Pozwolono mi spać długo, wobec czego wykorzystałem tę możliwość do maksimum. Rzadko, o ile w ogóle, pamiętałem swoje sny, ale ta noc była czymś wyjątkowym, nawet uwzględniając moje wcześniejsze doświadczenia. Do dziś dnia pozostaję w przekonaniu, iż był to najgłębszy sen w moim życiu. Kiedy się w końcu obudziłem, odniosłem wrażenie, że spowodował to jakiś sygnał zewnętrzny. Najprawdopodobniej kazano komuś obserwować mnie z ukrycia przez calutką noc. Musiało to być dla niego śmiertelnie nudne zajęcie.
W każdym razie, ledwie otworzyłem oczy usłyszałem jakiś daleki dzwonek i równocześnie pukanie do moich drzwi, na co zareagowałem rozespanym:
Proszę wejść. Spałem przesadnie długo i czułem, że chyba nigdy się nie dobudzę.
Drzwi się uchyliły i w szparze ukazała się głowa chłopca, najwyżej dziesięcio- czy jedenastoletniego.
— Proszę pozostać na miejscu przez chwilę — powiedział miłym, chłopięcym tenorkiem. — Już niosą śniadanie.
Skinąłem jedynie głową i drzwi się zamknęły. Zastanawiałem się, czy mądrze zrobię, mówiąc im, że nie miałbym gdzie się schronić, nawet gdyby od tego zależało moje życie. Czułem ból w każdym mięśniu, mój umysł wypełniony był gąbką, pajęczyną i watą. Odespałem nie tylko miesiące ciężkiej pracy; po raz pierwszy spałem wolny od ciągłego, nieuchwytnego napięcia i niepewności jaką przynosiło tamto życie.
Leżałem sobie i wypełniałem czas, próbując zlokalizować punkt obserwacyjny, co nie okazało się zbyt trudne. By pole widzenia zawierało cały pokój, musiał on się znajdować wysoko i po przeciwnej stronie. Szybkie wyliczenie właściwych kątów doprowadziło mnie do małej niszy z wyblakłej cegły, za którą bez wątpienia znajdowało się ludzkie oko.
Wkrótce pojawiło się śniadanie i z trudem przybrałem właściwą pozycję, by nim się zająć. Było niezbyt wyszukane, to prawda — grzanki z pszennego pieczywa, galaretki owocowe, kilka maleńkich słodkich bułeczek i szklanka soku owocowego — ale po świństwie, którym karmiono mnie przez ostatnich kilka miesięcy, wydawało się niebiańskie. Najbardziej zachwycił mnie kubek gorącej… cóż, nie byłem pewien, co to takiego, ale smakowało jak mokka i było bez wątpienia silnym środkiem pobudzającym. Wszystko zresztą smakowało wyśmienicie i spełniło swoje zadanie.
Kiedy młoda obsługa w randze nadzorcy skończyła sprzątać i zabrała już przenośny stolik śniadaniowy, doszedłem do siebie i czułem, iż mogę stawić czoła wszystkim i wszystkiemu. Widok ludzi dysponujących mocą i wykonujących obowiązki służących pasował do mojego wyobrażenia, czym musi być ten zamek. Z doświadczenia wyniesionego ze służby wiedziałem, iż generał czy admirał jest szefem, osobą z autorytetem, której należy się bać i którą należy szanować. Jednak w Dowództwie Systemów Militarnych, na przykład, niżsi generałowie i admirałowie pełnili jedynie role eleganckich posłańców. Władza nie była tylko tym, co się samemu posiadało, ale wynikała również ze stosunku, jaki zachodził między zakresem naszej władzy, a władzą tych, którzy nas otaczali.
Niemniej klasa nadzorców miała łatwy żywot w porównaniu z życiem mas na Lilith. Przede wszystkim ich praca była godna, cywilizowana, a co najważniejsze łatwa i czysta. A przecież sądząc po ich młodym wieku, musieli urodzić się tutaj, co przypomniało mi Ti i fakt, iż musi znajdować się gdzieś na terenie zamku. Choć to sprawa dość delikatna musiałem dowiedzieć się, jak sobie radzi i pomóc jej w miarę moich możliwości. W pewnym sensie właśnie jej zawdzięczałem to wszystko.
Byłem już gotów psychicznie na spotkanie tej nowej społeczności, kiedy pojawił się mój przewodnik i zarazem człowiek mający ocenić i oszacować moje potencjalne zdolności. Nie zapukał przed wejściem, co świadczyło o najwyższej randze, a i jego wygląd był imponujący. Cal Tremon był potężnie zbudowanym mężczyzną, lecz ten gość bez trudu dorównywał mu wzrostem i budową, choć spora część jego ciała ukryta była pod wyszywanym złotem ubraniem w kolorze najczarniejszej czerni — fantazyjną koszulą i dopasowanymi, przepasanymi błyszczącym, grubym pasem, spodniami, których nogawki wsunięte były w równie błyszczące i eleganckie, wysokie, czarne buty.
Mężczyzna był gładko ogolony, nie licząc gęstych, obwisłych wąsów. Twarz miał ogorzałą, spaloną słońcem i wyrzeźbioną wiatrem. Imponujące siwe brwi podkreślały głęboką czerń najbardziej lodowatych oczu, jakie zdarzyło mi się w życiu oglądać. Włosy, precyzyjnie przycięte i ułożone, były gęste i lekko falujące, a ich siwizna świadczyła raczej o typie człowieka, a nie o wieku — równie dobrze mógł mieć trzydzieści, jak i sześćdziesiąt lal.
W jednej chwili zorientowałem się, iż jest to człowiek niebezpieczny, a w porównaniu z jego bezwzględnym i arystokratycznym sposobem bycia, odżałowanej pamięci Kronlon wyglądał równie groźnie jak Ti. Wstałem i ukłoniłem się lekko, uważając, iż początki naszej znajomości powinny być w miarę poprawne.
— Jestem pan Artur — odezwał się niskim i grzmiącym głosem, mogącym porazić większość jego rozmówców. Co gorsza, byłem przekonany, że jest to jego miły i sympatyczny tembr głosu, przeznaczony na specjalne okazje. Wolałbym nie widzieć tego gościa, kiedy wpadnie w złość, szczególnie z mojego powodu.
— Jestem burgrabią tej dziedziny — kontynuował, przyglądając mi się uważnie.
Nie miałem pojęcia, jakie procesy myślowe zachodziły teraz w jego mózgu.
— Jestem Cal Tremon — odpowiedziałem, mając nadzieję, iż ta informacja go zadowoli.
Skinął głową.
— Usmażyłeś więc starego Kronlona? Cóż, przynajmniej pozbyliśmy się tego nędznego szczura. Nigdy za nim nie przepadałem, choć swoje obowiązki wypełniał dobrze. Ale dość o tym. Zabiorę cię do sekcji medycznej, a potem cię przetestujemy. Czujesz się na siłach, by temu sprostać?
Potwierdziłem, chociaż ciągle odczuwałem osłabienie spowodowane zbyt długim snem.
— Jestem gotów — powiedziałem i ponownie się ukłoniłem.
— Chodźmy więc.
Wykonał lekki gest dłonią, obrócił się i pomaszerował energicznie w kierunku drzwi. Poszedłem za nim, świadom jego dumnych, wojskowych ruchów. Doszedłem do wniosku, iż nie pochodził z Lilith i zastanawiałem się, kim mógł też być przed przybyciem na tę planetę.
W dzień zamek tętnił życiem i wypełniony był ludźmi zajętymi sprzątaniem i drobnymi naprawami, ale również takimi, którzy wydawali się kręcić w kółku bez widocznego celu. Wszyscy robili wrażenie czystych, porządnych i cywilizowanych, czym wywoływali u mnie dziwny zestaw porównań. Tym, czym ci ludzie byli dla światów cywilizowanych, starożytna Grecja ze świata naszych przodków musiała być dla żyjących w okresie wczesnej rewolucji przemysłowej. Prymitywna technologia nie oznacza bowiem prymitywizmu w ogóle.
Mimo wszystko technologia, którą tu dało się zauważyć była dość szokująca. Od momentu przybycia na Lilith kazano mi bowiem wierzyć, że ubrania, budynki i inne rzeczy, które tu widziałem, były po prostu niemożliwe na tej planecie. Dlatego właśnie ludzie sypiali w chatach z bunti i chodzili nago. Teraz zaczynałem doceniać ten drugi aspekt mocy organizmu Wardena — mocy, która stanowiła podstawę cywilizowanej myśli i społeczeństwa.
Moc pozwalająca zmieniać środowisko dla własnych celów była tym, czego odmówiono pionkom, była elementem utrzymującym ich w nędzy i niewoli. Kapryśne reguły rządzące organizmem Wardena powodowały, iż moc zarezerwowana była jedynie dla grupy wybrańców.
Dostrzegłem pewne, niewielkie oznaki lęku u ludzi, obok których przechodził Artur; ukradkowe spojrzenia i zmuszanie się, by nie patrzeć w naszą stronę. Nie miałem żadnych wątpliwości — lękano się go i dotyczyło to — również tych kilku panów, których spotkaliśmy po drodze.
Artur zostawił mnie w sekcji medycznej i powiedział, gdzie będzie można go znaleźć, kiedy już skończą mnie badać. Obecni tam ukłonili się z szacunkiem, zachowując milczenie, a kiedy wyszedł, dało się wyczuć wśród nich wielkie uczucie ulgi. Mierzyli mnie, opukiwali i badali najlepiej, jak byli w stanie to uczynić w sytuacji, kiedy byli pozbawieni instrumentów i urządzeń tak oczywistych dla świata zewnętrznego. Niemniej posiadali różne przemyślne urządzenia i instrumenty wykonane z dostępnych, miejscowych materiałów. Był wśród nich jakiś gatunek lokalnej winorośli, za pomocą której mogli odczytać ciśnienie krwi; był mały, żółty liść, który, zmieniając swój kolor na czerwony, pozwalał doświadczonemu oku stwierdzić jaka jest temperatura mojego ciała. Wszystkie odczyty zapisywane były piórami z trzciny na cienkich, liściastych płatach jakiejś substancji służącej im za papier.
Wszyscy ci mężczyźni i wszystkie kobiety należały do klasy nadzorców. Dopiero po zakończeniu tych wstępnych badań poprosili swojego szefa. Był nim niski, korpulentny mężczyzna w średnim wieku o wyglądzie świadczącym o tym, iż pochodził ze świata cywilizowanego, chociaż najwyraźniej nie odpowiadał istniejącym tam standardom fizycznym. Ubrany był w białą satynową szalę i sandały, zapewne dlatego, iż tak właśnie było mu wygodnie.
— Jestem dr Pohn — przedstawił się. Podniósł płaty z zapisanymi wynikami i zerknął na nie bez większego zainteresowania. — Widzę, że masz wszystko obrzydliwie prawidłowe. Możesz w to wierzyć lub nic, ale prawie u każdego tak jest. To forma zapłaty ze strony organizmu Wardena za to, iż pozwalamy mu żyć w naszych ciałach. Wszelkie uszkodzenia, z wyjątkiem tych w mózgu, są natychmiast naprawiane, członki odrastają, i tak dalej. A miejscowe wirusy są nam tak obce, że nie musimy się nimi w ogóle martwić. Niemniej te rutynowe badania są niezbędne. Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie odkryje się czegoś niezwykłego. Poza tym interesują nas dane porównawcze pochodzące od ludzi takich jak ty, to znaczy tych, którzy wykazali się umiejętnością wykorzystania mocy.
Skinąłem głową, przypominając sobie jednocześnie obsesję Tiela związaną z wyhodowaniem klasy ludzi dysponujących mocą. Ten człowiek stojący przede mną jest zapewne szefem ukochanego projektu rycerza.
— Czy byłeś lekarzem… przedtem? — spytałem zarówno z ciekawości, jak i z chęci nawiązania przyjacielskich stosunków.
Uśmiechnął się.
— Na Zewnątrz? Tak, naturalnie. Ale wiesz, to było zupełnie co innego. Cała ta diagnostyka komputerowa, chirurgia automatyczna i te wszystkie jeszcze występujące choroby do wyleczenia. Tutaj przeprowadzam badania lekarskie, stosuję jakiś miejscowy lek roślinny na bóle i napięcia nerwowe, ale większość czasu poświęcam na badania naukowe związane z samym organizmem Wardena.
Było to interesujące, mimo iż domyślałem się, co ma na myśli.
— Czy odkryłeś ostatnio coś nowego? — spytałem ostrożnie.
Wzruszył ramionami.
— Co nieco, ale to bardzo żmudna praca. Istnieją pewne czynniki fizjologiczne i chemiczne wspólne dla tych, którzy go posiadają, ale ich wyizolowanie, nie mówiąc o odtworzeniu — szczególnie u ludzi, którzy się z nim nie urodzili — wydaje się przekraczać moje możliwości. Gdybym miał moje stare laboratoria i komputery analityczne, mógłbym, być może, coś zrobić; może nawet na satelitarnej bazie lorda Kreegana byłoby mi łatwiej, tutaj jednak jestem zmuszony do powolnej pracy w prymitywnych warunkach.
Nastawiłem uszu.
— Na bazie satelitarnej?
— A tak. Nie wiedziałeś? Meduzanie wybudowali ją dla niego już wiele lat temu. A skoro jest meduzańska, nasze małe Wardenki jej nie tkną, bo zamieszkują ją już ich kuzyni, którzy są znacznie bardziej łaskawi dla maszyn i urządzeń. Większość czasu tam spędza.
Nie byłem tego taki pewien. Chociaż Kreegan udaje się tam zapewne, kiedy musi, to jednak na takim satelicie byłby zbytnio narażony na atak ze strony Konfederacji, narażony na zdmuchnięcie z nieba w każdym momencie. Gdybym ja był Kreeganem, nie latałbym tam prawie nigdy. Wolałbym raczej, żeby podwładni brali takie ryzyko na siebie, a ja używałbym satelity jedynie jako głównego centrum łączności pomiędzy planetami Wardena i pomiędzy Rombem a światem zewnętrznym.
Z rozmowy tej mogłem dowiedzieć się niewiele więcej, lecz chciałem wyciągnąć z niego jakieś informacje na temat jego projektu.
— To ciekawe, co mówisz o wspólnych czynnikach chemicznych — powiedziałem obojętnym tonem. — Doszedłem bowiem do wniosku, iż to emocje wywołały nagły przypływ mojej mocy, a związki chemiczne uwolnione od mojego organizmu, kiedy byłem wściekły, spełniły rolę katalizatora.
— Bardzo wnikliwa uwaga — powiedział, rozpromieniając się. Wyraźnie odpowiadał mu ten temat. — Tak, emocje są kluczem, o czym zresztą sam się przekonasz. Jednak poziom progowy związany z uwolnieniem się tych związków jest sprawą indywidualną, tak jak i ilości uwalnianej substancji, a przecież organizm Wardena jest bardzo wymagający, jeśli chodzi o ilość niezbędnego katalizatora. Kluczem więc jest chemia i wola. Twój gniew dał ci moc zabijania; twoja wola, by go zabić, ukierunkowała i wyzwoliła tę moc. Często podejrzewałem, iż pierwotnym czynnikiem wyzwalającym reakcję jest to, co zawsze nazywaliśmy instynktem zabijania, z braku lepszego terminu w psychologii. Każdy mieszkaniec Lilith posiada potencjalnie tę moc, ale nie każdy ma wystarczającą siłę woli, by jej użyć. Podejrzewam, iż dlatego właśnie pionki pozostają pionkami.
— Powiedziałeś, że próbujesz odtworzyć katalizator u osób, które go nie posiadają lub posiadają w zbyt małych ilościach — podpowiadałem. — Jak to chcesz uzyskać?
Wzruszył ramionami i wstał wyraźnie usatysfakcjonowany moim zainteresowaniem.
— Chodzi ze mną. Pokażę ci.
Poszedłem za nim korytarzem i po chwili weszliśmy do większego niż poprzednio pomieszczenia. Tuż po wejściu zatrzymałem się, zaskoczony nieco widokiem, jaki ujrzałem. Znajdowało się tam bowiem tuzin kamiennych bloków stojących w równych odstępach jeden od drugiego, a na nich leżały śpiące, lub też znajdujące się w stanie śpiączki, dziewczęta. Rozejrzałem się uważnie i dostrzegłem postać Ti na bloku na wprost nas; i choć serce podskoczyło w mej piersi, opanowałem się, by nie zdradzić tego czego nie powinienem ujawniać. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie, powtarzałem sobie.
— Czy one… żyją? — zapytałem z wahaniem, lękając się trochę odpowiedzi.
Skinął głową.
— O tak, jak najbardziej. To dziewczęta wywodzące się z klasy pionków i wykazujące przebłyski mocy mniej więcej w okresie dojrzewania, ale nie potrafiące ich powtarzać, a przynajmniej nie potrafiące uczynić niczego samą siłą woli. Dziewczęta w ogóle podlegają o wiele bardziej radykalnym zmianom fizjochemicznym pomiędzy swą pierwszą a dwunastą menstruacją niż chłopcy w odpowiadającym temu okresie rozwoju. Ponieważ zaś wiele z tych zmian chemicznych wywołuje zjawisko Wardena, obserwujemy wszystkie dziewczęta z naszej dziedziny znajdujące się na tym etapie. Zjawisko to było wyjątkowo silne u tych właśnie dziewcząt, co możesz zauważyć na podstawie ich nad wiek rozwiniętych ciał.
— Myślałem, że to ty do tego doprowadziłeś — wypaplałem, po czym usiłowałem szybko pokryć słowami własną niezręczność. — Znałem jedną z tych dziewcząt. Dlatego jestem tak tym zainteresowany. — To przynajmniej była prawda.
Robił wrażenie lekko zaskoczonego, ale przyjął moją wypowiedź, nie zastanawiając się zbytnio nad jej znaczeniem.
— Och, nie. Ten stan jest skutkiem ubocznym. Uważam, iż podczas zachodzenia tych krytycznych zmian w ciele dziewczyny organizm Wardena trochę się gubi, popełnia błędy lub otrzymuje niewłaściwe instrukcje… albo niewłaściwie interpretuje bodźce chemiczne, które otrzymuje. W żadnym wypadku nie dotyczy to wszystkich dziewcząt. W najlepszym razie jednej na sto, a z tych z kolei jedna na sto wykazuje się mocą, ale jednocześnie nadrozwojem fizycznym. To są właśnie te, które testujemy, mierzymy i pilnie obserwujemy, chociaż ograniczeni jesteśmy nieprzewidywalnością występowania mocy na tym etapie. Mógłbym przecież zostać zabiły czy okaleczony podczas takiego przypadkowego użycia mocy i choć jestem skłonny podjąć takowe ryzyko, to jednak sir Tiel nie godzi się na nie. Dlatego pozostawiamy je w wioskach do czasu, aż to niebezpieczeństwo przestanie nam zagrażać. A przy okazji, którą z nich znałeś?
— Tamtą. — Wskazałem mu Ti.
— Ach, naturalnie. Jest naszym najnowszym nabytkiem, więc musiała to być ona. Ciągle jeszcze jestem na etapie wstępnych analiz i nie mogę wiele ci powiedzieć, ale wiem, że ma największy potencjał ze wszystkich tych, które przebadałem do tej pory. Zachodzą wokół niej najróżniejsze zjawiska, włącznie z tymi najpoważniejszymi. Okaleczyła tutaj jakiś tuzin osób, a wśród nich swoją własną matkę.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Maleńka Ti okaleczająca innych? Nie wydaje się to możliwe, pomyślałem sobie. Jednocześnie czułem się troszkę nieswojo. Sypiałem z nią przez kilka miesięcy i jeśli przez ten cały czas dysponowała taką mocą, sam mogłem zostać niechcący poszkodowany.
— A co teraz z nimi robisz? — chciałem koniecznie wiedzieć.
— Testowanie i pomiary, jak już powiedziałem — odparł Pohn. — Wszyscy w randze pana i powyżej posiadają moc wglądu w innych. Ranga to głównie sprawa dokładnego dostrojenia odbioru, że tak powiem, w naszej niewielkiej społeczności. Nadzorca wyczuwa i dzięki temu kontroluje cały organizm. Zabiłeś Kronlona, to prawda, ale nie potrafiłeś dokonać takiego rozróżnienia, by, na przykład, zrobić jedynie coś z jego ramieniem. A ja potrafię więcej, dużo więcej. To, co kiedyś robiłem za pomocą mikroskopów i techniki mikrochirurgii, teraz potrafię zrobić bez użycia jakichkolwiek instrumentów. Przy odpowiedniej koncentracji potrafię obserwować pojedynczą komórkę krwi wędrującą w układzie krążenia… zmienić jej kierunek, zmienić ją samą, a nawet ją zniszczyć. Możesz wyczuć organizm Wardena we wszystkim wokół, prawda?
Skinąłem głową.
— Wyobraź sobie tedy, iż jesteś w stanie zidentyfikować pojedyncze komórki w każdym organizmie. To właśnie potrafi robić pan. Naturalnie, bez mojej fachowej wiedzy medycznej nie mieliby pojęcia, na czym to wszystko polega i właśnie ta moja wiedza daje mi tułaj pewną przewagę. Panowie posiadają przeróżne umiejętności, w zależności od tego, czego poszukują i co chcą osiągnąć. Nawet cała potęga Marka Kreegana nic by ci nie dała, jeślibyś nie miał odpowiedniej wiedzy i subtelności, umiejętności i artyzmu, niezbędnych do jej właściwego wykorzystania. Dlatego tak często można zaobserwować moc używaną jedynie w celu niszczenia. Zniszczyć coś jest bardzo łatwo i nie wymaga to zbyt wiele wiedzy i umiejętności.
Rozumiałem dobrze jego wywód i pomyślałem sobie, iż wielu lekarzy i naukowców z cywilizowanych światów pozazdrościłoby mu jego możliwości, tak jak on zazdrościł im ich technologii. Móc wejrzeć do wnętrza ludzkiego ciała, móc skupić się na tym jego fragmencie, na którym się zechce, badać je, kiedy się ma na to ochotę, w sposób najbardziej dokładny i wnikliwy… tego mogłyby dokonać jedynie najbardziej wyrafinowane komputery z Zewnątrz, przy czym lekarze i technicy byliby zmuszeni im zaufać, nie będąc do końca pewnymi, co tak naprawdę owe komputery widzą, kiedy przeprowadzają badania, sondowania i analizy.
A Pohn tę pewność posiadał.
— Są takie spokojne i nieruchome — zauważyłem. — Działanie narkotyku?
Pokręcił głową.
— Ależ skąd! To by jedynie wszystko pokomplikowało. Zablokowałem po prostu pewne obszary ich mózgów i mogę je w każdej chwili odblokować. Zapadły w stan głębokiej śpiączki, dzięki czemu mogę je badać i sondować i przeprowadzać niezbędne eksperymenty. W tej grupie szukam tych, które dysponują wystarczającą ilością odpowiednich enzymów, by móc wyzwolić moc. Z tymi będę pracował tak długo, aż uzyskam pewność, iż potrafię ją u nich wywołać, kiedy tylko zechcę; wówczas zacznę je uczyć i ćwiczyć najlepiej, jak tylko potrafię. Kria, na przykład, już teraz jest w stanie rozkruszyć na mój rozkaz skałę. — Wskazał dziewczynę leżącą blisko drzwi.
Zmarszczyłem brwi. Czułem, iż coś jest nie tak, zarówno jeśli chodzi o to miejsce, jak i o samego doktora Pohna. Skąd w ogóle tego rodzaju postać wzięła się na Lilith? Czyżby miał niezdrowe skłonności do dziewczynek? A może dokonywał podobnych eksperymentów na Zewnątrz? Wydawało mi się, że go znam, choć nigdy przedtem go nie spotkałem. W historii ludzkości zawsze pojawiali się tacy ludzie jak dr Pohn — potwory, których pragnienie eksperymentowania prowadziło do całkowitego lekceważenia jakichkolwiek zasad moralnych, cienie ze starych opowieści o człowieku, który stworzył łaknącego krwi potwora, opowieści pozostawiających otwartym pytanie, kto tak naprawdę był owym monstrum — obiekt stworzony czy jego twórca?
I te młode dziewczęta, zredukowane do postaci zombi — żywych trupów, okazów biologicznych, być może nawet zabawek erotycznych tego człowieka. Pomyślałem o Ti w jego rękach i myśl ta napełniła mnie obrzydzeniem. Nie dałem jednak poznać tego po sobie. Zapytałem tylko:
— Zakładam, iż dokonujesz również eksperymentów hodowlanych?
Skinął głową.
— O tak. Na podstawie założenia, iż odpowiedni związek chemiczny w odpowiedniej ilości jest cechą dziedziczną. Szczerze mówiąc, sądzę, że jest to jedynie jeden z wielu czynników, ale sir Tiel ma obsesję na tym punkcie. Obawiam się, iż poziom jego wiedzy biologicznej nie wzniósł się ponad wiarę w samorództwo, ale cóż mogę na to poradzić? Pracuję dla niego, a jest on zręcznym i bardzo zdolnym administratorem. Spełniam jego życzenia; on spełnia moje zachcianki. Cóż to komu szkodzi?
Cóż to komu szkodzi? — pomyślałem gorzko. Zaiste, tak długo, jak długo uważa się te dziewczęta za kawały mięsa, nie stojące ani wyżej, ani niżej w hierarchii od owych wielkich insektów hodowanych i rozmnażanych w dziedzinie, cóż to szkodzi? Na tym polega barbarzyństwo tutejszej cywilizacji, powiedziałem sobie. Tylko garstka wybrańców należała do rodzaju ludzkiego.
Takiej właśnie filozofii należało się spodziewać w świecie rządzonym przez najbardziej błyskotliwe przestępcze umysły, jakie spłodziła ludzkość. Umysły ludzi takich jak dr Pohn — socjopatów i prawdopodobnie psychopatów, i ludzi takich jak Cal Tremon, pirat i wielokrotny morderca.
— Naprawdę musimy już zadzwonić do Artura — powiedział Pohn, odwracając się i opuszczając pomieszczenie. Poszedłem za nim. — Obawiam się, że zbyt długo cię przetrzymałem, a nie opłaca się go denerwować.
— Ten Artur… czym on się zajmował? To znaczy, na Zewnątrz?
— I dlaczego tu się znalazł? — doktor zachichotał. — Nie znam szczegółów. Sądzę, iż był kimś bardzo ważnym w hierarchii wojskowej Konfederacji. Generałem lub admirałem. O ile pamiętam, lata temu spowodował wybuch i spalił całą atmosferę jakiejś planety. Zginęło kilka miliardów ludzi. Coś w tym stylu. Zawsze utrzymywał, iż stał się jedynie kozłem ofiarnym, bo wykonał za kogoś całą tę brudną robotę. To wszystko, co na ten temat wiem. Ale to nieprzyjemny gość.
Trudno mi było nie zgodzić się z tą opinią. Zginęło kilka miliardów ludzi…
Kiedyś przypomnę sobie, kim on naprawdę był. Zapamiętam też komentarz doktora Pohna dotyczący liczby śmiertelnych ofiar, wypowiedziany tak, jak gdyby chodziło o miliardy karaluchów, a nie istot ludzkich.