5

W skład potężnego konsorcjum, czy jak to nazwać, które rządziło Nową Atlantydą, wchodziło czterech potężnych mężów. Istniał jeszcze jeden, sam najwyższy władca, ale on pokazywał się tak rzadko jak to możliwe. Jego Niepokalana Wysokość…

Ci czterej nazywali siebie Nieskalanymi, a ich imiona wyrażały rangę, jaką osiągnęli: Biały, Bielszy, Najbielszy i Najbielszy ze Wszystkich. Nie były to, naturalnie, ich właściwe imiona, to oni sami tak się ochrzcili w dorosłym wieku.

O tym, że Jego Niepokalana Wysokość zwykł się też od czasu do czasu nazywać Bogiem, nikt nie wspominał. Najbielszy ze Wszystkich siedział w marmurowym pałacu i spoglądał ukradkiem na swoich trzech kompanów.

Już czas najwyższy na trochę zmian, myślał. Jego Niepokalana Wysokość zaczynał przekraczać dane mu prawo. Gdyby do obecnego tutaj kwartetu przyjąć kogoś nowego, Najbielszy ze Wszystkich dokładnie wiedział kogo, człowieka, który był mu wierny niczym pies, to Biały stałby się Bielszym, a Bielszy Najbielszym, Najbielszy zaś otrzymałby godność Najbielszego ze Wszystkich, a on sam… no cóż, tytuł boski bardzo go pociągał.

Ale jak się pozbyć Jego Niepokalanej Wysokości?

– Czy ci przybysze zostali zdezynfekowani? – spytał Bielszy.

– Teraz właśnie poddawani są temu zabiegowi, choć nie wiedzą o tym – odparł Biały. – Zamknięto ich na klucz w pomieszczeniu do sterylizacji.

– Życzyłbym sobie, żeby zostali gruntownie wysterylizowani – mruknął Najbielszy.

– Im mniej ich będzie w Królestwie Światła, tym lepiej dla nas. Ale obecna sterylizacja dotyczy, rzecz jasna, tylko niebezpiecznych zanieczyszczeń.

Ram byłby bardzo urażony, gdyby wiedział, że i jego, i cały orszak poddano tej krótkotrwałej kwarantannie, więc może lepiej, że nie miał o tym pojęcia.

Kogoś niezorientowanego mogłoby zdumiewać, jak staro wyglądają ci czterej oślepiająco biali mężowie. To dziwne, skoro tak długo żyli pod promieniami Świętego Słońca. Nie byli białowłosymi starcami, w żadnym razie, wyglądali jednak na sześćdziesięcio-, siedemdziesięciolatków. Wszyscy. Tylko oni sami wiedzieli, ile naprawdę mają lat.

Odzienie czterech mężów stanowiły mieniące się białe szaty, przypominające togi, i złote sandały. Paznokcie mieli starannie opiłowane i pomalowane bezbarwnym lakierem. Służące podawały im jedzenie, najpierw jednak same musiały go spróbować. To znak, że starcy nie są zbyt kochani w Nowej Atlantydzie, a już w żadnym razie nie tak, jak byli skłonni twierdzić. Podejrzliwość zawsze towarzyszy systemowi opartemu na kontroli.

Najbielszy ze Wszystkich powiedział z cierpką miną:

– Wiecie coś o tych trzech, którzy zostali wezwani? Owszem, Obcego jesteśmy zmuszeni zaakceptować, ale kim jest ten jakiś książę Marco? Z Czarnych Sal? Nigdy nie słyszałem o czymś takim, myślę, że to blef!

– To samo i ja pomyślałem – skinął głową Bielszy. – Oni chcą nam tylko zaimponować, no i ten trzeci, o imieniu Dolg? Rzekomo bardzo szanowany. Równy Obcym? Pozwolę sobie wątpić.

– Czy oni są tego samego marnego kalibru jak ci, którzy już przyszli? Jeśli tak, to odeślemy ich z powrotem. Wszystkich. Zmusimy Talornina, by przyszedł sam. Byłaby to dla mnie najwyższa przyjemność móc go znowu upokorzyć – oznajmił Najbielszy ze Wszystkich złośliwie.

Najbielszy popadł w zadumę.

– Nie możemy ich tak całkiem wystraszyć. Muszą przecież zabrać ze sobą wybranego.

– Uwolnimy się nareszcie od niego! – zawołał Biały ze szczerym przekonaniem.

– Jestem za tym – przyłączył się do nich Bielszy.

Najbielszy bawił się własnymi myślami:

– Książę…? Skąd oni go wzięli? Chodzi mi o to, że my wszyscy czterej, a z Jego Niepokalaną Wysokością pięciu, jesteśmy królami władającymi różnymi częściami Nowej Atlantydy, więc niech oni nam tu nie wyjeżdżają z jakimś nędznym księciem. Ciekawi mnie tylko, skąd go wzięli?

– Z jakiegoś nic nie znaczącego ziemskiego księstwa – prychnął Biały. – Nie musimy się z nim cackać, niech on sobie niczego nie wyobraża! Czy przekazałeś nasze żądania do Królestwa Światła, Najwyższy ze Wszystkich?

– Owszem. Wspomniałem, że z naszej strony to najwyższa łaska, iż uznaliśmy posłańców, których zaproponował ten nędzny Lemur, Ram, i… Aha, prawda! Ci, którzy mają tu przyjść, zapragnęli wziąć ze sobą jeszcze kogoś. To kobieta imieniem Sol. Zapytałem, czy jest ona godna postawić stopę na świętej ziemi Nowej Atlantydy, i ów Obcy, z którym rozmawiałem, zapewnił mnie, że tak. To osoba nadzwyczajnej godności, powiedział, cokolwiek przez to rozumie.

– Phi, cóż znaczy jedna kobieta mniej lub więcej – prychnął Najbielszy ze złością. – A jak jest z zapłatą za to, że zgodziliśmy się dać im naszego ukochanego wybrańca?

– Ram ma ze sobą zapłatę w tych ogromnych kufrach, które przynieśli – odparł Najbielszy ze Wszystkich i dodał przebiegle: – Ale teraz, w rozmowie z Obcym, zażądałem więcej. Ponieważ obrazili nas śmiertelnie, wysyłając tę żałosną piątkę, powiedziałem, że żądamy jednego z tych świętych kamieni, które przybyły do Królestwa Światła. Chcemy obejrzeć obydwa i wybrać ten, który sprawi nam najwięcej przyjemności.

– Wspaniale! – zawołał zachwycony Biały. – I co na to Obcy?

– Stracił mowę. Na długo. W końcu odpowiedział krótko, że strażnik kamieni weźmie je ze sobą. Więcej nie chciał obiecać.

– Kim jest ów strażnik?

– O ile zrozumiałem, ma nim być ten nieznany Dolg, który się tutaj wybiera.

– Świetnie pomyślane, Najbielszy ze Wszystkich – zachichotał Najbielszy. – I… jeśli cię dobrze rozumiem, to może się tak stać, że… eeech… zdobędziemy obydwa?

– Tak właśnie myślę! A w takim razie… staniemy się potężniejsi niż Obcy i reszta nędzników po tamtej stronie.

Dostojni mężowie spoglądali na siebie wielce zadowoleni.

Natychmiast też wydali rozkaz, by elitarne oddziały żołnierzy zostały zmobilizowane, reszta ludności zaś ukryła się w domach, zamykając drzwi na klucz.

Teraz nareszcie nadarzała się możliwość złamania znienawidzonego Królestwa Światła. Będzie można je przejąć i zdyscyplinować.

Prawdziwy powód wizyty tamtych, przekazanie wybranego, zszedł na plan drugi wobec tej nowej, niezwykle pociągającej perspektywy.


„Więźniowie” zostali wypuszczeni z pokoju do dezynfekcji i przewiezieni w głąb kraju poruszającą się po ziemi gondolą.

Był to jedyny taki pojazd w tym kraju, dostali go kiedyś od Królestwa Światła, ale sami nie postarali się o rozwinięcie pomysłu. Wprawdzie kilku młodych mężczyzn podjęło się zbudowania takiego samego pojazdu, ale grupa białych ekspertów poczuła się zagrożona i stanowczo zabroniła tym młodym dotykania jakichkolwiek urządzeń technicznych. W Nowej Atlantydzie panowało władztwo starców!

Teraz pojazd był bardzo zniszczony, ale najgorsze dziury załatano i pomalowano.

Jechali przez niepospolicie piękne okolice. Tak czyste i perfekcyjnie zagospodarowane, takie uporządkowane, że całej piątce żołądki niemal podchodziły do gardeł.

– Chcę wracać do domu, do Królestwa Światła, i odetchnąć – mruknął Armas, a pozostali przyłączyli się do niego całym sercem.

Ludzi widzieli ze sporej odległości. Znakomicie ubrani w białe, zwiewne stroje, zbyt jednak białe, by pracować na polu. Indra widziała, że nieszczęśnicy nie mają odwagi dotykać warzyw, które wyrywali z ziemi, ani snopków zboża, które powinni ustawiać w kopy. Ogarnęła ją ochota, by wyskoczyć z gondoli i potrząsać zarówno snopkami, jak i tymi ludźmi, by tchnąć w nich trochę życia.

Przyglądała się oślepiająco białej osadzie, którą mijali.

– Ten sam rodzaj starannej piękności, jaką widzi się w parku w Wersalu albo w japońskich ogrodach. Nieskończenie, niezmiernie doskonały i strasznie poprawny.

– Strasznie, tak, trafne określenie – mruknął Rok. – Bo przecież ci ludzie są po prostu wystraszeni? Niech mi nikt nie wmawia, że są szczęśliwi w tym swoim pedantycznym kraju.

– Spójrzcie na miasto! – zawołała Vida, pokazując przed siebie. – Czy widzieliście coś podobnego?

– Nie, na szczęście nie – odparł Ram. – To jest, oczywiście, stolica. Widzicie tę najwyższą wieżę? Tam podobno przesiaduje Jego Niepokalana Wysokość i gapi się w dół. Stamtąd utrzymuje kontrolę nad całym swoim krajem. Z pewnością jednak go nie spotkamy.

– Jest ci z tego powodu przykro? – zapytała Indra.

– Nie – uśmiechnął się Ram. – Bywałem tu kilkakrotnie, ale nigdy nie widziałem Jego Wyszorowanej Czystości.

Pojazd zatrzymał się na prostokątnym ryneczku, a oni zostali wprowadzeni do czegoś, co musiało być ratuszem albo jakimś pałacem, nie byli pewni. Tutaj mogli nareszcie zobaczyć ludzi z bliska, ale nikt nie wyglądał radośnie, o, nie. Indra zwróciła uwagę, że wszyscy chodzą ze wzrokiem utkwionym pod nogi, by nie deptać fug w marmurowej podłodze. Od czasu do czasu ktoś rzucał nowo przybyłym przerażone spojrzenie, niektórzy z podejrzliwością, inni z pełnym lęku podziwem. Indra nie mogła zrozumieć dlaczego, przecież ona i jej przyjaciele byli ubrani dokładnie tak samo jak tamci. Może to znaki słońca noszone przez mężczyzn wprawiały ich w takie wzburzenie?

Przemierzali marmurowe sale, prowadzeni przez dziesięciu żołnierzy, którzy otaczali ich wciąż tak, by żadne nie mogło umknąć. W jakimś korytarzu spotkali podobny oddział, tylko trochę mniejszy. Czterech żołnierzy eskortowało kobietę z kajdanami na rękach. Indra teatralnym szeptem zadała pytanie Ramowi. On przekazał je jednemu ze strażników i otrzymał odpowiedź, że przestępstwo kobiety polega na tym, iż wywiesiła na sznurze zbyt dużo bielizny do suszenia i zakłóciła w ten sposób widok sąsiadom i osobom przechodzącym obok jej domu. Ta bezczelna kobieta przedłużyła sznur do bielizny do całych dwóch metrów!

– Och, to katastrofa – mruknęła Indra. – Ale co miała zrobić z kalesonami swojego męża? Powiesić je na maszcie od flagi?

– Jak to dobrze, że oni nie rozumieją, co mówisz – uśmiechnął się Ram. – W tym kraju humor jest zakazany. Mógłby doprowadzić do kompletnego chaosu.

Wartownicy zatrzymali się przed jakimiś drzwiami, dwaj pierwsi wkroczyli do środka, by złożyć meldunek.

W końcu zostali wpuszczeni i poprowadzeni przed oblicza najświętszych mężów.

Indra zobaczyła czterech starców ubranych w oślepiająco białe szaty, którzy dosłownie pławili się w zadowoleniu z siebie. Siedzieli niczym sędziowie inkwizycji przy długim marmurowym stole. Ale ich świątobliwe zadki zesztywniały od niewygodnego tkwienia na wyścielanych krzesłach, obitych białym jedwabiem.

Bez śladu rozbawienia w głosie wartownik przedstawił ich jako Białego, Bielszego, Najbielszego i Najbielszego ze Wszystkich. Indra miała spore trudności z zachowaniem powagi.

Może ci mężowie kiedyś byli przystojni. Teraz ich twarze stały się surowe i dziwnie wykrzywione od tego nieustannego dążenia do perfekcji, nie pozostało w nich nic pociągającego. Indra zauważyła, że papier, pióra i inne przybory do pisania leżą przed nimi niezwykle starannie ułożone.

Przyszło jej do głowy, że starcy sprawują kontrolę nad podporządkowanym sobie ludem właśnie poprzez pedanterię. Nieustanne poszukiwanie czegoś, za co można by ukarać nieposłusznych, stanowiło jedną z ważnych metod zarządzania krajem.

Jak mogło do tego dojść?

Czterej kredowobiali starcy przyglądali im się natrętnie. Rozpoczęło się przesłuchanie, rozmowa między mężami i Ramem. Indra wiele razy o mało sama nie odpowiedziała, zresztą widziała, że Armas i Vida borykają się z tym samym problemem, na szczęście jednak zawsze potrafią się opanować i nie dają po sobie poznać, że rozumieją, co mówią biali mężowie.

No właśnie, ich zdanie na temat Indry nie było szczególnie pochlebne, dostrzegła, że Rama ogarnia gniew, gdy starcy oskarżali ją o różne rzeczy. Na przykład, że pochodzi z niższej rasy. Że nie zajmuje wysokiego stanowiska. Że nie jest dość ładna. Brak jej godności. Niemoralna, ciekawe, co oni mogą o tym wiedzieć?

W rezultacie tej rozmowy postanowiono, że skoro i tak trzeba czekać na przybycie nowych wysłanników Królestwa Światła, to należy wezwać wybranego, żeby zobaczyć, co on sam powie o swojej niańce.

Indra o mało nie eksplodowała. „Nie jestem przecież żadną niańką!” – chciała zawołać, ale Ram, który zauważył jej wzburzenie, uszczypnął ją ostrzegawczo po kryjomu w rękę. Indra opanowała się.

Podczas gdy czekali na wybranego, ten, który nazywał siebie Najbielszym ze Wszystkim, Indra nazywała go w myślach Najsuchszy ze Wszystkich, powiedział:

– Z wysłannikami ma jakoby przyjść ktoś jeszcze, kobieta. Powiedzcie mi, czy ona jest godna postawić stopę na pięknych ziemiach Nowej Atlantydy?

Kobieta? Spoglądali po sobie pytająco.

– Podobno ma na imię Sol – powiedział Najbielszy ze Wszystkich z lekkim obrzydzeniem.

Wszyscy goście wstrzymali dech.

Pierwszy opanował się Ram.

– Sol z Ludzi Lodu? Tak, ona jest… absolutnie godna.

– Z Ludzi Lodu? – powtórzył Najbielszy ze Wszystkich z druzgocącą pogardą. – Czy do tego samego niskiego rodu nie należy też obecna tutaj dama?

– Owszem – odparł Ram, z trudem zachowując spokój. – Ale Ludzi Lodu w żaden sposób nie można nazywać niskim rodem.

Dziękuję, Ram, pomyślała Indra.

– Skoro nie jest to ród książęcy ani nawet szlachecki, to jest niski – uciął zdecydowanie Najbielszy ze Wszystkich. Nagle zmienił ton, stał się dziwnie kordialny. – No, a oto i nasz mały złoty chłopczyk! Czy mogę zaprezentować największe ukochanie Nowej Atlantydy: wybrany!

Загрузка...