W kącie obracający rożen pies odpoczywał w spokoju. Spoglądając na niego, Nynaeve dłonią otarła pot z czoła i z powrotem pochyliła się, wracając do pracy, którą on powinien wykonywać.
„Nigdy bym im nie darowała, gdyby zamiast pozwolić mi obracać normalnie ten przeklęty rożen, wepchnęły mnie do jego kosza. Aes Sedai! Niech wszystkie sczezną!”
Miarą jej zdenerwowania mógł być fakt, że używała takiego języka, kolejną oznakę stanowiło, iż nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie sądziła, by ogień na długim piecu z szarego kamienia był o wiele gorętszy niż rozpalająca ją wściekłość. Gdyby wsadziła tam rękę, z pewnością nic by nie poczuła. Pewna była, że szary, cętkowany pies śmieje się z niej.
Elayne zbierała tłuszcz z rynienki pod rożnem za pomocą drewnianej łyżki o długim uchwycie, podczas gdy Egwene identyczną substancją polewała pieczeń. Dookoła nich zajęcia w wielkiej kuchni toczyły się zgodnie z południową rutyną. Nawet nowicjuszki tak się przyzwyczaiły do codziennego widoku Przyjętych, że nie poświęcały im zazwyczaj nawet jednego spojrzenia. Oczywiście kucharki nie pozwalały marnować czasu na próżnowanie. Praca wzmacnia charakter, tak twierdziły Aes Sedai, a kucharki dbały ze swej strony, by nowicjuszki naprawdę miały silne charaktery. A wraz z nimi trzy Przyjęte.
Laras, Mistrzyni Kuchni — naprawdę była zwykłą szefową kuchni, ale tak wielu używało od tak dawna tego tytułu, że równie dobrze mógłby być jej nadany oficjalnie przyszła, by sprawdzić mięso. Oraz kobiety pocące się nad nim. Była bardziej niż przeciętnie tęga, o wielu podbródkach, a z jej śnieżnobiałego fartucha dałoby się wykroić trzy suknie dla nowicjuszek. Swą własną drewnianą łyżkę nosiła jak berło. Ta łyżka nie służyła do mieszania. Przy jej pomocy kierowała tymi, które znajdowały się niżej w hierarchii, oraz rozdawała szturchańce tym, które jej zdaniem nie wzmacniały charakteru odpowiednio szybko. Wpatrzyła się w pieczeń, parsknęła lekceważąco i zmarszczyła brwi, spoglądając na trzy Przyjęte.
Nynaeve odpowiedziała na wzrok Laras spojrzeniem bez wyrazu, nie przestając jednocześnie obracać rożna. Wyraz twarzy tłuściochy nigdy się nie zmieniał. Nynaeve usiłowała się uśmiechnąć, ale to w najmniejszym stopniu nie odmieniło emocji tamtej. Przerwanie pracy, by z nią całkiem grzecznie porozmawiać, stanowiło katastrofę. Wystarczająco nieprzyjemnie było być straszonym i zadręczanym przez Aes Sedai. Skończyłaby z tym, niezależnie od tego jak bolało to i paliło, gdyby nauczyła się wykorzystywać swoje zdolności. Nie chodzi o to, że lubiła to, co przyszło jej robić — jedną rzeczą było wiedzieć, iż Aes Sedai nie stają się Sprzymierzeńcami Ciemności tylko dlatego, że przenoszą Moc, zupełnie inną jednak, przenosić samemu — a jednak musiała się nauczyć, jeżeli miała odpłacić Moiraine. Nienawiść do Moiraine za to, co zrobiła Egwene i pozostałym mieszkańcom Pola Emonda, zmieniając ich żywoty i manipulując nimi dla celów Aes Sedai, była niemalże wszystkim, co ją napędzało. Ale być traktowaną jak leniwe, niezbyt rozgarnięte dziecko przez tę Laras, być zmuszoną do grzeczności i popędzaną przez kobietę, którą kiedyś, w domu usadziłaby przy pomocy kilku dobrze dobranych słów to powodowało, że zgrzytała zębami równie mocno, jak wówczas, gdy myślała o Moiraine.
„Może, jeśli po prostu nie będę na nią patrzyła... Nie! Niech sczeznę, jeżeli miałabym spuścić oczy pod wejrzeniem tej... tej krowy!”
Laras parsknęła jeszcze głośniej i poszła dalej. Przewalała się z nogi na nogę, krocząc po świeżo umytych szarych płytkach.
Wciąż pochylona z łyżką nad garnkiem na tłuszcz, Elayne popatrzyła za nią płonącym wzrokiem.
— Jeżeli ta kobieta uderzy mnie choć raz jeszcze, każę Garethowi Bryne aresztować ją i...
— Bądź cicho — szepnęła Egwene. Nie przerwała polewania pieczeni i nawet nie spojrzała na Elayne. — Ma uszy jak...
Laras odwróciła się, jakby rzeczywiście usłyszała, co o niej mówią, jej grymas pogłębił się, a usta otworzyły szeroko. Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć słowo, do kuchni niczym podmuch wiatru wpadła Zasiadająca na Tronie Amyrlin. Nawet pasiasta stuła na jej ramionach zdawała się jeżyć. Po raz pierwszy nigdzie nie można było dostrzec Leane.
„W końcu — pomyślała ponuro Nynaeve. — I rychło w czas!”
Ale Amyrlin nie spojrzała nawet w jej stronę. Nie odezwała się do nikogo ani słowem. Przejechała dłonią po wyszorowanym do białości blacie stołu i podnosząc ją do oczu, skrzywiła się, jakby zobaczyła brud. W mgnieniu oka Laras stanęła obok niej, cała w uśmiechach, ale puste spojrzenie Amyrlin spowodowało, iż zatrzymała się i w milczeniu trwała czekając, co będzie dalej.
Amyrlin przeszła się po kuchni. Popatrzyła na kobiety krojące placek z owsianej mąki. Popatrzyła na kobiety obierające jarzyny. Zajrzała do kotłów z zupą, potem przyjrzała się dbającym o nie kobietom, te zdawały się całkowicie pochłonięte obserwacją powierzchni płynu. Zmarszczenie jej brwi spowodowało, że służące, które nosiły talerze i miski do refektarza, puściły się biegiem. Błysk w jej oczach doprowadził nowicjuszki do tego, iż rozpierzchły się niczym myszy na widok kota. W czasie gdy pokonała połowę swej drogi przez kuchnię, każda kobieta pracowała już dwukrotnie szybciej niźli dotąd. Kiedy zaś dokończyła obchodu, Laras była jedyną, która śmiała w ogóle spojrzeć na nią.
Amyrlin zatrzymała się przed pieczenią, obracającą się na rożnie, wsparła pięści o biodra i spojrzała na Laras. Tylko spojrzała, bez żadnego wyrazu, spojrzenie błękitnych oczu było zimne i twarde.
Potężna kobieta nieomal się udławiła, a jej podbródki drżały, gdy wygładzała fartuch. Amyrlin nawet nie mrugnęła. Laras spuściła wzrok, przestąpiła ciężko z nogi na nogę.
— Jeżeli Matka pozwoli — zaczęła słabym głosem.
Wykonała coś, co w zamierzeniu zapewne miało być dwornym ukłonem, a potem oddaliła się śpiesznie, zapominając się do tego stopnia, że stanęła przy jednym z kotłów z zupą i zaczęła mieszać w nim swoją łyżką.
Nynaeve uśmiechnęła się, pochylając głowę, by to ukryć. Egwene i Elayne nie przerywały pracy, ale również rzucały spojrzenia na Amyrlin, która stała odwrócona plecami nie dalej niż o dwa kroki od nich.
Z miejsca gdzie stała, Amyrlin ciskała po całej kuchni spojrzenia.
— Jeżeli tak łatwo można je zastraszyć — wymruczała cicho — zapewne przez długi czas mogły pozwalać sobie na zbyt wiele rzeczy.
„Latwo zastraszone, rzeczywiście — pomyślała Nynaeve. — Żałosna wymówka dla tych kobiet. Ona tylko na nie spojrzała!”
Amyrlin rzuciła spojrzenie przez okryte stułą ramię i przez moment pochwyciła wzrok Nynaeve. Nagle ta zdała sobie sprawę, że szybciej obraca rożen. Powiedziała sobie, że stara się udawać równie zastraszoną jak wszystkie pozostałe.
Spojrzenie Amyrlin padło na Elayne i nagle przemówiła, nieomal tak głośno, aby zagrzechotały miedziane garnki i rondle wiszące na ścianach.
— Są słowa, których nie będę tolerowała w ustach młodej kobiety, Elayne z Domu Trakand. Jeżeli wypowiesz je głośno, zadbam o to, byś je potem zszorowała z podłogi!
Wszyscy znajdujący się w kuchni aż podskoczyli.
Elayne wyglądała na zmieszaną, natomiast przez twarz Egwene przemknęło oburzenie.
Nynaeve potrząsnęła głową, jakby jej kark przeniknęło drobne wściekłe drżenie.
„Nie, dziewczyno! Powstrzymaj swój język! Nie widzisz, co ona robi?”
Ale Egwene otworzyła jednak usta, z szacunkiem, lecz i z determinacją.
— Matko, ona nie...
— Cisza! — Ryk Amyrlin wywołał kolejną falę podskoków. — Laras! Czy możesz znaleźć coś, co nauczy te dwie dziewczyny odzywać się, kiedy powinny i mówić, co należy, Mistrzyni Kuchni? Potrafisz to zrobić?
Laras nadeszła, kołysząc się, szybciej jednak niźli Nynaeve kiedykolwiek widziała, skoczyła w kierunku Elayne i Egwene, aby złapać obie za uszy, przez cały czas zaś powtarzała:
— Tak, Matko. Natychmiast, Matko. Jak rozkażesz, Matko.
Spiesznie wyprowadziła obie dziewczyny z kuchni, jakby zadowolona, że może zniknąć z zasięgu spojrzenia Amyrlin.
Ta stała zaś wystarczająco blisko Nynaeve, by móc jej dotknąć, ale wciąż rozglądała się po kuchni. Młoda kucharka odwróciła się, trzymając w dłoniach miskę, w której coś mieszała i zaryzykowała spojrzenie na Amyrlin, po chwili jednak szybko uciekła na drugi koniec pomieszczenia.
— Nie chciałam, aby Egwene dostało się coś takiego.
Amyrlin ledwie poruszała ustami. Wyglądało to, jakby coś mruczała do siebie, a z wyrazu jej twarzy nikt w kuchni nie miał zamiaru wnioskować, o czym mówi. Sama Nynaeve z trudem rozróżniała słowa.
— Ale być może to ją nauczy, że najpierw należy pomyśleć, zanim się coś powie.
Nynaeve obracała rożen i trzymała głowę pochyloną, starając się również wyglądać, jakby coś mruczała pod nosem, na użytek każdego, kto by ewentualnie na nią patrzył.
— Myślałam, że będziesz uważnie nas obserwować, Matko. Tak, abyśmy mogły ci przekazać, co odkryłyśmy.
— Gdybym codziennie przychodziła patrzeć na was, Córko, mogłyby powstać podejrzenia.
Amyrlin nie przestawała badawczo rozglądać się po kuchni. Większość kobiet unikała nawet spoglądania w jej kierunku, by nie ściągnąć na siebie gniewu.
— Zaplanowałam sprowadzenie was dzisiaj do mojego gabinetu po południowym posiłku. Oficjalnie po to, by zrugać was za zaniedbania w wyborze studiów, tak przynajmniej oznajmiłam Leane. Ale są wieści, które nie mogą czekać. Sheriam znalazła następnego Szarego Człowieka. Kobietę. Była martwa niczym zeszłotygodniowa ryba a na jej ciele nie było żadnych śladów przemocy. Leżała, jakby odpoczywała, na łóżku Sheriam. Nie było to dla niej zbyt przyjemne odkrycie.
Nynaeve zesztywniała, a jej rożen zatrzymał się na moment, zanim znów podjęła pracę.
— Sheriam miała szansę zobaczyć listę, którą Verin dała Egwene. Podobnie jak Elaida. Nie rzucam żadnych oskarżeń, ale miały obie taką możliwość. A Egwene powiedziała, że Alanna... również zachowuje się dziwnie.
— Powiedziała ci o tym, czy tak? Alanna jest Arafellin. W Arafel mają dziwne przekonania dotyczące honoru i długu wdzięczności. — Wzruszyła ramionami, kończąc kwestię. — Przypuszczam, że mogę dawać na nie baczenie. Czy dowiedziałyście się czegoś użytecznego, dziecko?
— Pewnych rzeczy — wymruczała ponuro Nynaeve.
„A co z nie spuszczaniem oka z Sheriam? Może ona nie znalazła po prostu Szarego Człowieka. Amyrlin powinna również obserwować Elaidę, jeśli już o to chodzi. Cóż, Alanna naprawdę zrobiła...”
— Nie rozumiem, dlaczego zaufałaś Else Grinwell, ale wiadomość okazała się pomocna.
W krótkich, urywanych zdaniach, Nynaeve opowiedziała jej o rzeczach, które odnalazły w magazynie pod biblioteką, starając się sprawiać wrażenie, że tylko ona i Egwene tego dokonały, a w konkluzji dodała, co osiągnęły przez ich przeszukanie. Nie wspomniała nic o śnie Egwene — czy też czymkolwiek było to, co tamta przeżyła, Egwene upierała się, że była to jak najbardziej swego rodzaju rzeczywistość - o Tel’aran’rhiod. Nie powiedziała też o ter’angrealu, który Verin dała Egwene. Nie potrafiła się zmusić, by całkowicie zaufać kobiecie noszącej siedmiobarwną stułę czy też w ogóle jakiejkolwiek kobiecie noszącej szal, jeśli już o to chodzi — i wydawało jej się, że lepiej zostawić sobie jakieś rzeczy w zapasie.
Kiedy skończyła, Amyrlin milczała tak długo, że Nynaeve zaczęła myśleć, iż tamta niczego nie usłyszała. Miała zamiar powtórzyć wszystko odrobinę głośniej, kiedy Zasiadająca na koniec przemówiła, wciąż .ledwie poruszając ustami:
— Nie wysyłałam żadnej wiadomości, Córko. Rzeczy, które Liandrin oraz jej wspólniczki pozostawiły, zostały skrupulatnie przeszukane i spalone, kiedy nic w nich nie znaleziono. Nikt nie używałby niczego, co pozostało po Czarnych Ajah. Jeżeli zaś chodzi o Else Grinwell... Pamiętam tę dziewczynę. Mogła się nauczyć, jeśliby się przykładała, ale ona pragnęła tylko uśmiechać się do mężczyzn na placu ćwiczebnym strażników. Else Grinwell została umieszczona na statku handlowym i wysłana do matki dziesięć dni temu.
Nynaeve spróbowała przełknąć grudę, jaka stanęła jej w gardle. Słowa Amyrlin spowodowały, że pomyślała o tchórzach znęcających się nad mniejszymi dziećmi. Byli oni zawsze tak pogardliwie nastawieni względem mniejszych, tak pewni, że tamci, nazbyt głupi, nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje, że wkładali niewiele wysiłku, by ukryć swoje sidła. To, że Czarne Ajah były tak pogardliwe względem niej spowodowało, iż krew zawrzała jej w żyłach. To, że mogły zastawić te sidła, spowodowało, że w żołądku poczuła kulę lodu.
„Światłości, jeśli Else odesłano... Światłości, każdy z kim rozmawiam może się okazać Laindrin, albo którąś z pozostałych. Światłości!”
Rożen zatrzymał się. Pośpiesznie na nowo wprawiła go w ruch. Wydawało się jednak, że nikt nic nie dostrzegł. Obecni w kuchni dawali z siebie wszystko, starając się nie patrzeć na Amyrlin.
— A co masz na myśli, mówiąc o tej... nazbyt oczywistej pułapce? — zapytała cicho Amyrlin, wciąż rozglądając się po kuchni i nie patrząc na Nynaeve. — W tę również zamierzasz wpaść?
Twarz Nynaeve poczerwieniała.
— Wiem, że jest to pułapka, Matko. Najlepszym sposobem złapania tego, który zastawił pułapkę, jest wpaść w nią i poczekać aż on, albo ona, się pojawi.
Brzmiało to dużo słabiej, niż wówczas, kiedy przedstawiała cały pomysł Egwene oraz Elayne, przynajmniej po tym, co usłyszała przed chwilą od Amyrlin, ale dalej miała zamiar tak zrobić.
— Może tak, dziecko. Być może, to jest sposób na to, by je znaleźć. Jeśli nie okaże się, że przyjdą i znajdą ciebie ciasno zaplątaną w sieć. — Westchnęła ze z niecierpliwieniem. — W pokoju zostawię ci złoto na podróż. I rozpuszczę plotki, że wysłałam cię na wieś do hodowli kapusty. Czy Elayne jedzie z wami?
Nynaeve zapomniała się na tyle, żeby spojrzeć na Amyrlin; potem jednak pośpiesznie przeniosła wzrok z powrotem na swoje dłonie. Jej kłykcie pobielały od uścisku rączki rożna.
— Próbujesz starych... Skąd te pretensje, jeśli wiesz? Twoje chytre intrygi zadręczają nas niemalże w tym samym stopniu, co Czarne Ajah. Dlaczego?
Twarz Amyrlin ściągnęła się w takim stopniu, iż zmusiło to ją do dodania tonem pełnym szacunku:
— Jeśli mogę spytać, Matko.
Amyrlin parsknęła.
— Skłonienie Morgase, by na powrót wybrała właściwą drogę, niezależnie od tego, czy sama tego chce, czy nie, już będzie wystarczająco trudne, a co dopiero, gdy osądzi, że wysłałam jej córkę na morze w przeciekającej łódce. Tym razem będę jednak mogła powiedzieć, że nie mam z tym nic wspólnego. Dla Elayne zapewne okaże się ostatecznie niełatwym zadaniem, stanąć przed obliczem swojej matki, ale ja będę miała trzy ogary zamiast dwóch. Powiem ci, że najbardziej odpowiadałoby mi ze sto. — Poprawiła stułę na ramionach. — Trwa to już nazbyt długo. Jeżeli zostanę tak blisko ciebie, może to zostać zauważone. Czy masz coś jeszcze mi do powiedzenia? Albo jakieś pytania? Pośpiesz się, Córko.
— Czym jest Callandor, Matko? — zapytała Nynaeve.
Tym razem to Amyrlin zapomniała się i na poły odwróciła w stronę Nynaeve, nim szarpnęła się z powrotem.
— Nie można im na to pozwolić. — Jej szept był ledwie słyszalny, jakby przeznaczony tylko dla jej własnych uszu. — Najprawdopodobniej nie uda im się dostać do niego, ale...
Wzięła głęboki oddech, a jej ciche słowa były wystarczająco wyraźne, by słyszała je Nynaeve, lecz nikt, kto stałby choć dwa kroki dalej.
— Nie więcej niż kilkanaście kobiet w Wieży wie, czym jest Callandor, a przypuszczalnie poza nią tyleż samo. Wysocy Lordowie Łzy oczywiście wiedzą, ale nigdy o tym nie mówią, prócz sytuacji, gdy Lord Prowincji ma być wyniesiony. Miecz Którego Nie Można Dotknąć jest sa’angrealem, dziewczyno. Wykonano w dziejach świata jedynie dwa bardziej potężne, jednak, dzięki Światłości, żaden z nich nigdy nie został użyty. Trzymając Callandor w dłoni, dziecko, możesz jednym uderzeniem zrównać miasto z powierzchnią ziemi. Jeżeli zginiesz, starając się nie dopuścić, by wpadł w ręce Czarnych Ajah, jeśli zginiecie ty, Egwene i Elayne, cała trójka, będzie to czyn wykonany w imię całego świata, a cena i tak będzie niewielka.
— W jaki sposób mogą go zdobyć? — dopytywała się dalej Nynaeve. — Sądziłam, że jedynie Smok Odrodzony może dotknąć Callandora.
Amyrlin rzuciła jej z ukosa spojrzenie tak ostre, że mogłoby pokroić obracającą się na rożnie pieczeń.
— Może chodzi im o coś jeszcze — powiedziała po chwili. — Ukradły tutaj ter’angreale. W Kamieniu Łzy jest niemal równie wiele ter’angreali co w Wieży.
— Zawsze myślałam, że Wysocy Lordowie nienawidzą wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z Jedyną Mocą wyszeptała z niedowierzaniem Nynaeve.
— Och, rzeczywiście tak jest, dziecko. Nienawidzą ich i boją się. Kiedy odkrywają taireńską dziewczynę, która potrafi przenosić, zanim dzień upłynie pakują ją na statek płynący do Tar Valon, ledwie zostawiając jej dość czasu na pożegnanie się z rodziną. — Mamrotanie Amyrlin zaciągnęło się goryczą wspomnień. — A jednak, w swoim drogocennym Kamieniu, posiadają jedno z najpotężniejszych ognisk mocy, jakie świat kiedykolwiek widział. Wierzę, że dlatego właśnie zebrali tyle ter’angreali, i w rzeczy samej, nie chcieli mieć nic do czynienia z Mocą, przez te wszystkie lata, jakby w ten sposób chcieli pomniejszyć fakt istnienia rzeczy, której sami nie potrafili się pozbyć, rzeczy, która przypominała im o przeznaczeniu za każdym razem, kiedy wchodzili do Serca Kamienia. Ich forteca, na której rozbiły się setki armii, upadnie jako jeden ze znaków wieszczących, że Odrodził się Smok. Nie będzie to nawet jedyny znak, po prostu jeden z wielu. Jak to musi ranić ich dumne serca. Ich upadek nie będzie nawet jedynym wielkim znakiem przemiany świata. Nie mogą nawet zlekceważyć go, trzymając się daleko od Serca. Bowiem tam Lordów Prowincji wynosi się do godności Wysokich Lordów, i tam muszą odprawiać cztery razy do roku coś, co nazywają Rytuałem Straży, podczas którego potwierdzają, iż bronią całego świata przed Smokiem Odrodzonym, strzegąc Callandora. To musi gryźć ich dusze, jakby żołądki mieli pełen srebraw, ale to jest dokładnie to, na co zasłużyli.
Potrząsnęła głową, jakby zdając sobie sprawę, że powiedziała więcej, niż zamierzała.
— Czy to już wszystko, dziecko?
— Tak, Matko — odparła Nynaeve.
„Światłości, wszystko zawsze sprowadza się do Randa, czyż nie? Zawsze wiąże się ze Smokiem Odrodzonym”.
Myślenie o nim w ten sposób wciąż wymagało od niej pewnego wysiłku.
— To wszystko.
Amyrlin ponownie poprawiła stułę i spod zmarszczonych brwi spojrzała na oszalały popłoch w kuchni.
— Musiałam zrobić to właśnie w taki sposób. Po to, by móc porozumieć się z tobą bezzwłocznie. Ale Laras jest dobrą kobietą i znakomicie dba o kuchnie oraz spiżarnie.
Nynaeve parsknęła i zwracając się do swoich dłoni zaciśniętych na rączce rożna, wymruczała:
— Laras jest beczką skwaśniałego tłuszczu, która nazbyt skwapliwie posługuje się tą swoją łyżką.
Sądziła, że powiedziała to dostatecznie cicho, ale usłyszała, iż Amyrlin zachichotała w nieszczery sposób.
— Jesteś znakomitą znawczynią charakterów, dziecko. Musiałaś świetnie sobie radzić jako Wiedząca swojej wioski. To właśnie Laras poszła do Sheriam i domagała się odpowiedzi, jak długo jeszcze wy trzy macie wykonywać najbrudniejszą i najcięższą pracę, bez nadziei na czasową choćby odmianę. Powiedziała też, że nie ma zamiaru przykładać się do niszczenia w żadnej kobiecie zdrowia i ducha, niezależnie od tego, co ja rozkazałam. Przenikliwą jesteś sędziną charakterów, dziecko.
Wtedy w drzwiach kuchni pojawiła się Laras, wahając się przed wkroczeniem do własnego dominium. Amyrlin poszła jej na spotkanie, groźne spojrzenia i grymasy zastąpił uśmiech.
— Wszystko wygląda moim zdaniem bardzo dobrze, Laras. — Mówiła tak głośno, by wszyscy w kuchni mogli ją słyszeć. — Nie dostrzegłam niczego, co nie byłoby na swoim miejscu, wszystko jest, jak być powinno. Należy ci się pochwała. Sądzę, że uczynię Mistrzynię Kuchni oficjalnym tytułem.
Wyraz twarzy potężnej kobiety zmieniał się od niepokoju do szoku, a później rozpromienił nie skrywanym zadowoleniem. Kiedy Amyrlin wędrowała do wyjścia z kuchni, Laras cały czas uśmiechała się. Grymas na jej czoło powrócił jednak, gdy przeniosła spojrzenie z oddalających się pleców Amyrlin na swoje pracownice. Praca w kuchni zdawała się zwalniać tempo. Grymas Laras spoczął na Nynaeve.
Ponownie biorąc się do obracania rożna, Nynaeve spróbowała uśmiechnąć się do potężnej kobiety.
Grymas na twarzy Laras pogłębił się, zaczęła uderzać łyżką o udo, najwyraźniej zapomniawszy, że choć raz udało się jej użyć we właściwym celu. Teraz zostawiała plamy zupy na nieskazitelnie białym fartuchu.
„Będę się do niej uśmiechać, gdyby nawet miała mnie zabić” — pomyślała Nynaeve, chociaż musiała zacisnąć zęby, aby się do tego zmusić.
Pojawiły się Egwene i Elayne, wykrzywiając twarze i ocierając usta rękawami. Na jedno spojrzenie Laras, natychmiast rzuciły się do rożna i powróciły do swej pracy.
— Mydło — wymruczała stłumionym głosem Elayne — smakuje potwornie!
Zanurzając łyżkę w sosie i polewając nim pieczeń, Egwene zadrżała.
— Nynaeve, jeśli powiesz mi, że Amyrlin nie zgodziła się na nasz wyjazd, będę krzyczeć. Wtedy może naprawdę ucieknę.
— Wyjeżdżamy zaraz po tym, jak skończymy zmywać — oznajmiła im — tak szybko, jak tylko uda nam się zabrać dobytek z pokoi.
Żałowała, że nie mogła podzielać entuzjazmu, jaki rozbłysnął w ich oczach.
„Światłości, spraw, byśmy nie wpadły w pułapkę, z której nie będziemy mogły się wydostać. Światłości, spraw, by tak się stało”.