2

Indra nie zdążyła niczego więcej zauważyć, bo został jej nałożony na głowę olbrzymi czepek, coś takiego, jak można było oglądać w salonach fryzjerskich w starym świecie. Rozumiała, że to ma chronić jej piękną fryzurę. Vida obciągnęła brzegi tak, że dziwny czepiec szczelnie osłaniał głowę, schodząc na czoło nad samymi brwiami, i zawiązała go mocno pod szyją. Indra dotknęła czepka, sterczał na jej głowie niczym wielki balon.

– Jeśli ktoś teraz podsunie mi lusterko, to mu przyłożę – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Nic mi nie mówiłeś, Ram, o takich upokorzeniach.

– Och, wyglądasz pięknie – powiedział z naciskiem, ale kąciki ust mu drżały. Armas śmiał się bez żenady i Indra chciała mu dać prztyczka w nos, ale nie mogła się zdecydować.

Mężczyźni wyjęli z gondoli wielkie kufry i każdy wziął na ramię jeden z nich. Vida i Indra niosły pozostałe bagaże, zresztą bardzo lekkie. Indra domyślała się, że są w nich eleganckie ubrania uczestników ekspedycji. Wreszcie Ram dał znak, żeby ruszyli za nim.

Indra głęboko wciągnęła powietrze i przeszła przez bramę, którą Rok natychmiast za nimi zamknął. Dziewczyna miała problemy, by utrzymać się na nogach przy gwałtownym wietrze, który też stanowił źródło ogłuszającego huku. Wiatr nie był zimny, wiał jednak z obłąkaną siłą. Nareszcie mogła przyjrzeć się lepiej krajobrazowi. Wymarła, ale piękna natura, wszystko jakby wykonane z kawałków zniszczonego metalu. To, że właśnie metal przyszedł jej na myśl, spowodowały barwy. Czarnosine skały z czapami miedzianego koloru na szczytach, a wszystko skąpane w mrocznym świetle odbitym od Świętego Słońca, które zostało w Królestwie Światła. Nigdzie drzewa ani nawet źdźbła trawy.

– Czy to jest przejście? – krzyknęła do Rama. On bez słowa skinął głową, walcząc ze sztormem i ile sił przedzierając się naprzód ku poszarpanym wzgórzom.

W chwilę potem Indra spojrzała w dół, w mroczną, bezdenną czeluść, w której połyskliwie niebieskie, kłębiące się fale wzbijały w górę kłęby białej piany. Chwyciła się Rama.

– Gdzie ty widzisz ten błękit? – zapytał Armas, gdy Indra podzieliła się z nim swoimi obserwacjami.

– No tam – powiedziała, pokazując palcem. – Nie, rzeczywiście, masz rację, one są przecież granatowozielone, z połyskliwymi refleksami. Wspaniałe. Ratunku, zaraz upadnę na ziemię!

Armas patrzył na nią badawczo.

– Najpierw ujawniasz talenty poetyckie, a teraz wykazujesz znajomość kolorów godną artysty.

– Jestem specjalistką w różnych dziedzinach – oznajmiła Indra bez skrępowania.

Ram uśmiechnął się.

– Wiele o tobie słyszałem, Indro.

– I wszystko to prawda – odparła zuchwale. – Ale czy musimy stać w tej wichrowej grocie?

– Czekamy na sygnał, że wolno iść dalej.

Indra rozejrzała się wokół.

– Czy zapali się zielone światło?

To pytanie było tak głupie, że nie zasługiwało na odpowiedź.

Ukradkiem obserwowała profil przystojnego Armasa.

Może powinnam spróbować go uwieść, pomyślała. Już wiele czasu minęło od mojej ostatniej erotycznej przygody. Szczerze mówiąc, poznałam smak takich spraw w świecie zewnętrznym przed milionami lat. Tutaj od początku byłam przygnębiona i potwornie cnotliwa.

Uwieść Armasa? Tajemniczego syna Obcego. Myśl wydała jej się bardzo pociągająca. Był wysoki, urodziwy, niedostępny i trudny do przejrzenia. Podniecająca kombinacja.

Armas musiał zauważyć jej intensywne zainteresowanie, ponieważ zwrócił ku niej głowę, a ona pośpiesznie zawołała do Rama pod wiatr:

– Skąd się bierze ten potworny wicher? Przecież w głębi Ziemi nie powinno wiać.

– Pamiętacie z pewnością, że Jori i jego towarzysze zetknęli się z takim intensywnym wiatrem, siłą zbliżonym do orkanu, w Górach Czarnych – odpowiedział Ram tak, by wszyscy go słyszeli. – To miejsce nazywa się Przełęczą Wiatrów.

Potem wyjaśnił im z grubsza, na czym sprawa polega. Chodziło o ciśnienie atmosferyczne, o różnice między ciepłym powietrzem w Królestwie Światła i chłodnym w Królestwie Ciemności. Ram tłumaczył też, że początkowo mieli trudności, kiedy zabrali się do uporządkowania tych terenów, zdecydowali się więc wybudować konieczne pasaże, w których mogłyby się gromadzić wiatry i woda powstająca przy zetknięciu się ciepłego i zimnego powietrza pod różnym ciśnieniem. Wiatr został skierowany w te pasaże, a niepotrzebna woda tworzy tutaj własne niewielkie „morze”.

Indra nie zrozumiała nawet połowy tego, co mówił Ram, ale nie odważyła się o nic więcej pytać w tym zgromadzeniu złożonym z geniuszy.

Kilka sformułowań wbiło jej się w pamięć. Na przykład: „Byli zmuszeni do zagospodarowania południowych terenów”. Albo: „niezbędne pasaże”. Nie zdążyła jednak dowiedzieć się niczego więcej, bo nadszedł sygnał, na który czekali, chociaż ona ani go nie słyszała, ani nie widziała.

Wspaniale, pomyślała Indra, dobrze jest wyjść nareszcie z tej wichrowej groty. Bardzo szybko jednak zmieniła zdanie. Owa wichrowa grota, jak ją nazywała, była jedynie początkiem pasażu, w którym wicher wył i huczał. Starali się zachować równowagę, idąc przy stromej górskiej ścianie, lub przedzierali się naprzód przez wąskie i głębokie doliny, w których wiatr dmuchał ze zdwojoną siłą, a oni nie mieli się czego przytrzymać. Poocierali sobie dłonie do krwi na ostrych kamieniach i zaczęli przeklinać mrok, który gęstniał systematycznie w miarę, jak oddalali się od muru i od Królestwa Światła.

Znajdowali się teraz wysoko na wąziutkiej skalnej półce, ponad szumiącą wściekle wodą, gdy Vida uczyniła niewłaściwy krok i byłaby spadła na dół, gdyby Armas w ostatniej sekundzie nie złapał jej za ramię. Zresztą mało brakowało, a pociągnęłaby również jego za sobą, Ram jednak zdążył schwycić Armasa i uratował ich oboje. Tylko walizka, którą niosła Vida, potoczyła się w dół.

– Och, ubranie Indry – jęknęła.

– Mam nadzieję, że walizka zaraz się zatrzyma – powiedział Rok. – Nie słyszałem żadnego plaśnięcia. Nie słyszałem też, by odbijała się od skał.

– Co tam jakieś ubranie, jakie to ma znaczenie – rzekła Indra. – Najważniejsze, że ty nie spadłaś.

Pomogła Vidzie wydostać się znowu na górę, na ścieżkę, jeśli tak można nazwać ów wąziutki wijący się szlak.

– Te ubrania są ważne bardziej, niż chciałbym wierzyć – mruknął Ram tak cicho, że usłyszała go tylko Indra. Zastanawiała się, o co mu chodzi.

Rok wyjął reflektor i skierował go w stronę otchłani.

– O, patrzcie, walizka leży niedaleko. Zaraz spróbuję…

– Trzeba użyć sznura elfów – zdecydował Ram. – Dostałem kawałek od Dolga – wyjaśnił, widząc zdumioną minę Indry.

Dziewczyna powiedziała z wolna:

– Jeśli przez cały czas mieliście reflektory, to dlaczego, u diabła, ich nie używaliście? Dlaczego pozwoliliście, byśmy się wlekli jak stare dziady?

– Po pierwsze, mamy tylko jeden – odparł Ram spokojnie. – A po drugie, używanie światła to porażka. Nie powinniśmy wystawiać się na pośmiewisko.

Podczas gdy Armas i Rok wspólnymi siłami przy użyciu liny elfów wciągali walizkę na bezpieczny grunt, Indra zastanawiała się nad słowami Rama. Domyślała się, iż odnoszą się do okolicy, ku której zmierzali, może bał się, że blask światła zostanie dostrzeżony z tamtej strony muru. Wystawiać się na pośmiewisko.

Czy to walka o prestiż?

– Posłuchaj, Ram – powiedziała z udaną surowością, kiedy podjęli znowu wędrówkę po wąziutkiej półce, a światło zostało zgaszone. – Kiedy słucha się ciebie, jak opowiadasz o tym tajemniczym miejscu, do którego zmierzamy, to zaczyna się człowiek zastanawiać, czy wy czasami nie ulokowaliście tego strasznego terytorium akurat w tym miejscu z całą świadomością i wolą. Tutaj, gdzie grzmią sztormy i spienione morze, a wszędzie wokół rozciągają się straszne bezdroża.

– Myślisz, że to ma odstraszać? – wtrącił się Armas.

– No właśnie.

Odpowiedź Rama nadeszła po chwili pełnej wahania i została natychmiast porwana przez wiatr.

– Tak jest, macie rację. Obie strony zgodziły się na pewną odległość.

– Pewną? – westchnęła Indra. – Ram, ja jestem zwyczajną istotą. Kiedy mówiłeś mi o wyprawie, nie wspomniałeś ani słowem o tej okolicy.

– Nie, bardzo się wystrzegałem.

Indra potknęła się o kamień i zawołała gniewnie:

– Przeklęte ciemności! Jesteśmy rozpieszczeni przez światło, nie znosimy czegoś takiego. Czy tutaj są też jakieś zwierzęta?

– Tutaj nie ma nic. To jest zamknięty świat, w którym żywioły hulają jak chcą.

– A właśnie, zwierzęta! – zawołała Indra. – Ta moja szalona siostra chce sprowadzić do Królestwa Światła wielkie jelenie.

– Co mówisz, nic nie słyszę?

– Nie, to chyba nie jest właściwe miejsce na dyskusje o faunie.

Kiedy wiatr na moment przycichł, Indra podjęła inny temat, który ją niepokoił:

– Czy wy macie z nimi jakieś powiązania? Z ludźmi, do których idziemy. Bo skoro wybrany pochodzi stąd, to…

– Istnieją pewne tradycje, którymi musimy się kierować. Ale łączność nawiązujemy z najwyższą niechęcią. Obie strony.

Indra znowu się potknęła.

– Nie przypuszczałam, że będę całymi godzinami błądzić we wrogich ciemnościach targana wichrem. Nigdy chyba nie dojdziemy do celu – skarżyła się teatralnym głosem.

– Już jesteśmy u celu.

– Co ty powiesz? – spytała cierpko.

Zauważyła jednak, że ciemności nie są już takie nieprzeniknione, choć może nie należało jeszcze tego nazywać jasnością, i że ustał wiatr.

Zostawili daleko za sobą szumiące morze. Znajdowali się pośród wysokich skalnych ścian i mieli nad głowami jedynie słabą poświatę, ale różnicę odczuwali jako coś cudownego.

Z wąskiej rozpadliny wyszli w jaśniejszą przestrzeń i na równiejszą ziemię. Ram zatrzymał się.

Indra mogła w końcu zdjąć ten upokarzający czepek z głowy.

– O, Bogu dzięki – westchnęła. – Ale pewnie mam od tego paskudną pręgę na czole?

Armas przyjrzał się jej uważnie.

– To minie – oznajmił ze śmiechem. – Gorzej, że brwi masz ściągnięte w dół i powieki też, wyraźnie opadają.

– To nie może być prawda! – wrzasnęła Indra.

– On sobie żartuje – uspokoił ją Ram. – Chodźcie teraz, chłopcy, przebierzemy się za tamtymi kamieniami, a dziewczyny też zrobią się na bóstwa.

Vida i Indra pomagały sobie nawzajem, by wyglądać jak najlepiej, i w chwilę później zdumione patrzyły na wyłaniających się zza głazów mężczyzn. Od ich pięknych białych szat ze staromodnymi złotymi ornamentami wprost biło światło. Złote i czerwone znaki słońca zdawały się świecić naprawdę.

Indra miała na sobie szatę w stylu antycznym, którą już przedtem przymierzała, Vida natomiast nosiła zwiewną suknię, błękitną, połyskującą.

– Znakomicie – pochwalił Ram, przyjrzawszy się im dokładnie. – Teraz przynajmniej nikt nie będzie mógł wyśmiewać naszych strojów.

– Jesteście niezwykle przystojni, chłopcy – zapewniała Indra i Armas rozjaśnił się na te słowa.

– I jeszcze jedna sprawa – rzekł Ram, unosząc dłoń. – Oni nie wiedzą, że mamy aparaciki Madragów. Proszę więc was, byście używali tylko tego, który pozwoli wam rozumieć ich mowę. Tego drugiego nie. Nie mogą wiedzieć, o czym rozmawiamy między sobą, a już w żadnym razie domyślać się, że rozumiemy, co oni mówią! Rok i ja będziemy prowadzić wszystkie rozmowy, my znamy ich język.

Indra natychmiast odłączyła jeden aparacik.

– Powiedzcie mi jedną rzecz – rzekła. – Czy te istoty są cywilizowane? Chodzi mi o to, czy są w stanie pojąć takie sprawy.

– Czy są? – powiedział Ram cierpko. – To dekadencka cywilizacja w stanie upadku.

– Tak jak cesarstwo rzymskie pod koniec istnienia?

– Gorzej. No, idziemy!

Zrobili kilka kroków naprzód, teraz w lekkim obuwiu i po płaskiej ziemi. Znowu wyrosła przed nimi ściana, podobna do tej, przez którą niedawno przeszli, tak samo gładka, tak samo prosta i prawie niewidzialna.

Ram i Rok o czymś zaciekle dyskutowali. Indra domyślała się, że niezbyt często zdarza im się pokonywać tę drogę.

– Nareszcie wiem, kim powinna zostać grzeszna Indra – zawołała nagle do Vidy i Armasa. – Do tej pory właściwie wegetowałam, jedyna w grupie rówieśników nie robiłam nic, zabijałam tylko czas. Kiedy jednak zobaczyłam te znaki na ubraniach mężczyzn oraz na mojej i twojej sukni, Vido, postanowiłam zostać tkaczką. Jak myślisz, czy to możliwe? Chcę zajmować się tkaniną artystyczną.

Vida rozjaśniła się.

– Oczywiście, że to możliwe. Ale ty, osoba o takich artystycznych uzdolnieniach, powinnaś się chyba raczej zajmować projektowaniem. Projektować właśnie tkaniny.

– Trzeba się najpierw zająć jednym, a potem awansować – powiedziała Indra z przekorą. Została obdarzona taką wiarą w siebie, że nigdy nie przewidywała żadnych przeszkód. Nigdy nie mówiła: „Nie, z tym sobie nie poradzę!”. Zawsze zakładała, że poradzi sobie ze wszystkim, czymkolwiek się zajmie. A jeśli się nie udawało? No to wtedy wybuchała śmiechem i kładła się do łóżka z krzyżówką albo czymś innym równie przyjemnym. Indra zawsze była ponad wszelkie trudności i nieprzyjemności. Nigdy życie jej nie przerażało.

Nagle odkryła, że w murze otworzyła się brama. Ponieważ była zajęta rozmową, nie spostrzegła, jak Ram i Rok tego dokonali.

Dwaj Lemurowie wołali głośno:

– Chodźcie! Wchodzimy.

– Czy jesteśmy oczekiwani? – zapytała Indra cicho, przekraczając bramę.

– Powinniśmy być – odparł Ram ponuro.

– Czeka nas kolejny pasaż – przerwał im Rok. – Na szczęście jest krótki. To tylko strefa bezpieczeństwa.

Wewnątrz panowała cisza, wszystko trwało w bezruchu. Przeszli nie więcej niż kilkanaście metrów, gdy kolejna brama zagrodziła im drogę.

Rozległ się donośny głos, ktoś mówił przez megafon w jakimś strasznie obcym języku. Indra nigdy nie słyszała niczego podobnego, ani jedno słowo nie przypominało języków, z którymi dotychczas się zetknęła, nawet jedna zgłoska.

Ale dzięki aparacikom mowy rozumieli, oczywiście, co głos mówi.

Kto tam? – powiedział mężczyzna, którego nie widzieli.

– Wysłannicy z Królestwa Światła, przychodzimy, by zabrać wybranego – odrzekł Ram.

Zalęgła cisza. Minął jakiś czas.

W końcu brama się rozsunęła i nareszcie mogli wkroczyć do tajemniczej krainy.

Indra czuła, że drżą jej kolana.

Nie tylko z powodu napięcia. Miała nieprzyjemne uczucie, że zaraz coś się z nią stanie. Coś, co ją przerażało.

Nie mogła jednak określić, co by to mogło być.

Загрузка...