Nynaeve ostrożnie rozejrzała się po wielkiej komnacie położonej głęboko pod Białą Wieżą, po czym ukradkiem zmierzyła wzrokiem stojącą u jej boku Sheriam. Mistrzyni Nowicjuszek wyglądała tak, jakby czegoś wyczekiwała, w jej postawie odznaczała się nawet pewna niecierpliwość. Podczas kilkudniowego pobytu w Tar Valon na twarzach Aes Sedai widziała jedynie spokój, uśmiechniętą akceptację wydarzeń następujących zgodnie z właściwą im naturą.
Sklepione pomieszczenie wykute zostało w podłożu skalnym wyspy, światła lamp umieszczonych na wysokich stojakach odbijały się od bladych i gładkich kamiennych ścian. Na samym środku, pod sklepieniem znajdowała się konstrukcja wykonana z trzech okrągłych, srebrnych łuków, każdy wystarczająco wysoki, by można było pod nim przejść, wspartych na stykających się ze sobą grubych, srebrnych pierścieniach. Łuki i pierścienie stanowiły jedną całość. Nie mogła dostrzec, co się za nimi znajduje, tylko migotanie światła, powodujące trzepotanie żołądka, kiedy wpatrywała się zbyt długo. W miejscach gdzie łuki stykały się z pierścieniami, wprost na kamiennej podłodze posadzki, siedziały na skrzyżowanych nogach Aes Sedai, wpatrując się w srebrzystą konstrukcję. Jeszcze inne stały w pobliżu, za prostym stołem, na którym ustawiono trzy duże srebrne kielichy. Nynaeve wiedziała — przynajmniej tak jej powiedziano — że każdy wypełniony jest czystą wodą. Wszystkie pięć Aes Sedai miało na sobie swoje szale — Sheriam z błękitnymi frędzlami, śniada kobieta za stołem z czerwonymi i kolejno zieleń, biel i szarość, przysługujące trójce siedzącej przy łukach. Nynaeve wciąż ubrana była w suknię, którą otrzymała w Fal Dara — w kolorze zielonym, zdobną małymi, białymi kwiatkami.
— Najpierw zostawiacie mnie samą, bez żadnego zajęcia, wyjąwszy oglądanie własnych dłoni od rana do nocy — wymruczała Nynaeve — a teraz cały ten pośpiech.
— Godzina bije, nie czekając na żadną kobietę — odrzekła Sheriam. — Koło splata wzór jak chce i kiedy chce, Cierpliwość jest więc cnotą, której należy się uczyć, zawsze jednak musimy być przygotowane na nagłą zmianę.
Nynaeve ze wszystkich sił starała się, aby wypełniające ją rozdrażnienie nie uwidoczniło się w spojrzeniu. Najbardziej irytującą rzeczą, jaką odkryła u płomiennowłosej Aes Sedai, był ten ton głosu, jakby tamta, niezależnie czy było tak czy nie, bez przerwy cytowała cudze wypowiedzi.
— Co to jest?
— Ter’angreal.
— Cóż, to mi nic nie mówi. Do czego to służy?
— Ter’angreale służą do wielu rzeczy, dziecko. Podobnie jak angreal i sa’angreal stanowią pozostałość Wieku Legend wykorzystującą Jedyną Moc, nie są jednak tak rzadkie jak tamte. O ile niektóre ter’angreale potrzebują dla swego funkcjonowania obecności Aes Sedai, jak ten, który mamy przed sobą, pozostałe mogą spełniać zadania, dla jakich zostały stworzone w rękach każdej kobiety, która potrafi przenosić. Są nawet takie, o których przypuszcza się, iż zadziałają niezależnie od tego, kto będzie ich właścicielem. W odróżnieniu od angreala i sa’angreala przeznaczone są do realizacji określonych celów. W Wieży posiadamy jeszcze inny, który czyni wiążącą składaną przysięgę. Kiedy zostaniesz podniesiona do stanu pełnej siostry, złożysz swoje śluby, trzymając go w dłoni. Nigdy nie trzeba wypowiadać słów, które nie są prawdziwe. Nie tworzyć żadnej broni mogącej służyć jednemu człowiekowi do zabicia innego. Nigdy nie używać Jedynej Mocy w charakterze broni, wyjąwszy stosowanie jej przeciwko Sprzymierzeńcom Ciemności i Pomiotowi Cienia, ewentualnie w celu obrony własnego życia, życia swego Strażnika lub innej siostry.
Nynaeve potrząsnęła głową. Brzmiało to, jakby przysięga obejmowała zbyt wiele, albo zbyt mało. Głośno wyraziła swe wątpliwości.
— Niegdyś od Aes Sedai nie wymagano składania przysiąg. Wiadomo było, czym są Aes Sedai, co sobą przedstawiają, nie było więc potrzeby żadnego dalszego samookreślenia. Wiele z nas chciałoby, aby również dzisiaj tak było. Lecz Koło obraca się, a czasy zmieniają. To, że składamy takie przysięgi, że wiadomo, iż jesteśmy nimi związane, pozwala ludom nawiązywać z nami stosunki bez obawy, że skierujemy naszą moc, Jedyną Moc, przeciwko nim. Dokonałyśmy takiego wyboru w okresie oddzielającym Wojny z Trollokami od Wojny Stu Lat i zapewne dlatego Biała Wieża wciąż stoi, a my możemy poświęcać wszystkie wysiłki na walkę z Cieniem. — Sheriam wciągnęła głęboki oddech. — Światłości, dziecko, staram się nauczyć cię tego, czego wszystkie inne kobiety, które stały w miejscu, gdzie ty teraz stoisz, uczyły się przez lata. Tego nie da się zrobić. Obecnie winnaś całą uwagę poświęcić ter’angrealowi. Nie znamy przyczyny, dla której zostały stworzone. Ośmielamy się używać wyłącznie niektórych i to w sposób, który może nie mieć nic wspólnego z intencjami twórców. Większość z tego, czego nauczyłyśmy się, pociągnęła za sobą koszty, których nie można było uniknąć. W ciągu lat niejedna Aes Sedai zginęła, talent niejednej wypalony został w tych próbach zdobycia wiedzy.
Nynaeve zadrżała.
— Chcesz, żebym tam weszła?
Światło w przestrzeni łuków migotało obecnie słabiej, wciąż jednak zupełnie nie można było dostrzec, co się za nimi kryje.
— Wiemy, do czego służy ten. Postawi cię twarzą w twarz z twymi największymi strachami. — Sheriam uśmiechnęła się miło. — Nikt nie zapyta cię później, co widziałaś w środku. Strachy, które nawiedzają każdą kobietę, są jej wyłączną własnością.
Nynaeve niejasno pomyślała o niepokoju, jaki wzbudzały w niej pająki, szczególnie w ciemnościach, nie sądziła jednak, aby Sheriam coś takiego miała na myśli.
— Po prostu przejdę przez jeden łuk i wejdę w następny? Trzy przejścia i sprawa załatwiona?
Aes Sedai poprawiła swój szal pełnym irytacji wzruszeniem ramion.
— Jeśli chcesz całą rzecz do tego sprowadzić, to proszę bardzo — powiedziała sucho. — Kiedy tu szłyśmy, powiedziałam ci wszystko, co musisz wiedzieć o ceremonii, przekazałam ci całą wiedzę, na jaką zezwala się przed przystąpieniem do niej. Gdybyś znalazła się na tym miejscu jako nowicjuszka, wiedza ta zapisana byłaby w twoim sercu, ale nie obawiaj się popełnić błędu. Jeśli będzie to konieczne, wszystko ci przypomnę. Jesteś pewna, że chcesz stawić czoło próbie? W każdej chwili możemy ze wszystkiego zrezygnować, a ja po prostu wpiszę twe imię do księgi nowicjuszek.
— Nie!
— Bardzo dobrze, więc. Powiem ci teraz o dwu rzeczach, o których kobiety dowiadują się dopiero w tej komnacie. Oto pierwsza. Kiedy już zaczniesz, nie wolno ci przerwać przed końcem. Jeśli odmówisz kontynuowania próby, wówczas, niezależnie od tego jak wielkie są twe możliwości, zostaniesz bardzo grzecznie wyproszona z Wieży, wyposażona w ilość srebra wystarczającą na rok, nigdy jednak nie będzie ci wolno do niej powrócić.
Nynaeve otworzyła usta, aby powiedzieć, iż odmowa nie wchodzi w grę, lecz Sheriam przerwała jej ostrym gestem.
— Słuchaj i odzywaj się tylko wtedy, gdy wiesz, co powiedzieć. Po drugie. Szukać, walczyć oznacza znać niebezpieczeństwo. Tam będziesz je znała. Niektóre kobiety wchodziły i nigdy nie wychodziły na zewnątrz. Kiedy ter’angreal został zdezaktywowany, nie-było-ich-w-nim. I nigdy więcej już ich nie widziano. Jeśli chcesz przeżyć, musisz być nieugięta. Jeżeli zawahasz się, zawiedziesz, to... — Jej milczenie mówiło jaśniej, niż jakiekolwiek słowa. — To twoja ostatnia szansa, dziecko. Możesz w tej chwili zawrócić, to ostatni moment, a wciągną twe imię do księgi nowicjuszek i tylko znak przy nim świadczyć będzie o twoim niepowodzeniu. Dwukrotnie jeszcze będzie ci pozwolone przyjść tutaj i dopiero trzecia odmowa podjęcia próby spowoduje wydalenie cię z Wieży. To żaden wstyd, zrezygnować. Wiele tak robi. Ja sama za pierwszym razem nie byłam w stanie tego zrobić. Teraz możesz mówić.
Nynaeve spojrzała z ukosa na srebrne łuki. Migotanie światła ustało, zastąpiła je delikatne, biała poświata. Aby nauczyć się tego, co było jej potrzebne, musiała posiadać swobodę zadawania pytań właściwą Przyjętym, musiała mieć możliwość studiowania na własną rękę, bez innego przewodnictwa, jak tylko to, o które poprosi.
„Muszę doprowadzić do tego, że Moiraine zapłaci za to, co nam zrobiła. Muszę”.
— Jestem gotowa.
Sheriam powoli przekroczyła próg komnaty. Nynaeve poszła za nią.
Jak gdyby na dany sygnał, Czerwona siostra powiedziała głośnym, uroczystym tonem:
— Kogo przyprowadziłaś do nas, siostro?
Trzy Aes Sedai zgromadzone wokół ter’angreala nie odrywały odeń uwagi.
— Tę, która przybyła jako kandydatka na Przyjętą, siostro — odparła Sheriam równie uroczyście.
— Czy jest gotowa?
— Gotowa jest zostawić za sobą to, czym była i przechodząc przez własne strachy, stać się godną Przyjęcia.
— Czy zna swe strachy?
— Nigdy nie stawała z nimi twarzą w twarz, lecz pragnie to uczynić.
— Tedy więc pozwólmy jej napotkać to, czego się boi.
Sheriam zatrzymała się w odległości dwu piędzi od łuków, Nynaeve stanęła obok niej.
— Twoje ubranie — szepnęła Sheriam, nie patrząc na nią.
Policzki Nynaeve nabrały kolorów, kiedy przypomniała sobie nagle, co Sheriam mówiła jej po drodze na dół, do komnaty. Pośpiesznie ściągnęła ubranie, buty i pończochy. Przez chwilę niemalże zapomniała o łukach, gdy składała części swej garderoby, kładąc je pieczołowicie z boku. Troskliwie wetknęła pierścień Lana pod sukienkę, nie chciała, by ktoś na niego patrzył. I wtedy nic już nie pozostało do zrobienia, a ter’angreal wciąż tam był, wciąż czekał.
Kamień pod jej nagimi stopami był zimny, toteż cała pokryła się gęsią skórką, ale stała prosto i oddychała powoli. Nie pozwoli żadnej z nich zobaczyć swego strachu.
— Pierwsza próba — powiedziała Sheriam — poświęcona jest temu, co było. Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta.
Nynaeve zawahała się. Potem postąpiła naprzód, przechodząc przez łuk, zanurzając się w poświatę. Ogarnęła ją, jakby samym lśnieniem powietrza, niby zatapiającą powodzią światka. Światło było wszędzie. Światło było wszystkim.
Nynaeve drgnęła, kiedy zrozumiała, że jest naga, potem rozejrzała się zdziwiona. Po obu bokach miała kamienne ściany, dwukrotnie wyższe od niej i gładkie, jakby rzeźbione. Palce stóp podkurczyły się na pylistej, nierównej kamiennej posadzce. Ze względu na całkowity brak chmur niebo wydawało się ołowiane i płaskie, wisiało na nim czerwone, obrzmiałe słońce. W obu kierunkach, do przodu i do tyłu, mur rozstępował się, bramy wyznaczały niskie, kwadratowe kolumny. Ściany ograniczały jej pole widzenia, lecz grunt pod stopami opadał, jakby stała na szczycie niewielkiej pochyłości. Przez bramy mogła dostrzec następne grube ściany i przejścia pomiędzy nimi. Znajdowała się w gigantycznym labiryncie.
„Gdzie ja jestem? Jak się tutaj dostałam?” Jakby wypowiedziana cudzym głosem, napłynęła następna myśl. „Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Potrząsnęła głową.
— Jeśli istnieje tylko jedno wyjście, nie znajdę go, stojąc w miejscu.
Powietrze było nareszcie ciepłe i suche.
— Mam nadzieję, że znajdę jakieś ubranie, zanim natknę się na ludzi — wymruczała.
Niejasno przypomniała sobie dziecięce zabawy w rysowanie labiryntów na papierze — istniała technika odnajdywania drogi na zewnątrz, teraz jednak nie mogła sobie jej przypomnieć. Wszystkie wspomnienia spowijała mgła, jakby wydarzenia przeszłości były udziałem kogoś innego. Przesuwając dłonią po ścianie, poszła naprzód, kłęby kurzu wzbijały się pod jej nagimi stopami.
Przy pierwszym otworze w murze przystanęła i spojrzała w przejście, które wydawało się nieodróżnialne od miejsca, gdzie była przed chwilą. Wzięła głęboki oddech i poszła przed siebie, poprzez kolejne, wyglądające identycznie pasaże. Nagle doszła do miejsca, które różniło się od poprzednio mijanych. Droga rozwidlała się. Skręciła w lewo, potem pojawiło się kolejne rozwidlenie. Znów skręciła w lewo. Ale trzecie rozwidlenie zawiodło ją do ściany ślepo kończącej korytarz.
Zwróciła do ostatniego rozwidlenia i poszła w prawo. Tym razem czterokrotnie skręcała w prawo, nim doszła do ślepego zaułka. Przez chwilę stała, patrząc.
— Jak ja się tutaj dostałam? — powiedziała na głos. — Co to jest za miejsce?
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Jeszcze raz zawróciła. Pewna była, że musi istnieć sposób na poruszanie się po labiryncie. Na następnym rozwidleniu poszła w lewo, potem zaś w prawo. Stanowczo trzymała się obranego sposobu postępowania. W lewo, a później w prawo. Prosto do rozwidlenia. W lewo, potem w prawo.
Sposób wydawał się skuteczny. Tym razem pokonała kilkanaście rozwidleń, nie wpadając w ślepy zaułek. Zbliżała się właśnie do następnego.
Kątem oka pochwyciła jakby drgnienie, jakby ślad czyjegoś ruchu. Kiedy jednak odwróciła się, zobaczyła tylko pylisty pasaż pomiędzy gładkimi kamiennymi ścianami. Właśnie miała skręcić w lewe odgałęzienie korytarza... ale odwróciła się, powodowana przelotnym mgnieniem ruchu. Znowu pusto, tym razem jednak była pewna tego, że coś widziała. Ktoś za nią szedł. Ktoś tam był. Zdenerwowana pobiegła w przeciwnym kierunku.
Wciąż czuła czyjąś obecność. Na samym skraju pola widzenia dostrzegała, jak coś się porusza, raz w tym lub tamtym przejściu, zbyt szybkie mignięcie, by je dostrzec, nim odwróci głowę, by wyraźnie zobaczyć. Pobiegła szybciej. Tylko kilku chłopców było szybszych od niej, gdy jako dziewczynka ścigała się z nimi w Dwu Rzekach.
„Dwie Rzeki? Co to jest?”
Ze znajdującej się przed nią bramy wyszedł człowiek. Jego ciemne szaty wyglądały jak zbutwiałe, niemal na poły spleśniałe; był stary. Znacznie starszy niż stary. Jego czaszkę niczym popękany pergamin pokrywała skóra, zbyt ściśle, jakby pod spodem w ogóle nie było ciała. Rzadkie kępki kruchych włosów porastały pokrytą strupami czaszkę, z której głęboko zapadłe oczy wyglądały jak wloty jaskiń.
Przystanęła ślizgając się, nierówne kamienie, którymi wyłożono korytarz, obtarły stopy.
— Jestem Aginor — powiedział — przyszedłem po ciebie.
Jej serce chciało wyrwać się z piersi. Jeden z Przeklętych.
— Nie! To niemożliwe!
— Jesteś całkiem przystojna, dziewczyno. Dostarczysz mi dużo radości.
Nagle Nynaeve przypomniała sobie, że jest zupełnie naga. Z cichym jękiem i twarzą po części jedynie zaczerwienioną gniewem, rzuciła się w dół pasażu najbliższego skrzyżowania. Ścigał ją skrzypiący śmiech i odgłosy powłóczenia nogami, które zdawały się dorównywać szybkością jej szaleńczemu biegowi, i zdyszane obietnice dotyczące tego, co on z nią zrobi, kiedy ją złapie, obietnice, które powodowały, że skręcał się jej żołądek, nawet jeśli połowy z nich nie słyszała.
Biegła z zaciśniętymi pięściami, desperacko poszukiwała wyjścia, szaleńczo rozglądając się dokoła.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta”.
Nie było nic, tylko wciąż nie kończący się labirynt. Biegła tak szybko, jak tylko mogła, ale paskudne, brudne słowa wciąż ją goniły. Powoli strach zamienił się w gniew.
— Niech sczeźnie! — wyłkała. — Światłości, spal go! Nie ma prawa!
Poczuła wewnątrz, jak coś w niej rozkwita, otwiera się, rozwija ku światłu.
Z wyszczerzonymi zębami, odwróciła się, by stawić czoło Aginorowi, w momencie gdy tamten pojawił się, biegnąc kulawo i chichocząc.
— Nie masz prawa!
Wyrzuciła ku niemu dłonie z rozpostartymi palcami, jakby ciskające czymś. Nie była nawet specjalnie zaskoczona, gdy zobaczyła wypływającą z rąk kulę ognia.
Wybuchła na piersiach Aginora, powalając go na ziemię. Tylko przez chwilę leżał nieruchomo, zaraz jednak chwiejnie powstał. Wydawał się nie zauważać, iż płonie przód jego płaszcza.
— Ośmieliłaś się? Ośmieliłaś się!
Zadrżał, ślina ściekła mu po policzku.
Nagle na niebie pojawiły się chmury, groźną falą szarości i czerni. Uderzyła błyskawica — prosto w serce Nynaeve.
Zdało się jej, dosłownie w mgnieniu pomiędzy dwoma uderzeniami serca, że czas nagle zwolnił, jakby to mgnienie miało trwać przez wieczność. Poczuła w sobie przypływ — saidar, podszepnęła daleka myśl — poczuła falowanie rezonansu w potoku błyskawicy. I zmieniła jej kierunek. Czas skoczył naprzód.
Piorun z łoskotem roztrzaskał kamień nad głową Aginora. Przeklęty jakby zapadł się w sobie, zatoczył chwiejnie w tył.
— Nie jesteś w stanie! To niemożliwe!
Odskoczył chwilę wcześniej, zanim błyskawica trafiła w miejsce, w którym stał i kamień wytrysnął fontanną odłamków.
Nynaeve ponuro, zawzięcie patrzyła na niego. I Aginor uciekł.
Saidar na wskroś przenikał ją. Była w stanie wyczuwać otaczające skały i powietrze, czuć drobne, płynne cząstki Jedynej Mocy, które pnenikały je, które je stworzyły. Mogła też poczuć Aginora, jak robi... jak coś również robi. Czuła to niejasno, w ogromnej odległości, jakby było to coś, czego nigdy w życiu naprawdę nie wiedziała, ale wokół siebie widziała efekty, a znała przecież ich przyczynę.
Posadzka zadudniła i zafalowała pod jej stopami. Z przodu ściany zapadły się, stos kamieni zablokował drogę. Gramoliła się przez nie, nie dbając iż ostra skała rozcina dłonie i stopy, wciąż nie spuszczając wzroku z Aginora. Zerwał się wiatr i wył w przejściach, jego wściekłe uderzenia rozpłaszczały jej policzki, wyciskały łzy z oczu. Zmieniła kierunek przepływu mocy i Aginor potoczył się po korytarzu jak krzak wyrwany z korzeniami. Dotknęła strumienia przepływającego przez posadzkę, skierowała go w inną stronę i kamienne ściany zapadły się wokół Aginora, grzebiąc go w zwałach gruzu. Z oczu wytryskały jej błyskawice, bijąc wokół niego, rozpryskując kamień, wciąż bliżej i bliżej. Mogła czuć jak usiłuje skierować je przeciw niej, ale krok za krokiem zbliżały się oślepiające pioruny, godząc w Przeklętego.
Coś zalśniło po lewej stronie.
Nynaeve czuła, jak Aginor słabnie, jak jego wysiłki ugodzenia jej stają się coraz bardziej nieudolne, coraz bardziej desperackie. Jednak w jakiś sposób rozumiała, że nie poddał się jeszcze. Jeśli pozwoli mu teraz odejść, będzie ścigał ją z równą siłą jak poprzednio, przekonany że mimo wszystko okazała się zbyt słaba, by go pokonać, zbyt słaba, by powstrzymać go od zrobienia z nią tego, co pragnął.
Tam gdzie przedtem był kamień, stał teraz srebrny łuk, wypełniony delikatną srebrzystą promienistością.
„Wyjście...”
Wyczuła, kiedy Przeklęty zaniechał swych ataków, wówczas gdy cały swój wysiłek obrócił na uchronienie się przed jej ciosami. Ale jego moc okazała się niewystarczająca, nie był już w stanie unikać jej uderzeń. Teraz usiłował jedynie chronić się przed tryskającymi nań masami kamienia, którymi zalewały go kolejne eksplozje.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta”.
Kolejna błyskawica nie pojawiła się. Nynaeve odwróciła się od gramolącego się spod stosu kamieni Aginora i spojrzała na łuk. Po chwili spojrzała na powrót w jego stronę, by zobaczyć, jak po kopcach skały odpełza z pola widzenia i znika. Syknęła z zawodu. Większość labiryntu wciąż stała nie tknięta, a w rumowisku skalnym, które stworzyła wraz z Przeklętym przybyło wiele nowych kryjówek. Ponowne odnalezienie go zabierze mnóstwo czasu, była jednak pewna, że nawet jeśli ona tego nie uczyni, on znajdzie ją na pewno. W pełni zregenerowawszy siły, napadnie ją wtedy, gdy się najmniej będzie spodziewać.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Przestraszona spojrzała z powrotem i z ulgą stwierdziła, iż łuk wciąż stoi. Jeśli nie uda się szybko znaleźć Aginora...
„Pozostań nieugięta”.
W jej krzyku rozbrzmiał ból zawodu i gniew. Po stercie rozrzuconych kamieni zaczęła wspinać się w kierunku łuku.
— Ten kto odpowiada za to, że znalazłam się tutaj — mamrotała — pożałuje, że nie znalazł się na miejscu Aginora. Ja im...
Weszła pod sklepienie łuku i zalało ją światło.
— Ja im...
Nynaeve wyszła z łuku i zatrzymała się, rozglądając się dokoła. Wszystko było tak, jak zapamiętała — srebrny ter’angreal, Aes Sedai, komnata — lecz przypomnienie było jak cios, nieobecne wspomnienia zwaliły się przemocą na jej umysł.
Czerwona siostra wysoko wzniosła jeden ze srebrnych pucharów i wylała strumień chłodnej, czystej wody na głowę Nynaeve.
— Zostajesz oczyszczona z grzechów, których mogłaś się dopuścić — zaintonowała Aes Sedai — i z tych, których dopuszczono się przeciw tobie. Zostajesz oczyszczona ze zbrodni, które mogłaś popełnić i z tych, które popełniono przeciw tobie. Przychodzisz do nas obmyta i czysta, na sercu i duszy.
Nynaeve zadrżała, kiedy woda spłynęła po jej ciele, skapując na podłogę.
Sheriam podniosła dłoń z pełnym ulgi uśmiechem, lecz głos Mistrzyni Nowicjuszek nie zdradzał nawet śladu niedawnych zmartwień.
— Jak dotąd idzie ci dobrze. Sam fakt twego powrotu o tym świadczy. Pamiętaj o swoim celu, a wszystko ułoży się pomyślnie.
Rudowłosa siostra poprowadziła ją wokół ter’angreala ku następnemu łukowi.
— To było tak prawdziwe — wyszeptała Nynaeve.
Pamiętała wszystko, przenoszenie Jedynej Mocy z równą łatwością, z jakąś podnosi się rękę. Pamiętała Aginora i te wszystkie rzeczy, które chciał jej zrobić. Ponownie zadrżała.
— Czy to istnieje naprawdę?
— Nikt tego nie wie — odparła Sheriam. — We wspomnieniach wydaje się rzeczywiste, a niektóre wychodziły na zewnątrz z prawdziwymi ranami po odniesionych w środku obrażeniach. Innym jednak zdarzały się poważne okaleczenia, po których później nie zostawało śladu. Wszystko nieprzerwanie zmienia się dla każdej kobiety, która wejdzie do środka. Starożytni powiadali, że istnieje wiele światów. Być może ten ter’angreal przenosi cię do nich. Jeśli nawet tak jest, to jak na rzecz, której zadaniem jest tylko przeniesienie z jednego miejsca na inne, rządzi się niezwykle surowymi regułami. Osobiście sądzę, iż nie mamy tu do czynienia z rzeczywistością. Ale pamiętaj, niezależnie od tego czy to, co ci się przytrafia jest prawdziwe, czy nie, niebezpieczeństwo jest równie realne, jak nóż pogrążający się w twym sercu.
— Przenosiłam Moc. To było takie łatwe.
Sheriam potknęła się.
— Nie sądzi się, by było to możliwe. Nie powinnaś nawet pamiętać, że jesteś zdolna do przenoszenia. — Uważnie wpatrywała się w twarz Nynaeve. — A jednak nie odniosłaś obrażeń. Wciąż czuję w tobie zdolności równie silne jak dotąd.
— Mówisz tak, jakby to było niebezpieczne — powiedziała wolno Nynaeve, a Sheriam zawahała się, nim odpowiedziała.
— Nie należy konieczne ostrzegać przed tym, nie powinnaś w ogóle pamiętać o Mocy, lecz... Ten ter’angreal znaleziony został podczas Wojen z Trollokami. Posiadamy w archiwach protokoły z jego badań. Pierwsza siostra, która weszła do środka, była osłaniana, najsilniej jak to tylko było możliwe, gdyż nikt nie wiedział, do czego jest on zdolny. Zatrzymała swe wspomnienia i w chwili zagrożenia przenosiła Jedyną Moc. A wyszła na zewnątrz ze zdolnościami wypalonymi do szczętu, niezdolna do przenoszenia, niezdolna nawet do odczuwania obecności Prawdziwego Źródła. Następna była również osłaniana, ale ją także spotkał ten sam los. Trzecia weszła do środka zupełnie pozbawiona osłony, kiedy była w środku, nie pamiętała nic, ale wróciła bez szwanku. Jest to jeden z powodów, dla których wysłaliśmy cię tam zupełnie bezbronną. Nynaeve, nie wolno ci ponownie przenosić wewnątrz ter’angreala. Wiem, że w środku trudno jest o czymkolwiek pamiętać, ale spróbuj.
Nynaeve przełknęła ślinę. Pamiętała wszystko, nawet brak pamięci.
— Nie będę przenosić — powiedziała.
„Jeśli zapamiętam, żeby tego nie robić”.
Miała ochotę histerycznie się roześmiać.
Doszły do następnego łuku. Poświata wciąż wypełniała wszystkie. Sheriam rzuciła Nynaeve ostatnie ostrzegawcze spojrzenie i pozostawiła ją samą.
— Druga próba — powiedziała Sheriam — poświęcona jest temu, co jest. Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta.
Nynaeve wpatrywała się w lśniący, srebrny łuk.
„Co tam będzie tym razem?”
Obecne w komnacie siostry czekały i patrzyły. Weszła zdecydowanie do środka, w światło.
Nynaeve popatrzyła z zaskoczeniem na prostą, brązową sukienkę, jaką miała na sobie i drgnęła. Dlaczego przygląda się swojej sukience?
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Rozejrzała się dokoła i uśmiechnęła. Stała na skraju Łąki w Polu Emonda, wokół rozciągały się kryte strzechą dachy, przed sobą miała gospodę „Winna Jagoda”. Sama Winna Jagoda wytryskiwała z kamiennej odkrywki, rzeźbiąc sobie koryto przez trawę Łąki, a potem zasilając pęd strumienia biegnącego na wschód pod wierzbami rosnącymi za gospodą. Uliczki były puste, jednak o tej porze dnia wszyscy na pewno oddawali się swym porannym zajęciom.
Kiedy patrzyła na gospodę, uśmiech powoli zamierał na jej twarzy. Unosiła się wokół niej atmosfera czegoś znacznie gorszego niż tylko zaniedbania. Wapno bielące ściany zniknęło, rygiel u drzwi zwisał luźno, ze szczeliny między dachówkami wystawał spróchniały koniec krokwi.
„Co wstąpiło w Brana? Czy obowiązki burmistrza zabierają mu tak wiele czasu, że zapomniał zadbać o swą gospodę?”
Drzwi gospody rozwarły się na oścież, wyszedł z nich Cenn Buie i zamarł, gdy ją zobaczył. Stary strzecharz pokrzywiony był jak korzeń dębu, a spojrzenie, którym ją obrzucił, było równie przyjazne.
— Tak więc wróciłaś, nieprawdaż? Cóż, równie dobrze mogłaś pozostać tam, gdzie byłaś dotąd.
Zmarszczyła brwi, kiedy splunął jej pod nogi i pośpiesznie przeszedł obok. Cenn nie należał do miłych ludzi, rzadko jednak posuwał się do otwartego grubiaństwa. Przynajmniej nigdy wobec niej. Nigdy otwarcie, w twarz. Podążyła za nim wzrokiem i w całej wiosce dostrzegła ślady opuszczenia, strzechę, którą należało naprawić, chwasty, zarastające obejścia. Drzwi domu pani al’Caar wisiały krzywo na zerwanym zawiasie.
Potrząsając głową, Nynaeve weszła do wnętrza gospody.
„Mam do pogadania z Branem na temat tego wszystkiego”.
Sala ogólna była pusta, wyjąwszy obecność samotnej kobiety. Długi siwiejący warkocz zwisał jej przez ramię. Ścierała stół, lecz ze sposobu, w jaki patrzyła na jego blat, nie dawało się stwierdzić, czy jest świadoma tego, co robi. Podłoga izby wydawała się pokryta kurzem.
— Marin?
Marin al’Vere podskoczyła, jedną ręką chwyciła się za gardło i wejrzała. Wyglądała na znacznie starszą, niż Nynaeve zapamiętała. Na zniszczoną.
— Nynaeve? Nynaeve! Och, to ty. Egwene? Przywiozłaś z powrotem Egwene? Powiedz, że tak.
— Ja... — Nynaeve splotła dłonie. „Gdzie jest Egwene?” Wydaje się, że powinna pamiętać. — Nie. Nie przywiozłam jej z powrotem.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Pani al’Vere zapadła w głąb jednego z krzeseł o prostych oparciach.
— Taką miałam nadzieję. Nawet po śmierci Brana...
— Bran nie żyje? — Nynaeve nie mogła sobie tego wyobrazić, potężnie zbudowany, uśmiechnięty mężczyzna wydawał się zawsze niezniszczalny. — Powinnam tu być.
Kobieta poderwała się na nogi i pospieszyła do okna. Niespokojnie obserwowała Łąkę i wioskę.
— Jeśli Malena dowie się, że tutaj jesteś, będą kłopoty. Już widzę, jak Cenn pędzi, by ją odnaleźć. On jest teraz burmistrzem.
— Cenn? W jaki sposób ci wełnianogłowi mężczyźni wybrali Cenna?
— To sprawa Maleny. Napuściła całe Koło Kobiet na swoich mężów, by głosowali na Cenna. — Marin przycisnęła niemalże całą swą twarz do szyby, usiłując patrzeć jednocześnie we wszystkie strony. — Głupi mężczyźni nie rozmawiali przed włożeniem swych głosów do urny. Przypuszczam, że każdy kto głosował na Cenna, myślał, iż jest jedynym, którego żona zadręczała, by to uczynił. Myślał, że jeden głos nie zrobi różnicy. Cóż, teraz wiedzą lepiej. Wszyscy wiemy.
— Kim jest ta Malena, której rozkazy wykonuje Koło Kobiet? Nigdy o niej nie słyszałam.
— Pochodzi ze Wzgórza Czat. Jest Wie... — Marin odwróciła się od okna, załamując ręce. — Malena Aylar jest Wiedzącą, Nynaeve. Dlaczego nie wracałaś... Światłości, mam nadzieję, że ona się nie dowie, iż tutaj jesteś.
Zaskoczona Nynaeve potrząsnęła głową.
— Marin, ty się jej boisz. Cała drżysz. Co to jest za kobieta? Dlaczego Koło Kobiet w ogóle wybrało kogoś takiego jak ona?
Pani al’Vere zaśmiała się gorzko.
— Musiałyśmy być szalone. Malena przyjechała do nas, aby zobaczyć się z Mavrą Mallen, dzień przedtem zanim tamta musiała wracać do Deven Ride, a tej samej nocy kilka dzieci rozchorowało się, toteż Malena została, aby ich doglądać, a potem owce zaczęły umierać i Malena nimi zaopiekowała się również. Jej wybór wydawał się więc zupełnie naturalny, chociaż... Ona jest tyranem, Nynaeve. Molestuje nieprzerwanie, dopóki nie jesteś tak zmęczona, że już więcej nie potrafisz mówić nie. I jeszcze gorzej. Zbiła do nieprzytomności Alsbet Luhhan.
Przed oczyma Nynaeve mignął obraz Alsbet Luhhan i jej męża Harala, kowala. Alsbet była niemalże równie wysoka jak on, przystojna i mocno zbudowana.
— Alsbet jest niemal równie silna jak Haral. Nie wierzę...
— Malena nie jest dużą kobietą, ale jest... jest zapalczywa, Nynaeve. Biła Alsbet kijem, goniąc po całej Łące, a żadne z nas, przyglądających się temu, nie miało wystarczająco dużo odwagi, aby postarać się ją powstrzymać. Kiedy Bran i Haral dowiedzieli się o całej sprawie, powiedzieli, że musi się to skończyć, nawet gdyby mieli wmieszać się w sprawy Koła Kobiet. Sądzę, że jakaś kobieta z Koła musiała to usłyszeć, bo tej samej nocy Bran i Haral rozchorowali się i umarli w odstępie dnia. — Marin zagryzła wargi i rozejrzała dokoła, jakby myślała, że ktoś może się tu ukrywać. Potem ciągnęła dalej, cichszym głosem: — Malena przygotowywała im lekarstwa. Powiedziała, że jest to jej obowiązek, nawet jeśli tamci są przeciwko niej. Widziałam... widziałam, że zabrała ze sobą czarny koper.
Nynaeve zaparło dech.
— Ale... jesteś pewna, Marin? Nie masz wątpliwości?
Kobieta pokiwała głową, jej twarz zmarszczyła się, jakby zaraz miała się rozpłakać.
— Marin, jeżeli kiedykolwiek podejrzewałaś tę kobietę o to, że otruła Brana, dlaczego nie poszłaś z tym do Koła?
— Powiedziała, że Bran i Haral nie kroczą ścieżką Światłości — wymamrotała Marin — jeżeli występują przeciwko Wiedzącej. Powiedziała, że dlatego właśnie umarli, Światłość ich opuściła. Przez cały czas mówiła o grzechu. Powiedziała, że Paet al’Caar grzeszył również, występując przeciwko niej po śmierci Brana i Harala. A przecież napomknął tylko, że nie potrafi Uzdrawiać tak, jak ty umiałaś i ona wymalowała wówczas Kieł Smoka na jego drzwiach, w taki sposób, iż wszyscy mogli widzieć ją z węglem drzewnym w dłoni. Obaj jego chłopcy umarli, zanim upłynął tydzień, po prostu byli martwi, kiedy matka próbowała ich rano obudzić. Biedna Nela. Znaleźliśmy ją, jak włóczyła się, płacząc i śmiejąc, wszystko naraz, krzycząc, że Paet jest samym Czarnym i on zamordował jej chłopców. A następnego dnia Paet się powiesił. — Wstrząsały nią dreszcze, a głos przycichł tak bardzo, że Nynaeve ledwie mogła cokolwiek wysłyszeć. — Pod moim dachem wciąż żyją cztery córki. Żyją, Nynaeve. Rozumiesz, co mówię. Wciąż są żywe i pragnę, by takie pozostały.
Mróz przeszył Nynaeve aż do szpiku kości.
— Marin, nie możesz na to pozwolić.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Odepchnęła tę myśl.
— Jeżeli Koło Kobiet zewrze szeregi, będziecie się mogły od niej uwolnić.
— Zewrzeć szeregi przeciwko Malenie? — Śmiech Marin przypominał łkanie. — Boimy się jej. Ale dobrze sobie daje radę z dziećmi. Teraz ciągle jakieś dzieci są chore, jak się wydaje, a Malena robi wszystko, na co ją stać. Żadne nie umarło w wyniku choroby, od czasu jak ty byłaś Wiedzącą.
— Marin, posłuchaj mnie. Czy nie rozumiesz, dlaczego dzieci są bez przerwy chore? Jeśli nie może spowodować byście się jej bali, wówczas zmusza was, byście myślały, iż jej pomoc jest niezbędna waszym dzieciom. Ona to robi, Marin. Tak jak zrobiła to Branowi.
— Nie mogłaby — wydyszała Marin. — Nie powinna. Nie maleństwom.
— Robi to, Marin.
„Wyjście...”
Nynaeve przemocą zdławiła tę myśl.
— Czy którakolwiek w Kole się nie boi? Któraś, która mnie wysłucha?
Kobieta powiedziała:
— Nie ma nikogo, kto by się nie bał. Lecz Corin Ayellin może cię wysłucha. Jeśli tak, może pociągnąć za sobą jeszcze dwie lub trzy. Nynaeve, jeśli pójdzie za tobą większość Koła, to czy znowu zostaniesz Wiedzącą? Sądzę, że możesz być tą jedyną, która nie ugnie się przed Malene, nawet jeśli wszystkie wiemy. Nie wiesz, co to jest za kobieta.
— Nie poddam się.
„Wyjście... Nie! To są moi ludzie!”
— Zabierz płaszcz, idziemy do Corin.
Marin obawiała się opuścić gospodę, a kiedy już Nynaeve wyprowadziła ją na zewnątrz, przekradała się od drzwi do drzwi, kuląc i popatrując.
Zanim przeszły połowę drogi do domu Corin Ayellin, Nynaeve dojrzała wysoką, kościstą kobietę, która przemierzała Łąkę i kroczyła w kierunku gospody, ścinając główki roślin grubą, wierzbową witką. Mimo iż taka chuda, roztaczała wokół siebie wrażenie żylastej siły, w kresce zaciśniętych ust tkwiło zdecydowanie i stanowczość. Cenn Buie pomykał jej śladem.
— Malena! — Marin wepchnęła Nynaeve w przestrzeń pomiędzy dwoma domami i szeptała, jakby obawiając się, że kobieta może ją słyszeć przez całą Łąkę. — Wiedziałam, że Cenn do niej pójdzie.
Coś skłoniło Nynaeve, żeby obejrzała się przez ramię. Za nią, rozpościerając się od ściany do ściany, stał srebrny łuk, roztaczając białą poświatę.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta”.
Marin cicho krzyknęła.
— Widziała nas. Światłości pomóż, idzie tutaj!
Wysoka kobieta skręciła w poprzek Łąki, pozostawiając niepewnego Cenna. Na twarzy Maleny nie było nawet śladu niepewności. Szła wolno, jakby wiedziała, że nie istnieje najmniejsza nadzieja na ucieczkę, na jej twarzy powoli, wraz z każdym krokiem rozkwitał okrutny uśmiech.
Marin szarpała rękaw Nynaeve.
— Musimy uciekać. Musimy się gdzieś schować. Nynaeve, chodź. Cenn zapewne powiedział jej, kim jesteś. Nienawidzi każdego, kto choćby wspomni o tobie.
Srebrny łuk przyciągał wzrok Nynaeve.
„Wyjście...”
Potrząsnęła głową, usiłując sobie przypomnieć.
„To nie jest prawdziwe”.
Popatrzyła na Marin, potworne przerażenie wykrzywiało jej twarz.
„Musisz być nieugięta, by przeżyć”.
— Proszę, Nynaeve. Widziała mnie z tobą. Wi-dzia-ła mnie! Błagam, Nynaeve!
Malena, niewzruszona, podchodziła coraz bliżej.
„Moi ludzie”.
Łuk zalśnił.
„Wyjście. To nie jest prawdziwe”.
Nynaeve załkała, wyrwała swój rękaw z uścisku Marin i rzuciła się w kierunku srebrzystej poświaty.
Ścigał ją wrzask Marin.
— Na miłość Światłości, Nynaeve, pomóż mi! POMÓŻ MI!
Poświata otuliła ją całą.
Z wytrzeszczonymi oczyma, zataczając się Nynaeve wyszła spod łuku, niemalże zupełnie nieświadoma komnaty, w której się znalazła i obecności Aes Sedai. Ostatni krzyk Marin wciąż dźwięczał jej w uszach. Nawet się nie napięła, gdy nagle wylano jej na głowę zimną wodę.
— Zostajesz oczyszczona z fałszywej dumy. Zostajesz oczyszczona z fałszywych ambicji. Przychodzisz do nas obmyta i czysta, na sercu i duszy.
Kiedy Czerwona Aes Sedai cofnęła się o krok, Sheriam podeszła, podając Nynaeve ramię.
Nynaeve wzdrygnęła się, potem zrozumiała, kto to jest. Oboma rękoma pochwyciła kołnierz płaszcza tamtej.
— Powiedz mi, że to nie było prawdziwe. Powiedz mi!
— Źle? — Ręce Sheriam zwisały swobodnie wzdłuż boków, jakby przyzwyczajona była do takich reakcji. — Za każdym razem jest gorzej, a trzeci raz najgorszy jest ze wszystkich.
— Zostawiłam moją przyjaciółkę... zostawiłam moich ludzi... w Szczelinie Przeznaczenia, po to tylko, by wrócić.
„Błagam, Światłości, to nie było prawdziwe. Naprawdę, nigdy... Muszę spowodować, że Moiraine zapłaci. Muszę!”
— Zawsze są jakieś powody, aby nie wracać, coś co ci przeszkadza, coś co cię rozprasza. Ten ter’angreal splata sidła na ciebie. Bierze je z twego własnego umysłu, tkając pułapkę ścisłą i mocną, silniejszą niż stal i bardziej śmiertelną niż trucizna. Dlatego właśnie używamy go do przeprowadzania prób. Musisz pragnąć zostać Aes Sedai, bardziej niźli wszystkiego innego w całym świecie, musisz pragnąć tego w wystarczającym stopniu, aby móc stawić czoło wszystkiemu, walczyć wyzwolona z wszelkich uwarunkowań. Biała Wieża nie przyjmie od ciebie mniej. Tego właśnie od ciebie żądamy.
— Dużo żądacie. — Nynaeve wpatrywała się w trzeci łuk, ku któremu prowadziła ją ruda Aes Sedai.
„Trzeci jest najgorszy”.
— Boję się — wyszeptała.
„Cóż może być gorszego od tego, co właśnie zrobiłam?”
— Dobrze — powiedziała Sheriam. — Pragniesz zostać Aes Sedai, przenosić Jedyną Moc. Nikt nie osiągnie tego bez strachu i zgrozy. Strach spowoduje, że będziesz ostrożna, ostrożność pozwoli ci pozostać przy życiu.
Odwróciła Nynaeve twarzą do łuku, ale nie cofnęła się od razu.
— Nikt cię nie zmusi, byś weszła tam po raz trzeci, dziecko.
Nynaeve oblizała usta.
— Jeśli odmówię, wydalicie mnie z Wieży i nigdy nie pozwolicie powrócić.
Sheriam pokiwała głową.
— A to jest najgorsze ze wszystkiego.
Sheriam pokiwała ponownie. Nynaeve wzięła głęboki oddech.
— Jestem gotowa.
— Trzecia próba — zaintonowała uroczyście Sheriam — poświęcona jest temu, co będzie. Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta.
Nynaeve biegiem rzuciła się w przestrzeń łuku.
Śmiejąc się, biegła przez wirujące chmury motyli podrywających się z kwiatów, które pokrywały łąkę na szczycie wzgórza głębokim po kolana dywanem barw. Na skraju łąki szara klacz tańczyła nerwowo, wodze zwisały luźno i Nynaeve przestała biec, aby jeszcze bardziej nie przestraszyć zwierzęcia. Kilka motyli przysiadło na jej sukience, na kwiatach zdobień i drobnych perłach, inne migotały wokół szafirów i księżycowych kamieni w jej włosach, zwisających luźno na ramiona.
Poniżej wzgórza rozciągał się naszyjnik Tysiąca Jezior, obejmując miasto Malkier, odbijając dotykające chmur Siedem Wież, ze sztandarami Złotego Żurawia rozwiniętymi na pełną długość wśród lekkich mgieł. Miasto posiadało tysiąc ogrodów, ona jednak wolała ten dziki ogród na szczycie wzgórza.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta”.
Stukot kopyt spowodował, że odwróciła się.
Al’Lan Mandragoram Król Malkier, zeskoczył z grzbietu swego rumaka i śmiejąc się szedł ku niej poprzez obłok motyli. Rysy jego twarzy, widać to było na pierwszy rzut oka, wskazały na twardego człowieka, jednak uśmiech, jaki twarz przybierała dla niej, łagodził kamienne płaszczyzny.
Zaskoczona zapatrzyła się i wtedy wziął ją w ramiona i pocałował. Na chwilę przywarła do niego, zatracając się, potem oddała pocałunek. Jej stopy wisiały w powietrzu o stopę nad powierzchnią ziemi, ale nie dbała o to.
Nagle odepchnęła go, odrzuciła głowę do tyłu.
— Nie — pchnęła mocniej. — Puść mnie. Postaw na ziemi.
Zmieszany, powoli opuszczał ją, aż stopy dotknęły ziemi. Odchyliła się od niego.
— Nie to — powiedziała. — Nie jestem w stanie poradzić sobie. Wszystko, tylko nie to.
„Proszę, pozwól mi znowu spotkać się z Aginorem”.
Pamięć zawirowała.
„Z Aginorem?”
Nie wiedziała, skąd wzięła się ta myśl. Wspomnienia chwiały się i falowały, jak niestałe kawałki pokruszonego lodu na rozszalałej powodzią rzece. Usiłowała pozbierać te kawałki, uchwycić coś, na czym mogłaby się oprzeć.
— Dobrze się czujesz, moja kochana? — zapytał niespokojnie Lan.
— Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem twoją kochaną! Nie mogę wyjść za ciebie!
Przestraszyła się, kiedy odrzucił w tył głowę i wybuchnął śmiechem.
— Implikacje faktu, że mielibyśmy nie być małżeństwem, mogłyby zaniepokoić dzieci, moja żono. I jak miałabyś nią nie być, moja kochana? Nie mam żadnej innej i mieć nie będę.
— Muszę wracać.
Rozpaczliwie poszukiwała łuku, ale wokół były tylko łąka i niebo.
„Mocniejsze niż stal i bardziej śmiertelne niż trucizna. Lan. Dzieci Lana. Światłości, pomóż mi!”
— Muszę zaraz wracać.
— Wracać? Dokąd? Do Pola Emonda? Jak sobie życzysz. Wyślę list do Morgase i wydam rozkazy eskorcie.
— Sama — wymamrotała, wciąż rozglądając się dokoła.
„Gdzie to jest? Muszę odejść”.
— Nie mogę się uwikłać. Nie zniosę tego. Nie to. Muszę zaraz iść.
— W co się uwikłać, Nynaeve? Czego nie możesz znieść? Nie, Nynaeve. Możesz tutaj jeździć sarna, dokąd tylko chcesz, ale jeśli Królowa Malkieri przybędzie do Andoru bez odpowiedniej eskorty, Morgase będzie zgorszona, o ile nie poczuje się obrażona. Nie chcesz jej przecież obrazić, nieprawdaż? Sądziłem, że wy dwie jesteście przyjaciółkami.
Nynaeve poczuła się, jakby ją bito po głowie, jakby zadawano jej ogłuszające ciosy.
— Królowa? — zapytała z wahaniem. — Mamy dzieci?
— Pewna jesteś, że dobrze się czujesz? Sądzę, iż będzie lepiej, jeśli zobaczy cię Sharina Sedai.
— Nie — odchyliła się na powrót od niego. — Nie, Aes Sedai.
„To nie jest prawdziwe. Nie mogę dać się w to teraz wciągnąć. Nie mogę!”
— Bardzo dobrze — powiedział powoli. — Jako moja żona, jak możesz nie być królową? Jesteśmy Malkieri, nie południowcami. Zostałaś koronowana w Siedmiu Wieżach, w tym samym czasie, kiedy wymieniliśmy pierścienie.
Nieświadomie poruszył lewą dłonią, prosty złoty krąg otaczał palec wskazujący. Spojrzała na swoją rękę, na pierścień, o którym wiedziała, że tam będzie. Przykryła ją drugą ręką, ale nie potrafiła powiedzieć, czy to w celu zanegowania, czy podkreślenia jego obecności.
— Teraz pamiętasz? — ciągnął dalej. Wyciągnął rękę, jakby chciał pogłaskać jej policzek, cofnęła się o kolejne sześć kroków. Westchnął. — Jak chcesz, moja kochana. Mamy trójkę dzieci, chociaż tylko jedno może być właściwie określone tym mianem. Maric sięga ci już niemalże do ramienia i nie jest w stanie zdecydować, co pociąga go bardziej, konie czy książki. Elnore już zaczęła praktykować sztukę zawracania chłopcom w głowach, narzuca się Sharinie z pytaniami, kiedy będzie dostatecznie dorosła, aby udać się do Białej Wieży.
— Elnore to było imię mojej matki — powiedziała cicho.
— Tak też mówiłaś, kiedy je wybrałaś. Nynaeve...
„Nie mogę dać się w to teraz wciągnąć. Nie mogę!”
Za jego plecami, pomiędzy drzewami na skraju łąki, zobaczyła srebrny łuk. Przedtem skrywały go drzewa.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz”.
Odwróciła się w jego stronę.
— Muszę iść.
Chwycił jej dłoń i było tak, jakby stopy wrosły jej w kamień, nie była w stanie się wyrwać.
— Pojęcia nie mam, cóż cię kłopocze, moja żono, lecz cokolwiek to jest, powiedz mi, a ja rozwiążę problem. Wiem, że nie jestem najlepszym z mężów. Kiedy się poznaliśmy, cały składałem się z kolcy, lecz przecież w końcu wygładziłaś mi niektóre.
— Jesteś najlepszym z mężów — wymruczała.
Ku swemu przerażeniu stwierdziła, że pamięta go jako swego męża, że pamięta śmiech i łzy, gorzkie kłótnie i słodkie pogodzenia. Wspomnienia były niejasne, lecz czuła, jak robią się coraz silniejsze, coraz cieplejsze.
— Nie mogę.
Łuk wciąż stał, tylko kilka kroków od niej.
„Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz. Pozostań nieugięta”.
— Nie wiem, co się dzieje, Nynaeve, lecz czuję, jakbym cię tracił. Nie mogę tego znieść. — Wplótł palce w jej włosy, zamknęła oczy, przyciskając policzek do jego dłoni. — Bądź ze mną, zawsze.
— Chciałabym zostać — powiedziała miękko. — Chcę zostać z tobą.
Kiedy otworzyła oczy, łuk zniknął...
„Pojawi się, lecz tylko raz”.
— Nie. Nie!
Lan odwrócił jej twarz ku sobie.
— Czym się kłopoczesz? Musisz mi powiedzieć, jeśli mam ci pomóc.
— To nie jest prawdziwe.
— Nieprawdziwe? Zanim cię spotkałem, sądziłem, że nic prócz miecza nie jest rzeczywiste. Rozejrzyj się dokoła, Nynaeve. To jest prawdziwe. Jeśli zechcesz, by cokolwiek było prawdziwe, możemy to razem urzeczywistnić, ty i ja.
Z niedowierzaniem potoczyła dokoła wzrokiem. Łąka wciąż tu była. Siedem Wież wciąż wznosiło się nad Tysiącem Jezior. Łuk zniknął, lecz prócz tego nic nie uległo zmianie.
„Mogę tu zostać. Z Lanem. Nic się nie zmieniło. — Jej myśli popłynęły w inną stronę. — Nic się nie zmieniło. Egwene jest samotna w Białej Wieży. Rand będzie przenosił Moc i oszaleje. A co z Matem i Perrinem? Czy odzyskają choć odrobinę swych żywotów? A Moiraine, która rozerwała nasze życie na strzępy, wciąż żyje bezkarnie”.
— Muszę wracać — wyszeptała.
Niezdolna znieść bólu widocznego na jego twarzy, wyzwoliła się z jego objęć. Rozmyślnie stworzyła przed oczyma obraz pączka kwiatowego, białego pączka na czarnej, ciernistej łodydze. Kolce wymyśliła ostre i okrutne, pragnąc, by przeszyły jej skórę. Czuła się, jakby wisiała na czarnych, ciernistych gałęziach. Głos Sheriam Sedai tańczył gdzieś na granicy słyszalności, mówiąc jej o niebezpieczeństwach, jakie pociąga za sobą próba przenoszenia Mocy. Pączek otworzył się i saidar wypełnił ją światłem.
— Nynaeve, powiedz mi, o co chodzi.
Głos Lana wślizgnął się w jej skupienie, nie pozwoliła sobie na to, by go słyszeć. Wciąż jeszcze musi być gdzieś wyjście. Wpatrując się w miejsce, gdzie stał srebrny łuk, usiłowała odnaleźć jakiś ślad po nim. Nie było nic.
— Nynaeve...
Starała się przedstawić myślowy obraz łuku, ukształtować i uformować go do najdrobniejszych szczegółów, wygięcie połyskującego metalu wypełnione poświatą niczym śnieżnym ogniem. Wydawało się chwiać przed nią, na tle drzew, potem zniknęło, za chwilę pojawiło się znowuż. — ...kocham cię...
Zaczerpnęła z saidara, spijając strumień Jedynej Mocy, do chwili gdy poczuła, iż niemalże eksploduje. Promienistość wypełniła ją, lśniła wokół, raziła oczy. Gorąco zdawało się przepalać jej ciało. Migotliwy łuk ustalił się, umocnił, pojawił w pełni swej obecności. Ogień i ból przepełniały ją niemalże bez reszty, kości rezonowały, niczym przeżerane płomieniem, pod czaszką wyło rozbuchane palenisko.
— ... całym moim sercem.
Pobiegła w kierunku srebrnego łuku, nie pozwalając sobie nawet na rzut oka wstecz. Nie miała najmniejszych wątpliwości, iż najbardziej gorzką rzeczą, jaką słyszała w życiu, nie był krzyk Marin al’Vere błagającej o pomoc, w momencie gdy ją opuszczała, ale słodycz, jaka brzmiała w ścigającym ją, pełnym udręki głosie Lana.
— Nynaeve, błagam, nie opuszczaj mnie.
Pochłonęła ją biała poświata.
Nynaeve, naga, zataczając się, opuściła przestrzeń łuku i padła na kolana. Łkała z rozwartymi ustami, łzy strumieniami ściekały jej po policzkach. Gdy Sheriam uklękła przy niej, podniosła oczy i spojrzała na rudowłosą Aes Sedai.
— Nienawidzę cię! — Z całych sił starała się powstrzymać łzy. — Nienawidzę wszystkich Aes Sedai!
Sheriam westchnęła cicho, po czym pomogła Nynaeve wstać.
— Dziecko, niemalże każda kobieta, która przechodzi próbę, mówi to samo. Nie jest prostą rzeczą zostać zmuszona do spotkania swoich strachów. Co to jest? — powiedziała ostro, odwracając dłonie Nynaeve wnętrzem do góry.
Ręce Nynaeve nagle zadrżały, przeszyte bólem, którego dotąd nie czuła. Obie dłonie, dokładnie pośrodku, przebijały długie, czarne ciernie. Sheriam wyciągnęła je ostrożnie. Nynaeve czuła delikatny chłód dotyku Uzdrowienia. Kiedy ciernie wreszcie zostały usunięte, pozostawiły po sobie małe blizny, na wierzchu i we wnętrzu dłoni.
Sheriam zmarszczyła brwi.
— Nie powinny zostać żadne ślady. I w jaki sposób udało ci się nadziać tylko na dwa, do tego umieszczone tak dokładnie? Gdybyś zaplątała się w krzaki tarniny, powinnaś być cała pokryta skaleczeniami i cierniami.
— Powinnam — zgodziła się gorzko Nynaeve. — Może uznałam, że już wystarczająco dużo zapłaciłam.
— Zawsze trzeba zapłacić określoną cenę — stwierdziła Aes Sedai. — Teraz chodź. To była pierwsza cena. Weź to, za co zapłaciłaś.
Delikatnie popchnęła Nynaeve do przodu.
Nynaeve zdała sobie sprawę, że w komnacie znajduje się więcej Aes Sedai. Była tu Amyrlin w pasiastej stule, po jej obu bokach stały otulone w szale przedstawicielki kolejnych Ajah. Wszystkie patrzyły na nią. Pamiętając wskazówki Sheriam, Nynaeve podeszła na chwiejnych nogach i uklękła przed Amyrlin. Tamta wylała na jej głowę, trzymany w dłoniach, ostatni kielich.
— Zostajesz oczyszczona z Nynaeve al’Meara, z Pola Emonda. Zostajesz oczyszczona z wszelkich więzi, które łączą cię ze światem. Przychodzisz do nas obmyta i czysta, na sercu i duszy. Jesteś Nynaeve al’Meara, Przyjęta Białej Wieży.
Amyrlin podała kielich jednej z sióstr i pomogła Nynaeve wstać.
— Należysz teraz do nas.
Oczy Amyrlin zdawały się płonąć ciemną poświatą. Dreszcz, który przeszył Nynaeve, nie miał nic wspólnego z tym, że była naga i mokra.