Samotna w swoich komnatach, w tej części twierdzy, którą zamieszkiwały kobiety, Moiraine poprawiła narzucony na ramiona szal, haftowany w skręcone gałązki bluszczu i winorośli, po czym przyjrzała się efektowi w wysokim, oprawionym w ramy lustrze, stojącemu w kącie izby. Gdy popadała w złość, jej wielkie, ciemne oczy nabierały ostrego wyrazu, stając się podobne do oczu sokoła. W tym momencie niemal przebijały srebrzyste szkło na wylot. Szczęśliwym zrządzeniem losu miała ten szal w swoich sakwach, gdy przybyła do Fal Dara. Takie szale, z rozjarzonym, białym Płomieniem Tar Valon pośrodku i długimi frędzlami o barwie, która wskazywała, do których Ajah należy właścicielka — frędzle szala Moiraine były błękitne jak poranne niebo — rzadko noszono poza Tar Valon, a nawet tam z reguły tylko w Białej Wieży. Niewiele w Tar Valon oprócz posiedzeń w Komnacie Wieży stanowiło ceremoniał wymagający zakładania szali, zaś widok Płomienia poza Błyszczącymi Murami potrafił wywoływać popłoch wśród całych rzesz ludzi albo sprowadzać Synów Światłości. Strzała Białego Płaszcza mogła się okazać równie śmiertelna dla Aes Sedai jak dla każdego innego człowieka, a Synowie byli zanadto przebiegli, by pozwolić Aes Sedai zobaczyć łucznika przed wypuszczeniem strzały, gdy jeszcze mogłaby coś z tym zrobić. Moiraine wcale się nie spodziewała, że będzie nosić szal w Fal Dara, jednakże podczas audiencji u Zasiadającej na Tronie Amyrlin należało przestrzegać pewnych nakazów przyzwoitości.
Była szczupła, raczej niewysoka, i dzięki typowemu dla wszystkich Aes Sedai gładkiemu licu, na ogół wyglądała na młodszą, niż była w istocie, miała też w sobie władczą grację i opanowanie, za sprawą których potrafiła zawładnąć wszelkim zgromadzeniem. Cechy te, nabyte podczas dorastania w Królewskim Pałacu w Cairhien, bynajmniej nie zaginęły, a wręcz nabrały mocy, im dłużej była Aes Sedai. Wiedziała, że dzisiaj będą jej potrzebne jak mało kiedy. Była jednak opanowana, choć tylko na zewnątrz.
„Musiały wyniknąć jakieś kłopoty, bo inaczej nie przybyłaby tu osobiście” — pomyślała bodaj po raz dziesiąty. Ale za tą myślą, kryło się jeszcze tysiąc innych pytań. „Co to za kłopoty i kogo wybrała do swej świty? Dlaczego tutaj? Dlaczego teraz? Nie wolno dopuścić, by coś się teraz nie powiodło.”
Pierścień Wielkiego Węża na prawej dłoni zalśnił mętnym światłem, gdy dotknęła filigranowego, złotego łańcuszka, zdobiącego jej włosy spływające falami na ramiona. Z łańcuszka zwisał na sam środek czoła mały kamyk barwy czystego błękitu. Wiele kobiet z Białej Wieży wiedziało o sztuczkach, które robiła za pomocą tego kamyka, używając go do koncentracji. Była to zwykła, wypolerowana grudka błękitnego kryształu i jako młoda dziewczyna z jej pomocą pobierała pierwsze nauki, gdy nie miała nikogo, kto mógłby nią kierować. Ta dziewczyna zapamiętała opowieści o angrealu i jeszcze potężniejszym sa’angrealu — tych baśniowych pozostałościach po wieku Legend, dzięki którym Aes Sedai potrafiły przenosić więcej Jedynej Mocy, niż się dało bez wspomagania — zapamiętała je i uznała, że do przenoszenia niezbędna jest koncentracja. Siostry z Białej Wieży znały niektóre jej sztuczki, podejrzewały ją też o inne, łącznie z nie istniejącymi — przeżyła szok, gdy o nich usłyszała. Za pomocą kamyka dokonywała prostych, niewielkich rzeczy, mimo że czasami przydatnych, takich, które mogło wymyślić sobie dziecko. Jeśli jednak Zasiadającej na Tronie Amyrlin towarzyszyły nie te kobiety, które powinny, wówczas za sprawą wszystkich pogłosek na temat Moiraine, kryształ mógł je mocno wytrącić z równowagi.
Nagle rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Żaden mieszkaniec Shienaru nie pukałby w taki sposób do obcych drzwi, a już z pewnością nie do jej drzwi. Nie odeszła od lustra, dopóki oczy nie odpowiedziały jej spokojem, skrywając w swych ciemnych głębinach wszelką myśl. Dotknęła sakiewki z miękkiej skóry wiszącej u pasa.
„Nieważne, jakie kłopoty wyciągnęły ją z Tar Valon, zapomni o nich, gdy przedstawię jej ten.”
Kolejne łomotanie, jeszcze bardziej natarczywe niż poprzednie, rozległo się, zanim jeszcze zdążyła przejść przez pokój i otworzyć drzwi, obdarzając spokojnym uśmiechem dwie kobiety, które po nią przyszły.
Rozpoznała obydwie. Ciemnowłosa Anaiya w szalu z błękitnymi frędzlami i jasnowłosa Liandrin w swojej czerwieni. Liandrin, młoda nie tylko z wyglądu, piękna, o twarzy jak lalka i drobnych, gniewnych ustach, unosiła właśnie rękę, zamierzając raz jeszcze załomotać. Ciemne brwi i oczy silnie kontrastowały z licznymi warkoczykami barwy miodu, opadającymi jej na ramiona, lecz taka kombinacja nie należała do rzadkości w Tarabonie. Obydwie kobiety przewyższały Moiraine wzrostem, Liandrin o niecałą dłoń.
Nieciekawą twarz Anaiyi przeciął uśmiech, gdy Moiraine otworzyła drzwi. Ten uśmiech dodawał jej nie tylko urody, ale wystarczał za wszystko. Nieomal każdy, do kogo uśmiechnęła się Anaiya, czuł się uspokojony, bezpieczny i wyróżniony.
— Niechaj Światłość cię opromieni, Moiraine. Miło cię znowu zobaczyć. Jak się miewasz? Już tak długo cię nie widziałam.
— Moje serce jest lżejsze dzięki twej obecności, Anaiyo. — Była to bez wątpienia prawda; ucieszyła się, że ma choć
jedną przyjaciółkę wśród Aes Sedai, które przybyły do Fal Dara. — Niechaj Światłość cię opromieni.
Liandrin zacisnęła usta i skubnęła rąbek szala.
— Zasiadająca na Tronie Amyrlin żąda, byś się przed nią stawiła, Siostro.
Jej zimny głos był gniewny. Liandrin wiecznie wyglądała z jakiegoś powodu na niezadowoloną, nie tylko z powodu Moiraine, w każdym razie nie wyłącznie. Krzywiąc się, usiłowała zajrzeć do pokoju ponad ramieniem Moiraine.
— Ta komnata jest otoczona pasem ochronnym. Nie możemy wejść do środka. Dlaczego bronisz się przed swoimi siostrami?
— Bronię się przed wszystkim — odparła bez zająknienia Moiraine. — Wiele usługujących mi kobiet zżera ciekawość, nie chcę, żeby przetrząsały pokój podczas mojej nieobecności. Aż do teraz nie musiałam nikogo wyróżniać. — Zatrzasnęła za sobą drzwi i teraz wszystkie trzy stały na korytarzu. — Może pójdziemy? Nie można pozwolić, by Amyrlin czekała.
Ruszyła korytarzem, trajkocząca Anaiya szła obok niej a Liandrin stała przez chwilę i wpatrywała się w drzwi, jakby się zastanawiała, co Moiraine za nimi ukrywa. Potem jednak pośpiesznie do nich dołączyła. Maszerowała z drugiego boku Moiraine, sztywnymi krokami jak jakaś strażniczka. Anaiya szła spacerowym krokiem, dotrzymując towarzystwa. Stopy odziane w miękkie kamasze zapadały się bezgłośnie w grube dywany o prostych wzorach.
Po drodze dygały przed nimi ubrane w świąteczne stroje służące, wiele dygało jeszcze głębiej niż przed lordem Fal Dara. Trzy Aes Sedai i Zasiadająca na Tronie Amyrlin w twierdzy, takiego zaszczytu żadna z tych kobiet nie spodziewała się zaznać za swego życia. Z komnat wyległo kilka kobiet ze szlacheckich rodów, one też się kłaniały, czego z pewnością nie zrobiłyby przed lordem Agelmarem. Moiraine i Anaiya uśmiechały się i kiwały głowami w odpowiedzi na te oznaki szacunku, jednakowo w stronę służących, jak i szlachetnie urodzonych. Liandrin wszystkie ignorowała.
Naturalnie spotykały tu wyłącznie kobiety. Żaden mężczyzna, który miał więcej niż dziesięć lat, nie mógł wejść do pokoi kobiet bez pozwolenia albo zaproszenia, tylko kilku małych chłopców biegało i bawiło się na tych korytarzach. Niezdarnie przyklękali na jedno kolano, idąc w ślad za swymi dygającymi głęboko siostrami. Anaiya rozdawała uśmiechy i mierzwiła czupryny na małych główkach.
— Tym razem, Moiraine — powiedziała Anaiya — wyjechałaś z Tar Valon na zbyt długo. Stanowczo za długo. Tar Valon tęskni za tobą. Twoje siostry za tobą tęsknią. A poza tym jesteś potrzebna w Białej Wieży.
— Niektóre z nas muszą pracować w świecie — odparła łagodnie Moiraine. — Białą Wieżę pozostawiam tobie, Anaiyo. Ale wy tam w Tar Valon wiecie więcej c świecie niż ja. Mnie często umyka nawet to, co się działo tam, gdzie byłam poprzedniego dnia. Jakie przywozicie wieści?
— Trzech kolejnych fałszywych Smoków! — Liandrin wypluła z siebie te słowa. — Pustoszą ziemie Saldaei, Murandy i Łzy. A tymczasem wy, Niebieskie, uśmiechacie się i nic nie mówicie, uparcie trwając przy przeszłości.
Anaiya uniosła brew, a Liandrin zamknęła gwałtownie usta, głośno prychając.
— Trzech — zadumała się cicho Moiraine. Jej oczy zalśniły na moment, lecz szybko to ukryła. — Trzech w ciągu ostatnich trzech lat, a teraz trzech jednocześnie.
— Tymi trzema trzeba się będzie zająć, tak samo jak poprzednimi. Całym tym męskim robactwem i obdartą tłuszczą, która wędruje za jego sztandarami.
Moiraine prawie ubawiła pewność w głosie Liandrin. Prawie. Za dużo wiedziała o realiach, za dużo o możliwościach.
— Czy te kilka miesięcy wystarczyło, byś zapomniała, Siostro? Ostatni fałszywy Smok praktycznie rozdarł Ghealdan na kawałki, zanim jego armia, nawet jeśli złożona z samej obdartej tłuszczy, została pokonana. Tak, Logain już został dowieziony do Tar Valon, jest poskromiony i niczemu nie zagraża, jak przypuszczam, ale kilka naszych sióstr zginęło, gdy próbowały go pojmać. Śmierć bodaj jednej naszej siostry stanowi dla nas większą stratę, niż możemy znieść, a straty w Ghealdan były jeszcze większe. Tamtych dwóch przed Logainem nie potrafiło przenosić Mocy, a mimo to ludzie w Kandorze i Arad Doman znakomicie ich pamiętają. Pamiętają spalone wsie i ludzi poległych w walce. Czy świat poradzi sobie z trzema naraz? Ilu zgromadzi się pod ich sztandarami? Nigdy nie było trudno o wyznawców kogoś, kto twierdził, że jest Smokiem Odrodzonym. Jak wielkie będą tym razem wojny?
— Sprawa nie wygląda aż tak rozpaczliwie — powiedziała Anaiya. — Na ile się orientujemy, tylko ten z Saldaei potrafi przenosić Moc. Nie miał czasu, by zgromadzić wielu wyznawców i nasze siostry już tam pojechały, by się nim zająć. Mieszkańcy Łzy nękają fałszywego Smoka i jego wyznawców, ukrytych na terenach Haddon Mirk, natomiast tamten z Murandy już dał się zakuć w łańcuchy. — Wydała z siebie krótki śmiech. — I pomyśleć, że to właśnie mieszkańcy Murandy poradzili sobie tak szybko ze swoim fałszywym Smokiem. Zapytasz takiego, to nawet ci nie powie, że pochodzi z Murandy, tylko że z Lugard, Illian albo, że jest człowiekiem jakiegoś lorda czy lady. A jednak ze strachu, że któryś z sąsiadujących z nimi krajów mógłby mieć wymówkę do dokonania inwazji, rzucili się na swego fałszywego Smoka nieledwie w tym samym momencie, w którym otwarł usta, żeby się ogłosić.
— A jednak — zauważyła Moiraine — nie należy lekceważyć faktu, że aż trzech objawiło się w jednym czasie. Czy któraś z moich sióstr była w stanie sformułować Przepowiednię?
Szansa na to była niewielka, od wielu stuleci mało która Aes Sedai wykazywała choć odrobinę tego Talentu, choćby najmniejszą — więc nie była zdziwiona, gdy Anaiya potrząsnęła głową. Nawet jej trochę ulżyło.
Dotarły do skrzyżowania korytarzy jednocześnie z lady Amalisą. Wykonała głęboki ukłon, rozpościerając swoje jasnozielone spódnice.
— Chwała Tar Valon — wymamrotała. — Chwała Aes Sedai.
Siostrze lorda Fal Dara należało się coś więcej niż zwykłe skinienie głową. Moiraine ujęła dłonie Amalisy i wyprostowała ją.
— Tobie należy się chwała, Amaliso. Powstań, Siostro.
Amalisa wyprostowała się z gracją, rumieniec wykwitl na twarzy. Nigdy w życiu nie była w Tar Valon i nazwanie Siostrą przez Aes Sedai stanowiło wielki zaszczyt nawet dla niej, z jej pochodzeniem. W średnim wieku, niewysoka i ciemna, obdarzona była dojrzałą urodą, podkreśloną dzięki barwie policzków.
— Czuję się zaszczycona twą obecnością, Moiraine Sedai.
Moiraine uśmiechnęła się.
— Jak długo już się znamy, Amaliso? Czy muszę cię nazywać lady Amalisą, jakbyśmy nigdy nie siadały wspólnie do herbaty?
— Oczywiście że nie. — Amalisa odwzajemniła uśmiech.
Na jej twarzy malowała się taka sama siła jak u jej brata, nie osłabiona bynajmniej łagodniejszą linią policzków i podbródka. Niektórzy powiadali, że Agelmar, twardy i nieugięty wojownik, nie zawsze potrafił się przeciwstawić swej siostrze.
— Jednak odkąd jest tu Zasiadająca na Tronie Amyrlin... Gdy król Easar odwiedza Fal Dara, prywatnie nazywam go magami, czyli wujaszek, zupełnie jak wtedy, gdy byłam mała i on sadzał mnie sobie na ramiona, ale przy ludziach powinno być inaczej.
Anaiya syknęła z rozdrażnieniem.
— Etykieta jest czasami niezbędna, jednakże ludzie często jej nadużywają. Proszę, nazywaj mnie Anaiyą, a ja będę cię nazywała Amalisą, o ile mi pozwolisz.
Kątem oka Moiraine dostrzegła Egwene, w głębi bocznego korytarza, znikającą pośpiesznie za rogiem. Tuż za nią, jakby przylepiona do jej pięt, wlokła się zgarbiona postać, ubrana w skórzany kaftan, ze spuszczoną głową i rękoma pełnymi jakichś tobołków. Moiraine pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech, który natychmiast ukryła.
„Jeśli ta dziewczyna wykaże tyle samo inicjatywy w Tar Valon — pomyślała z satysfakcją — wówczas któregoś dnia zasiądzie na Tronie Amyrlin. O ile nauczy się kontrolować tę zdolność. O ile zostanie jeszcze jakiś Tron Amyrlin, na którym będzie mogła zasiąść.”
Moiraine skupiła znów swą uwagę na pozostałych. Liandrin właśnie kończyła swą kwestię.
— ...i z przyjemnością skorzystam z okazji, by poznać wasz kraj.
Na jej twarzy widniał teraz uśmiech, szczery i nieomal dziewczęcy, a głos brzmiał przyjaźnie.
Moiraine zachowała niewzruszoną twarz, gdy Amalisa przedłużała zaproszenie, by dołączyły do niej i dworek w jej prywatnym ogrodzie. Liandrin potraktowała niezwykle ciepło tę propozycję. Miała niewiele przyjaciółek, ani jednej poza Czerwonymi Ajah.
„Z pewnością żadnej spoza Aes Sedai. Prędzej zaprzyjaźniłaby się z jakimś mężczyzną albo trollokiem.”
Moiraine nie była pewna, czy Liandrin dostrzega istotną różnicę między mężczyznami a trollokami. Nie była pewna, czy taką różnicę zna w ogóle jakaś Czerwona Ajah.
Anaiya wyjaśniła, że w tym momencie muszą dotrzymać towarzystwa Zasiadającej na Tronie Amyrlin.
— Naturalnie — odparła Amalisa. — Niechaj Światłość ją opromienia, a Stwórca ma w swej opiece. Później zatem się spotkamy.
Stała wyprostowana, skłoniła jedynie głowę, kiedy odchodziły.
Po drodze Moiraine popatrywała na Liandrin, starając się jednak ani przez moment nie okazywać otwartej ciekawości. Aes Sedai o włosach barwy miodu patrzyła prosto przed siebie, różane wargi wydęło zamyślenie. Wydawało się, że zapomniała o Moiraine i Anaiyi.
„Co ona zamierza?”
Anaiya najwyraźniej niczego nie zauważyła, ona jednak zawsze akceptowała ludzi, zarówno w tym, czym byli, jak i w tym, kim chcieli być. Moiraine wiecznie zdumiewało, że Anaiya tak dobrze sobie radzi w Białej Wieży, lecz te, które w swym postępowaniu kierowały się przebiegłością, najwyraźniej poczytywały jej otwartość, uczciwość i gotowość do akceptacji całego otoczenia za podstępny fortel. Były zupełnie zbite z pantałyku, gdy się okazywało, że Anaiya naprawdę mówi to, co myśli i myśli to, co mówi. Ponadto potrafiła zawsze dotrzeć do sedna każdej sprawy. I akceptowała to, co widziała. Pogodnym tonem kontynuowała przekazywanie wieści.
— Nowiny z Andoru są dobre i złe. Zamieszki uliczne w Caemlyn wygasły wraz z nadejściem wiosny, ale dużo się mówi, o wiele za dużo, obwiniając Królową, a także Tar Valon, o zbyt długą zimę. Morgase utrzymuje się na tronie z większym trudem niż w ubiegłym roku, ale nadal go utrzymuje i najpewniej nie straci, dopóki Gareth Bryne będzie Kapitanem-Generałem Gwardii Królewskiej. A lady Elayne, Dziedziczka Tronu i jej brat, lord Gawyn, przybyli bezpiecznie do Tar Valon, by rozpocząć nauki. W Białej Wieży obawiano się już, że ten obyczaj zostanie zerwany.
— To niemożliwe, dopóki w ciele Morgase kryje się choć jedno tchnienie — powiedziała Moiraine.
Liandrin drgnęła nieznacznie, jakby właśnie się obudziła.
— Módl się, by nadal miała to tchnienie. Świtę towarzyszącą Dziedziczce Tronu ścigali do samej rzeki Erinin Synowie Światłości. Do samych mostów Tar Valon. Ich rzesze nadal obozują pod murami Caemlyn, czyhając na każdą możliwość siania niezgody, a w samym Caemlyn wielu jest takich, którzy bacznie nadstawiają uszu.
— Być może najwyższy to czas, by Morgase nareszcie nauczyła się trochę uważać — westchnęła Anaiya. — Świat z każdym dniem staje się coraz bardziej niebezpieczny, nawet dla królowej. A może szczególnie dla królowej. Zawsze była uparta. Pamiętam, jak przybyła do Tar Valon jako młoda dziewczyna. Nie posiadała zdolności, by móc zostać prawdziwą siostrą i to napełniało ją wielką goryczą. Czasami wydaje mi się, że wywiera nacisk na córkę właśnie z tego powodu, niepomna, czego chce dziewczyna.
Moiraine parsknęła lekceważąco.
— Elayne urodziła się z iskrą, tu nie było co wybierać. Morgase nie mogła ryzykować, by dziewczyna umarła z braku wyszkolenia, nawet gdyby wszyscy Synowie Światłości z całej Amadicii mieli rozbić obozowiska pod Caemlyn. Rozkazałaby Garethowi Bryne’owi i Gwardii Królewskiej przemocą wyciąć drogę do Tar Valon, a Gareth Bryne zrobiłby to nawet w pojedynkę, gdyby musiał.
„Ale i tak musi zachować bliższe dane o potencjale dziewczyny w tajemnicy. Czy lud Andoru świadomie zaakceptowałby Elayne na Lwim Tronie, w następstwie Morgase, gdyby się o tym dowiedział? Nie królową, szkoloną zgodnie z obyczajem w Tar Valon, lecz prawdziwą Aes Sedai?”
Wszelkie zapiski historyczne wspominały o zaledwie garstce królowych, które miały prawo do tytułu Aes Sedai, i tych kilka, które dopuściły, by o tym wiedziano, żałowały potem przez całe życie. Poczuła lekki smutek. Zanosiło się na zbyt wiele wydarzeń, by obdarzać wsparciem, lub nawet tylko zainteresowaniem, jeden kraj i jeden tron.
— Co jeszcze, Anaiyo?
— Musisz wiedzieć, że w Illian ogłoszono Wielkie Polowanie na Róg, po raz pierwszy od czterystu lat. Mieszkańcy Illian twierdzą, że zbliża się Ostateczny Bój — Anaiya zadrżała przelotnie, ale mówiła dalej, nie przerywając — i że należy znaleźć Róg Valere przed ostateczną bitwą z Cieniem. Już ciągną tam ludzie ze wszystkich krain, każdy chce stać się częścią legendy, każdy pragnie znaleźć Róg. Murandy i Altara stąpają, rzecz jasna, na palcach, uważając, że to wszystko stanowi parawan jakichś działań przeciwko nim. Pewnie właśnie dzięki temu mieszkańcy Murandy złapali swojego fałszywego Smoka tak szybko. W każdym razie bardowie będą mogli dodać wiele nowych opowieści do swoich cykli. Oby Światłość sprawiła, żeby to były tylko opowieści.
— Być może nie takie opowieści, jakich się spodziewają — stwierdziła Moiraine.
Jej twarz pozostała spokojna, nawet gdy Liandrin obrzuciła ją przenikliwym spojrzeniem.
— Tak przypuszczam — powiedziała pogodnie Anaiya. — Opowieści, jakich się spodziewają najmniej, będą dokładnie pasowały do cykli. A poza tym mam do zaoferowania tylko same plotki. Lud Morza jest czymś poruszony, ich statki śmigają od portu do portu, ledwie się zatrzymując. Siostry z wysp mówią, że Coramoor, ich Wybrany, nadchodzi, ale nic więcej nie chcą dodać. Wiesz, jak pilnie Atha’an Miere strzegą tajemnic Coramoora przed obcymi i pod tym względem nasze siostry swoim myśleniem przypominają bardziej Lud Morza niż Aes Sedai. Aielowie też wyraźnie się burzą, również nikt nie wie, dlaczego. Nikt nigdy nie wie, o co chodzi Aielom. Na szczęście brak oznak, by znowu chcieli przekroczyć Grzbiet Świata, Światłości dzięki. — Westchnęła i pokręciła głową. — Czego ja bym nie dała, by mieć choć jedną siostrę wywodzącą się z Aielów. Tylko jedną. Za mało o nich wiemy.
Moiraine roześmiała się.
— Czasami mam wrażenie, że ty należysz do Brązowych Ajah, Anaiyo.
— Równina Almoth — powiedziała Liandrin, sama wyraźnie zdziwiona, że coś jej się wymknęło z ust.
— To już prawdziwa plotka, siostro — odparła Anaiya. — Garść pogłosek posłyszanych tuż przed naszym wyjazdem z Tar Valon. Rzekomo na Równinie Almoth, a być może i na Głowie Tomana toczą się walki. Jak powiadam, rzekomo. Te pogłoski nie są pewne. To plotki o plotkach. Wyjechałyśmy, zanim dowiedziano się czegoś więcej.
— To by pewnie dotyczyło Tarabonu i Arad Doman — powiedziała Moiraine i potrząsnęła głową. — Kłócili się o Równinę Almoth od blisko trzystu lat, ale nigdy nie doszło do otwartej walki.
Spojrzała na Liandrin, od Aes Sedai oczekiwało się, że będą wyzbywały się więzów lojalności wobec swych dawnych krajów i władców, mało która jednak wypełniała do końca ten nakaz. Trudno było nie interesować się losami własnej ojczyzny.
— Czemu teraz mieliby...?
— Dość tej próżnej gadaniny — wtrąciła gniewnie kobieta o włosach barwy miodu. — Zasiadająca na Tronie Amyrlin czeka na ciebie, Moiraine.
Trzema szybkimi krokami wyprzedziła pozostałe i zamaszystym ruchem otworzyła wysokie, dwuczęściowe drzwi.
— Z tobą Amyrlin nie będzie strzępiła języka.
Mimo woli dotykając mieszka u pasa, Moiraine minęła Liandrin, skinieniem głowy dziękując jej za przytrzymanie drzwi. Nawet się nie uśmiechnęła na widok błysku gniewu na twarzy Liandrin.
„Co knuje ta paskudna dziewczyna?”
Posadzki w przedsionku pokrywało kilka warstw jaskrawych dywanów, sam pokój urządzono ze smakiem, wstawiając doń kilka krzeseł, wyściełanych ław i niewielkich stolików, z surowego lub tylko wypolerowanego drewna. Przy wysokich otworach strzelniczych wisiały brokatowe kotary, dzięki czemu bardziej przypominały okna. Na kominkach nie płonął ogień, dzień był ciepły i chłód Shienaru miał nadejść nie wcześniej jak po zmroku.
Zastała tam zaledwie kilka Aes Sedai ze świty Amyrlin. Verin Mathwin i Serafelle, z Brązowych Ajah, nawet nie podniosły głów, gdy Moiraine weszła do środka. Serafelle czytała zachłannie jakąś starą księgę, oprawioną w zniszczoną i spłowiałą skórę, ostrożnie przewracając porwane stronice, natomiast pulchna Verin siedziała na skrzyżowanych nogach pod oknem strzelniczym, trzymała mały kwiatek pod światło i precyzyjną dłonią wprowadzała notatki oraz szkice do książki wspartej na kolanie. Obok niej na podłodze stał otwarty kałamarz, na podołku miała cały stos kwiatów. Brązowe siostry rzadko interesowały się czymś więcej niż poszukiwaniem wiedzy. Moiraine zastanawiała się czasami, czy one w ogóle wiedzą, co się dzieje na świecie, lub choćby nawet tuż przed ich nosem.
Pozostałe trzy kobiety, znajdujące się w komnacie, odwróciły się, lecz żadna nie raczyła podejść do Moiraine i tylko na nią patrzyły. Jednej z nich, szczupłej kobiety z Żółtych Ajah, nie znała, zbyt mało czasu spędzała w Tar Valon, by znać wszystkie Aes Sedai, mimo że ich liczba nie była już taka duża jak w przeszłości. Znała natomiast dwie pozostałe. Carlinya miała skórę tak bladą i obyczaje tak zimne, jak białe frędzle jej szala, w każdym calu stanowiąc dokładne przeciwieństwo ciemnej, zapalczywej Alarmy Mosvani, z Zielonych Ajah, obydwie jednak stały i wpatrywały się w nią, nic nie mówiąc, nie zdradzając niczego wyrazem twarzy. Alanna energicznym ruchem zarzuciła szal wokół swej szyi, Carlinya ani drgnęła. Szczupła, Żółta siostra odwróciła się z wyraźnym żalem.
— Niechaj Światłość was opromieni, Siostry — powitała je Moiraine.
Żadna nie odpowiedziała. Nie była pewna, czy Serafelle albo Verin w ogóle ją usłyszały.
„Gdzie są pozostałe?”
Nie musiały tu przychodzić wszystkie — większość odpoczywała w swoich pokojach, nabierając sił po podróży — ale Moiraine stała już na skraju wytrzymałości, od tych wszystkich pytań, które kłębiły się w jej głowie, a których nie mogła zadać. Żadne z nich jednak nie ujawniło się na jej twarzy.
Otworzyły się wewnętrzne drzwi i pojawiła się Leane, bez swej złotej laski. Opiekunka Kronik dorównywała wzrostem większości mężczyzn, zwiewna i pełna gracji, wciąż piękna, obdarzona miedzianą skórą i krótkimi, ciemnymi włosami. Na ramionach, zamiast szala, miała zarzuconą niebieską stułę, ponieważ w Komnacie Wieży zasiadała jako Opiekunka, a nie przedstawicielka swoich Ajah.
— Jesteś już — powiedziała dźwięcznie do Moiraine i gestem dłoni wskazała drzwi za sobą. — Chodź, Siostro. Zasiadająca na Tronie Amyrlin czeka.
Mówiła szybkimi, urywanymi sylabami, jak zawsze, niezależnie od tego, czy była zła, radosna czy podniecona. Moiraine weszła w ślad za Leane do środka, zastanawiając się, co teraz czuje Opiekunka. Leane zamknęła za nimi drzwi, które szczęknęły głucho, niczym wrota celi.
Amyrlin siedziała przy szerokim stole stojącym pośrodku wielkiego dywanu, na blacie stała spłaszczona, złota bryła wielkości kufra podróżnego, gęsto inkrustowana srebrem. Stół był masywny, o krótkich nogach, jednak wydawał się uginać pod ciężarem, z podniesieniem którego miałoby trudności dwóch silnych mężczyzn.
Na widok złotej bryły Moiraine musiała się mocno wysilić, żeby zachować niewzruszoną twarz. Ostatnim razem, gdy ją widziała, była zamknięta bezpiecznie w skarbcu Agelmara. Miała zamiar sama o niej powiedzieć Amyrlin, gdy się dowiedziała o jej przybyciu. To, że już była w jej posiadaniu, stanowiło błahostkę, wprawiającą jednak w zakłopotanie. Mogło się okazać, że wydarzenia wymykają się z jej rąk.
Wykonała zamaszysty, głęboki ukłon i zgodnie z obowiązującym ceremoniałem powiedziała:
— Stawiam się zgodnie z twym wezwaniem, Matko.
Amyrlin wyciągnęła dłoń i Moiraine ucałowała pierścień Wielkiego Węża, nie różniący się niczym od pierścieni innych Aes Sedai. Wyprostowała się i zaczęła mówić nieco bardziej towarzyskim tonem, dbając jednak o to, by nie okazać zbytniej poufałości. Pamiętała, że za jej plecami, obok drzwi stoi Opiekunka.
— Mam nadzieję, że miałaś przyjemną podróż, Matko. Zasiadająca urodziła się we Łzie, w rodzinie prostego rybaka, nie zaś gdzieś na dworze i nazywała się Suan Sanche, jakkolwiek mało kto ją tak nazywał albo tak o niej myślał, i to od dziesięciu lat, kiedy została wyniesiona z Komnaty Wieży na tron. Była Zasiadającą na Tronie Amyrlin i dość na tym. Szeroką stułę, otulającą jej ramiona, pokrywały pasy w barwach siedmiu Ajah; Zasiadająca należała do wszystkich Ajah i jednocześnie do żadnych z osobna. Zaledwie średniego wzrostu, raczej przystojna niż piękna, miała w twarzy siłę, która tam była jeszcze przed jej wyniesieniem na tron, siłę dziewczyny, wywodzącej się z ulic Maule, dzielnicy portowej Łzy, a pod wpływem jej czystego, błękitnego spojrzenia królowie i królowe, a nawet Kapitan Komandor Synów Światłości, spuszczali oczy. W obecnej chwili w jej oczach widać było napięcie, usta zacisnęły się w nieznanym dotychczas grymasie.
— Wezwałyśmy wiatry, by przyśpieszyć nasze statki na Erinin, Córko, a nawet zawracałyśmy prądy, by nas wspomagały. — Zasiadająca mówiła głębokim i smutnym głosem. — Widziałam powodzie, które spowodowałyśmy we wsiach położonych nad brzegami rzeki i Światłość tylko wie, cośmy zrobiły z pogodą. Nie zdobyłyśmy sobie ludzkich serc uczynionymi przez nas zniszczeniami i marnotrawieniem plonów. Wszystko, by dotrzeć tu najszybciej jak się da.
Jej wzrok powędrował w stronę złotej bryły, uniosła rękę, jakby miała ją dotknąć, ale zamiast tego rzekła:
-W Tar Valon jest Elaida, Córko. Przybyła pospołu z Elayne i Gawynem.
Moiraine czuła za plecami Leane, jak zawsze milczącą w obecności ich przywódczyni. Na pewno jednak obserwowała i słuchała uważnie.
— Dziwi mnie to, Matko — powiedziała ostrożnie. — Nie jest to pora, by Morgase pozostawała bez doradzającej jej Aes Sedai.
Morgase należała do tych niewielu władczyń, które otwarcie przyznawały, że korzystają z rad Aes Sedai, nieomal wszyscy mieli taką doradczynię, ale niewielu to zdradzało.
— Elaida nalegała, Córko, i wątpię czy Morgase, choć to przecież królowa, umie przekonać Elaidę, gdy ta zechce postawić na swoim. Być może zresztą tym razem wcale nie chciała. Elayne dysponuje potencjałem, jakiego nigdy nie widziałam. Już wykazuje postępy. Czerwone siostry nadymają się jak te ryby zwane purchawkami. Moim zdaniem dziewczyna nie popiera ich sposobu myślenia, ale jest jeszcze młoda, więc kto wie. Nawet jeśli nie uda im się jej ukorzyć, to nie będzie miało większego znaczenia. Elayne być może zostanie najpotężniejszą Aes Sedai od tysiąca lat, a to właśnie Czerwone Ajah ją odnalazły. Dzięki tej dziewczynie cieszą się teraz sporym poważaniem w Komnacie.
— Sprowadziłam z sobą do Fal Dara dwie młode kobiety, Matko — powiedziała Moiraine. — Obydwie pochodzą z Dwu Rzek, gdzie wciąż silna jest krew Manetheren, jakkolwiek one nawet nie pamiętają, że kiedyś istniała kraina zwana Manetheren. Stara krew śpiewa w Dwu Rzekach, Matko, i to głośno. Egwene, wieśniaczka, jest co najmniej równie silna jak Elayne. Poznałam Dziedziczkę Tronu, więc wiem. Jeśli zaś idzie o tę drugą, Nynaeve, to była ona Wiedzącą w ich wsi, jednakże nie jest to zwykła dziewczyna. To chyba coś znaczy, iż mimo młodego wieku tamtejsze kobiety wybrały ją na Wiedzącą. Gdy już nauczy się panować świadomie nad tym, co teraz robi bezwiednie, stanie się równie silna jak pozostałe w Tar Valon. Dzięki szkoleniu zabłyśnie niczym ognisko obok świec, jakim są Elayne i Egwene. I nie ma możliwości, by te dwie wybrały Czerwone Ajah. Mężczyźni je bawią i jednocześnie drażnią, ale one czują do nich sympatię. Z łatwością zneutralizują wszelkie wpływy, jakie Czerwone Ajah zdobyły w Białej Wieży dzięki znalezieniu Elayne.
Amyrlin skinęła głową, jakby to wszystko nie wywarło na niej wrażenia. Ze zdziwienia Moiraine uniosła brwi, zanim zdążyła się opanować i wygładzić rysy. Było to przedmiotem wiecznych zmartwień w Komnacie Wieży, że z każdym rokiem znajdowano coraz mniej dziewcząt nadających się do wyszkolenia w korzystaniu z Jedynej Mocy, a jeszcze mniej znajdowano takich, które miały do tego wrodzoną zdolność. Gorsze jeszcze niż strach przed tymi, którzy winili Aes Sedai za Pęknięcie Świata, gorsze niż nienawiść Synów Światłości, gorsze nawet niż działania Sprzymierzeńców Ciemności, było to przerzedzanie się szeregów i coraz rzadsze umiejętności. Korytarze Białej Wieży, na których niegdyś panował tłok, wyludniały się i to co kiedyś z łatwością osiągano za pomocą Jedynej Mocy, w czasach obecnych uzyskiwało się jedynie za sprawą najwyższych wysiłków, o ile w ogóle.
— Elaida miała jeszcze jeden powód, by przybyć do Tar Valon, Córko. Dla pewności posłała sześć gołębi z tą samą wiadomością. Otrzymałam ją, a mogę się tylko domyślać, do kogo jeszcze w Tar Valon Elaida tę wiadomość wysłała, a potem przybyła we własnej osobie. Powiedziała w Komnacie Wieży, że igrasz z pewnym młodym człowiekiem, który jest ta’veren i na dodatek niebezpiecznym. Był w Caemlyn, zeznała, ale gdy wreszcie dotarła do gospody, w której się zatrzymał, odkryła, żeś go porwała.
— Ludzie z tej gospody służyli nam dobrze i wiernie, Matko. Jeśli skrzywdziła któregoś z nich...
Moiraine nie potrafiła ukryć ostrego tonu i usłyszała, jak Leane porusza się niespokojnie. Nikt nie przemawiał do Amyrlin takim tonem, nawet żaden król z wysokości swego tronu.
— Winnaś wiedzieć, Córko — powiedziała oschle Amyrlin — że Elaida nie krzywdzi nikogo z wyjątkiem tych, których uzna za niebezpiecznych albo tych biednych głupców, którzy próbują przenosić Jedyną Moc. Albo takich, którzy zagrażają Tar Valon. Pozostali, nie należący do Aes Sedai, w jej przypadku mogą być równie dobrze polami na planszy do gry w kamyki. Na szczęście pewien karczmarz, niejaki pan Gill, o ile dobrze pamiętam, najwyraźniej darzy Aes Sedai atencją, tak więc odpowiedział zadowalająco na jej pytania. Prawdę mówiąc, Elaida dobrze się o nim wyrażała. Więcej jednak mówiła o tym młodzieńcu, którego stamtąd zabrałaś. Bardziej niebezpieczny niż jakikolwiek mężczyzna od czasu Artura Hawkinga, powiedziała. Ona bywa zdolna do formułowania Przepowiedni, jak wiesz, i jej słowa wywarły odpowiednie wrażenie na Komnacie.
Przez wzgląd na Leane Moiraine przemówiła najpotulniejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć. Nie był bardzo zgodny, ale starała się jak mogła.
— Towarzyszy mi tutaj trzech młodych mężczyzn, Matko, lecz żaden z nich nie jest królem i mocno wątpię, by marzył kiedykolwiek o świecie zjednoczonym pod jedną władzą. Nikt nie podzielał marzeń Artura Hawkinga od czasów Wojny Stu Lat.
— Tak, Córko. Młodzi wieśniacy, wiem to od lorda Agelmara. Jednakże jeden z nich to ta’veren. — Oczy Amyrlin powędrowały znowu do płaskiej skrzynki. — W Komnacie postanowiono, iż winnaś się udać w odosobnienie, celem odbycia kontemplacji. Zaproponowała to jedna z Delegatek w imieniu Zielonych Ajah, przy czym dwie inne kiwały z aprobatą, gdy tamta przemawiała.
Leane wydała z siebie odgłos obrzydzenia a może niepokoju. Zawsze trzymała się na uboczu, kiedy mówiła Zasiadająca na Tronie Amyrlin, ale tym razem Moiraine znała przyczynę jej reakcji. Od tysiąca lat Zielone Ajah żyły w sojuszu z Błękitnymi, od czasów Artura Hawkinga przemawiały jednym głosem.
— Nie mam ochoty plewić grządek w jakiejś dalekiej wiosce, Matko.
„I nie będę tego robić, niezależnie od postanowień Komnaty Wieży.”
— Padła też propozycja, również z ust Zielonych, że na czas odosobnienia winnaś być oddana pod opiekę Czerwonych Ajah. Czerwone Delegatki udawały zdziwienie, lecz przypominały rybołowy, które wiedzą, że nic nie strzeże ich ofiary. — Amyrlin prychnęła z pogardą. — Czerwone wyznały, iż są niechętne braniu pod opiekę kogoś, nie należącego do ich Ajah, stwierdziły jednak, że postąpią zgodnie z wolą Komnaty.
Moiraine wbrew sobie zadrżała.
— To byłoby... bardzo przykre, Matko.
Gorzej niż przykre, o wiele gorzej, Czerwone z nikim nie obchodziły się łagodnie. Tę myśl stanowczo odsunęła na później.
— Matko, nie rozumiem, skąd ten sojusz Zielonych i Czerwonych. Ich przekonania, stanowisko względem mężczyzn, poglądy na nasze cele jako Aes Sedai, są całkiem rozbieżne. Czerwone i Zielone nie potrafią nawet z sobą rozmawiać, by zaraz nie wybuchnąć krzykiem.
— Wszystko się zmienia, Córko. Jestem piątą z rzędu Błękitną Ajah wyniesioną na Tron Amyrlin. Być może one uważają, że zbyt wiele nas było albo że sposób myślenia Błękitnych nie pasuje już do świata pełnego fałszywych Smoków. Po tysiącu lat wiele rzeczy się zmieniło.
Zasiadająca na Tronie skrzywiła się i zaczęła mówić jakby do siebie.
— Stare mury słabną, padają stare bariery. — Otrząsnęła się i jej głos nabrał siły. — Sformułowano jeszcze jedną propozycję, taką, która do dziś cuchnie niczym śnięta ryba leżąca tydzień w sieciach. Jako że Leane należy do Błękitnych Ajah i ja również się z nich wywodzę, stwierdzono, że skoro mają mi towarzyszyć dwie Błękitne Siostry, to w sumie przedstawicielek Błękitnych Ajah będzie aż cztery. Tę propozycję rzucono mi w Komnacie prosto w twarz, w sposób jakby rozmawiały o naprawie kanałów ściekowych. Przeciwko mnie wystąpiły dwie Białe Siostry i dwie Zielone. Żółte coś między sobą szemrały, a potem nie chciały się wypowiedzieć ani na tak, ani na nie. Jeszcze jedno nie, a twoich sióstr, Anaiyi i Maigan, nie byłoby tutaj. Mówiono nawet otwarcie, że wcale nie powinnam opuszczać Białej Wieży.
Moiraine poczuła jeszcze większy wstrząs niż na wieść, że Czerwone Ajah chcą ją pochwycić w swe ręce. Opiekunka Kronik, niezależnie od Ajah, z których się wywodziła, przemawiała jedynie w imieniu Zasiadającej na Tronie Amyrlin, a Amyrlin przemawiała w imieniu wszystkich Aes Sedai i wszystkich Ajah. Tak to zawsze było i nikt nigdy nie proponował, by było inaczej, nawet w najczarniejszych chwilach Wojen z Trollokami, nawet wówczas, gdy armie Artura Hawkinga wzięły do niewoli wszystkie Aes Sedai, które ocalały w Tar Valon. A nade wszystko Zasiadająca na Tronie Amyrlin była po prostu Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Każda Aes Sedai była obowiązana okazywać jej posłuszeństwo. Nikt nie mógł kwestionować tego, co robiła ani dokąd chciała się udać. Ta propozycja stanowiła występek przeciwko obyczajom i prawom liczącym sobie trzy tysiące lat.
— Kto by się poważył, Matko?
Odpowiedział jej gorzki śmiech.
— Prawie każdy, Córko. Zamieszki w Caemlyn. Zwołanie Wielkiego Polowania, bez powiadomienia aż do czasu proklamacji. Fałszywe Smoki wyrastające niczym czerwonodzwonki po deszczu. Giną całe narody a jeszcze większe rzesze szlachetnie urodzonych biorą udział w Grze Rodów niż w czasach, gdy Artur Hawking położył kres ich knowaniom. A co najgorsze, każda z nas wie, że Czarny znowu się obudził. Pokaż mi siostrę, która nie sądzi, iż Biała Wieża utraciła kontrolę nad zdarzeniami, jeśli nie jest Brązową Ajah, to jest to martwa siostra. Czas wydaje się dla nas kurczyć, Córko. Czasami wydaje mi się, że nieomal to czuj ę.
— Jak sama powiedziałaś, Matko, wszystko się zmienia. Jednakże za Lśniącymi Murami czają się jeszcze większe zagrożenia niż w ich wnętrzu.
Zasiadająca na Tronie przez dłuższą chwilę wpatrywała się w oczy Moiraine, potem wolno skinęła głową.
— Zostaw nas same, Leane. Porozmawiam z mą Córką Moiraine w cztery oczy.
Wahanie trwało zaledwie chwilę, po czym Leane powiedziała:
— Jak sobie życzysz, Matko.
Moiraine czuła jej zdziwienie. Zasiadająca na Tronie odbywała niewiele audiencji bez obecności Strażniczki, z pewnością nie z udziałem siostry, która zasłużyła na karę.
Drzwi otworzyły się i zamknęły. W przedsionku nie zdradziła ani słowa, które padło w środku, jednakże wieść, że Moiraine została sama z Amyrlin rozniosła się wśród Aes Sedai w Fal Dara niczym dziki ogień po suchym lesie i dała początek spekulacjom.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Amyrlin wstała, a Moiraine poczuła przelotne swędzenie skóry — druga kobieta przenosiła Jedyną Moc. Przez chwilę wydawało się, że Amyrlin otacza nimb jaskrawego światła.
— Nie wiem, czy któraś z nich zna tę twoją starą sztuczkę — powiedziała, lekko dotykając błękitnego kamyka zdobiącego czoło Moiraine — ale większość z nas ciągle jeszcze używa różnych sztuczek zapamiętanych z dzieciństwa. W każdym razie nikt już nie usłyszy, o czym teraz rozmawiamy.
Nagle objęła Moiraine ramionami, ciepłym uściskiem wieloletniej przyjaźni. Moiraine odwzajemniła uścisk równie ciepło.
— Jesteś jedyną, Moiraine, przy której pamiętam, kim byłam. Nawet Leane zawsze się zachowuje tak, jakbym się stała wcieleniem stuły i laski, również wtedy, gdy zostajemy same, jakbyśmy nigdy nie chichotały z czegoś jako nowicjuszki. Czasami żałuję, że już nie jesteśmy nowicjuszkami, ty i ja. Nadal tak niewinne, by móc uważać, że wszystko jest urzeczywistnieniem opowieści barda, nadal dostatecznie niewinne, by móc myśleć, że znajdziemy sobie mężczyzn, którzy mieli być książętami, przystojnymi, silnymi i delikatnymi, pamiętasz? Którzy wytrzymają życie z kobietą obdarzoną mocami Aes Sedai. Nadal tak niewinne, by móc marzyć o szczęśliwym zakończeniu opowieści barda, o życiu, jakie wiodą inne kobiety, tylko opromienionym większymi darami niż u nich.
— Jesteśmy Aes Sedai, Siuan. Mamy obowiązki. Nawet jeśli ty i ja nie urodziłyśmy się ze zdolnością do przenoszenia Mocy, to czy oddałabyś to za dom i męża, nawet gdyby to miał być książę? Nie wierzę. To marzenie wieśniaczki. Nawet Zielone nie mają takich pomysłów.
Zasiadająca na Tronie odsunęła się od niej.
— Nie, nie wyrzekłabym się tego. Prawie nigdy. Bywają jednak chwile, kiedy zazdroszczę wieśniaczkom. W tej chwili nieomal im zazdroszczę. Moiraine, jeśli ktokolwiek, choćby nawet Leane, odkryje, co planujemy, zostaniemy ujarzmione. I nie powiem, by czyniąc to, postępowały źle.