1

– Wszystko wygląda strasznie paradnie – powiedziała Indra do fryzjerki, która ułożyła jej długie, ciemne włosy w klasyczną fryzurę. – Kreacje są tak piękne i zwiewne, że mogłabym wystąpić w greckim chórze, a buty takie, że właściwie nie powinnam dotykać ziemi. Okazało się też, że czeszę się nieodpowiednio. W jakim celu ta cała elegancja? Wyruszamy przecież w pełną przygód podróż. To ma być ekspedycja! Miranda wcale nie potrzebowała się stroić, kiedy wyruszała do Królestwa Ciemności. Jej wystarczyły kamasze j stare ubrania, a mimo to zdołała podbić serce takiego przystojnego mężczyzny jak Gondagil. Ja też chciałabym poznać kogoś podobnego!

Fryzjerka uśmiechnęła się.

– To zupełnie inna podróż. Zresztą proste ubrania też ze sobą weźmiesz. Sądzę, że Miranda nie musiała wyglądać szczególnie elegancko w tej okropnej Ciemności.

– A ja muszę? – zapytała Indra wyzywająco, ale w odpowiedzi otrzymała jedynie przelotny uśmiech. Cóż, zdawała sobie przecież sprawę, że młoda kobieta, która tak pięknie ułożyła jej włosy, też nie ma pojęcia o południowych częściach Królestwa. Zdaje się, że wiedziało o nich cokolwiek zaledwie kilka osób. Obcy, tak, i może niektórzy Strażnicy. Nikt poza tym.

Indra nie wybierała się po chłopca sama. W te tajemnicze rejony wyprawiano z nią niewielką eskortę, ale dziewczyna wciąż jeszcze się nie orientowała, kim będą jej towarzysze.

Niepewnie przyglądała się zbyt pięknym rezultatom starań sympatycznej fryzjerki.

– Myślisz, że uda mi się utrzymać tę fryzurę na wietrze i w niepogodę?

– O ile wiem, to w Królestwie Światła nie wieją zbyt gwałtowne wiatry – odparła kobieta. – Poza tym ja pojadę z tobą, by utrzymywać twoją fryzurę i ubranie w należytym porządku.

Indra ucieszyła się.

– No, przynajmniej jedna rozsądna osoba w moim orszaku! Po co jednak ta cała histeria związana z jakimś chłopcem? To może książę, czy coś w tym rodzaju?

– Wiem nie więcej niż ty.

– Wciąż nie rozumiem, dlaczego wybrano właśnie mnie – mruknęła Indra. – Nie mam żadnego doświadczenia w postępowaniu z dziećmi, czasem tylko poszturchiwałam młodszego brata, ale trudno to nazwać pedagogicznym przygotowaniem.

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

– Zobaczymy.

Rzeczywiście, wkrótce miały się o wszystkim przekonać.


Eskorta nie była imponująco liczna. Indra stwierdziła jednak z zadowoleniem, że orszak sprawia bardzo solidne wrażenie.

Był z nimi budzący poczucie bezpieczeństwa Ram. Był też Rok. W porządku. Bała się trochę, że pójdzie również wyniosły Obcy, Talornin. On może się okazać zbyt wymagający, myślała Indra z niepokojem. Jej siostra, Miranda, wiedziała o tym co nieco. Bogu dzięki miał też z nimi jechać Armas. Był już w pełni wykształconym Strażnikiem i to jest jego pierwsze zadanie. No i młoda fryzjerka imieniem Vida.

Łącznie pięć osób. To wszystko. Indra uświadomiła sobie, że żadne z nich nie nosi broni. Najwyraźniej miała to być pokojowa wyprawa. Zresztą nic dziwnego, znajdują się przecież w obrębie Królestwa Światła.

Chociaż nie całkiem. Wiedziała już o tym po wcześniejszych wyprawach badawczych. Południowa część znajdowała się w obrębie królestwa, nigdy jednak młodym mieszkańcom nie udało się tam dotrzeć w swoich gondolach. Indra i jej towarzysze łamali wszelkie zasady, wszystkie zakazy i znali całe Królestwo Światła lepiej niż inni. Byli w Starej Twierdzy, w Srebrzystym Lesie, pod murami i po ich drugiej stronie, odwiedzali miasto nieprzystosowanych w okresach, kiedy nie powinni tam zaglądać. Teraz pozostała już tylko północna część, należąca do Obcych. Armas spenetrował okolice znajdujące się w sąsiedztwie królestwa, ale nawet on nie bywał nigdy w najbardziej tajemniczych regionach na dalekiej północy.

No i oczywiście część południowa. Najbardziej mistyczna ze wszystkich zakątków Królestwa Światła. Wiadomo, że część północna jest zamieszkana przez Obcych, nikt jednak nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co znajduje się na południu. Młodzi okazywali respekt północnej części zajętej przez Obcych. Ze względu na Armasa nigdy nie próbowali jej zbadać. Natomiast południowa… och, próbowali wielokrotnie!

Tam jednak napotykali ścianę. Dosłownie. Odkryli stosunkowo wcześnie, że w obrębie murów znajduje się jeszcze jeden mur. Oddzielał on ich część świata od części południowej. Armas zapytał kiedyś swego ojca, Strażnika Góry, i otrzymał odpowiedź, że właściwie jest trochę inaczej. Kopuła nad Królestwem Światła jest przeważnie kulista, z wyjątkiem części południowych i północnych. Tam wznoszą się inne kopuły, powiązane z tą nad Królestwem Światła. Powiązane poprzez… jakby to nazwać? Gigantyczne korytarze? Każda z tych części posiada własne ogromne Słońce, które oświetla właśnie ją. Nie, Armas mieszkał w centrum tego obszaru, zabroniono mu natomiast odwiedzać obrzeża. Jego ojciec jednak bywał tam często. Ale nigdy ani syn, ani jego matka, Fionella. Kryjące się tam tajemnice uznano za zbyt ważne, by można było ujawniać je zbyt wielu.

O tym wszystkim rozmyślała Indra, kiedy wyznaczonego dnia weszła na pokład Szybkiej gondoli Rama. Zabrali ją sprzed domu. Machała na pożegnanie ojcu, Mirandzie i Gondagilowi.

– Ja też poszukam sobie takiego przystojnego dzikusa jak ty, Mirando! – wołała wesoło.

– Nie licz na to, nie znajdziesz – mruknął Ram. – Przynajmniej w czasie tej podróży.

Indra roześmiała się do niego szeroko.

Nie miała tym razem niewygodnych aparacików mowy, a fryzura została spryskana lakierem tak, by długo mogła pozostać nienaruszona. Indra była bardzo ładnie ubrana, ale nie w tamte zwiewne stroje, dzisiaj włożyła bluzkę i szorty w kolorach białym i jasnozielonym, białe skarpetki i buty. Ram wyjaśnił, że tam, dokąd zmierzają, nie będzie zimno. W południowej części pogoda jest równie przyjemna jak na pozostałych terenach Królestwa Światła. Mniej więcej.

Ale piękna sukienka została zapakowana do walizki, która leżała teraz na podłodze gondoli. Vida już siedziała w gondoli. Rok także. Okazało się, że tworzą oni parę. Indra doznała lekkiego szoku, gdy uświadomiła sobie, jak mało w gruncie rzeczy wie o życiu Strażników, jak beztrosko ona sama i jej przyjaciele korzystają z ich wsparcia. Cóż, na przykład, wie o Ramie? Nic, nic poza tym, że jest Lemurem i najpotężniejszym Strażnikiem w Królestwie Światła.

Dyskretnie spoglądała na niego, kiedy uruchamiał gondolę. Spokojnie unieśli się w górę przed bramą jej domu i skierowali ku północy.

Ram to typowy Lemur. Czarnooki, jak Dolg, wyglądał na jakieś trzydzieści lat, w gruncie rzeczy musiał jednak być strasznie stary, ponieważ dosłużył się tak wysokiego stanowiska. Kiedy Indra na niego patrzyła, przychodził jej na myśl chart afgański. Ram zachowywał się z taką samą godnością i wyniosłym spokojem. Majestatyczny, pełen rezerwy, tajemniczy i niezależny podobnie jak tamto zwierzę. Przy tym niezwykle pociągający, jak wszyscy Lemurowie. A jego prywatne sprawy? Teraz okazało się na przykład, że Rok posiada towarzyszkę życia, może więc z Ramem jest podobnie? Czy wypada zapytać?

Właśnie teraz chyba nie. Może później, jeśli nadarzy się okazja.

Zabrali Armasa sprzed bramy Obcych w części północnej. Jego ojciec, Strażnik Góry, udzielał jeszcze jakichś przestróg, chciał być pewien, że szczęśliwie ruszą w drogę.

– Powinniśmy byli wysłać więcej naszych – powiedział do Rama. – Ale wkraczamy na to terytorium tylko w razie konieczności.

Minę miał dość ponurą. Doprawdy, piękne widoki, stwierdziła Indra z przekąsem, ale Ram starał się uspokoić Strażnika Góry.

– Damy sobie radę – zapewnił. – Oni dostali przecież wiadomość, że przybędziemy, by zabrać chłopca.

Jacy oni? zastanawiała się Indra. Czy nie czas już, by dowiedziała się czegoś więcej o miejscu, do którego zmierzają?

Nikt jednak nie przejawiał specjalnego zapału do udzielania informacji.

Zwróciła uwagę, że na pokładzie gondoli znajdują się jakieś wielkie skrzynie czy kufry.

Zapylała o nie Roka.

– To prezenty – wyjaśnił.

– Łapówki? – roześmiała się cierpko.

– Nie, skądże znowu? – odparł lekko, lecz jego twarz nie wyrażała niczego. – Nagroda i zapłata za to, że możemy wypożyczyć chłopca.

Ram rozwinął teraz największą szybkość i pęd powietrza popchnął Indrę na oparcie. Machinalnie osłoniła rękami włosy, by ratować fryzurę, na szczęście Ram podniósł przezroczystą kabinę gondoli i gwałtowny opór powietrza ustał.

Armas odwrócił się do niej i uśmiechnął radośnie. Uwielbiał taki pęd.

Ten chłopak ostatnio bardzo wyprzystojniał, pomyślała Indra. Jakby dojrzał wcześniej niż inni młodzi ludzie z ich grona. Jori, na przykład, w ogóle nie był jeszcze dojrzały. Indra wiedziała, że Jori powinien był brać udział w tej wyprawie jako w pełni wykształcony Strażnik, ale ze względu na szalone przygody w Królestwie Ciemności miał na jakiś czas zakaz podróżowania. Ku swojej wielkiej rozpaczy.

Armas, jako półkrwi Obcy, był wyższy niż inni pasażerowie gondoli, nawet niż Ram, przewyższający o głowę dość przecież wysoką Indrę. Wszyscy trzej Strażnicy nosili teraz takie same ubrania, kremowe koszule, a na to krótkie pelerynki ze znakiem Świętego Słońca na piersiach. Złote Słońce otoczone zygzakowatymi promieniami. Rodzina Czarnoksiężnika rozpoznała te znaki, podobne znaleźli w Europie Południowej i na zboczach gór w wielu innych miejscach. Znaki Strażników były utkane wraz z materiałem na koszule, natomiast znaki Obcych zostały wykonane z prawdziwego złota i nosiło się je na szyi na złotych łańcuchach. Armas tymczasem w ogóle nie został wyposażony w taki amulet, zbyt dużo ludzkiej krwi płynęło w jego żyłach.

Z całego grona przyjaciół Indra znała najmniej właśnie Armasa. Podobnie jak Oko Nocy. Indianin jednak był bardziej otwarty, nietrudno było się do niego zbliżyć. Armas natomiast wciąż miał jakieś zajęcia w innych miejscach, zlecane mu przez Obcych i Strażników, bardziej też z natury zamknięty, odnosił się do wszystkich z rezerwą.

Ale nie można mu odmówić życzliwości. Potrafił też żartować, bez mrugnięcia okiem przyjmował drastyczne niekiedy przejawy poczucia humoru Indry.

– Czy wiesz, dokąd my lecimy? – zapytała go teraz.

– Nie. Nie więcej niż ty. Do południowej części. Po to, by zabrać stamtąd wybranego chłopca. Kropka.

– Dlaczego nie wiemy nic więcej?

– Ojciec powiedział, że lepiej wypełnimy zadanie, jeśli nie będziemy za dużo wiedzieli.

– Muszą tam jednak mieszkać jacyś ludzie. Skoro zabierzemy chłopca. Chodzi mi o to, że nie jest to ani małpa, ani dziecko wychowane wśród zwierząt.

– Tyle to i ja się domyślam.

Armas przyjrzał się jej badawczo.

– Jesteś prawie niepodobna do siebie. Zawsze miałaś swój styl, ale teraz wyglądasz wyjątkowo. Niemal… – uśmiechnął się lekko. – Niemal klasycznie.

– Dziękuję – odparła onieśmielona. Złożyła ręce na kolanach. – Tak, o rany, jaka jestem elegancka! A jakie zabrałam ze sobą wspaniałe kreacje! I buty! Sandałki z cieniutkich złotych rzemyków na obcasach wysokich i cienkich jak szpile. A do tego długa, biała suknia. Mogłabym w niej odgrywać Medeę albo Antygonę, gdyby było trzeba. Powinieneś mnie w tym zobaczyć!

– Z pewnością tak się stanie – uśmiechnął się Armas. – Ja też zapakowałem niebywale wytworne ubranie. Nikt by nas tak nie stroił, gdybyśmy wybierali się w odwiedziny do małp.

– A powinni – mruknęła Indra. – Zwierzęta też mają prawo cieszyć się naszą niezwykłą urodą.

Armas uśmiechnął się szeroko.

– Polecono mi także, bym przypomniał sobie najlepsze maniery.

– Tak? A co sądzisz o moich? Jak się zachowuję?

– Jak dotychczas, nie było to przesadnie eleganckie – zachichotał Armas. – Myślę jednak, że potrafisz, jeśli tylko zechcesz.

– Uruchomię ukryte rezerwy – zapewniła Indra.

Oparła się i zaczęła spoglądać na dół. W tej chwili lecieli nad wspaniałymi lasami Królestwa Światła, znajdowali się już daleko na południu, tam gdzie młodzi nie bywali zbyt często. Indra wiedziała, że mieszkają tam ci, którzy wstali z martwych, którzy na ziemi spędzili krótkie i nieszczęśliwe życie i których miody chłopiec, Dolg, uratował dzięki swemu szafirowi. Otrzymali teraz szansę na nową i godną egzystencję. W tych okolicach również przebywały duchy. Duchy Móriego oraz Ludzi Lodu. Młodzi podróżnicy nigdy ich tu nie odwiedzali, ponieważ Móri zapewniał, że duchy chciałyby żyć własnym życiem. Było ich jednak tak wiele, że raczej nie można mówić o eremickiej egzystencji.

Gdzieś tutaj miało się też znajdować duże miasto Lemurów, na razie jednak Indra niczego takiego nie dostrzegała. Podróż przebiegała bardzo szybko, lasy przepływały jej przed oczyma niczym zielona gęsta smuga.

Indra westchnęła cichutko. Gdzieś w tym zielonym morzu znajduje się Tsi-Tsungga, chociaż właściwie chyba nie tutaj. Przebywał zwykle w pobliżu Sagi, gdzie mieszkali jego przyjaciele.

Dlaczego nigdy nie udało jej się spotkać sam na sam z Tsi-Tsungga w tych tajemniczych lasach? Robiła częste wycieczki, chodziła po miękkich ścieżkach i po szmaragdowej trawie, pod dekoracyjnymi drzewami, których liście lśniły niczym zielonkawe złoto lub srebro. W mrocznych lasach wdychała ciepły zbutwiały zapach ziemi i jej ciało zlewało się w jedno z naturą. To były bardzo podniecające i rozkoszne, a zarazem boleśnie tęskne wyprawy. Nigdy jednak nie spotkała Tsi-Tsunggi. Ona nie, ale Elena i Miranda widywały go często.

Dlaczego tak to jest? Elena była zbyt płochliwa, by odważyć się na przeżycie z Tsi erotycznej chwili. I zbyt surowo wychowana. Miranda zaś, odkąd spotkała Gondagila, nie interesowała się seksem z innymi. Żadna z nich nie wykorzystała okazji, by oddać się fantastycznym przeżyciom z tą istotą natury imieniem Tsi-Tsungga.

Indra w tych sprawach nie miała żadnych skrupułów. Skoro spotykała jakiegoś urodziwego młodego mężczyznę, a on okazywał jej zainteresowanie, to… komu to szkodzi? Nikomu.

Ona mogła dać samotnemu Tsi naprawdę szczęśliwe chwile, wiedziała o tym, przecież chłopcy na ziemi zawsze jej to powtarzali. Jest dobra, wiedziała, co robić, by doprowadzić mężczyznę do uniesienia. Nie znaczy to, że gotowa była iść do łóżka z byle kim, w żadnym razie, miewała jednak erotyczne przygody i dawały jej one sporo przyjemności.

Szczerze powiedziawszy, nie było tych przygód zbyt wiele. A odkąd przybyła do Królestwa Światła, żadnych. Tak się po prostu ułożyło. Jedynym, który mógł rozpalić jej wyobraźnię, był rzeczywiście tylko Tsi-Tsungga.

Z zamyślenia wyrwało ją gwałtowne szarpnięcie gondoli, pojazd wytracał szybkość, schodzili ku ziemi. Lasy pod nimi już się skończyły, patrzyła teraz na rozległe łąki obsypane kwieciem.

Jak Ram widzi mur, nie mogła tego pojąć, ona raczej go wyczuwała, niż dostrzegała. Nie ulegało jednak wątpliwości, że coś przed nimi stawia opór. Tak nietoperz musi odbierać istnienie przeszkody, pomyślała.

Wylądowali miękko i dach się rozsunął. Uderzyło ich w twarze przyjemne powietrze, pełne zapachu kwiatów.

– Gondolą dalej już nie polecimy – wyjaśnił Ram. – Resztę drogi przebędziemy piechotą.

Indra nie miała odwagi zapytać, czy to daleko, na szczęście Armas uczynił to za nią. Ram odparł wymijająco: „Kawałek”.

To mogło oznaczać wszystko. Ale jeśli Miranda mogła wędrować całymi milami po Królestwie Ciemności, to ona też może.

– Nie wiem, czy to widzicie – powiedział Ram. – Tutaj mur nie załamuje się w górze, nie tworzy kopuły, stoi pionowo. Jak wcześniej mówiłem, jest to ściana wzniesiona w obrębie naszych murów.

– Ale przestrzeń po drugiej stronie jest tutaj spora, prawda? – zapytał Armas. – Coś w rodzaju rozległej przybudówki lub absydy?

– No właśnie. Po drugiej stronie pionowego muru znajduje się stosunkowo rozległy teren. No, a oto i brama.

Gdzie? chciała zapytać Indra. Ledwo dostrzegała mur, nigdzie jednak nie zauważyła żadnej bramy.

Ale Ram prowadził ich zdecydowanie, potem wykonał jakiś osobliwy rytuał, który Miranda z pewnością by rozpoznała. Indra raczej przeczuwała, niż widziała, że wielka brama się otwiera, a po drugiej stronie ukazuje się fantastyczny krajobraz. Jednocześnie do uszu wędrowców dotarł dziwny dźwięk, jakiś kosmiczny huk.

Загрузка...