Rozdział XXIV

Ani Złoci u tka, ani Anna nie zjawiły się następnego dnia na śniadaniu. Jadłam więc sama, a zatem szybko — mitrężę czas przy stole jedynie wówczas, gdy znajduję się w towarzystwie. Kończyłam właśnie i miałam wstać, gdy z głośników pod sufitem wydobył się głos Anny.

— Proszę o uwagę. Przypadł mi przykry obowiązek powiadomienia was, że dziś w nocy zmarł nasz Szef. Na jego osobiste życzenie nie będzie żadnych uroczystości pogrzebowych. Ciało zostało poddane kremacji. O godzinie dziewiątej w dużej sali konferencyjnej odbędzie się spotkanie poświęcone zakończeniu naszej działalności i likwidacji spraw tej kompanii. Wszyscy proszeni są o obecność i punktualność.

Czas, jaki pozostał do godziny dziewiątej, spędziłam zamknięta w swoim pokoju, płacząc. Dlaczego? Pewnie było mi żal samej siebie. Jestem pewna, że tak właśnie określiłby to Szef. On sam nigdy nie rozczulał się nad sobą, nie rozczulał się nade mną i nieraz zbeształ mnie za okazywanie słabości. Biadolenie nad swoim losem, jak mawiał, jest najbardziej demoralizującą spośród wszystkich wad.

A jednak było mi siebie żal. Zawsze się z nim sprzeczałam, nawet wtedy, kiedy podarł mój kontrakt i uczynił mnie Wolną Osobą po tym, jak od niego uciekłam. Nagle przekonałam się, że żałuję wszystkich tych zuchwałych, bezczelnych odpowiedzi, na które tyle razy sobie pozwalałam.

Potem przypomniałam sobie, że Szef z pewnością nie chciał, abym była pokorna. Nie cierpiał ludzi kładących uszy po sobie, łatwo uginających kark i nie mających własnego zdania. Musiał być taki, jaki był, a ja musiałam postępować tak, jak postępowałam. Przeżyliśmy blisko siebie tyle lat i nigdy nawet nie podaliśmy sobie dłoni. Dla Piętaszka to swego rodzaju rekord. Jeden z tych, których nie zamierzam nigdy pobić.

Ciekawa jestem, czy wtedy, przed laty, gdy zaczynałam dla niego pracować, wiedział, jak szybko przytuliłabym się do jego policzka, gdyby mnie do tego zachęcił. Najprawdopodobniej wiedział. Możliwe, że pomimo iż nigdy nie dotknęłam nawet jego dłoni, był jedynym ojcem jakiego miałam.

W dużej sali konferencyjnej panował spory tłok. Przy posiłkach nigdy nie widziałam nawet połowy takiej liczby ludzi. Niektóre twarze były mi zupełnie obce. Doszłam do wniosku, że część spośród obecnych musiała zostać zawiadomiona jeszcze w nocy i udało im się szybko tu dotrzeć. Przy stole ustawionym w przeciwległym końcu sali siedziała Anna z kimś, kogo nie widziałam nigdy przedtem. Przed Anną stał duży przekaźnik terminalowy, a obok leżał papierowy skoroszyt pełen jakichś dokumentów i przybory biurowe. Nieznajomą była kobieta mniej więcej w tym samym wieku, co Anna. Na wieku jednak kończyło się całe podobieństwo między nimi. Nieznajoma przypominała surowego belfra i nie było w niej ani odrobiny tego ciepła, jakie emanowało zawsze od Anny.

Dwie sekundy po dziewiątej głośno stuknęła dłonią o stół.

— Proszę o ciszę! Jestem Rhonda Wainwright, Samodzielny Wiceprezes tej kompanii oraz następca po zmarłym doktorze Baldwinie. Jako taka jestem również jej szefem pro tem oraz skarbnikiem powołanym w celu zamknięcia naszych spraw. Każdy z was wie, iż do pracy na rzecz kompanii zobowiązał się kontraktem podpisanym osobiście z dr. Baldwinem…

Czy ja podpisałam kiedykolwiek taki kontrakt? Nie, ja zostałam otumaniona przez „zmarłego dr. Baldwina”. Ciekawe, czy tak brzmiało prawdziwe nazwisko Szefa. I jak to się stało, że było ono takie samo, jak nom de guerre, którym posługiwałam się najczęściej. Czy to on je wybrał? Upłynęło już tyle lat…

— …gdyż teraz wszyscy jesteście niezależnymi agentami. Stanowimy elitarny zespół, dlatego dr Baldwin spodziewał się, iż każda samodzielna kompania w Ameryce Północnej z chęcią przyjmie was w swoje szeregi, gdy tylko jego śmierć zwolni was od obowiązków wobec niego. W każdym z pokojów narad oraz na korytarzu oczekują agenci werbunkowi. Teraz zostaną po kolei odczytane wasze nazwiska. Po usłyszeniu swojego proszę podejść tutaj, by odebrać swój depozyt oraz pokwitować odbiór. Po dopełnieniu formalności proszę sprawdzić zawartość, lecz nie robić, powtarzam: nie robić tego przy stole i nie próbować wszczynać dyskusji. Na ewentualne rozwikłanie wszelkich wątpliwości będzie czas, kiedy wszyscy pozostali odbiorą swoje depozyty. Proszę pamiętać, że pracowałam przez całą noc…

Wynająć się do pracy w innej niezależnej kompanii? Tak od razu? Czy było to konieczne? Czy rzeczywiście byłam bez grosza? Całkiem możliwe, jeśli nie liczyć tego, co pozostało z owych dwustu tysięcy bruinów wygranych na loterii. W dodatku większość z tej sumy musiałam zwrócić Janet z racji korzystania z jej karty kredytowej. Niech policzę: wygrałam dwieście i cztery dziesiąte grama czystego złota, które zdeponowałam w MasterCard w postaci dwustu tysięcy bruinów, skredytowanych jako złoto po kursie dnia. Podjęłam trzydzieści sześć gramów jako gotówkę i… No tak, ale musiałam jeszcze doliczyć mój drugi rachunek — ten w Banku Imperialnym w Saint Louis. Oraz kartę kredytową i gotówkę, którą byłam winna Janet. I połowę tego, co Georges zapłacił za…

Ktoś wywoływał moje nazwisko.

Była to Rhonda Wainwright. Wyglądała na nieco zirytowaną.

— Proszę uważać, panno Piętaszek. Oto pani depozyt. Proszę tutaj pokwitować odbiór. A potem proszę odsunąć się na bok i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Zerknęłam na podsunięty mi formularz.

— Najpierw sprawdzę, potem podpiszę.

— Panno Piętaszek, pani blokuje innych i wprowadza zamieszanie.

— Odsunę się na bok. Ale niczego nie podpiszę, zanim nie przekonam się, że zawartość depozytu zgadza się z tym, co widnieje na formularzu odbioru.

— Wszystko jest w porządku — odezwała się uspokajająco Anna. — Sama sprawdzałam.

— Dzięki — odrzekłam. — Pozwolisz jednak, że potraktuję to tak samo, jak ty traktujesz poufne dokumenty: „najpierw weź do ręki i sprawdź”.

Rhonda Wainwright najwyraźniej miała ochotę utopić mnie we wrzącym oleju. Mimo wszystko odeszłam kilka metrów od stolika i wzięłam się do przeglądania zawartości depozytu. Był to całkiem słusznych rozmiarów pakiecik: Trzy paszporty na trzy nazwiska, wybór Dowodów Tożsamości, komplet dokumentów dotyczących każdej z tożsamości, wyglądających tak prawdziwie jak najprawdziwsze oraz książeczka czekowa wystawiona „Marjorie Piętaszkowi Baldwin” przez Towarzystwo Akceptacyjne Ceres i Afryki Południowej z siedzibą w Luna City. Rachunek opiewał na dwieście dziewięćdziesiąt siedem i trzy dziesiąte grama złota próby 0,999, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie takim jednak, jak następny dokument, jaki wzięłam do ręki. Był to dowód adopcji dziecka płci żeńskiej, któremu nadano nazwisko M.P. Baldwin, podpisany przez Hartleya M. Baldwina i Emmę Baldwin. Dokument wystawiono w Baltimore w stanie Maryland w Związku Atlantyckim. Nic na temat Wychowalni Landsteinera albo Johna Hopkinsa, lecz data zgadzała się z datą opuszczenia przeze mnie Wychowalni Landsteinera.

Znalazłam jeszcze dwa odpisy aktów urodzenia. Jeden dotyczył Marjorie Baldwin, urodzonej w Seatle, a drugi — Piętaszka Baldwin, urodzonej przez Emmę Baldwin w Bostonie.

Dwie rzeczy były pewne co do obu tych dokumentów: że jeden i drugi był fałszywy oraz że na jednym i drugim można było polegać w stu procentach. Szef nigdy nie załatwiał niczego połowicznie.

— Wszystko się zgadza, Anno — powiedziałam, podchodząc ponownie do stołu. Wzięłam pióro i podpisałam formularz. Odbierając go ode mnie, Anna pochyliła się i szepnęła: — Musimy porozmawiać, jak tylko skończę.

— Dobra. Gdzie?

— Znajdź Złociutką.

— Panno Piętaszek! Proszę zwrócić swoją kartę kredytową. — To była znowu ta Wainwright.

— Ach! Oczywiście. — Miała rację. Po śmierci Szefa i rozwiązaniu kompanii nie mogłam dalej używać karty kredytowej wystawionej przez Bank Imperialny w Saint Louis. — Proszę, oto ona.

Sięgnęła po nią, lecz ja cofnęłam dłoń.

— Poproszę o dziurkacz albo nożyce.

— Och, niech pani da spokój! Spalę pani kartę razem z wszystkimi pozostałymi, gdy tylko sprawdzę i spiszę numery.

— Pani Wainwright; jeśli mam oddać kartę kredytową mogącą sprawić mi w pewnych okolicznościach kłopoty — a właśnie tego pani ode mnie żąda — to zostanie ona zniszczona lub uszkodzona tu i teraz, na moich oczach.

— Zaczyna się pani robić nieznośna. Czy nie ufa pani nikomu?

— Właśnie.

— W takim razie będzie pani musiała zaczekać tu, dopóki nie skończymy z wszystkimi pozostałymi.

— Och, nie sądzę, by to było konieczne.

Zdaje się, że kalifornijska MasterCard używa laminatu fenolowo-szklanego. W każdym razie ich karty są naprawdę twarde, jak zresztą przystało kartom kredytowym. Nigdy nie starałam się popisywać swymi wyjątkowymi umiejętnościami nawet tutaj, w Kwaterze Głównej. Nie dlatego, bym się czegoś obawiała, lecz dlatego, że byłoby to po prostu niegrzeczne. Teraz jednak okoliczności były wyjątkowe.

Rozdarłam po prostu kartę na dwie części. Tę z wtopionym rzędem liter i cyfr położyłam na stole.

— Myślę, że z tego nadal bez kłopotów odczyta pani numer seryjny.

— Bardzo dobrze! — Była chyba rzeczywiście wściekła. Gdy się odwróciłam zawołała: — Proszę mi oddać jeszcze tę drugą.

— Jaką drugą? — Ciekawa byłam, kto jeszcze z moich przyjaciół został nagle pozbawiony tej niezbędnej w nowoczesnym świecie rzeczy, jaką była ważna karta kredytowa, i pozostawiony jedynie z czekiem oraz paroma drobnymi w kieszeni. Nieładnie. Szef z pewnością nie tak to zaplanował.

— Mam na myśli kartę kredytową MasterCard… wystawioną przez… Oddział Kalifornijski w San Jose, panno Piętaszek.

— Załatwiłam ją sobie na własną rękę. Ta kompania nie ma z nią nic wspólnego.

— Raczej trudno w to uwierzyć. Kredyt, jakim dzięki niej pani dysponuje, jest gwarantowany przez TAC & AP, czyli mówiąc otwarcie — przez tę kompanię. Kompanię, której sprawy są tu właśnie likwidowane. Proszę więc oddać mi tę kartę.

— Miesza pani pewne rzeczy, komisarzu. To prawda, że wpłata dokonana została przez TAC & AP, lecz kredyt zaciągnęłam ja osobiście i we własnym imieniu. Nic pani do tego.

— Przekonamy się niebawem, komu nic do tego! Pani rachunek zostanie unieważniony!

— Na pani osobiste ryzyko, komisarzu. Uprzedzam, że wytoczę pani proces, po którym zostanie pani naga i bosa. Radzę więc dokładnie sprawdzić fakty, nim zrobi pani cokolwiek w tej sprawie.

Odwróciłam się i wyszłam, nie mając ochoty zamienić z nią ani słowa więcej. Suka! Tak mnie zirytowała, że na chwilę zapomniałam nawet o śmierci Szefa.

Za drzwiami rozejrzałam się wokół. Złociutka najwyraźniej załatwiła już swoje sprawy. Siedziała i czekała. Zobaczywszy mnie, pomachała w moim kierunku i klepnęła dłonią w siedzenie pustego krzesła, które obok niej stało. Podeszłam i usiadłam.

— Anna powiedziała mi, by się z tobą spotkać.

— W porządku. Zarezerwowałam pokój w Cabana Hyatt w San Jose na dzisiejszą noc dla Anny i siebie. Zawiadomiłam też recepcję, że będzie może jeszcze trzecia osoba. Jedziesz z nami?

— Tak natychmiast? Jesteście już spakowane?

Co ja miałam do spakowania? Niewiele. Bagaż, z którym opuszczałam Nową Zelandię, ciągle jeszcze leżał w przechowalni portu w Winnipeg. Prawdopodobnie policja cały czas miała go na oku albo zamontowała jakąś „pluskwę”. Pomyślałam więc, że lepiej niech zostanie tam, gdzie jest. Przynajmniej dopóki nie dowiem się, co z Ianem i Janet.

— Zastanawiałam się, czy nie zostać tu jeszcze na dzisiejszą noc, ale właściwie nie mam po co.

— Każdy może zostać na noc, lecz nie jest to zbyt mile widziane. Zarząd — n o w y Zarząd — chce pozałatwiać wszystkie sprawy jeszcze dziś. Lunch będzie ostatnim posiłkiem, jaki zostanie podany. Jeśli ktoś zostanie do jutra, będzie się musiał obejść bez obiadu, kolacji i śniadania.

— Do diabła! Wszystko to nie wygląda na coś, co zaplanowałby Szef.

— Bo tego nie zrobił. Poprzedni partner Mistrza zmarł przed dwoma tygodniami. Ta kobieta przejęła po nim schedę. Ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Anna i ja po prostu wyjeżdżamy. Zabierasz się z nami?

— Chyba tak… Tak. Ale najpierw porozmawiam z tymi od werbunku. Będę potrzebowała nowej pracy, i to raczej szybko.

— Tutaj lepiej jej nie szukać.

— Dlaczego…?

— Ja też muszę znaleźć pracę. Anna ostrzegła mnie jednak, że agenci, którzy tutaj są, wszyscy jak jeden mają układy z La Wainwright. Lepiej więc będzie spróbować na Giełdzie Pracy w Las Vegas. Wszystkie niezależne kompanie właśnie tam mają swoje przedstawicielstwa.

— Hmm… Wygląda na to, że masz rację. A niech to szlag! Nigdy przedtem nie byłam zmuszona szukać roboty.

— Jestem pewna, że dasz sobie radę.

Trzy godziny później byłyśmy już w San Jose. Tego dnia pomiędzy Pajaro Sands a National Plaża kursowały non-stop dwa energobile. Wainwright dokładała wszelkich starań, by pozbyć się nas jak najszybciej. Gdy odjeżdżałyśmy, zauważyłam dwa potężne wozy, każdy zaprzężony w sześć koni. Obok, z miną męczennika na twarzy, stał Papa Perry, dozorujący załadunek. Ciekawiło mnie, co stanie się z biblioteką Szefa. Nie sądziłam, bym kiedykolwiek jeszcze miała okazję z niej skorzystać. Szkoda. Nigdy nie będę wielkim mózgiem, lecz ciekawi mnie wszystko wokół, a terminal połączony bezpośrednio z komputerami wszystkich najlepszych na świecie bibliotek stanowi luksus, który naprawdę trudno jest przecenić.

Zobaczywszy, co ładowano do wozów, nagle przypomniałam sobie o czymś, co spowodowało, że nieomal wpadłam w panikę.

— Anno, kto był sekretarzem Szefa?

— Mistrz nie zatrudniał nikogo takiego. Czasami, gdy potrzebował dodatkowej pary rąk, prosił o pomoc mnie. Zdarzało się to jednak niezmiernie rzadko.

— Miał adres, pod którym można się skontaktować z moimi przyjaciółmi: Ianem i Janet Tormey. Nie wiesz nic na ten temat?

— Jeśli nie ma go tutaj — wyjęła ze swojej torby kopertę i podała mi ją — to przepadł. Na długo przed swoją śmiercią dał mi wyraźny rozkaz, bym natychmiast, gdy odda ducha, udała się do jego gabinetu, włączyła terminal i uruchomiła pewien program. Było to polecenie wyczyszczenia pamięci — wiem, choć mi o tym nie powiedział. Wszystkie osobiste i poufne informacje znajdujące się w banku danych zostały skasowane. Czy to, o czym mówisz, ma osobisty charakter?

— Nawet bardzo osobisty.

— W takim razie przepadło. Chyba że jest wewnątrz tej koperty.

Przyjrzałam się jej. Zwyczajna, zapieczętowana koperta. Na wierzchu widniał napis „Piętaszek”, wypisany ręcznie przez Szefa. Poza tym nic szczególnego.

— Powinna znajdować się w twoim pakiecie, lecz wolałam ją stamtąd wyjąć i trzymać przy sobie. Ta suka Wainwright czytała wszystko, co tylko mogło wpaść jej w łapy. Wiedziałam, że to coś osobistego od Pana Dwie Kule… doktora Baldwina; chyba tak powinnam teraz mówić. Nie zamierzałam pozwolić jej, by się do tego dobrała. — Anna westchnęła ciężko. — Pracowałam z nią przez całą noc i nie zabiłam jej. Sama nie wiem, dlaczego.

— Musiałyśmy najpierw mieć jej podpis na wszystkich czekach, oto dlaczego — stwierdziła Złociutka.

Razem z nami jechał jeden z oficerów sztabowych, Burton McNye — cichy mężczyzna, niezwykle rzadko wyrażający swoją opinię na jakikolwiek temat. Tym jednak razem przemówił: — Szkoda, że się pani powstrzymała. Proszę popatrzeć na mnie: nie mam teraz ani grosza w kieszeni. Zawsze posługiwałem się kartą kredytową. Ta zasmarkana kanciara nie dałaby mi żadnego czeku, zanim nie zwróciłbym swojej karty. A czek można zrealizować jedynie poprzez nasz bank w Luna City. Nie sądzę, by można go było natychmiast zamienić na gotówkę. Może się więc zdarzyć, że dzisiejszą noc spędzę na National Piazza.

— Panie McNye…

— Tak, panno Piętaszek?

— Nie jestem już „panną Piętaszek”. Po prostu Piętaszek.

— W takim razie ja jestem po prostu Burt.

— O’key, Burt. Mam trochę bruinów w gotówce. Mam też kartę kredytową, do której Wainwright nie mogła się przyczepić, choć bardzo się starała. Ile potrzebujesz?

Uśmiechnął się, wyciągnął dłoń i klepnął mnie w kolano.

— Wszystko, co dotychczas o tobie słyszałem, musi być prawdą. Dzięki, moja droga, ale jakoś sam sobie poradzę. Najpierw pójdę z czekiem do Banku Ameryki. Jeśli nie uda się go tam spieniężyć, może dadzą mi choć zaliczkę na poczet przyszłej wypłaty. Jeśli nie, najlepiej zrobię, udając się prosto do CCC Building, kładąc się na pierwszym lepszym biurku i powiadamiając, iż tylko od jego właściciela zależy, czy znajdę sobie jakieś inne, wygodniejsze łóżko. Do diabła! Ta cholerna suka powinna zadbać, by każdy z nas dostał choć parę setek w gotówce. Nie zrobiła tego celowo, chcąc zmusić choć część z nas do podpisania kontraktu z jej naganiaczami. Jeśli okaże się, że nas wykiwała, odszukam ją i sprawdzę, czy pamiętam jeszcze coś z tego, czego nauczono mnie w czasie szkolenia.

— Burt — odrzekłam — nie radzę ci dotykać prawnika nawet palcem. Jedynym skutecznym sposobem walki z prawnikiem jest wynajęcie drugiego prawnika. Lepszego i bardziej przebiegłego. Posłuchaj, będziemy w Cabana. Jeśli nie uda ci się spieniężyć tego czeku, skorzystaj z mojej propozycji. Dla mnie to żaden problem, jeśli o to ci chodzi.

— Jeszcze raz dzięki, Piętaszku. Chętnie jednak przydusiłbym nieco panią komisarz, nim przyzna mi rację.

Pokój zarezerwowany przez Złociutka okazał się małym apartamentem. Gdy weszłyśmy do sypialni, naszym oczom ukazało się olbrzymich rozmiarów łóżko z wodnym materacem. Obok, w salonie, stała dodatkowo rozkładana kanapa. Usiadłam na niej i rozdarłam kopertę od Szefa, a Anna i Złociutka poszły wziąć prysznic. Kiedy skończyły, ja też się wykąpałam. Gdy wyszłam z łazienki, obie leżały już w łóżku, a Anna pochrapywała cichutko przez sen. Nic dziwnego — obie były na nogach przez całą noc. Starając się zachowywać tak cicho, jak tylko potrafiłam, usiadłam ponownie na kanapie i zabrałam się do lektury: Drogi Piętaszku, Ponieważ jest to ostatnia okazja, czas już najwyższy, byś dowiedziała się o kilku rzeczach, o których nie miałem prawa mówić ci zażycia, będąc przede wszystkim twoim pracodawcą.

Po pierwsze: twoja adopcja. Nie możesz jej pamiętać, bo wyglądała ona inaczej, niż wynikałoby to z dokumentów. Przekonasz się jednak, że wszystkie one są legalne. Naprawdę jesteś przybraną córką jedynie dla mnie. Emma Baldwin należała do rzeczywistości w taki sam sposób, jak twoi rodzice z Seattle, to znaczy rzeczywistości stworzonej dla celów praktycznych. W jednej tylko sprawie zachować musisz ostrożność: nie pozwól nigdy, by kilka twoich tożsamości znalazło się razem z tobą w tym samym miejscu i o tym samym czasie jednocześnie. To wiesz jednak nie od dzisiaj i nie od dzisiaj też przestrzegasz owej zasady.

Pamiętaj, że musisz być obecna lub reprezentowana przez kogoś podczas odczytywania mojej ostatniej woli. Jako że jestem obywatelem Księżyca…

(Co takiego?)…odbędzie się to w Luna City natychmiast po mojej śmierci — w Republice Księżyca nie istnieje biurokracja opóźniająca każde postępowanie prawne. Przypadłość ta cechuje jedynie większość krajów na Ziemi. Skontaktuj się z firmą Fang, Tomosawa, Rothschild, Fong & Finnegan w Luna City. Nie spodziewaj się zbyt wiele; mój testament nie zwolni cię od konieczności zarabiania na życie.

Twoje pochodzenie: zawsze ciekawiła cię ta sprawa, co zresztą jest zupełnie zrozumiałe. Ponieważ twoje geny pochodzą z co najmniej kilku różnych źródeł, a wszystkie dokumenty zostały zniszczone, mogę powiedzieć ci coś niecoś na ten temat. Możesz być naprawdę dumna, gdyż geny, z których powstałaś, należały do dwojga ludzi znanych historii jako Mr. i Mrs. Green. W jednym z kraterów na Księżycu znajduje się obelisk poświęcony ich pamięci Mało kto jednak o tym wie, gdyż poza nim nie ma tam nic, co byłoby warte uwagi. Jeśli zapytasz w Księżycowej Izbie Handlowej o historię wiążącą się z owym obeliskiem, dostaniesz kasetę, na której w miarę rzetelnie zapisane są wszystkie fakty dotyczące ich życia i działalności. Po jej wysłuchaniu zrozumiesz, dlaczego powiedziałem ci niegdyś, byś powstrzymała się od wydawania osądów na temat zabójców. Zabójstwo jest zazwyczaj brudną sprawą… ale zawodowiec z zasadami może stać się bohaterem. Przesłuchaj tę kasetę {przekonaj się sama.

Greenowie byli przed wieloma laty moimi przyjaciółmi Ponieważ wykonywali tak niebezpieczny zawód, przekonałem ich, by zdeponowali swój materiał genetyczny: cztery jej jaja i pojemnik z jego spermą. Kiedy zostali zabici, zleciłem przeprowadzenie analizy genów oraz zbadanie szansy stworzenia pogrobowca. Okazało się, iż materiał jest niezgodny — dziecko odziedziczyłoby jedynie złe cechy genetyczne.

Możliwość ostrożnego wykorzystania ich komórek pojawiła się dopiero wówczas, kiedy wynaleziono metodę kreowania sztucznych istot ludzkich. W ty m konkretnym przypadku efektem jedynego projektu, którego realizacja powiodła się, jesteś właśnie ty. Pozostałe próby spełzły na niczym. Istoty, które powstały w ich wyniku, nie były nawet zdolne do życia.. Cóż, praca dobrego inżyniera genetycznego podobna jest do pracy dobrego fotografa: do idealnych rezultatów dochodzi się jedynie odrzucając bezwzględnie każdą próbę odbiegającą od ideału.

Nie będzie już więcej doświadczeń z wykorzystaniem komórek Greenów. Gameta Gaili przepadła, a plemniki Joego są najprawdopodobniej martwe. Nie istnieją również żadne możliwości zbadania stopnia „pokrewieństwa „pomiędzy tobą a Greenami. Jesteś jednak w pewnym sensie kimś, kogo można określić jako ich wnuczkę. Spora część twoich genów pochodzi również z innych źródeł. Cały materiał został wyselekcjonowany niezwykle starannie i dobrany w taki sposób, by zmaksymalizować w tobie wszystkie najlepsze dodatnie cechy i zalety gatunku homo sapiens. Taki właśnie jest twój potencjał. Jego wykorzystanie zależy wyłączne od ciebie.

Jak już wspomniałem, wszystkie dokumenty zostały zniszczone. Przedtem jednak sporządziłem listę przedstawicieli narodowości, których krew płynie w twoich żyłach. O ile dobrze sobie przypominam, znaleźli się tam między innymi: Fin, Polinezyjczyk, Indianka, Hindus, Dunka, rudy Irlandczyk, Swazi, Koreańczyk, Niemka, Chinka, Anglik — oraz w mniejszej części wiele innych, gdyż nie istnieje coś takiego, jak rasa genetycznie czysta. Nigdy nie będziesz więc mogła pozwolić sobie na rasizm — gryzłabyś własny ogon.

Wszystko, co napisałem powyżej, oznacza, iż stworzona zostałaś z najlepszego materiału genetycznego, jaki może sobie wymarzyć inżynier-genetyk. Nic więc dziwnego, że jesteś tak piękna.

Piękna?! Szefie, potrafię przecież patrzeć w lustro. Czy to możliwe, że on rzeczywiście tak myślał? To prawda, jestem nieźle zbudowana; powstałam w końcu w laboratorium, a nie zostałam urodzona. To miło, jeśli uważał tak naprawdę.

W jednym punkcie winien ci jestem wytłumaczenie, a może nawet przeprosiny. Zakładałem, iż zostaniesz wychowana przez przybranych rodziców jako ich naturalne dziecko. Ale ważyłaś jeszcze ciągle mniej niż pięć kilo, kiedy wtrącono mnie do więzienia. I chociaż w końcu udało mi się stamtąd uciec, nie mogłem jednak powrócić na Ziemię. Stało się to możliwe dopiero po Drugim Powstaniu Atlantyckim. Gdyby moje zamierzenia powiodły się, być może nie czułabyś teraz obawy i nieufności w stosunku do tak zwanych „normalnych” ludzi Mam nadzieję, że kiedyś pozbędziesz się tych uczuć — nawet nie wiesz, o ile łatwiejsze stałoby się wówczas twoje życie. Pewnego dnia w jakiś sposób będziesz musiała przekonać swoje serce do tego, co podpowiada ci intelekt: że należysz w pełni do rodzaju ludzkiego.

Co do reszty, cóż jeszcze mogę ci powiedzieć w ostatnim przesłaniu? Ów nieszczęsny zbieg okoliczności — skazanie mnie i uwięzienie w tak nieodpowiednim momencie — pozostawił zbyt głęboką ranę w twojej psychice. Musisz się, moja droga, całkowicie wyleczyć ze strachu, poczucia winy i wstydu. Musisz wyrwać z korzeniami twoją skłonność do użalania się nad własnym losem.

To już zrobiłam. Raz na zawsze!

Sądzę, że zdążyłaś już uodpornić się na pokusy wszelkich religii. Jeśli nie, nie jestem w stanie ci pomóc. Mogę jedynie mieć nadzieję, iż nie wpadniesz w narkomanię. Religia i wiara bywają niekiedy źródłem szczęścia, a ja nie chciałbym nikogo szczęścia pozbawić. Przede wszystkim jednak jest to ucieczka dla ludzi słabych. Ty się do nich nie zaliczasz. Największy problem z religią — każdą religią — to f akt, że ludzie religijni poprzez swą wiarę akceptują pewne rzeczy jako oczywiste, nie będąc w stanie, ani nawet nie próbując ocenić ich według rozumu. Można rozkoszować się gorącym płomieniem wiary albo spędzić życie na ciągłym zadawaniu sobie pytania: „dlaczego?” i odpowiadania na nie w miarę możliwości swojego intelektu. Pamiętaj jednak, że jedno wyklucza drugie.

Jest jeszcze coś — ostatnia sprawa — o której chciałbym ci powiedzieć dla własnej satysfakcji. Otóż jestem jednym z twoich „przodków”. Nie najważniejszym, nawet nie ważnym, ale coś z mojego własnego kodu genetycznego żyje i żyć będzie w tobie. Jesteś nie tylko moją przybraną córką — jesteś też w pewnym sensie moim naturalnym dzieckiem. Ku mojej dumie.

Pozwól, że zakończę słowami, na które nie mogłem sobie pozwolić… nie mogłem się zdobyczą życia: Kochający Hartley M. Baldwin Wsunęłam list na powrót do koperty, podkurczyłam nogi i siedziałam przez chwilę w zamyśleniu, wierzchem dłoni ocierając łzy, których nie starałam się wcale powstrzymywać. Nie widzę nic złego w płakaniu; ono „oliwi” psyche.

Kiedy wreszcie uporałam się z sobą, poszłam do łazienki, umyłam twarz i postanowiłam przestać dręczyć się śmiercią Szefa. Myśl o tym, że był on moim przybranym ojcem, sprawiała mi przyjemność. Miło też było wiedzieć, iż żyje we mnie jego cząstka. Dla mnie był zawsze przede wszystkim Szefem i tak już pozostanie. Myślę, że nie miałby mi za złe owych kilku łez, na jakie sobie pozwoliłam, lecz z pewnością nie byłby zadowolony, gdybym na nich nie poprzestała.

Złociutka i Anna ciągle jeszcze dusiły komara, wyczerpane wydarzeniami ubiegłej doby. Zamknęłam więc drzwi do sypialni, z radością zauważając, że były dźwiękochłonne, i usiadłam przed terminalem. Wsunęłam kartę w szczelinę czytnika i wystukałam na klawiaturze kod firmy Fong, Tomasawa i tak dalej.

Rozpoznałam twarz kobiety, która ukazała się na ekranie. Gdybym mieszkała na Księżycu, też nosiłabym tylko monokini. No, może jeszcze buty na wysokich koturnach. I szmaragd w pępku.

— Przepraszam — powiedziałam. — Byłam nieco zamyślona i przez roztargnienie musiałam posłużyć się kodem TAC & AP, chociaż chciałam połączyć się z Fong, Tomosawa, Rothschild, Fong & Finnegan. Czasem podświadomość płata mi figle. Jeszcze raz przepraszam, że panią niepokoiłam. A przy okazji: dzięki za pomoc, jakiej udzieliła mi pani przed kilkoma miesiącami.

— Nie ma sprawy. A kod, którego użyłaś, jest jak najbardziej właściwy. Poprzednio zapomniałam się przedstawić: jestem Gloria Tomosawa, jeden ze wspólników firmy Fong, Tomosawa itd. Teraz, gdy dziadek Fong odszedł na emeryturę, jestem właściwie jej szefem, co nie przeszkadza mi być również wiceprezesem TAC & AP. Stanowimy część tego banku, co oznacza, że obie mamy ze sobą interes do załatwienia. Wszyscy tutaj jesteśmy przygnębieni wiadomością o śmierci doktora Baldwina. Mam jednak nadzieję, że pani nie jest zbyt przygnębiona… panno Baldwin.

— Ej! Niech pani wróci i zacznie od początku.

— Przepraszam. Gdy ludzie dzwonią na Księżyc, chcą zazwyczaj załatwić sprawy tak szybko, jak to możliwe. Koszt rozmowy jest raczej dość duży. Czy chce pani, abym powtórzyła wszystko od początku, zdanie po zdaniu?

— Nie. Prosiłabym tylko, byśmy dały spokój śmierci doktora Baldwina. Przywykłam już do tej myśli. Zostawił on dla mnie list, w którym życzył sobie, abym była obecna przy odczytywaniu testamentu lub by ktoś mnie wówczas reprezentował. Nie będę mogła stawić się osobiście. Czy nie poradziłaby mi pani, w jaki sposób znaleźć w Luna City kogoś, kto występowałby w moim imieniu?

— Ostatnia wola doktora Baldwina zostanie odczytana natychmiast, gdy tylko władze Konfederacji Kalifornijskiej przekażą nam oficjalne potwierdzenie zgonu. Spodziewamy się tego w każdej chwili, gdyż nasz przedstawiciel w San Jose zapłacił już za odpis dokumentu i odpowiednie pieczątki. Hmm… Ktoś, kto mógłby panią reprezentować… Co pani powie na mnie? Powinnam właściwie od razu powiedzieć, że dziadek Fong był przez wiele lat tu — w Luna City — pełnomocnikiem pani ojca. Odziedziczyłam po nim tę posadę, a teraz, gdy doktor Baldwin zmarł, „odziedziczyłam” również panią. Przynajmniej do czasu, nim wyda pani inne instrukcje.

— Och! Naprawdę mogłaby to pani zrobić, panno… pani Tomosawa… Przepraszam: pani czy panno?

— Po pierwsze: mogłabym, po drugie: z przyjemnością, a po trzecie: pani. I całe szczęście, bo mam syna mniej więcej w pani wieku.

— Wielkie nieba! To niemożliwe. — Moje zdumienie było szczere. Ta skończona piękność dwa razy starsza ode mnie?

— Możliwe, a nawet pewne. Tu, w Luna City, wszyscy jesteśmy dość staroświeccy. W przeciwieństwie do Kalifornijczyków. Najpierw bierzemy ślub, a potem mamy dzieci. Zawsze w takiej właśnie kolejności. Panna mająca syna w pani wieku nie mogłaby zajmować stanowiska, które ja zajmuję.

— Ale ja miałam na myśli tylko to drugie: że pani ma syna w moim wieku. Nie można urodzić dziecka, mając najwyżej pięć, sześć lat.

Zachichotała.

— To, co pani mówi, jest bardzo miłe. Dlaczego nie przyjedzie tu pani i nie wyjdzie za mąż za mojego syna? Zawsze chciał się ożenić ze spadkobierczynią jakiejś fortuny.

— Czyżbym odziedziczyła fortunę?

Nagle spoważniała.

— Hmm… Nie wolno mi łamać pieczęci, zanim nie dostanę oficjalnego potwierdzenia śmierci pani ojca. Wkrótce jednak je otrzymam, więc nie ma sensu, by wydawała pani niepotrzebnie pieniądze na kolejne połączenie. Byłam obecna przy spisywaniu tego testamentu i przy każdej jego zmianie. Powierzano mi również za każdym razem jego zapieczętowanie i umieszczenie w sejfie. Stąd wiem, co zawiera. Ale to, o czym pani mówię, mówię w zaufaniu. Rzeczywiście odziedziczyła pani fortunę, łowcy posagów nie będą się jednak za panią uganiać, gdyż w gotówce nie dostanie pani ani grosza. Bank poinstruowany został do zajęcia się finansową stroną pani emigracji poza Ziemię. Jeśli wybierze pani Księżyc, zapłacimy jedynie za podróż. Jeśli postanowi pani zostać na Starej Planecie, wyposażymy panią w harcerską finkę i będziemy się modlić, by zmieniła pani zdanie. Jeśli wybierze pani jakieś drogie miejsce, na przykład Kaui lub Halcyon, trust opłaci podróż w jedną stronę, wypłaci udziały oraz wyposaży panią w kapitał początkowy, mający pomóc pani w osiedleniu się. Natomiast jeśli nigdy nie opuści pani Ziemi, to po pani śmierci fundusze przeznaczone na pomoc dla pani przejdą na inne cele trustu. Jeśli podejmie pani decyzję o emigrowaniu, musi pani oczywiście poinformować nas o tym i podać nazwę planety docelowej. Jest jeszcze jedno zastrzeżenie: jeśli jako miejsce osiedlenia się wybierze pani planetę Olimpia, może pani liczyć tylko na siebie. Bank nie wypłaci nic.

— Doktor Baldwin także wspominał coś na ten temat. Cóż to za planeta? Kolonia trędowatych? Nazwa z niczym mi się nie kojarzy.

— Naprawdę? No tak, być może rzeczywiście była pani wówczas zbyt młoda. Jest to miejsce, dokąd udał się ten samozwańczy supermen. Właściwie nie ma żadnego istotnego powodu, by panią przestrzegać przed osiedleniem się na Olimpu, chociaż korporacja nie wysyła tam swoich statków. A poza tym… Moja droga, zdaje mi się, że zapłaci pani niebotyczny rachunek za to połączenie.

— Też tak myślę. Ale zapłaciłabym jeszcze więcej, gdybym musiała połączyć się raz jeszcze. Czy może pani na chwilę zmienić drużynę i stać się na moment przedstawicielem TAC & AP? Albo nie; właściwie potrzebna jest mi porada prawnika.

— Gram w obu tych drużynach jednocześnie, proszę więc strzelać śmiało. Niech pani pyta o co chce. Dzisiaj nie pobieram honorarium.

— Co to, to nie. Zawsze płacę za to, za co płacą inni.

— Zupełnie jak ojciec.

— Doktor Baldwin nie był moim prawdziwym ojcem. Sądzę, że wie pani o tym. Nigdy też nie myślałam o nim jak o ojcu.

— Wiem, moja droga. Zajmowałam się nawet przygotowaniem części dokumentów adopcyjnych. Jednak on zawsze myślał o pani przede wszystkim jak o córce i był z pani dumny aż do przesady. Przyznaję, że musiałam co chwila gryźć się w język, kiedy zadzwoniła tu pani po raz pierwszy. Ale do rzeczy. Z czym ma pani problem?

Wyjaśniłam jej sytuację, jaka miała miejsce w Pajaro Sands, kiedy Rhonda Wainwright zażądała mojej drugiej karty kredytowej.

— Oczywiście Kalifornijska MasterCard udzieliła mi kredytu znacznie przewyższającego zarówno moje potrzeby, jak i aktywa. Ale czy ona ma prawo mieszać się do tej sprawy? Nie zdążyłam jeszcze nawet posłużyć się owymi pieniędzmi i zamierzam je zwrócić. To dwieście dziewięćdziesiąt siedem i trzy dziesiąte grama czystego złota.

— Rhonda Wainwright nigdy nie zasługiwała na podziw jako prawnik. Kiedy zmarł pan Esposito, pani ojciec powinien był zmienić partnera. Oczywiście, że nic jej do tego, jaką kartę wystawiła ci MasterCard, nie ma ona też żadnych pełnomocnictw od TAC & AP. Panno Baldwin…

— Proszę mi mówić Piętaszek.

— Piętaszku, twój ojciec był dyrektorem tego banku i jednym z jego najważniejszych udziałowców. Bezpośrednio nie otrzymujesz co prawda nic z jego majątku, mogłabyś jednak zaciągnąć potężny, nie zabezpieczony kredyt nie troszcząc się o jego spłatę i odmawiając jakichkolwiek wyjaśnień na ten temat tak długo, dopóki na twoim rachunku nie pojawiłby się pierwszy zapis na czerwono. Nie zawracaj więc sobie głowy pogróżkami Wainwright. A teraz, ponieważ twój adres w Pajaro Sands jest już nieaktualny, musisz podać mi nowy.

— Uff… Akurat teraz właśnie t y jesteś jedynym pewnym adresem, jaki znam.

— Rozumiem. W takim razie daj mi znać, jak tylko coś znajdziesz. Są jeszcze inni, mający podobne jak ty problemy; problemy, do których niewątpliwe przyczyniła się Rhonda Wainwright. Chodzi mi o kilka osób, które powinny być przez kogoś reprezentowane przy odczytywaniu testamentu. Wainwright powinna je o tym powiadomić, lecz tego nie uczyniła, a teraz wszyscy rozjechali się na cztery strony świata. Nie wiesz przypadkiem, gdzie mogłabym odszukać Annę Johansen? Albo Sylvie Havenisle?

— Znam pewną kobietę, która ma na imię Anna i była w Pajaro. Zajmowała się tajnym archiwum doktora Baldwina.

— To musi być ona. Na mojej liście wymieniona jest jako „urzędnik do specjalnych poruczeń”. Havenisle była zawodową pielęgniarką.

— Och! Obie są tuż za drzwiami, na które teraz patrzę. Śpią. Były na nogach przez całą ubiegłą noc.

— Najwyraźniej dopisuje mi dziś szczęście. Przekaż im, proszę, kiedy się obudzą, że powinny znaleźć kogoś, kto będzie występował w ich imieniu przy odczytywaniu testamentu. Teraz ich nie budź; mogę załatwić to później. Tu, w Luna City, nie jesteśmy przesadnie drobiazgowi.

— A czy ty mogłabyś je reprezentować?

— Naturalnie, jeśli tylko sobie tego życzysz. Poproś jednak, by się ze mną skontaktowały w tej sprawie. Ich nowe adresy również będą mi potrzebne. Gdzie teraz jesteście?

Powiedziałam jej, gdzie, po czym pożegnałyśmy się. Siedząc w ciszy, układałam myśli kołaczące się pod moją czaszką. Dzięki Glorii Tomosawa nie było to zbyt trudne. Prawnicy dzielą się na dwie kategorie. Jedną z nich stanowią ci, którzy dokładają wszelkich wysiłków, aby ułatwić innym życie, a drugą — pasożyty.

Terminal odezwał się cichym brzęczeniem, a przy klawiaturze zamigotała czerwona lampka. To był Burton McNye. Powiedziałam mu, żeby wszedł na górę i zachowywał się cicho jak myszka. Gdy stanął w drzwiach, miał minę tryumfatora.

— Żadnych problemów — powiedział. — Bank Amerykański nie tylko zaakceptował mój czek, ale wypłacił mi tytułem zaliczki pięćset bruinów. Powiedzieli też, że realizacja całej sumy w złocie za pośrednictwem Luna City nie powinna zająć więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Najwyraźniej finansowa reputacja naszego byłego pracodawcy wybawiła mnie z kłopotów. Nie musisz więc zapraszać mnie tutaj na noc.

— O’key, Burt. Skoro więc znowu jesteś wypłacalny, możesz zabrać mnie na obiad.

— Nie sądzisz, że jest jeszcze trochę za wcześnie na obiad?

Na to, co zrobiliśmy następnie, pora jest zawsze odpowiednia. Pewnie dlatego Burt nie protestował, kiedy zaczęłam go rozbierać. Tego właśnie potrzebowałam. Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatniej doby i prawdę mówiąc czułam się emocjonalnie zmaltretowana. Seks jest lepszym środkiem uspokajającym niż jakiekolwiek proszki czy pigułki, a w dodatku świetnie wpływa na metabolizm. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego normalni ludzie robią wokół seksu tyle niepotrzebnych korowodów. Przecież to tak bardzo naturalna rzecz, chyba najprzyjemniejsza w życiu! Przyjemniejsza nawet od jedzenia.

Do łazienki można się było dostać bez konieczności przechodzenia przez sypialnię. Być może dlatego, iż salon stanowił coś w rodzaju drugiej sypialni. Wzięłam więc szybki prysznic, a kiedy kąpał się Burt, ja założyłam kostium Superskin — ten sam, który był przynętą, na jaką minionej wiosny złapałam lana. Nagle uświadomiłam sobie, że myślę o lanie z pewnym sentymentem, lecz nie niepokojąc się już, ani o niego ani o Janet… ani o Georgesa. Odszukam ich — byłam tego pewna — nawet gdyby nie mieli już nigdy wrócić do domu. W najgorszym przypadku namierzę ich przez Betty i Freddiego.

Burt zrobił taki hałas o to, co miałam na sobie, że stado słoni nie ryczałoby głośniej. Całe szczęście, że Anna i Złociutka spały jak zabite. Bardziej z przekory niż z przekonania obróciłam się przed nim kilka razy i odrzekłam, iż kupiłam ów kostium właśnie dlatego, że jestem samicą, która ani trochę nie wstydzi się, iż nią jest. Poza tym sądziłam, że w ten sposób sprawię Burtowi przyjemność. Dzięki niemu poczułam się wreszcie odprężona i byłam mu za to naprawdę wdzięczna. Tak wdzięczna, że zaproponowałam nawet, iż sama zapłacę za obiad.

Gdy odrzekł, że możemy wrócić do łóżka i urządzić zawody zapaśnicze o to, kto będzie płacił, zachichotałam tylko, lecz nie powiedziałam mu, dlaczego. Wiem, że chichotanie wygląda idiotycznie, kiedy robi to kobieta w moim wieku, ale nic na to nie poradzę. Gdy jestem szczęśliwa, chichoczę jak mała dziewczynka.

Po cichu weszłam do sypialni i zostawiłam kartkę, że wychodzę z Burtem.

Kiedy wróciliśmy, położyliśmy się spać na kanapie w salonie, tym jednak razem rozkładając ją. Anny i Złociutkiej nie było. Obudziłam się na chwilę, gdy na paluszkach weszły do pokoju, wracając najprawdopodobniej z kolacji. Udawałam jednak, że śpię nadal.

Obudziwszy się po raz drugi, uświadomiłam sobie, że jest już ranek, a nad kanapą pochyla się Anna i nie wygląda na zbyt uszczęśliwioną. Dopiero wówczas przyszło mi nagle do głowy, że Annie może być dość przykro, widząc mnie w łóżku z mężczyzną. Doskonale zdawałam sobie sprawę zarówno z jej skłonności, jak też z faktu, że się jej podobam. Wtedy, w klinice doktora Krasnego, potrafiła jednak sama ostudzić swe zapały, a ja zapomniałam o całej sprawie. Ona i Złociutka były po prostu moimi koleżankami, a właściwie starymi przyjaciółkami, które mogły sobie nawzajem zaufać.

Burt naciągnął prześcieradło tak, że widać było tylko jego oczy, i powiedział błagalnym głosem: — Pani, nie patrz na mnie wzrokiem tak gniewnym i okrutnym. Wszedłem tu właśnie, by schronić się przed deszczem.

— Wcale się nie gniewam — odrzekła nieco zbyt swobodnym tonem. — Po prostu próbowałam wymyśleć, jak ominąć łóżko i dostać się do terminalu, nie budząc was dwojga. Chciałam zamówić śniadanie.

— Śniadanie dla nas wszystkich?

— Naturalnie. Masz jakieś specjalne życzenia?

— Wszystkiego po trochu i dużo frytek. Anno, skarbie; znasz mnie przecież. Pożeram wszystko, co się nie rusza. A jeśli porusza się na moim talerzu, morduję i zjadam, póki nie ostygnie.

— Dla mnie to samo — zawtórował mi Burt.

— Dzień dobry hałaśliwym sąsiadom. — Złociutka stała w drzwiach do sypialni, ziewając i zasłaniając usta dłonią. — Co za gaduły! Nie dadzą pospać uczciwym ludziom.

Patrząc na nią, zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, nigdy przedtem nie przyjrzałam się jej zbyt dokładnie. Po drugie natomiast, jeśli Anna czuła do mnie żal, że przespałam się z Burtem, nie powinna mi tego wyrzucać. Złociutka wyglądała na wręcz nieprzyzwoicie zaspokojoną.

— Wyraz ten oznacza „zaciszna wyspa” — mówiła Złociutka — i właściwie powinien składać się z dwóch członów połączonych myślnikiem. Inaczej nikt nie potrafi go nawet prawidłowo przeliterować, a cóż dopiero wymówić. Dlatego właśnie wszyscy nazywają mnie „Złociutka” — to łatwiejsze, a w zespole Mistrza, gdzie zaniechano posługiwania się nazwiskami, szczególnie użyteczne. A jednak moje nazwisko nie jest aż tak trudne w porównaniu z nazwiskiem pani Tomosawa. Po tym, jak je kilka razy przekręciłam, poprosiła mnie, bym zwracała się do niej „Gloria”.

Kończyłyśmy właśnie śniadanie. Obie moje przyjaciółki zdążyły już skontaktować się z Glorią, testament został odczytany, a każda z nich (jak też Burt, ku jego i mojemu zaskoczeniu) była teraz trochę bogatsza. Wszyscy postanowiliśmy ruszyć do Las Vegas. Troje z nas — żeby poszukać tam pracy, Anna jedynie dla towarzystwa. Chciała towarzyszyć nam, dopóki nie podpiszemy jakichś kontraktów. Potem wybierała się do Alabamy.

— Być może znudzi mi się próżnowanie, lecz obiecałam córce, że niedługo przejdę na emeryturę. Teraz jest najodpowiedniejszy moment. Muszę odświeżyć znajomość z wnuczętami, zanim nie będą zbyt duże.

Anna babcią?! Czy ktoś jeszcze miał jakieś rewelacje w zanadrzu?

Загрузка...