Rozdział drugi ZSYŁKA

Z wyjątkiem regularnych posiłków, nie było nic innego, co mogłoby wskazywać na tempo upływu czasu, ale była to niewątpliwie długa podróż. Nie marnowano pieniędzy na przewożenie więźniów najszybszymi z możliwych tras, to pewne.

W końcu jednak zacumowaliśmy do statku bazy, znajdującego się jakąś jedną trzecią roku świetlnego od systemu Wardena. Poinformowały mnie o tym nie jakieś szczególne wrażenia i odczucia, lecz raczej ich brak — wibracja, która towarzyszyła mi od dłuższego czasu, ustała. Poza tym, niewiele się zmieniło; podejrzewam, iż czekano na tak duży kontyngent skazanych ze wszystkich stron galaktyki, który uczyniłby lądowanie operacją opłacalną. Mogłem więc jedynie siedzieć na koi i po raz milionowy analizować w myślach dostępne mi dane, od czasu do czasu przetrawiając fakt, iż prawdopodobnie jestem zupełnie blisko mojego dawnego ciała (w takich to kategoriach zacząłem o nim myśleć). Zastanawiałem się też, czy ono samo przypadkiem nie przychodziło tutaj raz na jakiś czas, żeby sobie na mnie popatrzeć, ot lak, ze zwykłej ciekawości — na mnie i na trzech pozostałych, którzy prawdopodobnie również byli w pobliżu.

Miałem też dość czasu, by pomyśleć o sytuacji na Rombie Wardena i o powodach, dla których tak znakomicie nadawał się na więzienie. Nie przyjąłem bowiem tego, co mi opowiadano, bez żadnych zastrzeżeń — nie istniało przecież więzienie doskonale — chociaż to tutaj było takiej doskonałości bliskie. Wkrótce po wylądowaniu na Lilith, kiedy zacznę tam żyć i oddychać jej atmosferą, zostanę zainfekowany dziwacznym, super — mikroskopijnym organizmem, który zajmie się wewnętrzną gospodarką każdej komórki mego ciała. Będzie lam sobie żył, ciągnąc pokarm z mojego organizmu, ale i zarabiając na własne utrzymanie przez trzymanie na odległość mikroorganizmów chorobotwórczych, infekcji i tym podobnych zagrożeń. Jedyne, co to stworzenie posiadało, to wola przetrwania, a przetrwać mogło tylko wówczas, kiedy i ty przetrwałeś.

Jednak do życia potrzebne mu było coś jeszcze, jakiś pierwiastek, choćby w śladowych ilościach, taki, który występował tylko i wyłącznie w systemie Wardena. Nikt nie wiedział, co to jest i nikt tak naprawdę nie wykonał tej całej żmudnej roboty, by to odkryć, ale wszyscy wiedzieli, iż może się to znajdować tylko tam, tylko w systemie Wardena. Czymkolwiek to było, nie znajdowało się w powietrzu, ponieważ promy krążyły pomiędzy poszczególnymi Diamentami i można było na nich oddychać oczyszczoną, automatycznie wytwarzaną atmosferą, bez żadnych złych skutków. W żywności to też się nie znajdowało. Sprawdzili to. Ludzie z któregokolwiek ze światów Wardena mogli odżywiać się syntetyczną żywnością w jakimś całkowicie odizolowanym laboratorium, jakim jest na przykład stacja orbitalna. Wystarczyło jednak oddalić się zbyt daleko, nawet jeśli się miało zapas żywności i powietrza z którejś planety Wardena, a organizm Wardena ginął; a skoro dokonał modyfikacji twoich komórek i komórki te były w swoim funkcjonowaniu całkowicie uzależnione od niego, ty również ginąłeś — bolesną i powolną śmiercią, w potwornych mękach. Ta graniczna odległość wynosiła mniej więcej ćwierć roku świetlnego od słońca, co wyjaśniało dlaczego statek baza był tam, gdzie był.

Cztery planety Rombu różniły się nie tylko klimatem. Organizm Wardena wykazywał godną podziwu konsekwencję, jeśli chodzi o wpływ, jaki wywierał na człowieka na każdej z poszczególnych planet. Możliwie, iż w zależności od odległości od słońca, która wydawała się czynnikiem determinującym życie tego organizmu — jego wpływ zależał od tego, na której z planet dany człowiek zetknął się z nim po raz pierwszy. Niezależnie od tego, co czynił, postępował konsekwentnie w ten sam sposób, nawet jeśli jego nosiciel przenosił się z planety na planetę.

Organizm ten prawdopodobnie posiadał pewne zdolności telepatyczne, choć nikt nie wiedział, jak to jest możliwe. Nie był bowiem organizmem obdarzonym inteligencją; a przynajmniej zawsze można było przewidzieć jego zachowanie. Większość wywoływanych przez niego zmian polegała na oddziaływaniu całej kolonii organizmów w jednej osobie na całą kolonię w drugiej osobie, lub osobach. Człowiek dostarczał jedynie świadomej kontroli nad wydarzeniami, jeśli potrafił, a to już determinowało kto rządził kim. Niezbyt skomplikowany w sumie układ, nawet jeżeli nikt do tej pory nie potrafił wyjaśnić rządzących nim reguł.

Jeśli chodzi o Lilith, to pamiętałem jedynie, iż był to rodzaj Rajskiego Ogrodu. Przeklinałem sam siebie za to, że nie kazałem dostarczyć sobie odpowiedniego programu, dzięki któremu byłbym teraz o wiele lepiej przygotowany. Uczenie się szczegółów i poznawanie układów zajmie pewnie sporo czasu.

Jakieś półtora dnia — pięć posiłków — po przylocie do statku bazy, bujanie, wstrząsy i łomoty wywołały u mnie lekką chorobę morską i zmusiły do położenia się na koi. Nie zmartwiłem się. Bez wątpienia, przygotowywano się do transportu towarów i do wyładowania zawartości tych więziennych cel. Czekałem, z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, pragnąłem z całych sił wydostać się z tego małego pudla, które nie oferowało mi nic prócz nie kończącej się, potwornej nudy. Z drugiej wszakże, kiedy już się wynurzę z tego pudła, znajdę się w większym i zapewne piękniejszym pudle — na Lilith, która również jest więzienną celą, tyle że wielkości całej planety. I to co ona może mi zaoferować w postaci rozrywki, wyzwania i podniet, ma, w przeciwieństwie do tego tutaj pudła, bardzo, ale to bardzo ostateczny charakter.

Łomoty wkrótce ustały i po krótkiej, pełnej niepewności przerwie, ponownie poczułem wibrację wskazującą na ruch — tym razem o wiele bardziej wyraźną. Albo więc znalazłem się na pokładzie znacznie mniejszego statku, albo byłem bardzo blisko silników. Jakkolwiek z tym było, minęły cztery nieznośnie długie dni, dwanaście posiłków, nim znaleźliśmy się w punkcie przeznaczenia. Długo, bez wątpienia, ale zarazem całkiem szybko jak na podświetliły transportowiec, prawdopodobnie przerobiony i zautomatyzowany stary statek towarowy. Wibracja ustała i wiedziałem, że jesteśmy na orbicie. I znowu ogarnęły mnie mieszane uczucia, tym razem było to z jednej strony ożywienie i radość, a z drugiej uczucie zagrożenia towarzyszące komuś, kto znalazł się w pułapce bez wyjścia.

Usłyszałem trzaski, po czym z głośnika, z którego istnienia w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, popłynęły słowa.

— Uwaga, wszyscy więźniowie! — zabrzmiał metaliczny głos, parodia męskiego barytonu. — Znajdujemy się na orbicie planety Lilith, w systemie Wardena — ciągnął, nie mówiąc mi nic, czego bym nie wiedział, ale prawdopodobnie informując innych po raz pierwszy o tym, gdzie się znajdują. Domyślałem się, co przeżywają w tej chwili, na podstawie swoich własnych odczuć. Ich uczucia jednak były zapewne o wicie silniejsze, bowiem ja szedłem tutaj z szeroko otwartymi oczyma, nawet jeśli niezupełnie na ochotnika. Przez moment pomyślałem o lordzie Kreeganie. On był tym, który poszedł na ochotnika, jedynym zresztą o którym słyszałem. Zastanawiałem się, dlaczego to uczynił. Być może było coś takiego w Rombie Wardena, o czym Konfederacja nie miała najmniejszego pojęcia.

— Za chwilę — kontynuował głos — drzwi waszych cel otworzą się i będziecie mogli wyjść. Radzimy zrobić to szybko, ponieważ drzwi zamkną się ponownie po upływie trzydziestu sekund, a pompa próżniowa rozpocznie sterylizację cel. Pozostanie na miejscu byłoby fatalne w skutkach dla ociągających się.

Subtelne zagranie, pomyślałem sobie. Stosowana metoda nie tylko zapobiegała próbom ucieczki podczas transportu, ale zmuszała cię także do poruszania się zgodnie z ich harmonogramem. Alternatywą była bowiem śmierć. Zastanawiałem się, czy byli tacy, którzy ją właśnie wybrali.

— Kiedy znajdziecie się na korytarzu głównym — ciągnął głos — będziecie stać nieruchomo, dopóki drzwi do cel nie zostaną zamknięte. Nie próbujcie oddalać się sprzed waszych cel, bo w razie takiej próby automatyczne urządzenia wartownicze rozpylą was na atomy. Nie wolno rozmawiać. Nieposłuszni zostaną ukarani na miejscu. Dalsze instrukcje otrzymacie po zamknięciu drzwi. Przygotować się do wyjścia — ruszać!

Nie zwlekałem ani chwili, kiedy drzwi się otworzyły. Na zewnątrz biała płyta, z wymalowanymi stopami, wskazywała jednoznacznie, gdzie należy stanąć. Zrobiłem, co mi polecono, choć było to bardzo irytujące. Całkowita nagość i osamotnienie na statku kontrolowanym jedynie przez komputer, upokarzało człowieka ponad miarę, powodowało uczucie totalnej bezradności.

Rozejrzałem się i stwierdziłem, iż miałem rację. Staliśmy w długim, zamkniętym z obu końców korytarzu, po bokach którego znajdowały się malutkie cele. Popatrzyłem w prawo i w lewo i zorientowałem się, iż jest nas jakiś tuzin, na pewno jednak nie więcej niż piętnaście osób. Sama śmietanka, pomyślałem kwaśno. Tuzin mężczyzn i kobiet — mniej więcej pół na pół — nagich i sponiewieranych, których trzeba przetransportować i pozostawić swemu losowi. Zastanawiałem się, dlaczego akurat ich zdecydowano się zesłać, pomimo związanych z tym kosztów, zamiast po prostu poddać ich praniu mózgów. Cóż takiego komputery i kolesie psycholodzy znaleźli w tych przygnębiających okazach, co zadecydowało, iż powinni oni żyć? Oni sami tego nie wiedzieli, to pewne. Ciekaw byłem, kto wiedział.

Drzwi się zamknęły. Czekałem w napięciu na krzyk kogoś, kto nie ruszał się dość szybko i, być może, zaskoczyło go nagle wypompowywanie powietrza, ale nic nie usłyszałem. Jeśli nawet ktoś wybrał takie rozwiązanie, nie było to w żaden sposób widoczne.

— Na mój rozkaz — szczeknął głos z głośników pod sufitem — wykonacie zwrot w prawo i pójdziecie powoli gęsiego tak daleko, jak się da. Dojdziecie w ten sposób do specjalnego promu, który przewiezie was na powierzchnię. Zajmiecie miejsca poczynając od przodu statku, nie zostawiając wolnych. Pasy macie zapiąć natychmiast po zajęciu miejsc.

— Sukinsyny — mruknęła kobieta przede mną. Natychmiast rozległ się syk i krótki, ale ostry promień światła uderzył w podłogę tuż obok jej stóp. Drgnęła zaskoczona, po czym zawołała: — No dobrze, już dobrze. — Nie odezwała się więcej.

Głos przerwał, ale po krótkiej chwili podjął przekazywanie poleceń, nie wspominając ani słowem o tym incydencie.

— W prawo zwrot, ruszaj! — rozkazał, a my wypełniliśmy ten rozkaz. — Maszerować powoli do promu, zgodnie z moją instrukcją.

Szliśmy w milczeniu, ale bez pośpiechu. Metalowa podłoga była cholernie zimna — w rzeczywistości, całe to otoczenie było niezbyt przyjemne — co przemawiało na korzyść promu.

Okazał się on bowiem zaskakująco wygodny i nowoczesny, chociaż jego siedzenia nie były dostosowane do nagich ciał. Znalazłem miejsce jakieś cztery rzędy od końca, założyłem pasy bezpieczeństwa i czekałem na pozostałych. Zauważyłem, iż moja wstępna ocena dotycząca liczby więźniów była bliska rzeczywistości. Prom mógł pomieścić dwadzieścia cztery osoby, nas natomiast było czternaścioro — ośmiu mężczyzn i sześć kobiet.

Klapa wejściowa zamknęła się automatycznie i rozległ się syk, świadczący o wyrównywaniu ciśnienia. Potem nastąpiło gwałtowne szarpnięcie, które oznaczało, że odcumowaliśmy od statku i znajdujemy się w drodze na powierzchnię.

Prom był zbyt komfortowy i nowoczesny, by służyć jedynie jako transportowiec dla więźniów. Musiał więc być jednym z tych statków, które utrzymują regularną łączność pomiędzy planetami Rombu Wardena.

Głośniki rad naszymi głowami zatrzeszczały i rozległ się z nich przyjemny głos kobiecy. Była to wyraźna zmiana na lepsze.

— Witamy na Lilith — powiedział głos tonem, który brzmiał zupełnie szczerze. — Jak wam już, bez wątpienia, wyjaśniono, Lilith jest ostatecznym celem waszej podróży i waszym nowym domem. I chociaż nie będziecie już mogli opuścić systemu Wardena, przestaniecie automatycznie być więźniami, a staniecie się obywatelami Rombu Wardena. Władza Konfederacji skończyła się w momencie waszego wejścia na prom, który jest wspólną własnością, światów Wardena i częścią floty powietrznej, złożonej z czterech promów i szesnastu transportowców. Rada Systemu jest uznawana przez Konfederację za ciało niezależne i ma nawet swoje miejsce w Kongresie Konfederacji. Każdy z czterech światów posiada osobną administrację, a rząd każdej planety jest niezawisły i niezależny. Niezależnie od tego, kim byliście i co robiliście w przeszłości, teraz jesteście obywatelami Lilith i niczym więcej. Nie jesteście już więźniami. Wasze czyny należą do przeszłości, której nikt wam nie będzie pamiętał i która nigdzie nie zostanie za rejestrowa na. Istotne będzie jedynie to, co będziecie robić teraz jako obywatele Lilith, w systemie Wardena.

Głos przerwał, zostawiając nam trochę czasu na przetrawienie tej informacji. Kontrast pomiędzy stosunkiem do nas i tonem jakim się obecnie do nas zwracano, a tym, czego poprzednio doświadczyliśmy, był ogromny.

— Z powodu wyjątkowych własności Lilith — kontynuował głos — prom nie może pozostawać dłużej na jej powierzchni, uległby bowiem uszkodzeniu. Co więcej, obowiązuje go pewien harmonogram i są inni, którzy zechcą skorzystać z jego usług. Dlatego też, należy wysiadać natychmiast po otwarciu włazu. Ktoś na pewno będzie was oczekiwał, ktoś, kto odpowie na wasze pytania i wskaże wam wasze nowe miejsca zamieszkania. Proszę współpracować ściśle z tą osobą, ponieważ Lilith jest światem prymitywnym i wielce niebezpiecznym dla nowo przybyłych. Lądowanie nastąpi za około pięć minut.

Chociaż napięcie w dużym stopniu ustąpiło, nikt się nie odezwał przez pozostałą część drogi — w dużym stopniu był to rezultat tresury jaką przeszliśmy jako więźniowie, ale głównym powodem były zapewne nerwy. Mnie również to dotyczyło. To jest to, powiedziałem sobie. Zaczyna się.

Nagłe uczucie opadania, jakiego doznajemy, wpadając w dziurę powietrzną podczas lotu samolotem, ustąpiło miejsca przemieszczeniu się sił przyciągania, po którym nastąpiło gwałtowne uderzenie i podskok. Wylądowali tak szybko, jak to było możliwe i przez chwilę zastanawiałem się, dlaczego im się tak spieszy. Właz zasyczał i otworzył się; ku memu zaskoczeniu uderzyło w nas gorące i wilgotne powietrze.

Nie marnowaliśmy czasu i zrobiliśmy tak, jak nas poinstruowano — nie miało sensu narażać się naszym nowym panom i władcom, kiedy nie miało się pojęcia o niczym — i szybko wysiedliśmy. Zaskoczyły mnie jedynie ruchome schody odchodzące od wejścia do promu i sięgające gołej ziemi. Nie było tam bowiem żadnego lotniska, nie było niczego. Po kilku sekundach, staliśmy nadzy i zdezorientowani, natychmiast oblani lepkim polem, na jakiejś trawiastej równinie czy łące.

Przybyliśmy na Lilith — i w tym samym momencie, w którym uderzyło w nas gorące, miejscowe powietrze, rozpoczęła się systematyczna inwazja wiadomych mikroorganizmów w głąb naszych ciał.

Загрузка...