12

Najpierw chcieli ulokować wybranego u Indry, „żeby mogli się lepiej poznać”, ale ona przeciwstawiła się temu stanowczo. Dwojga ludzi, którzy do tego stopnia nie ufają sobie nawzajem, nie powinno się zmuszać, by nieustannie przebywali pod jednym dachem. Przynajmniej nie przez całą dobę.

Poza tym chciała mieć spokój w swoim mieszkanku. Chciała jeść słodycze, kiedy zechce, wyciągnąć się na łóżku i drzemać lub układać pasjanse, i żeby nikt nie wygłaszał z tego powodu głupich komentarzy.

Postanowiono zatem, że Reno zamieszka w pobliżu, razem z małżeństwem z Nowej Atlantydy. Tym ludziom również powierzono opiekę nad chłopcem. On sam traktował ich jak niewolników. Pozwalali mu trwać w przekonaniu, że tak właśnie jest, bo wtedy łatwiej było nim kierować. Obiecywali sobie jednak, i wielu innych wraz z nimi, że wkrótce na serio zabiorą się za jego wychowanie.

Indra przychodziła do ich domu dwa razy dziennie, by przygotowywać chłopca do wyprawy w Góry Czarne. Jej zadanie polegało na tym, by zrobić porządnego człowieka z tego rozpuszczonego niczym dziadowski bicz małego drania.

Już pierwsze godziny okazały się kompletną katastrofą. Indra zapytała co prawda bardzo ostrożnie, ale z irytacją w głosie:

– Czegoś ty się właściwie uczył na temat swego zadania?

– Że mam się zachowywać władczo, z pewnością siebie! I z godnością. Mam być zawsze ubrany tak jak przystoi wybranemu, w purpurę i jedwab, uczyłem się też, jak mam udzielać audiencji najwyżej postawionym mieszkańcom Gór Czarnych i z jaką łaskawością przyjmować dary, które mi przyniosą. Wiem, jak ich zmusić, by padali przede mną na kolana, i znam słowa, które sprawią, że zostanę władcą tych ciemnych gór.

– O rany boskie! – jęknęła Indra i uderzyła się dłonią w czoło. – Więc ty tyle wiesz o Górach Czarnych i o tym, co się w nich kryje?

– Uczeni mężowie w Nowej Atlantydzie wiedzą o tych sprawach więcej niż ty, głupia! I przestań się do mnie zwracać per ty! Mam być tytułowany Wasza Wysokość, już powiedziałem!

– Ale czy ty w ogóle nie słuchałeś, kiedy opowiadałam ci o pożerających ludzi bestiach? O Svilach? O wszystkich tych, którzy tam po prostu zginęli, zostali wciągnięci przez potężną wichurę i nigdy więcej nie wrócili? O pełnych skargi wyciach, które zawierają i rozpacz, i okrucieństwo? Co ty sobie myślisz?

– Babskie gadanie – prychnął.

– Ach, tak? To w takim razie zapytaj Joriego i Tsi-Tsunggę! Oni najlepiej wiedzą, że to nie jest babskie gadanie. Niestety.

– Kłamią, bo chcą się wydać interesujący. I nie mów do mnie ty!

Oboje czuli, że ich prestiż jest zagrożony. Ponieważ Reno właściwie wyczerpał już wszystkie argumenty, zaczął rzucać w Indrę różnymi przedmiotami.

– To ty jesteś aż taki dziecinny? – zapytała zdenerwowana. Na szczęście udało jej się złapać piękną wazę, zanim ta spadła na podłogę. – Może powinniśmy zacząć bardziej inteligentną rozmowę? Jeśli ciebie na coś takiego stać.

Nie było go stać. Wybiegł z domu, zanim Indra zdążyła go przytrzymać, i w ten sposób zakończyła się pierwsza lekcja.

Stopniowo jednak sytuacja zaczęła się poprawiać. Nadal byli wrogami aż po koniuszki palców, Reno jednak pojął, że dla własnego dobra powinien używać nieco więcej inteligencji. Uwielbiał napadać na Indrę, kiedy zdarzyło jej się powiedzieć coś nie tak, więc bardzo uważała, by wyrażać się możliwie najbardziej precyzyjnie. W ten sposób także i ona korzystała z tych spotkań z wybranym.

Początkowo nie miała pewności, czego się właściwie od niej oczekuje, ale w miarę upływu czasu coraz lepiej radziła sobie z tym niewychowanym zarozumialcem. Lekcje miały coraz spokojniejszy przebieg, bójki ustały. Przynajmniej tak się wydawało.

Ale zdarzało się często, że Indra była nieobecna myślami. Jakby własny umysł nie chciał się jej podporządkować. W parę dni po powrocie z Południa wybrała się do stolicy. Była przekonana, że ma tam parę interesów do załatwienia.

Na głównej ulicy nieoczekiwanie wpadła na Orianę, tę elegancką, niezwykle kulturalną Włoszkę. Przywitały się radośnie, obie zaskoczone spotkaniem. Wymieniły kilka zwyczajnych zdań, a potem Oriana zapytała:

– Czym ty się teraz zajmujesz?

Indra opowiedziała jej o swojej syzyfowej pracy, której celem było wychowanie i uczynienie człowieka z wybranego chłopca.

– A ty?

I Oriana rozbłysła.

– Och, ja otrzymałam fantastyczną posadę. Jestem sekretarką Rama.

– Nie, co ty mówisz? To wspaniale – rzekła Indra speszona. Próbowała zachować na wargach uśmiech, ale czuła, że za moment straci nad sobą kontrolę, tak wielkie było jej rozczarowanie. Patrzyła teraz na Orianę innymi oczyma. Dojrzała, bardzo ładna, inteligentna i wrażliwa kobieta, o żywych ruchach i głębokich, ciemnych oczach. Uczucie porażki i mniejszej wartości ciążyło jej w żołądku niczym ołów.

– Dokąd się wybierasz? – zapytała Oriana, niczego się nie domyślając.

– Idę do ratusza – odparła Indra martwym głosem. – Dostałam jakiś papier, którego nie rozumiem.

– Ach, tak, ja niestety muszę iść w odwrotnym kierunku – uśmiechnęła się Oriana.

– Miło było cię spotkać!

Idąc wolno w stronę ratusza Indra czuła, że stopy ma jak z ołowiu. Skoro jednak uszła już tyle drogi, to poradzi sobie i dalej.

Jakiś czas temu zadała Vidzie mimochodem kilka pytań i dowiedziała się, w której części ratusza pracuje młodzieńcza miłość Rama. Udała się do tego właśnie oddziału, na szczęście był przeznaczony dla klientów, i krążyła z obojętną miną, jakby szukała jakichś blankietów.

Tam! To musi być ona. Kobieta zajmowała się interesantem, więc Indra mogła ją ukradkiem obserwować.

Z rodu Lemurów, tak, to przecież oczywiste. Indra jest tylko człowiekiem, ale Oriana również.

Ta tutaj jest bardziej niebezpieczna. Nie tylko ładna, jak większość jej pobratymców, to po prostu piękność! Jakie wspaniałe ruchy rąk! Jak niewiarygodnie pociągający uśmiech! To kobieta, która porzuciła Rama dla innego, dla tego, który zginął w Górach Czarnych. Kiedyś musi jednak przestać czekać i rozpaczać, któregoś dnia z pewnością uzna, że Ram jest tym drugim najlepszym, jakiego mogłaby mieć. I wróci do niego…

Indra pośpiesznie wyszła z ratusza, a potem, jakby ją ktoś gonił, pobiegła do gondoli, którą pożyczyła od ojca.

Tak nie można, myślała zgnębiona, wznosząc się ku złocistemu niebu. Po prostu potrzebuję mężczyzny, kogoś podobnego do mnie, tyle czasu już minęło od ostatniego razu. Ten niepokój w całym ciele, kiedy leżę sama i nie mogę zasnąć… Nie jestem jak Miranda czy Elena, które mogą czekać latami, mam pod tym względem większe potrzeby niż one.

Tsi-Tsungga?

Och, wiedziała, że on by potrafił ugasić pożar trawiący jej ciało. Tyle tylko że nie miała ochoty na Tsi. Nie teraz, nie teraz. Wydawało jej się to czymś szalonym, poza tym nie chciała wykorzystywać sympatycznego elfa do własnych celów, to nie byłoby w porządku.

Zresztą Tsi też nie należał do jej gatunku. I Armas także nie.

Jaskari? Nie, on należy do Eleny, chodzi tylko o to, by przyjaciółka w końcu się zdecydowała. Właściwie Elena już się zdecydowała, była zakochana, ale on, choć także ją kochał, jeszcze nie do końca jej wierzył. Nie chciał mieć dziewczyny gotowej ulec pierwszemu lepszemu, byle tylko zwrócił na nią uwagę. Jaskari uważał, że Elena musi go kochać dla niego samego, nie tylko jako blade odbicie jego miłości. Uff, jakie to skomplikowane.

Jori?

Nie, on absolutnie nie jest w typie Indry. Jori jest sympatyczny i zabawny, to fantastyczny przyjaciel, ale zupełnie się nie nadaje na kochanka. Nie myślała o tym, że Jori jest od niej niższy, Indra na tego typu sprawy nie zwracała uwagi, nie była tak głupia. Nie, jednak oczekiwała czegoś innego.

Oko Nocy?

To niemożliwe, on jest przeznaczony dla indiańskich dziewcząt. Poza tym, jeśli jakaś inna miałaby u niego szansę, to Berengaria ma prawo pierwszeństwa. Oko Nocy i Berengaria trzymali się razem przez wszystkie lata, jako przyjaciele, rzecz jasna, nie inaczej. Dziewczyna wielbiła indiańskiego chłopca niczym bóstwo, a jemu to bardzo pochlebiało. W ogóle nie zauważał, że Berengaria manipuluje nim i wykorzystuje go w najpaskudniejszy sposób. Robił wszystko, czego zapragnęła, za jeden jej słodki uśmiech na podziękowanie.

Ale teraz Berengaria zaczęła dorastać. Mogło to przysporzyć nie lada kłopotów Oku Nocy, gdyby jego ojciec, Ptak Burzy, nie uderzył pięścią w stół, żeby go poważnie ostrzec.

Gondagil, wspaniały Gondagil, należy do Mirandy. O Marcu i Dolgu w ogóle nie mogło być mowy. Któż więc pozostawał Indrze?

Och, było mnóstwo młodych mężczyzn i w mieście Saga, i w stolicy, i w całym królestwie. Mogła wybrać kogo zechce, wiedziała, że ma licznych wielbicieli.

Musi natychmiast coś postanowić, szkoda czasu. Musi się w kimś zakochać. Najszybciej jak to możliwe!


Musi się z tego wszystkiego otrząsnąć. Pozbyć tego strasznego dylematu.

Któregoś dnia zobaczyła go znowu. Był w Sadze i rozmawiał z Dolgiem i kilkoma innymi mężczyznami. Żaden z nich nie widział Indry, która stała w mieszkaniu przy oknie i spoglądała w dół na plac. Plac Marca i Dolga.

Pogrążyła się w smutnych rozmyślaniach: Ty zawsze tutaj byłeś. Zawsze. Od samego początku, od chwili, kiedy ja przybyłam. Ale nigdy przedtem cię nie widziałam. Nigdy na ciebie nie patrzyłam.

Boże, jakie to bolesne! Nie może tak być!

Te samotne noce. Lęk. Myśli. Uczucia, których przedtem nie znała. Indra, która nie przejmowała się tym, że nic nie czuje do chłopców, z którymi chodziła do łóżka w zewnętrznym świecie. Dla niej były to nic nie znaczące miłostki, po prostu przyjemne chwile.

Niewielu zresztą było tych kochanków. Garstka zaledwie. Potem szybko o nich zapomniała.

Tutaj w Królestwie Światła właściwie nie miała czasu na erotyczne przygody, tutaj działo się tak wiele innych spraw. Czekała zbyt długo, oto cała tajemnica. Dlatego teraz każdy byłby dobry.

Jego czułe dłonie. Złocistobrązowe, pięknie ukształtowane. Oczy, zupełnie czarne, kiedy patrzyły na nią, właśnie na nią! Indra zaczęła sobie przypominać czas miniony. Kiedy on na nią patrzył? Kiedy rozmawiali ze sobą, rzecz jasna, ale to nie zdarzało się często. Chociaż może? Czy on spoglądał na nią przy innych okazjach? Starała się coś sobie przypomnieć, ale nie mogła.

Czy on w ogóle wie, kim ja jestem? Owszem, to z pewnością wiedział, ale niewiele więcej. Po prostu była częścią niesfornej grupy.

Kogo powinna wybrać? W mieście Saga znała kilku młodych mężczyzn nie do pogardzenia. Który z nich? Który? Myśl, Indro, myśl!

Ta jego zgrabna sylwetka. Profil…

Ręce drżały jej odrobinę. Oddech stawał się szybszy.

Nie!

Zwykle tego rodzaju szalone rojenia znikały pod prysznicem. Poszła więc do łazienki, chciała włączyć zimną wodę. Ale niestety, nie znalazła prysznicu, znajdowała się przecież w obcym domu i była kompletnie bezradna. Wróciła do okna, ale zaraz znowu od niego odeszła.

To czyste szaleństwo, myślała wzburzona. Jakieś nagłe opętanie. Na szczęście takie zauroczenie przechodzi. Nie należy się do tego specjalnie przywiązywać, powiedziała sama do siebie, wracając do domu. Po prostu nie trzeba się tym w ogóle przejmować!

Spokojna Indra nie może zostać wytrącona z równowagi.

Do domu. To najlepsze! Tam odzyska spokój. Weźmie nasenną tabletkę i… Nigdy przedtem nie używała środków nasennych.

Och, ratunku, muszę się z tym jakoś uporać.


Leżała w łóżku i wpatrywała się w kopułę sufitu, który przesłaniano właśnie okiennicami na noc. Pasy światła robiły się powoli coraz węższe, aż w końcu zniknęły całkiem. Tabletki nasenne nie zdążyły jeszcze zadziałać. Indra wyciągnęła rękę i zapaliła lampę. Łagodne światło rozjaśniło mrok na tyle, że mogłaby czytać, gdyby chciała, ona jednak leżała po prostu bez ruchu i liczyła złote gwiazdy na kopule. Jeśli zgasi światło, gwiazdy również zgasną.

Wszystko było takie piękne i doskonałe w tym pokoju, wszystkie barwy znakomicie dobrane tak, by oczy mogły odpoczywać, a zmysły znaleźć ukojenie. Całkiem nieoczekiwanie zaczęła płakać. Był to ten rodzaj płaczu, który powstaje gdzieś w głębi piersi, narasta i siłą wydostaje się na zewnątrz. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy w ogóle ostatnio płakała. Prawdopodobnie na pogrzebie mamy i Filipa.

Ale to było bardzo dawno temu.

Teraz nie wiedziała, dlaczego zrobiło jej się tak przykro. A może tak, może wiedziała. W ostatnich dniach jej ciało i dusza przeżywały ogromne napięcie. Lęk. Niepewność.

– Ja nie chcę – wyszeptała, zanosząc się szlochem. – Ja przecież nie chcę. To wszystko jest kompletnie beznadziejne, on w ogóle nawet na mnie nie spogląda, a gdyby wiedział o moich uczuciach, wyśmiałby mnie albo się rozzłościł, w najlepszym razie byłby nieprzyjemnie poruszony. Chcę mieć normalnego chłopaka, chcę się z nim przekomarzać, chcę odnosić się do niego z ironią, nie chcę czuć się taka podporządkowana, taka bezradna i… odmienna.

Tak, bo dla niego była z pewnością odmienna. On zwykle przebywał w towarzystwie Lemurów. A według Lemurów ludzie znajdują się parę stopni poniżej. Ludzie to istoty, którymi należy się opiekować, uczyć je, ale nie trzeba się z nimi spotykać.

Żeby tylko mogła stłumić ten rwący, nie dający spokoju głód ciała! Próbowała sobie wmawiać, że pierwszy lepszy mężczyzna dałby jej ukojenie, wiedziała jednak, że to nieprawda. Nigdy przedtem tak tego nie odczuwała. Potrzeby ciała były jedynie niewielkim fragmentem jej pragnień w ogóle. Chciała przyjaźni. Koleżeństwa. Oddania i zrozumienia bez słów.

Pragnęła tego wszystkiego i pragnęła to otrzymać wyłącznie od niego.

– Co, do diabła, się ze mną dzieje? – prychnęła ze złością i wytarła nos w jedną z tych eleganckich papierowych chusteczek, które zawsze znajdowały się w szufladzie jej nocnej szafki. – Dłużej tak nie wytrzymam, wyniszczy mnie to, stracę poczucie humoru, własną tożsamość i moją słynną beztroskę. Spokój ducha. Co się stanie z tą Indrą, którą wszyscy znają, z tą, która omija wszelkie trudności i unika cięższej pracy?

To jest właśnie to, co się ze mną zaczynało dziać, a czego nie mogłam pojąć.

Podjęłam się pracy z tym nieznośnym smarkaczem z Nowej Atlantydy, ponieważ to on mnie o to prosił. On mnie wybrał. Chciałam pokazać, że jestem godna zaufania. No, ale to też świadczy, że on zauważa, iż istnieję.

Więcej nie wolno mi żądać.

Nareszcie na jej wargach pojawił się delikatny uśmieszek.

– Do diabła, jaka się zrobiłam wrażliwa – powiedziała głośno.

W końcu środki nasenne zaczęły działać. Bogu dzięki, pomyślała Indra.

W chwilę później spała. Ale wciąż trzymała w ręce mapę, którą dostała od Rama. Mapę, która w łóżku, we własnej sypialni, nie była jej do niczego potrzebna.

Загрузка...