Rozdział szesnasty SUMIKO O’HIGGINS I SABAT CZAROWNIC

Drugiej nocy, kilka godzin po zapadnięciu ciemności, dotarliśmy na miejsce spotkania. Do tego momentu zdawałem się całkowicie na ojca Bronza, teraz jednak chciałem uzyskać choć trochę informacji.

— Kim są ci… dzicy? — spytałem. — I co mogą dla nas uczynić?

— Cal, dzicy, prawie wszędzie gdzie ich spotkałem, są dzikimi tylko dla mieszkańców dziedzin. W rzeczywistości to nieudacznicy; ludzie dysponujący nie szkoloną mocą, ludzie nie posiadający żadnej mocy, lecz nie godzący się na spędzenie całego życia przy pracy na polach, banici polityczni, jak ty sam, i naturalnie ich potomstwo. Wybrałem tę grupę ze względu na ich siłę. Są silni i bardzo uzdolnieni, choć nieco anarchistyczni.

— Powiedziałeś przecież, że anarchia byłaby tu nieskuteczna — przypomniałem mu zadowolony, że i mnie udało się wreszcie zdobyć jakiś punkt.

— Bo nie jest — odpowiedział zupełnie nie zbity z tropu. — Szczególnie na większą skalę. Nawet i na małą, ale można pozwolić, żeby ludzie wierzyli, iż żyją w anarchii, jeśli tego pragną. Na bardzo malutką skalę mogą być prawdziwymi dzikusami, ale wtedy spotyka ich los wszystkich prawdziwych dzikich. Umierają młodo i przeważnie śmiercią gwałtowną. Nie, ci ludzie posiadają i organizację, i potężnych przywódców, tyle że są… hm, troszkę nieortodoksyjni.

Powiedziawszy to, ojciec Bronz przeżegnał się, a było to dla mnie tak dziwne, że musiałem koniecznie dowiedzieć się, dlaczego. Do tej pory bowiem tylko dwukrotnie widziałem go czyniącego znak krzyża: kiedy dojeżdżaliśmy do blokady na drodze i tuż po jej minięciu.

— Czy to oznacza, iż są niebezpieczni?

Skinął głową.

— Bardzo. Można by powiedzieć, że my, to znaczy oni i ja, zajmujemy się tym samym. Jesteśmy dla siebie konkurencją.

— Jakiś inny kościół?

— W pewnym sensie, tak. — Zachichotał. — Są do mnie w opozycji i nie masz pojęcia, jak bardzo mnie irytuje fakt, iż muszę korzystać z ich pomocy, nie mówiąc już o tym, że muszę im zaufać. Bo widzisz, to są czarownicy i oddają cześć szatanowi.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu.

— Czarownicy? Och, daj spokój.

— Czarownicy — potwierdził z powagą. — Nie rozumiem, dlaczego to cię tak dziwi. Załóżmy, iż masz skłonności do magii i romantyzmu. Spójrz na Lilith. Zepsuty raj. Zamiast organizmów Wardena, wzorów matematycznych, katalizatorów chemicznych i wszystkich tych naukowych pojęć, które przyjmujemy jako oczywiste, weź tylko jedno, jedyne słówko: magia. Klasy wyższe, dysponujące mocą, staną się wówczas magami, czarodziejami, czarownikami. Czy wykorzystanie organizmu Wardena, jak w przypadku tego fotela, o którym mi opowiadałeś, jest zjawiskiem naturalnym? A może raczej „czarodziejskim zaklęciem”? Ty wiesz, co „napędza” ten świat i ja to wiem, ale czy wie o tym większość tutejszych mieszkańców? Czy bez tej wiedzy nie jest to świat czarów i zaklęć magicznych?

Doskonale go rozumiałem, niemniej nie poprawiło mi to samopoczucia.

— Oddajemy się w ręce i na łaskę ludzi, którzy w to wszystko wierzą?

Skinął głową.

— Musisz więc bardzo na siebie uważać. Robią to głównie dlatego, iż sprawia im wiele uciechy fakt, że ksiądz prosi o przysługę satanistów. Jednak oni w to rzeczywiście wierzą i nie wykazują się zbytnim poczuciem humoru, jeśli chodzi o te sprawy. Są wśród nich tacy, którzy mogliby cię bez trudu usmażyć; pilnuj tedy swojego języka.

Zamilkłem. Niezależnie od tego w jakie niedorzeczności wierzyli ci ludzie, niezależnie od tego, jak absurdalne mogły mi się one wydawać, byli oni moją jedyną nadzieją.

Czekaliśmy więc na satanistów.


Pojawili się, nim zdołaliśmy odkryć ich obecność. Siedzieliśmy sobie obok wozu, rozluźnieni i pełni nadziei, że jedna z tych częstych i gwałtownych burz, jakie występują na Lilith, wisząca nad horyzontem tym razem nas ominie, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, iż otacza nas milczący krąg ludzki. Zerwałem się na równe nogi i przyjąłem postawę obronną, ale uspokoiłem się, widząc, że Bronz nie wygląda na zaniepokojonego.

Krąg tworzyło kilkanaście kobiet; choć niektóre miały w sobie coś z cywilizowanego świata, to otoczenie sprawiało, że wyglądały całkiem odmiennie. Włosy miały krótko obcięte, a ich twarze i skóra były ogorzałe jak u pionków, chociaż kobiety te pionkami nie były. Ubrane były w króciutkie spódniczki, wykonane, jak mi się wydawało, z jakichś mocnych liści i podtrzymywane przez powrozy misternie splecione z winorośli. W pętli takiego powrozu każda z nich nosiła jakąś broń — zauważyłem kamienny toporek, nóż wyrzeźbiony z jakiegoś minerału, a co najmniej u dwóch łuki i strzały z grotami z krzemienia.

Jedna z nich, wysoka i przystojna, różniła się od pozostałych długością włosów; sięgały jej one niemal do kolan. Najwyraźniej była przywódczynią tej grupy i promieniowała charyzmatyczną pewnością siebie, którą omal wyczuwało się fizycznie. I bez tego zresztą zdominowałaby każdą scenę, na jakiej by się pojawiła; przy wzroście przekraczającym dwa metry była prawie tak wysoka jak ja.

— Kogóż my tutaj widzimy? Ojciec Bronz — odezwała się głosem głębokim i pełnym. — A to jest ten zbieg w tarapatach.

— Popatrzyła na mnie i poczułem się, jak gdyby oglądał mnie jakiś naukowiec niezbyt zachwycony zapachem i wyglądem okazu. Zwróciła się do księdza. — Mówiłeś coś o dziewczynie. Czyżby to było tylko kłamstwo papisty?

— Och, dajże pokój, Sumiko — powiedział Bronz. — Znasz mnie przecież dobrze. Dziewczyna jest na wozie.

Wystarczył jeden ruch głowy, by trzy kobiety podbiegły do wozu, usunęły słomę, którą Ti była przykryta, a ją samą delikatnie zdjęły i ułożyły na ziemi.

— To sukinsyny — parsknęła przywódczyni w autentycznym gniewie, podchodząc do nieprzytomnej dziewczyny. Potem uczyniła to samo co Bronz, kiedy ją po raz pierwszy zobaczył w tym stanie: położyła dłonie na czole Ti i skoncentrowała się. Po chwili odjęła dłonie, cofnęła się, otworzyła oczy i obróciła się przodem do nas.

— Który bękart to uczynił? — warknęła.

— Pohn z Zeisu — odparł Bronz znużonym głosem. — Słyszałaś różne historie, więc teraz wiesz, że są prawdziwe. Skinęła z powagą głową.

— Przyrzekam, że pewnego dnia dostanę tego nędznego robaka w swoje ręce i powoli, bardzo powoli rozerwę go na kawałki.

— Czy możesz pomóc jej? — wtrąciłem zatroskany i zirytowany również faktem, że, jak do tej pory całkowicie mnie zignorowano.

Pokiwała głową w zamyśleniu.

— Sądzę, że tak. Trochę. Mogę przynajmniej przywrócić jej przytomność, istnieje jednak możliwość powstania skrzepów i uszkodzenia mózgu, jeśli nie doprowadzimy jej do lekarza… prawdziwego lekarza, takiego, który wie co należy naprawić. Z rzuconego zaklęcia widzę, że Pohn jest mniej potężny ode mnie, ale jest bardzo sprytny i podstępny.

Wskazała nam ręką kierunek i ruszyła naprzód. Kobiety umieściły Ti z powrotem na wózku, a jedna wskoczyła na miejsce woźnicy, nie odzywając się ani słowem. Wóz ruszył za królową czarownic — jakoś nie mogłem myśleć o niej inaczej — a my za wszystkimi zagłębiliśmy się w busz.

W czasie marszu, Bronz zwrócił się do mnie i powiedział cicho:

— No i poznałeś ją. Sumiko O’Higgins, główną czarownicę i czarującą damę.

— Ona jest… imponująca — odparłem.

— Niewątpliwie — zgodził się. — Poza tym jest silna. Jeśli tylko można pomóc Ti, to ona jest osobą, która to potrafi.

— Chyba nie zrobiłem na niej najlepszego wrażenia — zauważyłem. — Nie była mną zachwycona.

Bronz zachichotał.

— Sumiko nie przepada za mężczyznami. Nie przejmuj się jednak. To tylko interesy, nic więcej.

Nie uspokoił mnie.

— Czy naprawdę mi pomoże? — nalegałem. — Właściwie, ma nas w tej chwili w swej mocy.

— Nie przejmuj się — powtórzył — jesteś całkowicie bezpieczny. Satanistki, co jest dość zaskakujące, cenią sobie bardzo swój honor. Nie łamią umów i nie wycofują się ze zobowiązań. Poza tym ona sama nienawidzi dziedzin bardziej niż ktokolwiek, kogo znam, a ty przecież jesteś uciekinierem poszukiwanym listem gończym przez ich władze. To nadaje ci tu pewien status.

— Mam nadzieję — powiedziałem bez przekonania. — A kim ona jest? Chyba co najmniej panem.

Skinął głową.

— Prawdopodobnie stoi jeszcze wyżej. I to bez żadnego formalnego przeszkolenia. Gdyby takowe przeszła, pewnie mogłaby zostać władcą, lecz to nie odpowiadałoby jej osobowości.

Przez jakiś czas szliśmy, tracąc z oczu i wózek, i drogę i wszystko, co było w jakimś stopniu nam znane i bliskie. Byliśmy, prawdę mówiąc, więźniami zależnymi od kaprysu królowej. Miałem nadzieję, że Bronz nie myli się, jeśli o nią chodzi, a jednocześnie pamiętałem jego znak krzyża i modlitwę. Jak dotąd była to jedyna istota, której ojciec Bronz się lękał.

Maszerowaliśmy dość długo — nie potrafię określić dokładnie, bowiem wyjątkowo wydłużone dni i noce Lilith całkowicie rozstroiły moje wyczucie czasu. W końcu dotarliśmy jednak do obozowiska naszej przewodniczki, enklawy pośród dżungli różnej od wszystkich dziedzin na tej planecie. Domy nie były wykonane z bunti, ale z solidnego drewna i przypominających bambus trzcin, a ich dachy ze słomianej strzechy. Układ domów był trochę zaskakujący: trzynaście z nich ustawionych było dookoła polany, w środku której znajdował się dół, palenisko i jakiś kamienny kopiec. Mieszkańcy wioski prowadzili nocny tryb życia; kiedy do niej weszliśmy panował tam ożywiony ruch i zauważyłem, że mieszkańców — a właściwie mieszkanek, bowiem były to same kobiety — było więcej, niż się spodziewałem — około sześćdziesięciu, a może nawet i jeszcze więcej. Brak mężczyzn wzmógł jedynie moją nerwowość.

Wózek dotarł tutaj przed nami, jakąś inną trasą. Kobiety zajmujące się swoimi sprawami przy migotliwym świetle centralnego ogniska i kilku latami z tykwy, napełnionych łatwopalnym sokiem, nie zwróciły na nas szczególnej uwagi. Kilka z nich spojrzało na nas bez większego zainteresowania, i to wszystko. Zauważyłem, iż większość kobiet była naga i niczym nie przystrojona, co oznaczało zapewne ich przynależność do pionków. Najwyraźniej, wszystkie liczące się członkinie plemienia, na poziomie nadzorcy i wyższym, wyszły nam na spotkanie, co świadczyło o tym, iż były pewne bezpieczeństwa wioski, natomiast nie miały zbytniego zaufania do nas.

Przywódczyni zawołała coś do kilku kobiet, a te przekazywały jej polecenia. Doszliśmy z ojcem Bronzem do wniosku, że nie jesteśmy w tej chwili nikomu potrzebni, stanęliśmy więc na uboczu, obserwując co się będzie działo.

W centralnym punkcie wioski, w pobliżu ogniska, odsłonię — to duży kamienny blok, w którym znajdowało się coś na kształt wykutej niszy. Wyglądał on jak skrzyżowanie poidła dla ptactwa z kamiennym stołem wprost z gabinetu osobliwości doktora Pohna. Podsycono ogień i przyniesiono Ti, umieszczając jej bezwładne ciało w niszy kamiennego bloku. Dwanaście kobiet, z których dziesięć było niewątpliwie pionkami, utworzyło krąg wokół nieprzytomnej dziewczyny, zasłaniając ją prawie całkowicie przed naszym wzrokiem.

Zwróciłem się do Bronza i spytałem:

— Co się tu, u diabła, dzieje?

— To właśnie, co u diabłów, czyli piekło — westchnął. — Zamierzają wydobyć Ti ze stanu, w jakim się znajduje, a ponieważ są satanistkami ubiorą to w formę religijnej ceremonii. Trudno ci znieść coś takiego, ale kobiety te nie są złe, a jedynie błądzą, ja zaś jestem pragmatykiem. Sumiko jest jedyną osobą, jaką znam, która posiada tak wielką moc i nieco wiedzy medycznej, a która nie jest nam wroga i znajduje się względnie blisko, by móc nam przyjść z pomocą.

Wzruszyłem ramionami. Satanizm i katolicyzm były mi jednakowo obojętne jako pozostałości starożytnych przesądów i struktur władzy zupełnie nieaktualnych w czasach współczesnych. Niemniej powiedziałem sobie, jeśli ten bełkot pozwoli im na lepszą koncentrację i skupienie mocy w celu przyjścia z pomocą Ti, niechże i tak będzie.

Dwanaście kobiet rozpoczęło śpiewy. Nie mogłem zrozumieć słów. Jeśli w ogóle były tam jakieś słowa, to w języku, którego nie znałem.

Śpiewały jakiś czas, aż zaczęło mnie to trochę nudzić, i kiedy zdecydowałem się już przyjąć wygodniejszą pozycję i rozluźnić się nieco, z jednej z chat wyszła Sumiko O’Higgins. Wyglądała imponująco w czarnych szatach, czarnej pelerynie i z wiszącym na jej piersi, na naszyjniku z winorośli, rzeźbionym, zaczepionym odwrotnie krzyżem.

Kiedy zbliżyła się do kręgu śpiewających kobiet, ogień, który prawie już wygasł, wystrzelił ponownie w górę — sam z siebie, co mnie wielce zaskoczyło. Efekt był niesamowity, tym bardziej że wiedziałem, iż organizmy Wardena ginęły w ogniu jak wszystko, co żywe, a więc nie mogła to być żadna sztuczka związana z mocą Wardena.

O’Higgins zamknęła krąg swoją osobą i przyłączyła się do chóru, po czym zamknęła oczy i wyciągnęła ramiona ku niebu, sprawiając przy tym wrażenie, jak gdyby znajdowała się w transie. Śpiew ucichł nagle i słychać było jedynie głosy wszechobecnych owadów Lilith. Nie słyszałem nawet oddechów.

— O Szatanie, panie ciemności, wysłuchaj naszej modlitwy! — zaintonowała.

— Zbierzcie się, ciemności! — odpowiedziały jej pozostałe kobiety.

— O wielki, który zwalczasz totalitaryzm kościoła i rządu, wspomóż nas i wysłuchaj naszych próśb!

— Wysłuchaj naszych próśb — powtórzyły pozostałe.

Otworzyła oczy, opuściła powoli ramiona i położyła dłonie na nieruchomej głowie Ti.

— Daj nam moc uleczenia tej dziewczyny — modliła się, po czym ponownie zamknęła oczy i ciągle dotykając głowy Ti, pogrążyła się w transie.

Trudno mi było powiedzieć, czy był to rzeczywiście trans, czy pozorowała jedynie ten stan. Zaczynałem odczuwać pewne wątpliwości w związku z tą ceremonią, ale tak przecież nie miałem innego wyboru. Spojrzałem na ojca Bronza i zobaczyłem, iż przygląda się on temu, co się dzieje, kręcąc ze smutkiem głową.

Kobiety znajdujące się na polanie znieruchomiały, a ja doszedłem do wniosku, iż niezależnie od ich przedziwnych wierzeń, O’Higgins, a może i kilka innych kobiet, w tej chwili sonduje, analizuje lub nawet naprawia ciało Ti.

Nagle królowa czarownic cofnęła się i ponownie uniosła w górę ramiona.

— O szatanie, książę ciemności, prawowity królu wszechświata, składamy ci dzięki! — niemal wykrzyczała, a słowa jej zostały powtórzone przez resztę obecnych.

Ogień wystrzelił ponownie oślepiającym blaskiem, po czym przygasł prawie zupełnie, powodując takie odczucie, jak gdyby zbliżyła się do nas materialna ciemność, która ogarnęła nas wszystkich i tę wioskę. Poczułem chłód, mimo upału i wilgotności. Byłem w stanie zrozumieć teraz, dlaczego tego rodzaju sprawy mogą przyciągać zwolenników.

— Z jasności w ciemność, a z czarnej wiedzy ostateczne zwycięstwo — zaintonowała i nastąpiła nagła przerwa, jakby na dany przez kogoś sygnał. Trzynaście kobiet stało na chwiejących się nogach, jak gdyby wykonały jakąś ciężką fizyczną pracę.

O’Higgins odzyskała błyskawicznie siły, podeszła do nieruchomej postaci Ti i ponownie położyła dłonie na jej głowie. Skinęła głową i poleciła zanieść Ti do jednej z chat. Kiedy wykonywano jej rozkazy, odwróciła się i podeszła do nas.

— Cóż, Bronz, twoja strona nie była w stanie nic uczynić — zauważyła.

Bronz wzruszył ramionami.

— Zrobiłaś wszystko, co konieczne?

— Naprawiłam, co mogłam — przyznała — ale jak ci już przedtem powiedziałam, ten cholerny rzeźnik jest sprytny i sprawny. Będzie się teraz czuła dobrze, a właściwie nawet lepiej niż dobrze, chociaż musiałam ominąć wicie z węzłów zadzierzgniętych przez Pohna i stworzyć drogi alternatywne, które mogą nie wytrzymać obciążenia. Będzie bardzo pobudzona; będzie się jej wydawać, że może góry przenosić, podczas gdy w rzeczywistości będzie bardzo słaba i potrzebne jej będą ćwiczenia i regularne posiłki, a i tak obawiam się, iż nasza pomoc nie jest ostateczna.

— Chcesz przez to powiedzieć, że powróci do poprzedniego stanu?

— Nie zapominaj, jak działa ten system — powiedziała. — Organizmy Wardena tylko pewne stany uważają za stany naturalne. Ci, którzy dysponują mocą, potrafią je przekonać, że w rzeczywistości chcą one zupełnie czego innego… i to właśnie uczynił Pohn. Organizmy Wardena w jej organizmie chcą wprowadzić ją w poprzedni stan, ponieważ on wmówił im, iż jest to stan normalny. Ominęłam blokadę nerwów, wykorzystując te części mózgu, których normalnie nie używamy, ale organizmy Wardena postrzegą to moje działanie jako uraz, taki jak na przykład złamanie ręki. Pospieszą, by to naprawić. Będą usiłowały zlikwidować skutki moich działań i ostatecznie bariery ustawione przeze mnie zostaną przełamane. Do całkowitego wyleczenia potrzebny jej jest specjalista od mózgu, i to przynajmniej klasy Pohna, albo i lepszy.

Zmarszczyłem brwi.

— Jak długo tedy będzie… przebudzona?

— Kilka dni, może tydzień. — Wzruszyła ramionami. — Nie więcej. Będzie to proces powolny, więc trudno powiedzieć dokładnie.

Jęknąłem aż z frustracji i rozczarowania.

— To po diabła było potrzebne to wszystko? Kto będzie w stanie ją ostatecznie uleczyć w tak krótkim czasie?

Spojrzała na mnie zaskoczona nieco moim tonem.

— Naprawdę tak ci na niej zależy? Na tej małej kobietce?

— Tak, zależy mu — wtrącił się Bronz, ratując mnie tym samym przed wypowiedzeniem nieprzyjemnych słów pod adresem naszej gospodyni. — Uciekł z Zeis, a ucieczka ta byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby jej nie zabrał ze sobą. Dźwigał ją wszędzie, mył i karmił.

Spojrzała na mnie ponownie, tym razem jednak skłaniając lekko głowę. Po raz pierwszy poczułem, że uzyskałem u niej status istoty ludzkiej.

— Jeśli ona tyle znaczy dla ciebie — zwróciła się bezpośrednio do mnie — to może da się coś zrobić. Jest tylko jedno miejsce, co do którego mam pewność, że poradzą tam sobie z takim zadaniem, ale znajduje się ono dość daleko.

— Dziedzina Moab — dodał ojciec Bronz, kiwając głową. — Tak podejrzewałem. Ale leży ona aż cztery tysiące kilometrów stąd, Sumiko! Jak, na litość boską, moglibyśmy tam dotrzeć w czasie krótszym niż rok? Nie wspominając już o Tremonie, któremu potrzebne jest pełne szkolenie.

Uśmiechnęła się złośliwie.

— Tylko nie „na litość boską”, Augie. A odpowiedź jest oczywista — polecimy. Besil potrafi przelecieć trzysta do czterystu kilometrów w ciągu nocy, odpoczywając za dnia, tak więc mówimy tutaj o dziesięciu mniej więcej dniach. Czy to możesz za akceptować?

— Besile! — zawołał drwiąco Bronz. — Odkąd to macie dostęp do udomowionych besili zdolnych przenosić pasażerów?

— W tej chwili… nie mamy — przyznała. — Jeśli jednak będą nam potrzebne, bez większego wysiłku uzyskamy je ze stada w dziedzinie Zeis.

Aż podskoczyłem.

— Co takiego?

Wzruszyła ramionami.

— Albo ty gdzieś popełniłeś błąd, Augie, albo on. To nieważne. W każdym razie jesteśmy w tej chwili częściowo okrążeni przez wojsko Zeisu i spodziewam się ich ataku o świcie, kiedy będą w stanie widzieć, co się dzieje.

Odwróciłem się błyskawicznie i zdenerwowany wbiłem wzrok w ciemność. Kiedy zauważyłem, że żadne z nich nie wydaje się szczególnie zaniepokojone wieściami, moje napięcie jeszcze wzrosło.

Odwróciłem się do ojca Bronza, który stał z przekrzywioną głową nasłuchując. Wreszcie odezwał się:

— Ilu ich jest według ciebie?

— Nie więcej niż dwudziestu czy trzydziestu — odparła od niechcenia. — Przypuszczam, że ktoś udał się po posiłki, ale i tak Artur nie zaangażuje tutaj więcej niż jakiś drobny ułamek swych sił. Jacyś inni rycerze mogliby wpaść na pomysł skorzystania z takiej okazji i zaatakować Zeisu.

Bronz pokiwał potakująco głową.

— Wobec tego będziemy mieli do czynienia z jakąś czterdziestką, czyli jedną piątą jego sił. Zgadzam się. Czterdziestu uzbrojonych ludzi, prawie na pewno sam Artur i, powiedzmy, dwóch panów?

— To by się mniej więcej zgadzało. — Skinęła głową.

— Jedną chwileczkę! — wybuchnąłem. — Może dla was to nieistotne, ale im chodzi o dziewczynę i o mnie! Nie możecie przecież walczyć z taką siłą!

Sumiko O’Higgins pokręciła głową z obrzydzeniem.

— No proszę, mamy tu prawdziwego mężczyznę! Idź lepiej i zaszyj się w jakiś kąt, możesz nawet się zdrzemnąć, a zmartwienia zostaw już mnie.

— Ale… ale… oni są świetnie wyszkolonymi żołnierzami, wszyscy co najmniej w randze nadzorców. Jest wśród nich więcej panów, niż wy macie tutaj! — wykrztusiłem. — W jaki sposób możecie ich pokonać?

— Nie przejmuj się tym — odparła pogardliwie. — My, ojciec Bronz i ja, mamy wiele do zrobienia jeszcze przed świtem. Dobrze, że ci miłujący Boga i my sataniści potrafimy się dogadać w sprawie wspólnego przedsięwzięcia — dodała. — Ateiści, pluj!

Ojciec Bronz odezwał się do mnie swoim najbardziej uspokajającym tonem:

— Ona doskonale wie, co robi, Cal.

Uwierzyłbym mu bez zastrzeżeń, gdyby nie wyszeptane na końcu zdania: „mam nadzieję”. Zostałem więc na miejscu, bez najmniejszej ochoty na sen, a zza każdego krzaka i zza każdego drzewa patrzyła na mnie w ciemności groźna, wąsata twarz pana Artura.

Загрузка...