21

Książę Słońca wyszedł na balkon i prosił zebrany tłum, by oszołomiony radością nie robił żadnych głupstw. Kraj został uwolniony i wszystkim będzie się żyło dobrze, tak jak kiedyś w Nowej Atlantydzie.

Marco, Móri i Dolg zostali jeszcze, by usunąć fanatyczne idee z głów zwolenników dawnej władzy i skierować ich lojalność na właściwy tor, zanim wypuści się ich z więzień. Towarzyszyło im paru Strażników, na wypadek gdyby trzeba było opanować chaos, z jakim należało się liczyć w ciągu pierwszych dni. A także po to, by bronić tych, przeciwko którym kierowała się nienawiść ludu, kiedy zostaną uwolnieni z więzień.

Wszyscy pozostali wrócili do Królestwa Światła.

Kiedy przechodzili przez straszną Przełęcz Wiatrów, Ram powiedział do Oka Nocy:

– Postanowiliśmy, że z czasem otworzymy to przejście i postaramy się, by było trochę przyjemniejsze. Wiatr i woda muszą pozostać, zbiera się tu ich nadmiar z Królestwa Ciemności. Wprowadzimy jednak światło i zbudujemy lepsze drogi.

Indra, która szła za nimi i słuchała rozmowy, nagle przystanęła pod wpływem nieoczekiwanej myśli.

– Przepraszam – powiedziała. – Ale pomyślcie… pomyślcie, że…

Obaj panowie też przystanęli i spoglądali na nią pytająco. Wyglądała na bardzo wzburzoną.

– Tak, Indro? – rzekł Ram, kiedy Indra próbowała zebrać swoje chaotyczne myśli.

– Zastanawiam się – wyjąkała. – Minęło już parę tygodni, odkąd zabraliśmy Księcia Słońca i pozostałych z groty. Pomyślcie, że tymczasem mogli się tam znaleźć inni więźniowie.

Ram oddychał pośpiesznie.

– Masz rację, Indro! – wykrzyknął Ram. – Chodź! Zobaczymy, jak się sprawy mają. Oko Nocy, ty biegnij do Talornina i przekaż mu informację, że poszliśmy sprawdzić, czy nie wrzucono do groty jakichś kolejnych Atlantydów. Wiesz, mogli to zrobić, nie zdając sobie sprawy, że dawnych więźniów Już tam nie ma.

– Oczywiście – rzekł Oko Nocy i zniknął.

Znaleźli się teraz w pobliżu tajemniczej ścieżki wiodącej do groty. Indra podążała za Ramem bez najmniejszych problemów, ponieważ miał on kieszonkową latarkę i oświetlał jej drogę.

Dlaczego nie mnie wysłał do Talornina, a sam nie zabrał Oka Nocy? myślała z mocno bijącym sercem. Dlaczego wybrał mnie?

Bo to ja wystąpiłam z propozycją, rzecz jasna, studziła swój entuzjazm. Nie było innego powodu!

Ram przystanął, by zorientować się w okolicy. W tym miejscu akurat ścieżka rysowała się niewyraźnie.

– Jak to dobrze, że odkryliśmy, kim jest Oko Nocy – rzekła Indra po prostu, żeby coś powiedzieć. – Dzięki niemu nasza ekspedycja na pewno się uda.

– Tak – odparł jakby nieobecny myślami. – Myślę, że wszystko pójdzie dobrze. Wyprawę do Gór Czarnych będzie można przyśpieszyć. Jak to dobrze, że nie musimy już mieć do czynienia z tym strasznym chłopcem!

Teraz Indra okazała całą swoją szlachetność.

– Myślę, że nie byłoby dobrze całkiem go odsunąć. Mimo wszystko przez całe swoje życie był do tego przygotowywany. Jak teraz tak go po prostu odepchnąć? Zabierzemy go, ja będę się nim opiekować.

Ram popatrzył na nią. Nigdy nie zrozumiem tej dziewczyny, pomyślał. Nie powiedział jej też, że nikt nigdy nie postanowił, iż Indra weźmie udział w wyprawie, nie chciał jej ponownie zranić.

Indra zauważyła nagle, że ma plamy na spodniach i zniszczone buty. Przez cały czas, który spędzili w Nowej Atlantydzie, nic takiego nie przychodziło jej do głowy. Teraz jednak chciała być ładna.

Och, nie powinna się tym martwić, tu i tak jest ciemno!

– Zobaczymy – rzeki Ram krótko i ruszył na poszukiwanie ścieżki. Powoli docierało do niej, że mówił o Reno.

– Chodziło mi o to, że przecież muszę wypełnić do końca zadanie – rzekła zdesperowana. – Doprowadziłam sprawy z chłopcem zaledwie do połowy, ale wy już wyznaczyliście mi nowe zadanie. Tego da Silvę. Zrobię, co będę mogła, żeby przywrócić mu radość życia, ale…

– Na pewno dasz sobie radę.

– Tylko nie proście mnie, żebym poszła z nim do łóżka!

Ram zatrzymał się gwałtownie, ale nie odwrócił do niej. Po chwili znowu ruszył w drogę.

– Wcale nie musisz – mruknął stłumionym głosem.

Przez chwilę szli w milczeniu, potem Indra zapytała niepewnie:

– Ram… czy to ty chciałeś, żebym zajęła się da Silvą?

Usłyszała, że Ram westchnął ciężko. Potem odwrócił głowę.

– Nie, Indro. Ja tego nie chciałem – rzekł cicho.

Kiedy zobaczył w świetle latarki, jak jej twarz rozbłysła, znowu bardzo szybkim krokiem ruszył przed siebie. Indra musiała niemal biec, by za nim nadążyć.

Wkrótce znaleźli się na miejscu. Wyraźnie widzieli żelazne drzwi.

– Tutaj się wszystko zaczęło – szepnęła Indra do siebie.

– Co takiego? – zapytał Ram.

Dziewczyna drgnęła.

– Och, wszystko – bąknęła wymijająco. Nie mogła mu przecież opowiedzieć, że to właśnie tutaj w głębokiej grocie on pocałował ją w policzek i trzymał w ramionach, pomagając jej wydostać się na górę, i że ten uścisk obudził w niej niezwykłe uczucia.

Nie chciałby pewnie tego słuchać, poza tym gdyby się o tym dowiedział, nigdy już nie odważyłby się jej dotknąć.

Położył rękę na ciężkim zamku.

Teraz albo nigdy, za parę sekund będzie za późno. Może się już nigdy tak nie zdarzyć, że będą sami.

– Ram – rzekła gorączkowo. – Czy ty ciągle jesteś zakochany w tej kobiecie z ratusza? Tej, która cię zdradziła dla tamtego, który zaginął? Czy nadal myśl o niej sprawia ci ból?

Uff, jakie to idiotyczne! Teraz on wszystkiego się domyśli. Jak mogła spytać o coś takiego? Dlaczego to zrobiła?

Ram opuścił rękę.

– Coś ty, droga Indro – powiedział, nie rozumiejąc jej pytania. – Zastanów się! Czy ty nadal jesteś zakochana w chłopcach, z którymi romansowałaś w zewnętrznym świecie?

– Nie, niech Bóg broni, zapomniałam o nich już dawno temu!

– No widzisz! Ja też uczyniłem to samo.

Ponownie zaczął otwierać zamek.

Indra stała za nim z rozpromienioną twarzą. Już o nic więcej nie będzie pytać. Nie warto przeciągać struny!

W grocie znajdowało się dwóch ludzi. I nie mogli zrozumieć, gdzie się znaleźli ani dlaczego raz w tygodniu ktoś wylewa na nich całe tony zupy. Nie wiedzieli też, kto znajdował się tu przed nimi. Uszczęśliwieni wydostali się na płaskowyż i tymczasem zostali zabrani do Królestwa Światła. Gdy przywykną do nowych warunków, zostaną odesłani do domu.


Ram rozglądał się po swoim mieszkaniu, w którym bywał tak rzadko. Przeważnie krążył gdzieś po Królestwie, wykonując swoją służbę.

Dom utrzymywały w czystości kobiety z rodu Lemurów. Nie spotykał ich właściwie nigdy, może czasem przypadkiem w drzwiach, Witał się wtedy z nimi przyjaźnie, ale żadnej nie znał.

Po raz pierwszy patrzył na swój dom oczami innych. Bardzo piękny, harmonijny, ale zupełnie bezosobowy jak hotelowe pokoje. Zresztą nie on ten dom urządzał, zrobiły to kobiety, które tu sprzątały.

Usiadł w głębokim fotelu i nagle poczuł się śmiertelnie zmęczony. Tak to jest, kiedy pracuje się dzień i noc, myślał.

Ale czym się właściwie zajmował w ciągu ostatnich miesięcy? Próbował sobie to przypomnieć, bawiąc się przez cały czas swoim małym telefonem.

Nienagannie wypełniał swoje obowiązki jako przywódca Strażników, to prawda. Ale kiedy starał się uświadomić sobie wszystko inne, wciąż w jego pamięci pojawiali się członkowie rodu Czarnoksiężnika oraz Ludzi Lodu. Młodzież z obu tych rodów. O, Święte Słońce, czy rzeczywiście aż tak dużo z nimi przebywał? Dlaczego?

Palce dotykały delikatnie klawiszy telefonu.

Czy jego szczególne zainteresowanie tymi rodzinami było tylko wymówką? Wciąż powtarzał, że młodzi są bardzo niesforni. I, oczywiście, tak było. Miranda, Jori, Tsi-Tsungga, Elena… rzeczywiście mieli różne szalone pomysły i często popadali w kłopoty, ale czy on z tego powodu musiał zapominać o innych mieszkańcach Królestwa? Tymczasem po prostu odpowiedzialność za nich przekazał innym Strażnikom, a sam…

Palce szukały konkretnych klawiszy. Myśli Rama zajęte były przeszłością aż do wydarzeń ostatnich tygodni.

Indra…

Czuł się dziwnie pusty w środku. Nie był w stanie myśleć ani czuć. Próbował sobie przypomnieć, co Indra mówiła, co robiła w różnych sytuacjach, ale gdy tylko zaczynał sobie coś przypominać, natychmiast obraz znikał niczym pajęczyna unoszona wiatrem.

Talornin byt jego zwierzchnikiem. Kiedy jednak Ram teraz o nim myślał, odczuwał stłumiony gniew. Było to coś zupełnie nowego, bowiem Talornin to człowiek szlachetny i mądry, chociaż trochę surowy.

Oliveiro da Silva. Na myśl o tym człowieku w sercu Rama budziły się niezbyt szlachetne uczucia.

Przeklęty Talornin!

„Musisz sobie znaleźć kobietę, Ram” – powiedział Talornin nie dalej jak wczoraj. – „Musisz mieć żonę, jesteś zbyt samotny. Jest przecież tyle ładnych i szlachetnych kobiet z rodu Lemurów. Co się dzieje z tą, z którą zamierzałeś się żenić wiele lat temu?”

Czy Indra o nią nie pytała? Czy ona wie, do czego zmierza Talornin? Nie, w żadnym razie nie może tego wiedzieć.

Piękne stopy w złotych sandałkach. Dowcipne repliki. Plamy na ubraniu. Pełen ironii stosunek do siebie, osobowość.

Wrażliwość. Wyraz bólu w pięknych oczach.

Samotność. Jego samotność. Pusty dom.

Telefon. Najpierw ta cyfra…

Przesądy Talornina dotyczące mieszania się ras.

Ram wiedział, że Talornin nie jest rasistą. Tutaj chodziło o coś więcej niż o zwyczajną mieszankę ras. Tutaj mieszały się gatunki.

Kobieta z rodu Lemurów?

Jest wiele wolnych.

Jego ciało i dusza zaczynały się budzić jakby po bardzo długim śnie. Kobiety z rodu Lemurów nie miały z tym nic wspólnego.

Oliveiro da Silva.

Czy to sympatyczny człowiek? Czy Indra ulegnie jego czarowi, jak sobie tego życzy Talornin? To rzeczywiście byłoby najprostsze rozwiązanie.

I bardzo bolesne.

Dlaczego musiało być takie bolesne? Oczywiście, byłoby dobrze dla Indry, gdyby…

Ram zacisnął wargi. Zdecydowanie wybrał numer, zanim miał czas tego pożałować.

Nikt nie odpowiada. Nikt nie odpowiada!

Owszem! To jej głos. Dlaczego serce Rama bije tak mocno na dźwięk jej głosu?

– Indra… mówi Ram. Przypomniało mi się coś, co kiedyś do mnie mówiłaś, coś, czego nie dosłyszałem, bo wicher nas zagłuszał.

Och, wymówki, wymówki!

– Cześć, Ram, jak to miło, że dzwonisz! Co takiego mówiłam, wyjaśnij bliżej.

Jej głos był dziwnie zdyszany. Ale jakże przyjemnie go znowu usłyszeć!

Ram zauważył, że się jąka, czego nigdy przedtem nie robił.

– To… t-t-to było za pierwszym razem, kiedy szliśmy przez Przełęcz Wiatrów. – Nareszcie zaczął mówić normalnie: – Zawołałaś wtedy do mnie coś, ale potem oświadczyłaś, że to nie jest odpowiednia chwila na dyskusje o faunie. W każdym razie ja tak to usłyszałem.

Po drugiej stronie linii telefonicznej panowała cisza. Ram poczuł nagle, że ma sucho w ustach.

– Oczywiście – rzekła Indra tym samym lekko zdyszanym głosem, w którym wyczuwało się drżenie. Roześmiała się cicho. – Rzeczywiście chciałam o czymś z tobą porozmawiać.

– To zrób to teraz!

– Chętnie. To Miranda i Gondagil wpadli na dość szalony pomysł, chociaż myślę, że w gruncie rzeczy nie ma w tym nic szalonego. Oni mianowicie chcieliby sprowadzić do Królestwa Światła olbrzymie jelenie. Te piękne zwierzęta, na które tam polują nie mające o niczym pojęcia plemiona.

Ram zaczął się zastanawiać. To właśnie typowe dla grupy młodych, że zawsze próbują coś ulepszyć, a poza tym kochają zwierzęta.

– Pomysł jest znakomity, ale…

– Co znowu za ale?

– Istnieją dwie przeszkody. Po pierwsze, nie należy naruszać systemów ekologicznych. Przenoszenie zwierząt z ich naturalnego środowiska do nowego zawsze stanowi ryzyko. A po drugie: jak je zdołamy złapać i w jaki sposób przeprowadzimy przez mury?

– Mnie o to nie pytaj! Chciałam tylko powiedzieć ci coś, nad czym będziesz mógł się zastanawiać.

– No i udało ci się. Porozmawiam z Gondagilem, on lepiej zna te zwierzęta.

– Świetnie, bardzo bym się cieszyła, gdyby się to udało. Miranda również.

– Nie wątpię w to – roześmiał się Ram. Znowu zaległa cisza. Nagle nie mieli już sobie nic do powiedzenia. To znaczy, mieli, oczywiście, i to mnóstwo, ale to akurat powinno pozostać niewypowiedziane.

Myśli Rama krążyły bezładnie niczym nietoperze o zmroku. „Tylko nie proście mnie, żebym poszła z nim do łóżka!” A co będzie, jeśli Indra zmieni zdanie? Jeśli zakocha się w tym człowieku?

– Udało ci się już spotkać da Silvę? – zapytał bardziej szorstko, niż zamierzał, ale milczenie stawało się już nieznośne.

– Nie, i nie wiem, jak to zrobić.

– Ja też nie wiem. To zdaje się nie jest człowiek, którego można ot tak, po prostu spotkać.

– Nie, i nie będzie też chyba łatwo po prostu pójść do niego do domu i przedstawić się – powiedziała cicho. – „Dzień dobry, jestem Indra, która ma sprawić, by twoje życie znowu nabrało sensu”. Uff, to brzmi strasznie!

– Owszem – przyznał Ram. – Ale Talornin znajdzie chyba jakieś rozwiązanie, to w końcu jego pomysł.

– Tak, rzeczywiście.

Rozmowa znowu zgasła. Zwykła bojowość Indry gdzieś się ulotniła. Jakby dziewczyna nie była w stanie uczynić już nic więcej.

– A więc nie będę ci już dłużej zawracał głowy – powiedział Ram stanowczo. – Chciałem tylko zapytać o tę faunę.

– Miło, że zadzwoniłeś. Dobranoc, mój przyjacielu!

Oj! Te słowa wywołały skurcz w jego sercu.

– Dobranoc, Indro! Dbaj o siebie!

A więc to koniec. Ale pustka w domu nie była już taka nieznośna. Poczuł się dużo spokojniejszy i położył się spać.


Oliveiro da Silva nie miał żadnych zainteresowań, które mogły go połączyć z Indra. Nie grał w brydża – ona zresztą też nie, więc nie ma czego żałować, nie rozwiązywał krzyżówek ani nie układał pasjansów, nie lubił słodyczy ani zwierząt, nie lubił też filmów. Po prostu nic!

Indra miała wiele głębszych zainteresowań, była oczytana i posiadała szeroką wiedzę, ale żadne z zajmujących ją zagadnień nie musiało obchodzić Silvy. Jeśli krył gdzieś w głębi duszy tematy, które go obchodziły, to nikomu tego nie zdradził. W ogóle sprawiał wrażenie człowieka obojętnego na wszystko.

Ram zaczynał popadać w desperację. Talornin naciskał, bo widział, na co się zanosi, i bardzo go to martwiło. Nie chciał, żeby jego najbliższy współpracownik, szlachetny i pełen rezerwy dotychczas nienaganny dowódca Strażników, popadł w konflikt z etycznymi zasadami Królestwa.

Któregoś dnia doszło do ostrej wymiany słów, chociaż z pozoru obaj rozmawiali spokojnie. Ram powiedział z pobladłą twarzą:

– Przez cały czas mówisz o mieszaniu się ras, chociaż nigdy nie wspomniałem, że chciałbym się połączyć z tą dziewczyną. Zapominasz przy tym, że wy sami kiedyś dokonywaliście takich mieszanek na Ziemi z ludźmi, by stworzyć nas, Lemurów. I wiem, że nadal to robicie, chociaż na mniejszą skalę. Dowodem na to jest Armas. Na ziemi tacy jak on nazywani są dziećmi gwiazd.

– To całkiem inna sprawa – odparł Talornin krótko. – Dla Lemura połączenie z człowiekiem i posiadanie z tego związku dzieci jest krokiem wstecz, zanieczyszcza rasę Lemurów.

– Albo krokiem naprzód dla rasy ludzkiej – zareplikował Ram ze złością. – Zresztą w ogóle nie ma o czym mówić, dziewczyna i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a to przecież nie zostało zakazane. Poza tym ona nie znosi, żebym ją dotykał.

Te ostatnie słowa wypowiedział takim urażonym tonem, że Talornin drgnął.

Nie odpowiedział. Potrząsnął tylko z niedowierzaniem głową, widząc taką upartą, niemal świadomą ślepotę.

Ram jednak był głęboko poruszony, pożegnał się i poszedł. Sam uważał, że przyczyną wzburzenia były niesprawiedliwe oskarżenia Talornina. Może jednak przyczyn istniało więcej.

W powietrzu słychać było stłumione dudnienie bębenków. Trwało to dzień i noc od bardzo dawna. To indiańskie plemiona wzywały swoich bogów, by pomogły Oku Nocy, który otrzymał tak ważne zadanie. Jako wybrany będzie najważniejszą osobą w wyprawie do Gór Czarnych.

Ram rozmawiał z Indianami. Ptak Burzy, ojciec Oka Nocy, przez cały czas trwał niewzruszony, ale Ram, który potrafił tłumaczyć indiańską mowę ciał, widział, że stary jest niebywale dumny ze swego syna. I przestraszony. Bardzo przestraszony.

Matka Oka Nocy otwarcie nie okazywała żadnego zatroskania, ale oczywiście denerwowała się bardzo, Ram nie żywił co do tego najmniejszych wątpliwości. Miała poza tym wyrzuty sumienia, zresztą oboje rodzice je mieli dlatego, że tak długo milczeli o tym znamieniu, jakie syn nosi na czole. Ale Ram nigdy nie uczynił im z tego powodu żadnej wymówki. Bo nie należy zwracać uwagi Indianom, można bowiem doprowadzić, że w swoim przekonaniu utracą godność. Poza tym oni mają własne zwyczaje i własną kulturę, i tak jak to powiedział kiedyś Oko Nocy: nigdy nie słyszeli o żadnym wybranym, dowiedzieli się o tym dopiero niedawno. Więc Ram w rozmowie z Ptakiem Burzy i jego małżonką wyraził żal, że nie poinformował wcześniej Indian o całej tej historii z Górami Czarnymi oraz o wybranym, bowiem ten, zgodnie z pogłoskami, miał się znajdować w Nowej Atlantydzie. Zresztą Ram zawsze bardzo się starał, by nie niepokoić niepotrzebnie Indian.

Ptak Burzy przyjął jego wyjaśnienia z powagą i lekkim ukłonem. „Jest to też moja wina, bracie” – rzekł krótko. – „Za bardzo się izolowaliśmy”.

Ram uśmiechnął się na to przyjaźnie. „Będziemy to musieli zmienić”.

Twarz Ptaka Burzy pozostała nieporuszona, ale jego oczy się śmiały. On i Ram rozumieli się nawzajem wspaniale.

Odgłosy bębenków w ten późny wieczór były podniecające. Czy ona też je słyszy? myślał Ram, wracając do domu. Oczywiście, na pewno słyszy. Zdaniem Rama glos bębenków stwarzał między nimi silną więź, łączył ich.

Zatrzymał się i spoglądał z góry na miasto Saga, leżące spokojnie w osobliwym nocnym świetle. Starał się zrozumieć Indrę. Jej zdecydowanie, kiedy odsuwała się na widok jego wyciągniętej ręki. Jej rozpromienione oczy na Przełęczy Wiatrów, kiedy powiedział, że to nie on wymyślił sprawę Oliveiro da Silvy. Sposób, w jaki go niekiedy najwyraźniej unikała. Nie chciała patrzeć mu w oczy. A później jej słowa w telefonie: „Dobranoc, mój przyjacielu!”.

O co jej chodzi? Czego chce? Co o nim myśli? I jak poradzić sobie z problemem da Silvy?

Загрузка...