24

Rajska planeta Langri była w dalszym ciągu okropnie pokiereszowana, ale jej rany goiły się. Nie było już budynków uzdrowiska. Na lądowisku stał samotny statek transportowy, a jakaś maszyna zwoziła doń resztki złomu, za każdym razem nabierając na szuflę mamuci ładunek. Transportowce załadowywane złomem stały się na Langri tak zwykłym widokiem, że Talitha Warr przeszła obok, nawet nie spojrzawszy w tę stronę.

Ogromny taras uzdrowiska, przeznaczony dla tysięcy turystów, którzy mieli pławić się w nadmorskich basenach, był teraz odarty z drogich, importowanych wykładzin, a langryjskie kwiaty szybko odzyskiwały swą pierwotną niezależność. Na plaży poniżej tarasu stała samotna postać: H. Harlow Wembling, patrzący na połyskliwe, langryjskie morze pod popołudniowym słońcem. Nieśmiało podeszła doń Talitha.

Odwrócił głowę, kiedy usłyszał jej kroki na piasku. Potem patrzył w dal. Jego głos był bez wyrazu.

— A więc… zostajesz?

— Poprosił nas o to rząd Langri. Jutro biorę z Arikiem ślub razem z Fornrim i Dalią. Może byś przyszedł?

— Nie… nie, dziękuję — pośpiesznie rzekł Wembling. — Powiedziałem już Fornriemu, że dziś wieczorem zakończę ładowanie złomu i natychmiast wystartuję.

Przerwał na chwilę, a potem mruknął, jakby do siebie:

— Co za strata! Jakież to wspaniałe miejsce na uzdrowisko!

Plażą zbliżała się do nich grupa tubylców, którzy nieśli polana. Ostrożnie położyli je na plaży, przygotowując świąteczne ogniska. Potem uśmiechnęli się do Talithy i odeszli. Kiedy kolufy zaczęły już wracać na dawne żerowiska, zrzucili z siebie okropne jarzmo niedożywienia, ale nie tylko jedzenie wpłynęło na zmianę ich wyglądu. Byli szczęśliwi.

Wembling patrzył na nich ponurym wzrokiem.

— Przygotowania do wesela? — spytał.

— Nie. Ślub odbędzie się we wsi Starszego. A tu wieczorem mamy specjalne święto. Tubylcy chcą uczcić odzyskanie planety.

Przyszli następni tubylcy z polanami. Wembling nie zwracał na nich uwagi i znów patrzył daleko w morze.

— No, cóż, Tal… jesteś już dostatecznie dorosła i wiesz, co robisz. A ja życzę ci wszystkiego najlepszego.

— Przykro mi, że skończyliśmy jako przeciwnicy, wuju Harlow, ale nie miałam wyboru.

— W porządku, Tal. To mnie nie zrujnuje. Ale jaka to strata… co za wspaniałe miejsce na uzdrowisko!

Warkot maszyny nagle ucichł. Z lądowiska nadszedł pośpiesznie Hirus Ayns.

— Załadowaliśmy wszystko, co było tego warte — rzekł. — Sądzę, że tubylcom bardzo zależy, abyśmy jak najprędzej stąd odlecieli.

— Powiedziałem Fornriemu, że odlatujemy dziś wieczorem. Nie musimy przecież uciekać.

— Jeśli mam być szczery — rzekł Ayns — uważam, że musimy.

Wembling i Talitha odwrócili się i popatrzyli w stronę lądowiska. Spora część ludności Langri zbierała się tam na święto i tubylcy najwyraźniej uznali, że idealnym momentem rozpoczęcia uroczystości będzie odlot ostatniego statku Wemblinga. Zamiast gromadzić się tam, gdzie miało odbywać się święto, tłoczyli się na lądowisku, żeby zobaczyć odlot statku. Ciasno go otoczyli, zostawiając jedynie wąski pas drogi dla maszyny do ładowania złomu, którą właśnie wciągano na pokład.

— Dziś wieczorem będzie święto — powiedziała Talitha, zwracając się do Aynsa. — Przyszli tu, żeby wziąć w nim udział.

— Niech więc go nie opóźniają z naszego powodu — rzekł Ayns. — Wolałbym, żeby nie zabawili się naszym kosztem.

— Bzdura! — wybuchła Talitha. Ale Ayns był wyraźnie przestraszony. Ruszył w kierunku statku.

— Ma rację — powiedział Wembling. — Kręcenie się tutaj nic mi nie da. Odwrócił się.

— Do widzenia, Tal!

Odruchowo pocałowała go w policzek, a potem, kiedy szedł szybkim krokiem w stronę statku, zaczęła szukać Arica Horta. Później stali oboje, ramię przy ramieniu, w pewnej odległości od tubylców, obserwując odlot Wemblinga.

Ayns dotarł już do tłumu uśmiechniętych tubylców. Rozglądał się niespokojnie na boki, kiedy szedł przejściem, prowadzącym do statku. Również Wembling był coraz bardziej niespokojny. Przyśpieszył kroku i zaczął przeganiać Aynsa. Nie wiadomo czemu, z otaczających ich, uśmiechniętych twarzy, wyczytali złe zamiary i puścili się biegiem w panicznej ucieczce. Zdyszani dotarli do trapu i przepychając się wzajemnie, weszli po nim na statek. Ayns szybko zniknął w jego wnętrzu, Wembling zaś zatrzymał się na szczycie trapu, odwrócił i popatrzył w dół na tubylców. Fornri i Dalia stali przy trapie. Oni także uśmiechali się ze szczęścia, a Fornri wyciągnął rękę, miejscowym sposobem żegnając Wemblinga.

— No, cóż, Fornri — wysapał Wembling. — Chyba nie ma pan do mnie żalu. Pan wie, że chciałem jak najlepiej dla waszego ludu. Uzdrowisko byłoby dla was wspaniałym nabytkiem. Te wasze dziesięć procent…

Szeroki uśmiech rozjaśnił ich twarze. Wembling przerwał dla nabrania tchu, a potem ozięble powiedział:

— Jestem wdzięczny za umożliwienie mi odzyskania materiałów budowlanych. Dziękuję.

— A my dziękujemy za ośrodek zdrowia — odkrzyknął Fornri.

— Nie ma za co. Przykro mi, że nie widzieliście tego tak, jak ja. Toż to marnotrawstwo… Dlaczego nie chcecie się zgodzić, żebyśmy znaleźli kawałek wybrzeża, gdzie uzdrowisko nie przeszkadzałoby w polowaniu?

Fornri nie odpowiedział.

— Dam wam dwadzieścia procent od dochodów — rzekł Wembling.

Przerwał i rzucił chytre spojrzenie na twarze w dole. Z otwartego włazu wyjrzał zaciekawiony Ayns.

— Trzydzieści procent — rzekł Wembling. Znowu przerwał i popatrzył dokoła.

— Pięćdziesiąt procent.

Ayns ze zdumienia otworzył usta. Pochylając się w stronę Fornriego, Wembling wołał doń, a nuta błagalnej desperacji w jego głosie zupełnie nie pasowała do jego charakteru.

— Zrobię z was bogaczy!

— Już jesteśmy bogaci! — odpowiedział Fornri.

Wembling odwrócił się. W chwilę potem zamknęła się pokrywa włazu, wciągnięto trap, a tubylcy z wolna odsuwali się od statku. Kiedy ten oderwał się od ziemi, ruszył szalony, uroczysty taniec.


Rozpalono ogniska, zaczęła grać muzyka, a gdy Hort i Talitha szli w stronę plaży, dogonił ich Fornri z Dalią. Talitha i Dalia uścisnęły się ze szczęścia, a Fornri odciągnął na bok Horta i przez chwilę poważnie z nim rozmawiał.

— Wiesz co? — zwrócił się Hort do Talithy — Fornri ma dla nas zajęcie. Chce, żebyśmy rzucili okiem na wrak pewnego statku kosmicznego. Musiałem mu powiedzieć, że już go sami znaleźliśmy.

— Tak. Znaleźliśmy go — rzekła Talitha. — Postanowiliśmy jednak, że będzie najlepiej, jeśli udamy, że nic o tym nie wiemy.

Korowody tańczących opuszczały plażę, by przemknąć wężem przez dawny plac budowy. Wszędzie płonęły pochodnie, a tubylcy rozrywali resztki pozostawionych przez Wemblinga materiałów budowlanych.

— Co oni robią? — spytał Hort.

— Wytyczamy naszą nową stolicę — rzekł Fornri. — Pan Wembling był uprzejmy przygotować teren, a my zbudujemy ją tak, jak sami chcemy, żeby wyglądała. Oni wyznaczają miejsca pod przyszłe ulice i domy. I parki. Będziemy mieli dużo parków.

— Tak. No, cóż… znaleźliśmy rozbity statek i obejrzeliśmy go od środka. Był bardzo interesujący — dodała Dalia.

— Czy przeczytaliście dziennik pokładowy? — zapytała z ciekawością Talitha.

— Nie mogli — rzekł Hort. — Nie znają tego pisma. Nic by nie zrozumieli.

Powoli szli w stronę świętujących tubylców.

— Ciekaw jestem czy wy i wasz lud uświadamiacie sobie, jak wielkim człowiekiem był Cerne Obrien — powiedział Hort. — Słowo „geniusz” byłoby eufemizmem w stosunku do niego, jeśli weźmie się pod uwagę to, czego dokonał. Przypuszczam, że z czasem będziecie nazywali jego imieniem domy i wsie, ulice i parki, ale ten człowiek zasługuje na o wiele bardziej znaczący pomnik. Powinniście pomyśleć o tym.

Fornri i Dalia popatrzyli na nich zaskoczeni.

— Chyba nie wiedzą, że planetę można nazwać imieniem człowieka — rzekła Talitha. — Jaka szkoda!

Hort przytaknął skinieniem głowy.

— Spójrz! — wykrzyknął po chwili.

Byli już na tyle blisko, by zobaczyć, co robią tancerze. Trzymali w rękach kawałki materiałów budowlanych z wypisanymi na nich literami i wytyczali nimi nową stolicę — tańcząc. Napisy płynęły w powietrzu w drodze do miejsca przeznaczenia: UNIWERSYTET LANGRI, BULWAR LANGRI, KONGRES PLANETY LANGRI, OGRÓD BOTANICZNY LANGRI, WYDZIAŁ ADMINISTRACYJNY RZĄDU LANGRI, BIBLIOTEKA PLANETY LANGRI.

Hort ponownie zwrócił się do Fornriego i Dalii.

— To naprawdę wielka szkoda. Za późno, żeby teraz coś zmieniać, ale trzeba było 'nazwać waszą planetę „0brien”.

I znów Fornri i Dalia popatrzyli na siebie zaskoczeni.

— Obrien? — spytał obojętnie Fornri. — A kto to?


Koniec
Загрузка...