Furlan nie przestawał bezustannie mamrotać, prowadząc ich do pokoi, ale Perrin nie słuchał. Zbyt był zajęty zastanawianiem się, czy czarnowłosa dziewczyna wiedziała, co znaczą żółte oczy.
„Niech sczeznę, patrzyła na mnie.”
Potem usłyszał, jak gospodarz wypowiada słowa:„ogłaszając w Ghealdan Smoka” i wydawało mu się, że w tym momencie zastrzygł uszami niczym Loial.
Moiraine zamarła w drzwiach do swego pokoju.
— Następny fałszywy Smok, gospodarzu? W Ghealdan?
Kaptur płaszcza wciąż zasłaniał jej twarz, jednak brzmienie głosu zdradzało, że wiadomość wstrząsnęła nią do głębi. Nawet wsłuchując się uważnie w odpowiedź właściciela, Perrin nie mógł przestać na nią patrzeć, wyczuwał jakąś woń zbliżoną do zapachu strachu.
— Ach, lady, nie musisz się obawiać. Do Ghealdan jest stąd sto lig, a tutaj nikt cię nie będzie niepokoił, nie pod bokiem pana Andry, lorda Orbana i lorda Ganna. Dlaczego. . .
— Odpowiedz jej! — rzucił ostro Lan. — Czy w Ghealdan jest fałszywy Smok?
— Ach. Ach, nie, panie Andro, niezupełnie. Powiedziałem, że w Ghealdan jest człowiek głoszący Smoka, tak słyszałem kilka dni wcześniej. Modli się o jego nadejście, by tak rzec. Rozpowiada o tym człowieku w Tarabon, jak słyszeliśmy. Chociaż niektórzy mówią, że to jest Arad Doman, nie Tarabon. Daleka droga stąd, w każdym razie. Cóż, w innych okolicznościach, jak sądzę, rozmawialibyśmy więcej na ten temat, pomijając może szalone opowieści o powrocie armii Hawkwinga. . . — Chłodne oczy Lana wbijały się w opowiadającego jak ostrza dwóch sztyletów. Gospodarz głośno przełykał ślinę i coraz szybciej wycierał ręce. — Wiem tylko tyle, ile słyszę, panie Andra. Powiadają, że ten człowiek ma spojrzenie, które przygniata cię do ziemi i opowiada te wszystkie głupstwa o Smoku, który przybywa, aby nas uratować, i za którym wszyscy powinniśmy pójść, nawet bowiem bestie będą dla niego walczyć. Nie wiem, czy już go aresztowano, czy jeszcze nie. Zapewne Ghealdanie nie ścierpią długo takiego gadania.
„Masema — pomyślał z niedowierzaniem Perrin. — Przeklęty Masema.”
— Masz rację, gospodarzu — powiedział Lan. — Ten człowiek nie może nam tutaj sprawić kłopotów. Znałem kiedyś kogoś, kto lubił rozpowszechniać szalone opowieści. Pamiętasz go, lady Alys, nieprawdaż? Masema?
Moiraine wzdrygnęła się.
— Masema. Tak. Oczywiście. Zupełnie o nim zapomniałam. — Jej głos stał się pewniejszy. — Kiedy następnym razem spotkam Masemę, pożałuje, że kto inny nie obdarł go ze skóry i nie zrobił z niej butów.
Zatrzasnęła za sobą drzwi z taką siłą, że echo łomotu rozniosło się po korytarzu.
— Cicho! — krzyknął ktoś przytłumionym głosem z drugiego końca korytarza. — Głowa mi pęka!
— Ach. — Furlan otarł dłonie, potem ponownie przesunął je po łysinie. — Ach. Proszę mi wybaczyć, panie Andra, ale lady Alys jest kobietą gwałtowną, która nie dba o cudze uszy.
— Szczególnie tych, którzy jej się narażą — powiedział Lan dobrotliwie. — Ona potrafi nie tylko głośno szczekać, ale także mocno gryźć.
— Ach! Ach! Ach! Wasze pokoje są tutaj. Ach, przyjacielu Ogirze, kiedy pan Andra powiedział mi, że przybędziesz, wyciągnąłem stare łóżko dla Ogirów. Wydobyłem je ze strychu, gdzie przez ostatnie trzysta lub więcej lat osiadał na nim kurz. Cóż, oto. . .
Perrin pozwolił, by dalsze słowa nie zaprzątały jego myśli, nie poświęcał im więcej uwagi niż rzeczna rafa przepływającej przez nią wodzie. Martwiła go ta ciemnowłosa kobieta. I Aiel w klatce.
Kiedy znalazł się już we własnym pokoju — małej klitce na tyłach domostwa, gdyż Lan nie zrobił nic, by wyprowadzić gospodarza z błędu co do statusu Perrina — wszystkie ruchy wykonywał właściwie mechanicznie, wciąż pogrążony w myślach. Zdjął cięciwę z łuku, a drzewce postawił w kącie — zbyt długie pozostawianie napiętego łuku niszczyło zarówno łuk, jak i cięciwę — położył zwój koca i torby podróżne obok miski, i rzucił na nie płaszcz. Pas z toporem i kołczanem zawiesił na kołku wbitym w ścianę i runął jak długi na łóżko, zanim zdołał uprzytomnić sobie, jak może być to niebezpieczne. Łóżko było wąskie, a materace całe w nierównościach, mimo to wydawało się najwygodniejszym ze wszystkich łóżek, jakie pamiętał. Zamiast zasnąć jednak, usiadł na trójnożnym stołku i zaczął myśleć. Zawsze lubił wszystko przemyśleć gruntownie.
Po jakimś czasie Loial zapukał do drzwi i wsunął głowę do środka. Uszy Ogira aż drżały z podniecenia, a jego uśmiech jakby rozcinał szeroką twarz na dwoje.
— Perrin, nie uwierzysz! Moje łóżko zrobiono ze śpiewającego drzewa! Cóż, musi mieć co najmniej tysiąc lat. Żaden Śpiewak Drzew od tego czasu chyba nie wyśpiewał nic tak dużego. Ja nawet nie próbowałbym tego zrobić, a mam przecież talent większy niż pozostali na tej ziemi Ogirowie. Cóż, by nie skłamać, niewielu z nas w ogóle posiada dzisiaj ten talent. Ale ja jestem jednym z najlepszych, którzy potrafią śpiewać drzewo.
— To bardzo ciekawe — odpowiedział Perrin.
„Aiel w klatce. To właśnie powiedziała Min. Dlaczego ta dziewczyna mnie obserwowała.”
— Tak właśnie sobie pomyślałem. — Loial wydawał się nieco zbity z tropu tym, że Perrin nie podziela jego entuzjazmu, postanowił jednak przemyśleć wszystko w spokoju. — Kolacja gotowa, czeka na dole, Perrin. Przygotowali najlepsze pożywienie, na wypadek gdyby Myśliwi sobie zażyczyli, ale i my możemy coś z tego uszczknąć.
— Idź, Loial. Ja nie jestem głodny.
Zapachy przyrządzanego mięsa, dochodzące z kuchni, nie interesowały go. Ledwie zauważył wyjście Loiala.
Z dłońmi wspartymi na kolanach, nieustannie ziewając, usiłował rozplątać węzeł myśli. Wyglądało to jak jedna z tych układanek, które wykuwał pan Luhhan — kawałki metalu, na pozór nie do rozłączenia. Ale zawsze istniała odpowiednia sztuczka, po zastosowaniu której żelazne pętle i kółka rozdzielały się, i tak też musiało być w tym przypadku.
Dziewczyna patrzyła na niego. Powodem mogły być jego oczy, niezależnie od faktu, że gospodarz zignorował je, a nikt poza nim nawet nie zwrócił uwagi. Mieliw gospodzie Ogira, który mógł wzbudzać zainteresowanie i Myśliwych, polujących na Róg, a także wizytę lady, wreszcie Aiela w klatce na placu. Coś tak mało znaczące jak kolor ludzkich oczu nie mogło przyciągnąć ich uwagi. Nic, co dotyczyło służącego nie mogło równać się z resztą atrakcji.
„Dlaczego więc wybrała mnie, by się mi przyglądać?”
I jeszcze Aiel w klatce. Min widziała zawsze rzeczy ważne. Ale w jaki sposób to miałoby być ważne? Co powinien zrobić?
„Mogłem powstrzymać te dzieci rzucające kamienie. Powinienem zareagować.”
Nie było potrzeby powtarzać sobie, że dorośli z pewnością powiedzieliby mu, by trzymał się swoich spraw, że jest w Remen obcym i nie powinien interesować się Aielem.
„Mogłem spróbować.”
Żadne odpowiedzi nie przychodziły mu na myśl, wrócił więc do początku swych rozważań i cierpliwie podjął je ponownie, potem jeszcze raz i jeszcze. Wciąż nie mógł znaleźć nic prócz żalu za tym, czego nie uczynił.
Po jakimś czasie dopiero uświadomił sobie, że zapadła już noc. W pokoju było ciemno, rozświetlało go tylko odrobinę światło księżyca, wpadające przez samotne okno. Pomyślał o łojowej świeczce i hubce z krzesiwem, które spostrzegł na obramowaniu kominka nad wąskim paleniskiem, ale i bez tego było dosyć jasno dla jego oczu.
„Powinienem coś zrobić, czyż nie?”
Przypiął topór, potem zawahał się. Zrobił to nie myśląc, noszenie broni stało się dlań równie naturalne jak oddychanie. Nie spodobała mu się ta myśl. Ale nie odpiął wiszącego wokół bioder pasa i wyszedł na zewnątrz.
Światło docierające ze schodów spowodowało, że korytarz wydał mu się prawie jasny, w porównaniu z ciemnościami w jakich siedział w pokoju. Ze wspólnej sali dobiegały odgłosy rozmów i śmiechu, z kuchni zapachy gotowanej strawy. Poszedł w kierunku frontu gospody, gdzie mieścił się pokój Moiraine, zapukał raz i wszedł do środka. I zamarł, a twarz oblał mu rumieniec.
Moiraine owinęła się bladoniebieską suknią, zwisającą jej luźno z ramion.
— Chcesz czegoś? — zapytała zimno.
W jednej dłoni trzymała srebrny grzebień, a jej ciemne włosy spływały na ramiona czarnymi falami, lśniąc jakby były świeżo wyczesane. Jej pokój był daleko lepszy niż jego, z boazerią z polerowanego drewna na ścianach, z kutymi w srebrze lampami i dającym ciepło ogniem, rozpalonym na szerokim, ceglanym kominku. W powietrzu unosiła się woń różanego mydła.
— Ja. . . ja myślałem, że znajdę tutaj Lana — zdołał wydukać. — Zawsze jesteście we dwoje, więc myślałem, że on. . . Myślałem. . .
— Czego właściwie chcesz, Perrin?
Wziął głęboki oddech.
— Czy to wszystko sprawka Randa? Wiem, że Lan tropił go, iże wszystko wydaje się tu takie dziwne. . . Myśliwi i Aiel. . . ale czy to wszystko jego dzieło?
— Sądzę, że nie. Będę wiedziała więcej, kiedy Lan powie mi, co odkrył dzisiejszej nocy. Jeżeli będziemy mieli odrobinę szczęścia, jego informacje pomogą mi dokonać wyboru.
— Wyboru?
— Rand mógł pokonać rzekę i zmierza teraz na przełaj w kierunku Łzy. Ale mógł też wziąć łódź do Illian, zamierzając potem przesiąść się na inną, płynącą do Łzy. W ten sposób wybrałby drogę dłuższą o wiele lig, byłby jednak znacznie szybciej na miejscu.
— Nie sądzę, abyśmy rzeczywiście zamierzali go dogonić, Moiraine. Nie wiem, jak to się dzieje, ale poruszając się pieszo, wciąż nas wyprzedza. Jeśli Lan się nie myli, pozostaje stale pół dnia drogi przed nami.
— Prawie uwierzyłam już, że nauczył się Podróżować — powiedziała Moiraine, nieznacznie marszcząc brwi. Ale gdyby tak rzeczywiście było, podążyłby wprost do Łzy. Nie, płynie w nim krew wytrwałych piechurów i tęgich biegaczy. My jednak możemy popłynąć rzeką. Jeśli nawet go nie dogonię i tak będę w Łzie krótko po nim. Albo nawet wcześniej.
Perrin niespokojnie zaszurał nogami, w jej głosie posłyszał zimne, niewzruszone przyrzeczenie.
— Powiedziałaś mi kiedyś, że potrafisz wyczuć Sprzymierzeńca Ciemności, a przynajmniej kogoś, kto daleko już zawędrował w Cień. Lan również. Czy wyczułaś przy nas kogoś takiego?
Głośno wciągnęła powietrze i odwróciła się do wysokiego lustra, stojącego na wspaniale odrobionych srebrem nogach. Jedną ręką trzymając suknię, drugą przeciągnęła grzebieniem po włosach.
— Niewielu ludzi zaszło tak daleko, Perrin, nawet wśród najgorszych Sprzymierzeńców Ciemności. — Grzebień zatrzymał się w pół ruchu. — Dlaczego pytasz?
— Na dole, we wspólnej sali jest dziewczyna, która mi się przyglądała. Nie tobie lub Loialowi, jak reszta. Mnie.
Grzebień podjął swój ruch, uśmiech pojawił się na chwilę na ustach Moiraine.
— Czasami zapominasz, Perrin, że jesteś przystojnym młodym mężczyzną. Niektóre dziewczyny podziwiają wspaniałe ramiona.
Chrząknął i zaszurał nogami.
— Coś jeszcze, Perrin?
— Hmm. . . nie.
Nie pomogłaby mu, gdyby zapytał o widzenie Min, nie powiedziałaby mu nic więcej ponad to, co sam już wiedział — że jest ważne. A nie chciał mówić, co widziała tamta, a tym bardziej o tym, że w ogóle cokolwiek widziała.
Kiedy wyszedł z powrotem na korytarz i zamknął drzwi, na chwilę musiał oprzeć się o ścianę.
„Na Światłość, tak po prostu wszedłem do niej, a ona. . .” Była przecież piękną kobietą. „I wystarczająco starą, żeby być moją matką, albo nawet jeszcze starszą.” Pomyślał, że Mat najprawdopodobniej zaprosiłby ją na dół na tańce. „Nie, nie zrobiłby tego. Nawet Mat nie jest tak głupi, by próbować czarować Aes Sedai.” Moiraine nie stroniła od tańca. Raz nawet sam z nią tańczył, choć potykał się niemalże przy każdym kroku. „Przestań myśleć o niej jak o pierwszej lepszej wiejskiej dziewczynie tylko dlatego, że zobaczyłeś. . . To jest przeklęta Aes Sedai! Przejmuj się lepiej tym Aielem.”
Otrząsnął się z natłoku myśli i zszedł na dół.
Wspólna sala pękała w szwach, zajęte były wszystkie krzesła, przyniesiono dodatkowe stoły i ławy, a ci, którzy nie mieli gdzie usiąść, stali pod ścianami. Nigdzie nie dostrzegł czarnowłosej dziewczyny, nikt też nie spojrzał na niego, kiedy dwukrotnie w pośpiechu przemierzał pomieszczenie.
Orban miał dla siebie cały stół, obandażowaną nogę wsparł na krześle wyłożonym poduszką, widać było stopę obutą w miękki kamasz, w dłoni trzymał srebrny puchar, służąca dbała o to, by był zawsze pełen.
— Tak — mówił, zwracając się do zebranych w sali słuchaczy — wiedzieliśmy, Gann i ja, że Aielowie są strasznymi wojownikami, ale nie było czasu na wahanie. Wyciągnąłem miecz i wbiłem ostrogi w boki Lwa. . .
Perrin wzdrygnął się, zanim zrozumiał, że koń opowiadającego nosi takie właśnie imię i to jego miał na myśli Orban.
„Nie uwierzono by mu przecież, gdyby powiedział, że dosiadał lwa.”
Poczuł lekki wstyd, za swoją antypatię do tego człowieka. Nie powinien myśleć, że mógł się w swych przechwałkach posunąć aż tak daleko. Pośpieszył na zewnątrz, nie oglądając się więcej za siebie.
Ulica przed frontem gospody była równie zatłoczona jak jej wnętrze, ludzie, dla których nie starczyło miejsca w środku, zaglądali przez okna, dwukrotnie większy tłum zgromadził się przy drzwiach, słuchając opowieści Orbana. Znów nikt nie spojrzał na Perrina, choć jego przejście wzbudziło skargi z ust tych, których potrącił, przedzierając się przez ciżbę.
Każdy, kto nie został tej nocy w domu, musiał pójść do gospody, nikt bowiem nie szedł w stronę placu. Czasami dostrzegał czyjś cień w oświetlonym oknie, ale to było wszystko. A jednak cały czas miał uczucie, że ktoś go obserwuje, toteż rozglądał się dookoła niespokojnie. Nic, prócz otulonych nocnym mrokiem ulic, upstrzonych plamkami jaśniejących okien. Wokół placu większość okien była ciemna, oprócz kilku na wyższych piętrach domów.
Szubienica stała tak, jak ją zapamiętał, człowiek — Aiel — wciąż był w klatce, wiszącej wyżej niż Perrin mógł sięgnąć. Aiel zdawał się nie spać — a przynajmniej głowę trzymał uniesioną — ale ani razu nie spojrzał w dół, na Perrina. Kamienie, którymi rzucały w niego dzieci, leżały rozsypane pod klatką.
Klatka wisiała na grubej linie, przyczepionej do pierścienia w jednej z wyższych belek, dalej lina biegła przez mocny krążek przymocowany do poprzeczki; zawiązano ją wokół pary kołków, na wysokości jego pasa, wbitych w pionową belkę. Reszta liny leżała w nieporządnej plątaninie zwojów u stóp szubienicy.
Perrin rozejrzał się dookoła, wpatrując w ciemności zalegające plac. Wciąż miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale dalej nie widział nikogo. Wytężył słuch i nie wyłowił żadnego dźwięku. W nozdrzach czuł tylko dym z kominów i kuchennych pieców w domach oraz ludzki pot i zapach zaschłej krwi, dochodzący od mężczyzny w klatce. Od Aiela nie czuł charakterystycznej woni strachu.
„Jego ciężar i jeszcze waga klatki” — pomyślał, podchodząc bliżej do szubienicy.
Nie wiedział, kiedy zdecydował się to zrobić, ani nawet czy naprawdę tak postanowił, rozumiał jednak, że to właśnie zamierza.
Zahaczywszy nogę wokół ciężkiej belki, całym ciężarem ciała pociągnął linę, unosząc klatkę w górę i luzując nieco sznur. Sposób, w jaki lina się szarpnęła, uświadomił mu, że mężczyzna w klatce w końcu się poruszył, ale zbyt się spieszył, by teraz przestać i powiedzieć mu co robi. Poluzowany sznur mógł teraz odwinąć z kołków. Wciąż zahaczony nogą o belkę, szybko opuścił klatkę; pomagając sobie rękoma, wyszedł na kamienie bruku.
Aiel patrzył na niego, w milczeniu studiując jego twarz. Perrin nie powiedział nic. Kiedy dobrze przyjrzał się klatce, zacisnął usta. Jeśli robi się już taką rzecz, szczególnie wtedy, gdy robi się taką właśnie rzecz, wówczas trzeba wykonać ją dobrze. Całą przednią ścianę klatki stanowiły drzwi, zawieszone na surowo odrobionych zawiasach, najwyraźniej wykonanych w pośpiechu, zamknięte żelaznym zamkiem na łańcuch, równie misternej roboty jak klatka. Przesunął dłońmi wzdłuż całego łańcucha, zanim znalazł najsłabsze ogniwo, potem przewlekł przez nie kolec swego topora. Ostry skręt nadgarstków i ogniwo pękło. W przeciągu kilku sekund rozdzielił łańcuch, z grzechotem przesunął przez pierścienie i otworzył drzwi klatki.
Aiel siedział w środku, kolana wciąż trzymał pod brodą i patrzył na niego.
— Tak? — wyszeptał ochryple Perrin. — Otworzyłem ją, ale nie mam najmniejszego zamiaru dźwigać twego przeklętego ciała.
Pospiesznie rozejrzał się po nocnych ciemnościach zalegających plac. Wciąż nic się nie poruszało, ciągle jednak miał wrażenie, iż obserwują go czyjeś oczy.
— Silny jesteś, człowieku z bagien. — Aiel nie poruszał się, wyjąwszy nieznaczne drgnienie ramion. — Trzech ludzi musiało mnie podnosić, a teraz ty mnie opuszczasz. Dlaczego?
— Nie lubię, jak ludzi trzyma się w klatkach — wyszeptał Perrin.
Chciał już stąd iść. Klatka była otwarta, a czyjś wzrok wciąż spoczywał na nim. Ale Aiel się nie ruszał.
„Jeśli coś robisz, rób to dobrze.”
— Wyjdziesz stąd, zanim ktoś nadejdzie?
Aiel jednym ruchem złapał przedni pręt dachu klatki, przeskoczył przez jej drzwi i stanął na nogach. Wyprostowany, był niemal o głowę wyższy od Perrina. Spojrzał mu w oczy, Perrin wiedział, że muszą lśnić jak wypolerowane złoto pośród nocy, ale tamten nawet o nich nie wspomniał.
— Jestem tutaj od wczoraj, człowieku z bagien. — Jego słowa brzmiały, jakby wypowiadał je Lan. Nie żeby ich głosy lub akcenty były podobne, ale Aiel miał w sobie ten sam niewzruszony chłód, tę samą spokojną pewność. Potrwa chwilę, zanim odzyskam czucie w nogach. Jestem Gaul, z klanu Imran, z Shaarad Aiel, człowieku z bagien. Jestem Shae’en M’taal, Kamienny Pies. Moja woda jest twoją.
— Dobrze, jestem Perrin Aybara. Z Dwu Rzek. Kowal.
Człowiek był już oswobodzony, mógł w każdej chwili odzyskać zdolność poruszania się. Tylko, jeżeli ktoś przyjdzie, zanim Gaul będzie mógł chodzić, wówczas z powrotem wsadzą go do klatki, jeśli nie zabiją go od razu, a każda z tych możliwości oznaczać będzie zmarnotrawienie wszystkiego, co Perrin dotąd zrobił.
— Gdyby przyszło mi to do głowy, przyniósłbym butelkę lub bukłak z wodą. Dlaczego mówisz do mnie „człowieku z bagien”?
Gaul wskazał gestem rzekę, w poświacie księżyca oczy mogły zwieść nawet Perrina, wyglądało jednak, że po raz pierwszy Aiel poczuł niepokój.
— Trzy dni temu widziałem dziewczynkę zabawiającą się w ogromnym zbiorniku wodnym. Musiał mieć co najmniej dwadzieścia kroków średnicy. Ona. . . po prostu wskoczyła do środka. — Jedną ręką wykonał ruch, niezdarnie naśladujący pływanie. — Odważna dziewczyna. Przekraczanie tych. . . . rzek. . . niemalże odebrało mi resztki odwagi. Nigdy nie myślałem, że może być coś z taką ilością wody, ale nigdy nie myślałem też, że w świecie może być równie wiele wody, ile posiadacie wy, ludzie z bagien.
Perrin potrząsnął głową. Wiedział, że na Ugorze Aielowie mają niewiele wody — była to jedna z niewielu rzeczy jakie wiedział o Ugorze i Aielach — ale nie zdawał sobie sprawy, iż jest tak rzadka, aby wywołać podobną reakcję.
— Daleko odszedłeś od domu, Gaul. Dlaczego jesteś tutaj?
— Szukamy — odrzekł wolno Gaul. — Poszukujemy Tego Który Nadchodzi ze Świtem.
Perrin słyszał już wcześniej to imię i to w okolicznościach takich, że wiedział, kogo oznaczało.
„Światłości, wszystko zawsze sprowadza się do Randa. Jestem związany z nim jak domagająca się podkucia chabeta z kowalem.”
— Podążasz w złym kierunku, Gaul. Ja również go poszukuję, on zaś zmierza do Łzy.
— Do Łzy? — w głosie Aiela zabrzmiało zaskoczenie. — Dlaczego. . . ? Ale musi tak być. Proroctwo powiada, że kiedy padnie Kamień Łzy, opuścimy wreszcie Trójkątną Krainę. — Tak Aielowie nazywali Ugór. — Powiada też, że zostaniemy odmienieni i odnajdziemy wreszcie to, co było nasze i zostało stracone.
— Tak może być. Nie znam waszych proroctw, Gaul. Potrafisz już iść? W każdej chwili ktoś może nadejść.
— Już za późno by uciekać — powiedział Gaul, a głęboki głos krzyknął:
— Dzikus się wydostał!
Dziesiątka albo i tuzin mężczyzn w białych płaszczach biegło przez plac, wyciągając miecze, ich stożkowate hełmy lśniły w księżycowej poświacie. Synowie Światłości.
Jak gdyby miał do dyspozycji cały czas świata, Gaul spokojnie odwinął ciemną materię z ramion i udrapował sobie na twarzy, a w rezultacie otrzymał grubą czarną zasłonę, która skrywała całość oblicza za wyjątkiem oczu.
— Lubisz tańczyć, Perrinie Aybara? — zapytał.
Tak przygotowany odskoczył od klatki. Prosto na nadbiegających Synów.
Na krótką tylko chwilę stanęli zaskoczeni, ale chwila to było wszystko, czego Aiel potrzebował. Kopniakiem wybił miecz z garści pierwszego, który mu się nawinął, potem jego usztywniona ręka uderzyła niczym sztylet w gardło Białego Płaszcza, a kiedy żołnierz padał, prześlizgnął się obok niego jak wąż. Ramię następnego pękło z głośnym trzaskiem, gdy założył na nie dźwignię. Rzucił jego bezwładne ciało pod nogi trzeciego napastnika, czwartego zaś kopnął w twarz. To było rzeczywiście jak taniec, od jednego przeciwnika do drugiego, bez wytchnienia, nie zwalniał nawet na moment, mimo że powalony mężczyzna chwytał go za pięty, mimo że ten ze złamanym ramieniem podniósł swój miecz. Gaul tańczył pośród nich.
Perrin mógł tylko przez chwilę obserwować to zdumiewające widowisko, nie wszyscy bowiem Synowie skupili się na Aielu. W ostatnim momencie chwycił oburącz stylisko topora, by zablokować cios miecza, ciął. . . i chciał aż zakrzyknąć, gdy ostrze w kształcie półksiężyca otworzyło gardło. Ale nie miał czasu na krzyki, ani na żal, za pierwszym podążyły następne Białe Płaszcze. Nienawidził ziejących ran, jakie wycinał jego topór, nienawidził sposobu, w jaki rozrywał kolczugę, by dobrać się do skóry pod nią, jak rozłupywał hełmy i głowy z taką samą niemalże łatwością. Nienawidził tego wszystkiego. Ale nie chciał umrzeć.
Czas zdawał się kurczyć i rozciągać, jedno i drugie naraz. Ciało bolało go, jakby walczył od wielu godzin, w gardle chrypiał rwany oddech. Ludzie poruszali się niczym zanurzeni w gęstej galarecie. W mgnieniu oka przenosili się niejako z miejsca na miejsce, najpierw widoczni w tym, w którym zaczynali ruch, potem od razu tam, gdzie padali. Pot spływał mu po twarzy, jednak czuł się tak zimny jak woda w studni. Walczył o życie i nie umiał powiedzieć, czy trwało to sekundy, czy całą noc.
Kiedy wreszcie zatrzymał się, bez tchu, kompletnie oszołomiony i spostrzegł dwanaście białych płaszczy leżących na kamieniach bruku, zdawało mu się, że księżyc nie przesunął się nawet odrobinę. Niektórzy z mężczyzn jęczeli, inni leżeli cisi i nieruchomi. Pomiędzy nimi stał Gaul, wciąż zamaskowany, wciąż z pustymi rękoma. Większość ciał to było jego dzieło. Perrin pożałował, że nie wszyscy, i poczuł wstyd. Odór krwi i śmierci był gorzki, ostry.
— Nie najgorzej tańczysz, Perrinie Aybara.
Wciąż odczuwając zawroty głowy, Perrin wymamrotał:
— Nie rozumiem, w jaki sposób dwunastu mężczyzn mogło walczyć z dwudziestoma waszymi i zwyciężyć, nawet jeśli dwaj z nich to Myśliwi.
— Tak powiedzieli? — Gaul zaśmiał się cicho. — Sarien i ja byliśmy nieostrożni, zbyt długo przebywaliśmy w tych delikatnych krainach, a nadto wiatr wiał ze złej strony, tak że nie wyczuliśmy nic. Zanim zdążyliśmy się zorientować, już wpadliśmy na nich. Cóż, Sarien nie żyje, a ja zostałem zamknięty w klatce jak głupiec, tak więc, być może, spłaciliśmy nasz dług. Teraz jest czas na to, by uciekać, człowieku z mokradeł. Łza, będę pamiętał.
Na koniec wreszcie opuścił czarną zasłonę.
— Obyś zawsze znalazł wodę i cień, Perrinie Aybara.
Odwrócił się i pobiegł w noc.
Perrin również chciał biec, ale zorientował się, że w dłoniach wciąż trzyma zakrwawiony topór. Pośpiesznie wytarł wygięte ostrze w płaszcz martwego żołnierza.
„On nie żyje, niech sczeznę, i tak pokryty był już krwią.”
Zmusił się by wsunąć stylisko w pętlę przy pasie i dopiero potem ruszył truchtem.
Dostrzegł ją, nim przebiegł dwa kroki, szczupłą postać na skraju placu, w ciemnych, wąskich spódnicach. Zerwała się do ucieczki, teraz widział wyraźnie, iż spódnice rozcięto dla ułatwienia jazdy konnej. Skręciła w najbliższą uliczkę i zniknęła.
Zanim dobiegł do miejsca, w którym przed chwilą stała, wpadł na Lana. Strażnik jednym spojrzeniem objął pustą klatkę, leżącą u stóp szubienicy, ocienione białe kopczyki, które słabo odbijały księżycową poświatę i podrzucił wysoko głowę, jakby miał zaraz wybuchnąć. Głosem tak napiętym i twardym jak świeżo wykuta obręcz na koło, zapytał:
— To twoje dzieło, kowalu? Niech mnie Światłość spali! Czy ktoś cię widział?
— Dziewczyna — odrzekł Perrin. — Sądzę, że widziała. Nie chcę, żebyś ją skrzywdził, Lan! Wielu innych również mogło widzieć. Dookoła mnóstwo oświetlonych okien.
Strażnik chwycił Perrina za rękaw płaszcza i popchnął w kierunku gospody.
— Widziałem, jak dziewczyna biegła, ale sądziłem. . . Nieważne. Znajdź Ogira i sprowadź do stajni. Po tym wszystkim, musimy jak najszybciej zaprowadzić konie do doków. Światłość jedna wie, czy jakiś statek odpływa dzisiejszej nocy, albo ile będę musiał zapłacić, aby tak się stało. Tylko bez pytań, kowalu! Rób, co mówię! Biegiem!