Rozdział II

To była moja wina. Wiedziałam przecież, że dla takich jak ja nie ma miejsca, gdzie byłoby zupełnie bezpiecznie, i że żadne inne miejsce niż to, do którego zawsze się powraca, nie nadaje się lepiej do zorganizowania zasadzki na nie pamiętającego o tej prostej prawdzie cymbała.

Najwidoczniej wykułam tę lekcję jak papuga, zamiast wziąć ją sobie głęboko do serca. No i wpadłam.

Z drugiej jednak strony trzymać się owej ponurej zasady oznacza to samo, co uważać, iż osobą mogącą cię najłatwiej zamordować jest ktoś z twojej najbliższej rodziny. Żyć w strachu przed własną matką, ojcem, braćmi, siostrami…? To już lepiej być martwym.

Najgłupszym błędem jaki popełniłam nie było jednak zignorowanie jakichś szczegółowych zasad bezpieczeństwa. Zlekceważyłam wyraźne, rzucające się w oczy zagrożenie. W jaki sposób „drogi wujek” Jim ustalił prawie co do minuty, kiedy przyjadę? Kryształowa kula? Nie sądzę. Mogę się mylić, ale Szef chyba nie potrzebowałby nas wszystkich, gdyby posiadał jakieś nadprzyrodzone zdolności. Z pewnością przewyższał nas inteligencją, lecz przecież nie posługiwał się czarami.

Nigdy nie informowałam go o tym, gdzie jestem. Nie wiedział nawet, kiedy opuściłam Ell-Pięć. Takie były reguły. Zdając sobie sprawę, że jakikolwiek przeciek mógłby mieć fatalne skutki, nie żądał, by meldować mu o każdym ruchu. W końcu nawet ja nie wiedziałam, że przylecę tą właśnie kapsułą, dopóki do niej nie wsiadłam. Zamówiłam śniadanie w restauracji hotelu „Steward”, wyszłam nie jedząc go, zapłaciłam za bilet w automacie na gotówkę i złapałam najbliższe połączenie. Więc jak?!

Oczywiście, obcięcie tego „ogona” w porcie Kenya Beanstalk nie oznaczało, że nie miałam innych. Jeden z nich mógł od razu zastąpić pana Belsena (Beaumonta — Bookmana — Buchanana). Możliwe, że cały czas wlokłam go za sobą. Niewykluczone też, że to, co przytrafiło się Belsenowi, wyostrzyło tylko ich czujność, dzięki czemu stali się ostrożniejsi. Nawet jeśli ich zgubiłam, to mogli odszukać mnie, gdy zatrzymałam się na Alasce.

Każdy wariant był możliwy. Alaskę opuszczałam również kapsułą kablowca. Krótko po odlocie ktoś mógł przekazać przez telefon taką na przykład wiadomość: „Świetlik do Ważki. Moskit odfrunął Korytarzem Międzynarodowym dziesięć minut temu. Kontrola ruchu w Anchorage potwierdza przylot na Lincoln Meadows jedenasta-zero-trzy twojego czasu”. Ktoś inny obserwował, jak wysiadałam z kapsuły i zatelefonował dalej. Inaczej Jim nie byłby w stanie mnie spotkać. Logiczne.

Taka zabawa w chowanego bywa pouczająca — pokazuje ci, że powinieneś nosić okulary… Ale dopiero wtedy, gdy prawie straciłeś wzrok.

Sama pchałam się im w łapy. Gdybym była sprytniejsza, zrezygnowałabym z przyjazdu tutaj natychmiast po zauważeniu, iż nie jestem sama. Nawet jeśli tego nie spostrzegłam, to gdy tylko Jim powiedział, że przysyła go Szef, powinnam była zwiewać do samego piekła, zamiast wsiadać do jego powozu i ucinać sobie drzemkę. Widać nie byłam jednak wystarczająco sprytna. Właśnie tego dowiodłam.

Pamiętam, że zabiłam tylko jednego z nich.

Może dwóch.

Ale dlaczego uparli się złapać mnie w tak ryzykowny sposób? Mogli przecież poczekać, aż wejdę do środka, i wtedy użyć gazu lub zastrzyku usypiającego, a potem mnie związać. Musieli wziąć mnie żywą — to jasne. Czyżby nie wiedzieli, że agent terenowy wyszkolony tak jak ja staje się jeszcze groźniejszy, gdy zostaje zaatakowany? A może to nie tylko ja okazałam się idiotką? I po co tracili czas na bicie i gwałcenie mnie?

Cała ta sprawa wyglądała na robotę amatorów. Zawodowcy od dawna już nie stosowali takich metod przed przesłuchaniem — nie przynosiły one żadnych rezultatów. Gwałcona (lub gwałcony — słyszałam, że mężczyźnie trudniej to znieść) może w najgorszym wypadku czekać, aż to się skończy, albo — jeśli jest lepiej wyszkolona i bardziej odporna — może po prostu „wyłączyć się”, zastosowawszy stare chińskie sposoby.

Zamiast metody A lub B można też przyjąć inną taktykę. Jeżeli agentka ma wystarczające zdolności teatralne, może spróbować wykorzystać je dla zdobycia psychicznej przewagi nad gwałcicielem. Nigdy nie odniosłam wielkich sukcesów jako aktorka. Jeśli jednak nie udawało mi się w ten sposób odwrócić niekorzystnej sytuacji, to przynajmniej przeżyłam.

Tym razem metoda C nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Wywołałam w każdym razie drobną sprzeczkę.

Czterech z nich — tak przypuszczałam po dotyku i zapachu ciał — zgwałciło mnie w jednej z sypialń na piętrze. Mógł to być nawet mój własny pokój, ale nie jestem pewna. Na jakiś czas straciłam przytomność, a gdy ją odzyskałam, moim jedynym ubraniem była przepaska szczelnie zasłaniająca mi oczy. Leżałam na rzuconym na podłogę materacu, a oni robili to z ponurym sadyzmem… który starałam się ignorować, zajęta metodą C.

W myślach nazywałam ich: „Słomiany Szef (zdaje się, że on tu dowodził), „Rocky”* (oni również go tak tytułowali — pewnie z powodu tego, co miał zamiast mózgu) i „Mały” (coś nie najlepiej mu szło). Imienia dla czwartego nie mogłam wymyśleć; nie wyróżniał się niczym szczególnym.[* Rock w języku angielskim oznacza skałę, głaz] Z początku zmuszałam się, by nie okazywać obrzydzenia i wściekłości. Potem stopniowo moja pasja opadała. Nie mogłam zrobić dla siebie nic lepszego. Trudno pewnie w to uwierzyć, ale Słomianemu Szefowi starałam się nawet nie okazywać niechęci. Zamierzałam w ten sposób zdobyć status jego maskotki albo czegoś w tym rodzaju. Słomiany Szef nie był taki zły, jeżeli potrafiło się umiejętnie połączyć metody B i C.

Najtrudniej było z Rockym. W jego przypadku kombinacja ta nie była wystarczająca. Miał cuchnący oddech i zapomniał chyba, do czego służy mydło i ręcznik. Wiele wysiłku kosztowało mnie, by nie zwracać na to uwagi i starać się schlebiać jego prostackiemu ego.

Gdy przestał w końcu sapać nade mną, powiedział: — Tracimy tylko czas, Mac. Ta dziwka po prostu to lubi.

— No to złaź z niej i daj jeszcze jedną szansę dzieciakowi. Jest gotowy.

— Jeszcze nie. Trzeba jej najpierw trochę przyłożyć. Może wtedy zacznie nas traktować serio.

Z rozmachem uderzył mnie w prawy policzek. Wrzasnęłam z bólu.

— Przestań — usłyszałam głos Słomianego Szefa.

— Rozkazujesz mi? Słuchaj, Mac, za bardzo obrosłeś w piórka.

— Ja ci rozkazuję. — To był nowy głos, najwyraźniej wzmocniony. Musiał wydobywać się z systemu nagłośniającego, ukrytego w suficie. — Mac jest dowódcą twojej grupy, Rocky. Wiesz o tym dobrze. Mac, przyślij go do mnie. Mam z nim do zamienienia parę słów.

— Ale ja chciałem tylko pomóc, Majorze!

— Rocky, słyszałeś, co powiedział ten człowiek. — Głos Słomianego Szefa brzmiał dziwnie cicho. — Zabieraj swoje gacie i ruszaj.

Nagle ciężar męskiego ciała przestał mnie przytłaczać. Nie czułam też już tego cuchnącego oddechu na twarzy. To prawda, że szczęście jest pojęciem względnym.

Głos z sufitu odezwał się ponownie: — Mac, czy to prawda, że ta mała ceremonia, którą przygotowaliśmy dla panny Piętaszek, sprawiła jej przyjemność?

— Bardzo możliwe, Majorze — odpowiedział z namysłem Słomiany Szef. — W każdym razie tak się zachowywała.

— Co ty na to, Piętaszku? Czy zawsze w ten sposób przyjmujesz kopniaki?

Nie odpowiedziałam. Gdybym powiedziała to, co myślę naprawdę — że Słomiany Szef mógłby być przyjemny w innych okolicznościach, że Mały i ten drugi ani mnie grzeją, ani ziębią, a Rocky jest sukinsynem, którego zamordowałabym gołymi rękami przy pierwszej nadarzającej się sposobności — wszystkie wysiłki poszłyby na marne. Zamiast tego opisałam dość dokładnie, co sądzę o Majorze i o jego rodzinie, kładąc szczególny nacisk na matkę i siostrę — o ile ją miał.

— I wzajemnie, skarbie — odparł słodko głos z sufitu. — Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale wychowałem się w sierocińcu. Nie mam nawet żony, a co dopiero mówić o matce i siostrze. Mac, załóż jej obrączki i przykryj ją czymś. Tylko nie dawaj jej zastrzyku. Później z nią porozmawiam.

Amator. Mój szef nigdy nie ostrzegłby więźnia przed przesłuchaniem.

— Hej, sierotko!

— Słucham, moja droga?

— Do tego, o czym mówiłam ci przed chwilą, nie jest niezbędna ani żona, ani tym bardziej matka, tylko — że tak powiem — anatomiczne możliwości.

— Schlebiasz mi, skarbie. Robię to każdej nocy.

A więc Major miał jednak pewną klasę. Pomyślałam nawet, że po odpowiednim szkoleniu mógłby stać się niezłym fachowcem. Pomimo to był pieprzonym amatorem nie zasługującym na szacunek. Rozmieniał się na drobne, przysparzając mi tylko niepotrzebnych siniaków i potłuczeń. Przy okazji pozwolił wciągnąć się w bezsensowną dyskusję, tracąc jedynie czas, który nie wiadomo na czyją korzyść pracował. Gdyby na jego miejscu znajdował się mój szef, to do tej pory wyprułabym już z siebie wszystkie wnętrzności, recytując do mikrofonu nawet te rzeczy, których nie pamiętałam.

Słomiany Szef nie był chyba najsurowszym strażnikiem. Zaprowadził mnie do łazienki i czekał cierpliwie, aż doprowadzę się do porządku. Byłam pewna, że przerwie mi w połowie lub postara się upokorzyć mnie w jakiś inny sposób. Nic takiego jednak się nie stało. To również trąciło dyletanctwem. Przechodzenie w kółko od skrajnej brutalności do uprzedzającej grzeczności bywa równie skuteczne, co zadawanie bólu. Kumuluje jego efekt.

Nie sądzę, aby Mac o tym wiedział. Wydawało się, że jest z gruntu przyzwoitym facetem, pomimo tego — nie, poza tym — że lubi odrobinę przemocy. Jest to jednak wspólna cecha większości mężczyzn.

Materac z powrotem znalazł się na swoim miejscu. Mac kazał mi położyć się na plecach i rozłożyć ramiona. Przy pomocy dwóch par kajdanek przykuł mnie do nóg łóżka. Nie były to takie same kajdanki, jakich używali oficerowie bezpieczeństwa. Wyłożone były aksamitem jak to żelastwo, którym posługują się kretyni grający w Starszego Sierżanta. Ciekawiło mnie, kto jest takim renegatem? Czyżby Major?

Mac sprawdził, czy dobrze je zabezpieczył i czy nie mam zbyt ściśniętych nadgarstków. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, troskliwie przykrył mnie kocem. Nie byłabym zaskoczona, gdyby pocałował mnie na dobranoc. Wyszedł jednak cichutko, nie robiąc tego.

A jeśli zechciałby mnie pocałować? Miałam odwrócić twarz i próbować zniechęcić go, czy przeciwnie — pozwolić mu na to? Bardzo dobre pytanie. Metoda C opierała się na przyjęciu postawy nie-mogę-nic-dla-siebie-zrobić i wymagała idealnego wyczucia, kiedy i ile można okazać zrezygnowania. Jeżeli druga strona miała choć cień podejrzenia, że udajesz, wszystkie wysiłki były bezcelowe.

Gdy już zasypiałam, doszłam do wniosku, że gdyby Słomiany Szef próbował, odwróciłabym się.

Wyczerpana tym, przez co przeszłam w ciągu ostatnich kilku godzin, zapadłam w głęboki sen. Nie było mi jednak dane wyspać się. Obudziło mnie nagłe uderzenie w twarz. Poznałam rękę Rocky’ego. Co prawda nie zdzielił mnie tak mocno jak przedtem, jednak nie powinien był robić tego wcale. Z pewnością oberwało mu się nieźle od Majora i teraz próbował odegrać się na mnie. Przyrzekłam sobie, że gdy przyjdzie czas, by go zabić, zrobię to powoli.

Usłyszałam głos Małego: — Mac powiedział, że mamy jej nie bić.

— A czy ja ją uderzyłem? To był tylko delikatny klaps, żeby się obudziła. Stul pysk i pilnuj lepiej swoich spraw. Stój spokojnie i trzymaj ją na muszce. Nie mnie, ty idioto — ją!

Zabrali mnie do piwnicy i wepchnęli do naszego własnego pokoju przesłuchań. Mały i Rocky wyszli. To znaczy wydaje mi się, że Mały wyszedł. Rocky zrobił to na pewno — zniknął jego smród.

Przez chwilę panowała zupełna cisza. Domyślałam się jednak, kto będzie mnie przesłuchiwał. I nie myliłam się.

— Dzień dobry, panno Piętaszek — usłyszałam głos Majora.

— Cześć, sierotko! — „Dzień dobry”? A więc spałam chyba dość długo.

— Cieszę się, że jesteś w dobrej formie. Ta rozmowa będzie prawdopodobnie długa i męcząca, a może nawet nieprzyjemna. Chciałbym dowiedzieć się o tobie wszystkiego, moja piękna.

— Płonę z niecierpliwości. Od czego zaczniemy?

— Opowiedz mi o tej podróży, którą właśnie odbyłaś. Ze wszystkimi detalami. I opisz w zarysie organizację, do której należysz. Mogę ci powiedzieć, że wiemy już o niej dość dużo. Jeśli skłamiesz, będę o tym wiedział; lepiej więc nie próbuj. Nie chciałbym, abyś zmuszała mnie do robienia czegoś, czego będę żałował, ale czego ty pożałujesz jeszcze bardziej.

— Och nie, nie mam zamiaru kłamać. Czy magnetofon jest już włączony? Zajmie mi to trochę czasu.

— Tak. Magnetofon jest włączony.

— O’key.

Przez następne trzy godziny wypruwałam z siebie flaki, by niczego nie pominąć.

Jedną z rzeczy, których nie cierpiał Szef, było bezsensowne tracenie agentów. Dlatego powtarzał zawsze: „Jeżeli dostaną cię w swoje łapy — śpiewaj”. Wiedział doskonale, że dziewięćdziesięciu dziewięciu spośród stu nie wytrzyma tortur. Niektórzy załamią się już w czasie długich przesłuchań, powodujących nieludzkie wręcz zmęczenie, a szprycowaniu narkotykami oprze się jedynie sam Pan Bóg. Nie żądał więc cudów.

Wysyłając agenta w teren, zawsze najpierw upewniał się, że nie wie on o niczym, co mogłoby mieć istotne znaczenie. Również kurierzy nigdy nie mieli pojęcia, co przenosili. Ja nie stanowiłam wyjątku. Nie znałam nawet imienia Szefa. Nie wiedziałam, czy jesteśmy agencją rządową, czy może częścią którejś z ponadnarodowych korporacji. Wiedziałam tylko — podobnie zresztą jak większość ludzi z branży — gdzie znajduje się farma. Ta jednak jest — a raczej była — świetnie strzeżona. Inne miejsca odwiedzałam wyłącznie siedząc wewnątrz szczelnie zamkniętego energobilu. Tak bywało, gdy zabierano mnie do ośrodka treningowego, mogącego leżeć w odległych zakątkach farmy… albo zupełnie gdzie indziej.

— Majorze, jak udało się wam zdobyć to miejsce? Było naprawdę dobrze chronione.

— Tu ja zadaję pytania, moja śliczna. Przeróbmy jeszcze raz tę część twojej podróży, która nastąpiła po opuszczeniu kapsuły Beanstalk.

Pytanie — odpowiedź; pytanie — odpowiedź. I jeszcze raz. I od nowa. Myślałam, że to nie skończy się już nigdy. Upłynęła chyba cała wieczność, zanim Major przerwał w końcu potok słów, wydobywający się po raz n-ty z moich ust.

— Posłuchaj, moja droga: Opowiedziałaś mi tu bardzo przekonywującą historyjkę. Nie wierzę jednak w więcej niż co trzecie twoje słowo. Zacznijmy procedurę B.

Ktoś złapał mnie za ramię i wbił igłę strzykawki. Penthotal! Miałam nadzieję, że tym cholernym amatorom robienie zastrzyków nie sprawia takich trudności, jak myślenie. Mogli bardzo szybko wysłać mnie na tamten świat — wystarczyło przedawkować.

— Majorze, chyba lepiej będzie, jak usiądę.

— Posadźcie ją.

Ktoś wykonał polecenie.

Przez następne tysiąc lat pozostanę chyba rekordzistką w dokładnym powtarzaniu w kółko tej samej historii. Dołożyłam wszelkich starań, choć czułam się dość niewyraźnie. W pewnej chwili spadłam nawet z krzesła, lecz nikt nie przejął się specjalnie tym faktem. Siedząc na podłodze, nie przestawałam paplać.

Nie wiem, ile czasu upłynęło do momentu, gdy dostałam następny zastrzyk. Zaczęły mnie boleć zęby. Miałam też wrażenie, że oczy wychodzą mi z orbit; ciągle jednak nie traciłam przytomności.

— Panno Piętaszek — dotarł do mnie w pewnej chwili głos Majora.

— Słucham pana?

— Czy jest pani przytomna?

— Chyba tak…

— Zdaje mi się, moja droga, że była pani uwarunkowana za pomocą hipnozy, aby pod wpływem środków farmakologicznych mówić to samo, co bez nich. Bardzo mi przykro, lecz muszę uciec się do innych metod. Może pani wstać?

— Myślę, że tak. W każdym razie mogę spróbować.

— Podnieście ją. I nie pozwólcie jej upaść.

Znowu ktoś wykonał polecenie. Nie byłam w stanie utrzymać się na własnych nogach, ale podtrzymywali mnie z obu stron.

— Zacznijmy procedurę C, punkt piąty.

Poczułam, jak ktoś ciężkim, podkutym buciorem miażdży palce mojej prawej stopy. Tym razem nie krzyknęłam — wydałam z siebie skowyt bólu.

Jeśli kiedykolwiek będziecie przesłuchiwani za pomocą tortur, krzyczcie. Zgrywanie twardziela rozwścieczy tylko oprawców. Uwierzcie tej, która już przez to przeszła. Otwórzcie usta i wrzeszczcie, wyjcie tak głośno, jak tylko potraficie.

Nie chcę przekazywać w detalach wszystkiego, co jeszcze wydarzyło się w czasie przesłuchania. Myślałam, że nie skończy się ono już nigdy. Jeżeli macie choć odrobinę wyobraźni, taka relacja przyprawiłaby was o mdłości. Do dziś jeszcze mnie samej zbiera się na wymioty, gdy o tym pomyślę. Wtedy zwymiotowałam nie raz. Nie raz też straciłam przytomność, a oni ciągle cucili mnie i pytali; wciąż od nowa.

Najwyraźniej jednak nadszedł w końcu taki moment, w którym dalsze ciągnięcie mnie za język nie miało już sensu. Odzyskałam świadomość, gdy usłyszałam nad głową głos Majora. Leżałam na wznak w łóżku — tym samym, jak przypuszczałam — ponownie przykuta doń kajdankami. Moje ciało było jednym wielkim bólem.

— Panno Piętaszek?

— Czego, do diabła, znowu chcesz?

— Niczego. Jeśli ta informacja ucieszy cię, to wiedz, że jesteś pierwszą przesłuchiwaną przeze mnie osobą, z której najprawdopodobniej nie udało mi się wydobyć prawdy.

— To idź i popłacz sobie.

— Dobranoc, moja droga.

Pieprzony amator! Każde słowo, jakie usłyszał, było najszczerszą prawdą.

Загрузка...