19

Indrze pozwolono jechać gondolą, tą starą, rozpadającą się, wciąż łataną i naprawianą, która w końcu została pięknie odmalowana. Dziewczyna siedziała razem z Dolgiem i Okiem Nocy, którym teraz wszyscy się zajmowali. Młodzi zachwycali się małymi, szybkimi konikami, które niosły pełnych zapału Atlantydów z okolicznych wiosek. Indra machała im radośnie, kiedy przejeżdżali obok, a jeźdźcy odpowiadali jej tym samym.

Trójka przyjaciół nie zabrała się pierwszym kursem gondoli, ważniejsze było, by Strażnicy i Obcy jak najszybciej dotarli na miejsce i mogli skontrolować, czy wszystko jest w porządku.

Indra widziała również gromady ludzi, biegnących w kierunku stolicy. Wiedziała, że kraj został oczyszczony ze szkodliwych elementów. Zwolennicy białych zostali zamknięci w aresztach, by Marco, Uriel i Dolg mogli usunąć z ich umysłów wszelkie głupie myśli na temat terroru i fanatyzmu.

Och, gdyby tak na zewnętrznym świecie działali tego rodzaju czarodzieje, myślała. Iluż bezsensownym wojnom można by zapobiec w ten sposób? Ilu głupich dyktatorów można by było pozbawić władzy? Ile ludzkich istnień zostałoby oszczędzonych, ile beznadziejnych wojen religijnych by się nie rozpętało. Marco zdołałby pewnie obrzydzić im słowo „władza”.

Nie, to zbyt wielkie wymagania…

W pewnym momencie jeden z Atlantydów zwrócił uwagę Indry na jakichś ludzi leżących niedaleko drogi na ziemi. Jak się okazało, byli to trzej żołnierze, wszyscy w bardzo nieprzyzwoitych pozycjach, bez spodni, bezwstydnie obnażeni i najwyraźniej martwi.

– Co to jest, u licha! – wybuchnęła Indra. – Kto tutaj działał?

– Przecież nie mieliśmy mordować – rzekł Dolg.

Atlantyda wyjaśnił:

– Oni nie są martwi, widziałem, że jeden z nich się poruszał. Ale ktoś musiał dać im porządną nauczkę!

– Duchy – mruknął Dolg. – Tutaj swoje obowiązki wypełniały Sol i jej koleżanki. To z pewnością ona odpowie za to tutaj, chociaż muszę przyznać, że pomysł nie jest głupi.

Dawno już minęli leżących, lecz ich obraz wciąż tkwił Indrze w pamięci. Dolg tylko rzucił na żołnierzy okiem i zaraz się odwrócił, ponieważ erotyka nie leżała w sferze jego zainteresowań. Może właśnie dlatego mógł tak swobodnie rozmawiać o tym, co się stało.

Szalona Sol, myślała Indra. Co oni właściwie zrobili, puszczając nie pilnowane przez nikogo duchy do Nowej Atlantydy? Jakie nieszczęścia mogą spowodować inne duchy?

Otrząsnęła się z rozmyślań i patrzyła teraz na piękny świat dokoła, w którym nic nie mogło rosnąć swobodnie. Patrzyła na wytyczone pod sznurek alejki, przy których drzewa zostały identycznie przystrzyżone, widziała pola, na których bruzdy wytyczano chyba przy użyciu linijki, i krawędzie rowów, z których usunięto wszelkie piękne chwasty, takie jak maki, kąkole i margerytki, i pomyślała o bujnej roślinności w Królestwie Światła, pokrywającej wszystkie rowy i zbocza. Z żalem pomyślała o straszliwych zniszczeniach, jakich dokonano w Nowej Atlantydzie.

Wietrzyk wywołany pędem gondoli chłodził rozpalone czoło Indry. Dobrze jej robiły także myśli o kraju, który mieli wyzwolić. Jak dotychczas wszystko odbywało się bezboleśnie, nie polała się jeszcze krew, dokonujące się zmiany nie wzbudzały niczyjej uwagi. Wkład Madragów był nadzwyczajny, to oni wyeliminowali wszelkie możliwości porozumiewania się pomiędzy poszczególnymi miejscowościami. Indra nie widziała jeszcze niezdarnych, ale niezwykle serdecznych Madragów, wiedziała jednak, że tutaj są i pracują w ciszy.

Przyjemnie było myśleć o czym innym, wtedy tęsknota nie dokuczała jej tak bardzo. Tego ranka widziała Rama jedynie z daleka, i to przelotnie, dostrzegła jego dumną sylwetkę w otoczeniu Strażników, kiedy mieli ruszać w drogę. O ile wiedziała, on też nie szukał jej w tłumie.

Nie, zresztą dlaczego miałby to robić? Ona jest dla niego jedynie przeszkodą, czymś w rodzaju włosa w zupie.

Mimo wszystko próbowała sobie wyobrażać, że coś bardzo pięknego istnieje między nimi. Coś niewypowiedzianego, pozbawionego nazwy. Chociaż on niczego takiego nie dawał jej do zrozumienia. Ale Dolg powiedział… Nie, Dolg się pomylił!

Niemal idealne miasto, jakim była stolica, mieniło się przed nimi jasną bielą. Indra zaczynała odczuwać tremę. Teraz lub nigdy! Właściwie to najchętniej uniknęłaby ostatecznych rozrachunków z trzema białymi i obrzydliwym starym, którego nazywała Wyszorowaną do Czysta Wysokością.

Ale ludzka wieczna ciekawość i pragnienie przygód zwyciężyły również tym razem. A poza tym Indra miała do wypełnienia zadanie. Po kryjomu dotknęła palcami małego dyktafonu.

Podczas gdy sojusznicy w pałacu rozpoznawali teren, by się upewnić, czy nie zostali tam jeszcze jacyś ludzie wierni rządowi, którzy mogliby ich zaskoczyć i przed czasem ujawnić plany, „grupa szturmowa” czekała w bramie.

Nie było ich tu wielu, za to sami najpotężniejsi. Sześciu Strażników, wliczając w to Rama i Talornina, Strażnik Góry i Strażnik Słońca, Dolg, Marco i Móri. Dalej Nataniel, Oko Nocy i Indra, której pozwolono przyjechać dlatego, że Dolg o to prosił, i pewnie dlatego, że nie istniała właściwie możliwość ulokowania jej w innym miejscu.

Nie było ani Joriego, ani Armasa, oni z pozostałymi Strażnikami i pełnymi zapału duchami próbowali utrzymać gromadę żądnych zemsty obywateli z dala od pałacu. Z najdawniejszych Atlantydów przybył Książę Słońca z małżonką oraz ich najbliższa rodzina. Poproszono ich jednak, by czekali. Pierwsze uderzenie Talornin chciał wziąć na siebie.

Ram minął ją wraz z kilkoma Strażnikami, pozdrowił lekkim skinieniem głowy, bezosobowo i bez uśmiechu.

Indra czuła się dość żałośnie, zwłaszcza że wiele trudu kosztowało ją wynajdywanie replik na złośliwe komentarze Oka Nocy.

Rozglądała się wokół po pomieszczeniu, wspaniałym jak zresztą wszystko w tym pałacu. Znajdowali się w starej części gmachu. Nie było tu polerowanych marmurów, ściany zbudowano z tłuczonego kamienia.

Indra miała ze sobą swój mały aparat fotograficzny i robiła od czasu do czasu po kryjomu zdjęcia. Teraz sfotografowała groteskowy relief wysoko na ścianie nad portalem wiodącym do wewnętrznych części pałacu. Tamtych pomieszczeń nikt nie znał, nawet Książę Słońca, ponieważ były zupełnie nowe.

– Oj, oj – szepnął Nataniel stojący u jej boku. – Indra, coś ty zrobiła?

Z poczuciem winy wsunęła aparat do kieszeni.

– Czy fotografowanie tutaj jest zakazane?

– Nie, ale zobacz, co to jest?

Kątem oka dostrzegła, że Ram się im przygląda i słucha rozmowy.

– Ten stary relief? – zapytała.

– Zobacz tylko, co przedstawia – uśmiechnął się Nataniel. – Takie obrazy wstrętnych czarownic nad portalami budynków nazywane były „kamieniami złego oka”. Niekiedy też „czarownicą zamku”. Dokładnie taki sam relief widziałem na Irlandii, w Kilkea Castle.

– Ale tu nie ma żadnej czarownicy, po prostu kilka postaci na…

Jej nieśmiały protest zgasł, kiedy przyjrzała się uważniej dziełu sztuki. To straszne. I tak ociekające erotyką, że przez chwilę nie mogła oderwać oczu od wizerunku.

Znajdowała się tam ludzka postać, z pewnością kobieca, bo mimo że paskudna twarz z wytrzeszczonymi oczyma ukryta była we włosach, to owa wstrętna figura miała piersi i jakiś kogut dziobał jedną z nich, jakby chciał wyssać z niej mleko. Wiedźma siedziała na kolanach innej istoty o ludzkim ciele, ale z wilczą głową z ogromnymi kłami. Istota owa skierowała fallus właśnie ku kobiecie. Obok niej stało stworzenie podobne do konia, a może do dużego psa, i wbijało zęby w jej plecy; również ta istota miała członek skierowany ku udom kobiety. Swobodna postawa czarownicy wyraźnie wskazywała, że nie chodzi tutaj o gwałt, raczej o radosne oczekiwanie.

Indra posłała Ramowi błyskawiczne zawstydzone spojrzenie. Na tysięczną część sekundy napotkała jego wzrok, bo on ją obserwował. Oboje równocześnie popatrzyli w bok.

Odwróciła się na pięcie i poszła na drugi koniec pomieszczenia.

Co wiedziała o „złym oku”? Że trzeba było w jakiś sposób chronić przed nim wzrok. W krajach śródziemnomorskich wyciągano w jego stronę palec wskazujący i mały palec niczym dwa rogi. W innych krajach… Tak, właśnie, wywieszano takie obrazy na zewnątrz domów i kościołów, tak że obraz odbijał złe spojrzenie, odsyłał je z powrotem do oka, z którego pochodziło i tym samym je unieszkodliwiał. Sądzono bowiem, że złe jest przyciągane przez wstrętne. To niesprawiedliwe i głupie, ale tego rodzaju myśli ludziom zawsze przychodziły do głowy, zwłaszcza na obszarach śródziemnomorskich. Zło i brzydota to jedna i ta sama sprawa. Z tego powodu wielu ludzi musiało podwójnie cierpieć z powodu swojej nie całkiem doskonałej urody.

Wszystko to oczywiście stare przesądy. Ale jednak… co się dzieje, gdy sfotografować taki wizerunek?

Prawdopodobnie nic. Dlaczego miałoby się coś dziać?

Czuła jednak podniecające mrowienie w ciele i musiała panować nad sobą, by już więcej nie spoglądać ani na relief, ani na Rama.

Na szczęście Talornin zarządził akcję. Wszystko było gotowe do ostatniej ofensywy.

Poprzedniego dnia Indra zapytała z irytacją, dlaczego po prostu nie wejdą do środka i nie zakomunikują starcom, iż teraz władzę przejmuje Książę Słońca, a tamci powinni się wynieść, ale Rok odpowiedział, że to nie takie proste. Nie bez przyczyny biali starcy i ich wstrętny najwyższy władca, Jego Niepokalana Wysokość, zdołali tak długo utrzymać władzę. Mają oni swoje sposoby. A do wnętrza pałacu nikt się nie przedostanie.

Jakimi to sposobami rozporządzali starcy, Rok nie wyjaśnił.


Trzej biali zadowoleni z siebie panowie leżeli przy niskim stole nakrytym do śniadania, kiedy ich godzina wybiła. Jego Niepokalana Wysokość drzemał i o niczym nie miał pojęcia.

Zaczęło się od niepewnych szeptów.

Komendant żołnierzy stacjonujących najbliżej białego pałacu przyszedł na chwilę do starców i zameldował, że tu i ówdzie słyszy się pogłoski.

– Pogłoski, pogłoski, czym są pogłoski? – rzekł Najbielszy ze Wszystkich z irytacją, dziobiąc przy tym widelcem jedzenie, którego próbował już służący.

– Niczym – odpowiedział wysoki oficer nerwowo.

Zaległa cisza. Sztućce białych stukały dyskretnie o talerze.

– No? – odezwał się Najbielszy ze Wszystkich, kiedy komendant miał już opuszczać salę jadalną. – Skąd pochodzą owe pogłoski? I czego dotyczą? Naruszenia dyscypliny? Winnych surowo ukarać!

Oficer przystanął i wyjaśnił:

– To były… bardzo nieprzyjemne pogłoski, Wasza Wysokość. Mnie przekazała je żona, która dowiedziała się od swojej szwagierki, a ta z kolei od przyjaciółki z innego miasta. Tylko że rozmowa telefoniczna została nagle przerwana. Wygląda na to, że nasz system telekomunikacyjny przestał działać.

– Nonsens – prychnął Bielszy.

– Babskie gadanie – rzekł Najbielszy ze Wszystkich z najwyższą pogardą. – No dobrze. I co z tego wynika?

Był też mimo wszystko trochę ciekawy, ów Najbielszy ze Wszystkich. Dwaj pozostali ułożyli jedzenie na talerzu w ozdobne desenie i symetryczne wzory, z pozoru nie zainteresowani, lecz wyciągali szyje i uszy, które były teraz wielkie niczym teleskopy.

Oficer powiedział:

– Że… że jakaś obca siła uwięziła niektórych obywateli. Wszyscy ci obywatele należą do najwierniejszych Waszym Wysokościom. Tak, to rzeczywiście śmieszna pogłoska, ale…

Najbielszy ze Wszystkich patrzył na niego z niesmakiem.

– Obca siła? – rzekł z wolna. – Czy znajduje się tutaj jakaś obca siła? Któż to może być? Królestwo Światła nie ma w ogóle sił zbrojnych, to zdegenerowani maniacy pokoju. W ogóle nie posiadają żadnej siły. A z zewnątrz, z Królestwa Ciemności? Nikt by się tu nie przedostał.

– Ja tylko przekazuję pogłoski, Wasza Wysokość.

– Daj temu spokój! Przynajmniej podczas śniadania. To twoje głupie gadanie całkiem odebrało mi apetyt!

Najbielszy zwrócił się cicho do komendanta:

– Zbadaj to wszystko dokładnie! I powiedz mi, co się dzieje. Mogę w każdej chwili przejąć dowodzenie.

Na te słowa dwaj pozostali biali rzucili się na niego z wymówkami. Cóż on sobie myśli? Czy zamierza przejąć władzę? Oni mają przecież takie same kwalifikacje!

Taka była sytuacja, w głębi pałacu, gdy w jego najświętszych pomieszczeniach, do których nikt niepowołany nie mógł wejść, rozległ się dzwonek alarmowy.

Wszyscy wielcy mężowie podskoczyli.

– Co to jest, co to jest? – gdakali.

Wszedł teraz do sali jadalnej służący z wewnętrznych pomieszczeń. Był trupio blady, po twarzy spływał mu pot.

– Do naszego miasta zbliża się ogromny tłum ludzi, są już bardzo blisko. To nasz własny naród! Zdrajcy!

– Ale gdzie są żołnierze? – wrzasnął histerycznie Bielszy.

– Albo zostali wzięci do niewoli, albo zdezerterowali – szepnął służący bezbarwnym głosem. – Zostaliśmy pozbawieni obrony.

– Ależ mamy obronę – rzekł Bielszy i ze złością wymierzył służącemu policzek. – Tutaj w pałacu. A jeśli naród nie ma obrony, to tym gorzej dla niego, najważniejsze, że my, jego przywódcy, jesteśmy chronieni.

Bielszy zapomniał, że naród nie potrzebuje żadnej ochrony. Bo to właśnie sam naród atakuje swoich niespecjalnie kochanych przywódców.


Jego Niepokalana Wysokość obudził się na dźwięk dzwonków alarmowych. Usiadł na posłaniu, nie mógł znaleźć swoich zębów i zaczął wściekle dzwonić na pielęgniarki.

Bez tych prymitywnych wyjmowanych zębów ów Stary człowiek wyglądał na tyle lat, ile w rzeczywistości miał. Pielęgniarki się nie pojawiły.

Dowiedziały się o buncie i przyłączyły do niego, podobnie jak większość tyranizowanych sług z otoczenia Jego Wypielęgnowanej Wysokości. Reszta uciekła i ukryła się.

Trzej biali byli lepiej chronieni. Każdy z nich miał własną ochronę złożoną z ludzi pełnych nadziei na uzyskanie pozycji Białego.

Poprzedni Najbielszy ze Wszystkich dawno został zapomniany. Tutaj nikt nie tracił czasu na sentymenty, tutaj chodziło o to, by jak najszybciej piąć się w górę. Choćby i po trupach.

Teraz do sali wemknęła się gwardia osobista Białych, niektórzy dlatego, by okazać swoją niezłomną lojalność, inni szukali u Wszechmocnych schronienia. Wiernych było nie więcej niż ośmiu, wszyscy uzbrojeni po zęby, każdy przepełniony nadzieją, że zostanie kolejnym Białym. Ta pozycja bowiem niosła ze sobą ogromne przywileje, pominąwszy już, że człowiek ją zajmujący mógł rządzić poddanymi jak chciał.

Stali teraz na baczność przed swoimi trzema panami w tak równym szeregu, jakby ich palce dotykały niewidzialnej linijki, nieustraszeni i w bezpiecznym przekonaniu, że Biali są niezastąpieni i że posiadają swoje tajemnicze sposoby. Patrzyli dobroczyńcom w oczy i czekali na upragnione słowa: „Niniejszym mianuję cię na nowego Białego, bowiem twoja lojalność jest bezgraniczna”. (A twoja zdolność do intryg jeszcze większa).

Ale żadne tego rodzaju słowa nie padły. Trzej starcy mieli dość kłopotu ze sprawą własnego bezpieczeństwa.

– Chrońcie nas! – zawołał Najbielszy. – Nie stójcie tak i nie gapcie się na nas! Czy nasi zaufani pozamykali wszystkie bramy?

Dwóch członków ochrony natychmiast ruszyło z miejsca, by wypełnić rozkaz, bowiem żadnych wiernych sług już w pałacu nie było.

Zaczęli jednak działać za późno. Intruzi znajdowali się już w gmachu i nie byli to żadni udręczeni poddani, których łatwo można złamać. Przybyli wysłannicy Królestwa Światła.

A na zewnątrz czekał przerażająco wielki tłum ludzi, których Strażnicy z największym trudem powstrzymywali przed atakiem na pałac.

Загрузка...