W pokoju rozległ się jakiś dziwny, metaliczny głos.
– Co to znowu za zabawa – warknął ponuro, z irytacją. – Dlaczego marnujecie czas? Chcę je zobaczyć!
Ubrani na biało mieli posępne miny. Dwóch się zarumieniło.
– Naturalnie, Wasza Niepokalana Wysokość – odparł Najbielszy ze Wszystkich nerwowo. – Natychmiast wyślemy ich na górę. Całą dziewiątkę. Wasza Wysokość?
– Nie, nie, nie, nie miałem na myśli tych nic nie znaczących kreatur. Chodzi mi, rzecz jasna, o kamienie! One są moje!
Na sekundę zaległa cisza. Twarze białych wydłużyły się. Tamtemu pachniały kamienie!
– Nie dostaniecie ich – rzekł Strażnik Góry krótko.
– Co? Ja nie dostanę? W tym kraju ja decyduję, co kto może mieć. – Wściekłość dosłownie tryskała z megafonu. Potem rozległy się trzy krótkie słowa: – Schodzę na dół.
Po nich zapanował ogólny chaos.
– Jego Najdoskonalsza Niepokalaność schodzi na dół – jęknęli czterej biali i zaczęli biegać bezradnie po pokoju.
– Stójcie prosto! – zawołał Najbielszy do gości. – W równym szeregu! Ram, twój oddział jest niepoprawny, pojęcia nie ma o dyscyplinie. Nie, Wasza Wysokość Reno, wy stójcie tutaj. Przy nas. Straże! Straże! Zaprowadzić porządek wśród gości! Straże!
Żaden z gości się nie poruszył. Spokojnie obserwowali bezładne poczynania gospodarzy. Strażnicy weszli do środka i zmusili grupę z Królestwa Światła, by ustawiła się w równych szeregach, klęli, że znowu jest ich nieparzysta liczba, któryś zdmuchnął jakiś pył z ramienia Roka i skrytykował niekonwencjonalny strój Sol, poszturchując ją przy okazji, aż musiała trzepnąć go po ręce.
Strażnik wrzasnął głośno i przerażony przyglądał się swojej dłoni. Pojawiły się na niej rozległe oparzenia. Reno zareagował na to pełnym przejęcia chichotem, widocznie mu to zaimponowało.
Zamieszanie ucichło natychmiast, bo wszyscy teraz patrzyli na Sol, która z rozpłomienionymi oczyma Ludzi Lodu podeszła do czterech białych wysokości.
– Jeśli nadal będziecie się zachowywać jak gromada kur, które zamierzają znieść jajka, to przemienię was właśnie w takie kury. Ładnie to będzie wyglądać, gdy przyjdzie tu ten stary zrzęda z megafonu, prawda? Jaką rasę wolicie? Angielską czy włoską białą?
Ram zapomniał poprosić Sol, by była ostrożna z aparatami mowy. Miała je na sobie oba, również ten, który sprawiał, że przeciwnicy rozumieli, co mówi, chociaż wygłaszała swoją tyradę w staronorweskim.
W tym momencie z głuchym łoskotem zatrzymała się winda i zaraz otworzyły się drzwi.
Dwie kobiety wydobyły z windy i postawiły na podłodze mężczyznę, którego trzymały pod pachy i za kolana, unosząc go nieco nad ziemię. Pozostawał ciągle w pozycji przypominającej literę Z, widocznie nie był w stanie utrzymać się na własnych nogach. Obie kobiety podały mu dyskretnie ręce i w końcu zdołał się wyprostować.
Był potwornie stary. Jego twarz pokrywała żółtobiała skóra, pomarszczona tak, że właściwie nic nie znajdowało się na swoim miejscu. Prawie nie widziało się jego oczu, a kąciki ust karykaturalnie zwisały. Nos i uszy miał bardzo długie, tak jak to bywa u starych ludzi, tutaj jednak osiągnęło to stan ekstremalny. Kilka brudnobiałych kępek włosów „upiększało” czaszkę.
– Przystojny – mruknęła Indra.
– Co ona powiedziała, co ona powiedziała?
– Ona was pozdrowiła, panie – odparł Ram.
– Nie wydałem rozkazu, by mnie pozdrawiać. I niech nikt się nie waży zwracać do mnie bez wymieniania mego tytułu!
Mężczyzna, który w chwilach pychy nazywał siebie bogiem, rozglądał się podejrzliwie wokół. Jego podwładni stali w nienagannych pozycjach, starannie ubrani. Wartownicy dawali poczucie bezpieczeństwa, gorzej miały się rzeczy z gośćmi. Wartownicy musieli powstrzymać Indrę, by sobie nie poszła. „Ten przeklęty starzec śmierdzi, czy nie ma tu nikogo, kto mógłby mu zmieniać pieluchy?” – syknęła w pewnym momencie. Ram bardzo się starał zachować poważną minę.
– Dlaczego ta kobieta coś mówi? Co ona mówi? – irytował się starzec.
Ram przetłumaczył:
– Ona nie oczekiwała, że będzie mogła was zobaczyć, Wasza Niepokalana Wysokość. Nie spodziewała się też… że wyglądacie tak, jak wyglądacie.
Koszmarny starzec uznał to za pochlebstwo i najwyraźniej wybaczył Indrze. Natomiast on również zabrał się do krytykowania stroju Sol i uczynił chwiejny krok w jej stronę.
Wszyscy Atlantydzi wykrzyknęli ostrzegawczo.
– Ona jest niebezpieczna, Wasza Niepokalaność – wyjąkał Bielszy. – Ja nie wiem, dlaczego poważyli się sprowadzić ją tutaj, ale ta kobieta posiada czarodziejską siłę!
Starzec gapił się na Sol.
– Nie podoba mi się to, nie podoba, Ram, twoja opinia bardzo straci na tym, że przyprowadziłeś tę czarownicę!
Nasza opinia nigdy tutaj nie była przesadnie dobra, pomyślała Indra.
Jego Niepokalana Wysokość najwyraźniej uznał, że Sol jest niebezpieczna, i zaatakował znowu Indrę:
– Nikt nie odzywa się bez pozwolenia w mojej obecności. Kamienie, Ram, ty Lemurze z byle jakiego rodu! Kamienie! Chcę je zobaczyć.
Ram zwrócił się do Strażnika Góry, który przez zaciśnięte zęby wydał rozkaz, by wszyscy odsunęli się od Dolga, bo on wyjmie teraz szlachetne kamienie.
– A to dlaczego? – zdziwił się Najbielszy.
– Dlatego, że Dolg jest jedynym, który ma prawo ich dotykać – wyjaśnił Strażnik Góry. – One nikogo innego nie uznają. Dlatego nie możecie ich dostać.
– Nonsens! Mnie naturalnie uznają. Zwłaszcza że chyba nie ma w moim królestwie nikogo bardziej godnego. A poza tym… Co to za głupstwa próbujesz mi wmawiać, Obcy? Kamień nie ma przecież uczuć, jesteś taki głupi, czy…?
Strażnik Góry miał szlachetniejszy charakter niż Jego Niepokalaność. Nie skomentował bezwstydnych słów starca.
– Dolg, połóż farangil i niebieski szafir tam na stole! Ja będę pilnował, żeby nikt się do nich nie zbliżył.
Powoli Dolg wyjął swego przyjaciela, szafir, z walizki i trzymał go przez chwilę w górze. Kamień mienił się leciutko, jakby nie czuł się zbyt dobrze w tym pokoju.
Atlantydzi wydali z siebie stłumiony jęk.
– Muszę go mieć! – zapiszczał stary. – A teraz ten drugi! Muszę zobaczyć ten drugi!
Czuł się tak, jakby był tutaj sam. Czterej biali, wybrany, żołnierze, kobiety, nikt nic nie znaczył. A już najmniej goście, rzecz jasna.
Dolg odłożył szafir i powiedział w języku Atlantydów:
– Bardzo was proszę, byście odsunęli od siebie wszelkie agresywne lub negatywne myśli. Bo jeśli tego nie zrobicie, może się to dla was skończyć bardzo źle. Strażniku Góry, nie chciałbym jednak wyjmować tutaj farangila. W tym pokoju jest mnóstwo negatywnych reakcji.
– Wiem o tym – odpowiedział Strażnik Góry. – Wasza Niepokalana Wysokość, jak słyszeliście, Dolg odradza wyjmowanie drugiego kamienia.
– Negatywne wibracje? – krzyknął starzec. – No dobrze, odeślij stąd swoich towarzyszy!
– To nie o nich chodzi.
Stary zaczął się niecierpliwić.
– A więc niech wyjdą wszyscy! Wynocha!
– To nie wystarczy – rzekł Strażnik Góry wieloznacznie.
– Co? Dajesz do zrozumienia, że ja, Najczystszy na Świecie, miałbym…? Skończ już z tymi głupstwami i pokazuj drugi kamień!
Dolg wahał się długo. W końcu westchnął i uniósł w górę farangil.
Głęboko czerwone, pulsujące światło wypełniło pokój, wszystko przybrało teraz ciemnoczerwoną barwę. Farangil był tak piękny, że Indrze napłynęły łzy do oczu. Szafir nadal miał stłumioną barwę, tak że czerwień zdominowała wszystko.
Pięciu starców oszalało z żądzy posiadania, strażnicy również gapili się wytrzeszczonymi oczyma na te fantastyczne kosztowności.
– Ten jest mój! – zawołał Jego Niepokalaność. Dolg ujął pośpiesznie farangil, by ponownie złożyć go w walizce, ale uczynił to za późno. Dziesięcioro pożądliwych rąk wyciągnęło się w stronę klejnotu.
– Uważajcie! – zawołał Ram.
Mieniący się farangil jakby zapłonął. Dolg próbował go ochraniać, ale czterej biali, którzy poruszali się szybciej niż starzec, już podbiegli do stołu. Najbielszy ze Wszystkich jako pierwszy wyciągnął ręce, by chwycić nieprawdopodobny kamień, i to na niego padły intensywne wiązki promieni.
W jednej sekundzie został przemieniony w małą kupkę popiołu na podłodze. Wszyscy cofnęli się przerażeni. Niektórzy wartownicy uciekli. Ale starzec szybko odzyskał panowanie nad sobą.
– On był zbyt pożądliwy – oznajmił chłodno. – Ja wezmę kamień!
– Nie – odparł Dolg. – Kamień nie chce mieć z wami do czynienia. Z nikim z was! Sol, pomóż mi schować oba klejnoty.
– Co? – pisnął starzec. – Czy jakaś wiedźma ma być lepsza ode mnie?
– Bez wątpienia – odparł Dolg sucho.
– Nie bądź bezczelny! Ale ten niebieski jest mój, chcę go mieć – upierał się Jego Niepokalana Wysokość. – Możecie sobie zachować ten czerwony, nie wygląda on zabawnie, przestał mnie obchodzić. Ale szafir jest mój.
Dolg zatrzymał się.
– Nie sądzę, by farangil na to pozwolił. Teraz, kiedy już zobaczyliście kamienie, może moglibyśmy się skoncentrować na rozmowach?
– Daj mi szafir, to wszyscy będziecie mogli odejść i zabrać ze sobą wybranego młodzieńca, on mnie już nie interesuje. Proszę szafir!
– Czy Wasza Wysokość naprawdę życzy sobie pójść tą samą drogą, co Najbielszy ze Wszystkich? – zapytał Dolg.
– Nie, naturalnie, że nie, ale przecież mnie się nic nie stanie. Chociaż jak chcecie: my zatrzymamy Reno, nasz najdroższy skarb, dopóki nie wrócicie tutaj z samym szafirem. Bez towarzystwa tego okropnego farangila.
– Dość tego! – przerwał mu Strażnik Góry. – Nie chcę słyszeć więcej żadnych głupstw. Jeśli nie chcecie naszych wspaniałych urządzeń, które wam przynieśliśmy jako zapłatę za to, że wychowaliście chłopca najlepiej jak to możliwe, chociaż tego nie zrobiliście, to zabieramy wszystko z powrotem. I, rzecz jasna, bierzemy chłopca. No?
Stary nareszcie zmienił poglądy. Oczywiście, mogą przyjąć te rzeczy, skoro przebyły już taką długą drogę. I zabierzcie sobie tego chłopca, po to przecież był tutaj wychowywany, a o szafirze możemy porozmawiać później.
Indra nie słuchała go już. Stała i przyglądała się chłopcu. Wybranemu. On zaś pochylał się nad kupką popiołu stanowiącą ziemskie resztki Najbielszego ze Wszystkich. Zadrżała, widząc zafascynowaną twarz chłopca, jego niepojęte okrucieństwo.
I to nim mam się zajmować, pomyślała. Wiecie co, chłopcy? To będzie dla mnie przyjemność!
Teraz wiedziała, dlaczego wybrano właśnie ją. Nikt nie potrafił tak jak ona osadzić człowieka na miejscu kilkoma łagodnymi, chociaż morderczymi słowami!
Ale wciąż nie chciało jej opuścić uczucie, że coś innego, coś nieznanego się z nią dzieje. Wokół niej i w niej samej.
Nie mogła tego zrozumieć.