23

Mecenas Khan Khorwiss przybrał pompatycznie najdramatyczniejszą ze swych póz.

— Konfiskata i karne podatki, Wysoki Sądzie! — zagrzmiał. Sędzia Figawn pochylił się do przodu.

— Aa! Taką więc przyjęliście taktykę. Naród langryjski dobił już targu, mecenasie Jarnes. Teraz nie da się tego odwrócić za pomocą podatków.

— Stopa podatkowa jak dziesięć do jednego, Wysoki Sądzie — oświadczył Khorwiss. — Langri zamierza obciążyć firmę Wembling and Company rocznym podatkiem w wysokości dziesięciokrotnej wartości całkowitych inwestycji. Jeśli nie zapłaci, jej majątek ulegnie konfiskacie. Jeśli zaś zapłaci, będzie zmuszona zbankrutować. Czy Wysoki Sąd słyszał kiedykolwiek o czymś takim?

— Teraz już tak — rzekł gniewnie sędzia. Na to poderwał się Jarnes.

— Wiem, wiem, mecenasie Jarnes. Ci biedni tubylcy, ale wskutek takiego skandalicznego bezprawia mogą szybko stracić całą moją sympatię.

— Są dowody, Wysoki Sądzie — powiedział uprzejmie Jarnes. — Podatki w tej wysokości ustalił całkowicie zgodnie z prawem legalnie wybrany Kongres Planety Langri i żaden sąd federacyjny nie może sobie rościć prawa do zmiany tej uchwały.

Sędzia patrzył przez chwilę na Jarnesa z zaciekawieniem.

— W porządku — rzekł. — Czy obaj panowie są gotowi? Proszę przedstawiać swoje dowody.

Sekretarz Wyland włączył komputer. Jarnes wygodnie się usadowił i czekał, aż zacznie Khorwiss, a znakomity radca Wemblinga nie wahał się. Szybko przedstawił całą kolumnę dowodów na ekranie z lewej strony. Jarnes porównywał je ze swymi notatkami i cierpliwie wszystko obserwował. Przy konsoli po przeciwnej stronie uśmiechał się Khorwiss z coraz większym samozadowoleniem w miarę jak wyświetlał kolejne dowody, które pozostawały bez odpowiedzi.

W pewnym momencie wtrącił się zaintrygowany taką taktyką Figawn.

— Czy chce pan, mecenasie Jarnes, aby pański kolega przedstawił wszystkie swoje dowody? — spytał.

— Właśnie, Wysoki Sądzie — odparł uprzejmie Jarnes.

W końcu Khorwiss zwolnił tempo wyświetlania dowodów i po każdym naciśnięciu klawisza niespokojnie spoglądał na Jarnesa. Wówczas Jarnes poruszył się, puknął palcem w konsolę i wyświetlił tylko jeden dowód.

Usłyszeli jedno „ping”, po nim zaraz następne i wszystkie dowody Khorwissa zniknęły. Patrząc z otwartymi ustami na swój ekran, Khorwiss podniósł się, żeby zaprotestować, ale zastanowił się i czekał aż komputer dokona poprawki, a w końcu poprosił o czas i zaczął badać dowód Jarnesa. Kiedy tak czekali, sędzia zwrócił się do Jarnesa z pytaniem:

— Czy ma pan jeszcze jakieś dowody, mecenasie?

— Tak, Wysoki Sądzie, ale nie sądzę, żeby były potrzebne.

Sędzia sam zaczął sprawdzać, odczytał wynik, uśmiechnął się i pokręcił głową.

— Nie przypominam sobie, żeby ktoś przedtem wyświetlał ten dowód, mecenasie Jarnes. Skąd go pan wziął?

— To nie ja, Wysoki Sądzie. Dostarczyli mi go mieszkańcy Langri.

Sędzia patrzył z niedowierzaniem, a Jarnes nie miał mu tego za złe. Jemu samemu było trudno w to uwierzyć. Przeszedł piekło w poszukiwaniu tego dowodu, nawet kiedy mu powiedziano, gdzie się znajduje, lecz w końcu, gdy go odnalazł, pomyślał sobie, że padł ofiarą żartu. Sprawa wyglądała bardzo podobnie do przypadku Langri i dotyczyła prawa jakiejś planety do nakładania jednakowych dla wszystkich podatków. Po apelacji w sądzie drugiej instancji ustalono wówczas wiążące po wsze czasy zasady prawne, ujęte w najbardziej uniwersalnym wykazie uprawnień do nakładania podatków, jakiego Jarnes jeszcze nigdy nie widział. Wydaje się, że sądy Federacji nie rozpatrywały potem żadnej sprawy związanej z prawami planety do ustalania podatków, gdyż nikt ich nie kwestionował, a zatem fakt ten ostatecznie zniknął z aktualnego wykazu precedensów.

Jednak ktoś to zapamiętał, choć nie był adwokatem, gdyż brudny kawałek papieru, przekazany Jarnesowi przez Fornriego, nie zawierał numeru rejestracyjnego precedensu, lecz opis naocznego świadka wydarzenia odległego w czasie i przestrzeni. Ale skąd wiedzieli o tym na Langri, skoro tę planetę odkryto dopiero wówczas, gdy od dawna już nikt nie pamiętał tego wydarzenia?

Fornri z własnej woli nie chciał przekazać żadnych informacji, a Jarnes, nie zdając sobie sprawy z wagi tego skrawka papieru, o nic nie pytał. A gdyby nawet spróbował, też by prawdopodobnie nie otrzymał odpowiedzi. Od samego początku tubylcy byli bardzo ostrożni i nie mówili mu więcej niż musiał wiedzieć, a choć czasami wystawiali go tym samym na ciężkie próby, teraz czuł, że postępowali mądrze.

I chociaż miał jeszcze wiele innych precedensów, które mógłby wykorzystać, jakkolwiek był przekonany o wygranej nawet bez pomocy tej informacji, cieszył się, że to właśnie lud langryjski sam wygrał swoją sprawę.

Khorwiss ponownie zaczął wyświetlać jeden precedens za drugim, lecz za każdym razem, gdy ukazywały się na ekranie, momentalnie znikały. W końcu zaczął uciekać się do sfingowanych dowodów, a wtedy, zamiast dźwięku „ping” słychać było gong i strofujący głos sekretarza Wylanda: „Odrzucone decyzją sądu drugiej instancji, mecenasie Khorwiss”.

W końcu zniechęcony Khorwiss usiadł ciężko.

— Pański dowód się utrzymał, mecenasie Jarnes — stwierdził Figawn. — Ustalanie stopy podatku jest przywilejem miejscowego rządu, ale nie wolno jej stosować selektywnie. Musi być taka sama dla wszystkich.

Jarnes wstał.

— Jest taka sama dla wszystkich, Wysoki Sądzie.

W tym momencie poderwał się Khorwiss, wymachując rękami.

— Protestuję! Protestuję! Po pierwsze, podstawy do obliczania tych podatków są niesłychanie zawyżone.

— Protestuję! — wykrzyknął Jarnes. — Wartości te podała sądowi firma Wembling and Company!

Sędzia Figawn gestem przywrócił porządek. Na jego wargach błąkał się ledwo widoczny uśmiech, kiedy pochylał głowę w stronę Jarnesa.

— Moje gratulacje, mecenasie Jarnes. Przyjmuję pański protest. Firma Wembling and Company rzeczywiście sama złożyła stosowne oświadczenie w sprawie wysokości tych podstaw, które jej rzecznik teraz nazywa niesłychanie zawyżonymi, a ja mogę je przyjąć za właściwą podstawę do obliczania podatku i to czynię. Ponadto, potwierdzam prawo ludu langryjskiego do ustalania własnej stopy podatku. Jednakże muszę uwzględnić sprzeciw firmy Wembling and Company, że są to podatki selektywne.

— Nic takiego nie ma miejsca, Wysoki Sądzie — rzekł Jarnes. — Stopę dziesięć do jednego stosuje się jednakowo wobec wszystkich.

— Protestuję! — zabeczał Khorwiss. — Żaden obywatel Langri nie posiada nic poza chatą z trawy. Czymże jest dziesięciokrotna wartość jakiejś chaty z trawy? Natomiast firma Wembling and Company…

— Cisza! — krzyknął Figawn.

Usadowił się wygodniej, żeby rozważyć sytuację.

— Czy tubylcy będą rzeczywiście płacić podatki, mecenasie Jarnes? — spytał.

— Oczywiście, Wysoki Sądzie. Taka sama stopa podatkowa obowiązuje wszystkich, a ja mam ze sobą wykaz podatników do dyspozycji sądu. Ponadto, sprzeciwiam się używaniu określenia „chata z trawy”. Są to dobrze skonstruowane domy, których budowa wymaga kilku dni pracy zespołu robotników o najwyższych kwalifikacjach, a przy wznoszeniu tych domów w ogóle nie używa się trawy. Chciałbym zobaczyć, jak mój znakomity kolega wyplata z włókien maty, które nadawałyby się na ściany domów na planecie Langri. Mogą je utkać jedynie tubylcy o najwyższych kwalifikacjach. Jako dowód mogę przedstawić raport niejakiego Arica Horta, antropologa z wykształcenia i zastępcy urzędnika sądowego na Langri, opisującego jego własne próby zbudowania jednego z takich domów, złośliwie określanych mianem chat z trawy. Ponadto zaznaczam, że domy te są opodatkowane w zależności od lokalizacji oraz zgodnie ze zmiennym czynnikiem wartości gruntu, który stosuje się wyłącznie do publicznych terenów budowlanych, a więc nie dotyczy gruntów firmy Wembling and Company.

— Przyjmuję to oświadczenie — rzekł sędzia. — A teraz poproszę panów o dowody w sprawie selektywnego opodatkowania.

Tym razem Jarnes wyświetlił jeden precedens, usiadł wygodnie i cieszył oczy widokiem pocącego się Khorwissa, który próbował go obalić, wyświetlając szybko po sobie dwa precedensy. Jednakże komputer puścił je w niepamięć swym drwiącym „ping”. Khorwiss gorączkowo przetrząsał dyski z dowodami, często korzystając z podręcznego komputera w poszukiwaniu czegoś nowego.

Na ekranie ukazał się jeszcze jeden precedens, na co zachrypiał buczek.

— Wyświetla pan to po raz drugi, mecenasie Khorwiss — rzekł sekretarz Wyland.

Khorwiss wzruszył ramionami i wyświetlił inny precedens. Znowu odezwał się buczek.

— Wyświetla pan to po raz drugi, mecenasie Khorwiss.

Sędzia Figawn pochylił się do przodu.

— Proszę posłuchać, mecenasie Khorwiss. Mecenas Jarnes jest bardzo uprzejmy, a i ja pozwalam na wiele, ale czy ma pan coś, co naprawdę mógłby nam pokazać?

Khorwiss spróbował jeszcze raz i ponownie odezwał się buczek. Sekretarz Wyland wybuchnął śmiechem i zmieszany zatkał sobie usta dłonią. Sędzia zagryzał wargi, opanowując śmiech. Również Jarnes z trudem powstrzymał się od parsknięcia.

Khorwiss zerwał się na równe nogi.

— Nie będziemy tego dłużej tolerować. Złożymy odwołanie. To oburzające, a jeśli ten sąd nie podejmie odpowiednich kroków, żeby z tym skończyć, sprawą zajmie się Sąd Najwyższy. A ponadto…

Słuchając go, Jarnes opanował ziewnięcie. Będzie jedna apelacja, następnie druga i jeszcze jedna, a potem ta cała gimnastyka prawnicza, którą firma Khorwiss, Qwaanti, Milo, Byłym i Alaffro może wymyślić, ale Jarnes wiedział, że wygrał sprawę.

Tak samo myślał sędzia Figawn. W czasie rozprawy pracowicie badał precedensy, a teraz, kiedy Khorwiss szalał, studiował otrzymane wyniki. Następnie pochylił głowę w kierunku Jarnesa i puścił doń oko.

Загрузка...