Rozdział trzeci POCZĄTKI

Byłem świadom obecności jakichś innych ludzi wokół nas — nie mechaników i personelu obsługi technicznej, których obecność byłaby oczywista, ale po prostu innych ludzi — pasażerów odlatujących. Zauważyłem jakieś pół tuzina osób, ubranych w luźne spódniczki, a nawet w jakieś błyszczące szaty, nie różniących się zbytnio od przeciętnych osobników z pogranicza, których tak dobrze znałem. W rzeczywistości, nie bardzo różniły się one od nas samych. Kiedy ostatni z naszej grupy opuścił prom, pasażerowie ci szybko zajęli nasze miejsca w tym, jak się teraz okazało, lśniącym i przypominającym latający spodek, pojeździe. Natychmiast wciągnięto schody i zamknięto właz.

— Nie marnują ani chwili, co? — zauważył stojący obok mnie mężczyzna i nie mogłem się z nim nie zgodzić.

Kiedy pomyślałem o tych pasażerach, zdałem sobie sprawę, iż jest w nich coś dziwnego, coś, co różni ich od pasażerów któregokolwiek ze statków międzyplanetarnych, jakich spotkałem w swym życiu. Żaden z nich, ani jeden, nie miał przy sobie jakiegokolwiek bagażu, a przecież nie było dość czasu, by taki bagaż załadować na statek w czasie, kiedy my go opuszczaliśmy. Prawdę mówiąc, nie mieli przy sobie zupełnie niczego, z wyjątkiem skąpego odzienia, w które byli ubrani.

Z pewnego oddalenia obserwowaliśmy jak statek ożywa i wznosi się szybko w powietrze. Przestał być widoczny w jednej chwili, a mimo to wszyscy nadal odprowadzaliśmy go wzrokiem, wpatrując się dokładnie w ten punkt błękitnego nieba, w którym zniknął. Tak jakby ten prom reprezentował sobą ostatnie ogniwo łączące nas ze starą cywilizacją, jakby był ostatnim połączeniem z miejscami, w których kiedyś byliśmy i z ludźmi, których znaliśmy — a także z ludźmi, którymi my sami kiedyś byliśmy.

Byłem jednym z pierwszych, którzy oderwali oczy od nieba, i dlatego natychmiast spostrzegłem zbliżającą się do nas atrakcyjną kobietę. Miała na sobie skąpą kolorowa spódniczkę i coś, co przypominało sandały. Była bardzo wysoka — na pewno jakieś 180 centymetrów — włosy miała długie i czarne, skórę tak mocno opaloną, iż prawie czarną.

— Halo! — zawołała głębokim, gardłowym, a mimo to przyjemnym głosem. — Jestem waszą przewodniczką i instruktorką. Proszę iść za mną do miejsca zakwaterowania.

Kilka osób wpatrywało się ciągle w niebo, jakby były zaczarowane czy zahipnotyzowane, w końcu jednak wszyscy udaliśmy się za naszą przewodniczką. Byliśmy przecież tymi, którzy przeżyli, i życic toczyło się dalej.

Opis Lilith jako Rajskiego Ogrodu, dotyczył głównie jej ciepłego klimatu i bujnej roślinności. Przynajmniej ja sani tak sobie tę planetę wyobrażałem. Jednak moja wyobraźnia nie podsunęła mi obrazu półnagich kobiet i chat z trawy; do takiego prymitywu nie byłem przyzwyczajony.

A właśnie takie chaty z trawy ujrzałem; żółte ściany z trzciny i kryte strzechą dachy. Zauważyłem, że inni byli równie zaskoczeni jak ja. Byliśmy przygotowani prawic na wszystko, ale przecież wychowaliśmy się w błyszczącym, zautomatyzowanym świecie. Nawet najniższe warstwy społeczne przyzwyczajone były do zerkania od czasu do czasu na zegarek, by sprawdzić godzinę, datę i tak dalej; do światła, które włączało się, kiedy wchodziłeś do pokoju; do pożywienia, które otrzymywałeś, jeśli wydałeś polecenie i dotknąłeś płytki w ścianie. Prymitywne miejsce to takie, gdzie nie zawsze można kontrolować pogodę, gdzie budynki bywają zbudowane z kamienia i drewna… i gdzie rośnie trawa i drzewa. A tutaj — nie tylko wyglądałem teraz jak jakiś człowiek prehistoryczny, ja nim po prostu byłem. Usiedliśmy przed jedną z chat i słuchaliśmy naszej przewodniczki.

— Jestem Patra — powiedziała, wymawiając głoską r z lekką wibracja. — Jakieś piec lat temu, podobnie jak wy, zostałam skazana na zesłanie tutaj. Nie wyjawię mojego przestępstwa ani mojego dawnego imienia — na światach Wardena nie pytamy o takie rzeczy, chociaż czasami są tacy, którzy z własnej woli udzielają informacji tego rodzaju. Do was należy wybór, czy chcecie ujawnić coś z waszej przeszłości i komu to chcecie ujawnić. Możecie używać waszego dawnego imienia, możecie też przyjąć nowe, jak ja to uczyniłam.

Rozległy się szepty i potakiwania. Musze przyznać, iż mnie leż przypadł do gustu ten pomysł. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy napotkam kogoś, kto znał osobiście starego Cala Tremona, oszczędzi mi to odpowiadania na wiele kłopotliwych pytań i tym samym zmniejszy szansę popełnienia błędu.

— Zostaniecie tutaj przez kilka dni — ciągnęła Patra. — Jesteście bowiem na nowym i wrogim człowiekowi świecie. Domyślam się, iż wielu spośród was było na nowych i wrogich światach, ale żaden z nich nie przypominał tego. W przeszłości mieliście mapy, plany, komputery, mechaniczne pomoce wszelkiego rodzaju, nie wspominając skutecznej broni. Tutaj te rzeczy nie istnieją, a informacje możecie otrzymać jedynie ode mnie. Co więcej, a z czego bez wątpienia zdajecie sobie sprawy, organizm Wardena wnika do naszych ciał i żyje wewnątrz nas, a proces ten może mieć bardzo nieprzyjemne skutki uboczne podczas pierwszych kilku dni. Nie chciałabym was bez potrzeby straszyć, powiem więc tylko, iż skutki te na ogól ograniczają się do zawrotów głowy, dezorientacji, bólu żołądka i tym podobnych objawów. Nie będziecie tak naprawdę chorzy, będziecie tylko od czasu do czasu odczuwać pewien przykry dyskomfort. Minie to jednak bardzo szybko i wkrótce o wszystkim zapomnicie. A ma to także swoje zalety.

— Taa, przykuwa nas do tej skały — mruknął któryś ze słuchających.

Patra uśmiechnęła się tylko.

— Nie całkiem, chociaż zatrzymuje nas w tym układzie słonecznym. Jest to fakt, który należy zaakceptować, z którym należy się pogodzić. Nawet nie próbujcie myśleć o ucieczce, o przechytrzeniu tego systemu. Nie tylko nie da się tego zrobić — a usiłowały to uczynić najlepsze mózgi w galaktyce — ale śmierć związana z taką próbą, należy do najgorszych, najbardziej okropnych, jakie można sobie wyobrazić.

Przerwała, dając nam trochę czasu na przetrawienie tej informacji i wiedząc, iż prawdopodobnie nie przyjmiemy jej na razie do wiadomości, po czym ciągnęła dalej.

— Zaletą tego organizmu jest to, że już nigdy nie będziecie musieli cierpieć na jakakolwiek chorobę. Żadnych bólów zęba, żadnych przeziębień, żadnych infekcji, nic z tych rzeczy. Nawet spore rany, o ile nie są śmiertelne, zabliźnią się szybko. Możliwa jest również regeneracja tkanek. Na Lilith nigdy nie potrzebowaliśmy lekarzy i nigdy ich nie będziemy potrzebować. Innymi słowy, organizm Wardena płaci za to, co zabiera.

Ciągnęła w tym duchu przez jakiś czas, podając mnóstwo podstawowych i szczegółowych danych na temat planety, danych, które ja już znalem z wcześniejszego instruktażu, po czym przyszedł czas na posiłek. A tu już naprawdę było do czego się przyzwyczajać, bowiem kuchnia Lilith składała się z gotowanych insektów i przeróżnych chwastów, przemieszanych z jakimś zianiem w kolorze mało apetycznego fioletu.

Kilka osób z mojej grupy nie było w stanie z początku znieść takiego pożywienia, w końcu jednak wszyscy się przyzwyczają. Dla niektórych życie z tego powodu stanie się jeszcze mniej przyjemne, dla innych okaże się to skuteczną formą diety odchudzającej.

Przyzwyczajenie się do gulaszu z owadów i gumowatego, fioletowego chleba nie będzie łatwe, pomyślałem sobie, ale nauczę się to jeść i spróbuję nawet polubić, w przeciwnym bowiem razie… W ciągu kilku następnych dni udało mi się przyzwyczaić do miejscowego pożywienia oraz do załatwiania się w krzakach i do używania liści w miejsce automatycznych wycieraczek, i do całej tej reszty. Jak już powiedziałem wcześniej, wybierano nas ze względu na naszą umiejętność adaptacji praktycznie do wszystkiego — a to było „praktycznie to wszystko”, o którym wspominały podręczniki na szkoleniach.

Patra miała również rację, jeśli chodzi o skutki uboczne inwazji naszych ciał przez, ten organizm. Doświadczyłem na sobie silnych zawrotów głowy, przedziwnych bólów w całym ciele, uczucia swędzenia wewnętrznego — cholernie nieprzyjemnego, ale do wytrzymania. Wszyscy leż mieliśmy biegunki, podejrzewam jednak, iż związane z pożywieniem, a nie z tym mikroorganizmem.

Jak do tej pory, sesje szkoleniowe prowadzone przez Patrę dotyczyły znanych mi spraw, a choć były one przedstawione w sposób bardziej szczegółowy niż materiały, które mi przekazano, i dlatego były bardzo pożyteczne, nie zawierały jednak potrzebnych mi faktów. Czwartego dnia, bardzo długiego — niełatwo było spać w tym klimacie, pomijając fakt że dnie i noce były o tyle dłuższe — dotarła wreszcie do spraw ciekawszych.

— Wiem, iż wielu z was zastanawia się i pyta, dlaczego nie ma tu maszyn, nie ma lotniska, budynków i innych pożytecznych urządzeń — zaczęła. — Zbywałam was do tej pory milczeniem na te tematy, ponieważ najważniejszym dla mnie było, byście przebrnęli przez ten okres związany z nieprzyjemnymi symptomami występującymi tuż po przybyciu na planetę. Powód braku tego wszystkiego jest łatwy do wytłumaczenia, ale piekielnie trudny do zaakceptowania, niemniej wyjaśnia on wszystko, co widzicie wokół siebie. — Popatrzyła na nas przez chwilę, z półuśmiechem na ustach.

— Lilith — powiedziała — jest żywa. Tak, wiem, że to nie ma sensu, ale żaden ze światów Wardena nie miałby sensu, w potocznym znaczeniu tego słowa. Powiem wam więc, jak się tutaj przedstawia sytuacja, używając terminów, które oddają rzeczywistość jedynie w przybliżeniu. Chcę, byście sobie wyobrazili, iż wszystko, co widzicie — nie tylko trawa i drzewa, ale wszystko: skały, ziemia pod waszymi stopami — jest żywe, jest komórkami jednego organizmu, a każda z tych komórek zawiera w sobie organizm Wardena, pozostający z nią w takim samym układzie symbiotycznym, jaki właśnie powstaje w waszych ciałach. Organizmowi temu odpowiada świat w takiej formie, w jakiej się teraz znajduje. Dlatego utrzymuje go przy życiu. Zetnijcie drzewo, a drugie wyrośnie błyskawicznie na jego miejscu. Tymczasem, to ścięte równie szybko ulega rozkładowi — gnije w ciągu jednego dnia, a po trzech dniach znika, pochłonięte przez glebę. To samo dotyczy ludzi. Kiedy umrzecie, obrócicie się w proch w niecałe trzy dni. Dlatego właśnie nasze pożywienie wygląda tak, jak wygląda. Składa się na nie jedynie to, co można schwytać, zabić i przygotować do spożycia w ciągu jednego dnia. Zauważyliście zapewne, iż nasze racje żywnościowe dostarczane nam są każdego dnia rano.

Rozległy się odgłosy potakiwania, ale ja miałem wątpliwości.

— Chwileczkę. Jeśli to wszystko prawda, to jak to się dzieje, że te chaty z trawy jakoś się trzymają? Są przecież z martwej materii.

Uśmiechnęła się ponownie.

— Dobre pytanie. Prawda jednak jest taka, iż to nie jest martwa materia. Są to bowiem żywe krzewy bunti, spokrewnione z tymi żółtymi łodygami, które widzicie tutaj i tam, w tamtym lesie.

— Chcesz przez to powiedzieć, że rosną sobie same z siebie i przyjmują kształt domów, żeby nam sprawić przyjemność? — spytała z powątpiewaniem jakaś kobieta.

— Cóż, niezupełnie — odpowiedziała Patra. — Przybierają one kształt domów, bo tak im rozkazano.

Wszyscy otworzyli szeroko oczy.

— A kto im rozkazał? — ktoś spytał.

— Życie jest ciągłym ścieraniem się siły woli dwóch stron — wyjaśniała Patra. — Na Lilith w jeszcze większym stopniu niż gdzie indziej. Jest to jądrem tej cywilizacji, którą tutaj stworzyliśmy. Zważcie bowiem, że chociaż organizm Wardena nie posiada inteligencji w naszym rozumieniu tego pojęcia, jest on autentycznie obcym organizmem, który staje się, w większym lub mniejszym stopniu, integralną częścią tego, w czym żyje — a żyje we wszystkim. Nie jesteście już więc istotami ludzkimi. Jesteście teraz czymś innym — tak naprawdę jesteście istotami obcymi. Jeśli opanujecie własne ciało i jeśli wasz umysł jest wystarczająco silny i posiada wystarczająco dużo naturalnych umiejętności i siły woli, będziecie w stanie wyczuć obecność organizmu Wardena we wszystkim, co się wokół was znajduje — wyczuć i w jakimś sensie przemawiać do niego. W jakiś sposób, nikt nie wie w jaki, organizmy Wardena są ze sobą połączone. Możecie myśleć o nich jak o pojedynczych, niezależnych komórkach jakiegoś wielkiego stworzenia. W przeciwieństwie do naszych komórek nie są połączone ze sobą bezpośrednio, ale łączą się ze sobą w sposób, którego nie jesteśmy w stanie pojąć. Potrafią komunikować się ze sobą. A wy możecie spowodować, żeby się ze sobą komunikowały. Moglibyście również, jeśli posiądziecie taką moc, nakazać organizmom Wardena, i to nie będącym częścią waszego własnego organizmu, by czyniły to, co chcecie.

Uczucie zdumienia i niedowierzania ogarnęło całą grupę, ja jednak byłem troszkę lepiej przygotowany na przyjęcie tego rodzaju rewelacji. Mimo to, miałem duże kłopoty z wyobrażeniem sobie tego wszystkiego w konkretnej sytuacji.

— Władza jednostki nad tym organizmem — wyjaśniała Patra — różni się w bardzo szerokim zakresie. Niektórym ludziom nigdy nic się nie udaje — obawiam się, iż większość jest mniej więcej taka jak wy w tej chwili — i stąd pozostają na lasce potężniejszych umysłów, które mogą kontrolować organizmy Wardena niezbędne do życia i od których zależy tym samym pożywienie, schronienie, a nawet to, co dzieje się wewnątrz waszych własnych ciał. Zdarzają się też samorodne, dzikie talenty, posiadające umiejętność ukazywania swej mocy, czasem olbrzymiej, ale niezdolne do jej kontrolowania. Zakres kontroli, jaką się posiada, jest stały. Nie mamy pojęcia, dlaczego jedni nią dysponują, a inni nic. Mogę wam jednak powiedzieć, iż z jakiejś przyczyny przybysze wykazują na ogół predyspozycje do uzyskiwania wyższego poziomu mocy, niż ci, którzy urodzili się tutaj. Możliwe, iż dzieje się tak, dlatego że organizm Wardena pozostaje dla nas czymś obcym i ciągle jesteśmy świadomi jego obcości i jego obecności w nas samych. Jeśli będziecie posiadać taką moc, ujawni się ona sama z siebie. A kiedy się już ujawni, wymagane będą ćwiczenia i praktyka w celu wykrycia pełnych potencjalnych możliwości, które zadecydują o waszym miejscu w tym świecie.

Było nad czym rozmyślać i czym się martwić — istnienie przypadkowego czynnika, znajdującego się całkowicie poza moją kontrolą, nieco mną wstrząsnęło. To, jak daleko zajdę tutaj i jak mi się powiedzie, zależało przecież od tego, jak dobrze ułożą się moje stosunki z tymi małymi stworzonkami wewnątrz moich własnych komórek.

— Lilith jest podzielona politycznie na pewne regiony — wyjaśniała dalej. — Te tereny, czy też okręgi, utworzone są na podstawie liczby ludności. Obecnie każdy okręg zamieszkuje około dwudziestu ośmiu tysięcy osób. Na czele każdego okręgu, których w sumie jest czterysta siedemdziesiąt, stoi funkcjonariusz, nazywany księciem. Książęta są niezmiernie potężni, ponieważ posiadają oni rzadką umiejętność stabilizowania martwej materii. W rezultacie tego, mieszkają w pięknych pałacach, często posiadają dzieła sztuki, zastawę stołową i wiele pięknych przedmiotów. A także broń.

— Książę jest zarazem najpotężniejszym rycerzem w swoim okręgu. Stąd funkcjonariuszy bezpośrednio mu podległych nazywamy rycerzami, a teren zarządzany przez każdego z rycerzy, dziedziną. Rycerze również posiadają pewien zakres kontroli nad martwą materią, lecz na skalę o wiele mniejszą od księcia — jeśli zaś chodzi o pozostałą ludność, to dla niej różnice mocy pomiędzy księciem a rycerzem są praktycznie niezauważalne. Książę jest, w tym sensie, jedynie najpotężniejszym z rycerzy. Dziedziny różnią się rozmiarami, od bardzo małych do ogromnych, w zależności od liczby mieszkańców. Im rycerz jest potężniejszy, tym większą liczbę osób kontroluje i tym większa jest jego dziedzina. Książę, będąc rycerzem, posiada naturalnie największą dziedzinę.

Pokiwałem głową, rozważając jej słowa. Rycerze i książęta nieźle się tutaj urządzili. To miejsce zaczęło mi przypominać jakąś monarchię, tyle że opartą na jakichś nieokreślonych, naturalnych zdolnościach, a nie na dziedziczności. Cóż, przynajmniej nie zakładano dzięki temu dynastii.

— Dziedziny — ciągnęła Patra — administrowane są przez panów. Można przyjąć, iż są odpowiednikami kierowników wydziałów. Każdy z nich zarządza bowiem jakimś działem administracji dziedziny. Panowie potrafią kontrolować istoty żywe, lecz ich zdolność do stabilizacji martwej materii jest bardzo, bardzo ograniczona. Pan mógłby, na przykład, spowodować, by te krzewy bunti wyrosły w kształt domu, i to zgodny z jego konkretnym projektem. Poniżej panów są nadzorcy, którzy wykonują zadania odpowiadające ich imieniu. Organizują bezpośrednio pracę. Ich zdolność stabilizowania martwej materii ograniczona jest na ogół do kilku drobnych artykułów odzieżowych, ale dysponują pewną władzą nad istotami żywymi, głównie natury niszczącej. Potrafią jednakże regenerować części swego ciała, nawet całe członki, i powodować regenerację u innych — co, naturalnie, wchodzi w zakres możliwości panów, rycerzy i książąt. Muszę was ostrzec, potrafią oni również uczynić coś wręcz przeciwnego — spowodować uschnięcie członka i zadać ból, za pomocą samej siły woli.

— A kim ty sama jesteś?

— Żadną z wymienionych — roześmiała się. — Jestem wędrowniczka. Zasadniczo moja moc jest podobna do mocy pana, ale nie należę do żadnej z dziedzin. Książętom potrzebni są ludzie, którzy wędrowaliby pomiędzy dziedzinami, służyli jako posłańcy, parali się handlem, cóż, również szkolili nowo przybyłych. Jesteśmy przeto kupcami, ambasadorami, kurierami i czym tam jeszcze — odpowiedzialnymi tylko przed księciem. To głównie kwestia temperamentu, czy należysz do klasy wędrowców czy panów. Obydwa zajęcia mają swoje plusy i minusy, a fakt, iż jestem wędrowniczka nie oznacza, że kiedyś nie zdecyduję się przyjąć stanowiska pani.

— Wyjaśniłaś nam sytuację na wyższych szczeblach hierarchii — zauważyłem. — Dotyczy ona kilku tysięcy osób, a przecież powiedziałaś, że na planecie żyje przeszło trzynaście milionów mieszkańców. Co z całą resztą?

— Pionki — odpowiedziała. — Pracują. Wykonują wszystko, co im każą. Zważcie bowiem — pionkom potrzebni są ci potężniejsi od nich, by ich nakarmili, dali im dach nad głową, bronili ich przed dzikimi bestiami żyjącymi na tej planecie. Oni tego wszystkiego nie potrafią.

— Niewolnicy — mruknął siedzący obok mnie mężczyzna. — Zupełnie jak w świecie cywilizowanym, tyle że zredukowane do najniższego wspólnego mianownika.

Nie uważałem, by porównanie to było właściwe, ale rozumiałem jego uczucia i tym samym domyślałem się dlaczego się tutaj znalazł.

— Opuściłaś kogoś w tej wyliczance. — odezwała się ta buntownicza kobieta ze statku więziennego. — Faceta, który rządzi tym wszystkim. Jaka moc jest potrzebna, żeby być władcą?

Patra robiła wrażenie lekko zakłopotanej sposobem, w jaki postawiono to pytanie, ale odpowiedzi udzieliła bez żadnej zwłoki.

— Jest tylko jeden władca. Obecnie jest nim lord Marek Kreegan. Został nim, ponieważ rzucił wyzwanie poprzedniemu władcy i zabił go, tym samym udowadniając swą moc. Władcy bowiem mają wszystkie te moce, jakimi dysponują książęta, plus jedną dodatkową, którą rzadko kto posiada — zdolność stabilizowania materii obcego pochodzenia. Mogą tedy posiadać urządzenia nie pochodzące z naszego świata. Cała bowiem materia obcego pochodzenia, z wyjątkiem tej, która jest stabilizowana przez władcę lub prawie dorównującego mu mocą kanclerza, Wielkiego Księcia Kobe, ulega rozkładowi. Nasze dwa promy, oprócz tego, iż były poddane ścisłej procedurze odkażającej, jednocześnie stabilizowane były przez lorda Kreegana. Gdyby bowiem tego nie uczynił, uległyby one tutaj rozkładowi.

Oto i wyjaśnienie wszystkiego: niewiarygodnej rzeczywistości układu hierarchii na Lilith, tego, co wolno, i czego nie wolno jednostce, a nawet tego, dlaczego ci wyjeżdżający nie mieli ze sobą żadnego bagażu. Także wyjaśnienie ubrania, a raczej jego braku, jakie obserwowaliśmy wokół. Skoro liczyła się przede wszystkim twoja zdolność „stabilizowania martwej materii”, oznaczało to, iż im więcej miałeś odzieży, tym wyżej w hierarchii było twoje miejsce. Zastanawiałem się, bez sensu, czy książęta noszą tyle ubrań, iż wyglądem przypominają wieszaki sklepowe; gdyby tak było, wyższa ranga miałaby swoje minusy, bo wymagałaby widocznych na pierwszy rzut oka zewnętrznych znamion zajmowanego stanowiska. Nic w tym dziwnego, iż lord Kreegan zachowywał pełną anonimowość. Szaty ceremonialne związane z jego stanowiskiem musiałyby go chyba przygnieść i udusić.

Na Lilith szaty świadczyły o człowieku, a człowiek o szalach, i sam sobie te szaty sporządzał. Znaczyło to, że skoro jesteśmy nadzy, zaczynamy nasze życie na samym dole hierarchii społecznej. Cóż, w tym klimacie przynajmniej nie zamarzniemy na śmierć. Niemniej pewne poczucie wstydliwości zostało głęboko wyryte w mojej psychice, chociaż w tym otoczeniu, pośród innych nagich więźniów nie dokuczało mi zupełnie. Wiedziałem, że kiedy znajdę się w otoczeniu nieznajomych na tej obcej ziemi i w tej obcej kulturze, będę czuł się troszkę niezręcznie, szczególnie jeśli chodzi o środkowe partie mojego ciała.

Później, tego samego popołudnia, pobrano nam krew. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób są w stanie przeprowadzić jej analizę, ale okazało się, że ją przeprowadzili i że rezultaty są zadowalające. Wieczorem, Patra zebrała nas razem, już po raz ostatni jako zwartą grupę.

— Jutro — oznajmiła nam — przyleci po was prom i zabierze was do rozrzuconych szeroko i daleko dziedzin. Od tej pory będziecie już w rejestrach konkretnej dziedziny, nie wiem której, i zostanie wam wyznaczona praca. Pierwsze tygodnie będą nauką, podczas której poznacie siły występujące w tym świecie i sposób ich działania. To czy pozostaniecie pionkami, czy też się wzniesiecie wyżej, zależeć będzie od was samych. Właściwy dla was poziom i tak osiągniecie, nie da się tego uniknąć, ale czas, w jakim to uczynicie, może być bardzo różny, od tygodni do lat. Pamiętajcie, że około trzech milionów mieszkańców Lilith przybyto tutaj taką samą drogą jak wy; reszta urodziła się na miejscu i są oni potomkami przybyłych wcześniej. Macie takie same potencjalnie możliwości jak pozostali.

W naszej grupie rozległy się szepty i pomruki. Wydawało nam się, iż jest to najgorszy rodzaj cywilizacji dla kogoś z zewnątrz: cywilizacja walki, oparta na mocach, których siła znajdowała się poza jakąkolwiek kontrolą jednostki.

Niewiele spałem tej nocy. Nie byłem zresztą wyjątkiem w tym względzie, pozostali zapewne również myśleli o nadchodzącym dniu. Jeśli chodzi o mnie, to odczuwałem coś, czego już od bardzo dawna nie doświadczyłem. Odczuwałem bowiem wątpliwości i malejącą wiarę w siebie i we własne zdolności. A było jeszcze tak wiele rzeczy, których nie znalem w tym świecie — rzeczy, których musiałem się nauczyć i dowiedzieć, tak jak dowiedziałem się, gdzie zostałem ulokowany w społeczeństwie przez ten przedziwny system. Jedyne, co mnie trochę pocieszało, to laki, iż Marek Kreegan wywodził się z tego samego środowiska co ja, a jednak wspiął się na szczyl i rządzi tym wszystkim. A co najważniejsze, był tak jak ja człowiekiem, osobą, istota ludzką. Mówiło się, iż posiada olbrzymią moc, ale był przecież śmiertelny i mógł umrzeć.

Poza tym, już w tej chwili wiedziałem o nim bardzo dużo. Znalem jego wiek, płeć, wygląd ogólny i wiedziałem, że przepada za anonimowością, a nie lubi wygodnego życia. Oznaczało to, iż musi występować w postaci wędrownika, by móc podróżować bez przeszkód i obserwować zarówno tych wielkich, jak i maluczkich. Naturalnie, inni też już zapewne doszli do podobnych wniosków, co tylko oznaczało, iż miał on jakieś dodatkowe sztuczki w rękawie, pozwalające mu zachować anonimowość. Zdałem sobie sprawę z tego, że chociaż wędrownicy dysponowali jedynie mocą pana, ich ranga i godność musiała być wyższa, szczególnie jeśli byli już w średnim wieku. Nawet największy z książąt nie był w stanie pozbyć się pewnego uczucia niepewności, kiedy obcował z tymi ludźmi. Wędrowiec byłby więc rangą najbardziej odpowiednią dla moich celów, zadecydowałem — ale był to czynnik, który znajdował się całkowicie poza moją kontrolą.

To ostatnie sprowadziło na mnie ponownie przygnębienie, zacząłem więc pocieszać się myślą, że przecież jestem tutaj dopiero od kilku dni i niewiele jeszcze widziałem z tego dziwnego świata, a już zawęziłem krąg podejrzanych do grupki, liczącej może mniej niż tysiąc, osób.

Tak, na pewno. Moje zadanie wyglądało na coraz łatwiejsze.

Загрузка...