Kiedy wciąż siedzieli bezczynnie w więzieniu i czekali, aż zostaną dopuszczeni do łask, Ram opowiedział pokrótce o Atlantydach.
W tamtych czasach, przed wieloma tysiącami lat, Atlantyda leżała na Grzbiecie Północnoatlantyckim, czyli największym łańcuchu gór na świecie, znajdującym się pomiędzy późniejszą Europą i Ameryką. Ów łańcuch górski powstał w następstwie licznych wybuchów wulkanów pod powierzchnią morza, bo tam znajduje się również wielki rów tektoniczny. Góry te przecinają na skos Islandię i ciągną się dalej na południe obok Azorów i Wyspy Wniebowstąpienia.
Jest oczywiste, że Atlantyda musiała być bardzo niespokojnym lądem, groźnym dla swoich mieszkańców. I rzeczywiście to prawda: około dziesięciu tysięcy lat temu nadeszło wielkie trzęsienie ziemi. Państwo zniknęło w morzu.
Obcy zdołali uratować grupę dziesięciu Atlantydów i przeprowadzili ich do Królestwa Światła. Okazali się oni bardzo cenni, reprezentowali wysoko rozwiniętą kulturę, posiedli też bogatą wiedzę. Z tą pierwszą grupą wszystko ułożyło się dobrze. Przybysze żyli w zgodzie z Obcymi i Lemurami w Królestwie Światła.
– Ale liczba Atlantydów rosła – tłumaczył Ram. – W tych czasach nie wprowadzono jeszcze kontroli urodzeń. W młodym pokoleniu Atlantydów zaczęły brać górę niebezpieczne skłonności. Wobec nas, Lemurów, zachowywali się do tego stopnia wyniośle, że Obcy stracili cierpliwość i przenieśli ich, po prostu przesunęli, na to terytorium, które zostało zagospodarowane specjalnie dla nich i otrzymało własne słońce.
– Czy Atlantydzi się na to zgodzili? – zapytał Armas.
– Nie, wyraziłem się chyba niewłaściwie. To oni po latach kłótni i nieporozumień nie chcieli dłużej mieszkać z nami, niżej od nich stojącymi Lemurami, więc uznali za honor przeprowadzkę tutaj. Ta część, Nowa Atlantyda, jest przez nich traktowana jako centrum. Ich zdaniem my mieszkamy po prostu na obrzeżach.
– Oj – westchnęła Indra. – Jaka szkoda dla nas! Czy ty już wtedy tutaj byłeś, Ram?
On zmrużył swoje czarne jak węgle oczy, tak że Indra w ogóle nie widziała białek.
– Ja? – wybuchnął. – Co ty sobie o mnie myślisz?
– Po prostu pytam – odparła.
– Moja kochana, nie jestem żadną skamieliną! Vida i Rok też nie.
– Nie myślałam nic złego, raczej chciałabym okazać szacunek.
– Uff – zadrżał. – Pogrążasz mnie coraz bardziej.
– Wybacz! Mów dalej! Czy oni wszyscy tak samo zadzierają nosa?
– Nie, ci najstarsi to byli bardzo przyzwoici ludzie. Ale niestety, młodzi przejęli władzę. Jeśli można o nich mówić „młodzi”, bo urodzili się przed jakimiś dziesięcioma tysiącami ziemskich lat.
Indra przeliczyła to szybko na lata w Królestwie Światła. Dziesięć tysięcy podzielić na dwanaście, to będzie około ośmiuset pięćdziesięciu lat. Też nieźle.
Indra spojrzała na szlachetny profil Armasa i zapragnęła znaleźć się nieco bliżej niego. Siedział między Vidą i Ramem, niełatwo było zacząć romansować z młodym synem Obcego. To po prostu nie wypada, nie w ten sposób.
– No… to co teraz robimy? – zapytała.
– Przyjmuj to wszystko ze spokojem – odparł Ram.
– Jak mam się odprężyć w tym umundurowaniu? – westchnęła. – Nie mam odwagi nawet się ruszyć! Ale kto jest najwyższym władcą tu, w Nowej Atlantydzie?
– Ech, to rodzaj konsorcjum starców. Wódz jest prawnukiem najwybitniejszego Atlantydy z grupy, która przybyła tu jako pierwsza. Pierwsza, druga i trzecia generacja to byli, jak powiedziałem, sympatyczni, przyjaźni ludzie. Bardzo kulturalni. To ten prawnuk i jego przyjaciele zwrócili się przeciwko najstarszym, przejęli władzę i zaprowadzili swoje porządki. Tak zaczęła się ta nieprzyjemna sytuacja. I degeneracja nie mająca sobie równych. Jego zamiłowanie do porządku i systemu stało się obowiązujące, a on sam zamienił się w potwornego fanatyka.
– Czy on nadal rządzi Nową Atlantydą?
– Tak. Każe się nazywać Jego Niepokalana Wysokość. Właściwe nazwisko tego człowieka jest dla nas zbyt długie.
– W porządku – rzekł Armas. – Mamy zatem do czynienia z Niepokalanym. Czy to jego głos słyszeliśmy?
– Nie, on ma licznych pomocników, którzy uważają się za równie doskonałych. Wiecie, pedanteria i mania czystości to naprawdę niebezpieczne cechy charakteru. Prowadzą do skrajności i są zaraźliwe.
– Niech żyją liczne niekonsekwencje w Królestwie Światła i wszelka spontaniczność – mruknął Armas.
Indra rzekła w zamyśleniu:
– Ale przecież oni długo przebywali pod Świętym Słońcem, prawda? Tam, w Królestwie Światła.
– Dostali własne słońce, nie tak wielkie i życiodajne jak nasze, ale dla nich wystarczające.
– A co się stało z tymi sympatycznymi? Z dziesięciorgiem szlachetnych, z ich dziećmi i wnukami?
– Jego Niepokalana Wysokość podobno unicestwił dwa pierwsze pokolenia. Jak to zrobił, nie wiemy. O następnej generacji, czyli o rodzicach buntowników, posiadamy bardzo skąpe informacje. To wszystko wygląda na tragedię. Tacy wspaniali ludzie! I na ich miejsce otrzymaliśmy tych tutaj.
Rok spojrzał pytająco na Indrę.
– Myślisz o tym, że Słońce powinno było uczynić ich łagodniejszymi? Sprawić, by stali się lepszymi ludźmi?
– Nie, nie myślałam tego, ale kiedy mówisz…
– Pamiętaj, że Słońce jedynie wzmacnia! Dobrzy stają się lepsi, źli gorsi.
Uśmiechnęła się.
– A zatem Przyjaciele Porządku przemienili się w pedantów?
– Tak można powiedzieć.
Indra skinęła głową. Nie podzielała przekonania Roka, ale nie chciała tego dalej roztrząsać. Vida, która też nigdy nie była w Nowej Atlantydzie, spytała:
– Jak długo oni będą nas tutaj trzymać?
– Trudno powiedzieć – odparł Ram. – To będzie zależało od humoru panów.
– Czy nie powinniśmy byli zabrać ze sobą Talornina albo Marca? – wtrąciła Indra gwałtownie. – Albo Dolga.
– Oczywiście – rzekł Ram cierpko. – Ale Talornin nie postawi nogi tutaj po wydarzeniach, jakie miały miejsce dawno, dawno temu, gdy został w paskudny sposób upokorzony. Jeśli jeszcze raz spotka Jego Niepokalaną Wysokość, to z pewnością nie zdoła się opanować i unicestwi Niepokalaność. Dlatego nie przyszedł z nami, bo Talornin wierzy w siłę dobra. Ale oczywiście bardzo bym chciał widzieć tutaj trio: Marco – Móri – Dolg!
– Może byś ich wezwała, Indro? – zaproponował Rok.
– Ja? Ja nie posiadam tego rodzaju talentów Ludzi Lodu, to moja siostra, Miranda, odziedziczyła ich część. Ja jestem wyłącznie dekoracyjna.
– Rzeczywiście jesteś, zwłaszcza w tym ubraniu – przyznał Ram.
– Ram, coś ty! Nie mów takich rzeczy, kiedy Armas słucha. Bo mógłby zauważyć moje wspaniałe kształty, a to nie byłoby dobrze dla krwi Obcego, która płynie w jego żyłach.
Armas wydał z siebie pogardliwy okrzyk. Ale wszyscy wybuchnęli śmiechem, on również, a wartownicy popatrzyli na nich surowo, choć nie wiedzieli, jak zareagować.
– Oni chyba nie wiedzą, co to jest śmiech – mruknęła Vida i wszystkich więźniów opanował kolejny, trudny do opanowania atak wesołości.
Tego było żołnierzom za wiele. Dwaj z nich wstali i marszowym krokiem wyszli z budynku.
– Biedacy, muszą sprowadzić pomoc – uśmiechnął się Ram. – Oni tego nie rozumieją. Powinniśmy pewnie sprawiać wrażenie kompletnie załamanych z powodu uwięzienia.
Indra nie przestała się jednak zastanawiać nad teorią Roka dotyczącą wpływu Słońca.
– Wiecie co? – rzekła z wolna. – Ja myślę, że nie wszyscy tutaj podzielają poglądy Jego Wyszorowanej do Czysta Wysokości. Sądzę, że Słońce sprawiło, iż dobrzy ludzie stali się lepsi. Muszą tu istnieć jakieś istoty, które nie zostały opanowane przez tę wariacką, nie, nie, świetnie zdyscyplinowaną manię czystości. I oni muszą cierpieć!
– Bez wątpienia masz rację, Indro – odparł Rok. – Powinniśmy to sprawdzić, Ram.
– Wiem. Ale porozumienie zakłada, że nigdy nie będziemy się wtrącać do sposobu sprawowania władzy: ani my do nich, ani oni do nas. Powinniśmy natomiast przedstawić to wszystko Talorninowi albo jeszcze lepiej Wielkiej Radzie. Talorninowi na samo wspomnienie Nowej Atlantydy oczy zachodzą krwią.
– Mnie również – rzekła Indra z wielkim przekonaniem. – Mnie również! Niewiele zdążyłam tu jeszcze zobaczyć, ale to mi wystarczy. Znajdźmy wybrane dziecko i wynośmy się stąd jak najszybciej!
Władze najwyraźniej spostrzegły, że uwięzienie nie uczyniło gości pokornymi, raczej wprost przeciwnie. Znowu rozległ się głos z megafonu, teraz pełen podejrzliwości z powodu tak nieodpowiedniego zachowania.
– Nie jesteśmy zadowoleni z eskorty, jaką wyznaczono naszemu nieocenionemu skarbowi – zaskrzeczało w megafonie. – Żądamy z całą stanowczością, by Królestwo Światła przysłało bardziej odpowiednie towarzystwo dla tego, którego hodowaliśmy i z którego udało nam się stworzyć egzemplarz pierwszej klasy.
– Czy on mówi o kwiatach? – zapytała Indra cicho.
– Ram, głównodowodzący Strażnikami w Królestwie Światła… natychmiast wyślij prośbę o godniejszą eskortę! Dopóki ona się nie pojawi, pozostaniecie w więzieniu.
Cała piątka spoglądała po sobie. Oczy wszystkich zaczynały miotać skry.
Ram odpowiedział:
– To możemy zrobić.
– Przedstawcie nam listę wybranych, byśmy mogli ją zatwierdzić!
Zastanowiwszy się chwilę, Ram zaczął wyliczać:
– Ojciec Armasa, Obcy, Strażnik Góry. I jeszcze dwóch innych: Marco z Ludzi Lodu, książę Czarnych Sal. I Dolg, jeden z najbardziej szanowanych mieszkańców Królestwa Światła.
– Obcy?
– Nie. Ale im równy.
Zaległa cisza, widocznie dyskutowano nad propozycją.
– Zatwierdzone. Z pewnymi wątpliwościami – brzmiała odpowiedź. – Nie znamy tych dwóch ostatnich, ale to wy za nich odpowiadacie. Jeśli okażą się niegodni, pozostaniecie w więzieniu na czas nieokreślony.
Megafon został wyłączony.
– Bardzo dobry wybór – rzekła Indra. – Ojciec Armasa będzie wściekły, kiedy zobaczy, jak potraktowano jego syna. A Marco i Dolg… bardzo cię cieszę! Ale dlaczego nie wezwałeś również Móriego?
– Dolg potrafi mniej więcej to samo co on. Poza tym Móri jest teraz bardzo zajęty realizacją innego projektu.
– Jak szybko oni mogą tu dotrzeć? Jestem głodna i muszę iść do toalety…
Armas powiedział zniecierpliwiony:
– Czyż nie chodziłaś tam, zanim przekroczyliśmy bramę?
– Owszem, ale taki jest przywilej kobiet, że mogą biegać do toalety co pół godziny.
– To prawda, wiem coś o tym na przykładzie mojej mamy, Fionelli. Znana jest z tego, że musi biec w ustronne miejsce, gdy tylko się trochę zdenerwuje.
Indra skinęła głową.
– Nerwy wielu kobiet ulokowane są w pęcherzu. Ale ja nie jestem teraz zdenerwowana. Uff, porozmawiajmy o czym innym!
Głos w megafonie odezwał się znowu. Równie podejrzliwy jak poprzednio.
– Jak to się dzieje, że mówicie różnymi językami, a mimo to rozumiecie się nawzajem?
– Niech to licho – mruknął Ram cichutko. Głośno zaś powiedział: – W Królestwie Światła zwykle w ten sposób okazujemy sobie uprzejmość, że uczymy się nawzajem swoich języków. Ci, którzy ze mną tutaj przybyli, są pod tym względem bardzo wykształceni. To najbardziej utalentowani lingwiści, jakich mamy.
– Wielkie dzięki – szepnęła Indra i uszczypnęła Rama w siedzenie. Spojrzał na nią ostrzegawczo. Powinni być ostrożniejsi.
– Czy myślicie, że oni nas widzą? – zapytała Vida.
– Bardzo możliwe. Ale nie rozumieją, co mówimy i na tym polega nasza przewaga.
– Nie mogli się nauczyć waszego języka w czasie, kiedy mieszkali w Królestwie Światła? – zapytała Indra.
– Starsi to uczynili. A ci…? Oni uważają, że to raczej my powinniśmy poznać ich mowę.
– Co za nieznośne pyszałki…
– Dość, już wystarczy!
– Ale w jaki sposób Marco i pozostali otrzymają wiadomość? Jakoś to załatwiłeś?
– Nie, Atlantydzi to zrobią. Mamy połączenie pomiędzy królestwami, zresztą bardzo rzadko używane. Oni wiedzieli dobrze, że mamy dzisiaj przyjść, i powinni być lepiej przygotowani. Zachowują się bardzo lekceważąco.
Nagle drzwi zostały otwarte z klucza, który wydał przenikliwy zgrzyt. Wartownicy wstali i nakazali więźniom wyjść.
Indra zastanawiała się, czy nie pojawili się już ci, których wezwali na ratunek, ale Ram potrząsnął głową. Trzeba czekać.
Tym razem zostali poprowadzeni do białego domu na wzniesieniu, a tam stał nakryty dla nich stół. Indrze pozwolono pójść do toalety, wszystko było niezwykle wytworne.
Przy stole usługiwały im kobiety równie starannie ubrane jak Indra i Vida, jedzenie smakowało wyśmienicie, mimo to cała piątka czuła się źle traktowana przez tych, którzy się dotychczas nie pokazali. Dla nich goście byli niczym przypadkowi turyści. Najwyraźniej nie powinni sądzić, że cokolwiek znaczą!
Rozlokowano ich przy okrągłym stole, prawdopodobnie dlatego, że było ich pięcioro, a liczba pięć pozbawiona jest wszelkiej symetrii. Może tylko z wyjątkiem pentagramu, czyli pięcioramiennej gwiazdy.
Po posiłku przeprowadzono ich do pięknego pokoju w tym samym budynku. Drzwi zostały znowu za nimi zamknięte. Ponownie znajdowali się więc w więzieniu. Twarz Rama wyrażała gniew, który ledwo był w stanie opanować.
Czas płynął. Jakoś się w końcu wszyscy uspokoili, bo długotrwała złość bardzo wyniszcza siły.
Ram obserwował Indrę, która siedziała i swobodnie rozmawiała z Armasem.
Jeśli ta dziewczyna świadomie go uwodzi, to nikt by tego nie zauważył, pomyślał. Mimo to działa tak jak trzeba, dokładnie w ten sposób, żeby wzbudzić zainteresowanie właśnie u Armasa. Kokietowanie go byłoby kompletną stratą czasu. Naturalność i szczerość budzą w nim większe zainteresowanie.
Ona sprawia wrażenie całkowicie rozluźnionej. Jakby Armas nic dla niej nie znaczył, jakby był tylko przyjacielem.
Ale Ram wiedział więcej. Wiedział, że Indra jest zainteresowana tym chłopcem. Widział ukradkowe spojrzenia, jakie posyłała przystojnemu kuzynowi Obcych, kiedy sądziła, że nikt tego nie widzi.
Ale czego ona od niego oczekuje? Nie jest przecież w nim zakochana, Ram mógłby przysiąc. Czy chodzi jej wyłącznie o przygodę?
Nie powinna uwodzić Armasa. A przynajmniej nie teraz, nie podczas tej wyprawy. Całą energię muszą kierować na inne sprawy.
Indra była zagadkową osobowością. Za jej pozorną lekkomyślnością kryło się wiele.
Ram uśmiechnął się leciutko pod nosem. Przyszedł po nią do domu Gabriela dziś rano, ach, wydało się teraz, że opuścili Królestwo Światła dawno temu! Indra nie słyszała, że wszedł, stał więc przez jakiś czas w drzwiach pokoju i przyglądał się jej, kiedy pakowała przed podróżą osobiste rzeczy.
Zawsze jest coś wzruszającego w ludziach, którzy się pakują, pomyślał. Coś nagiego, jakaś wrażliwość i niepewność. Indra układała bieliznę, potem wyjęła wszystko z powrotem i jakby ważyła w dłoniach, wreszcie odłożyła na bok i wzięła co innego, by w chwilę później zdecydowanie zapakować to, co wybrała najpierw.
Kładła poszczególne sztuki bardzo starannie i ostrożnie. Biała bluzka była świeżo wyprasowana i równiutko złożona.
Indra? Ta niepokorna dziewczyna? Ta, która zawsze się boi, żeby nie pokazać, iż coś jest dla niej ważne, żeby nie popełnić błędu?
I właśnie to jest takie wzruszające u pakujących się ludzi. Układają wszystkie swoje najpiękniejsze ubrania, mimo to nigdy nie wiedzą, czy są one wystarczająco dobre ani czy wszystko zostało zrobione tak, jak trzeba.
Indra była najbardziej swobodną istotą w grupie młodzieży. Nie zwracała przesadnej uwagi na moralne zakazy. Ram podejrzewał, że jest doświadczona pod wieloma względami, sama nawet otwarcie dawała to do zrozumienia kiedyś, gdy trochę poruszona opowiadała o surowej moralności swojej siostry Mirandy i przyjaciółki Eleny.
Indra z pewnością nie chciałaby czekać do nocy poślubnej. Chociaż tak działo się chyba tylko na Ziemi. Tutaj, w Królestwie Światła, nie miała żadnych romansów, tak przynajmniej Ram sądził.
Indra i Berengaria traktowały życie dość lekko. Opanowanie tej ostatniej będzie bardzo trudne, gdy dziewczyna dojrzeje. Indra była mądrzejsza, miała więcej rozsądku. Ale ona też nie przejmowała się tym, co ludzie mówią lub myślą. Pozwalała życiu płynąć, traktowała je ze sporą dozą ironii, choć poza tym robiła dokładnie to, co jej odpowiadało, za nic nie chciała podejmować żadnego wysiłku.
Ta podróż była jej pierwszym prawdziwym zadaniem. Oczywiście skarżyła się na niewygody, jak na przykład w Przełęczy Wiatrów, ale chyba bardziej dlatego, że się po niej tego spodziewano. Poza tym przyjmowała wszystko ze spokojem.
Ram odkrył, stojąc wciąż przy drzwiach, że obserwuje ją już bardzo długo. Zakaszlał lekko, udając, że właśnie wszedł. Indra rozpromieniła się na jego widok tak, że uczuł ciepło w sercu i trochę się speszył. Indra nie była osobą szczególnie uzewnętrzniającą swoje uczucia. Przyjmowała zawsze taką postawę, jakby chciała podkreślić, że nic nie może naruszyć jej stoickiego spokoju ani obojętności.
„Ram, stary orle” – powiedziała. – „Czy jestem teraz ładna?” Obejrzała się w lustrze. „Tak, jestem ładna”.
Jej wesoły ton nie zwiódł go jednak. Dopiero co widział jej brak pewności siebie.
To właśnie w tym momencie zaczął się zastanawiać, czy postąpili właściwie, wybierając ją do tak trudnego zadania.
Ale kto lepiej poradzi sobie z chłopcem?
Nikt.
Ram drgnął w tym bezosobowym pokoju w Nowej Atlantydzie, bo nieoczekiwanie Indra usiadła obok niego.
– Masz taką rozmarzoną minę, Ram. Patrzyłeś na mnie, ale mogłabym być zrobiona ze szkła, bo patrzyłeś jakby przeze mnie. To dość nieprzyjemne, muszę powiedzieć.
– Nie chciałem zrobić ci przykrości – uśmiechnął się. – Nie zauważyłem, że przyszłaś tu i usiadłaś.
Indra podciągnęła kolana w górę i objęła je ramionami, zrobiła to z wielkim wdziękiem.
– Mam gdzieś to, że pogniotę strój. Przecież i tak nikt się nami nie przejmuje.
– Z pewnością przyjdą. A ubranie się nie pogniecie. Możesz siedzieć, jak chcesz.
– To najrozsądniejsze słowa, jakie dzisiaj słyszałam. Vida jest fantastyczną osobą – mówiła dalej jednym tchem.
– Prawda? Rok miał szczęście.
– Niewątpliwie! A ty?
W końcu zadała pytanie, które od dawna ją dręczyło. Znakomicie!
– Co masz na myśli?
– Czy jesteś żonaty albo coś w tym rodzaju? Czy masz dzieci, wnuki, prawnuki, potomstwo, dwadzieścia pięć pokoleń?
– No, no – uśmiechnął się. – Przyhamuj trochę! Nie mam nikogo. Praca na stanowisku szefa organizacji Strażników pochłania cały mój czas.
– Szkoda! Byłbyś wspaniały jako ojciec rodziny.
– Nie sądzę. – Twarz mu posmutniała. – Szczerze powiedziawszy jakiś czas temu byłem przygotowany do małżeństwa. Ale to było dawno.
Jak dawno? chciała zapytać. Uznała jednak, że nie wypada.
– I co się stało? – zapytała cicho.
Ram westchnął.
– Uczestniczyliśmy w wyprawie do Królestwa Ciemności. Kilku młodych ludzi chciało iść dalej do Gór Czarnych…
– Między innymi ona?
– Nie. Ale podczas ekspedycji stało się dla mnie jasne, że dziewczyna, z którą zamierzałem się ożenić, interesuje się innym jej uczestnikiem. I to on chciał iść do Gór Czarnych. Próbowałem wybić im z głów tę ideę, bowiem tego rodzaju eksperymenty zawsze kończyły się źle. Tym razem także. Nigdy więcej ich nie zobaczyliśmy.
– Och – szepnęła Indra wzburzona. – A dziewczyna?
– Ona chciała czekać. Nie mogła wyjść za mąż za innego, dopóki nie miała pewności, czy tamten żyje czy nie. Ale, jak powiedziałem, to było bardzo, bardzo dawno temu.
Umilkli. Oboje myśleli teraz o tym, co Jori opowiadał na temat żarłocznych istot przypominających larwy. Ram widział również Svilów, podobne do szczurów stworzenia, które wprawdzie nie zjadają ludzi, ale absolutnie nie są do nich przyjaźnie nastawione.
W Górach Czarnych istniało z pewnością więcej różnych potworów. Poza tym jeszcze ta różnica czasu. Na zewnątrz w Ciemności człowiek starzeje się tak szybko, równie szybko jak na Ziemi. Rywal Rama z pewnością nie… Chyba że był nieśmiertelny dzięki temu, że przebywał w Królestwie Światła pod Świętym Słońcem.
– Czy ja ją znam? – zapytała Indra.
– Nie sądzę. Ona pracuje w ratuszu.
– Więc często ją widujesz?
– Niemal codziennie. Ale teraz to już przestało być ważne – odparł lekko. – Chociaż wtedy moja duma została zraniona.
Zastanawiam się, myślała Indra, czy on jeszcze nie ma nadziei. W przeciwnym razie dlaczego się nie ożenił?
– No ale teraz jesteśmy tutaj – rzuciła, zmieniając temat.
Jak to dobrze, że można rozmawiać w różnych językach, a mimo to się porozumiewać.
– Tak, zaszliśmy już bardzo daleko – powiedział Ram. – Ale nie wygląda to wszystko zbyt zabawnie.
Nagle Indra poczuła, że chciałaby zrobić coś dla Rama, domyślała się, jaki jest samotny. Pewnie dlatego ciągle jest w ruchu, zawsze tam, gdzie go potrzebują.
Ale co można zrobić dla człowieka o takiej wysokiej pozycji, kiedy samemu jest się równie nieważnym i irytującym jak ukłucie komara?
Armas coraz bardziej interesował się Indrą. Dziewczyna zawsze była pociągająca z tymi swoimi ciemnymi, lśniącymi włosami, z pięknie zarysowanymi brwiami, a przede wszystkim wspaniałą cerą. Nie była to uroda à la Miss World, rysy miała dość nieregularne, ale posiadała mnóstwo wdzięku, który sprawiał, że nie dostrzegało się braków. Irytowało go tylko powłóczyste, ironiczne spojrzenie Indry. Armas nigdy nie wiedział, czy dziewczyna traktuje go jak kompletne zero, czy też jest w tym spojrzeniu świadomość wspólnoty. Nie była taka prostolinijna jak Miranda. Zdawało się, że Indra spoczywa gdzieś w głębi własnej osobowości, totalnie niezainteresowana tym, co inni o niej sądzą. Byleby tylko jej było wygodnie.
Podczas tej wyprawy zaskoczyła wszystkich. Żadnego użalania się nad sobą w czasie trudnego przejścia przez Przełęcz Wiatrów. Tylko akceptacja sytuacji i od czasu do czasu jakaś krytyczna uwaga, zresztą pełna humoru.
Poczucie humoru miała wspaniałe. Nigdy też nie udawało się nikomu zbić jej z tropu. We właściwy sobie sposób przyjmowała wszelkie przeciwności ze spokojnym: „To się z pewnością ułoży”. I nic ją nie obchodziło, co dzieje się wokół.
Inni chłopcy z kręgu przyjaciół podkochiwali się w niej po kolei. Indra jednak zdawała się nie widzieć ich zainteresowania albo też nie chciała tego widzieć. Nigdy więc do niczego nie doszło.
Armas wiedział od Eleny, że Indra na Ziemi miała jakieś historie z chłopakami i że zdobyła spore doświadczenie erotyczne. Wcale mu się to nie podobało. On sam został wychowany w cnocie, po części dlatego, że jego rodzice przybyli tutaj w osiemnastym wieku, kiedy obowiązywały inne zasady moralne, a po części dlatego, że jest synem Obcego, a to zobowiązuje. Jego narzeczona musi być starannie wybrana z najlepszych. A Indra raczej się nie kwalifikowała do takiej kategorii.
Nie warto więc zaprzątać sobie nią myśli. Ale urodziwa to jest. Jest też inteligentna. Zabawnie się z nią rozmawia, uświadomił to sobie zwłaszcza podczas tej wyprawy, kiedy okoliczności bardzo ich do siebie zbliżyły.
Na zewnątrz rozległy się stanowcze kroki. Symetryczna machina najwyraźniej znowu zaczynała działać. Trochę to denerwujące, nie wiedzieć, co się z człowiekiem stanie, najważniejsze jednak, że coś w ogóle się dzieje.