8

Pływała w łagodnie falującym morzu, wylegiwała się na plaży, a czasem dla zabawy machała ręką jakiemuś nieprawdopodobnie wyglądającemu zwierzęciu, które ostrożnie obserwowało ją z lasu, lub o zmierzchu przemykało brzegiem wody w poszukiwaniu pożywienia. Na Langri zmierzch zapadał zbyt szybko, a rankiem nikt nie leżał długo w łóżku, gdyż świt kładł się feerią barw na krągłych obłokach, na nowo rozpoczynając paradę piękna, ukazującego się z coraz to innej strony.

Piasek na plaży był tak miałki, jakiego nigdy jeszcze nie widziała. Przesypywała go jak puder z ręki do ręki i ze zdumieniem zauważyła, że on też, jak cały ten świat, składa się z niezliczonych drobin koloru.

Słońce, które dawało ciepło, ale nie paliło, rozleniwiło ją do tego stopnia, że siłą woli musiała bronić się przed zaśnięciem.

Arica Horta widywała z rzadka. Całymi dniami uczył dzieci i wzbogacał swą wiedzę, a kiedy czasem miała okazję go spotkać, nie mogła powstrzymać się od drwin z jego zaangażowania tutejszymi, błahymi dla niej sprawami. Pasjonował się na przykład tym, że jakiś starzec przypomniał sobie czasy, gdy jeszcze nie było metalowych grotów, albo swoją nową teorią, że przyczyną braku ceramiki na Langri jest zarówno niska jakość gliny, jak i łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju tykw w każdej ilości, lub też faktem, że sto siedemnaście słów w miejscowym języku świadczy o jakichś międzyplanetarnych kontaktach przed co najwyżej siedemdziesięcioma laty, natomiast Talitha nie uważała, by odkrycia te mogły wstrząsnąć galaktyką.

Ale w miarę upływu czasu, kiedy zaczęła odczuwać przesyt urodą planety, nawet langryjskie błahostki pozwalały jej jakoś zabijać nudę i niekiedy korzystała z zaproszenia Horta, by obejrzeć to i owo, co jego zdaniem było godne uwagi.

Wracając kiedyś po kąpieli morskiej, zatrzymała się przy budynku ambasady i zobaczyła, że wuj prowadzi jakąś tajemniczą rozmowę z Hirusem Aynsem. Chciała się wycofać, żeby im nie przeszkadzać, ale wuj gestem zaprosił ją do środka.

— A więc, Tal — powiedział — widzę, że znajdujesz sobie zajęcie.

— Takie jak każda turystka — odrzekła z goryczą. — Plaża do znudzenia, trochę zwiedzania, póki nie mam tego dość. Jutro Arie zabiera mnie do lasu, żebym obejrzała jakieś podobno fascynujące tykwy. Ma to być niebezpieczna wycieczka. Jutro wieczorem mają nas zabawiać i karmić tubylcy; będą tańce i śpiewy, wyszukane przysmaki, od których zrobi mi się niedobrze, bo widziałam, skąd się biorą. A wszystko absolutnie autentyczne i nie skażone. Przypomina mi to moje wakacje na Mallorr. Tam również mi się nie podobało.

— Kiedy spróbujesz ich jedzenia, zapomnisz o tym, co widziałaś, a tańczą i śpiewają przepięknie — powiedział Wembling.

Podszedł do okna i wyjrzał, błądząc myślami gdzieś daleko. Widocznie miał jakieś sprawy do rozważenia, więc już nic więcej nie powiedziała.

— Tubylcy to bardzo dobrzy ludzie — oświadczył w końcu wuj — ale chciałbym, żeby nie byli tak piekielnie uparci. Uważam, że chyba powinienem wywalić Horta, wywalić naprawdę. On ich popiera.

Wyjął kapsułkę do palenia, wydmuchnął chmurę lawendowego dymu i skierował się ku drzwiom.

— Idę zobaczyć, czy Sella odszyfrowała już te depesze — rzeki do Aynsa. Talitha popatrzyła za nim ze współczuciem.

— Biedny wuj. Największy interes jego życia, a ci głupi tubylcy odmawiają współpracy. A propos, co to za wielki interes?

Ayns przyjrzał się jej badawczo. Kiedy była młodsza, takie spojrzenia onieśmielały ją, ale obecnie wiedziała, że on na wszystkich patrzy w ten sposób.

— Ambasada na Binoris — rzekł. Wyprostowała się, zaskoczona.

— Ale bomba! To się nazywa interes! Ale w jaki sposób ambasador na nic nie znaczącej planecie może uzyskać przeniesienie na najważniejszą z niepodległych planet w galaktyce?

Ayns odchylił się w tył i przeniósł wzrok na sufit.

— To delikatna sprawa — powiedział w zamyśleniu. — Nawiasem mówiąc, w dzisiejszych czasach zdobycie nominacji na ambasadora gdziekolwiek jest sprawą delikatną. Jak już w to wdepnęliśmy, pozostaje tylko kwestia, jak to wykorzystamy.

— Wiedziałam, że wuj nie tylko „odgrywa ambasadora”. Ayns skinął głową.

— Mamy poparcie w kołach politycznych, ale to nie wystarcza, przynajmniej w służbie dyplomatycznej, a z całą pewnością nie w przypadku tak lukratywnej ambasady, jak ta na Binoris. Musimy tutaj wyrobić sobie opinię, a mamy na to tylko niecałe dwa lata. Ambasador na Binoris odchodzi na emeryturę w przyszłym roku.

— Aaa! To stąd te wszystkie rowy odwadniające i tratwy. Ayns ponownie skinął głową.

— Musimy przekształcić ten świat i dokonać istotnej poprawy poziomu życia tego ludu, a powinniśmy to zrobić tak, żeby udało się zainteresować prasę dyplomatyczną. Mamy bardzo mało czasu, a ci tubylcy wcale nie chcą nam pomóc.

— Ale za to jaka nagroda was czeka, jeśli wszystko się uda! — wykrzyknęła z entuzjazmem. — Śmietanka towarzyska, sztuki piękne…

— Bzdura! — Ayns popatrzył na nią z ukosa. — Binoris ma ogromne rezerwy surowców mineralnych, zaś ambasadorowi Federacji najłatwiej zdobyć koncesję na ich wydobywanie. Ta nominacja jest warta przynajmniej sto milionów rocznie.

Wrócił Wembling z plikiem papierów.

— Biedny wuj — powiedziała Talitha współczująco. — Taka stawka, a tubylcy nie chcą nic pomóc. Czy przyjęli choć jedną z twoich propozycji?

— Oczywiście! — wypalił oburzony. — Czyżbyś nie widziała jeszcze moich promów? Rozwiązałem w ten sposób ich problemy z przeprawą przez rzeki. Chodź, pokażę ci.

Wypadł z nią z budynku i ruszył biegiem w stronę lasu przez gęsto usianą kwiatami łąkę. Początkowo była zbyt zaskoczona, by protestować, ale gdy stwierdziła, że pędzą jak wariaci leśną ścieżką, zaczęła niespokojnie wypatrywać drzew z pękami pnączy.

— Daleko jeszcze? — wysapała. Wuj nawet nie zwolnił.

— Z kilometr, może dwa.

— Po co więc ten pośpiech? — spytała. — Ukradną ci ten prom, czy co, jeśli będziemy szli normalnie?

Zwolnił i teraz poruszali się szybkim marszem, idąc krętą ścieżką przez las, która skończyła się na brzegu strumienia. Wembling odwrócił się, promieniejąc dumą, by zobaczyć reakcję Talithy.

Nieopodal stała łódź tubylców. Do obu jej końców przymocowano pętle, zawieszone na linie rozciągniętej w poprzek strumienia. Dwie inne liny przywiązano do drzew po obu stronach wody. Chcąc przedostać się na drugi brzeg, wystarczyło po prostu ciągnąć odpowiednią linę, zwijając ją w łodzi. Druga tymczasem rozwijała się. Lina zawieszona nad strumieniem nie pozwalała łodzi spłynąć z prądem.

Wembling pomógł Talicie wsiąść do łodzi, którą następnie przeciągnął przez wąski strumień tam i z powrotem.

— No i co o tym myślisz? — zapytał.

— To bardzo… sprytne — mruknęła.

— Takie promy mamy przy wszystkich ważniejszych przejściach — rzekł. — Zrobiłem im naprawdę dobrą reklamę, demonstrując ich działanie na zdjęciach pokazanych w dzienniku transmitowanym przez osiem planet, łącznie z Binoris i…

Przerwał, wpatrując się w Talithę.

— Tal, ty mi możesz pomóc! Będziesz mi pozowała do zdjęć. Twoje zdjęcie w tym kostiumie kąpielowym w takim promie z pewnością pokażą w dzienniku na stu planetach. A niech to, trzeba było wziąć aparat. I co powiesz?

Była zbyt oburzona, żeby odpowiedzieć. Na szczęście, zanim milczenie stało się kłopotliwe, z drugiego brzegu zawołał ich Arie Hort.

— Zastanawiałem się, dokąd państwo tak gnali. W ambasadzie czeka jakaś delegacja tubylców i chce się widzieć z ambasadorem.

— Na pewno chcą mnie oficjalnie zaprosić na to święto — rzekł Wembling. — Muszę szybko wracać. Hort pomógł mu wysiąść z łodzi.

— Arie — powiedział Wembling, wdrapując się na brzeg — niech pan ją przewiezie, jeśli ma życzenie. Tyle razy, ile tylko zechce.

Zniknął na leśnej ścieżce, ale po chwili, zanim któreś z nich zdążyło się poruszyć, był już z powrotem na brzegu.

— Niech pan jej pozwoli, żeby sama ciągnęła linę, Arie.

— Pozwolę — obiecał Hort.

Wembling pokazał zęby w uśmiechu, skinął głową i pomachał im ręką na odchodnym.

— Mój Boże! Jakiż on jest z tego dumny! — wykrzyknęła Talitha.

— Niech pani wyjdzie z tej łodzi! Szybko! — zawołał spiesznie Hort.

Zaskoczona wdrapała się na brzeg i oboje skryli się za jakimiś krzakami. W chwilę później dwóch tubylców wyszło z lasu na brzeg strumienia po drugiej stronie. Nie zmieniając tempa marszu, przeszli przez wodę, która sięgała im zaledwie do pasa, a potem zniknęli w lesie.

— W ogóle nie korzystają z promu? — spytała zaskoczona Talitha, kiedy tubylcy nie mogli już jej słyszeć.

— Tylko wówczas, gdy sądzą, że ktoś z nas ich obserwuje — rzekł Hort.

Zaprowadził ją z powrotem do łodzi. Chcąc wzbudzić w sobie dostateczny entuzjazm bez uciekania się do kłamstw, Talitha odbyła samotnie podróż tam i z powrotem, zaś Hort patrzył na to z brzegu.

— Widzi pan… on naprawdę próbuje pomóc tubylcom — powiedziała po powrocie — ale przypuszczam, że natura ludzka sprzeciwia się zmianom.

— Za tym kryje się znacznie więcej. Niegdyś musiała to być planeta szalenie niebezpieczna dla człowieka. Prawdopodobnie pierwsi osadnicy tylko o włos uniknęli śmierci. Jeszcze teraz można tu stracić życie na wiele sposobów, ale jest to miejsce stosunkowo bezpieczne, gdyż przez długi czas, metodą prób i błędów, tubylcy uczyli się poznawać różne niebezpieczeństwa i unikać ich. Żaden nowoprzybyły nie może zjawić się tutaj i natychmiast twierdzić, że można coś robić lepiej, skoro i tubylcy uczyli się tego przez całe pokolenia, drogo płacąc za doświadczenie.

Wskoczył do łodzi i usiadł naprzeciw Talithy.

— Martwię się o tubylców. Pani wuj ma świętą cierpliwość, która jednak kiedyś się wyczerpie. W końcu zacznie tak manewrować, żeby robili to, co im każe, a ma dość wpływów, politycznego poparcia i znajomości wśród prawników, by ich do tego zmusić. A jeśli tak się stanie, wówczas znajdzie się o krok od tego, żeby ich zniszczyć.

— Zniszczyć? — patrzyła na niego z niedowierzaniem — Bzdura! Wuj przecież nie jest potworem.

— Czy zauważyła pani, co się dzieje ze stopami osób z personelu ambasady?

— Są paskudnie pokiereszowane — rzekła. — Już się nad tym zastanawiałam.

— Pani wuj wymyślił sobie, że należy zlikwidować błotniste drogi wiejskie. Próbował przekonać Fornriego, aby je wysypał żwirem. Fornri stanowczo odrzucił ten pomysł. Wobec tego pani wuj, chcąc dowieść swej mądrości, kazał członkom personelu naznosić żwiru i utwardzić nim ścieżki między budynkami ambasady, żeby po prostu pokazać tubylcom, jak to należy robić. Okazało się, że istnieje pewien grzybek, który doskonale rozwija się w żwirze i, niestety, na ludzkich stopach. Obecnie cały personel ma pokiereszowane stopy, a ścieżki łączące budynki ambasady znów pokrywa błoto.

— Cały personel poza panem — zauważyła, przyglądając się badawczo jego stopom.

— Cóż… podejrzewałem, że coś w tym musi być i gdy pani wuj wyżwirował ścieżki, najzwyklej nie korzystałem z nich. W przeciwieństwie do nas, tubylcy znają ten świat i kiedy mówią, że czegoś nie należy robić, nigdy tego nie robię. Proszę spojrzeć na to.

Wskazał na dziwnie splecione węzły, którymi do łodzi przymocowano liny poruszające prom.

— No i co? — spytała.

— Uważałem ten węzeł za tak interesujący, że zamierzałem wysłać jego próbkę do Instytutu Antropologii. Kiedy pisałem raport w tej sprawie, zjawił się jakiś członek załogi statku kurierskiego i zaczął się śmiać do rozpuku. Okazało się, że węzeł ten jest powszechnie stosowany. Opracowano go w celu zabezpieczenia kabli zainstalowanych w statkach kosmicznych, by uniknąć uszkod2eń, które powoduje wibracja przy przekraczaniu bariery światła. Każdy kto orientuje się w budowie statków kosmicznych, doskonale zna ten węzeł. Widocznie nie jesteśmy pierwszą ekspedycją, która odkryła tych tubylców.

Przerwał i wyczekująco popatrzył na Talithę. Miała mu za złe, że traktuje ją jak opóźnione w rozwoju dziecko z jednej ze swych klas.

— Jeśli spodziewa się pan — powiedziała lodowato — że uwierzę w jakiś związek między tym węzłem a tamtym grzybkiem…

— Proszę pomyśleć. Tubylcy muszą stosować wszelkie dostępne im środki, bo biorą udział w niebezpiecznej walce o przetrwanie. Jeśli wpadną na jakiś lepszy pomysł, skorzystają z niego. Nikt nie wie, kto i ile razy odwiedził ich tutaj w ciągu stuleci, a jedynym elementem całej przywiezionej tu przez gości z zewnątrz wiedzy, o którym z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że został wykorzystany przez tubylców, jest właśnie ten węzeł.

Zanim zdążyła powiedzieć, co o tym sądzi, zmienił nagle temat.

— Skoro już tu jesteśmy, może zobaczymy teraz te tykwy?

— Czemu nie — mruknęła. — Dziwnym zbiegiem okoliczności nie mam żadnych innych zajęć.

Promem przedostali się na drugi brzeg, gdzie Hort powiedział:

— Podstawową zasadą jest posuwać się gęsiego i trzymać środka ścieżki. Tam nie grozi żadne niebezpieczeństwo, inaczej nie byłoby ścieżki.

Weszli w las. Kilkakrotnie zieleń rosnąca wzdłuż ścieżki odsuwała się od nich, kiedy przechodzili, co niepokoiło Talithę, ale Hort nie zwracał na to uwagi. Posuwała się za nim w milczeniu. Mijali drzewa o ogromnych, wielobarwnych kwiatach, przecięli płytki strumień przy wysokim wodospadzie, w którym brało prysznic dziwne latające stworzenie o wspaniałych kolorach, ale straszące nieopisanie odrażającym wyglądem. Stworzenie to dojrzało ich nagle i z wrzaskiem wzbiło się w powietrze, ociekając wodą.

Kiedy przelatywało nad nimi, kilka kropel spadło im na głowy.

Naraz dotarli do innej rzeki i jeszcze jednego promu Wemblinga — tym razem wykorzystywanego. Bawił się tam tłum niezmiernie rozradowanych dzieci pływając nim w tę i z powrotem. Czasem jakieś dziecko wypadało za burtę, co również było powodem wesołości. Z okrzykami radości dzieci podpłynęły promem do brzegu, zrobiły miejsce dla Horta i Talithy i szybko ich przewiozły na drugą stronę. Hort pomógł Talicie wysiąść i oboje unieśli ręce, a dzieci, chichocząc rozkosznie, odpowiedziały im w ten sam sposób, kiedy przeciągały łódź na swój brzeg.

— Zupełnie o tym zapomniałem — rzekł Hort. — Dzieci uważają promy za znakomitą zabawkę. Jednak gdyby naprawdę chciały przedostać się na drugą stronę rzeki, przepłynęłyby ją.

W niewielkiej odległości od rzeki Hort nagle zatrzymał się i pokazał:

— Tam jest jedna z nich.

Talitha patrzyła zdumiona na ogromną tykwę, częściowo zasłoniętą gałęziami pobliskich drzew.

— Aż tak urosła? — zapytała.

— Niektóre osiągają takie rozmiary — powiedział Hort. — Przypuszczalnie tubylcy zrywają większość z nich, kiedy są mniejsze, gdyż używają ich do bardzo wielu celów. Tykwa tej wielkości musi rosnąć wiele lat. Nie wiem tylko, jak te tykwy się rozmnażają. Jest ich tu mnóstwo. Proszę popatrzeć.

Ruszył ścieżką, rozsuwając liście i pokazując Talicie tykwy różnej wielkości.

— Wszystkie wyrastają na roślinach jednego gatunku — rzekł. — Kiedy widzi się tykwę, bez względu na jej rodzaj, jest to zawsze ta sama roślina. Nie mogę dociec, w jaki sposób coś takiego rozsiewa nasiona czy zarodki na tak dużym obszarze — również w lesie.

— Czy są jadalne?

— Nie, ale poza tym używa się ich do wszystkiego. Robi się z nich dachy domów, naczynia, hamaki, meble, a także naprawdę doskonale bębny i instrumenty muzyczne. Dzieci używają ich do różnych zabaw. Tykwy służą jako estrady dla tancerzy, a połówkę małej można pomalować i otrzymać wspaniałą maskę. Z ich pnączy wydobywa się włókna, z których wytwarza się doskonałe liny i tkaninę. Nadzwyczajne, prawda?

Pochylił się i puknął w jedną z nich — wydała głęboki, huczący dźwięk.

— Czy to już wszystko, co tu można zobaczyć? — spytała.

— To wszystko — odpowiedział wesoło.

— One są naprawdę niesłychanie nadzwyczajne. Dobrze, że nie czekałam z oglądaniem ich do jutra. Dwa takie wstrząsy w jednym dniu, jak te tykwy i miejscowe święto ludowe, mogłyby okazać się zbyt wielkim przeżyciem dla moich nerwów.

Odwróciła się i odeszła. Na zakręcie ścieżki zobaczyła kątem oka, że Hort patrzy za nią, w dalszym ciągu stojąc na środku ścieżki.

Загрузка...