23

Ram chciał zadzwonić do Indry, by z nią choć chwilę porozmawiać. Nie mówić niczego, czego nie powinien, ale okazać jej życzliwość, dać do zrozumienia, że nic nie mąci ich pięknego stosunku, przekonać o swoim oddaniu, nie wyznając jednak miłości.

Bowiem teraz Ram miał już jasność co do swoich uczuć. Trzeba było na to czasu i właśnie to, że tak wyraźnie odskoczyła, kiedy chciał jej dotknąć, nie pozwalało mu uporządkować spraw.

Teraz wiedział i radość rozsadzała mu piersi, choć jednocześnie smutek i ból przepełniały jego serce. Tej bariery, jaką stanowiło ich pochodzenie z odmiennych gatunków, nie mógł i nie powinien był przekraczać.

Tak więc sprawy trzeba pozostawić własnemu biegowi. Ale telefon to nic szkodliwego.

Indry jednak nie zastał w domu, poszła do Mirandy i Gondagila. Ram nie mógł o tym wiedzieć, tymczasem musi wyjechać, został wysłany do Nowej Atlantydy, potrzebowano tam jego pomocy.

Kiedy wyszedł na dwór, stwierdził, że głosy bębnów umilkły. Pojawił się za to inny dźwięk.

Śmiertelne zawodzenia z Gór Czarnych, już od dawna ich nie słyszał. Albo może tak do nich przywykł, że po prostu przestał zwracać uwagę? Może to cisza, jaka nastała, gdy umilkły bębny, robiła takie wrażenie?

W żałosnych krzykach jednak słyszało się teraz coś nowego. Nie było w nich takich złowieszczych tonów od czasu, gdy Jori i Tsi-Tsungga zostali uwięzieni w tych Górach Śmierci.

Czy udało im się schwytać kogoś nowego?

Nie, któż by to mógł być?

Słychać było w zawodzeniu coś jeszcze. Strach? Przerażenie? Może lęk właśnie przed tymi górami? Ech, co za głupstwa!

Rozległo się teraz przeciągłe i naprawdę złowieszcze wycie.

Ram ruszył przed siebie.

I tam właśnie mieli się wyprawić. Już niedługo. To szaleństwo przedsiębrać taką podróż.


Indra odczekała dwa dni, po czym uznała, że może zrobić kolejny krok w stronę da Silvy.

Rozpytywał o nią, dowiedziała się tego od Eleny. Przeglądał jej osobistą kartotekę i temu podobne.

No popatrzcie, a więc jednak jakaś iskierka ciekawości! To bardzo dobrze, łatwiej jej będzie nawiązać kontakt. Nie pragnęła wprawdzie zainteresowania z jego strony, ale to zawsze pomoc, która się przyda.

Jeśli oczywiście nie odkrył jakichś strasznych wiadomości na temat jej osoby. Wtedy w ogóle nie będzie chciał mieć z nią do czynienia.

Ale co by to mogło być? Zresztą, chociaż nie przyjął jej za pierwszym razem z radością, to też nie odniósł się do niej wrogo.

Ich rozmowa o Aztekach toczyła się w normalnej atmosferze. Zaproponował, że będzie z nią rozmawiał po angielsku, a kiedy zaprotestowała: „To nie ma znaczenia, w jakim języku będziesz mówił, ja i tak zrozumiem”, on się upierał. Przywykł do angielskiego w Królestwie Światła, zanim pojawili się Madragowie ze swoimi aparacikami.

Oczywiście, on jest tu od siedemnastego wieku, a Madragowie przybyli dopiero w osiemnastym.

Błogosławieni Madragowie, wszyscy ich kochają.

Indra starała się zadawać możliwie jak najinteligentniejsze pytania, odwołując się przy tym do jego wiedzy. Ożywił się, widząc, że może popisywać się swoimi umiejętnościami, i Indra stwierdziła, że nawiązała kontakt. Do tego stopnia, że…

Poprosił ją, by przyszła również następnego dnia, to już naprawdę wielki krok naprzód. Nikt z pracujących w tej samej sali nie wierzył własnym oczom i uszom, widząc, jak odprowadza ją do drzwi i zaprasza na jutro.

Następnego dnia zdobyła się na odwagę i zabrała ze sobą zdjęcia z Nowej Atlantydy, bo przedtem okazywał pewne zaciekawienie tym krajem. Indra wiedziała, że bezprzewodowy telefon działa, uznała, że i Ram, i Talornin powinni się natychmiast dowiedzieć, że udało jej się zmiękczyć samotnika. Już. Była bardzo dumna ze swoich sukcesów…

– A tu mamy stolicę Nowej Atlantydy – wyjaśniła, wyjmując zdjęcia. – Czy widziałeś kiedyś takie szaleństwo na punkcie porządku?

Da Silva potrząsnął głową.

– Jak to dobrze, że udało wam się stłumić tę histerię – mruknął.

Kilka zdjęć spadło na podłogę, Oliveiro natychmiast się schylił i zaczął je zbierać, jedno po drugim.

Nagle wydał z siebie przeciągły jęk i ze zgrozą wpatrywał się w trzymaną w ręce fotografię. Indra zobaczyła, co zdjęcie przedstawia, i próbowała mu je wyrwać.

– To nic takiego – tłumaczyła zawstydzona. – Sfotografowałam to przez pomyłkę. Zaraz wyrzucę.

Zobaczyła, że da Silvie drżą wargi.

– Ale co na nim jest? – wyszeptał zaszokowany.

– Och, to tak zwany kamień złego oka – uśmiechnęła się, w pełni świadoma ordynarnego erotyzmu zdjęcia. – Czasami bywa też określane jako „wiedźma zamku”.

Twarz Oliveiro przybrała barwę żółtobiałą. Odsunął się od Indry, dygotał tak, że musiał usiąść. Ku przerażeniu Indry wykonał nad nią znak krzyża.

– Idź sobie! – powiedział. – Idź i nie wracaj tu więcej!

Indra stała zdezorientowana.

– Co się stało? Czy mogłabym ci w czymś pomóc?

Machnął tylko ręką w panice, jakby się przed nią bronił.

Nie pozostawało jej nic innego, jak po prostu sobie pójść.


Ram otrzymywał raporty o jej sukcesach i o porażce. Było mu jej żal, więc po powrocie z Nowej Atlantydy wbrew zdrowemu rozsądkowi postanowił się z nią spotkać.

Początkowo nie bez obaw i wyrzutów sumienia. Musiał ją jednak zobaczyć znowu, musiał dać jej do zrozumienia, że nie tylko ona cierpi, choć zdawał sobie sprawę, jakie to niebezpieczne postępowanie. Będzie to straszna udręka dla nich obojga, ale czyż tęsknota nie jest udręką? I niepewność co do uczuć drugiej strony?

Indry nie było w domu. Jej ojciec, Gabriel, niczego się nie domyślając, poinformował, że córka poszła na wzgórza. Bardzo była dzisiaj zdenerwowana, nie mogła sobie znaleźć miejsca.

Ram szukał jej gorączkowo. Zmuszał się, by iść spokojnie, ale serce tłukło mu się w piersi ze strachu, że jej nie znajdzie. Nie było jednak odwrotu, musiał ją zobaczyć, porozmawiać z nią.

Na nic więcej nie mogą sobie pozwolić! Nie dotknie jej nawet, wie przecież, gdzie jest granica.

Znalazł ją na zboczu pokrytym kwiatami, skąd rozciągał się wspaniały widok na miasto. Ram na moment przymknął oczy. Jak słodko i jak boleśnie zarazem było na nią patrzeć, myślał o niej nieustannie, przez cały czas.

Bez słowa usiadł obok niej, usłyszał drżące westchnienie, którego nie umiał sobie wytłumaczyć.

Ona o niczym nie wie, nie wolno mi zdradzić Eleny, pomyślał. Nie dać poznać, co wiem. Chociaż to niesprawiedliwe wobec Indry, która musi się czuć strasznie… opuszczona.

To nie jest właściwe słowo, nie potrafił jednak znaleźć innego.

– Rozmawiałem z da Silva – rzekł cicho.

Na dźwięk jego głosu Indra drgnęła.

– Zmarnowałam wszystko – bąknęła.

Ram widział, jaka jest spięta.

– To nie twoja wina. On jest naprawdę dziwnym człowiekiem.

O, Święte Światło, ten wspaniały profil! Ta skóra, której tak bardzo chciałby dotknąć. Raz już próbował, ale potem tak się sprawy pokomplikowały. Wtedy chciał jej tylko okazać sympatię, teraz wszystko się odmieniło. Zapanowało między nimi napięcie, powietrze drgało od wibracji, w duszach obojga dominowało uczucie niespełnienia, ale tak już, niestety, będzie musiało pozostać.

Podjął znowu wątek da Silvy.

– On najpierw bardzo protestował i absolutnie nie godził się na kontynuowanie waszych spotkań, ale kiedy wielokrotnie powtarzałem, że przez niego nie zdasz ważnego egzaminu, pozwolił ci w końcu przyjść. Zastrzegł jednak, że musicie siedzieć w pokoju, gdzie wszyscy mogą was widzieć, kategorycznie nie życzył sobie żadnego sam na sam.

– Dziwny facet – mruknęła. – Cierpi widocznie na jakiś kompleks seksualny, skoro nie może patrzeć na trochę zbyt śmiałe zdjęcia i nie odważy się zostać w pokoju sam z dziewczyną. Co on sobie myśli, że zacznę mu robić jakieś nieprzystojne propozycje?

Ram uśmiechnął się przelotnie, po czym zapytał:

– Polubiłaś go?

Indra odetchnęła ze złością:

– Polubiłam? No wiesz? Był dość miły, dopóki się nie załamał, to wszystko.

– Więc nie odczuwałaś do niego… żadnej słabości?

Indra odwróciła się do niego gwałtownie. Oczy jej płonęły.

– Więc o to wam chodziło? Żebym ja się nim zainteresowała? W takim razie możecie dać sobie spokój, myślałam, że w takich intrygach ty nie bierzesz udziału!

Znowu wszystko popsułem, pomyślał Ram zmartwiony. Czy zawsze w jej obecności muszę się wyrażać tak niezręcznie?

Postanowił być z nią szczery. Przecież wiedział teraz o niej wszystko, a ona o nim niewiele.

– Indro, to nie był mój pomysł i zapewniam cię, że wcale go nie popierałem, wprost przeciwnie. Nie wiem, czego Talornin się spodziewał po twoich kontaktach z da Silvą, ale kiedy do niego poszłaś, cierpiałem piekielne męki.

Tak więc wszystko zostało powiedziane. Ale niczego przecież nie zyskiwali, skazując drugą stronę na niepotrzebne cierpienie.

Indra siedziała bez ruchu. Obejmowała ramionami podniesione w górę kolana, na których oparła głowę.

– Dziękuję – wyszeptała w końcu.

– Indro, ty przecież wiesz, że istnieją prawa… i bariery. Ja nigdy ich nie złamię. Nigdy w żaden sposób nie chciałbym ci zrobić krzywdy.

– Wiem. Ale przecież możemy nadal być przyjaciółmi?

– Niczego bardziej nie pragnę. Zapewniam cię, ale nie mówmy już o tym.

Oboje wiedzieli, że postępują wbrew Talorninowi, siedząc tak sami, z dala od innych, żadne jednak nie chciało odejść. To taka piękna chwila. Bolesna, ale piękna. Wspomnieniami o niej oboje, będą się długo pocieszać.

– Opowiedz mi o sobie, Ram.

– Czytasz w moich myślach – uśmiechnął się. – Sam miałem ochotę to uczynić, ale nie wiedziałem, czy powinienem.

Indra wyciągnęła rękę w stronę jego dłoni spoczywającej na trawie, ale natychmiast ją cofnęła. Żadnego dotykania, to zbyt ryzykowne.

– Ile masz lat?

– A czy to ma jakieś znaczenie? Wszyscy tutaj jesteśmy przecież równolatkami.

– Owszem, ale mimo to chciałabym wiedzieć.

– Tak, rozumiem. Urodziłem się w Królestwie Światła. Przed… Tak, to będzie jakieś sześćset ziemskich lat temu.

– Znaczy, według tutejszej rachuby pięćdziesiąt lat? To nie tak znowu dużo – rzekła pogodnie. Ram uśmiechnął się. – Nie wyglądasz na pięćdziesięciolatka. Najwyżej na jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć. Ale twoje oczy świadczą o wielkiej mądrości.

– Tak to jest, kiedy się ma do czynienia z losem wielu istot. Nie tylko ludzi, muszę się opiekować wszystkimi, a tu przecież żyją przedstawiciele różnych ras i gatunków.

– No tak, ale za to masz niezwykle interesujący zawód, prawda?

– Bardzo! Ale bardzo też jest mi potrzebny ktoś, z kim mógłbym dzielić to wszystko. To znaczy, nie chodzi mi o pomocnika, ale kogoś, do kogo bym wracał, kto czekałby na mnie w domu, komu mógłbym opowiadać o swoich sprawach, dyskutować, planować. To nie może być byle kto. Nie znalazłem nikogo takiego aż do tej pory… Ale nie, nie wolno nam o tym rozmawiać!

– Myśleć jednak możemy. To wprawdzie samoudręka, ale… powiedz jeszcze o sobie!

– Właściwie to nie ma zbyt wiele do opowiadania. Szybko piąłem się w górę właśnie dzięki mojej obowiązkowości. Kiedy rodzina Czarnoksiężnika przybyła do Królestwa Światła, miałem dwadzieścia pięć lat i właśnie awansowałem. Wtedy nie byłem jeszcze dowódcą, ale powierzono mi odpowiedzialność za tę liczną grupę, bo jej członkowie to wyjątkowe istoty, zarówno Móri, jak i jego krewni, jak zresztą wszyscy, których ze sobą przyprowadzili. Elfy, Madragowie, wszystkie duchy…

– Tak.

Indra chciała zadać kolejne pytanie. Wykrztusiła je z trudem.

– A ta historia z piękną kobietą z rodu Lemurów, pracującą w ratuszu?

Potrząsnął z przejęciem głową.

– Jeszcze o niej nie zapomniałaś? Bo ja tak. Już samo to, że widuję ją niemal codziennie, nie doznając najlżejszego ukłucia w sercu, powinno cię uspokoić. Ona zresztą jest znacznie ode mnie starsza. Żyje tu chyba od paru tysięcy lat, jak sądzę, to znaczy ziemskich lat.

– Czyli blisko dwieście lat wedle tutejszej rachuby? – Indra uspokoiła się. – I nigdy nie wychodziła za mąż?

– Nie, ja myślę, że ona czeka na tamtego, który zaginął. Mamy tu chyba do czynienia ze wszechogarniającą miłością.

– Musiało ci wtedy być ciężko.

– Nie – prychnął. – To była znajomość z rozsądku. Wszystko urządził Talornin, który uważał, że muszę być jakoś zakotwiczony w życiu, mieć rodzinę.

– Talornin chyba za bardzo miesza się do prywatnych spraw innych – rzekła Indra w zamyśleniu.

– Nie możemy podawać w wątpliwość decyzji Obcych. Nie mamy prawa.

– Kimże są ci Obcy?

– To jest pytanie, na które nigdy nikt nie znalazł odpowiedzi, więc przestań się tym przejmować!

– Dobrze, wobec tego inne pytanie. Co się stało z Reno? Nie widziałam go od powrotu z Nowej Atlantydy.

– Został odwieziony z powrotem. Małżonka Księcia Słońca zatroszczy się o to, by wybić mu z głowy te wszystkie wielkopańskie maniery.

– Biedny chłopiec – szepnęła Indra sama do siebie. – Niełatwo jest dorosłym przeżyć upadek z piedestału, dzieciom prawdopodobnie jeszcze trudniej.

– Tak, i właśnie dlatego Książę Słońca prosił Marka o pomoc. O to, by Marco ostrożnie spróbował uwolnić jego umysł od skłonności do wszystkiego, co ocieka krwią i jest makabryczne.

– To brzmi nieco lepiej. Marco potrafi niewiarygodnie dużo.

– To prawda. Jesteśmy mu nieskończenie wdzięczni, że zechciał przybyć do nas, do Królestwa Światła. On jest po prostu nieoceniony.

– Owszem. On i Dolg. I wielu innych, włączam do tego grona również ciebie.

– Dziękuję – uśmiechnął się.

Indra wyprostowała się teraz.

– Czy to nie dziwne, Ram? Siedziałam tutaj sama i prawie nie widziałam tego wspaniałego krajobrazu wokół. Teraz bardzo wyraźnie widzę piękno okolicy, bo podziwiam je razem z tobą. Patrzę na te niebieskie kwiatki, przypominające dzwonki, i wiem, że ty także je widzisz. Dzięki temu stają się dwa razy takie ładne, chłodne powietrze tu na górze odczuwam jak pieszczotę i śpiew ptaków słyszę tak wyraźnie, jakbym go rozumiała. Albo spójrz na te piękne topole, czy co to są za wysokie drzewa tam na horyzoncie. Czy widziałeś coś bardziej dekoracyjnego, mimo że rosną rozrzucone byle jak, bez cienia dyscypliny, tam gdzie prawdopodobnie nie powinno ich być?

Ram czuł, że całe jego ciało przenika szczęście. Uśmiechał się szeroko i ciepło.

– Dokładnie to samo myślałem poprzedniego wieczoru. Słyszałem dudnienie bębenków i wyobrażałem sobie, że ty też je słyszysz, odczuwałem wspólnotę z tobą, chociaż dzieliły nas dziesiątki mil. Rozumiesz to?

– Bardzo dobrze. I rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „dziesiątki mil”, bo w rzeczywistości to przecież nie jest tak daleko, prawda?

– Nie, ale to jest nasza tajemnica.

Z rozmarzenia wyrwało ich potworne wycie z Gór Czarnych. Skończyła się chwila spokojnej rozmowy, podczas której do głosu dochodziły serdeczniejsze tony. Popatrzyli na siebie, przestrach wywołany nieoczekiwanym wyciem wciąż jeszcze trwał w ich duszach i oboje równocześnie podnieśli się z miejsc.

– Powinnaś teraz pójść do da Silvy. On czeka na ciebie.

– Czy nadal muszę odgrywać tę komedię? Wiem już, czego oczekuje ode mnie Talornin, poza tym nigdy się nie zakocham w da Silvie, żeby był nie wiem jaki sympatyczny i urodziwy.

– Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się Ram. – Teraz jednak twoje zadanie zostało rozszerzone. Masz się dowiedzieć, co go gnębi. Chodź, odprowadzę cię do gondoli.

Już przy pojeździe, który miał odwieźć Indrę do Zachodnich Łąk, ich drogę przeciął Oko Nocy.

– Boże, jak ty źle wyglądasz – jęknęła Indra. – Czy to tak trudno być wybranym?

– Nie spałem przez wiele nocy – przyznał Indianin. – Ceremonie, modły posyłane do przodków, duchów i bogów. Właśnie idę do domu, żeby się nareszcie przespać.

– Nawiązaliście kontakt?

Oko Nocy wahał się.

– To nie byli Indianie, możecie to sobie wyobrazić? Tak, ale to właściwe istoty. Tak, nawiązaliśmy kontakt. Oni są zadowoleni z wyboru i z rozwoju wypadków. Wszyscy, których prosiliśmy, przyjdą, by stać u mego boku, kiedy czas się dopełni.

– Nie mógłbyś mieć lepszych obrońców – rzekła Indra, a Ram potwierdził skinieniem głowy.

Oko Nocy był przyjemnie zaskoczony, że tak poważnie traktują jego kulturę. Ale przecież zdążyli się przyzwyczaić do duchów, więc…

– Niełatwe zadanie otrzymałeś – rzekł Ram. – Przeważnie błądzimy w ciemnościach. Tak mało wiemy o Górach Czarnych.

– Kiedy ruszamy?

– Już niedługo. Jeszcze w tym miesiącu przeanalizujemy wszystko od początku, zwłaszcza z Madragami. No i zobaczymy.

Gdy Ram sprawdzał, czy gondola Indry jest w porządku, Oko Nocy odciągnął dziewczynę na bok.

– Indro – zapytał cicho. – Powiedziałaś niedawno, że my oboje jedziemy na tym samym wózku. Co miałaś na myśli?

Zawahała się na moment, a potem odparła:

– Chciałam powiedzieć, że ani ty, ani ja nie mamy wyboru.

– Nie rozumiem.

– Że z powodów etnicznych i etycznych musimy pozostać tam, gdzie jesteśmy. Więcej powiedzieć nie mogę.

Oko Nocy patrzył na nią pytająco. Potem spojrzał na Rama, później znowu na nią.

– Oj, oj, Indra – rzekł z wyrzutem. – Masz rację, jedziemy na jednym wózku.

Roześmiała się bezradnie.

– Wygląda na to, że wszyscy w naszej grupie napotykają jakieś przeciwności. Elena i Jaskari, na przykład. Miranda też musiała pokonać wielkie przeszkody, chociaż ona mimo wszystko dostała w końcu Gondagila. Tsi musiał się pogodzić z samotnością. Armas… Ty i ja… Oko Nocy, dlaczego musimy dokonywać takich wyborów?

– Żebym to ja wiedział – odparł, nie ukrywając, ile Berengaria naprawdę dla niego znaczy. Indra współczuła mu z całego serca.

Ach, prawda, muszę porozmawiać z Jaskarim i Eleną, pomyślała, kiedy pożegnała się z wybranym Królestwa Światła i poszła w stronę gondoli.

– Wygląda na to, że wszystko w porządku – oznajmił Ram. – Myślę, że mogę wyprawić cię w drogę.

– Uff, nie lubię tego, najchętniej zapomniałabym o da Silvie.

– Niedługo się to skończy. Uważaj tylko, żeby się w tobie nie zakochał!

– Nie mam szans!

Zawahał się na moment.

– Wiem, że kiedyś w przyszłości będziesz musiała znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę z rodu ludzkiego, ale akurat teraz nie jestem w stanie o tym myśleć.

– Ja też nie. Zobaczymy się niedługo?

– W najbliższym czasie nie. Talornin uparcie trzyma mnie z dala od ciebie.

Stali teraz dokładnie naprzeciwko siebie. Trudno im było się pożegnać, zwlekali, jak długo mogli. Byli osłonięci przed wzrokiem niepowołanych. Zresztą na drodze wiodącej do rozległych indiańskich lasów i tak nikogo nie było widać.

– Czas płynie – rzekł w końcu Ram. – Musisz już iść.

Skinęła głową.

Oboje wiedzieli, że to w jakimś sensie rozstanie, że znaleźli się u rozstaju dróg, skąd każde powinno podążać w swoim kierunku.

Ram patrzył na Indrę i serce krajało mu się z bólu.

Kiedyś odsunęła się, gdy próbował niewinnie się do niej zbliżyć. Teraz wiedział, dlaczego to zrobiła. Wiedział także, że było jej z tego powodu strasznie przykro, rozumiał jednak znakomicie, że nie była w stanie mu tego wyjaśnić, by się całkowicie nie odsłonić.

Z bólem w sercu Ram postanowił dać jej jeszcze jedną możliwość.

Przecież na pewno bardzo by chciała przekonać go, że nie uczyniła tego z niechęci. Może właśnie teraz nadarza się okazja?

Wstrzymał oddech. Już od dawna tak się nie bał. Nieskończenie ostrożnie uniósł dłoń.

Dostrzegł tylko lekkie drżenie powiek dziewczyny. Stała nieruchomo, kiedy koniuszkami palców dotknął jej policzka. Słyszał jej stłumiony, niepewny oddech.

Położył całą dłoń na policzku ukochanej, przesunął delikatnie w dół i dotknął palcami warg, leciutko, niczym muśnięcie ptasiego skrzydełka.

Wyciągnął obie ręce i wolno położył na jej ramionach. Indra mimo woli przytuliła się do niego.

Stali w milczeniu, nieruchomi, co najmniej przez minutę. Indra nigdy nie odczuwała takiego spokoju. Zniknęła bolesna tęsknota, jakby on siłą woli zdołał pokonać i jej, i własne pragnienia. Jakby chciał, żeby czuli tylko wspólnotę, nic więcej.

– Nareszcie dotarłam do domu – szepnęła Indra.

– Ja także – odpowiedział.

Po czym wypuścił ją z objęć i spojrzał jej głęboko w oczy. Widziała w jego spojrzeniu smutek i ból, że musi ją opuścić, sama czuła, że żal rozerwie jej serce na strzępy, wiedziała, jak straszna tęsknota ją czeka.

Dał jej znak, by poszła do gondoli. Posłuchała i korzystając z jego pomocy, wsiadła do pojazdu.

Ram stał nadal i patrzył, jak gondola powoli wznosi się ku niebu, biorąc kurs na Zachodnie Łąki.

Nie przeczuwał nawet, że posyła Indrę na spotkanie największego koszmaru jej życia.

Загрузка...