Był bardzo mały. Gdyby mieli czekać, aż dorośnie, zanim pójdą do Gór Czarnych, to nie byłoby słońca dla żyjącego w ciemności ludu, wiele generacji urodziłoby się i umarło na pustkowiach, gdzie czas płynie tak szybko. Właściwie Indra nie wiedziała, ile dokładnie lat liczy sobie ten chłopiec, przypuszczała jednak, że dziesięć. Możliwe, ale wyglądał najwyżej na sześć. Stał w drzwiach z pogardliwym uśmieszkiem na wargach i przestraszoną służącą za plecami. Kobieta zniknęła natychmiast po tym, gdy przekazała innym owo małe cudo.
Zwyczajny chłopiec, powiedziałaby Indra. Taki łobuziak, jakich całe tuziny biegają po ulicach wielkich miast zewnętrznego świata, spragnionych przygody i zabawy. Reno, jak nazywano tego chłopca, był tylko bardziej świadomy niż tamte dzieci ulicy, a poza tym ubrany zupełnie inaczej. Nosił starannie udrapowaną szatę z olśniewająco białego materiału i złote sandały na bosych stopach. Miał czarne lekko wijące się włosy i ciemnobrązowe oczy oraz niechętny wyraz twarzy.
Wiedział bardzo dobrze, ile jest wart, i dawał to odczuć również otoczeniu.
Indra znielubiła go od pierwszego wejrzenia.
Jaka jestem podła, pomyślała. To przecież tylko biedne dziecko, które dorastało w nienormalnych okolicznościach. Czy nie powinnam mu okazać choć trochę zrozumienia?
Ale nic nie można poradzić na spontaniczne uczucia.
Czterech ubranych na biało nadętych starców powitało wejście chłopca pełnymi szacunku pokłonami, by pokazać gościom, co to znaczy mieć w swoim państwie wybranego. Z dumą odesłali obiekt swoich zachwytów do nowo przybyłych, którym dotychczas jeszcze nie zaproponowano, by usiedli. Chłopiec gapił się na gości całkowicie obojętnie. A to pokazał na moment język, a to wydał z siebie dźwięk, jaki się rozlega, gdy powietrze uchodzi z przekłutego balona. W końcu odezwał się, a jego głos brzmiał sarkastycznie:
– Aha, znowu Ram! Czego chcesz tym razem, ty królu wszelkiej ludzkiej impotencji? Myślisz, że możesz mnie zabrać? Jeśli tych tutaj nazywasz moją eskortą, to będzie wam gorąco w czasie podróży!
Ram nie zareagował najmniejszym nawet skrzywieniem warg.
– Wybraliśmy do tego zadania najlepszych, jakich mamy.
Głos, który mu odpowiedział, był dziecinnie dźwięczny, ale pogardliwy.
– To są najwspanialsi? Lemurowie? Jeden bękart? I kobieta? Nie, no wiesz co, ty stary niedorozwinięty głupcze!
– My nie kierujemy się nic nie znaczącą rangą, lecz szlachetnymi przymiotami charakteru.
Dzięki, Ram, nie zasłużyłam sobie na to, pomyślała Indra.
Najwyraźniej okazała zbyt wiele z tego, co myśli, bo młody Reno podszedł do niej bardzo blisko i powiedział:
– Tej nie lubię!
– Z największą wzajemnością – odparła Indra bez zastanowienia.
– Co ona mówi? – krzyknął Reno do Rama ostrym głosem.
– Ona mówi, że nie rozumie, co wy, panie, powiedzieliście, ale że ma nadzieję, iż zostaniecie przyjaciółmi – odparł Ram beznamiętnie, a Indra pomyślała: „Niech to diabli!”.
– Ona posługuje się jakimś bardzo zwięzłym językiem – rzekł chłopiec podejrzliwie. – Nie lubię jej. W ogóle jej nie lubię!
Ram odrzekł spokojnie:
– Nie wybraliśmy osoby, która ma wam towarzyszyć, po omacku. Indra jest najlepszą, jaką możecie mieć.
Młody Reno wciąż się w nią wpatrywał, nawet na sekundę nie spuścił z niej oczu. Jej wzrok też był nieugięty. I nagle zobaczyła coś, czego się nie spodziewała:
Chłopiec miał poczucie humoru! W jego oczach pojawiały się błyski jakiegoś diabelskiego, sadystycznego humoru, który nie należał do przyjemnych, ale w którym mimo wszystko zawierała się też jakaś obietnica. Może będą mogli spotkać się na tej płaszczyźnie?
Wątpiła jednak. W tych oczach było zbyt dużo złośliwości i uczuciowego chłodu, zbyt wiele pogardy dla ludzi, zbyt wiele złego wychowania. Czuł się wyniesiony niczym bóg, on, dziecko. A co będzie w przyszłości?
To prawda, że mała Siska przeżyła jakoś swoją przemianę z bogini i księżniczki w zwyczajnego człowieka. Ona jednak nie nosiła w sobie tyle złości, co ten chłopak. Ponieważ Indra jakoby nie rozumiała jego języka, nie mogła się z nim porozumiewać w ten sposób. W żaden inny zresztą także nie, przynajmniej na razie. Jedyne, na co miała ochotę, to kopnąć tego zadufka w tyłek albo spuścić mu potężne lanie. Tylko że tego nikt by nie zaakceptował, jej towarzysze także nie.
Uśmiechała się więc tylko łagodnie do tego nieznośnego małego gówniarza, życząc mu jednocześnie serdecznie śmierci i potępienia.
Ram spostrzegł, że napięcie między tymi dwojgiem może doprowadzić do złego, próbował więc lać oliwę na wzburzone fale.
– Poza tym niedługo przybędzie czterech nowych członków eskorty – oznajmił krótko.
W końcu Reno odwrócił wzrok od Indry i skoncentrował się na Ramie.
– O, tak, z pewnością ci nowi będą ulepieni z tej samej gliny, co ci tutaj. Nie zamierzam z wami iść.
W oczach czterech ubranych na biało mężów pojawił się paniczny strach.
– Ależ Wasza Wysokość!
Wybrany triumfował, mogąc im tak okropnie dokuczyć.
– Poczekajmy, dopóki nie przyjdą nasi towarzysze – rzekł Ram spokojnie.
Indra przyglądała się chłopcu, który teraz prowadził rokowania z czterema swoimi ziomkami. Na czole chłopca dostrzegła znak, który w pierwszej chwili wzięła za znak kastowy, teraz jednak przekonała się, że to wrodzone znamię, mające niemal dokładnie taki sam kształt jak znak słońca, który tylekroć widywała.
– Czy on dlatego został wybranym? – zapytała Roka, ponieważ Ram był zajęty ze starcami.
– Częściowo tak – odparł Rok. – Poza tym urodził się we właściwym dniu, a jako niemowlę wybrał właściwe symbole ze zbioru różnych przedmiotów.
Dokładnie tak, jak mały lama, pomyślała Indra. Wygląda to na bardzo stary rytuał. Sięgający może nawet do czasów Atlantydy?
– Wybrany czy nie, to jest małe monstrum – mruknęła pod nosem.
– Nie ty jedna masz o nim takie zdanie – odpowiedział Rok. – I właśnie dlatego ciebie wyznaczono na jego opiekunkę w Królestwie Światła.
– Ale dokładnie dlaczego? Dlaczego właśnie ja?
Wtrącił się Armas:
– Powinniście byli wyznaczyć Siskę. Ona była tak samo arogancka i świadoma swego znaczenia, kiedy przyszła do nas z mrocznych lasów. A poza tym ona jest prawdziwą księżniczką. Jak widać, tytuły wiele znaczą dla tych ważniaków.
– Siska jest za młoda – stwierdził Rok. – Nie dałaby sobie rady z tak trudnym zadaniem. Poza tym nie mogliśmy ryzykować, że ci dwoje zakochają się w sobie.
Indra miała na końcu języka mnóstwo protestów, nie zdołała ich jednak wypowiedzieć, bo zameldowano przybycie nowych gości.
– Och, Bogu dzięki – westchnęła cała piątka jednocześnie.
Wszyscy patrzyli w stronę drzwi, Reno z uwagą, ubrani na biało starcy bardzo, bardzo chłodno z pogardliwymi minami. Nie oczekiwali niczego wyjątkowego…
Ale wkrótce unieśli w górę brwi. Zdumieni przyglądali się czworgu wchodzącym do pokoju.
Strażnik Góry był Obcym. Wiedzieli, że nie mają się czego obawiać z jego strony, ponieważ Atlantydzi znajdowali się pod opieką Obcych i znali ich z wielkiej tolerancji. Ten jednak był bardzo zagniewany, wszyscy to widzieli.
Poza tym przybył pewien młody człowiek, nie tak wysoki jak dwaj pozostali mężczyźni, ale piękny niczym bóg z całkiem czarnymi oczyma i czarnymi lokami wokół bladej twarzy.
Za nim szła kobieta tak urodziwa, tak zagadkowo daleka i eteryczna, że wprost trudno było się zorientować, kim jest.
Ale dopiero czwarta postać sprawiła, że pootwierali usta i gapili się, nie zważając, że wyglądają bardzo nieładnie i tracą wiele ze swojej godności.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że to właśnie jest ów książę Czarnych Sal. Było też jasne, że i on płonie gniewem.
Młody Reno cofnął się parę kroków, szukając opieki u starców, z których tak często sobie drwił. Patrzył jednak na przybyszów pogardliwie, nie okazywał im żadnego zainteresowania.
Pierwszy zabrał głos Strażnik Góry:
– Jakim prawem odnieśliście się tak lekceważąco do mojego syna?
Marco dodał:
– I do mojej kuzynki Indry?
– A także do trojga wysoko postawionych Lemurów – powiedział Dolg swoim łagodnym głosem, w którym jednak teraz pobrzmiewała groźba. – Dwaj z nich to czołowi Strażnicy w Królestwie Światła!
Starcy drgnęli, ale natychmiast się opanowali. Głos zabrał Najbielszy ze Wszystkich:
– Rzecz polega na tym, iż nie mieliśmy jeszcze czasu obejrzeć, jakie dary oni z sobą przynieśli w ramach rekompensaty za to, że wychowaliśmy ten drogocenny skarb – rzekł wyniośle. – Jestem pewien, że sprawią nam one przyjemność i tym samym to niewielkie nieporozumienie zostanie wyjaśnione.
– Prosiliście też o to, by pozwolono wam zobaczyć święte kamienie Królestwa Światła – przerwał mu Strażnik Góry.
Najbielszy ze Wszystkich nabożnie złożył swoje wyszorowane do czysta ręce.
– Tak, chcieliśmy zdecydować, który z nich sprawi nam największą radość. Zresztą myśleliśmy o obu. Za obrazę, której, jak sądziliśmy, dopuszczono się wobec nas, ponieważ nie przybyli tutaj osobiście Obcy. Bo my nie prowadzimy rozmów z podporządkowanymi.
– Tych pięcioro, których wysłaliśmy tutaj, to zaufani i w pełni godni nasi reprezentanci – odparł cierpko Strażnik Góry. – To było pierwsze zadanie mojego syna, nie oczekiwałem takiego traktowania z waszej strony. Kamienie natomiast zostaną u nas, nigdy nie mieliśmy zamiaru nikomu ich dawać. Ale przynieśliśmy je tutaj, byście mieli okazję je obejrzeć.
Czterej starcy pochylili razem głowy i mamrotali coś do siebie cicho. Tymczasem nowo przybyli zobaczyli chłopca. Był on teraz bardzo spokojny, prawie grzeczny.
W końcu zdaje się biali osiągnęli porozumienie. Najbielszy ze Wszystkich powiedział:
– Pragniemy zobaczyć, co wasi wysłannicy przynieśli jako dary.
– To nie są dary, to zapłata za to, że wychowaliście wybranego – odparł Strażnik Góry. – Proszę bardzo, kufry stoją tam.
Chłopiec niemal cały wszedł do skrzyni, ale Najbielszy ze Wszystkich zaraz go stamtąd wyciągnął. On chciał obejrzeć pierwszy.
Marco, którego ciemna postać ostro kontrastowała z olśniewająco białymi ubraniami starców, patrzył z niezgłębionym wyrazem twarzy, jak pożądliwe palce Najbielszego ze Wszystkich wyciągają kolejne przedmioty z kufrów. Ów rzeczywiście najbardziej na biało ubrany odkładał z niezadowoloną miną aparaty, które wprawiłyby w zachwyt nowoczesnych ludzi na zewnętrznym świecie, ale Najbielszy ze Wszystkich nie chciał instrumentów muzycznych ani skomplikowanych technicznych wynalazków. On pragnął złota i lśniących kamieni. Bogactwa!
Ram próbował mu wytłumaczyć, do czego służą różne aparaty. Podkreślał, że mogłyby mieć wielkie znaczenie dla ludności, dając jej możliwość korzystania z wspaniałych rezultatów badań medycznych, a liczne urządzenia mogłyby uczynić ich życie łatwiejszym. Ram nie powiedział, że widzieli, jak ciężko ludzie muszą pracować na roli.
Najbielszy ze Wszystkich prychnął głośno.
– Ludzie nie mogą żyć zbyt wygodnie. Powinni być trzymani w cuglach, w przeciwnym razie zaczynają się problemy. Pojawiają się żądania, nikt nie chce znać swego miejsca. Spójrzcie tylko, jak perfekcyjnie zarządzany jest ten kraj! A do czego by, waszym zdaniem, doprowadziło to, gdyby ludzie dostawali wszystko, czego chcą? Zapanowałby chaos, taki sam jak w Królestwie Światła! Sami przecież wiecie, jakie okropne jest tam życie!
Indra nie wierzyła własnym uszom. Teraz nareszcie zaczynała się domyślać, co w gruncie rzeczy oznacza to władztwo starców. Wymieniła spojrzenia z Ramem i stwierdziła, że on też wie. A przynajmniej domyśla się, co się tutaj dzieje.
To państwo dyktatury. Zbudowane na perfekcjonizmie i władzy wojskowej. Potworne połączenie.
Ponieważ nie mogła okazywać, że rozumie, co powiedział Najbielszy ze Wszystkich, powstrzymała się z protestami słysząc jego horrendalne twierdzenie o bałaganie panującym w Królestwie Światła. Zauważyła jednak, że i Marco, i Dolg mówią językiem Atlantydów. To, że Strażnik Góry zna ten język, nie dziwiło jej. Że Marco, też nie bardzo, on chyba umie naprawdę wiele. Ale Dolg…?
Może zawdzięcza to swemu długiemu pobytowi w królestwie elfów? Może uzyskał tam zdolność posługiwania się wszystkimi językami? Niewykluczone.
Bardzo dawno temu Indra spoglądała na Marca i Dolga jako potencjalnych kochanków. Teraz była szczerze rada, że ma w nich przyjaciół. Napełniała ją szczęściem świadomość, że może do nich pójść kiedy chce, jeśli zapragnie porozmawiać o ważnych sprawach, a oni wysłuchają ją życzliwie i będą sobie cenić to, że przyszła.
Lepszych przyjaciół mieć nie mogła.
Ram i Rok też byli przyjaciółmi. Podczas gdy czterej biali starcy pożądliwie przeglądali dary, ona przyjrzała się wszystkim swoim towarzyszom z Królestwa Światła.
Jacy oni piękni, wszyscy co do jednego! Jaka niezwykła wspólnota łączy mieszkańców jej nowej ojczyzny! Cieszyła się, że podczas tej wyprawy zbliżyła się bardzo do tajemniczego Armasa, tym bardziej że w grupie młodych przyjaciół właśnie on zachowywał największą rezerwę. Vida okazała się fantastyczną istotą, taka prosta, a mimo to tak niewiarygodnie uzdolniona. I nigdy tymi swoimi uzdolnieniami nie chwaliła się przed innymi. Nieoczekiwanie Indra napotkała lekko zdziwione, żartobliwe spojrzenie.
Sol…
Co ona tu robi? myślała Indra. Dlaczego ona tu jest? Moja krewna, jeśli wolno tak nazywać kogoś, od kogo dzieli człowieka piętnaście pokoleń. Ale Ludzie Lodu zawsze odczuwali więź rodzinną, nie bacząc na różnicę czasu. Marco, na przykład. On też nie był blisko spokrewniony z Indra, ale zarówno ona, jak Marco i Sol odczuwali to samo: należę do nich. Jesteśmy częściami jednej rodziny.
Indra bardzo chciała porozmawiać trochę z Sol, bo jakoś dotychczas nie było po temu okazji, ale przeszkodziły im w tym syczące głosy starców.
Biorąc pod uwagę wygląd dyktatorów, to naturalnie nieporozumieniem jest nazywać ich starcami. Nikt tym mianem nie określa sześćdziesięciolatków. Tyle tylko, że tutaj nikt nie wierzył, iż mogliby liczyć sobie właśnie tyle. Musieli żyć setki lat, może nawet tysiące, nikt nie wie dokładnie. I mimo swego stosunkowo młodego wyglądu sprawiali wrażenie starców, przede wszystkim świadczyły o tym ich ruchy oraz przestarzałe poglądy, a także brak zdolności do przyjmowania i akceptowania rzeczy nowych.
Kiedy już Przyjaciele Porządku obejrzeli dokładnie dary, zwrócili się ku gościom.
– Nie jesteśmy zadowoleni – stwierdził wyniośle Najbielszy ze Wszystkich. – Nic mniej wartościowego niż święte kamienie nie może być plastrem na nasze rany po wielu latach z wybranym.
– Aż taki był nieznośny? – mruknął Marco. – Ale dobrze, podyskutujmy o tym w spokoju! Indra, Armas, siadajcie na swoich miejscach!
– Na jakich miejscach? – zapytała Indra.
Na te słowa w oczach Strażnika Góry ponownie zapłonął gniew.
– Czy Wasza Wysokość potwierdzi, że pozwoliliście swoim gościom stać przez cały czas? Jak jakimś służącym? Chodźcie, przyjaciele! Opuszczamy ten kraj, nie mamy o czym z nimi dyskutować!
– Nie, zaczekajcie, zaczekajcie! – zawołał Najbielszy, machając rękami. – Musicie przecież wziąć wybranego! I nie zabierzecie chyba z powrotem waszych darów, to przecież nie…
– Aha, więc jednak je chcecie? I chcecie też pozbyć się chłopaka? Dobrze, w takim razie powinniście zachowywać się przyzwoicie. Pozwoliliśmy wam kierować krajem tak, jak wam się podoba, i przez wszystkie te lata dawaliśmy wam ochronę. Ale wy odpłaciliście się nam marnie, a jeszcze gorzej rządziliście tym krajem. Przedstawimy waszą sprawę na posiedzeniu Wielkiej Rady, w której skład wchodzi Ram, Rok, a także i ja, Marco i Dolg. Jak widzicie, Królestwo Światła przysłało wam swoich najlepszych obywateli. Z waszej strony oczekiwaliśmy trochę więcej szacunku!
Najbielszy ze Wszystkich łaskawie uniósł rękę.
– Spokojnie, Obcy! Po prostu przedstawiliśmy nasze zasady, nie chcieliśmy oddawać najdroższego, co mamy byle komu. Podyskutujmy teraz i pokażcie nam w końcu szlachetne kamienie! Mówiliście, że będzie z wami opiekun kamieni. Kto to jest?
Strażnik Góry wskazał na Dolga, wciąż jeszcze z twarzą wykrzywioną gniewem na bezwstydne przyjęcie, jakie tutaj zgotowano jego synowi.
– On? – spytał Najbielszy ze Wszystkich z niedowierzaniem. – Ale to przecież tylko mały Lemur!
– Błąd – odparł Strażnik Góry krótko. – I nie wypowiadaj się pogardliwie o Lemurach! Jeśli chodzi o szlachetne cechy… Zresztą, dość o tym! Usiądźmy teraz i porozmawiajmy.
Indra domyśliła się, że walka o prestiż wciąż jeszcze jest przed nimi. Atlantydzi patrzyli z góry na wszystkich, z niewielkim wyjątkiem dla Obcych, których jednak również próbowali upokarzać, choć nie mieli odwagi czynić tego otwarcie.
Nie dowiedziała się jednak, jak się zakończy próba sił, ponieważ nagle wydarzyło się coś tak zaskakującego, że nawet czterech białych starców się skuliło.