. — Mogę zresztą sprawdzić w komputerze.

— Zrób to, proszę. W razie czego spróbuję dotrzeć do Vicksburga. Za odpowiednią ilość gotówki z pewnością znajdzie się ktoś, kto przewiezie mnie przez rzekę; pełno tam szmuglerów.

— Przewiezie n a s — poprawił mnie Georges.

— Nie wydaje mi się, Georges, byś musiał jechać razem ze mną do Imperium. Wystarczy, jeśli znajdziesz się jak najdalej stąd; najlepiej w Quebec. Wspominałeś też, że mógłbyś zatrzymać się w McGill.

— Nie mam ochoty jechać do McGill, młoda damo. Dopóki policja może mi sprawiać kłopoty tu, gdzie jest mój prawdziwy dom, zamierzam razem z tobą powłóczyć się trochę po świecie. Natychmiast, gdy dotrzemy do prowincji Washington w Kalifornii, będziesz mogła zmienić nazwisko z Tormey na Perreault. Myślę nawet, że okaże się to niezbędne, gdyż obie moje karty kredytowe wystawione są na to właśnie nazwisko i bez wątpienia będą tam honorowane.

— Georges, jesteś naprawdę rycerski — uśmiechnęłam się do niego. „Tylko gdy znowu będę musiała skręcić komuś kark, twoja rycerskość może okazać się niezbyt przydatna — dodałam w myślach. — A prawdopodobnie bez tego się nie obejdzie”. Nie mogę powiedzieć ci, że musisz zostać w domu — kontynuowałam już na głos. — Musisz jednak wiedzieć, iż jestem zawodowym kurierem. Podróżuję praktycznie bez przerwy i to nie tylko po Ziemi. Nie raz i nie dwa odwiedzałam już osiedla orbitalne i Księżyc. Jak dotychczas nie latałam jeszcze na Marsa czy Ceres, lecz w każdej chwili mogę dostać taki rozkaz…

— Czy chcesz mi powiedzieć, że wolałabyś raczej zrezygnować z mojego towarzystwa?

— Nie! Chcę ci jedynie wytłumaczyć, że jeśli postanowisz jechać ze mną, to w celach wyłącznie towarzyskich. Gdy jednak dotrzemy do Imperium, będziemy się musieli rozstać, bo zawód, jaki wykonuję, wymaga ode mnie, bym podróżowała sama. Postaraj się to zrozumieć.

— Wobec tego zgódź się przynajmniej — powiedział Ian — żeby Georges towarzyszył ci do chwili, gdy oboje znajdziecie się w miejscu, gdzie żadnemu z was nie będzie groziło internowanie, a ty będziesz mogła posługiwać się własną kartą kredytową.

Była to rozsądna propozycja, nie stawiałam więc dłużej oporów. Posługiwanie się kartami Georgesa miało jeden olbrzymi plus: żaden komputer nie będzie w stanie sprawdzić, czy i w jaki sposób wyjechałam z Winnipeg. Dopóki jednak będzie to możliwe, wolałam korzystać z konta porucznika Dickeya, które przez parę dni, a może nawet tygodni, powinno jeszcze być otwarte.

— Zgoda, lanie — zadecydowałam. — W takim razie nie ma co zwlekać. Ruszamy, Georges.

— Ejże! Nie po nocy! — zaprotestowała Janet. — Możecie przecież wyruszyć rano.

— Dlaczego nie teraz? Czyżby pociągi nie jeździły całą noc? — zdziwiłam się, choć wiedziałam, że jeżdżą.

— Owszem, tylko że do najbliższego dworca jest prawie dwadzieścia kilometrów. A na zewnątrz ciemno i raczej niebezpiecznie.

Nie było sensu dyskutować o jakichś urojonych niebezpieczeństwach.

— Nawet piechotą dotrę tam do północy — odrzekłam. — Łapiąc w miarę szybko jakieś połączenie i zyskując na różnicy czasu, będę w Bellingham praktycznie o tej samej porze. Zdążę się nawet porządnie wyspać. Jeśli tylko granica pomiędzy Imperium a Kalifornią nie jest zamknięta, rano zamelduję się swojemu szefowi.

Kilka minut później wszyscy czworo siedzieliśmy w tym samym powozie, którym tu przyjechałam… zaledwie wczoraj, Ian nie był chyba zbyt zadowolony, iż nie znalazł we mnie jednej z tych posłusznych, miękkich, słabych i bezbronnych istot, jakie z reguły bardziej podobają się mężczyznom. Mimo tego objął mnie mocno i pocałował, zanim oboje z Janet odjechali, zostawiając mnie i Georgesa przy wejściu do hali dworca. Udało się nam wcisnąć do kapsuły startującej o dwudziestej trzeciej, całą drogę przez pół kontynentu musieliśmy jednak odbyć stojąc.

Do Vancouver dotarliśmy o dwudziestej drugiej (w Winnipeg była już wtedy północ). Wchodząc na pokład kapsuły do Bellingham poprosiliśmy o karty turystyczne, wypełniliśmy je po drodze i podstemplowaliśmy kilka minut później, opuszczając pojazd już po drugiej stronie granicy. Kontroler obsługujący komputer nawet na nie nie spojrzał. Wrzucił obie karty w szczelinę czytnika i po chwili oddał nam z powrotem, mrucząc swoje „życzę miłego pobytu”.

W Bellingham wyjście ze stacji podziemnej kolei magnetycznej znajduje się w hallu tamtejszego Hiltona. Naprzeciwko wisi olbrzymi neon: BAR PRZEKĄSKOWY Dania — Koktajle — Błyskawiczna Obsługa.

Czynny Całą Dobę — Droga pani Tormey — powiedział Georges. — Przyszło mi na myśl, iż zupełnie zapomnieliśmy zjeść obiad.

— Bardzo słuszne spostrzeżenie, drogi panie Tormey — odrzekłam. — Co pan proponuje?

— Cóż, kuchnia w Konfederacji nie jest ani egzotyczna, ani zbyt wyrafinowana. Jednak ktoś, kto ma wystarczająco dużo czasu, by poczuć głód, może być z niej na swój sposób zadowolony. Kiedyś już jadłem w tym lokalu. Nie daj się zwieść nazwie; znajdziesz tu całkiem spory wybór potraw. Jeśli pozwolisz, że to ja wybiorę coś z menu, zapewniam cię, iż nie narażę twego podniebienia na rozczarowanie.

— Georges, to znaczy lanie — poprawiłam się szybko — jadłam już twoją zupę. Możesz zamawiać za mnie, kiedy tylko zechcesz.

To był prawdziwy bar. Żadnych stołów. Stołki barowe były jednak miękkie i wygodne, miały też oparcia. Gdy tylko usiedliśmy, przed każdym z nas pojawiła się szklaneczka aperitifu. Georges złożył zamówienie, po czym wstał i wyszedł, kierując się w stronę hotelowej recepcji. Gdy wrócił, usiadł obok mnie i uśmiechając się powiedział: — Teraz możesz znowu mówić do mnie „Georges”. Sama jesteś obecnie panią Perreault. W każdym razie pod tym nazwiskiem zostałaś zameldowana.

Podniósł do góry swoją szklaneczkę.

— Sante, ma chere femme.

— Merci. Et a la tienne, mon eher mari — odrzekłam, unosząc swoją również.

Napój był zimny i świetnie pobudzał apetyt. Co prawda nie szukałam na razie kandydata na męża, lecz Georges mógłby być niezły w tej roli.

Podano nasze „przekąski”: Zmrożony sok jabłkowy Yakima.

Truskawki z kremem Sequim.

Dwa sadzone jajka ułożone na delikatnie wysmażonym steku, na tyle miękkim, by można go było kroić samym widelcem — „Jaja Na Końskim Grzbiecie”.

Ciepłe grzanki z miodem i masłem o tej samej nazwie, co krem truskawkowy.

Kawa w dużych filiżankach z prawdziwej porcelany.

Kawę, sok i grzanki zamówiliśmy jeszcze raz. Panujący wokół hałas i sposób, w jaki siedzieliśmy, nie zachęcały raczej do rozmowy. Nad barem wisiał ekran lokalnego biura ogłoszeń. Każdy napis pozostawał na nim wystarczająco długo, by można go było spokojnie przeczytać. Nawet nie zauważyłam, jak nie przerywając jedzenia mimochodem zaczęłam czytać kolejne reklamy.

Niezależny okręt rekrutuje członków załogi.

Zgłoszenia osobiste w Delegaturze Giełdy Pracy Vegas.

Specjalne premie dla weteranów wojennych.

Czyżby statków pirackich nie było stać na coś lepszego? Nawet tych z Wolnego Stanu Vegas? Nigdy bym w to nie uwierzyła, gdybym nie przekonała się na własne oczy.

Te papierosy palił nawet Jezus!

ANIELSKI DYMEK Gwarantowana Antyrakogenność.

Ja i tak nie musiałam przejmować się rakiem. Nie dałam się jednak przekonać — usta kobiety powinny być zawsze słodkie.

Bóg czeka na ciebie w hallu wieżowca Lewisa i Clarka.

Nie każ Mu czekać zbyt długo. Jeśli to on przyjdzie po ciebie — będziesz żałować.

Po mnie nie przyjdzie na pewno.

NUDZISZ SIĘ?

Nic prostszego! Weź udział w pionierskiej wyprawie na dziewiczą planetę T-13. Wymagany wiek — 32 ±1 oraz współczynnik aktywności seksualnej 50-40-10 ±2 % Żadnych opłat! Żadnych podatków!

Gwarantowane bezpieczeństwo!

Korporacja Ekspansji Planetarnej Sekcja Demografii i Ekologii Luna City GPO z dopiskiem DEMO lub Tycho 800-2300 Przeczytałam to jeszcze raz. A może by tak wybrać się ramię w ramię z innymi na podbój nowych światów? Tam prawdopodobnie nie byłoby nikogo, kto wiedziałby o moim pochodzeniu lub przejmował się nim. Moje wyjątkowe zdolności wzbudzałyby raczej szacunek, a nie zdziwienie… przynajmniej tak długo, dopóki nie zaczęłabym ich demonstrować bez potrzeby.

— Georges, popatrz na to.

Georges podniósł wzrok i spojrzał w kierunku ekranu.

— Co w tym ciekawego?

— Nie sądzisz, że brzmi zachęcająco?

— Absolutnie! W skali T wszystko powyżej ośmiu wymaga wielkich pieniędzy, olbrzymiej ilości sprzętu i doskonale wyszkolonych kolonizatorów. Trzynaście natomiast oznacza, że wzięcie udziału w takiej wyprawie to nic innego, jak dość wyszukany sposób popełnienia samobójstwa.

— Ach tak!

— Niestety. Ale rzuć okiem na to. Równie ciekawe.

W.K. — Sporządź testament Został ci tylko tydzień.

A.C.B.

— Sądzisz, iż ktoś naprawdę grozi temu W.K., że go zabije? I robi to za pośrednictwem biura ogłoszeń?

— A skąd mam wiedzieć? Ciekawi mnie tylko, co przeczytamy tu jutro rano. Jak myślisz, czy będzie napisane „sześć dni”? A pojutrze — „pięć”? I czy jakiś W.K. rzeczywiście czeka, aż ktoś go załatwi? Czy też może to taka forma reklamowania reklamy?

— Nie mam pojęcia tak samo jak ty — odrzekłam. Przyszła mi jednak w związku z tym do głowy pewna, niezbyt zresztą mądra, myśl. — Georges — zapytałam — czy twoim zdaniem istnieje taka możliwość, że wszystkie te pogróżki i wystąpienia w telewizji były jedynie czyimś makabrycznym dowcipem?

— Sugerujesz, iż nikt nie został zabity, a stacje telewizyjne przez okrągłą dobę raczyły nas sfabrykowanymi dla kawału doniesieniami?

— Niczego nie sugeruję. Po prostu pytam.

— Marjorie, jest w tym wszystkim kpina, owszem. W tym sensie, że trzy różne grupy przyznają się do odpowiedzialności za coś, co mogła zrobić tylko jedna z nich. Dwie pozostałe, jeśli nie wszystkie trzy, próbują więc okpić cały świat. Wątpię jednak, by wiadomości o zamachach i zabójstwach były jedynie czyimś żartem. Jak na żart dotyczyły zbyt wielu ludzi, którzy są zbyt wysoko postawieni, by stać się obiektem tego rodzaju dowcipów. Kawał na taką skalę nie byłby śmieszny. Chcesz jeszcze kawy?

— Nie, dziękuję.

— A może grzankę?

— Jeśli zjem jeszcze cokolwiek, pęknę.

Z zewnątrz był to zwyczajny, hotelowy pokój numer 2100. Gdy tylko weszliśmy do środka, przez chwilę zaniemówiłam z wrażenia.

— Georges, z jakiej okazji…?!

— Panna młoda powinna mieszkać w apartamencie dla nowożeńców.

— Tu jest prześlicznie, przepięknie, cudownie! Nie powinieneś jednak tracić w ten sposób pieniędzy. I tak dzięki tobie cała ta nudna podróż wygląda jak prawdziwy piknik. Lecz jeśli spodziewałeś się po mnie zachowania, jakie przystało pannie młodej w noc poślubną, trzeba było nie wpychać we mnie całego talerza grzanek z miodem. Jestem obżarta, a nie lekka, zwiewna i czarująca.

— Owszem, jesteś czarująca.

— Georges, proszę cię, nie drwij ze mnie. Domyśliłeś się wtedy, gdy zabiłam porucznika Dickeya. Dobrze wiesz, kim jestem.

— Wiem, że jesteś tajemniczą, czarującą i odważną młodą damą.

— Nie udawaj; wiesz, co mam na myśli. W końcu to twój zawód. Rozpoznałeś mnie, prawda?

— Zauważyłem, że masz nadzwyczajne zdolności, to wszystko.

— A więc domyśliłeś się też, czym jestem. Nie zamierzam zaprzeczać. Od lat ukrywam starannie swój „rodowód”. Zdołałam nawet nabrać niezłej wprawy. Nigdy bym się nie zdradziła, gdyby ten sukinsyn nie celował do Janet z miotacza.

— Nie powinien był tego robić. A za to, co ty wtedy zrobiłaś, jestem na zawsze twoim dłużnikiem.

— Naprawdę uważasz, że postąpiłam słusznie? Ian powiedział, iż nie musiałam go zabijać.

— Ian zawsze na początku reaguje w sposób dosyć konwencjonalny. Szybko jednak zmienia zdanie. Jest w końcu tylko pilotem, myśli za pomocą mięśni. Ale, Marjorie…

— Nie jestem Marjorie.

— ?!

— Czas, byś poznał moje prawdziwe imię. To, które dano mi w wychowalni. Brzmi ono Piętaszek. Mam też oczywiście nazwisko, jedno z tych, jakie często nadaje się dzieciom w wychowalniach. Ja najczęściej używam nazwiska Jones. Ale na imię mam Piętaszek.

— Czy tak właśnie mam się do ciebie zwracać?

— Dlaczegóż by nie? Mówią tak na mnie wszyscy, przed którymi nie muszę udawać. Wszyscy ci, którym mogę ufać. Myślę, że tobie muszę zaufać.

— Postaram się na to zasłużyć; tym bardziej, iż mam wobec ciebie podwójny dług wdzięczności.

— Nie rozumiem…?

— A ja sądziłem, że to oczywiste. Gdy zorientowałem się, co zamierzał Dickey, postanowiłem, że się mu poddam. Nie było sensu dłużej narażać na ryzyko innych. Ale kiedy wycelował miotacz w kierunku Janet, przyrzekłem sobie, że zabiję go przy pierwszej nadarzającej się sposobności. — Georges uśmiechnął się. — Zaraz po tym jak grom z jasnego nieba pojawiłaś się ty i pozbawiłaś mnie możliwości dotrzymania danego sobie przyrzeczenia. Jestem ci więc sporo winien.

— Naprawdę potrafiłbyś kogoś zabić?

— Powiedz tylko, kogo? Przed Georgesem Perreault nie ucieknie.

— Och, myślę, że to nie będzie konieczne. Zresztą, jak sam zauważyłeś, posiadam wyjątkowe uzdolnienia. Kiedy istnieje taka potrzeba, potrafię się nimi posłużyć.

— A jednak mam nadzieję, że kiedyś będę się mógł zrewanżować.

— Do diabła, Georges, nie chcę, byś uważał, iż jesteś mi cokolwiek winien. Ja na swój własny sposób również kocham Janet. Porucznik Dickey sam wybrał swój los, wyciągając ten cholerny pistolet i kierując lufę w jej stronę. Tego, co uczyniłam, nie zrobiłam dla ciebie ani za ciebie. Zrobiłam to, co sama uważałam za słuszne. Byłam tylko nieco szybsza niż ty. Nie masz mi więc nic do zawdzięczenia.

— Ty i Janet nie różnicie się niczym. Obie jesteście tak samo kochane.

— Och, Georges, dlaczego ciągle nie bierzesz mnie do łóżka i nie pozwolisz, bym spłaciła ci swój dług? Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie jestem tym, kim jest twoja ludzka żona, nie oczekuję więc, byś kochał mnie tak, jak kochasz ją. W ogóle nie oczekuję, byś mnie kochał. Mam jednak wrażenie, że lubisz mnie. I nie traktujesz tak, jak… moja rodzina na Nowej Zelandii, gdy powiedziałam im, kim jestem. Wydaje się, że masz do SIL-ów zupełnie inny stosunek, niż olbrzymia większość ludzi. Potrafię to w tobie docenić. Naprawdę potrafię. Nigdy nie dostałam certyfikatu panienki do towarzystwa, ale w wychowalni zdążyli mnie sporo nauczyć.

— Ktoś musiał cię bardzo zranić, Piętaszku.

— Mnie? Absolutnie! Próbuję ci jedynie wytłumaczyć, że doskonale znam swoje miejsce. Nie jestem już dzieckiem, ciągle jeszcze uczącym się, jak żyć z tą kulą u nogi, którą jest laboratoryjne pochodzenie. Sztuczna istota ludzka nie może spodziewać się sentymentalnej miłości od normalnego mężczyzny. Oboje dobrze o tym wiemy. Ty rozumiesz to nawet o wiele lepiej niż pierwszy lepszy laik. Szanuję cię i szczerze lubię. Jeśli pozwolisz mi iść z sobą do łóżka, zrobię wszystko, co potrafię, by cię zadowolić.

— Piętaszku!

— Słucham pana?

— Nie pójdziesz ze mną do łóżka po to, żeby mnie zadowolić.

Nagle poczułam pod powiekami łzy. Nieczęsto mi się to zdarza.

— Przepraszam — powiedziałam, starając się zapanować nad sobą. — Posunęłam się za daleko. Nie chciałam pana urazić.

— Na litość boską, przestań wreszcie!

— Słucham?

— Przestań mówić do mnie „pan”. Przestań zachowywać się jak niewolnica. Mam na imię Georges i proszę, abyś tak się do mnie zwracała. Jeśli możesz czasem dodać „mój drogi” lub „skarbie”, jak robiłaś to wcześniej, sprawisz mi ogromną przyjemność. Traktuj mnie po prostu jak przyjaciela. Cała ta dychotomia „ludzki” i „nieludzki” dobra jest dla ignorantów i głupców. Masz mnie za jednego z nich? Zrozum wreszcie, kobieto: twoje geny są l u d z k i e, a w dodatku starannie dobrane. Dzięki temu jesteś być może nawet super-człowiekiem. W każdym razie z pewnością nie jesteś nieczłowiekiem. Czy możesz mieć dzieci?

— Jestem „zwrotnie wysterylizowana”.

— Mógłbym to zmienić w ciągu dziesięciu minut, stosując jedynie miejscowe znieczulenie. Mógłbym mieć z tobą dzieci. Jak sądzisz, czy byłyby to dzieci ludzkie? Nieludzkie? A może półludzkie?

— Chyba ludzkie…

— Możesz na to postawić swoją śliczną główkę, moja droga. A ludzkie dzieci rodzone są przez ludzkie matki. Nigdy o tym nie zapominaj.

— Nie zapomnę.

Poczułam nagle, jak przez moje ciało przebiega dziwny dreszcz. Byłam podniecona, ale nie tak, jak zawsze. Nigdy jeszcze nie czułam się równie dziwnie.

— Georges, chciałbyś tego? Chciałbyś mieć ze mną dziecko?

Wyglądał na zaskoczonego. Po chwili podszedł do mnie, pochylił się, objął mnie i pocałował. W skali od jednego do dziesięciu oceniłabym ten pocałunek mniej więcej na osiem i pół. Nie można było zdobyć lepszej oceny stojąc i będąc ubranym od stóp do głów. Potem wziął mnie na ręce, podszedł do fotela, posadził mnie na swoich kolanach i zaczął rozbierać, powoli i delikatnie. Gdy byłam już prawie zupełnie rozpakowana, powiedział: — Te dziesięć minut powinno zdarzyć się w mojej pracowni. Trwałoby wówczas co najmniej miesiąc. A niewiele później chodziłabyś z okrągłym brzuchem… i wyglądałabyś pewnie jeszcze śliczniej. Tymczasem mam zamiar zabrać cię do łóżka i postarać się, byś to t y była zadowolona, choć nie mam certyfikatu kochanka. Myślę jednak, że razem coś wymyślimy.

Zdjął mnie z kolan i postawił na dywanie. Po chwili ostatnia część mojej garderoby leżała obok moich stóp.

— Wyglądasz cudownie. Pachniesz cudownie. Jak sądzisz, możemy zacząć od łazienki? Muszę wziąć prysznic.

— Lepiej idź tam pierwszy. Ja będę potrzebowała sporo czasu.

Nie przesadzałam. Gdy wróciłam do sypialni, było już po trzeciej. Czułam się świetnie, jak nigdy dotąd; świeża i pachnąca, choć nie był to zapach perfum. Nie dlatego, że ich w ogóle nie używałam — robię to dość często. Mężczyźni wolą jednak fragrans feminae, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Nie lubią go tylko, gdy jest nieświeży.

Georges leżał już w łóżku, przykryty kołdrą. Jego równy oddech wskazywał na to, że śpi. Ostrożnie, by go nie obudzić, położyłam się obok. Naprawdę, nie byłam rozczarowana. Nie należę do tych egoistycznych kobiet, myślących tylko o sobie. Czułam się szczęśliwa, że rano, gdy otworzy oczy, znajdzie mnie obok, wypoczętą i gotową. Tak było lepiej i dla niego, i dla mnie. Oboje mieliśmy za sobą ciężki dzień.

Загрузка...