13

Ubranie, które Fornri miał na sobie, nieznośnie drażniło go jeszcze przez długie tygodnie po tym, jak powiedzieli mu, że się przyzwyczai. Cuda, jakie obiecali mu pokazać, oszołomiły go zgiełkiem wrażeń; w część z nich wolałby nie wierzyć.

Trapiły go myśli o tym, co mogło się wydarzyć na jego rodzinnej planecie, gdzie cudami były barwy lasu, ciepła miękkość piasku na plaży, zapach świeżej bryzy od morza. Bardzo tęsknił za Dalią. Odczuwał samotność i zakłopotanie, był bardzo zmęczony i bał się, gdyż musiał podejmować decyzje w sprawach dotyczących całej przyszłości swego ludu i swej planety, a na samą myśl, że mógłby popełnić błąd, ogarniało go przerażenie.

Był to jeszcze jeden budynek z kamienia, który nie był kamieniem. Nad sklepieniem wejścia widniały słowa, których nie rozumiał nawet wówczas, gdy wyjaśniono mu ich znaczenie: PAŁAC SPRAWIEDLIWOŚCI oraz WYDZIAŁ MIĘDZYPLANETARNY.

Fornri dotarł tam jedną z tych dziwnych, przypominających bańki mydlane, latających łodzi, które błyskawicznie przemykały we wszystkich kierunkach nad urozmaiconą zabudową rozległego miasta. Towarzyszył mu Jarvis Jarnes z firmy McLindorffer, Klarouse, Hraanl, Picrawley, Webluston i Jarnes. Zgodnie z przypuszczeniami Langriego, jej nazwa się zmieniła.

Kiedy znaleźli się wewnątrz budynku, natychmiast weszli na podłogę która sama się przesuwała. Jarnes i jego znajomi spodziewali się, że ruchomy chodnik będzie jednym z tych cudów, które wprawią Fornriego w zachwyt, ale ten tylko się dziwił, dlaczego oni po prostu nie chodzą, gdyż w ten sposób o wiele szybciej by się poruszali. Tego dnia Jarnes wszedł do sali pod nazwą Międzyplanetarna Biblioteka Prawnicza. Wyjaśnił Fornriemu, co zamierza tam robić: zapyta maszynę co pamięta procesy sądowe, które mogłyby mieć coś wspólnego z kłopotami Langri, a w notatniku Jarnesa znajdowała się długa lista pytań, mających — jego zdaniem — pobudzić pamięć maszyny. Jednakże na wszystkie pytania jej ciemnozielony ekran wyświetlał co jakiś czas symbol oznaczający, że na ten temat maszyna nie wie nic.

Przy wyjściu zatrzymali się, by zapłacić za korzystanie z maszyny. Jarnes podał okrągły żeton pracownikowi biblioteki, ten zaś wsunął go do jakiejś maszyny, która w tej samej chwili zaczęła pomrukiwać.

— Znów nie mieliście szczęścia? — spytał pracownik. — Ale przecież to niemożliwe, żeby nie zarejestrowano jakichś czynności prawnych!

Jarnes uśmiechnął się gorzko.

— Czyżby? — spytał.

Znowu stanęli na ruchomym chodniku i zeszli zeń przed salą z napisem REJESTRATOR PAKTÓW I POROZUMIEŃ MIĘDZYPLANETARNYCH. Jarnes porozmawiał tam z pracownikiem, który następnie naradził się ze swoją maszyną co pamięta i przecząco pokręcił głową. Pojechali dalej do sali oznaczonej napisem REJESTRATOR SPRAW POZAFEDERACYJNYCH z takim samym wynikiem.

W końcu dotarli do Sektora Sądowego.

Zeszli z ruchomego chodnika i ruszyli korytarzem otaczającym sale sądowe. Łukowata ściana zewnętrzna każdej sali rozpraw była przezroczysta — prawdziwy cud — a jej ściany boczne zbiegały się przy podium, gdzie rzecznicy stron stawali naprzeciw siebie nad konsolami swych maszyn co pamiętają. Nad nimi siedział sekretarz sądu, a z tyłu, ponad nimi zasiadał sędzia, tylko że właściwie w ogóle go tam nie było. Jego obraz ukazywał się z chwilą rozpoczęcia sesji i znikał po jej zamknięciu. Fornri nie rozumiał tego cudu, zwanego trójwymiarową projekcją, mimo usilnych zabiegów Jarnesa, który starał się, jak mógł, żeby mu to wytłumaczyć.

W tylnej części sali znajdowały się krzesła dla widzów. W niektórych salach wszystkie miejsca siedzące były zajęte i część publiczności stała, w innych główni aktorzy spektaklu nie mieli widowni.

Przechodząc koło każdej sali, Fornri zaglądał do środka. Przyjdzie dzień, kiedy w jednej z nich decydował się będzie los jego planety. Jarnes wyjaśnił mu procedurę sądową, jak umiał najlepiej. W każdym pomieszczeniu toczyła się jakaś rozprawa, jedna niepodobna do drugiej. W jednej z sal obaj rzecznicy stron stali, niepohamowanie rozzłoszczeni na siebie, a sekretarz próbował przywołać ich do porządku. W innej prawnicy zdawali się nudzić, zaś sędzia wyglądał, jakby spał. W trzeciej akcja procesu sądowego rozwijała się w tak fascynującej pantomimie, że Fornri aż przystanął, by popatrzeć. Jarnes poszedł dalej, lecz z uśmiechem na twarzy zaraz po niego wrócił.

Ostatecznie dotarli do celu i zatrzymali się. Rozprawa w sali dobiegała końca. Obraz sędziego zgasł, napis nad wejściem NIE WCHODZIĆ — ROZPRAWA ściemniał; Jarnes dotknął ramienia Fornriego i wprowadził go do sali.

Obecni tam dwaj prawnicy porządkowali swoje dyski z pamięcią, wkładając je do kaset. Fornri z zaciekawieniem przyglądał się dyskom. Te dziwne przedmioty przekazywały informacje maszynie-co-pamięta i jeśli ich pamięci były do siebie lepiej dopasowane niż pamięci dysków drugiego prawnika, sprawa była wygrana. Fornriemu wydawało się to w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, ale Jarnes wszystko mu wyjaśnił, więc musiał uwierzyć.

Z naręczem osobliwie perforowanych notatek, jakie wypluwała maszyna-co-pamięta, sekretarz skierował się do wyjścia dla personelu, które znajdowało się z tyłu, za jego biurkiem. Jarnes przyspieszył kroku, by go dogonić. Sekretarz odwrócił się i uśmiechnął, co świadczyło, że go poznaje.

— Aa! Pan mecenas Jarnes!

— Pan sekretarz Wyland — rzekł Jarnes i przedstawił

mu Fornriego.

Sekretarz sądu, zbyt obładowany rolkami z taśmą, by móc zetknąć się z nimi dłońmi, uśmiechnął się tylko i skinął głową.

— Otrzymałem pismo od pańskiego szefa, mecenasa McLindorffera — powiedział. — Tędy proszę.

Za drzwiami znajdował się cud, który zrobił na Fornrim największe wrażenie: STP — system transportu pionowego. Jeden szyb łagodnie przenosił pasażerów na górne piętra budynku, drugi zaś na dolne kondygnacje. Kiedy Fornri zetknął się z nimi po raz pierwszy, przez całą godzinę rozkoszował się fruwaniem w górę i w dół, póki ubawiony Jarnes mu nie przerwał.

Tym razem wznieśli się tylko na następne piętro i Fornri, za przykładem swych towarzyszy, przytrzymał się ręką, by wyhamować, a potem został łagodnie wyciągnięty przez otwarte drzwi. Szli długim korytarzem do biura Wy landa, a gdy tam dotarli, sekretarz otworzył drzwi i gestem zaprosił ich do środka. Następnie położył rolki z taśmą na biurku i podsunął im krzesła, zanim sam usiadł.

— A więc, to jest ten młody człowiek z Langri — rzekł.

Wyland był niezwykle korpulentny i całkowicie łysy, ale uśmiechał się ciepło i ujmująco. Spodobał się Fornriemu mimo groteskowego wyglądu.

— Posuwamy się do przodu? — zwrócił się Wyland do Jarnesa.

— Niestety, ani trochę — odparł Jarnes. Wyland nerwowo podrapał się w nos.

— Byłoby rzeczą niesłychanie trudną skasować zapis o traktacie we wszystkich rejestrach. Uważam to nawet za niemożliwe. Prawdopodobnie musieli coś pozmieniać w rejestrach.

Odwrócił się z uśmiechem do Fornriego, który patrzył nań, nie zdradzając żadnych uczuć.

— Wygląda to bardzo tajemniczo — mówił dalej Wyland — ale faktycznie tak nie jest. Przypuśćmy, że powiem: „Kiedy usłyszy pan słowo „krzesło”, proszę wstać”. A potem, w tajemnicy przede mną, pan Jarnes szepnie panu: zmieniły się zasady. Proszę nie zwracać uwagi na słowo „krzesło” i wstawać na słowo „stół”. I wówczas, kiedy zechcę, żeby pan wstał, powiem „krzesło” i zdziwię się, dlaczego pan nie wstaje. Coś podobnego wydarzyło się z naszym traktatem, oczywiście w sposób znacznie bardziej skomplikowany. Ktoś musiał potajemnie i nielegalnie spowodować zmianę głównego hasła rejestracyjnego. Wasz traktat znajduje się we wszystkich rejestrach, ale bez znajomości tego magicznego słowa nikt nie może ustalić, w którym miejscu. Tak samo ja nie mógłbym zmusić pana do wstania na hasło „krzesło”, gdyby tymczasem ktoś panu w tajemnicy powiedział, że należy to robić na słowo „stół”. Fornri w dalszym ciągu patrzył nań z pozorną obojętnością, zastanawiając się, czy Wyland naprawdę chciał, żeby wstawał i po co.

— Oczywiście hasła rejestracyjne to sprawa ciut bardziej skomplikowana niż słowa „krzesło” i „stół” — rzekł Wyland.

— Ciut, ciut — przyznał Jarnes, uśmiechając się gorzko.

— Ale coś takiego musiało się wydarzyć i dopóki nie ustalimy nowego hasła, dopóty nie będziemy mogli odnaleźć traktatu Langri. Dokładnie tak, jak ja nie mógłbym spowodować, żeby pan wstał, zanim nie spróbowałbym mnóstwa słów i nie ustaliłbym, że reaguje pan na słowo „stół”. Teoretycznie zmiana hasła powinna być niemożliwa, gdyż niezależnie od trudności technicznych, stosuje się wszelkiego rodzaju zabezpieczenia, a poza tym, nawet próby dokonania zmiany są bardzo surowo karane. A jednak ktoś to zrobił.

— Przekupiono kogoś — poprawił go Jarnes.

— Niewątpliwie. Jednak wcześniej czy później…

— Nawet to „wcześniej” będzie za późno — rzekł ponuro Jarnes. — Mówiłem już panu, że Fornri przywiózł ze sobą wyczerpujący raport Arica Horta, który jest kompetentnym antropologiem i byłym pracownikiem tego Wemblinga. Planeta Langri jest bliska katastrofy ekologicznej. Zniszczeniu ulegną źródła pożywienia tubylców.

— No tak, rzeczywiście — powiedział Wyland, patrząc ukradkiem na Fornriego. — Biedni tubylcy. Mecenas McLindorffer poinformował mnie, że sprawa jest bardzo pilna, skontaktowałem się więc, jak obiecałem, z sędzią Laysoringiem. Nie widzi żadnej nadziei na wszczęcie postępowania w sprawie traktatu. Kwestia ta nie leży w gestii Federacji. Żaden sąd federacyjny nie podjąłby się jej rozpatrzenia.

— Pozostaje nam jedynie szukać sprawiedliwości w legislaturze — stwierdził posępnie Jarnes. — Ponieważ ludzie, którzy rządzą, są także winni tej niesprawiedliwości, perspektywy nie przedstawiają się zbyt jasno.

Wyland gestem potwierdził beznadziejność sytuacji.

— Wobec tego, tylko w jednym punkcie możemy zaatakować Wemblinga — mówił dalej Jarnes — a mianowicie jego uprawnienia. I to raczej sposób, w jaki z nich korzysta, gdyż sąd oddali każdy pozew podważający legalność tych uprawnień.

Wyland pokiwał głową.

— Sędzia Laysoring — rzekł — przyznaje, że wszystkie zastrzeżenia, wymienione przez pańskiego szefa, mają podstawy prawne i powinny zapewnić wam możliwość uzyskania nakazu zmuszającego Wemblinga do czasowego wstrzymania robót, do chwili rozpoczęcia przesłuchań. Wyraził również opinię, że wszystkie wasze zastrzeżenia dadzą się podważyć.

— Czy pan to wszystko rozumie? — spytał Jarnes Fornriego. — Odpis waszego traktatu nie ma żadnego znaczenia, o ile sam traktat nie jest oficjalnie zarejestrowany. W jakiś sposób udało się Wemblingowi doprowadzić do tego, że zawieruszyła się wersja oficjalna. W końcu się znajdzie, co pewnie wywoła odpowiedni skandal, ale jej szukanie może trwać latami. Jest wiele kwestii prawnych, które moglibyśmy podnieść, ale osiągniemy najwyżej opóźnienie prac firmy Wembling and Company i nękanie jej. Możemy spowodować wstrzymywanie prac przy budowie uzdrowiska na okres, w którym rozpatrywane będą podnoszone przez nas kwestie prawne: na tydzień, dwa, a czasem na nieco dłużej. Mamy niewielkie szansę wygrania którejś z tych spraw. A będą one bardzo kosztowne i pozwolą nam jedynie zyskać nieco na czasie.

— Ale właśnie czas jest nam potrzebny — rzekł Fornri — czas na realizację Planu.

— Czy mają pieniądze? — spytał sekretarz.

— To jeszcze jedna ciekawostka w tej sprawie. Federacyjny Urząd Spraw Zewnętrznych utrzymuje, że Langri jest planetą zależną. Bank Galaktyki ma pół miliona kredytek i pewne procenty zarejestrowane na koncie rządu langryjskiego. A co ciekawsze, te pół miliona kredytek zdeponował na rzecz rządu Langri ten sam Federacyjny Urząd Spraw Zewnętrznych, który teraz utrzymuje, iż nie ma takiego rządu. Co pan o tym sądzi?

— Nie dziwią mnie żadne idiotyzmy rządu — rzekł Wyland — zbyt wiele ich widziałem. Za pół miliona będziecie mogli trochę popchnąć sprawę, lecz niestety tylko trochę. Jedna niewielka fortuna nie ma zbyt dużego znaczenia na międzyplanetarnym rynku prawnym.

— Taak… Mają też ukryte kryształy retronu. Według opisu, który podał mi Fornri, ich wartość oceniam na co najmniej milion kredytek, a może nawet dwa. Wystarczy, by popchnąć sprawę o spory kawałek. Problemem jest sprowadzenie kryształów tutaj. Czy możliwe będzie wysłanie paru urzędników sądowych na Langri, kiedy wniesiemy pierwszą sprawę? Przeprowadzą wizję lokalną i w ten sposób będą mogli odpowiedzieć na każde pytanie sądu, a poza tym ich obecność zagwarantuje, że Wembling naprawdę przerwie prace, kiedy uzyskamy nakaz ich wstrzymania.

Wyland przytaknął z zapałem.

— Będziecie musieli za to zapłacić, ale gra warta jest świeczki. W przeciwnym razie Wembling mógłby zignorować nakazy.

— Przed wyjazdem można polecić urzędnikom, by wracając, zabrali ze sobą zaplombowane kontenery, zawierające niby to jakieś dokumenty czy przedmioty wartościowe, które tubylcy pragną przesłać swym adwokatom. Możemy dostarczyć odpowiednie pojemniki zabezpieczające przed interferencją retronową. Da się to przeprowadzić?

— W zupełności — zgodził się sekretarz.

— Fornri mógłby wrócić na Langri z urzędnikami, a razem z nimi wysłalibyśmy sprzęt łącznościowy. Tubylcy nie będą mogli powierzyć mu żadnych sekretów, gdyż z pewnością Wembling przechwyci każdą wysłaną przez nich wiadomość, ale sam fakt, że mają z nami łączność, ogromnie nam pomoże i troszeczkę powstrzyma Wemblinga. Może uda się to tak urządzić, by ci urzędnicy wyznaczyli jako zastępcę tego antropologa, Horta, żeby stale był tam ktoś, kto oficjalnie może sporządzać raporty.

— Doskonały pomysł — rzekł sekretarz. — Jeśli będzie tam jakiś obserwator, który mógłby informować nas w przypadku pogwałcenia prawa, Wembling skrupulatnie zastosuje się do nakazów sądowych. Będzie starał się unikać dochodzenia, które mogłoby wyniknąć z niezastosowania się do nakazu sądu. Od czego zaczniecie?

— Od zakwestionowania sposobu korzystania przez Wemblinga z jego uprawnień. Zgodnie z nimi, wolno mu eksploatować zasoby naturalne Langri. W rzeczywistości buduje tam ośrodek wczasowy, co jest, ipso facto, przekroczeniem uprawnień.

Wyland uśmiechnął się i z uznaniem pokiwał głową.

— Czy już pan to zbadał? — spytał.

— Tak. Nie ma przepisu, który by jasno określał, czy ośrodek wczasowy jest sposobem wykorzystania zasobów naturalnych. Będzie to wymagało uzupełnienia przepisów.

— Bardzo dobrze. To pozwoli wam uzyskać niezłą zwłokę, może nawet aż trzy do czterech tygodni.

— Mam nadzieję — rzekł Jarnes, a następnie zwrócił się do Fornriego: — Byłoby lepiej, gdybym znał wasz Plan. Ponieważ woli pan o nim nie mówić, a potrafię zrozumieć, że wszechświat może pana oszałamiać i wolałby pan nie zdradzać swych sekretów, dopóki się lepiej nie poznamy, obiecuję jak najmądrzej wydawać wasze pieniądze i wstrzymywać prace Wemblinga tak często i na tak długo, jak tylko mi się uda. W tej chwili jedynie to mogę zrobić, ale w ten sposób zyskacie nieco czasu na realizację waszego Planu.

— Dziękuję — odrzekł Fornri. — Ten czas, który pan dla nas zdobędzie, bardzo nam się przyda.

— A więc, zrobimy jak powiedziałem. Nie znając Planu i tak mogę wam pomóc w tym waszym czymś. Tymczasem jest pan, jak sądzę, potrzebny na Langri, więc odeślemy pana razem z urzędnikami sądowymi i sprzętem łącznościowym.

— Fornri, czy mogę udzielić panu pewnej rady? — spytał Wyland. — Idzie o ten wasz Plan. Uważajcie, byście przezeń nie wpadli w kłopoty. Pan H. Harlow Wembling ma uprawnienia, a ponieważ to bardzo doniosły dokument, prawo jest po jego stronie. Jeśli będziecie mu przeszkadzać inaczej niż za pośrednictwem sądów, wyrządzicie sobie więcej szkody niż korzyści. Zostawcie te sprawy panu mecenasowi Jarnesowi. Zrobi, co tylko będzie mógł, a jeden nierozważny czyn na Langri może zniweczyć wszystko, co uda mu się osiągnąć tutaj.

Fornri uśmiechnął się grzecznie i skinął głową.

Загрузка...