Rozdział jedenasty WYBÓR ODMIENNEJ DROGI

Pan Artur zjawił się natychmiast i nie wyglądał na poirytowanego. Był chłodny i groźny jak zawsze, ale nic ponad to. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle miał jakieś cechy ludzkie.

Przez następną godzinę, mniej więcej, zwiedzaliśmy zamek, korzystając z planu, który Artur wręczył mi na samym początku zwiedzania. Zamek był zaplanowany całkiem logicznie, kształtem przypominał literę D. Posiadał korytarze rozchodzące się wachlarzowato we wszystkich kierunkach i prowadzące do głównych sal i pokoi, które z kolei połączone były przejściami służbowymi z biegnącym z tyłu korytarzem w kształcie łuku. Przy każdym z korytarzy znajdowały się pomieszczenia mieszkalne, magazyny oraz pomieszczenia użytkowe i wspólne łazienki. Korytarze były przydzielane poszczególnym kastom, przy czym większość z nich zajęta była przez klasę nadzorców mającą najwięcej obowiązków, dwa zaś odchodzące od korytarza — głównego przez członków grupy panów, natomiast korytarz główny, prowadzący do luksusowych apartamentów sir Tiela, należał do niego i jego najbliższej rodziny.

Zauważyłem, iż na planie nie zaznaczono, niewątpliwie istniejących, tajemnych przejść pomiędzy pokojami na wszystkich poziomach, takich, jak to, z którego mnie szpiegowano minionej nocy. Nie zaskoczyło mnie to, jednak doszedłem do wniosku, iż muszę dowiedzieć się czegoś więcej na ich temat.

Na zewnątrz zamku, ale wewnątrz potężnego ogrodzenia, mieściło się to, co było dumą i radością Artura. Palisada z ogromnych bali, z pomostami i wieżyczkami wartowniczymi przypominała prymitywną fortecę. Artur, chłodny, rzeczowy i formalny, zachowujący dystans wobec wszystkich i wszystkiego, teraz promieniował ciepłem, a oczy zabłysły mu gorączkowo.

— Nie należy to do obowiązkowych punktów podczas zwiedzania — poinformował mnie — ale i tak chciałem wpaść tu na inspekcję, więc możesz skorzystać z okazji i dotrzymać mi towarzystwa.

Ujrzałem stada owadów, jakich nie widziałem nigdy przedtem — czy to na Lilith, czy gdziekolwiek indziej. Wyszkolony personel w randze nadzorców ruszał się żwawo na widok nadchodzącego Artura, tak że kiedy znaleźliśmy się na miejscu, wszystko już było gotowe na jego wizytę. Całe rzędy insektów stały na swych stanowiskach, ciasno i równo, przedstawiając sobą imponujący widok.

Były to wuki, jak je zwano, z olbrzymimi cielskami w kolorze jaskrawozielonym i z białym podbrzuszem; długość ich wynosiła trzy do czterech metrów, a ciężar wspierał się na sześciu grubych, potężnych, wygiętych odnóżach; głowy zdominowane były wielkimi błyszczącymi, elipsoidalnymi oczyma znajdującymi się po dwu stronach podobnej do bicza, zawiniętej do góry trąbki, pod którą ukrywała się obrzydliwa, przypominająca kształtem dziób, paszcza. Skóra ich była doskonale gładka, ale odniosłem wrażenie, iż tuż pod ich powierzchnią kryje się solidny szkielet, który czyni je o wiele mniej kruchymi, niż na to wyglądają.

Pomiędzy pierwszą i drugą parą nóg każdy z nich miał umocowane siodło — dość złożony zestaw z twardym, wysokim oparciem i osłoną w kształcie litery X ochraniającą jeźdźca i utrzymującą go w miejscu. Jeźdźcami byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ubrani w czarne bryczesy i sztylpy i wyglądający na silnych, wytrzymałych, twardych i zdyscyplinowanych. Dostrzegłem też przedmioty, w których odgadłem broń, i to w dość dużym wyborze, od pałek i kopii do czegoś co przypominało pneumatyczne kusze. Wszystko to było tak usytuowane, iż jeździec mimo ograniczeń mógł bez trudu do tej broni sięgnąć.

— To imponujące — powiedziałem Arturowi (i mówiłem to szczerze). — Tyle, że robi to wrażenie prawdziwej armii, kawalerii. Nie przyszłoby mi do głowy, że może być tutaj potrzebna armia.

Artur roześmiał się.

— Potrzebna, wręcz niezbędna — odpowiedział. — Bo widzisz, w tym społeczeństwie, żeby piąć się w górę, musisz kogoś zabić, musisz być silniejszym od innych. Powiedz mi tedy sam, gdybyś był sir Tielem czy reagowałbyś na rzucanie ci dzień po dniu wyzwania ze strony każdego, komu się wydaje, że może cię pokonać? Naturalnie, że nie. To samo dotyczy i innych rycerzy. Bo jakie są profity z tak wysokiej pozycji? Oczywiście, mnóstwo ukłonów i szurania nogami, ale przede wszystkim cała fura kłopotów związanych z administracją. Są prawdopodobnie całe setki panów silniejszych od większości rycerzy, może nawet silniejszych od samego księcia, ale nie są oni zupełnie zainteresowani tą robotą. Jednak są też tacy, których to interesuje. Moim zadaniem jest więc dopilnowanie, by wyzwanie rzucane rycerzowi dziedziny wiązało się z trochę większymi utrudnieniami; pełnię w pewnym sensie rolę policjanta. A jeśli jeden rycerz chce mieć coś, co należy do drugiego, cóż, oni też mogą sobie rzucać wyzwania, tyle że skończyłoby się takie starcie albo śmiercią, albo remisem, bez korzyści dla którejkolwiek ze stron. Wobec tego troszkę sobie walczymy. Jeśli ktoś chce cokolwiek, co należy do tej dziedziny, to musi albo negocjować grzecznie, albo o to walczyć — i tu jest właśnie miejsce dla armii.

Skinąłem głowę, ale moje wyobrażenie o Lilith uległo następnej drobnej korekcie. Wpierw nie mogłem bowiem sobie wyobrazić, dlaczego miano by prowadzić walki w skali lokalnej, po czym doszedłem do wniosku, iż odgrywają one rolę zaworu bezpieczeństwa. Kłótnie i potyczki wypełniają czas i dają zajęcie najbardziej niebezpiecznym ludziom na Lilith — psychopatom, uwielbiającym przemoc podżegaczom, militarystom i tym podobnym. Jeśli chcą sobie rozwalać czaszki, należy dać im tę możliwość, znaleźć ujście dla ich gwałtownej natury i nie pozwolić tym samym zakłócać dobrego, porządnego systemu. Mogłem sobie teraz wyobrazić doskonałego administratora, takiego, który wśród swoich ludzi ma szczególnie wielu sprawiających kłopoty, rozpoczynającego wojny z sąsiadami po to tylko, by zmniejszyć napięcia, albo rozwiać nudę.

— Wuki — mówił Artur — używają tych potężnych tylnych odnóży, by skakać wysoko w powietrze, z żołnierzem w siodle, Dlatego właśnie ludzie są przymocowani, choć ramiona mają swobodne. Mogą bez trudu przeskakiwać ponad stacjonarnymi liniami bojowymi, wykazując bezużyteczność stałych fortyfikacji. Tam na wzgórzu gdzie widać te wszystkie dziury, prawie takie jak w plastrze miodu, stacjonują moje besile, doskonali lotnicy, tworzący, że tak powiem, siły powietrzne. Połącz je z armią lądową, a uzyskasz siłę, która właściwie użyta jest praktycznie nie do pokonania.

Nie wypowiedział tego ostatniego zdania tonem samochwały, ale głosem, w którym czuło się prawdę i przekonanie. Istotnym wyrażeniem tutaj było „właściwie użyta”. Nie miałem wątpliwości, iż Artur musi być świetnym dowódcą w polu.

Musiałem przyznać, że to bardzo dobrze zorganizowany system. Rycerze, otyli i lubiący wygodę, niechętnie rzucali sobie wyzwania. Brak dobrej łączności oznaczał, że zdobycie nowych terenów i skonsolidowanie dziedzin pod jedną władzą byłoby bardzo trudne i nie przynoszące żadnych korzyści. A rzucający wyzwanie rycerzowi musiałby wpierw przedrzeć się przez zamek i jego obronę — niełatwe zadanie. I niezależnie od posiadanej mocy można zginąć od strzały i włóczni dobrze wymierzonych, nawet jeżeli się jest samym Markiem Kreeganem.

Oczyma wyobraźni widziałem rycerzy na przyjęciach czyniących zakłady, czyja armia jest najlepsza i czyj dowódca najzręczniejszy. Sam byłbym skłonny się założyć, iż Artur wygrał wiele spośród podobnych zakładów.

Po zakończeniu inspekcji wróciliśmy do zamku. W oddali widziałem pionków, olbrzymie ich rzesze, pracujących w polu i opiekujących się stadami. Dopiero wówczas byłem w stanie myśleć o nich na poziomie emocjonalnym. Dobę wcześniej byłem wśród nich, a przecież już w tej chwili rozdzielająca nas przepaść społeczna tworzyła nieprzekraczalną barierę. Wydawało mi się, iż jest w tym coś bardzo niewłaściwego, a zarazem bardzo głębokiego, co wiele mówi o klasie rządzącej i rządzonej; nie mogłem jednak w żaden sposób tego uchwycić. Ciągle czułem się bliższy im, a nie ludziom takim jak Artur i Pohn. I ciągle nie byłem równorzędnym przeciwnikiem nawet dla najniższego rangą, najgłupszego stajennego tutaj w zamku, o ile należał do klasy nadzorców.

Udaliśmy się do jadalni nadzorców i dopiero tam zdałem sobie sprawę z własnego głodu. Od lekkiego śniadania minęło już wiele godzin i chociaż nie pracowałem, by spalić to co zjadłem, to jednak przyzwyczajony byłem do większych objętościowo porcji.

— Zostawię cię tutaj — powiedział Artur. — Przez kilka najbliższych dni będziesz miał czas, by zapoznać się z zamkiem. Odpręż się, porozmawiaj z ludźmi, zapoznaj się z systemem. Kiedy będziemy gotowi, rozpoczniesz zajęcia, które pokażą, jak dalece można rozwinąć twą moc. — Zmarszczył krzaczaste brwi i popatrzył na mnie twardym wzrokiem. — Nie bądź zbyt pewny siebie podczas tych zajęć, chłopcze. Pamiętaj, iż nie jest to tylko sprawdzian mocy i siły woli, ale również test na inteligencję. Pamiętaj, jaki był koniec Kronlona. — I po tych słowach odszedł.

Podświadomie wyczuwałem, iż były to słowa podyktowane życzliwością do mnie ze strony tego dziwnego, arystokratycznego mężczyzny. Zastanawiałem się nad ich znaczeniem podczas posiłku — najlepszego, jaki jadłem od miesięcy — i wydawało mi się, że rozumiem, co miał na myśli.

Celem rządzących było rozwijanie twej mocy po to, byś mógł lepiej dopasować się do istniejącego systemu i tym samym lepiej służył swoim szefom. Załóżmy jednak, iż poszło ci nad miarę dobrze. Jeśli okażesz, się silniejszy od posiadających rangę pana, czy twój gospodarz i przełożony pozwoli ci żyć? Mało prawdopodobne. Z drugiej strony, ociąganie się i kiepskie wyniki mogą cię rzucić z powrotem w błoto, między pionków. Podstępny i chytry to system społeczny.


Kilka następnych dni spędziłem na zawieraniu przyjaźni z, niektórymi członkami personelu zanikowego, na poznawaniu samego zamku, jego rozkładu i przeróżnych przejść, zwanych eufemistycznie korytarzami służbowymi, a nie figurujących na planach. Od poznanych osób dowiedziałem się kilku pożytecznych rzeczy, między innymi również i tego, że przyjęcie, jakie się tutaj odbywało w wieczór mojego przybycia, wydane było na cześć samego Marka Kreegana, który złożył na zamku jedną z tych swoich niespodziewanych wizyt. Nikt go nie widział; nawet ci, którzy usługiwali podczas bankietu, nie potrafili powiedzieć, jak wyglądał władca Lilith. Byłem prawie pewien, iż nawet właściciel zamku nie wiedział, który z jego gości był Kreeganem, człowiekiem którego zdolność zaciemniania umysłów była wręcz legendarna, a namiętność do zachowania anonimowości — absolutna. Formalnie gościem honorowym pozostawał książę Kosaru, jednak wszyscy obecni wiedzieli, iż Kreegan był tam obecny.

Czy ciągle jeszcze tu jest? Dręczyło mnie to pytanie i z podejrzliwością przyglądałem się wszystkim należącym do klasy panów, których spotykałem na swej drodze, a którzy nie należeli do dziedziny Zeis.

Od czasu do czasu wpadałem do sekcji medycznej, głównie po to, by sprawdzić, co dzieje się z tymi dziewczętami leżącymi na kamiennych blokach, a szczególnie z Ti. Nie mogłem zrozumieć swojej manii na jej punkcie; w przeszłości zawsze potrafiłem zachować chłodną rezerwę w stosunku do partnerek seksualnych, a nawet i do przyjaciół. Większość z nich posiadała zresztą osobowość płytką i powierzchowną, a ci, którzy reprezentowali sobą coś więcej, stanowili dla mnie pewne niebezpieczeństwo, skoro i tak w jakimś momencie mogłem otrzymać rozkaz ich likwidacji. Martwiła mnie ta sytuacja, bowiem zawsze dokładnie wiedziałem, kim jestem, czego pragnę i jakie jest moje miejsce we wszechświecie.

Calu Tremonie, w kogo zamienia mnie to twoje ciało? Czyżbym już przestał być odporny na czynniki emocjonalne? Czyżbym stracił tę odporność, która, jak wierzyłem, odróżniała mnie od reszty ludzkości?

Moje usiłowania, by spotkać Pohna, nie powiodły się. Wyglądał na bardzo zajętego człowieka i trudno go było złapać w jakimś jednym, konkretnym miejscu. Lekarz w świecie, gdzie nikt nie chorował i gdzie większość okaleczeń zabliźniała się sama, a brakujące członki potrafiły się zregenerować, miał mnóstwo czasu na badania naukowe, a ja domyślałem się w jakim kierunku te badania są prowadzone. Od jego asystentów dowiedziałem się, że to on był odpowiedzialny za superstworzenia w armii Artura, za hodowlę selektywną i za manipulację genetyczną, i że te wspaniałe wyniki uzyskał jedynie za pomocą samej siły woli. Ktoś tak podobny bogu nie mógł się zapewne oprzeć chęci przeprowadzania takich samych eksperymentów na ludziach.

Złapałem go wreszcie pewnego popołudnia, a on wyraźnie ucieszył się na mój widok. Widocznie należałem do niewielkiej grupki osób zainteresowanych jego pracą, choć zdałem sobie sprawę, że moje z nim kontakty to stąpanie po bardzo niepewnym gruncie. Na swój sposób był on co najmniej tak niebezpieczny jak Artur, a to dlatego, iż jego moc sięgała znacznie dalej i była o wiele subtelniejszej natury.

Ponownie znaleźliśmy się w owym niesamowitym, robiącym wrażenie kostnicy, pokoju z dwunastką uśpionych dziewcząt. Zauważyłem, że Ti jest ciągle wśród nich.

— Jak one się odżywiają? — spytałem. — Jak je chronisz przed problemami z krążeniem i innymi kłopotami wynikającymi z braku ruchu? Chociażby przed kłopotami związanymi z czynnościami fizjologicznymi?

Zachichotał.

— To sprawy rutynowe — wyjaśniał. — Ja i moi asystenci zajmujemy się każdą z nich co cztery godziny. To zupełnie proste. Popatrz.

Podszedł do najbliżej leżącej dziewczyny, zbadał ją pobieżnie i cofnął się o dwa kroki.

— Kira, usiądź — zaproponował raczej, niż rozkazał.

Dziewczyna, ciągle nieprzytomna, z zamkniętymi oczyma, ale z regularnym oddechem, usiadła. Był to dość makabryczny widok, jak gdyby nieboszczyk ożywił się, nie wracając tak naprawdę do życia.

— Otwórz oczy, Kira — poinstruował ją, używając ciągle tego samego, delikatnego tonu.

Otworzyła oczy, ale widać było, iż te ogromne, piękne, brązowe oczy są puste i nie kryje się za nimi żadna myśl.

— Zejdź z łóżka i stań obok niego, Kira — polecił jej Pohn, a ona znów jednym płynnym ruchem uczyniła, co jej kazano.

Ja, który nieraz już w życiu zabijałem bez głębszego zastanowienia i widziałem wiele horrorów, tym razem poczułem lekki dreszcz.

— Zachowuje się jak automat, jak android — powiedziałem.

Pohn skinął głową.

— Tak, tak, bardzo podobnie — przyznał. — Android ma równie złożoną budowę co ciało ludzkie. Tutaj, mając takie możliwości techniczne, pewnego dnia poznam tajemnicę organizmu Wardena. Dzięki materiałowi takiemu jak te dziewczęta udało mi się zajść o wiele dalej, niż ośmielałem się marzyć, kiedy to wszystko zaczynałem.

— Czy one są… świadome… tego, co się dzieje? — zapytałem.

— Och nie, nie, nie — zapewnił mnie. — Byłoby to nazbyt okrutne. Na podstawie wielu eksperymentów udało mi się określić położenie kluczowych połączeń nerwowych, mówiąc językiem w miarę zrozumiałym dla laika. Część mózgu odpowiedzialna za myślenie znajduje się jakby w stanie głębokiego snu, podczas gdy reszta, jego część fizyczna, że tak powiem, może być obudzona i poddana bodźcom — nazywam to motywacją zewnętrzną — i wykonywać czynności, których świadomie nigdy by nie wykonywała. Zaraz ci to zademonstruję. Kira, idź za mną w odległości jednego kroku i kiedy się zatrzymam, ty również się zatrzymaj, a kiedy ruszę ponownie, ruszaj za mną.

Dziewczyna szła za nim, jak jej polecono, i kiedy wyszli z pokoju, poszedłem za nimi. Wkrótce znaleźliśmy się w małym laboratorium, którego ściany były litą skałą, ostrą i chropawą. Ustawił ją na wprost jednej ze skalnych ścian, w odległości nie mniejszej od trzech metrów.

— W kluczowym okresie dojrzewania Kira potrafiła wpływać na wzrost roślin i wywoływać niewielkie trzęsienie ziemi w swoim otoczeniu. Potem ta moc zanikła, co zdarza się prawie wszystkim, i Kira znalazła się tutaj. Pracując nad nią, byłem w stanie odkryć dużą liczbę stymulatorów chemicznych oddziaływujących na pewne obszary mózgu. Ona dostarcza mocy i stymulatorów, a ja siłę woli. — Rozejrzał się po pustyni pomieszczeniu. — Czy czujesz tutaj obecność organizmu Wardena?

Wyczuwanie tej dziwnej formy życia wokół siebie nawet w obiektach nieożywionych stało się już moją drugą naturą. Czułem ją naturalnie w każdej cząsteczce skały tworzącej ten pokój; skinąłem więc twierdząco głową.

— Doskonale. A teraz przyglądaj się pilnie. Kira, chcę byś za pomocą umysłu utworzyła w tej skale pięćdziesięciocentymetrową dziurę w kształcie sześcianu, na wysokości dwóch metrów. — Zrobił dwa kroki w tył, a ja z zupełnie niewiadomego powodu cofnąłem się tak daleko, jak tylko mogłem.

Czułem, że Pohn koncentruje się na niej, prawdopodobne wyzwalając owe bodźce, stymulatory czy też enzymy, które zwiększają moc.

— Teraz, Kira — wyszeptał.

To, co nastąpiło, mogło niemal rozczarować. Żadnego błysku światła, żadnego grzmotu, nic z tych rzeczy. Po prostu… cóż…

Usłyszałem ciche stuknięcie, a potem jakby dźwięk spadającego tynku, czy ziemi osuwającej się w przepaść. Dźwięk niezbyt głośny, a jednak w ścianie pojawił się wycięty z niej sześcian, w którym widoczna była kupka drobnego proszku.

Dr Pohn podszedł do ściany, wymiótł proszek dłonią i gestem polecił mi, bym się zbliżył. Myśl, iż znajdę się na ścieżce takiej mocy, nie wpływała na mnie uspokajająco, ale zbadałem owo zagłębienie stworzone przez dziewczynę pod kierunkiem drą Pohna. Było doskonale gładkie, posiadało regularne wymiary i nic nie wskazywało na sposób, w jaki zostało uformowane.

— To jedynie dowód na to, iż potencjał tkwi w każdym z nas — powiedział doktor. — Z jakiegoś powodu jest on większy u kobiet niż u mężczyzn. Kobiety chyba posiadają większą moc, ale bardziej niepewną i mniej kontrolowaną. Mam tu dziewczęta, które byłyby w stanie zamienić ten zamek w pył, gdyby dostarczono im odpowiednich stymulatorów i odpowiedniej motywacji.

— Wydawałoby się, iż boss i jego przełożeni mogą uważać cię za pewne zagrożenie w tej sytuacji — zauważyłem.

Roześmiał się i pokręcił głową.

— Och, nie. Jestem całkiem silny, całkiem potężny, ale nie mam ochoty być rycerzem. Oznaczałoby to bowiem koniec mojej pracy badawczej. Nie jestem dla nikogo zagrożeniem, ponieważ wszyscy znają mój brak ambicji, jeśli chodzi o stanowiska. Tak naprawdę to mnie zachęcają, bym kontynuował moją pracę, bo może im ona jedynie pomóc. Pan Artur, na przykład, interesuje się jedną z dziewcząt, która, jak sądzimy, mogłaby unieruchomić atakującą, nieprzyjacielską armię, a być może nawet rozpylić ją na cztery wiatry.

Rozmawiając wracaliśmy do „kostnicy”, a przypominająca zombi Kira szła posłusznie za nami.

— Którą z nich się interesuje? — spytałem, czując skurcz w żołądku.

— Tą — odpowiedział, wskazując, czego się zresztą obawiałem, na Ti.


Nabierałem coraz większej wprawy w odnajdywaniu sekretnych przejść i pomieszczeń. Och, przyznaję, że omijałem te, które były strzeżone i zabezpieczone specjalnymi pułapkami, bo prowadziły do apartamentów sir Tiela, ale pozostałe uważałem za bardzo wygodne i przydatne. Można było praktycznie mieszkać w tych znajdujących się wewnątrz murów przejściach i korytarzykach, choć trudno byłoby uniknąć spotkania z ich innymi użytkownikami — tymi, którzy byli na służbie (szpiegowaniu) Czy przebywali tam dla rozrywki, takiej jak voyeurism czyli podglądanie. Wszyscy ich naturalnie znali, lecz nikt nie zwracał na nich większej uwagi.

Pobieranie lekcji i ćwiczenia rozpocząłem jakiś tydzień po przybyciu do zaniku i było to nareszcie to, czym byłem najbardziej zainteresowany. Moją nauczycielką była Vola Tighe, siostra matrony, która przed kilkoma dniami wpuściła mnie za bramę. W przeciwieństwie do swej siostry, Vola była osobą bardzo poważna, znającą i siebie, i swoje obowiązki. Sądząc jedynie po wyglądzie zewnętrznym, mogły być bliźniaczkami, i może nimi były naprawdę.

— Jak wiesz, najważniejszy jest tutaj bodziec chemiczny — powiedziała. — Sztuczka polega na umiejętności kontrolowania siebie samego, tak żeby być w stanie sięgnąć w głąb własnej głowy i uruchomić to, co nam jest potrzebne, i dokładnie w tym momencie, w którym tego potrzebujemy, po czym kierować tym jedynie siłą naszej woli. Każdy mieszkaniec Lilith posiada potencjalnie takie możliwości; różnica leży w psychologii. Nie każdy bowiem — nawet nie większość, dzięki Bogu — posiada tę zdolność koncentracji, tę silę woli i inteligencję niezbędną do opanowania i zastosowania właściwej techniki.

— Dr Pohn ma inny pogląd na te sprawy — zauważyłem. — Uważa, iż rodzimy się już z różnymi poziomami tego stymulatora w naszych organizmach i jesteśmy ograniczeni jego ilością.

— Ten zboczeniec — za reagowała z obrzydzeniem. — Jeszcze na pograniczu znany był z szarlatanerii. Jest jedynie sadystą ze skłonnościami do dziewczynek, pamiętaj o tym. Boss spełnia jego zachcianki, częściowo z obawy przed nim, jak sądzę, ale głównie dlatego, że Pohn karmi go tymi pseudonaukowymi bzdurami, żeby potwierdzić to, co sir Tiel pragnie usłyszeć. To obrzydliwe, co on wyczynia z tymi biednymi dziewczętami; za podobne praktyki został tu zresztą zesłany. Jednak tak długo, jak ogranicza swoje eksperymenty do pionków, jest całkiem bezpieczny.

Tak długo, jak ogranicza eksperymenty do pionków… Przypomniałem sobie, że sam potępiałem wieśniaków, że mój stosunek do nich był bardzo podobny i że taki stosunek był całkowicie logiczny. A przecież gdzieś musiał tkwić błąd w moim rozumowaniu, skoro niewłaściwość takiego lekceważącego stosunku do większości ludności Lilith nie dawała mi ciągle spokoju. W świecie cywilizowanym sprawy wyglądały zupełnie inaczej, mówiłem sobie. Tam większością był Homo superior, o doskonałym umyśle i ciele, mający równy udział i w pracy, i w wygodnym życiu, i żyjący w spełnionym marzeniu o utopii. Tam nieudacznicy wyrzucani byli na rubieże lub wyszukiwani i likwidowani przez takich jak ja, albo…

Albo zsyłani na Romb Wardena.

Jeśli to Vola miała rację, a nie Pohn, mówiłem sobie, to mogło to oznaczać, iż przekształcenie tej zakażonej klasowością tyranii w prawdziwy raj jest teoretycznie możliwe i jak najbardziej pożądane. Nietrudno bowiem było dostrzec istniejące tu paralele z historią rodzaju ludzkiego. Posiadający władzę zawsze przecież niewolili masy i gromadzili bogactwo, aż w końcu masy powstawały przeciw niesprawiedliwości i wybuchała rewolucja obalająca tyranów. W przypadku stworzonej przez człowieka cywilizacji potężny wybuch technologii odesłał pojęcie ciężkiej pracy fizycznej na karty podręczników historii i wyposażył każdego w osobisty komputer. Kontrola nad technologią stanowiła klucz do postępu ludzkości; kontrola mocy Wardena byłaby miejscowym odpowiednikiem tamtej kontroli. Gdyby można było każdego nauczyć korzystania z tej mocy, ludzie tacy jak Polni byliby zbędni i zostaliby starci z powierzchni ziemi. Zdałem sobie sprawę z tego, iż Vola nie rozumiała konsekwencji wynikających z jej własnego rozumowania, że nie doprowadziła tego rozumowania do ostatecznych, logicznych wniosków, ja jednak wiedziałem już, jakiej sprawie poświęcę całe swe życic, kiedy… kiedy co?

Kiedy zostanę władcą Lilith.

Wróciłem do ćwiczeń.


Większość informacji wstępnych była podstawowej natury, dużo ezoterycznej biologii, dużo historii Rombu Wardena i tym podobnych spraw. Większość też była mi już znana, włącznie z ćwiczeniami umysłowymi, bowiem podobne przechodziłem podczas szkolenia na agenta. Było to wszystko śmiesznie łatwe i najprawdopodobniej stanowiło jedynie wstęp do poważniejszych ćwiczeń. W tych pierwszych dniach brakowało mi właśnie owego klucza, owego katalizatora. Potrafiłem już regulować wiele autonomicznych funkcji własnego organizmu, takich jak bicie serca czy oddychanie, i posiadłem też zdolność neutralizowania głównych ośrodków bólu. Wymagało to ode mnie pewnego dostosowania się do nowego ciała, ale przy pewnej wprawie nietrudno mi było przejąć nad nim całkowitą kontrolę. A przecież ci ludzie nie posiadali jakiejś cudownej psychiki, nie byli cudotwórcami; dysponowali jednak jakimiś atutami, na których poznaniu bardzo mi zależało.

Poczyniłem mimo wszystko takie postępy, że już czwartego dnia Vola zadecydowała, iż jestem gotów. Weszła do mojej ccli z małym kociołkiem z tykwy i rozpaliła pod nim ogień. Z małego, skórzanego woreczka wlała do tykwy jakiś przezroczysty, złocisty płyn i doprowadziła go do stanu wrzenia. Unoszące się w powietrzu opary spowodowały, że poczułem się lekko i beztrosko.

Usatysfakcjonowana, że wszystko jest tak jak trzeba, zwróciła się do mnie.

— To jest narkotyk — wyjaśniła całkiem bez potrzeby. — Jedna z pierwszych grup badawczych, która znalazła się tutaj bez możliwości powrotu, rozpoczęła eksperymenty z miejscową florą i fauną. Jej członkowie rozumieli, iż muszą poznać środowisko, w którym im przyszło żyć. Ta konkretna mikstura zawiera najlepszy katalizator, jaki udało im się odkryć dla organizmu Wardena. Powoduje on trwale zmiany w ciele człowieka po pewnym czasie, ale tylko wtedy, kiedy zastosujemy ją co najmniej kilkadziesiąt razy. Dokładnie odmierzona dawka, podawana w równych odstępach czasu, zmienia kluczowy element w strukturze komórki, przekazując informację, by tak rzec, organizmowi Wardena, iż ma on dokonać niewielkiej korekty w równowadze enzymatycznej komórki. Wypij to teraz, wszystko, jeśli możesz, a gdyby było trochę za gorące, pozwól, by lekko ostygło. Wyższa temperatura ułatwia jedynie jej wchłanianie do krwi.

Skinąłem głową i powiedziałem, że rozumiem. W środku jednak aż kipiałem z radości. To właśnie był ten atut, klucz do prawdziwej mocy. Wypiłem chciwie parujący napój, parząc się przy tym w język, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Smakował gorzko i obrzydliwie, jednak i tak o wiele lepiej, niż się spodziewałem. W pewnym sensie taki napój wydawał się czymś logicznym. Był przecież naturalnym produktem Lilith, zawierał organizmy Wardena we własnych cząsteczkach i stanowił naturalne dopełnienie tego wszystkiego, co mi opowiadano na temat zjawiska Wardena.

Pozostawało jedynie pytanie, na które zapewne nie ma prostej odpowiedzi. W jaki sposób mógł w ogóle ktoś wpaść na takie rozwiązanie? Przyznaje, że o to samo można by zapytać w związku z większością wielkich odkryć. Prawdopodobnie przypadek.

Mikstura paliła mi wnętrzności, ale nie odczuwałem żadnych innych bezpośrednich skutków jej działania. Popatrzyłem na Volę.

— Skoro jest to rzeczywiście klucz chemiczny, dlaczego nie działa na wszystkich? Dlaczego nie działa na pionki?

Uśmiechnęła się z lekką wyższością.

— Wywiera on na nich jedynie niewielki, przypadkowy i na ogół destrukcyjny wpływ. Zauważyliśmy, iż wpierw należy osiągnąć jakiś poziom mocy, by móc go zastosować i by zadziałał. Twoja potyczka z nieszczęsnym nadzorcą przygotowała grunt, spowodowała, iż mózg twój gotów jest zaakceptować to, co właśnie się w tej chwili dzieje. Bo widzisz, to także jest test. Każdy, kto nie dysponuje mocą, zmarłby od tej trucizny.

Zakasłałem lekko i spojrzałem na nią zdziwiony.

— Świetny moment, żeby mi o tym powiedzieć.

— Usiądź i odpręż się — poinstruowała mnie rozbawionym głosem. — Pozwól jej działać.

I rzeczywiście zacząłem odczuwać pierwsze oznaki działania tego napoju, jego dziwne, lekko halucynogenne skutki. Wymiary pokoju uległy zmianie, a sama Vola i kociołek, który właśnie odstawiała, zamgliły się, rozmazały i zniekształciły. Czułem, że mam wypieki jak przy gorączce i że jestem mokry od potu.

Vola podeszła, ujęła moją twarz w dłonie, obróciła ją nieco i badawczo przyjrzała się moim oczom. Skinęła głową i cofnęła się.

— A teraz — powiedziała głosem, który brzmiał pusto w moich uszach i pobrzmiewał echem — zobaczymy, jaka jest twoja prawdziwa siła.

Zniekształcenia w otoczeniu znikły, zastąpione innym rodzajem percepcji, możliwe iż równie fałszywym. Nagle wszystko wydało mi się bardzo ostre, bardzo wyraźne i pełne szczegółów. Jak gdybym przedtem cierpiał na głęboką krótkowzroczność, a teraz przywrócono mi pełnię ostrości widzenia.

Widziałem bowiem nie tylko pokój, ludzi i przedmioty; widziałem także organizm Wardena. Widziałem go i słyszałem w sposób zupełnie mi przedtem nie znany. Po raz pierwszy zrozumiałem, jak dr Pohn mógł dosłownie zajrzeć do komórek, a fizyk, na przykład, w głąb cząsteczki. Cały wszechświat otwierał się przede mną, wielki i mały, w zależności od tego, na czym skupiłem swą wolę, i mogłem widzieć każdą jego część, nieważne jak drobną. Było to uderzające do głowy, boskie uczucie, którego ktoś spoza Lilith nie byłby w ogóle, sobie w stanie wyobrazić. I cały czas myślałem: to nie jest wywołana narkotykiem halucynacja, to nie pomyłka zmysłów — to rzeczywistość!

Oprócz wyczuwania organizmu Wardena w otoczeniu, byłem co najmniej równie świadom jego obecności wewnątrz samego siebie. Niewiarygodnie drobniutkie istoty znajdowały się we mnie, tworzyły ze mną jedność, były częścią mnie samego. Sięgnąłem do nich, dotknąłem ich i poczułem, że odwzajemniają mi się takim samym psychicznym dotknięciem, wyczułem przyjemność i podniecenie tych żyjątek, związane z faktem rozpoznania przeze mnie ich egzystencji. A przecież stanowiły one cząstkę większego organizmu, organizmu, na który składało się wszystko, co istniało na tej zwariowanej planecie, wszystko powiązane ze sobą, tworzące jedność, utrzymujące łączność, tak jak komórki ciała utrzymują łączność z własnymi częściami i z komórkami wokół siebie.

— Teraz już znasz to uczucie — usłyszałem głos Voli. — Teraz już znasz prawdę o mocy. Teraz możesz jej użyć, możesz ją formować, naginać do swej woli, nadawać jej kierunek.

Odwróciłem się i popatrzyłem na nią, jak gdybym ją ujrzał po raz pierwszy. Kronlon świecił niematerialnym blaskiem, bardziej wyczuwalnym niż widzialnym, kiedy zebrał swą ograniczoną moc przeciwko mnie. Vola również świeciła, ale jej światło było intensywniejsze, o tyle intensywniejsze, że Kronlon przy nim wyglądał na coś mniej niż pionek, mniej niż drzewo czy źdźbło trawy. Nie była to jasność w sensie fizycznym; postronny obserwator nie dostrzegłby nic. Był to płomień wewnętrzny wyczuwany przez drobniutkie organizmy wewnątrz mnie i mnie przekazywany.

Wskazała — promienna, nadprzyrodzona istota — na wiklinowy fotel stojący w rogu celi, a ja podążyłem wzrokiem za jej ramieniem, by skupić się na nim.

— Nie patrz na fotel — instruowała — lecz w jego wnętrze. Nawiąż kontakt z tym, co się w tym wnętrzu znajduje.

Dokonanie tego było śmiesznie łatwe i nie wymagało z mej strony żadnego wysiłku umysłowego. Spojrzałem tylko i… znałem już ten fotel, tworzyłem z nim jedność, widziałem, jak jest zbudowany i w jaki sposób związane są ze sobą jego cząsteczki.

— Rozkaż mu, by się rozpadł, lecz nie zabijaj tego, co znajduje się w jego wnętrzu — poleciła mi Vola. — A potem spraw, by powrócił do poprzedniego stanu.

Zmarszczyłem brwi, usiłując pojąć dokładnie, to co mówiła. Po czym nagle dostrzegłem znaczenie jej słów w całej jego złożoności. Ten fotel był żywy, tworzył, na czyjś rozkaz, całość jak jeden organizm, a organizmy Wardena postępowały wbrew swej naturze, by utrzymać stabilność tego układu i pozostać krzesłem. Geometria układu była dla mnie oczywista i należało jedynie go rozbić i pozwolić znajdującym się w jego wnętrzu organizmom przywrócić komórki fotela — w jakiś sposób ciągle żywe, choć dawno temu oddzielone od rośliny matecznej — do ich normalnego stanu.

Fotel uległ gwałtownej dekompozycji, ale nie rozpadł się na kawałki. Rozpadały się stare układy, powstawały nowe, układy tworzone instynktownie przez istoty w jego wnętrzu. Wyglądało to tak, jak gdyby fotel zamienił się w pył, a ten zawirował i jego małe cząsteczki połączyły się, tworząc nową serię kształtów, w dziwny sposób właściwych.

Tam, gdzie przedtem stał fotel, znajdowały się teraz łodygi siedmiu roślin matecznych, z których wycięto trzciny na budowę fotela. Rośliny żyły i ciągnęły z kamiennej podłogi potrzebne im substancje odżywcze.

— A teraz — wyszeptała Vola, najwyraźniej pod wrażeniem tego, co obserwowała — złóż z tego na powrót fotel.

To mnie przystopowało. Do diabła, przecież ten układ jest niewiarygodnie złożony. Mogę go naturalnie rozbić, ale przywrócić do stanu pierwotnego to zupełnie inna sprawa.

Zepsuła mi całą radość, pomyślałem kwaśno. A miałem tyle uciechy i czułem się jak bóg.

— Lekcja następna — powiedziała. — Moc bez wiedzy i umiejętności jest zawsze destrukcyjna. Bez trudu można coś rozbić, ale trzeba wiele się uczyć, by budować, a nie niszczyć.

— Ale jak? — zawołałem pełen frustracji. — Skąd mam wiedzieć, jak budować, jak tworzyć?

Roześmiała się.

— A czy potrafiłbyś zrobić taki fotel? Czy potrafiłbyś wziąć siekierę, ściąć łodygi odpowiedniej długości i połączyć to wszystko razem, by stworzyć taki właśnie przedmiot?

Zastanowiłem się nad tym. Potrafiłbym?

— Nie — zmuszony byłem odpowiedzieć. — Nie jestem stolarzem.

— Na Lilith jest podobnie pod tym względem jak gdzie indziej — powiedziała. — Właściwe użycie mocy w jakiejś konkretnej dziedzinie jest rzeczą ważną, ale wymaga zapamiętania odpowiednich układów i praktyki. Posiadamy tu jednak pewien atut, którego brak jest tym, którzy mocą nie dysponują — kontynuowała, a ja zauważyłem, że podeszła do drzwi, wyszła na chwilę i wróciła z identycznym fotelem, który ustawiła w rogu pomieszczenia obok roślinnych łodyg. — Popatrz na ten fotel — rozkazała. — Utwórz z nim jedność. Poznaj jego układy.

Uczyniłem, co mi kazała, i okazało się to o wiele łatwiejsze niż poprzednim razem, szczególnie, że już wiedziałem, czego szukać.

— A teraz, uważając ten fotel za model, złóż tamten — poleciła mi.

Zmarszczyłem brwi. Najpierw ściągnięto mnie z wyżyn boskości, a teraz kazano mi wznieść się tam ponownie.

— Czy to w ogóle możliwe? — wydusiłem z trudem.

— Owszem, jeśli dysponuje się odpowiednią mocą — odrzekła. — Nadzorcy potrafią zniszczyć, a także, w ograniczonym stopniu, stabilizować przedmioty, które sami wykonają. Ty już wykazałeś się mocą nadzorcy. Jednak nadzorca, podobnie jak pionek, musi zbudować każdy przedmiot w sensie fizycznym. Pan potrafi znacznie więcej. Może on wziąć elementy składowe, z których coś jest zbudowane i ułożyć je zgodnie ze swoim życzeniem. Czy jesteś panem, Tremon? Czy potrafisz nim być?

Zdawałem sobie sprawę z tego, iż naciska na mnie i wahałem się. Podejrzewałem, że to nie wchodzi już w zakres tej lekcji i tego, co mieliśmy udowodnić. Czyżbym dokonał tego, przed czym ostrzegał mnie Artur — czyżbym zrobił to, czego ode mnie oczekiwano, zbyt dobrze i bez niezbędnego wysiłku? Czy powinienem podjąć tę próbę, której żądała?

Do diabła z tym wszystkim, powiedziałem sobie. Zobaczmy z jakiego materiału jestem zbudowany i sprawdźmy czy komputer, który zdecydował, iż jestem najbardziej odpowiednią osobą do wykonania tego zadania, wiedział, co robi. Jeśli tkwił we mnie potencjał na pana, a lepiej żeby tak właśnie było, chciałbym się o tym przekonać. Zbyt dużo czasu straciłem w błocie i szlamie, czekając na odpowiedni moment, i teraz brakowało mi już cierpliwości.

Ponownie wpatrzyłem się w fotel, przejrzałem jego układy i to, co go trzymało i wiązało. Potem popatrzyłem na dziwne rośliny, rosnące tam, gdzie przedtem stał pierwszy fotel i połączyłem się z organizmami Wardena w ich wnętrzu, próbując nie tracić jednocześnie kontaktu, wspólnoty, z fotelem. Była to trudna, kuglarska sztuczka, bowiem struktura molekularna obydwu była taka sama, a nie należało ich mylić.

Rozkazałem organizmom Wardena w roślinach, by się ponownie rozłączyły, by rozwiązały obecny roślinny układ. Mając je na psychicznym, by tak rzec, oku, całą uwagę skoncentrowałem na fotelu, na jego układach, na sposobie, w jaki były połączone i powiązane.

Popełniłem wiele falstartów i wiele pomyłek; w pewnym momencie o mało nie spowodowałem rozpadnięcia się fotela, zamiast połączenia i przemiany roślin. Nie wiem, jak długo to trwało, ale wreszcie odniosłem sukces. Dwa fotele stały obok siebie jak dwa bliźniaki pochodzące z masowej produkcji jakiejś kontrolowanej przez komputery fabryki. Mokry byłem od potu, w głowie mi huczało, ale dokonałem tego. Całkowicie wycieńczony osunąłem się na podłogę, łapczywie chwytając powietrze w płuca. Vola jednakże była bardziej niż zadowolona.

— Myślałem, że nie dam rady — przyznałem, oddychając tak ciężko, jak gdybym podnosił głazy.

— Zaiste jesteś silny, Calu Tremonie — odrzekła. — Bardzo silny. Wielu spośród moich byłych więźniów zostało panami, ale jedynie czterech wykonało to ćwiczenie po jednorazowej dawce. Większość nigdy nie była w stanie go wykonać i ci pozostali nadzorcami. Wielu, jak Kronlon, nie potrafiło nawet rozłożyć tego fotela, nie zabijając znajdujących się w jego wnętrzu organizmów. Inni potrafią to uczynić, ale nie więcej. Bardzo niewielu potrafi dokonać ponownego złożenia, a jedynie czterech — teraz już pięciu — uczyniło to podczas pierwszej próby. Będzie ci szło coraz łatwiej, choć trzeba powiedzieć, iż układy w takim fotelu są stosunkowo proste w porównaniu z innymi obiektami.

— Ta czwórka — naciskałem, mimo iż byłem kompletnie wykończony. — Czy to ktoś, kogo znam?

Wzruszyła ramionami.

— Jeden z nich to mój bratanek, boss Tiel — odpowiedziała. — A także dr Pohn i pan Artur. I Marek Kreegan.

Poderwałem głowę do góry.

— Co? Uczyłaś go?

Skinęła głową.

— Naturalnie. To było dawno temu. Byłam wtedy młodziutka, nie miałam więcej niż szesnaście czy siedemnaście lat, ale byłam tutaj, jak zresztą zawsze. Należy bowiem do tych niewielu tubylców posiadających znaczną moc.

Ta sprawa była bez wątpienia interesująca, ale informacja dotycząca Marka Kreegana interesowała mnie jeszcze bardziej. Wyjaśniało to bowiem, dlaczego powracał tutaj od czasu do czasu i dlaczego zgodził się, by przyjęcie na jego cześć odbyło się właśnie w tym miejscu. Kilkadziesiąt lat temu Kreegan również wylądował tutaj, w dziedzinie Zeis, pracował na tych samych polach, został przyprowadzony do zamku — o ile zamek już istniał — i był szkolony przez młodziutką Volę. Zbyt wiele tu się działo, by miało to być jedynie przypadkiem. Naturalnie, zaaranżowała to Konfederacja. Wybrała człowieka najbardziej odpowiadającego charakterystyce Kreegana jako agenta i wysłała go w te same miejsca, w te same warunki. Widziałem teraz jasno ich sposób rozumowania i muszę przyznać, iż nie mogłem odmówić mu logiki.

— Założę się, że ty zrobiłaś fotel za pierwszym razem — powiedziałem.

Uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie.

— Powiedz mi o Kreeganie — nalegałem. — Jaki on jest?

Wstała, cofnęła się dwa kroki i przyglądała mi się przez chwilę badawczo.

— Podobny do ciebie, Calu Tremonie. Bardzo podobny do ciebie.

Nic więcej jednak nie chciała powiedzieć i zostawiła mnie, żebym doszedł do siebie i zwalczył ten okropny ból głowy, będący skutkiem zażycia narkotyku.

Moc miała swą cenę.

Загрузка...