Mat zachował niejasne tylko wspomnienia ze swej pierwszej wizyty w Caemlyn, ale kiedy dwie godziny po wschodzie słońca przybyli do miasta, zdało mu się, że nie był tutaj nigdy przedtem. Od pierwszego brzasku nie byli na drodze sami, otaczali ich teraz inni jeźdźcy, karawany kupieckich wozów i piesi, wszyscy kierowali się w stronę metropolii.
Miasto, pobudowane na wysokich wzgórzach, było z pewnością tak wielkie jak Tar Valon, a za potężnymi murami — wysokimi na pięćdziesiąt stóp, zbudowanymi z bladoszarego kamienia, pokrytego paskami bieli i srebra, które skrzyły się w słońcu, podzielonymi wysokimi, okrągłymi wieżami, a na każdej z nich powiewał Sztandar Lwa Andoru, białego na czerwonym tle — poza tymi murami, zdawało się, jakby rozłożyło się kolejne wielkie miasto i owinęło dookoła tamtego, całe pobudowane z czerwonej cegły, starego kamienia i na biało gipsowanych Ścian. Znajdowały się tam gospody wciśnięte między trzy-, czteropiętrowe domy tak znakomite, iż musiały należeć do bardzo bogatych kupców, stragany z towarami wystawionymi na stołach pod markizami, skupione pod ścianami szerokich, pozbawionych okien magazynów. Otwarte targi, kryte czerwoną i szkarłatną dachówką z obu stron ograniczały drogę, mężczyźni i kobiety już od samego brzasku wykrzykiwali swe ceny, targując się co sił w płucach, podczas gdy stłoczone w zagrodach cielęta, kozy, owce i świnie, zamknięte w klatkach gęsi, kurczęta i kaczki podnosiły jeszcze większy ogłuszający zgiełk. Zdawało mu się, że pamięta Caemlyn jako zbyt głośne miasto, ale teraz jego głos brzmiał niczym rytmiczny łomot serca olbrzyma, serca pompującego bogactwo.
Droga doprowadziła ich do sklepionej łukiem bramy, wysokiej na dwadzieścia stóp, teraz otwartej na oścież, choć strzeżonej czujnym okiem Gwardzistów Królowej w czerwonych kaftanach i lśniących napierśnikach. Jemu i Thomowi poświęcili tyleż uwagi co pozostałym, nawet pałka, którą przełożył przez siodło przed sobą nie skupiła na sobie ich wzroku; wyglądało, jakby dbali jedynie o to, aby ludzie nie zatrzymywali się w bramie — i już byli w środku. Wysmukłe wieże miasta wznosiły się wyżej nawet niż te, które wbudowano w jego mury obronne, lśniące kopuły błyszczały bielą i złotem ponad zatłoczonymi ulicami. Właściwie już w samej bramie droga dzieliła się na dwie równoległe ulice, pomiędzy nimi biegł szeroki pas trawy i drzew. Wzgórza miasta niczym schody wznosiły się ku najwyższemu szczytowi, który otaczał kolejny mur, lśniący bielą jak Tar Valon, obejmując następne kopuły i wieże. To było Wewnętrzne Miasto, przypomniał sobie Mat, a na tych najwyższych wzgórzach wznosił się Pałac Królewski.
— Nie ma sensu, żebyśmy zwlekali — zwrócił się do Thoma. — Zaniosę list od razu.
Objął spojrzeniem lektyki i powozy, przeciskające się przez tłum, sklepy z wystawionymi towarami.
— Człowiek może w tym mieście zdobyć trochę złota, Thom, jeżeli uda mu się trafić w miejsce, gdzie grają w kości lub karty.
Do kart nie miał tyle szczęścia jak do kości, ale przecież i tak niewielu w nie grało poza szlachtą i bogatymi kupcami.
„Tak, teraz właśnie z nimi powinienem zagrać.”
Thom odwrócił się w jego stronę, ziewnął i poklepał swój płaszcz barda, jakby to był koc.
— Jechaliśmy całą noc, chłopcze. Najpierw poszukajmy czegoś do zjedzenia. W „Błogosławieństwie Królowej” dobrze gotują. — Ziewnął ponownie. — Mają też wygodne łóżka.
— Pamiętam — powiedział z namysłem Mat. Rzeczywiście, trochę pamiętał. Karczmarz był gruby i miał siwe włosy, nazywał się pan Gill. Tam właśnie Moiraine znalazła jego i Randa, kiedy już myśleli, że udało im się przed nią uciec.
„Ale teraz jej tu nie ma. Gra w swoje gry z Randem. Nic mnie z nią już nie łączy. Już nigdy więcej.”
— Znajdę cię tam, Thom. Postanowiłem, że pozbędę się tego listu w ciągu godziny po przyjeździe do miasta imam zamiar dotrzymać słowa. Ty możesz jechać.
Thom pokiwał głową i zawrócił konia, ziewając krzyknął jeszcze do niego przez ramię:
— Nie zgub się, chłopcze. Caemlyn to wielkie miasto.
„I bogate. — Mat wbił obcasy w boki swego wierzchowca i poprowadził go przez zatłoczoną ulicę. — Zgubić się! Potrafię znaleźć swoją przeklętą drogę.”
Było tak, jakby choroba wymazała część jego pamięci. Mógł spojrzeć na gospodę, na jej pierwsze piętro wystające ponad parterem, na godło skrzypiące w podmuchach wiatru i przypomnieć sobie, że już ją wcześniej widział, ale nie rozpoznawał żadnej innej rzeczy, którą można było dostrzec z miejsca, w którym się znajdował. Odcinek ulicy długości stu kroków potrafił rozbłysnąć wspomnieniem, jednak poprzedzające go i następujące po nim partie były równie nieodgadnione jak kości wciąż jeszcze znajdujące się w kubku.
Jednak mimo luk w pamięci, pewien był, że nigdy nie zdarzyło mu się wejść na obszar Wewnętrznego Miasta albo do Pałacu Królewskiego. . .
„Tego bym przecież nie zapomniał!”
. . . ale nie miał najmniejszych kłopotów ze znalezieniem drogi. Ulice Nowego Miasta — zupełnie znienacka przypomniał sobie tę nazwę, oznaczała część Caemlyn, która miała mniej niż dwa tysiące lat — krzyżowały się we wszystkich kierunkach, jednak wszystkie główne bulwary wiodły do Wewnętrznego Miasta. Gwardziści, stojący przy bramach, z całkowitą obojętnością przepuszczali wszystkich do środka.
Wewnątrz tych białych ścian wznosiły się budowle, które nie raziłyby nawet w Tar Valon. Kręte ulice prowadziły na szczyty wzgórz, obok wysmukłych wież, których wyłożone płytkami ściany rozbłyskiwały w słońcu setką kolorów, inne otwierały widok na ogrody, których wzór zaplanowano tak;aby widoczny był wyłącznie z góry, wreszcie ukazywały wijące się perspektywy, wiodące przez całe miasto aż na pofałdowane równiny i znajdujące się za nimi lasy. Tak naprawdę nie miało znaczenia, którą ulicę wybierze. Wszystkie wiodły spiralnymi zakrętami do miejsca, które stanowiło cel jego wędrówki, do Królewskiego Pałacu Andoru.
Po upływie czasu nie wartego nawet wzmianki, znalazł się na placu przed Pałacem, jechał teraz ku jego wysokim, złoconym bramom. Ze swymi wysmukłymi wieżami i lśniącymi w słońcu złotymi kopułami, śnieżnobiały Pałac Andoru z pewnością mógłby znaleźć się wśród cudów Tar Valon. Złoty liść zerwany spośród zdobień jednej tylko kopuły pozwoliłby mu na rok życia w luksusie.
Na placu było znacznie mniej ludzi niźli w pozostałych miejscach, jakby obecność tutaj zarezerwowana była jedynie na szczególne okazje. Kilkunastu Gwardzistów stało przed zamkniętą bramą, błyszczące napierśniki pod idealnie równym kątem przecinały cięciwy łuków, twarze kryły stalowe kraty przyłbic ich wypolerowanych hełmów. Potężnie zbudowany oficer, z czerwonym płaszczem odrzuconym do tyłu, by odsłonić wyraźnie węzeł złotego galonu na ramieniu, spacerował w tę i z powrotem wzdłuż szeregu, przypatrując się uważnie każdemu żołnierzowi, jakby spodziewał się odnaleźć smugę kurzu na mundurze lub plamkę rdzy na zbroi.
Mat ściągnął wodze i uśmiechnął się.
— Dobrego dnia życzę, kapitanie.
Oficer odwrócił się, przez kraty przyłbicy spojrzały nań głębokie, okrągłe oczy, niczym dwa tłuste szczury, zamknięte w klatce. Żołnierz okazał się starszy, niż można było przypuszczać — z pewnością wystarczająco stary, by posiadać więcej niźli tylko jeden węzeł szarży — a jego masywna sylwetka zawdzięczała swój imponujący wygląd warstwie tłuszczu raczej, niźli mięśni.
— Czego chcesz, wieśniaku? — zapytał szorstko.
Mat wciągnął powietrze.
„Nie zepsuj tego. Zrób odpowiednie wrażenie na tym głupcu, aby nie kazał ci czekać cały dzień. Nie chcę świecić wszystkim w oczy dokumentem Amyrlin tylko dlatego, by nie deptali mi po palcach.”
— Przybywam z Tar Valon, z Białej Wieży, wiozę list od. . .
— Ty przyjechałeś z Tar Valon, wieśniaku? — Tłustym brzuchem oficera wstrząsnęły spazmy śmiechu, ale po chwili śmiech urwał się jak ucięty nożem, a oczy tamtego rozbłysły. — Nie chcemy żadnych listów z Tar Valon, hultaju, nawet gdybyś naprawdę miał coś takiego przy sobie! Nasza dobra Królowa. . . niech ją Światłość oświeca. . . ! nie przyjmie żadnego posłańca z Białej Wieży, dopóki nie wróci do niej Córka-Dziedziczka. Nigdy dotąd nie widziałem, żeby posłaniec z Wieży nosił spodnie i kaftan wieśniaka. Jest dla mnie jasne, że chcesz mnie oszukać, być może pomyślałeś sobie, że zdobędziesz kilka monet, jeżeli powiesz, że przywozisz list, ale będziesz miał szczęście, jeżeli nie skończysz w celi więziennej! Jeżeli naprawdę przyjechałeś z Tar Valon, to wróć tam i każ Wieży odesłać z powrotem Córkę-Dziedziczkę, zanim my sami nie wyprawimy się tam by ją odebrać! Jeżeli jesteś oszustem, któremu chodzi tylko o srebro, zejdź mi z oczu, zanim stłukę cię tak, że zapomnisz, jak się nazywasz! W każdym razie, wynoś się, cymbale bez piątej klepki!
Od początku przemowy tamtego Mat próbował wtrącić choć jedno słowo. Teraz powiedział szybko:
— Ten list jest właśnie od niej, człowieku. Od. . .
— Nie powiedziałem ci, żebyś się wynosił, łotrze? — ryknął grubas. Jego twarz powoli zaczynała upodabniać się barwą do czerwonego kaftana. — Zabieraj mi się z oczu, żebraku! Jeżeli jeszcze tu będziesz, kiedy doliczę do dziesięciu, każę cię aresztować za zanieczyszczanie placu swoją obecnością! Raz! Dwa!
— Nie musisz liczyć aż do dziesięciu, gruby głupcze — warknął Mat. — Powiedziałem ci, że Elayne wysłała. . .
— Straże! — Twarz oficera była już purpurowa. — Aresztować tego człowieka jako Sprzymierzeńca Ciemności!
Mat wahał się przez moment, pewien, że nikt nie potraktuje poważnie takiego oskarżenia, ale odziani w czerwień Gwardziści skoczyli w jego stronę, wszyscy naraz, błyskając napierśnikami i hełmami, tak, że musiał zawrócić konia i teraz gnał, uciekając przed nimi, ścigany krzykami tłustego oficera. Wałach w ogóle nie nadawał się na konia wyścigowego, jednakże pieszych udało mu się prześcignąć dość łatwo. Na krętych ulicach ludzie uskakiwali mu z drogi, wymachując w ślad za nim pięściami i miotając przekleństwa równie gorliwie jak przedtem tamten.
„Głupiec — pomyślał, odnosząc to pierwotnie do oficera, potem jednak powtórzył to miano, tym razem nazywając tak siebie. — A trzeba mi było tylko zaraz, na początku, wymienić jej imię: „Elayne, Córka-Dziedziczka Andoru, przysyła list do swej matki, królowej Morgase.” Światłości, kto by pomyślał, że tak zareagują na nazwę Tar Valon.”
Z tego, co pamiętał ze swego ostatniego pobytu, szacunkiem Gwardii cieszyły się Aes Sedai oraz Biała Wieża zaraz w kolejności za królową Morgase.
„Żebyś sczezła, Elayne, mogłaś mi o tym powiedzieć. — Niechętnie dodał: — Ja również mogłem zapytać.”
Zanim dotarł do sklepionych łukami bram, które prowadziły do Nowego Miasta, zwolnił. Teraz jechał stępa. Nie sądził, by Gwardziści z Pałacu wciąż go jeszcze ścigali, nie było więc sensu przyciągać uwagi tych, którzy stali przy bramie jakąś karkołomną galopadą. Kiedy ich mijał, nie przyglądali mu się bardziej uważnie, niźli za pierwszym razem.
Przejeżdżając pod szerokim łukiem uśmiechnął się, i nieomal nie zawrócił. Nagle przypomniał sobie coś i to go naprowadziło na pomysł, który przemawiał do niego znacznie bardziej niźli próba wjechania do środka przez bramy Pałacu. Nawet gdyby nie strzegł ich ów tłusty oficer i tak zamiar, który przyszedł mu do głowy, przedstawiał się w jego oczach znacznie bardziej atrakcyjnie.
Szukając „Błogosławieństwa Królowej” zgubił się dwukrotnie, ale na koniec wreszcie zobaczył godło, przedstawiające mężczyznę, klęczącego przed kobietą o rudozłotych włosach, w koronie na głowie, kobieta trzymała swą dłoń na jego czole. Gospoda mieściła się w trzypiętrowym, szerokim budynku z wysokimi oknami, rozmieszczonymi równo pod czerwoną dachówką. Pojechał na tyły zabudowań, do stajni, a tam człowiek o końskiej twarzy, w skórzanym kaftanie, którego faktura nie była chyba bardziej szorstka od jego cery, odebrał od niego wodze rumaka. Przyszło mu do głowy, że chyba pamięta tego człowieka.
„Tak. Ramey.”
— Minęło dużo czasu, Ramey. — Mat rzucił mu srebrną markę. — Pamiętasz mnie, nieprawdaż?
— Nie mogę tego powiedzieć, skoro. . . — zaczął Ramey, potem dostrzegł błysk srebra tam, gdzie spodziewał się miedzi. Zakaszlał i spróbował zmienić lakoniczne skinienie głowy w coś pośredniego między potarciem czoła dłonią a niezgrabnym ukłonem. — Cóż, oczywiście, że pamiętam, młody panie. Proszę mi wybaczyć. Wypadło mi z głowy. Nie mam dobrej pamięci do ludzi. Nie to, co do koni. Znam się na koniach, naprawdę. Piękne zwierzę, młody panie. Dobrze zadbam o niego, możesz być pewien.
Wszystko to wypluł z siebie szybko, jednym nieprzerwanym strumieniem tak, że Mat nie mógł wtrącić słowa, potem pośpiesznie zaprowadził wałacha do stajni, zanim mogłoby się okazać, że w istocie nie wie, jak „młody pan” ma na imię.
Mat, nieco skwaszony, wziął pod pachę tobołek z fajerwerkami, a resztę swego dobytku zarzucił na ramię.
„Człowiek nie byłby w stanie odróżnić mnie od paznokci u stóp Hawkinga.”
Za tylnymi drzwiami siedział na odwróconej dnem do góry baryłce potężnie zbudowany, muskularny mężczyzna i delikatnie drapał za uchem biało-czarnego kota, który przycupnął na jego kolanie. Mierzył przez chwilę uważnie Mata spojrzeniem spod ciężkich powiek, w szczególności zaś zwrócił uwagę na pałkę przewieszoną przez plecy, ale nawet na moment nie przerwał swego zajęcia. Mat doszedł do wniosku, że jego również pamięta, nie potrafił jednak przypomnieć sobie imienia. Przeszedł więc przez drzwi, nie odezwawszy się ani słowem, tamten również milczał.
„Nie ma żadnego powodu, żeby mnie pamiętali. Zapewne każdego dnia przeklęte Aes Sedai przychodzą tu po jakichś ludzi.”
W kuchni dwie podkuchenne i troje służących biegało między piecami i rożnami w myśl poleceń okrągłej kobiety z włosami związanymi w koszyczek i długą drewnianą łyżką w dłoni, której używała, by wskazać to, co chciała, aby właśnie zrobiono. Mat był pewien, że ją pamięta.
„Coline, cóż za imię dla tak wielkiej kobiety, ale wszyscy nazywali ją Kucharką.”
— A więc Kucharko — oznajmił — wróciłem, i nie upłynął nawet rok, odkąd wyjechałem.
Patrzyła na niego przez chwilę, potem pokiwała głową.
— Pamiętam cię. — Już zaczynał się uśmiechać. Byłeś z tym młodym księciem, nieprawdaż? — ciągnęła dalej. — Z tym, który wyglądał jak Tigraine, niech Światłość opromienia jej pamięć. Jesteś jego służącym, czy tak? A więc on wraca, ów młody książę?
— Nie — odrzekł grzecznie.
„Książę! Światłości!”
— Nie sądzę, aby miał szybko wrócić i nie sądzę również, żeby wam się to spodobało, gdyby jednak wrócił.
Protestowała, rozwodząc się nad tym, jakim to dobrym i przystojnym młodym człowiekiem był książę. . .
„Niech sczeznę, czy jest gdzieś w ogóle choć jedna kobieta, która nie będzie z rozmarzeniem rozwodzić się nad Randem i robić cielęcych oczu, gdy tylko padnie jego przeklęte imię? Podniosłaby wielki krzyk, gdyby wiedziała, co on teraz robi.”
. . . ale nie pozwolił jej wypowiedzieć się do końca.
— Czy pan Gill jest gdzieś w pobliżu? A Thom Merrilin?
— Są w bibliotece — powiedziała z lekkim sapnięciem. — Powiedz Baselowi Gillowi, kiedy go zobaczysz, że te dreny muszą zostać wyczyszczone. I to dzisiaj.
Kątem oka dostrzegła, jak jedna z jej podkuchennych robi coś z pieczenią, nie spodobało się jej to, więc pomachała w jej stronę łyżką.
— Nie tak dużo, dziecko. Mięso stanie się zbyt słodkie, jeżeli dodasz zbyt dużo arrathu.
Wyglądała, jakby zdążyła już zapomnieć o istnieniu Mata.
Kręcąc głową, poszedł na poszukiwanie tej biblioteki, której w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć. Nie pamiętał również, żeby Coline miała być żoną pana Gilla, ale nikt, kto chociaż raz słyszał żonę wydającą mężowi polecenia, nie mógł się w tej kwestii pomylić. Służąca, którą spotkał po drodze — ładna, z dużymi oczyma — zachichotała i skierowała go w stronę korytarza biegnącego obok wspólnej sali.
Kiedy wszedł do biblioteki; aż stanął jak wryty z wytrzeszczonymi oczyma. Na wbudowanych w ściany półkach musiało znajdować się ponad trzysta tomów, a jeszcze kolejne piętrzyły się na stołach; nigdy dotąd nie widział tylu książek. Spostrzegł pomiędzy nimi oprawioną w skórę kopię „Podróży Jaima Długi Krok”, spoczywającą na małym stoliku przy drzwiach. Zawsze miał ochotę ją przeczytać — Rand i Perrin opowiadali mu często wyjątki z tych opowieści — ale zazwyczaj nie udawało mu się znaleźć czasu na przeczytanie książek, z którymi chciał się zapoznać.
Basel Gill z różową twarzą oraz Thom Merrilin siedzieli naprzeciw siebie przy jednym ze stołów i pochylali się nad planszą do gry w kamienie, z fajek, które trzymali w zębach sączyły się smużki sinego dymu. Łaciata kotka siedziała na blacie stołu obok drewnianego kubka do kości i owinąwszy ogonem nogi, przyglądała się grze. Płaszcza barda nie było nigdzie widać, więc Mat doszedł do wniosku, iż znajduje się on już w przydzielonym im pokoju.
— Poradziłeś sobie szybciej, niż się spodziewałem, chłopcze — powiedział Thom zza chmury fajkowego dymu. Szarpał wąsa, zastanawiając się, na której z krzyżujących się linii planszy umieścić kolejny kamień. — Basel, pamiętasz Mata Cauthona?
— Pamiętam — mruknął gruby karczmarz, wpatrując się w planszę. — Ostatnim razem, przypominam sobie, nie byłeś zdrowy, chłopcze. Mam nadzieję, że teraz jest już z tobą lepiej.
— Czuję się znacznie lepiej — odrzekł Mat. — I to wszystko, co pamiętasz?Że byłem chory?
Pan Gill zamrugał, kiedy Thom wykonał swój ruch i wyjął fajkę z ust.
— Biorąc pod uwagę, w czyim towarzystwie opuściłeś to domostwo, chłopcze, oraz obecny stan spraw, być może lepiej, że nie pamiętam nic więcej.
— Aes Sedai nie są teraz tu najlepiej widziane, nieprawdaż? — Mat złożył swe rzeczy w wielkim fotelu, pałkę wsparł o jego oparcie, sam zaś zasiadł w drugim, przerzucając nogę przez poręcz. — Gwardziści w Pałacu najwyraźniej byli przekonani, że Biała Wieża porwała Elayne.
Thom niespokojnie spojrzał na zwój zawierający fajerwerki, potem przeniósł wzrok na swoją fajkę i wymruczał coś pod nosem, nim powrócił do studiowania planszy.
— Tak chyba nie myślą — stwierdził Gill — ale całe miasto wie, że ona zniknęła z Wieży. Thom przekonywał mnie, że już wróciła, do nas jednak nie dotarły na ten temat żadne wieści. Być może Morgase wie, jednak wszyscy na dworze, aż do chłopców stajennych włącznie, starają się stąpać najciszej jak tylko można, aby nie przyszło jej przypadkiem na myśl pozbawić kogoś głowy. Lordowi Gaebrilowi jak dotąd udawało się powstrzymać ją przed oddaniem kogoś naprawdę w ręce kata, ale nie byłbym pewien, czy w końcu tak się nie stanie. A z pewnością nie udało mu się ułagodzić jej złości na Tar Valon. Jeżeli cokolwiek osiągnął, to sądzę, że podsycił ją tylko.
— Morgase ma nowego doradcę — wtrącił Thom sucho. — Gareth Bryne nie lubił go, dlatego też wysłany został do swej posiadłości, aby obserwował, jak owce porastają wełną. Basel, masz zamiar położyć ten kamień, czy nie?
— Za chwileczkę, Thom. Za chwileczkę. Chciałbym rozważyć ten ruch.
Gill zagryzł fajkę w zębach i marszcząc brwi, wbił wzrok w planszę, wydmuchując jednocześnie kłęby dymu.
— A więc królowa ma doradcę, który nie lubi Tar Valon — powiedział Mat. — Cóż, to wyjaśnia, dlaczego Gwardziści tak mnie potraktowali, kiedy oznajmiłem, że przybywam stamtąd.
— Jeżeli tak im naprawdę powiedziałeś — skomentował Gill — to możesz mówić o szczęściu, skoro udało ci się uciec, zachowując całe kości. W każdym razie, jeśli trafiłeś na któregoś z nowych żołnierzy. Gaebril zastąpił połowę Gwardzistów w Caemlyn ludźmi, których sam wybrał, a nie jest to mała sztuka, zważywszy jak krótko przebywa w mieście. Niektórzy powiadają, że Morgase może go poślubić.
Spojrzał na planszę, na kamień, który miał zamiar na niej położyć, potem pokręcił głową i cofnął dłoń.
— Czasy się zmieniają. Ludzie się zmieniają. Zbyt wiele zmian jak dla mnie. Myślę, że się starzeję.
— Wygląda na to, że masz zamiar doprowadzić do tego, byśmy obaj się zestarzeli, zanim wreszcie położysz ten kamień — wymruczał Thom. Kotka przeciągnęła się i przeszła miękko po stole, domagając się, by ją pogłaskano po grzbiecie. — Bezustanna gadanina nie pomoże ci w odkryciu dobrego ruchu. Dlaczego po prostu nie przyznasz się do porażki, Basel?
— Nigdy się nie poddaję — odparował Gill. — Jeszcze cię pokonam, Thom. — Postawił biały kamień na skrzyżowaniu dwóch linii. — Zobaczysz.
Thom parsknął.
Widząc sytuację na planszy, Mat nie sądził, by Gill miał jeszcze wielkie szanse na wygraną.
— Muszę po prostu zmylić Gwardzistów i doręczyć list Elayne do rąk własnych Morgase.
„Zwłaszcza jeżeli pozostali są tacy sami jak ten tłusty głupiec. Światłości, zastanawiam się, czy on zdążył wszystkim opowiedzieć, że jestem Sprzymierzeńcem Ciemności?”
— Nie doręczyłeś go? — warknął Thom. — Sądziłem, że chciałeś się za wszelką cenę go pozbyć.
— Masz ze sobą list od Córki-Dziedziczki? — wykrzyknął Gill. — Thom, dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
— Przepraszam, Basel — wymamrotał bard. Patrzył na Mata spod tych swoich krzaczastych brwi i dmuchał w wąsy. — Chłopiec sądził, że ktoś chce go zabić z powodu tego listu, dlatego pomyślałem, że będę mówił tylko tyle, ile sobie życzy, nie więcej. Wygląda na to, że już mu na tym nie zależy.
— Co to za list? — zapytał Gill. — Czy ona wraca? A lord Gawyn? Mam nadzieję, że tak. Niedawno naprawdę słyszałem plotki o wojnie z Tar Valon, jakby ktoś mógł być tak głupi, by walczyć z Aes Sedai. Jeżeli chcecie znać moje zdanie, wszystko przez te szalone pogłoski o poparciu Aes Sedai dla fałszywego Smoka gdzieś na zachodzie i wykorzystywaniu Mocy w charakterze broni. Nie twierdzę przez to, żebym rozumiał, dlaczego to miałoby sprowokować kogoś do wypowiedzenia im wojny, wręcz przeciwnie.
— Wziąłeś ślub z Coline? — zapytał znienacka Mat, a pan Gill wzdrygnął się.
— Niech mnie Światłość przed tym broni! Już teraz ktoś mógłby z łatwością pomyśleć, że gospoda należy do niej. Gdyby jeszcze była moją żoną. . . ! A co to ma wspólnego z listem Córki-Dziedziczki?
— Nic — odpowiedział Mat — ale rozgadałeś się tak, że osądziłem, iż zapomniałeś o swoich pytaniach.
Gill wydobył z gardła taki odgłos, jakby się zakrztusił, a Thom wybuchnął otwartym śmiechem. Mat zaś pośpiesznie ciągnął dalej, zanim karczmarz zdążył ponownie się odezwać.
— List jest zapieczętowany, Elayne nie powiedziała mi, co jest w środku.
Thom spojrzał nań z ukosa, głaszcząc jednocześnie wąsa.
„Czy on uważa, że przyznam się, iż go otworzyliśmy?”
— Ale nie wydaje mi się, by wracała do domu. Myślę, że ona postanowiła zostać Aes Sedai.
Opowiedział im o swojej próbie dostarczenia listu, pomijając jednocześnie te fragmenty całej przygody, które mogły postawić go w niekorzystnym świetle, a o których nie musieli przecież wiedzieć.
— Nowi żołnierze — skonstatował Gill. — Przynajmniej ten oficer na takiego wygląda. Mogę się założyć. Większość z nich jest niewiele lepsza od zwykłych rozbójników. Powinieneś poczekać aż minie południe, chłopcze, wtedy zmieniają się warty przy bramie. Wypowiedz od razu imię Córki-Dziedziczki, a na wypadek gdyby nowy oficer również był jednym z ludzi Gaebrila, zegnij trochę karku. Ręka do czoła i nie będziesz miał żadnych kłopotów.
— Niech sczeznę, jeżeli tak zrobię. Dla nikogo nie będę uległy. Nawet dla samej Morgase. Tym razem w ogóle nie będę przechodził koło Gwardzistów.
„Wolę już nie wiedzieć, co naopowiadał o mnie tamten człowiek.”
Patrzyli na niego, jakby nagle oszalał.
— Jak, na Światłość — powiedział wreszcie Gill masz zamiar dostać się do Pałacu Królewskiego, nie przechodząc obok Gwardzistów? — Jego oczy rozszerzyły się, jakby sobie nagle coś przypomniał. — Światłości, nie masz zamiaru chyba. . . Chłopcze, potrzebne ci będzie szczęście samego Czarnego, aby ujść z życiem!
— O czym ty mówisz, Basel? Mat, jakiż to durny zamiar ulągł się w twej głowie?
— Mam szczęście, panie Gill — odrzekł Mat. — Kiedy wrócę, chcę, by czekał na mnie dobry posiłek.
Wstał, sięgnął po kubek z kośćmi i rzucił na szczęście tuż obok planszy do gry w kamienie. Łaciata kotka odskoczyła gwałtownie, wygięła grzbiet w łuk i zasyczała. Pięć kości zatrzymało się wreszcie, każda pokazywała jedno oczko.
„Oczy Czarnego.”
— To jest najlepszy rzut, ale może też być najgorszy — skonstatował Gill. — To zależy od rodzaju gry, nieprawdaż? Chłopcze, sądzę, że masz zamiar zagrać w niebezpieczną grę. Dlaczego zamiast tego nie weźmiesz tego kubka do wspólnej sali i nie stracisz paru miedziaków? Wyglądasz mi na człowieka, który lubi czasami sobie zagrać. Ja zajmę się tym, aby list dotarł bezpiecznie do Pałacu.
— Coline chce, żebyś oczyścił dreny — uciął Mat i odwrócił się do Thoma, karczmarz zaś wciąż mrugał szeroko otwartymi oczyma i mruczał coś do siebie. — Chyba nie trzeba się zakładać o to, czy dostanę strzałą podczas próby doręczenia tego listu, czy nożem w plecy, gdy będę czekał na nie wiadomo co. Wychodzi sześć za i pół tuzina przeciwko. Przypilnuj po prostu, żeby ten posiłek na mnie czekał, Thom.
Rzucił na stół złotą markę, pod sam nos Gilla.
— Chciałbym, żeby moje rzeczy odniesiono do pokoju, gospodarzu. Jeżeli opłata za wszystkie usługi okaże się wyższa, otrzymasz ode mnie jeszcze kilka monet. Uważaj z tym wielkim zwojem, przeraził Thoma strasznie.
Kiedy wychodził z pomieszczenia, posłyszał jeszcze, jak Gill mówi do Thoma:
— Zawsze sądziłem, że z tego chłopaka jest niezły łotr. Skąd on zdobył złoto?
„Zawsze wygrywam, oto w jaki sposób je zdobyłem pomyślał posępnie. — Muszę wygrać jeszcze raz i zakończyć sprawę z Elayne oraz z Białą Wieżą. Jeszcze tylko raz.”