W swojej karierze prawnika mecenas Jarvis Jarnes często miewał okresy zniechęcenia — każdy adwokat, który przegrywa sprawę, czuje się zniechęcony — ale teraz ogarniała go czarna rozpacz. Do tego kielicha goryczy dolewał jeszcze kilka kropli wyraz słodkiego samozadowolenia na twarzy mecenasa Khana Khorwissa, radcy firmy Wembling and Company, który siedział naprzeciwko niego przy konsoli komputera po drugiej stronie sali sądowej.
Khorwiss, ubrany w niedbale odrzuconą do tyłu togę, splótł dłonie na potylicy i cierpliwie czekał; na ustach błąkał mu się cień uśmiechu. Od czasu do czasu rzucał pogardliwe spojrzenia w stronę Jarnesa, który raz jeszcze sprawdzał dyski z materiałami i porządkował notatki. Jak większość adwokatów starej szkoły, Khorwiss z pogardą traktował poszukiwanie argumentów w ostatniej chwili. Postępował zgodnie z dewizą: „Przygotuj sprawę w kancelarii, a rozgrywaj ją na sali sądowej”. Z całą pewnością sam wszystko dokładnie przygotował do ostatniego numeru kodowego i był tak przekonany o zwycięstwie, jak Jarnes o przegranej. Jarnes ze swej strony zrobił, co było w ludzkiej mocy, ale mógł jedynie liczyć na to, że sąd uzna Khorwissa winnym nadmiernej pewności siebie. W takim, jakże nieprawdopodobnym przypadku, mógłby pozwolić sobie na przyjemność zadania przeciwnikowi jednego czy dwóch złośliwych ciosów, ale nie miał złudzeń, że to nic nie da.
Nie wyobrażał sobie, by jakiś adwokat, a tym bardziej mecenas Khan Khorwiss, mógł z powodu nieuwagi przegrać tak pewną sprawę, jak proces firmy Wembling and Company. Jarnes miał jedyną szansę — oszukać komputer. Byłoby to szaleńcze posunięcie, które często rozważali młodzi adwokaci, ale wiedział, że nikomu dotychczas coś takiego się nie udało. Ponieważ jego sprawa i tak była przegrana, nie chciał tracić jeszcze więcej wskutek nierozważnego ryzyka.
Jego rozpacz nie wynikała z przegranej — ostatecznie czymże była jedna przegrana więcej? Każdy prawnik wie, że czasami musi się oddać kilka punktów, by wygrać sprawę i przegrać pierwsze sprawy, żeby wygrać ostatnią. Ale po tej przegranej miał zrobić nierozważny krok, który całkowicie zniszczy sprawę Langri. Gorączkowo protestował i argumentował, lecz tubylcy uparli się, żeby to zrobił i nie miał wyboru, gdyż byli jego klientami. Mówili, że to część Planu.
Jednak Planu mu nie zdradzili.
Z tyłu sali zapalił się napis NIE WCHODZIĆ — ROZPRAWA i po chwili ukazał się obraz nachmurzonej twarzy sędziego Figawna, ubranego w jasną togę. Sekretarz Wyland zerwał się i z szacunkiem stanął na baczność, a dwaj adwokaci wstali i ukłonili się. Figawn odkłonił się nisko, lecz nie rozchmurzył twarzy. Kiedy tylko usiedli, popatrzył na Jarnesa i powiedział mu, co myśli z jeszcze większą szczerością niż zwykle.
— Znów mamy lud Langri przeciwko firmie Wembling and Company. Mecenasie Jarnes, moja cierpliwość, której nigdy nie uważałem za bezgraniczną, wyczerpała się już dawno temu na skutek pańskich bezpodstawnych skarg i petycji. Jeszcze raz podkreślam uczucie szczerej sympatii, jakim darzę tych biednych, głodujących tubylców, ale…
Sędzia popatrzył z irytacją na Khorwissa, który wstał i czekał.
— O co chodzi, mecenasie Khorwiss?
— Czy mogę coś powiedzieć, Wysoki Sądzie?
— Proszę, mecenasie Khorwiss.
— Wysoki Sądzie, proszę o pozwolenie wniesienia pozwu firmy Wembling and Company przeciwko ludowi Langri.
Figawn przez chwilę patrzył nań zdumiony, a potem z niedowierzaniem zapytał sekretarza Wylanda:
— Czy firma Wembling and Company pozwała tubylców?
— Tak, Wysoki Sądzie — mruknął sekretarz.
— A więc, mamy przynajmniej jakąś zmianę. Proszę mówić dalej, mecenasie Khorwiss.
— Dziś rano, Wysoki Sądzie, Kongres Federacji nadał planecie Langri status niezależności i przyjął ją do Federacji. Fakt ten oczywiście zmienia status firmy Wembling and Company na tej planecie.
Po twarzy sędziego przemknął blady uśmiech.
— Nikt nie mógłby zarzucić panu przesady, mecenasie Khorwiss. To rzeczywiście „zmienia status”. Uprawnienia firmy Wembling and Company automatycznie tracą ważność.
— Firma Wembling and Company zwraca się z prośbą o potwierdzenie prawa własności gruntów legalnie i właściwie wykorzystywanych zgodnie z uprawnieniami — rzekł Khorwiss. — Oczywiście prośba ta może być poparta uzasadnionymi precedensami, Wysoki Sądzie, które mogę przedstawić.
Usiadł i z zadowoleniem popatrzył na Jarnesa.
— A co pan ma do powiedzenia w tej sprawie, mecenasie Jarnes? — spytał Figawn. Jarnes wstał.
— Wysoki Sądzie, naród langryjski oczywiście odrzuca roszczenia firmy Wembling and Company do gruntów, które zdobyła na podstawie nielegalnie uzyskanych uprawnień, zdobytych wskutek sfałszowania dokumentów.
Khorwiss zerwał się na równe nogi.
— Protestuję!
— Cisza! — warknął Figawn. — Zapewne nie muszę ponownie informować pana, mecenasie — zwrócił się do Jarnesa — że decydowanie w sprawie tych uprawnień nie leży w kompetencjach tego sądu. Panowie, proszę przedstawiać swoje dowody.
Adwokaci usiedli na swoich miejscach.
— Czy firma Wembling and Company podtrzymuje swój pozew? — spytał sekretarz Wyland. Khorwiss skłonił się głęboko.
— Czy naród langryjski podtrzymuje swój sprzeciw wobec tego pozwu?
Teraz skłonił się Jarnes. Sekretarz Wyland włączył komputer; Jarnes pochylił się w napięciu, trzymając na konsoli ręce gotowe do działania, i czekał na pierwsze dowody Khorwissa.
Z towarzyszeniem ostrego dźwięku „ping” pojawiły się one w formie symboli u góry lewego ekranu — ekranu powoda. Jarnes popatrzył na nie i z żalem sięgnął do swych nielicznych dysków z dowodami. Zabrzmiało jeszcze jedno „ping” i teraz jego dowody ukazały się w formie symboli u góry ekranu z prawej strony. Trzecie „ping” nastąpiło prawie natychmiast i symbole zniknęły z obu ekranów — komputer uznał je za równoważne.
Jarnes popatrzył spod oka na Khorwissa i stwierdził, że adwokat Wemblinga obserwuje go z bladym uśmiechem na twarzy — prawdopodobnie w ten sposób stary prawnik uzewnętrzniał przyjemność, jaką sprawiało mu występowanie w sprawie, której nie można było przegrać. W swej stosunkowo krótkiej karierze Jarnes nie przypominał sobie, by doznawał tej przyjemności.
Khorwiss pogardliwie przedstawił trzy dowody, jeden za drugim, a potem usiadł i patrzył, co zrobi z nimi Jarnes. Ten, wypychając policzek językiem, skorzystał ze swych sfingowanych dysków i przedstawił dowód raczej wątpliwej wartości. Jednak ledwo się pojawił, natychmiast zniknęły dowody Khorwissa i lewy ekran zaświecił pustką. Ale prawie od razu zabrzmiał gong, zniknęły dowody Jarnesa, a Khorwissa znowu pojawiły się na ekranie.
— Komputer na to nie pozwala, mecenasie Jarnes — przemówił sekretarz Wyland. — Odrzucone decyzją sądu drugiej instancji.
Jarnes skinął głową z udanym przeproszeniem. Chwilowa konsternacja Khorwissa była pewną rekompensatą za przykrość związaną z prowadzeniem sprawy, w której Jarnes nie miał zbyt wielu dowodów. Naciskał teraz klawisze, wprowadzjąc do rozgrywki więcej dysków ze swego szczupłego zasobu. Stracił ich pięć, zanim obalił trzy dowody Khorwissa, a dwa następne, żeby obalić jeszcze jeden. Patrząc na zmniejszającą się liczbę swych dowodów, jeszcze raz skorzystał ze sfingowanych dysków.
Ponownie zabrzmiał gong i sekretarz Wyland zauważył lakonicznie:
— Unieważniony aktem prawnym, mecenasie Jarnes. Jeszcze jeden sfingowany dysk i znowu gong.
— Komputer stwierdza, że to nie ma żadnego związku ze sprawą, mecenasie Jarnes.
Oczekując łatwiejszego zwycięstwa niż się spodziewał, Khorwiss dokładał kolejne, nie obalone dowody. Jarnes zaczekał aż lista wydłużyła się do osiemnastu wierszy. Następnie, patrząc na tłustą, zadowoloną twarz Khorwissa, promieniejącą świadomością zwycięstwa, Jarnes nacisnął klawisze teatralnym gestem.
Zabrzmiało „ping” — symbole jego dowodów ukazały się na ekranie z prawej strony. Prawie natychmiast usłyszał „ping” odpowiedzi i cała lista Khorwissa zniknęła.
Calusieńka. Przez pełną napięcia chwilę znakomity adwokat był zbyt osłupiały, by zaprotestować. Potem nagle zerwał się na równe nogi.
— Protestuję! Protestuję! Cóż to jest za dowód!? — wrzasnął.
— Dowód jest taki, jak widać — spokojnie odpowiedział Jarnes. — Postanowienia Komisji Rządowych, 5/19/E/349/K.
— To żaden dowód — pogardliwie oświadczył Khorwiss.
— A może zadecyduje o tym sąd? — spytał grzecznie Jarnes.
Sędzia Figawn konsultował się ze swym własnym komputerem.
— Nie znajduję niczego, co by wskazywało, że komisja ta nadała swojemu postanowieniu moc precedensu prawnego. Odrzucam ten dowód, gdyż dotyczy tylko jednej sprawy.
Z następnym „ping” dowód Jarnesa znikł i ponownie ukazała się lista Khorwissa. Jarnes z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami; zagranie sfingowanym dowodem było wybaczalne, jeśli nie oczekiwało się, że będzie skuteczne.
Z namysłem rozgrywał pozostałe dowody, po jednym za każdym razem. Kiedy udało mu się zmniejszyć listę Khorwissa do sześciu pozycji, ten bezczelnie dodał jeszcze tuzin.
W końcu wyczerpały mu się dowody i Jarnes odwołał się do najbardziej obiecującego z jego sfingowanych dysków. Każde naciśnięcie klawisza komputer kwitował gongiem, a głos sekretarza Wylanda świadczył, że jego właściciel znajduje się u kresu cierpliwości, czego dowodziła również coraz bardziej nachmurzona twarz Figawna.
— Komputer twierdzi, że to nie ma ze sprawą nic wspólnego, mecenasie Jarnes — zauważył. Khorwiss śmiał się całą gębą. W końcu Jarnes podniósł się i stanął twarzą do sędziego.
— To wszystko, co mam, Wysoki Sądzie — rzekł. Sędzia Figawn uprzejmie skinął głową.
— Sąd potwierdza prawo własności firmy Wembling and Company do gruntów na planecie Langri, z których korzysta na podstawie otrzymanych uprawnień. Czy pański pozew zawiera wymagane prawem opisy, mecenasie Khorwiss?
Khorwiss podniósł się.
— Tak, Wysoki Sądzie.
— Czyżby? Ach tak… mam je tutaj.
Figawn przerwał, by rzucić wzrokiem na opisy.
— Mecenasie Khorwiss — spytał uprzejmie — ilu pól golfowych potrzebuje jedno uzdrowisko? Khorwiss dyskretnie milczał.
— Czy mogę prosić pana, mecenasie Jarnes, o kontr-pozew? — zwrócił się Figawn do Jarnesa.
— Nie będzie żadnego kontrpozwu — odpowiedział Jarnes.
Figawn popatrzył nań zdziwiony.
— Czy mam przez to rozumieć, że przyjmuje pan te żądania w ich brzmieniu?
— To życzenie moich klientów, Wysoki Sądzie.
— Tylko dureń na pierwszy rzut oka by nie zauważył, że wiele z tych żądań jest bezsensownych — oświadczył Figawn.
— Wysoki Sądzie! — krzyknął Khorwiss.
— Jest pan pewien, że chce pan zostawić ten pozew bez protestu? — rzekł Figawn do Jarnesa.
— Nie mam wyboru, gdyż muszę stosować się do żądań moich klientów, Wysoki Sądzie. Ci zaś żądają, by firma Wembling and Company przedstawiła urzędowo potwierdzone zaświadczenie o wysokości sum zainwestowanych w każdą parcelę gruntów, do których rości sobie prawo, aby udowodnić zasadność tych roszczeń dla potrzeb sądu. Będę upierał się przy tym, żeby firma Wembling and Company przedstawiła rachunki za każdą parcelę.
Figawn popatrzył nań z niepokojem.
— Oczywiście życzenia pańskich klientów są dla pana wiążące — rzekł, a potem zwrócił się do Khorwissa: — A więc, tak postanawiam. Firma Wembling and Company ma przygotować urzędowo potwierdzone zaświadczenia, a ja sam zastosuję się do życzeń ludu langryjskiego i uznam takie roszczenia, jakie dopuszcza prawo odnośnie do inwestycji rozwojowych, oczywiście zgodnie z procedurą prawną. Czy panowie mają jeszcze coś do powiedzenia? Nie? Niech się dzieje sprawiedliwość.
Jego obraz zniknął. Napis NIE WCHODZIĆ — ROZPRAWA pociemniał. Khorwiss szybko pozbierał swoje dyski i wyszedł, szeroko się uśmiechając. Zmęczony Jarnes zaczął metodycznie pakować swoje dyski z dowodami.
Sekretarz Wyland pochylił się w jego stronę i odezwał się doń.
— Tylko jedno słówko, mecenasie Jarnes. Z tego, co zrozumiałem, nawet jedno uzdrowisko na Langri poważnie uszczupli zasoby żywności tubylców.
— Tak jest, proszę pana.
— Zapewne naród langryjski może się spodziewać, że firma Wembling and Company wykorzysta ten wspaniały dar ziemi pod budowę niezliczonych uzdrowisk.
— Jestem pewien, że mogą się tego spodziewać — odparł uprzejmie Jarnes. — Po prawdzie, bardzo usilnie nalegałem, by wzięli pod uwagę taką możliwość. Jednakże nie tylko poprosili mnie o to, co zrobiłem, ale wręcz zażądali tego i nie miałem innego wyjścia, jak tylko zastosować się do ich życzeń.
— Pewnie gdyby pan im wyjaśnił…
— Wyjaśniłem — odparł Jarnes.
— … i udowodnił im…
— Udowodniłem.
— … i opisał nieuchronne skutki…
— Opisywałem im te skutki nie raz, a wielokrotnie.
— Cóż! — sekretarz Wyland wyprostował się, rozgniewany. — Ciekaw jestem, co z tego wyniknie, a jestem pewien, jak to będzie wyglądało. Lud langryjski niezadługo będzie tu z powrotem, błagalnie wołając o pomoc. Niestety ten pozew przyjdzie już o wiele za późno.
Odszedł, stawiając ze złością zamaszyste kroki. Jarnes był bliski łez i odwrócił się na chwilę, zanim podjął na nowo pakowanie. Korozja dysku adwokata, spowodowana słoną wodą, byłaby zapewne oznaką niedojrzałości.