15

Zdumiona Indra rozglądała się wokół po łąkach przed bramą do Przełęczy Wiatrów.

Ile ludzi! To prawdziwa wojenna wyprawa, inwazja. Wszyscy jednak zapewniali, że krew nie może popłynąć, cały proces powinien się dokonać pokojowo.

Trochę w to wątpiła.

Pojęcia nie miała, że w Królestwie Światła jest tylu Strażników. Stali gotowi do drogi w licznej grupie, charakterystycznie ubrani. Nie chciała używać słowa „mundur”, na to te ich ubrania były zbyt jasne, lekkie i delikatne, ale przecież wszystkie wyglądały dokładnie tak samo, więc pewnie określenie „mundur” byłoby na miejscu. Czuła się odrobinę niepewna, ale zdawało jej się, że w oddali widzi też gromadkę duchów.

Po chwili zaskoczyła ją inna grupa. Najpierw nie mogła się zorientować, kim są ci ludzie, wkrótce jednak pojęła. To Atlantydzi, niedawni więźniowie, którzy teraz zostali uwolnieni i poddani działaniu światła Świętego Słońca. Dostrzegała Księcia Słońca i jego małżonkę. Pewnie nie należało określać ich jako młodych, wyglądali jednak na zdecydowanie młodszych, zdrowszych i silniejszych, niż kiedy widziała ich po raz ostatni. Byli też radośniejsi, pełni oczekiwań. Wszyscy Atlantydzi tak wyglądali. To ich wyprawa. Książę miał nadzieję, że ponownie przejmie kierowanie swoim nieszczęsnym krajem.

Minął już miesiąc od czasu, gdy przybyli do Królestwa Światła. Teraz, odzyskawszy siły, byli gotowi na wszystko.

– Wygląda na to, że dotychczas nikt nie odkrył, iż więźniowie uciekli z groty – powiedziała Indra do Roka, gdy wysiadali z gondoli.

– Nie, wtedy władcy Nowej Atlantydy zachowywaliby się zupełnie inaczej. Jednak żadne informacje tego rodzaju nie nadeszły.

W wyprawie uczestniczyło również kilkunastu Obcych. Indra dostrzegła Strażnika Góry i Strażnika Słońca, a także stanowczego Talornina. Teraz nadeszła pora zemsty za wszystkie upokorzenia, jakich doznał ze strony Przyjaciół Porządku. Pozostałych Obcych nie znała. Łatwo ich jednak było odróżnić od innych, a to dzięki wspaniałemu wzrostowi i niezwykłej powierzchowności.

Już dawno odszukała wzrokiem Rama, który sprawiał wrażenie bardzo zajętego i nawet nie spojrzał w jej stronę, gdy przybyli. Indra znalazła Dolga, stojącego razem ze swoim ojcem, Mórim, i Markiem.

– Hej, Indra! – zawołał Dolg przyjaźnie.

– Hej! Słyszę, że zgodziłeś się ciągnąć mnie za sobą. Postaram się być mała i niewidoczna, ale nie pozbędziesz się mnie.

Wszyscy trzej mężczyźni uśmiechali się. Indra zawsze czuła się świetnie w ich towarzystwie.

W tej samej chwili rozległ się sygnał i Ram z Rokiem otworzyli ledwo widoczną bramę.

Znowu trzeba będzie wejść w ten huczący kocioł pełen wichru, wody i ciemności, pomyślała Indra z cichutkim westchnieniem. Za nic na świecie jednak nie wyrzekłaby się udziału w tej wyprawie.

Najwidoczniej ekspedycja została starannie przygotowana, wszyscy znali teraz swoje miejsca. Indra szła krok w krok za Dolgiem, deptała mu czasem po piętach, przyspieszając w obawie, że mogłaby zostać w tyle. Nie zapalono ani jednej latarni, chodziło widocznie o to, by wejść do Nowej Atlantydy niepostrzeżenie.

W czole pochodu pojawiły się jakieś problemy i wszyscy stanęli. Dolg i Indra znaleźli spokojną niszę, gdzie nie było słychać tak bardzo huku wiatru i wzburzonej wody.

– Uff, to naprawdę męczące – rzekła otwarcie.

– Chyba nie aż tak jak twoja praca z Reno, prawda?

– Rzeczywiście, masz rację. Wolę wzburzone morze i sztormy niż tego małego nędznika.

Dolg uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.

– Jesteśmy zmartwieni. Ram powiada, że dokonałaś cudów z tym chłopcem, ale to wciąż jeszcze za mało. Nie możemy brać ze sobą do Gór Czarnych takiego rozpuszczonego, aroganckiego bachora. Nie może się też znaleźć w pobliżu Słońca, które ze sobą weźmiemy, bo byłoby jeszcze gorzej, i mogę ci zagwarantować, że on nie podejdzie do jasnego źródła.

– Tylko Shira może to zrobić. I ty.

– Nie, nie – uśmiechnął się ze smutkiem. – Farangil w moich rękach unicestwił zbyt wiele ludzkich istnień.

– Ale to przecież było konieczne. Chodziło o naprawdę złych ludzi.

– Owszem, ale ja nie jestem już czysty.

Tak, to była prawda.

– Nie mogę zrozumieć, jakim sposobem Reno mógł zostać wybrany.

– Nikt z nas tego nie rozumie. Ale on ma wszelkie potrzebne znaki, które na to wskazują. A poza tym jego charakter mógł zostać kompletnie wypaczony przez tych beznadziejnych starców i ich sługusów.

– Prawdopodobnie. Wiesz, Dolg, ja się naprawdę cieszę i myślę z satysfakcją, że te nadęte typy dowiedzą się nareszcie, gdzie jest ich miejsce.

Przed nimi rozległy się wołania. Pochód mógł ruszać dalej. Indra musiała teraz uważnie patrzeć pod nogi, tak że nie dostrzegała, co się dzieje dokoła niej.

Nagle odkryła, że idący przed nią Dolg stał się bardzo wysoki i nosi białe ubranie.

– Oj! – zawołała. – Dolg, kiedy ty się przemieniłeś w Rama?

Ram odwrócił się, a gdy zaczął mówić, usłyszała, że w jego głosie brzmi śmiech.

– Przed chwileczką. Wysłałem Dolga na przód pochodu, bo był tam potrzebny.

– Dolg był potrzebny? – podjęła Indra.

– Tak. A właściwie jego szafir.

– Och! To on go ze sobą ma?

– Tak.

Najwyraźniej Ram nie chciał roztrząsać tej kwestii. Indra zorientowała się, że Ram zaraz wróci na swoje dawne miejsce, więc rzekła pośpiesznie:

– Słyszałam, że Oriana jest twoją sekretarką. To naprawdę bardzo miłe.

– Tak, Oriana całkowicie poświęca się pracy.

– Oczywiście! Poza tym to bardzo sympatyczna dama. Tak, właśnie tak. To prawdziwa dama. Aż po koniuszki palców.

– Rzeczywiście.

Indra z trudem nadążała za Ramem, który szedł bardzo szybko.

– Jest też bardzo mądra – ciągnęła uparcie. – I inteligentna. Bo to są dwie różne sprawy, być mądrym, a być inteligentnym.

– Masz rację.

Czy on musi tak lecieć? Indrze coraz bardziej plątały się i myśli, i nogi.

– A poza tym świetnie wygląda.

– Nie da się zaprzeczyć.

Głos Indry zabrzmiał jeszcze żałośniej.

– Uważam, że ma też wspaniały charakter. Przyjazna dla wszystkich. Pełna wyrozumiałości.

Ram przystanął.

– Czy ty masz zamiar mnie z nią żenić? – zapytał ze śmiechem.

Omal się nie zderzyli, Indra zatrzymała się w ostatniej chwili.

– Co? Nie, nie, naturalnie, że nie!

– Dziękuję ci bardzo!

Szli jeszcze kawałek, ale Indra nie była w stanie zachować milczenia.

– Tak, tak, bo przecież ona jest człowiekiem.

– Tak.

Indra znowu przystanęła, ale Ram tego nie zauważył. Szedł dalej i wkrótce pochłonęły go ciemności.

Co to była za odpowiedź? „Tak”. Co to może znaczyć?

Że on chętnie by się ożenił z Oriana, gdyby pochodziła z rodu Lemurów? Albo też, że w ogóle nie chce żadnej kobiety z ludzkiego rodu? Może to ostrzeżenie dla Indry? Może on odkrył jej uwielbienie i w ten sposób dawał do zrozumienia, że nic z tego nie będzie? A ona chciała go też wypytać o kobietę z ratusza. Jakie zachował dla niej uczucia. Teraz jednak się nie odważy. Po tym jego krótkim „tak” nigdy się nie odważy.

Jak to możliwe, że takie maleńkie słówko może człowieka ugodzić tak boleśnie?

Przed nią znowu pojawił się Dolg, usłyszała jego łagodny głos:

– Hej, Indra, wybacz, że cię zdradziłem. Ale jeden ze Strażników się skaleczył, a nie ma czasu na zakładanie opatrunków. Musiałem skorzystać z pomocy szafiru.

– Tak, on niewątpliwie działa znacznie szybciej – roześmiała się Indra nerwowo. Bardzo chciała zapytać, czy Dolg ma też ze sobą farangil, bała się jednak odpowiedzi.

– Ram obiecał, że tymczasem się tobą zajmie. Był tutaj?

– Owszem, dziękuję bardzo, znajdowałam się w bezpiecznych rękach.

Bezpiecznych? Nigdy przecież nie była tak wzburzona, taka zdenerwowana, jak w obecności Rama. A poza tym dlaczego wszyscy nagle tak się nią zajmują? Porusza się przecież o własnych siłach i nie ma sklerozy! Była też jednak odrobinę wzruszona. Wdzięczna za troskliwość, którą przede wszystkim okazywał jej Ram. W chwilę później znaleźli się w niewielkiej strefie bezpieczeństwa pomiędzy Przełęczą Wiatrów a Nową Atlantydą. Kiedy wszyscy tam weszli, zrobiło się ciasno.

– Jak oni zamierzają przedostać się przez ostatnią bramę? – mruknęła Indra do Dolga.

– No cóż, nie możemy zameldować swego przybycia – odparł. – I dlatego idzie z nami mój ojciec.

Móri… „Otwieracz zamków”, jak go niekiedy nazywano. Indra słyszała od Dolga, że Móri nienawidzi otwierać zamków za pomocą run, bo akurat runę przeznaczoną do tego celu uważa za najpaskudniejszą. Indra długo chodziła za Dolgiem dręczona ciekawością, aż w końcu kiedyś bardzo niechętnie powiedział:

„Dobrze, jeśli absolutnie musisz to wiedzieć, to ci powiem. Ale to nie jest przyjemne. Nawet ja nie używam tej runy”.

„Powiedz! Moja ponura dusza cieszy się, słysząc makabryczne zaklęcia”.

Dolg wtedy potrząsnął tylko głową. Po czym opowiedział jej o wszystkim, o wychudzonych końskich łbach, z których trzeba wydobyć krew, o sercu kruka i kruczym mózgu, zawartości męskiego brzucha i o tym, jak to wszystko trzeba suszyć, a potem zetrzeć na proch. Móri dostał potrzebne składniki od innego czarnoksiężnika na Islandii setki lat temu, bo sam nie chciał zabijać żywych stworzeń z powodu magicznych sztuczek. Tak przyrządzony proszek należy wdmuchnąć do wnętrza zamka, wygłaszając przy tym straszne zaklęcia. Dolg powtórzył je Indrze, a ona czuła się tak okropnie, że musiała poprosić, by przestał.

Wtedy zrozumiała niechęć Móriego i po wszystkim przepraszała Dolga.

Teraz znowu Móri będzie musiał użyć tej runy. Nie było tylko żadnego zamka, w który miałby dmuchać, poprosił więc o pomoc Marca i połączywszy swoje ponadnaturalne siły, ruszyli obaj do ataku na bramę.

Trwało to bardzo niedługo. Wszyscy czekali cierpliwie. Wiedzieli, że jeśli ktokolwiek potrafi otworzyć ten kodowany zamek, to właśnie oni dwaj.

Dolg zwrócił się do Indry.

– Ojciec bardzo tego nie lubi – powiedział ze smutkiem. – Robi to tylko w służbie dobra.

– Twój ojciec to wspaniały człowiek – potwierdziła Indra. – Jesteśmy mu winni wdzięczność za tak wiele pomocy.

Dolg z przyjemnością słuchał tych słów. Indra wiedziała, że na Ziemi Móri był prześladowany. Teraz on i jego żona, Tiril, żyją w spokoju. Pewnie właśnie dlatego Czarnoksiężnik nie lubi wracać do przeszłości.

Nagle zjawił się przy nich Ram. Indra starała się, by jej uśmiech był wesoły i naturalny.

– No i jak się czujesz, Indro?

Dziewczyna nic nie wiedziała o wewnętrznej walce, jaką musiał stoczyć, nim do niej podszedł. Było to trudniejsze, niż gdyby postanowił ją kompletnie ignorować.

– Ja się czuję znakomicie – odparła nienaturalnie wysokim głosem. – Dolg jest świetny jako nadzorca.

– Coś ty, Indra! – zawołał Dolg zaszokowany.

– Chciałam oczywiście powiedzieć obrońca, ty głuptasie!

– Musisz się przyzwyczaić do sposobu wyrażania się Indry, Dolg – roześmiał się Ram.

– Dziękuję, trochę już zrozumiałem – odparł Dolg sucho. – Mimo wszystko nie przestaje mnie ona szokować.

– I tak powinno być – rzekła na pozór lekko Indra.

Ram ruszył dalej, a ona chciała za nim zawołać: „Poczekaj! Zostań ze mną, nie mogę żyć bez ciebie”.

Ale nie powiedziała nic.

Znowu wzbudził w niej to uczucie mrowienia w całym ciele. Ową niezaspokojoną potrzebę, a jednocześnie tęsknotę za tym, by być przy nim, oprzeć głowę na jego piersi niczym dziecko, szukające bezpieczeństwa u dorosłej osoby. Pragnienie, by coś dla niego znaczyć, być niczym spokojny port, w którym mógłby odpocząć, marzenie o tym, by on w jej ramionach szukał ukojenia.

Boże drogi, a to co znowu? Czy właśnie takie uczucie nazywane bywa miłością? Czy jest to tylko pożądanie? Zwyczajne działanie hormonów?

Och, gdybyż tak mogło być! Ale te uczucia to coś znacznie więcej.

Po raz pierwszy w życiu Indra kochała mężczyznę. Kochała wielką, prawdziwą i gorącą miłością.

Dla niego mogłaby zrobić wszystko. On jednak prawdopodobnie uważa, iż jakiekolwiek zbliżenie między nimi jest niemożliwe. Ram jest wszak Lemurem, a ona tylko zwyczajnym, prostym człowiekiem.

Загрузка...