Rozdział dwudziesty NARADA WOJENNA

Wszystko przebiegło tak łatwo i tak szybko, że wydało mi się to nawet podejrzane.

Wioska czarownic nie zmieniła od czasu, kiedy w niej przebywałem, chociaż teraz byłem o wiele bardziej uwrażliwiony na całe otaczające mnie środowisko wardenowskie i dlatego wszystko wyglądało trochę inaczej. Odczuwałem łagodne, aczkolwiek nieprzyjemne zawroty głowy, których w żaden sposób nie mogłem zidentyfikować. Ojciec Bronz poinformował mnie, że odczuwał podobne po swojej pierwszej tutaj wizycie i że jest to skutek uboczny procesu, dzięki któremu Sumiko O’Higgins pozostawała ukryta, w razie potrzeby, przed światem.

— Robią to na zmiany — powiedział. — Jedna z nich, w randze pana, i dwanaście innych dziewcząt, napojonych sokiem Sumiko, pełnią stałą i czujną straż. Nic, z wyjątkiem kamery na satelicie, nie jest w stanie ujrzeć tego, co tutaj się znajduje, a i kamera niewiele pomoże, bowiem miejsce to jest świetnie zakamuflowane od góry, między innymi kilkoma zniekształcającymi warstwami inwersyjnymi. Dlatego zresztą je wybrała.

Była pewna, że Artur nie potrafi odnaleźć wioski po poniesieniu tam porażki i miała rację. W zasadzie cała sprawa polegała na tym, że owe trzynaście strażniczek przesyłało informację do wszystkiego i wszystkich wokół, by po prostu nie zauważyli tego miejsca. Nie była to więc ani niewidzialność, ani żadna forma telepatii, ale rodzaj potężnej bariery psychicznej.

Z tego, co mi powiedział ojciec Bronz, wnioskowałem, że O’Higgins wydawała się wręcz zachwycona moim pomysłem. Mówiła coś o potrzebie „testu”. Co więcej, miała bardzo konkretne pretensje do dziedziny Zeis i to nie tylko z powodu doktora Pohna, ale również dlatego, iż Artur zabił dwie czarownice podczas poprzedniego ataku.

Mimo że zastąpiła te dwie zmarłe innymi, wyprawa na Zeis stwarzała poważny problem ilościowy. Większość sposobów walki była bowiem dużo bardziej skuteczna w obronie niż w ataku; na przykład technika taka jak krąg, który widziałem w działaniu, czy „zaćmiewanie umysłów” nie była nazbyt użyteczna w przypadku ruchomej, atakującej siły. Mogłaby unieszkodliwić część armii Artura, ale nie całą; w bezpośrednim starciu jej pionki, nawet nieco wzmocnione, nie byłyby równorzędnymi przeciwnikami dla wyszkolonych i doświadczonych nadzorców i panów z armii Artura. Siła czarownic była siłą grupową. Artur już o tym wiedział i teraz, po tym jak został tak wykrwawiony w tamtej bitwie, na pewno podejmie odpowiednie środki, by sile tej przeciwdziałać. Gdyby miała tysiąc czarownic, Sumiko byłaby nie do pokonania, ze stu sześćdziesięcioma dziewięcioma potrzebowała pomocy.

Ponownie pomocy udzielił jej ojciec Bronz, wykazując przy tym makiaweliczne zdolności polityczne. W naszym ostatnim spotkaniu, oprócz księdza i czarownic, udział wzięły trzy nie znane mi kobiety w długich, powłóczystych, kolorowych szatach. Gdyby nie ich sposób bycia i stroje, można by je wziąć za zwykłe, przeciętne kobiety ze światów cywilizowanych. W każdym razie odniosłem wrażenie, iż nie są to zwykłe mieszkanki Lilith, nawet nie w randze panów. Były one… czymś innym.

Kiedy siedzieliśmy wokół stołu, pojadając małe, smaczne ciasteczka i popijając łagodne, miejscowe wino, ojciec Bronz przedstawiał wszystkich po kolei. Wpierw Sumiko, potem mnie, po czym zwrócił się w stronę trzech obcych kobiet.

— Pozwólcie sobie przedstawić bossa Rognival z dziedziny Lakk — powiedział, wskazując na najbardziej okazale ubraną z trzech dam — jej asystenta do spraw administracyjnych, lady Tonę, i jej burgrabię, lady Kysil.

Chociaż panie te walczyły o własne interesy raczej niż o moje, to jednak nigdy przedtem nie czułem się tak wyłączony z planowanej operacji, mającej na dodatek zadecydować o mojej przyszłości, jak wówczas. Przyglądałem się im z wielkim zainteresowaniem, nie tylko z powodu tego, co robiły, ale także dlatego, iż nigdy przedtem nie widziałem rycerza. Suknię miała obszytą futerkiem, na głowie przepaskę z jakimś klejnotem i nic nadludzkiego w swoim wyglądzie. Muszę wszakże przyznać, że moc wardenowska płonęła i świeciła się w niej znacznie jaśniej niż u pozostałych. Mapa w mej głowie włączyła się automatycznie i zobaczyłem na niej, że dziedzina Lakk była bardzo mała i leżała na zachód od Zeis — po drugiej stronie tych groźnie wyglądających bagien.

— Przejdźmy do konkretów — powiedziała ostro Rognival, tonem szorstkim i stanowczym. — Zamierzamy zaatakować i zająć dziedzinę Zeis. Obecna tu czarownica ma swoje powody i stare rachunki do wyrównania; młody człowiek ma ambicje, a ja… cóż, powiedzmy, że Lakk jest bardzo małą dziedziną, otoczoną prawie ze wszystkich stron przez obrzydliwe bagna. Nie zawsze jednak tak było. Posiadałam kiedyś bowiem cztery kilometry kwadratowe najlepszej ziemi ornej po drugiej stronie bagna, która obecnie należy do Zeisu, Tiel i Artur zabrali ją wraz z uprawiającymi ją pionkami przed dziesięciu laty, pozostawiając mi jedynie wyspę Lakk, która, choć posiada uprawy melonów i pastwiska dla snarków, nie zapewnia nam samowystarczalności. W rezultacie stałam się wasalem Tiela i za to go nienawidzę. Do tej pory jednak nie miałam dość sił, by go zaatakować, ani dość atutów, by zyskać sojuszników. Stwarzacie mi teraz możliwość odzyskania mej ziemi, niezależności i godności własnej.

O’Higgins popatrzyła na nią z sympatią. Dostrzegałem w tym wszystkim robotę ojca Bronza — kobieta rycerz nienawidząca Zeis. Doskonały pomysł.

Aż nazbyt doskonały, pomyślałem w tym samym momencie. Coś mi tu nie grało. I to bardzo. To wszystko wyglądało zbyt gładko, zbyt obiecująco. Miałem nieprzyjemne uczucie, że ktoś mnie wystawia do wiatru i że tym kimś musi być ojciec Bronz.

Odkąd tylko uciekłem z Zeis do momentu, w którym go spotkałem, kierował całym mym życiem, a robił to chętnie i gorliwie. Cal Tremon biorący udział w tej naradzie był produktem machinacji Bronza w takim samym stopniu jak całe to starannie wyreżyserowane przedstawienie. Jaką on grę prowadził?

Sprawdziłem, co tylko mogłem w ramach moich ograniczonych kontaktów na tym świecie, i wszyscy przedstawili mi ojca Bronza jako wędrownego pana, księdza odrzuconego przez jego własny kościół, — kręcącego się tutaj od niepamiętnych czasów. To ostatnie niepokoiło mnie najbardziej. Nikt nie przypominał go sobie odprawiającego jakieś nabożeństwo czy mszę, czy wykonującego coś, co należało do przyjętych ogólnie obowiązków duchownego. Osobiście też nic takiego nie widziałem, a jeśli chodzi o to, co robił przed przybyciem na Lilith, o jego przeszłość i o przyczynę zesłania, musieliśmy polegać jedynie na jego słowie.

Z drugiej strony, skoro łączyło go coś z bossem Tielem, z Kreeganem i całą tą szajką, to po co zadawał sobie tyle trudu, zajmując się moją skromną osobą? Dlaczego po prostu mnie nie wydał? Jeśli był kimś ze szczytów hierarchii społecznej paradującym w przebraniu skromnego księdza, dlaczego pomógł mi dotrzeć do instytutu i dopilnował, bym otrzymał najlepsze szkolenie i doświadczenie dostępne na Lilith? Jeśli miał własne ambicje, byłbym przecież dla mego zagrożeniem, jeśli nie teraz to kiedyś w przyszłości.

A jeśli rzeczywiście był tym, za kogo się podawał, jakie były jego motywy? Nieugięty obrońca systemu panującego na Lilith jednocześnie korzystał z pomocy czarownic stanowiących największe dla tego systemu zagrożenie po to, by dać władzę człowiekowi, który tego systemu nienawidził, to znaczy mnie.

Popatrzyłem na twarze osób żywo teraz dyskutujących na temat nadchodzącej kampanii. Nie zwracałem większej uwagi na ich słowa, ponieważ, jak na ironię, byłem tutaj najmniej ważny pod względem wpływu, jaki mógłbym mieć na wynik wojny, choć naturalnie wiedziałem, iż walczyć będę. O’Higgins, psychopatka klasy władcy, z możliwościami wzmacniania, łączenia i nadawania kierunku mocy Wardena. Rognival, która chciała zemsty za uprzednią stratę i odzyskania własnego terytorium. Bronz…

Kiedyś, myśląc o nim, użyłem terminu makiaweliczny. O ile dobrze pamiętam z czasów, kiedy studiowałem, ten nieprzeciętny, starożytny myśliciel nigdy sam nie był przywódcą, lecz jedynie doradcą — doradcą, który był rzeczywistym władcą, podczas gdy jego książę ponosił całą odpowiedzialność i wykonywał całą brudną robotę. Czyżbym ja sam był kandydatem na takiego księcia? A może wszyscy troje mieściliśmy się w tej kategorii? Czyżby chciał on dzięki swej wielkiej cierpliwości i diabolicznej inteligencji zrealizować marzenie o kontroli nad całym sektorem, w sposób pośredni poprzez swoich władców, a potem, wykorzystując odkrycia O’Higgins, zdobyć kontrolę nad całą planetą? W jaki sposób miałby mu w tym przeszkodzić Marek Kreegan, który uderzałby raczej w książąt, a nie w jakiegoś wędrownego księdza i doradcę.

Był to dobry plan, być może nawet błyskotliwy i genialny. Przyrzekłem sobie, że jeśli przeżyję, nie stanę się pionkiem w jego grze.

Naradę zakończono w świetnych nastrojach, bowiem udało się uzgodnić plan, który, przynajmniej teoretycznie, był doskonały. Zobaczymy, jak się sprawdzi w praktyce, kiedy staną naprzeciw siebie konkretni ludzie.

Wróciłem do chaty, w której wraz z Ti spędziliśmy całe godziny podczas poprzedniej bitwy i, ku memu zdumieniu, nie zastałem jej tam. Nie interesowała się strategią i nie znała się na niej zupełnie, a ponieważ czarownice nie były nazbyt komunikatywne, musiała zapewne znaleźć sobie jakąś rozrywkę; nie pozostało mi więc nic innego, jak czekać.

Było już prawie ciemno kiedy wróciła, zmęczona i zmartwiona.

— Co się stało? — spytałem zaniepokojony. — Gdzie byłaś?

— Na przeszpiegach — westchnęła i usiadła.

— Co takiego? Co chcesz przez to powiedzieć?

Pokiwała głową.

— Nie podobają mi się te kobiety — stwierdziła. — Jest w nich coś niesamowitego i podejrzanego. — Zerknęła na mnie z niepokojem. — Kiedy bitwa?

— Za trzy dni — odparłem. — O świcie.

Pokręciła głową.

— Ta O’Higgins może i jest miła, ale to zupełna wariatka, Cal. Zbliżyłam się do jednej z grup, która miała właśnie jakieś zebranie. Nie, nie martw się. Nie zauważyły mnie. Musiałam wytężać słuch, ale udało mi się usłyszeć większość z tego, co mówiono. — Dreszcz wstrząsnął jej ciałem.

Zmarszczyłem brwi.

— I cóż takiego usłyszałaś, że tak cię wyprowadziło z równowagi?

Nachyliła się ku mnie i zaczęła szeptać.

— One nie mają zamiaru zachować się lojalnie, Cal. Jak tylko zwyciężą, zabiją ciebie i ojca Bronza. Tej lady Rognival dadzą to, czego chce, żeby mieć ją z głowy na jakiś czas, ale Zeis zatrzymają dla siebie. Mówiły coś o rozpoczęciu czystki. Co to jest czystka, Cal?

Wyjaśniłem jej.

Pokiwała głową.

— Czegoś takiego się domyślałam. Powiedziały o czystce na Lilith. Z tego, co zrozumiałam, zamierzają wybić wszystkich mężczyzn z dziedziny Zeis i zamienić ją w wyłączne władztwo czarownic.

Doznałem nieprzyjemnego uczucia — uczucia, które zresztą towarzyszyło mi od dawna. Tyle że nie chciałem się do niego przyznać przed sobą samym.

— Nie przejmuj się — powiedziałem. Chciałem ją uspokoić pewnością siebie, nie czułem jej jednak. — Ojciec Bronz i ja nie pozwolimy się tak wykończyć. Zresztą ta stara wiedźma i tak by sobie nie poradziła. Marek Kreegan i najważniejsi bossowie dopadliby ją, nim cokolwiek by zaczęła.

Ti pokręciła gwałtownie głową.

— One o tym doskonale wiedzą. Może to i wariatki, ale na pewno nie są głupie. Mówią, że O’Higgins już w tej chwili jest potężniejsza od Marka Kreegana, a z tym ich sokiem — naparem szatana, jak go nazywają — są silniejsze od każdej armii, jaką przeciwko nim wystawią. Powiadają, że Sumiko jest tak silna, że była w stanie ustabilizować dwa działa laserowe, czy coś takiego, pochodzące spoza Rombu.

Działa laserowe…

— Pistolety laserowe? — podpowiedziałem słabym głosem mimo udawanej pewności siebie.

Skinęła głową.

— Tak. Właśnie tak. Och, Cal, co teraz zrobimy?

Jedyne, co w tej chwili mogłem zrobić, to przytulić ją mocno i spróbować odsunąć od niej te zmartwienia. Jednak w najbliższych dwóch dniach muszę odbyć dłuższą rozmowę z ojcem Bronzem.


Ksiądz zmarszczył brwi.

— Potrafi stabilizować pistolety laserowe, hm? To znaczy, że rzeczywiście jest tak silna jak Kreegan. A to już przedstawia pewien problem. — Znajdowaliśmy się poza obozowiskiem czarownic, w oficjalnie wyznaczonej strefie niebezpieczeństwa, ale praktycznie nic nam nie zagrażało.

— To jeszcze nie wszystko — powiedziałem. — W świecie takim jak Lilith, zwykły pistolet obezwładniający zrobiłby cię królem. Pionek byłby w stanie pozbawić przytomności władcę, gdyby tylko działał przez zaskoczenie. Wiem, że sam mógłbym to zrobić, a przecież ten świat jest pełen ekspertów od zabijania.

Bronz kiwał z powagą głową.

— Jest już trochę za późno, by zmienić cały plan; poza tym nie sądzę, by ona się zgodziła na taką zmianę. Niemniej nie jesteśmy zupełnie pozbawieni wszelkich atutów. — Oczy mu się rozjarzyły, a na ustach pojawił się cień uśmiechu. — Muszę przyznać, iż nie jestem tak całkiem zaszokowany i zaskoczony tym wszystkim. Spodziewałem się czegoś podobnego i uwzględniłem to w moich planach.

Zamiast mnie pocieszyć, ta jego ostatnia uwaga wprawiła mnie w jeszcze większe zakłopotanie.

— Kimże jesteś naprawdę, Bronzie? Na czym polega twoja gra?

Westchnął głęboko.

— Cal, nie masz rzeczywiście żadnych powodów, by mi wierzyć, lecz masz ich kilka, by mi zaufać. Wielokrotnie już miałem możliwość uśmiercenia cię, szczególnie na samym początku, gdy jeszcze niewiele wiedziałeś i byłeś zupełnie bezbronny. Nie uczyniłem tego. Pomogłem tobie i Ti na tyle, na ile mogłem. Przyznasz, że tak było?

Skinąłem głową, nie do końca poddając się temu rozumowaniu.

— Tedy musisz mi zaufać, dopóki walka się nie zakończy — ciągnął dalej. — Musisz trzymać się z dala od O’Higgins. Jest bowiem jedyną osobą, której ktoś posiadający twoją moc, może się obawiać. Czekaj więc. Kiedy bitwa się skończy, dowiesz się wszystkiego. Przyrzekani ci to. Poznasz i zrozumiesz wszystko, i wyciągniesz z tego osobiste korzyści.

— Po czyjej jesteś stronie, ojcze Bronzie? — spytałem z podejrzliwością. — Czy nie mógłbyś mi powiedzieć przynajmniej tego?

Uśmiechnął się.

— Jestem po swojej stronie, Cal. Powinieneś to zrozumieć. Na szczęście, twoje i moje interesy nie są sprzeczne, lecz raczej w dużym stopniu pokrywają się. Daję ci solenne słowo honoru, że tak właśnie jest. Zaufaj mi jeszcze ten jeden raz, a wszystko się wyjaśni.

— Spróbuję — powiedziałem wzdychając — tym bardziej, że nie mam wielkiego wyboru.

Roześmiał się beztrosko i poklepał mnie po ramieniu.

— Wracajmy. Dlaczego nie spróbujesz spłodzić dziecka z tą twoją uroczą partnerką? To może być ostatnia okazja na jakiś czas. Za dwa dni twój własny umysł udzieli ci odpowiedzi. Podejrzewam, iż moje wyjaśnienia będą zupełnie zbędne. Pamiętaj tylko, że ja naprawdę cię lubię, synu. Pewnego dnia zostaniesz władcą Lilith, jeśli będziesz na siebie uważał.

Patrzyłem na niego, ale nie odpowiedziałem ani słowem. Zastanawiałem się jedynie, czy do tego czasu władza ta będzie tyle warta, by opłacało się ją w ogóle brać.

Загрузка...