Rozdział XXVI

Kto wie? Może jednak w pewnym sensie poślubiłam Złociutka?

Gdy tylko Anna i Burt stali się formalnie małżeństwem, wszyscy wróciliśmy do hotelu. Burt kazał przenieść ich rzeczy do „apartamentu dla nowożeńców” (żadnych luster na suficie, biało-różowe obicia w tonacji pastelowej, reszta dokładnie taka sama, tylko dwa razy droższa), a Złociutka i ja wyprowadziłyśmy się z hotelu i wynajęłyśmy malutki domek w pobliżu miejsca, gdzie Charleston łączy się z Freemont. Dzięki temu miałyśmy niedaleko do deptaka prowadzącego z miasta na Giełdę Pracy, Złociutka bez trudu mogła dojeżdżać do każdego ze szpitali, a ja — robić zakupy. W przeciwnym razie musiałybyśmy wynająć albo nawet kupić powóz i konia lub rowery.

Może i lokalizacja stanowiła jedyną zaletę tego domu, lecz dla mnie była to chatka z piernika jak z czarownej bajki. Był co prawda stary i brzydki, a jedyne nowoczesne urządzenie, w jakie został wyposażony, stanowił terminal z ograniczonym dostępem sieciowym. A jednak po raz pierwszy w życiu miałam swój własny dom, w którym byłam „gospodynią”. Dom w Christchurch nigdy tak naprawdę nie był „mój”, nigdy nie byłam tam „u siebie” i ciągle przypominano mi, iż jestem w nim bardziej gościem niż domownikiem.

Czy macie pojęcie, jaką radość sprawić może zakup rondla do własnej kuchni?

Gosposią zostałam od razu jeszcze tego samego dnia, kiedy Złociutka po raz pierwszy została wezwana na nocny dyżur. Wyszła wtedy o jedenastej wieczorem, a wróciła dopiero o siódmej rano. Następnego dnia, podczas gdy ona odsypiała nocną zmianę, postanowiłam ugotować swój pierwszy w życiu obiad. Oczywiście przypaliłam ziemniaki tak, że nie udało się ich uratować, i popłakałam się z bezsilnej złości na samą siebie, co jak rozumiem, stanowi jeden z przywilejów panny młodej. Jeśli tak, ja skorzystałam z owego przywileju na kredyt, choć nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek zostanę prawdziwą panną młodą. Nie taką, jak wtedy w Christchurch.

Powoli przekonywałam się, iż bardzo nadawałam się na panią domu. Kupiłam nawet nasiona słodkiego groszku i zasadziłam je wokół domku zamiast pnących róż, które powinny wić się w górę po ścianach domku młodej pary. Przy okazji odkryłam, że ogrodnictwo to coś więcej, niż tylko wtykanie nasionek w ziemię. Te nasionka zakiełkowały, więc wybrałam się do księgarni i kupiłam prawdziwy podręcznik dla ogrodników. Mało tego — przestudiowałam go od deski do deski i nawet sporo zapamiętałam.

Nie zdobyłam się tylko na jedno. Chociaż bardzo mnie kusiło, nie przyniosłam do domu kotka. Złociutka mogła się zaciągnąć każdego dnia. Ostrzegła, że jeśli nie będzie mnie w domu, może zniknąć, nie powiedziawszy nawet „do widzenia” (tak samo, jak ja ostrzegałam kiedyś Georgesa — i zniknęłam). Nie mogłam przygarnąć kota, nie będąc w stanie zatrzymać go na zawsze. Czy wyobrażacie sobie kuriera, noszącego ze sobą wszędzie koszyk z kotem? A przecież pewnego dnia ja także znajdę nową pracę i będę musiała opuścić to miejsce. Nie wolno mi więc było adoptować żadnego zwierzaka.

Poza tym cieszyłam się z wszystkiego, co wiązało się z faktem bycia panią domu… łącznie z mrówkami znajdowanymi w cukrze i rurą, która pękła w nocy. Byłam wtedy naprawdę szczęśliwa. Złociutka powoli zaczęła ufać mojej kuchni. Myślałam, że umiem gotować, choć tak naprawdę potrafię to robić dopiero teraz. Nauczyłam się też przyrządzać martini dokładnie tak, jak ona to lubiła: trzy porcje ginu Beefeater i jedna porcja wytrawnego wermutu Noilly Prat. Sama popijałam Bristol Cream z lodem. Martini jest jak dla mnie zbyt ostre, lecz potrafiłam zrozumieć, dlaczego pielęgniarka po całym dniu spędzonym na nogach bez chwili odpoczynku może chcieć wypić szklaneczkę mocniejszego trunku po powrocie do domu.

Uwierzcie mi — gdyby Złociutka była mężczyzną, poddałabym się operacji odwracającej moją sterylność i szczęśliwie wychowywałabym dzieci, doglądała groszku w ogrodzie i karmiła koty.

Burt i Anna kilka dni po ślubie pojechali do Alabamy. Umówiliśmy się, by nie tracić ze sobą kontaktu. Nie zamierzali osiedlać się tam na stałe, lecz Anna mówiła, iż już od dawna była winna odwiedziny swojej córce. Nie mogła też przecież pominąć okazji pochwalenia się nowym mężem. Później planowali podpisać kontrakt z jakąś militarną bądź quasi-militarna kompanią, która zatrudni ich oboje i zobowiąże się ich nie rozdzielać. No tak, oboje byli już znudzeni pracą przy biurku, postanowili więc przyłączyć się do jakiegoś oddziału najemników. „Lepsza jedna godzina życia pełna wypadków, niż sto lat przepełnionych nudą.” Może i tak. W końcu to przecież ich życie.

Przez cały czas coraz częściej zaglądałam na Giełdę Pracy. Nadchodził dzień, w którym miałam nie tyle zechcieć zaciągnąć się do jakiegokolwiek oddziału, ile zostać do tego przez sytuację zmuszona. Złociutka pracowała już dzień w dzień i upierała się, że będzie pokrywać wszystkie domowe wydatki. Położyłam uszy po sobie i nie nalegałam zbytnio, byśmy płaciły za wszystko pół na pół. Ponieważ to ja wydawałam każdego bucka, wiedziałam więc dokładnie, ile kosztuje życie w Las Vegas. Zbyt wiele, nawet jeśli mieszka się w skromnym domku na peryferiach miasta. Po wyjeździe Złociutkiej mogłabym mieszkać tam jeszcze przez kilka miesięcy, lecz później byłabym spłukana co do grosza.

Nie zostałabym tam jednak sama. Chatka z piernika nie jest dobrym miejscem, by żyć w nim samotnie.

Ciągle próbowałam skontaktować się z Georgesem, Ianem i Janet albo z Betty i Feddim, ograniczyłam się jednak do dwóch prób w miesiącu. Opłaty za używanie terminalu były zbyt wysokie, bym mogła to robić częściej.

Dwa razy w tygodniu pół dnia spędzałam na Giełdzie Pracy, sprawdzając dosłownie wszystko. Przestałam już łudzić się, iż dostanę pracę jako kurier w jakimś oddziale najemników, ciągle jednak wypytywałam w przedstawicielstwach kompanii ponadnarodowych. Niektóre z nich nadal jeszcze zatrudniały doświadczonych kurierów. Sprawdzałam też wszystkie inne możliwości dostania jakiejkolwiek pracy, poszukując czegoś lub kogoś, komu przydałyby się moje zdecydowanie specyficzne i niecodzienne umiejętności. Szef wspomniał kiedyś, iż jestem swego rodzaju supermenem. Jeśli tak, mogę was zapewnić, że zapotrzebowanie na supermenów było raczej znikome.

Rozważałam też możliwość pójścia do szkoły dla dealerów i krupierów. Bardzo szybko odłożyłam jednak tę ewentualność na sam koniec. Dobry dealer lub krupier może pracować przez wiele lat i za wcale niezłe pieniądze, lecz dla mnie byłby to kierat. Sposób, by utrzymać się przy życiu, ale nie sposób na życie. Lepiej już zaciągnąć się gdzieś jako szeregowiec i dochrapać się jakiejś rangi.

Było jednak jeszcze parę innych możliwości, które nigdy przedtem nie przyszły mi do głowy.

Licencjowane Matki Do Wynajęcia!!!

Gwarancje udzielane przez Trans-America i/lub Towarzystwo Ubezpieczeniowe Lloyda Żadnych specjalnych opłat w wypadku urodzenia bliźniąt od dwojaczków do czworaczków. Honorarium według indy widualnych umów. Standardowa opłata za badania lekarskie przeprowadzone przez wybranego przez ciebie specjalistę.

BABIES UNLIMITED Inc.

LV 7962M 4/3 Mogłabym spróbować podpisać kontrakt z B.U. Inc. Moja zwrotna sterylność byłaby nawet pewnym punktem przetargowym. Klienci matek do wynajęcia są zazwyczaj podejrzliwi i nieufni. Wolą na ogół mieć pewność, że nie są nabijani w butelkę przez takie, co to zachodzą w ciążę na własny rachunek tuż przed poddaniem się zabiegowi. Sterylność nie jest kalectwem, jeśli produkowanie przez organizm jaj jest bezcelowe. Wystarczy, by odpowiedni specjalista dokonał drobnego zabiegu i ciało zwrotnie wysterylizowanej kobiety znowu jest polem gotowym do zasiewu. Comiesięczna owulacja jest po prostu uciążliwa.

Rodzenie dzieci innym ludziom mogłoby być jedynie tymczasowym zajęciem… ale zawsze to jakaś możliwość. Ostatecznie płacili wcale nieźle.

POSZUKIWANA OD ZARAZ Żona na dziewięćdziesięciodniowe wakacje na innej planecie.

Pokrywam wszelkie wydatki Premie obowiązujące w branży Gwarantowany luksus 9+ Wymagania: Psychika typu S/W Temperament sangwiniczny 8 Współczynnik popędu 7 lub więcej Posiadam licencję prokreacyjną Imperium Chicago, której zrzeknę się na rzecz wakacyjnej żony, jeśli zajdzie ona w ciążę.

Mogę też poddać się razem z nią czteromiesięcznej sterylizacji. Wybór zależeć będzie od niej.

Kontakt: Amelia Trent, Licencjonowany Seks-Makler #18/20 New Cortex Mezzanine Niezły układ dla kogoś, kto potrzebował trzymiesięcznych wakacji i lubił przy tym grać w rosyjską ruletkę. Dla mnie ciąża nie stanowiła niebezpieczeństwa, a mój współczynnik popędu był większy niż siedem. Znacznie większy. Jednak skala premiowa dla kurtyzan w Wolnym Stanie nie była aż tak kusząca, by usprawiedliwiać porzucenie szansy na bardziej stałą pracę. Poza tym bezimienny klient musiał być bez wątpienia nudny i niezbyt atrakcyjny. Inaczej nie musiałby poszukiwać kogoś do swojego wakacyjnego łóżka za pomocą ogłoszeń.

PILNIE POSZUKIWANI Dwaj inżynierowie obojętnej płci znający się na problematyce czasoprzestrzeni, posiadający duże doświadczenie w projektowaniu n-wymiarowym, zdecydowani podjąć ryzyko nieodwracalnej dyslokacji czasowej.

Wysokie ubezpieczenie!!!

Udziały w zyskach!!!

Pozostałe warunki do uzgodnienia.

Babcock & Wilcox, Ltd.

Zgłoszenia imienne: Wall Street Journal LV Gld. Pr.

To powyżej jest dokładnie właśnie tym typem zajęcia, jakiego potrzebowałam. Jedyną przeszkodę stanowił fakt, iż nie byłam specjalistą najwyższej klasy, jeśli chodzi o inżynierię czasoprzestrzenną.

Pierwszy Kościół Plazmitów („Na Początku była Plazma, bezkształtna i wszechogarniająca”) leżący poza Mali miał przed wejściem umieszczoną tablicę informującą o godzinach, w jakich odprawiano nabożeństwa. Obok niej przymocowany był ekran cyfrowy, po którym bez przerwy przebiegał jakiś powtarzający się napis. Przykuł on moją uwagę: „NASTĘPNA DZIEWICA ZOSTANIE ZŁOŻONA W OFIERZE 22 PAŹDZIERNIKA O GODZINIE 2.51”.

Wyglądało to na stałą propozycję, lecz niestety jeszcze jedną z tych, do których nie posiadałam odpowiednich kwalifikacji. A jednak było w tym coś, co mnie zafascynowało. Gdy tak stałam, gapiąc się bezmyślnie na ruchomy napis, podszedł jakiś mężczyzna i pomajstrowawszy przy tablicy, zmienił jego treść. Dopiero wówczas zorientowałam się, że ostatnia ofiara złożona została na ołtarzu ubiegłej nocy i że następny sakrament odbędzie się dopiero za dwa tygodnie. Poczułam się lekko skonsternowana. A jednak, jak zwykle, zwyciężyła we mnie ciekawość.

Podeszłam i zapytałam: — Czy wy naprawdę składacie w ofierze dziewice?

— Ja nie — odrzekł. — Jestem tu tylko kościelnym. Ale… Właściwie nie, one tak naprawdę nie muszą być dziewicami. Wystarczy jedynie, że na nie wyglądają.

Otaksował mnie uważnie od stóp do głów.

— Myślę, że nadawałabyś się. Chcesz pójść ze mną i porozmawiać z księdzem?

— Och, nie! Chciałam tylko dowiedzieć się, czy on rzeczywiście składa je w ofierze.

Ponownie przyjrzał mi się z uwagą.

— Nie jesteś tutejsza?

Kiwnęłam potakująco głową.

— No więc to jest mniej więcej tak — zaczął. — Jeśli ogłaszasz, że poszukujesz obsady do jakiegoś filmu dla frajerów, aktorzy po prostu przychodzą i odgrywają swoje role. Nikt z nich nie pyta, czy i skąd biorą się frajerzy, którzy chcą ten film obejrzeć. Takie właśnie jest całe to miasto.

Kto wie, może rzeczywiście miał rację? Bardziej jednak prawdopodobne, że to ja byłam wieśniaczką nieprzywykłą do dziwactw spotykanych na każdym kroku w wielkiej metropolii. A może i jedno, i drugie?

Niemalże codziennie znajdowałam mnóstwo ogłoszeń dotyczących pracy poza planetą. Nie zamierzałam skorzystać z tego typu ofert, gdyż nie zamierzałam opuścić tej planety jako zwykły kolonizator. Potencjalnie byłam tak szczodrze subsydiowanym kolonizatorem, że miałam prawo wyboru dowolnej kolonii, począwszy od Proxima — prawie w naszym Układzie Słonecznym, aż po The Realm, odległą tak bardzo, iż zarówno towary, jak i ludzie docierali tam dopiero po którejś z rzędu przesiadce z jednego promu hiperprzestrzennego na drugi. Tyle tylko, że według ostatnich doniesień z The Realm, Pierwszy Obywatel zabronił osiedlać się na niej przybyszom z innych światów. Jedyny wyjątek stanowili znani artyści i naukowcy, lecz w takich przypadkach każda prośba rozpatrywana była indywidualnie. Na szczęście nie planowałam osiedlenia się na The Realm, choć uważana była ona za najbogatszy ze światów. Dla mnie jednak zbyt odległy. Lecz mieszkańcy Proxima są naszymi bliskimi sąsiadami. Na South Island ich słońce jest dokładnie nad głową — wielka, jasna gwiazda, migocząca przyjaznym blaskiem.

Mimo wszystko czytałam każde ogłoszenie.

Transuraniczna Złota Sekcja na księżycu Złocistym krążącym wokół Procyona B poszukiwała doświadczonych inżynierów górniczych do nadzoru koboldów. Wymiana co pięć ziemskich lat, specjalne premie i dodatki. W ogłoszeniu nie było nic o tym, że na Złocistym przeciętny człowiek rzadko kiedy jest w stanie przeżyć pięć lat.

Linie Hiperprzestrzenne ogłaszały rekrutację załogi na wyprawę na The Realm via Proxima, Outpost, Fiddler’s Green, Botany Bay, Halcyon i Midway. Wyprawa miała wystartować z Bazy Stacjonarnej i trwać cztery miesiące. Przeleciałam jedynie wzrokiem po warunkach pracy i płacy dla ultra-astrogatora, inżyniera czasoprzestrzennego, oficera łączności i oficera medycznego, lecz inne specjalności przejrzałam z zainteresowaniem: Kelner, room-steward, cieśla-konserwator, elektryk, monter, elektronik, elektronik komputerowy, kucharz, barman, krupier/dealer, kierownik kadr, holo-grafik/fotograf, pomoc dentystyczna, piosenkarz-solista, nauczyciel tańca, dyrektor kasyna, pokojówka, kamerdyner (!), nauczyciel gry w karty, hostessa, instruktor pływania, pielęgniarka, opiekunka do dzieci, agent ochrony (uzbrojony), agent ochrony (nieuzbrojony), reżyser/dyrygent, dyrektor teatru, muzycy (wymienione dwadzieścia trzy instrumenty), kosmetyczka, fryzjer, masażystka, ekspedientka sklepowa, przewodnik wycieczek…

A to zaledwie część. Były tam wymienione chyba wszystkie zawody, jakie można spotkać na Ziemi. Nazw części specjalności związanych wyłącznie ze statkami kosmicznymi nie byłam nawet w stanie rozszyfrować. Bo co niby na Ziemi (czy też poza nią) oznaczać może „nadnoclegownik 2/c”?

Jedyną profesją, której nie znalazłam, stanowił zawód kurtyzany, mimo iż Linie Hiperprzestrzenne były jakoby Pracodawcą Równych Szans. Przekonałam się, co to za równość. W praktyce „równe” szansę dostania jakiejkolwiek pracy nie związanej ściśle z techniką mieli wyłącznie ludzie młodzi, przystojni, o miłej powierzchowności, idealnej figurze oraz końskim zdrowiu, najlepiej biseksualiści spragnieni szybkiego zarobku i otwarci na wszelkie rozsądne propozycje.

Sam Kapitan Portu ma dwie lewe stopy. Był niegdyś płatnikiem na starym „Newtonie”, choć zaczynał od room-stewarda. W czasie swoich kosmicznych podróży zawsze upewniał się, że jego pasażerowie pierwszej klasy mają wszystko, czego potrzebują — i że dobrze za to płacą. Jako Kapitan Portu ma nadal ten sam cel. Mówi się o nim, iż przychylniej niż na jednostki, patrzy na pary małżeńskie lub ich odpowiedniki, jeśli tylko potrafią pracować jako zespół nie tylko w łóżku. Po Mali krążyła opowieść o pewnej grupie żigolaków i kurtyzan, która dorobiła się majątku w ciągu zaledwie trzech podróży. Lekcje tańca rano, lekcje pływania po południu, fordanserka i hostessowanie przed i po obiedzie, występy estradowe wieczorem oraz zaspokajanie najwybredniejszych gustów w pojedynkę lub grupowo nocą. Trzy wyprawy i gotowi byli odejść na zasłużoną emeryturę… i musieli odejść na zasłużoną emeryturę, gdyż najzwyczajniej w świecie zostali wyrzuceni z pracy. Po prostu przestali być atrakcyjni, wyeksploatowali się.

Nie sądzę, by pieniądze nęciły mnie aż do tego stopnia. Jeśli ktoś mnie o to poprosi lub zmusi mnie do tego sytuacja, mogę nie spać przez całą noc. Lecz potem, za dnia, muszę złapać choć parę godzin snu.

Ciekawiło mnie, jak się to dzieje, że Linie Hiperprzestrzenne, posiadając zaledwie dwa pasażerskie liniowce, wynajmowały za każdym razem tak wielu specjalistów. Gdy spytałam o to asystentkę agenta od spraw zatrudnienia, spojrzała na mnie szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma.

— Naprawdę nie wiesz?

— Naprawdę — odrzekłam.

— Trzeba mieć naprawdę sporo tego, co sprawia, że świat się kręci, by móc pozwolić sobie odbyć podróż jako pasażer. A po drodze jest kilka bardzo atrakcyjnych planet. Na przykład Fiddler’s Green musi być niezwykle fascynującym miejscem, skoro przed kilkoma laty nawet pierwszy oficer „Diraca” opuścił tam swój statek i już nigdy nań nie powrócił. Dezercja stanowi więc poważny problem. Z załogą rekrutowaną tutaj kompania nie ma jeszcze zbyt wielkich problemów, ale przypuśćmy, że twój dom jest gdzieś w Kantonie, Bangkoku lub Rangoonie… ty pracujesz jako tragarz na jednym z naszych liniowców i podczas rozładunku gdzieś na Halcyonie nadzorca spuści cię z oka na wystarczająco długo? Co byś zrobiła? — Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszyła ramionami i ciągnęła dalej: — To, o czym mówię, nie jest żadną tajemnicą. Każdy, kto kiedykolwiek zastanawiał się nad tym, wie, że dla większości ludzi najprostszym i zarazem jedynym sposobem opuszczenia Ziemi lub nawet Księżyca jest zaciągnięcie się do załogi jakiegoś statku hiperprzestrzennego i zdezerterowanie przy najbliższej nadarzającej się okazji. Sama zrobiłabym to, gdybym tylko mogła.

— A dlaczego nie możesz?

— Bo mam tu sześcioletniego syna.

Powinnam wreszcie nauczyć się pilnować własnego nosa.

Niektóre z ogłoszeń pobudzały moją wyobraźnię. Na przykład to: NOWO ODKRYTA PLANETA — Typ T-8 Gwarantowane Maksimum Niebezpieczeństwa.

Jedynie Pary lub Grupy Rozszerzony Program Przetrwania Churchill i Syn, Handlarze Nieruchomości Giełda Pracy w Las Vegas 96/98 Przypomniałam sobie coś, co powiedział mi Georges — że wszystko powyżej ośmiu wymaga potężnych inwestycji, doskonałego zaopatrzenia w sprzęt i olbrzymich premii dla kolonizatorów. Teraz jednak wiedziałam o tej skali coś jeszcze. Osiem było bazowym wskaźnikiem dla Ziemi. Nawet ten ląd, na którym właśnie stałam, do dziś jeszcze nie został ujarzmiony i wcale nie było to łatwe zadanie. Potężne jego obszary nadawały się do zamieszkiwania jedynie dla pustynnych gadów i płazów, dopóki obszarów tych nie potraktuje się setkami ton sprzętu i nie wpompuje się w nie milionów hektolitrów wody.

Intrygowało mnie owo „maksimum niebezpieczeństwa”. Czyżby było to coś, co wymagało talentów kobiety, która naprawdę potrafiła nękać napastnika błyskawiczną ucieczką, jeśli tylko wymagała tego sytuacja? Nie pragnęłam stanąć na czele plutonu Amazonek, gdyż część moich dziewcząt prawdopodobnie musiałaby zginąć, a mnie nie uśmiechała się taka perspektywa. Nie miałabym natomiast nic przeciwko spotkaniu oko w oko na przykład szablozębnego tygrysa. Byłam święcie przekonana, iż zdążyłabym go dopaść i przewrócić na grzbiet, nim zorientowałby się, że coś w ogóle się dzieje.

Kto wie? Może jakaś surowa i dziewicza T-8 byłaby dla Piętaszka miejscem bardziej odpowiednim niż cieplarnia typu Fiddler’s Green?

Z drugiej jednak strony „maksimum niebezpieczeństwa” oznaczać mogło na przykład potężną liczbę wulkanów lub zbyt dużą radioaktywność. Któż chciałby świecić w ciemnościach? Najpierw się przekonaj, Piętaszku. Możesz wybrać tylko raz.

Zostałam w Mali naprawdę długo. Poprzedniego dnia Złociutka pracowała znowu na nocnej zmianie. Gdy rano wróciła do domu, była już prawie dziesiąta. Podałam jej śniadanie i położyłam do łóżka, mając nadzieję, że nie obudzi się wcześniej niż o osiemnastej. Włóczyłam się więc po Mali, dopóki nie zaczęto zamykać biur.

Stanąwszy przed domem, zorientowałam się, że wewnątrz ciągle jeszcze było ciemno. Nawet mnie to ucieszyło. Sądziłam, że Złociutka nadal jeszcze spała. Z radością pomyślałam, że gdy się obudzi, będę jej mogła podać kolację. Cichutko weszłam do środka… i nagle zdałam sobie sprawę, iż dom jest pusty. Nie będę próbowała wytłumaczyć, skąd to wiedziałam. Po prostu pusty dom pachnie inaczej i panuje w nim innego rodzaju cisza niż w domu, w którym ktoś jedynie śpi. Weszłam prosto do sypialni — zaścielone, puste łóżko. Puste, ale… Włączyłam światło. Z terminalu wystawał długi arkusz z wydrukiem. Dla mnie.

Najdroższy Piętaszku, wygląda na to, że nie będzie cię w domu, gdy będę wychodziła. Może to i lepiej, bo pewnie płakałybyśmy obie, co i tak niczego by nie zmieniło.

Nareszcie praca znalazła mnie sama, chociaż z tej strony spodziewałam się jej najmniej. Wygląda na to, że moje dobre układy z naszym zmarłym Mistrzem teraz procentują.

Tuż po twoim wyjściu odezwał się dr Krasny. Jest on teraz dowódcą nowo tworzonego Oddziału Sanitarnego, mającego wejść w skład Zwiadowców Sama Houstona. Rozumiesz chyba, iż nie wolno mi powiedzieć ci, gdzie się znajdujemy, bądź dokąd mamy się udać. Ale (spal ten wydruk natychmiast po przeczytaniu) gdybyś miała jechać gdzieś na zachód od Plainview, może uda ci się spotkać mnie w Llos Lanos Estacados, zanim dotrzesz do Portales.

Dokąd się udajemy? To już jest naprawdę tajemnica.

Rozmawiałam też z Burtem i Anną. Mamy się spotkać w Eli Passo o 18.00.

„18.00”?! A więc Złociutka była już w Teksasie…

Dr Krasny zapewnił mnie, że dla nich też znajdzie się jakaś praca; jeśli nie w grupie bojowej, to przynajmniej w oddziale pomocy medycznej. Jest też miejsce dla ciebie, moja droga — w grupie szturmowej, jeśli ci to odpowiada. Ale mogę cię też wziąć do siebie jako medtechnika. Myślę, że mogłabym nawet awansować cię na sierżanta-medadministratora, znam przecież twoją wartość. Podobnie zresztą pułkownik Krasny. Dobrze byłoby zebrać znowu całą naszą czwórkę — to znaczy piątkę — razem.

Nie chcę jednak skłaniać cię do niczego siłą. Dobrze wiem, że niepokoi cię bardzo sprawa zaginięcia twoich kanadyjskich przyjaciół i że ciągle próbujesz ich odszukać. Jeśli czujesz, że nie możesz związywać sobie rąk, zanim ich nie odnajdziesz, błogosławię cię iż całego serca życzę szczęścia. Z pewnością są tego warci. Ale skoro uważasz, że mogłoby ci się przydać trochę ruchu połączonego z odrobiną emocji i wcale nie najgorszymi premiami, przyjeżdżaj natychmiast do El Paso. Adres: Towarzystwo Opieki nad Bezdomnymi, Sekcja w El Paso, Dział Operacji Terenowych, Agenci Środowiskowi, do rąk własnych Johna Krasny’ego, Dyrektora Sekcji. Nie śmiej się, po prostu zapamiętaj to i zniszcz.

Natychmiast, gdy wiadomości o planowanej przez nas operacji pojawią się w serwisach informacyjnych, będziesz mogła otwarcie skontaktować się z którymkolwiek z nas poprzez biuro Zwiadowców w Houston. Jednak do tego czasu jestem „kierownikiem działu personalnego „.

Niech łaskawy Bóg ma cię w swej opiece i zachowa cię od złego.

Jak zawsze całym sercem oddana, Złociutku.

Загрузка...