Jolim przyłożyła drżącą dłoń do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą w ciele Dailin ziała rana. Kiedy dotknęła gładkiej skóry, wciągnęła głośno powietrze, nie wierząc własnym oczom.
Nynaeve wyprostowała się, wycierając dłonie o płaszcz. Egwene musiała w końcu przyznać, że dobra wełna o wiele lepiej nadaje się na ręcznik aniżeli jedwab czy aksamit.
— Powiedziałam, żebyście ją umyły i ubrały — warknęła Nynaeve.
— Tak, Mądra — powiedziała szybko Jolien i wraz z Chiad oraz Bain żwawo rzuciły się wypełnić polecenie.
Z gardła Aviendhy wyrwał się spazm śmiechu, przypominający do złudzenia szloch.
— Słyszałam, że Mądra Kobieta z klanu Wyszczerbionej Iglicy, potrafi zrobić coś takiego, podobnie jak Mądra z klanu Czterech Dołów, zawsze jednak sądziłam, że to tylko przechwałki. — Wciągnęła głęboki oddech, powoli odzyskując zimną krew. — Aes Sedai, mam dług wobec ciebie. Moja woda jest twoją, a w cieniu siedziby mego klanu zawsze odnajdziesz schronienie. Dailin jest moją drugą siostrą. — Pochwyciła zdziwione spojrzenie Nynaeve i dodała: — Jest córką siostry mojej matki. Bliska więź krwi, Aes Sedai. Mój dług wobec ciebie jest długiem krwi.
— Jeśli miałabym przelać czyjąś krew — odpowiedziała sucho Nynaeve — przelałabym własną. Jeżeli chcesz mi się jakoś zrewanżować, powiedz czy w Jurene cumuje statek. To jest najbliższa wioska na południe stąd.
— Wioska, w której żołnierze wywiesili sztandar Białego Lwa? — upewniła się Aviendha. — Kiedy byłam wczoraj na zwiadach, widziałam statek. Dawne opowieści mówią wprawdzie o statkach, widzieć jednak któryś na własne oczy, to było przedziwne przeżycie.
— Światłość pozwoli, że wciąż będzie tam czekał. Nynaeve zaczęła pakować zwitki papieru ze sproszkowanymi ziołami. — Zrobiłam dla tej dziewczyny wszystko, co mogłam, Aviendha, ale teraz musimy już ruszać. Teraz potrzebuje tylko dużo pożywienia i wypoczynku. I postaraj się, aby więcej nie kłut o jej mieczem.
— Co ma się stać, stanie się — odparowała kobieta Aiel.
— Aviendha — odezwała się Egwene — w jaki sposób pokonujecie rzeki, jeśli wzbudzają one w was takie uczucia? Pewna jestem, że między nami a Ugorem znajduje się co najmniej jedna rzeka wielkości Erinin.
— Alguenya — powiedziała Elayne — ale można ją obejść.
— Napotkałyśmy wiele rzek, ale na niektórych znajdują się budowle zwane mostami, z których musiałyśmy korzystać, inne można przejść w bród. Jeśli zaś chodzi o resztę, Jolim pamiętała, że drewno unosi się na wodzie.
Poklepała pień wysokiego tulipanowca.
— Są ogromne, ale pływają równie dobrze jak małe gałęzie. Znalazłyśmy kilka umarłych i zbudowałyśmy. . . statek. . . niewielki statek, z dwóch, trzech pni powiązanych razem i w ten sposób pokonałyśmy wielką rzekę — skończyła rzeczowym tonem.
Egwene patrzyła zadziwiona. Jeśli ona obawiałaby się czegoś tak bardzo, jak Aiel najwyraźniej obawiały się rzek, czy wówczas potrafiłaby stawić temu czoło w równie niewzruszony sposób? Nie była pewna. Raczej nie.
„A co z Czarnymi Ajah — zapytał cichy głos. — Czy przestałaś się ich bać? To co innego — odpowiedziała mu. — W tym nie ma żadnej brawury. Albo będę je ścigać, albo chować się przed nimi, jak królik przed jastrzębiem.”
Zacytowała sobie stare powiedzenie.
„Lepiej być młotkiem niż gwoździem.”
— Powinnyśmy ruszać — zauważyła Nynaeve.
— Jeszcze chwilę — poprosiła Egwene. — Aviendha, dlaczego pokonałyście całą tę drogę, dlaczego narażacie się na takie kłopoty?
Aviendha potrząsnęła z niesmakiem głową.
— W ogóle nie zaszłyśmy daleko, wyruszyłyśmy razem z ostatnimi. Mądre Kobiety ponaglały mnie jak psy zaganiające cielę, mówiąc, że mam inne obowiązki. — Nagle uśmiechnęła się, wskazując w stronę pozostałych kobiet. — One zostały ze mną, aby wyśmiewać się z mojego nieszczęścia, tak przynajmniej powiadały, jednakże gdyby nie ich towarzystwo, nie sądzę by Mądre Kobiety pozwoliły mi pójść.
— Szukamy tego, którego nadejście przepowiedziano oznajmiła Bain. Uniosła Śpiącą Dailin tak, że Chiad mogła nałożyć jej koszulę z brązowego materiału. — Tego Który Nadejdzie Wraz ze Świtem.
— On wyprowadzi nas z Trójkątnej Ziemi— dodała Chiad. — Proroctwa powiadają, że urodził się z Far Dareis Mai.
Elayne wyglądała na zaskoczoną.
— Zrozumiałam, że powiedziałaś, iż wam, Pannom Włóczni, nie wolno mieć dzieci. Pewna jestem, że tak mnie uczono.
Bain i Chiad ponownie wymieniły spojrzenia, z których można było wnosić, że Elayne znowuż znalazła się blisko prawdy, która jednak i tym razem wygląda zupełnie inaczej.
— Jeśli Panna donosi dziecko — wyjaśniła ostrożnie Aviendha — po urodzeniu oddaje je Mądrej Kobiecie ze swego klanu, a one przekazują to dziecko innej kobiecie, w taki sposób, że nikt nie wie, kto jest jego matką. — Ona również mówiła takim tonem, jakby musiała wyjaśniać, że kamień jest twardy. — Każda chce zaopiekować się takim dzieckiem w nadziei, że wychowa Tego Który Nadchodzi Wraz ze Świtem.
— Może również porzucić włócznie i poślubić mężczyznę — uzupełniła Chiad, a Bain dodała jeszcze: — Czasami istnieją powody dla porzucenia włóczni.
Aviendha obdarzyła je ostrzegawczym spojrzeniem, kontynuowała jednak, jakby nic się nie stało.
— Oczywiście nie teraz, kiedy Mądre Kobiety powiadają, że należy go szukać tutaj, za Murem Smoka. „Krew z naszej krwi, pomieszana ze starą krwią, wychowana przez starą krew, ale nie naszą.” Nie rozumiem tego, ale Mądre Kobiety mówią w taki sposób, jakby nie było najmniejszych wątpliwości. — Przerwała, najwyraźniej starając się dobrać właściwe słowa. — Zadałaś wiele pytań, Aes Sedai. Chciałabym odpowiedzieć choć na jedno. Musisz pojąć, że szukamy omenów i znaków. Dlaczego na przykład trzy Aes Sedai same wędrują przez kraj, gdzie jedyna dłoń pozbawiona noża, to dłoń nazbyt osłabła z głodu, aby utrzymać rękojeść? Dokąd zmierzacie?
— Do Łzy — odrzekła żwawo Nynaeve. — Oczywiście, pod warunkiem że Kamień Łzy nie rozsypie się w proch, w czasie, gdy my będziemy stały tutaj, rozmawiając.
Elayne zaczęła poprawiać sznur swego węzełka i taśmy mocujące zawiniątko, przygotowując się do wymarszu, po chwili Egwene postąpiła tak samo.
Kobiety Aiel popatrzyły po sobie, Jolien zamarła, otulając Dailin szarobrązowym kaftanem.
— Do Łzy? — zapytała Aviendha ostrożnym głosem. — Trzy Aes Sedai maszerują przez dotknięty nieszczęściem kraj do Łzy. To dziwna rzecz. Dlaczego idziecie do Łzy, Aes Sedai?
Egwene rzuciła Nynaeve szybkie spojrzenie.
„Światłości, przed chwilą śmiały się, a teraz są znów napięte.”
— Ścigamy złe kobiety — powiedziała Nynaeve, rozważnie dobierając słowa. — Sprzymierzeńców Ciemności.
— Wysłannicy Cienia — usta Jolien skrzywiły się, kiedy wymawiała to słowo, jakby nagryzły zgniłe jabłko.
— Wysłannicy Cienia w Łzie — powiedziała Bain, a Chiad dodała, jakby kończąc rozpoczęte zdanie: — I trzy Aes Sedai usiłujące dostać się do Serca Kamienia.
— Nie twierdziłam, że zmierzamy do Serca Kamienia — odparowała ostro Nynaeve. — Powiedziałam tylko, że nie mam zamiaru sterczeć tutaj tak długo, aż rozsypie się w proch. Egwene, Elayne, jesteście gotowe?
Nie czekając na odpowiedź wyszła z zagajnika, jej kostur uderzał rytmicznie w grunt, a długie kroki niosły ją na południe.
Egwene i Elayne pośpiesznie pożegnały się, potem poszły za nią. Cztery Aiel stały, patrząc w ślad za nimi.
Kiedy uszły już spory kawałek od lasu, Egwene oznajmiła:
— Moje serce prawie przestało bić, gdy powiedziałaś kim jesteś. Nie obawiałaś się, że mogą cię zabić, albo uwięzić? Wojny z Aielami to znowu nie aż tak dawna przeszłość i niezależnie od tego co mówiły o tym, że nie krzywdzą kobiet, które nie noszą broni, dla mnie wyglądały tak, jakby przez cały czas były gotowe do użycia swych włóczni przeciwko komukolwiek.
Elayne ponuro pokiwała głową.
— Właśnie zrozumiałam, jak niewiele wiedziałam o Aielach, ale przekonałam się również, że one wcale nie uważały wojen z Aielami za prawdziwe wojny. Ze sposobu, w jaki odnosiły się do mnie, sądzę, że to, czego się dowiedziałam, może być prawdą. Niewykluczone jednak, iż traktowały mnie w ten sposób, ponieważ jestem Aes Sedai.
— Wiem, że one są dziwne, Elayne, ale przecież nikt nie może nazwać trzech lat wypełnionych bitwami inaczej jak wojną. Nie dbam o to, ile walk toczą pomiędzy sobą, wojna to wojna.
— Nie dla nich. Tysiące Aielów przekroczyło Grzbiet Świata, najwyraźniej jednak uważali siebie raczej za łowców złodziei lub katów, albowiem ścigali jedynie króla Lamana z Cairhien za zbrodnię, która polegała na ścięciu Avendoraldera. Dla Aielów nie była to wojna, lecz egzekucja.
Według jednego z wykładów Verin, Avendoraldera była szczepem samego Drzewa Życia, przywiezionym do Cairhien jakieś czterysta lat wcześniej jako bezprecedensowa oferta pokoju ze strony Aielów, dodatkowo zapewniająca możliwość przekraczania Ugoru, co dotąd zarezerwowane było jedynie dla handlarzy, bardów i Tuatha’anów. Większą część cairhieńskiego bogactwa zyskano poprzez handel kością morsa, perfumami, przyprawami, a nade wszystko jedwabiem, pochodzącym z ziem położonych za Ugorem. Nawet Verin nie miała pojęcia w jaki sposób Aielowie weszli w posiadanie drzewka Avendesory — bowiem co do jednej rzeczy stare księgi się zgadzały, stwierdzając mianowicie że nie wydaje ono owoców. Poza tym nikt nie wiedział, gdzie rośnie Drzewo Życia, pominąwszy niektóre opowieści, oczywiście błędne, z pewnością jednak Drzewo Życia nie mogło mieć nic wspólnego z Aielami — ani dlaczego nazywali Cairhieńskimi Partnerami Wody, ani też czemu domagali się, by ich karawany i wozy kupieckie wywieszały sztandar z potrójnym liściem Avendesory.
Egwene podejrzewała, choć czyniła to z niechęcią, że może zrozumieć, dlaczego wzniecili wojnę — nawet jeśli dla nich nie była to żadna wojna w ścisłym znaczeniu tego słowa — kiedy król Laman ściął ich dar, by zrobić sobie tron niepodobny do żadnego innego na świecie. Grzech Lamam, słyszała, że tak się o tym mówi. Według Verin, wraz z wojną skończyły się nie tylko podróże handlowe Cairhienian przez Ugór, ale każdy z nich, który tam zabłądził, znikał. Verin twierdziła, że mówi się o nich, iż „sprzedani zostali jak zwierzęta”, ale nawet ona nie miała pojęcia, w jaki sposób kobieta lub mężczyzna mogą zostać sprzedani.
— Egwene — powiedziała Elayne — hak myślisz, kim musi być Ten Który Przychodzi Wraz ze Świtem?
Wpatrując się we wciąż odległe plecy Nynaeve, Egwene najpierw machinalnie potrząsnęła głową — „Czy ona ma zamiar pędzić nas przez całą drogę do Jurene?” — ale po chwili jednak zrozumiała i omal nie przystanęła z wrażenia.
— Chyba nie sądzisz. . . ?
Elayne skinęła głową.
— Tak właśnie uważam. Nie znam zbyt dobrze Proroctw Smoka, ale słyszałam kilka wersów z nich. Jeden nawet pamiętam: „Zrodzony zostanie na stokach Góry Smoka, zrodzony z panny nie poślubionej żadnemu mężczyźnie.” Egwene, Rand naprawdę wygląda jak Aiel. Cóż, podobny jest do wizerunków Tigraine, które widziałam kiedyś, ale ona zniknęła zanim się urodził, a nadto trudno sobie w ogóle wyobrazić, by mogła być jego matką. Sądzę, że matką Randa była Panna Włóczni.
Egwene zmarszczyła czoło, zastanawiając się. Szybko przebiegła myślami wszystko, co wiedziała o Randzie i jego życiu od samych narodzin. Po śmierci Kari al’Thor wychował go Tam al’Thor, lecz jeśli Moiraine mówiła prawdę, żadne z nich nie było jego prawdziwym rodzicem. Nynaeve czasami sprawiała wrażenie, że zna jakąś tajemnicę dotyczącą narodzin Randa.
„Mogę się jednak założyć, że nie wydarłabym z niej tego za nic na świecie!”
Dogoniły Nynaeve. Egwene miała surowy wyraz twarzy, była zaprzątnięta myślami, które przyszły jej przed chwilą do głowy, Nynaeve natomiast wpatrywała się w dal, szukając wzrokiem Jurene oraz czekający na nie statek. Elayne zaś marszczyła brwi, spoglądając na nie, jak gdyby były dwójką dzieci złoszczących się na siebie, niepewnych, które dostanie większy kawałek ciasta.
Po chwili milczącego marszu, Elayne powiedziała:
— Poradziłaś sobie znakomicie, Nynaeve. Z Uzdrawianiem i całą resztą również. Nie sądzę, aby jeszcze wątpiły, iż jesteś Aes Sedai. Czy też, że wszystkie nimi jesteśmy, biorąc pod uwagę sposób, w jaki się zachowywałaś.
— Wykonałaś znakomitą pracę — dodała po jakiejś minucie Egwene. — Pierwszy raz miałam możliwość swobodnej obserwacji tego, co dzieje się podczas Uzdrawiania. Wygląda na to, że stworzenie błyskawicy jest w porównaniu z tym tak proste, jak zagniatanie owsianego ciasta.
Uśmiech pełen zaskoczenia pojawił się na twarzy Nynaeve.
— Dziękuję — wymruczała i sięgnęła do włosów Egwene, by pociągnąć ją za kosmyk, zupełnie tak jak czyniła to, gdy tamta była dziewczynką.
„Nie jestem już małą dziewczynką.”
Chwila ta minęła równie szybko jak przyszła i teraz ponownie szły w milczeniu. Elayne westchnęła głośno.
Przeszły szybko następną milę, lub nieco więcej, mimo że czasami musiały oddalać się od rzeki, aby ominąć zarośla rosnące na brzegu. Nynaeve nalegała, by pozostawały na otwartej przestrzeni. Egwene z kolei uważała za niezbyt mądre przypuszczenie, że w zagajnikach mogą kryć się inni jeszcze Aielowie, ale kręta droga nie mogła zbytnio powiększyć odległości, jaką miały do przebycia, żadna z roślinnych kęp nie była specjalnie rozległa.
Elayne jednak uważnie przepatrywała rosnące wokół drzewa i w pewnej chwili to ona właśnie nagle krzyknęła:
— Strzeżcie się!
Egwene spojrzała, spomiędzy drzew wysypywali się ludzie, nad ich głowami wirowały proce. Sięgnęła po saidara i wtedy coś uderzyło ją w głowę, a ciemność ogarnęła wszystko.
Egwene czuła kołysanie, czuła też jak coś pod nią porusza się. Głowę miała całą obolałą. Spróbowała podnieść dłonie do skroni, jednak ręce miała skrępowane i nie mogła nimi poruszać.
— . . .lepiej niż leżeć tutaj cały dzień, czekając na zapadnięcie ciemności — powiedział szorstki, męski głos. — Kto wie, czy wkrótce nie nadpłynie następny statek? I uważajcie na łódź. Przecieka.
— Dobrze się postaraj, by Adden uwierzył, że spostrzegliście te pierścienie, zanim zdecydowaliście się zaatakować — odezwał się kolejny głos. — Nie życzy sobie tak obfitego ładunku, nie kobiet, jak sądzę.
Pierwszy mężczyzna wymamrotał jakieś przekleństwo ma temat tego, co Adden może zrobić ze swoją przeciekającą łodzią, jak również z ładunkiem.
Uniosła powieki. Srebrne plamki tańczyły jej przed oczyma. Pomyślała, że za chwilę zwymiotuje na ziemię kołyszącą się pod jej głową. Była przytroczona w poprzek grzbietu konia, kostki i przeguby związano razem pod jego brzuchem, włosy swobodnie zwisały w dół.
Dzień jeszcze nie dobiegł końca. Przekrzywiając szyję, rozejrzała się dookoła. Otaczała ją taka mnogość nieporządnie ubranych postaci na koniach, że nie mogła dostrzec, czy Nynaeve i Elayne zostały również pochwycone. Niektórzy z napastników mielina sobie pojedyncze fragmenty zbroi— poobijany hełm, podziurawiony napierśnik czy kaftan naszywany metalową łuską — większość jednak nosiła jedynie kaftany nie czyszczone od wielu miesięcy, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Zapach, jaki roztaczali wokół siebie, świadczył o tym, że sami nie myli się od równie długiego czasu. Wszyscy uzbrojeni byli w miecze, noszone przy pasach przeciągniętych przez plecy.
Zalała ją wściekłość i strach, a potem ogarnął ślepy gniew.
„Nie będę więźniem. Nie pozwolę się związać! Nie dam!”
Sięgnęła po saidara, a wtedy ból niemalże oderwał jej czubek głowy; z trudem powstrzymała jęk.
Koń przystanął na moment, rozległy się okrzyki i skrzypienie zardzewiałych zawiasów, potem znów ruszył naprzód, a po chwili mężczyźni zaczęli zsiadać z wierzchowców. Kiedy rozproszyli się, mogła zobaczyć przynajmniej fragment miejsca, w którym się znalazła. Otaczała ją wysoka palisada, zbudowana na szczycie wielkiego, okrągłego kopca gliny, mężczyźni uzbrojeni w łuki stali na drewnianym pomoście zawieszonym na takiej wysokości, aby mogli swobodnie patrzeć ponad ostrymi szczytami nierówno ociosanych pali. W spiętrzoną glinę u podnóża palisady wbudowano niską, pozbawioną okien chatę z bali. Stanowiła ona jedyną budowlę wewnątrz, jeśli nie liczyć kilku przybudowanych do niej komórek. Konni zbrojni, którzy właśnie wjechali w obręb palisady, zajęli resztę wolnej przestrzeni, której pozostałą część wypełniały ogniska z gotującą się strawą, spętane konie i kolejne grupki nie mytych mężczyzn. Musiało być ich około setki. Zamknięte w klatkach kozły beczały, świnie kwiczały, a kury gdakały, zwierzęce odgłosy w połączeniu z ochrypłymi krzykami i śmiechem wypełniały powietrze zgiełkiem tak hałaśliwym, że aż świdrował w uszach.
Jej spojrzenie odnalazło Nynaeve i Egwene, podobnie jak ona były związane głowami w dół na grzbietach pozbawionych siodeł wierzchowców. Trwały bez ruchu, koniec warkocza Nynaeve wlókł się po ziemi, gdy koń poruszał się nieznacznie. Nadzieja, nawet niewielka, rozwiała się zupełnie, nadzieja na to, że przynajmniej jedna z nich może być wolna, aby pomóc pozostałym uciec.
„Światłości, nie wytrzymam powtórnego uwięzienia. To się nie może powtórzyć.”
Delikatnie usiłowała ponownie dosięgnąć saidara. Ból tym razem nie był już tak straszny — ot, jakby ktoś upuścił jej skałę na głowę — ale strzaskał pustkę, zanim zdążyła nawet pomyśleć o róży.
— Jedna z nich się obudziła! — wrzasnął przerażony męski głos.
Egwene spróbowała zwisnąć zupełnie bezwładnie i wyglądać niegroźnie.
„Jak, na Światłość, mogę wyglądać groźnie, związana niczym połeć mięsa! Niech sczeznę, potrzebuję trochę czasu. Koniecznie!”
— Nie zrobię wam krzywdy — powiedziała w kierunku zalanej potem twarzy biegnącego w jej stronę człowieka.
A przynajmniej próbowała powiedzieć. Nie wiedziała, ile słów udało jej się wydobyć z gardła, zanim coś ponownie uderzyło ją w głowę, a ciemność rozlała się wokół niej wraz z falą mdłości.
Następne przebudzenie było łatwiejsze. Głowa wciąż bolała, ale już nie tak bardzo jak poprzednio, choć myśli wciąż wirowały zawrotnie.
„Przynajmniej mój żołądek się uspokoił. . . Światłości, lepiej o tym nie myśleć.”
W ustach trwał smak kwaśnego wina i jakiejś gorzkiej substancji. Smugi światła lamp wpadały przez poziome szczeliny w nieporządnie zbudowanej ścianie, ale ona miała przed oczyma ciemność, leżała na plecach. Na glinie, jak się zorientowała. Drzwi również nie były równo dopasowane, pomimo to wydawały się bardzo mocne.
Podniosła się, stając na czworakach i stwierdziła z zaskoczeniem, iż nie związano jej. Oprócz jedynej ściany z surowych bali, pozostałe wyglądały jak z kamienia. Światła wpadającego przez szczeliny było wystarczająco dużo, by mogła dostrzec Nynaeve i Elayne rozciągnięte na klepisku. Twarz Córki-Dziedziczki pokrywała krew. Żadna z nich nie poruszała się, tylko piersi unosiły się i opadały w rytm oddechu. Egwene wahała się czy obudzić je natychmiast, czy przekonać się najpierw, co można zobaczyć po drugiej stronie ściany.
„Tylko jedno spojrzenie — powiedziała do siebie. Powinnam się przecież przekonać, jak nas pilnują, zanim je obudzę.”
Wmówiła sobie, że to nie dlatego powzięła taką decyzję, iż nie była wcale pewna czy uda jej się obudzić tamte. Kiedy przyłożyła oko do szpary w pobliżu drzwi, pomyślała o krwi na twarzy Elayne i usiłowała sobie przypomnieć, co Nynaeve dokładnie zrobiła dla Dailin.
Pomieszczenie, na które patrzyła, było ogromne, z wysoką belkowaną powałą — składała się nań zapewne reszta wnętrza chaty z bali, którą widziała poprzednio — i pozbawione okien, za to oświetlone jaskrawo złotymi i srebrnymi lampami, wiszącymi na hakach przymocowanych do ścian. Nie było kominka. Na ubitym glinianym klepisku stały wiejskie stoły i krzesła, przemieszane ze skrzyniami zdobionymi złoceniami i inkrustowanymi kością. Haftowany w pawie dywan leżał przy wielkim łóżku z baldachimem na doskonale wyrzeźbionych i złoconych słupkach; ułożono na nim stosy brudnych koców i poduszek.
Wewnątrz znajdowało się kilkunastu mężczyzn, stali lub siedzieli w rozmaitych miejscach, jednak wszystkie spojrzenia skupione były na wysokim człowieku o pięknych włosach, którego można by nawet nazwać przystojnym, gdyby jego twarz była nieco bardziej czysta. Stał ze spuszczonymi oczyma u szczytu stołu ze żłobionymi nogami i pozłacaną ślimacznicą, jedną rękę wsparł na rękojeści miecza, palcem drugiej dotykał czegoś, czego nie mogła dostrzec pośród małych kółek rozsypanych po powierzchni stołu.
Otworzyły się zewnętrzne drzwi, ukazując w tle nocne ciemności i do środka wszedł kościsty człowiek, pozbawiony lewego ucha.
— Jeszcze nie przyjechał — powiedział szorstko. Nie miał również dwu palców u lewej dłoni. — Nie lubię spotykać się z nimi.
Wysoki mężczyzna o pięknych włosach nie poświęcił mu nawet odrobiny uwagi, nie przestawał zabawiać się przedmiotem, znajdującym się na stole.
— Trzy Aes Sedai — wymruczał, potem zaśmiał się. — Dobre są ceny za Aes Sedai, jeśli ma się nerwy, aby rozmawiać z właściwym kupcem. Jeżeli jesteś gotów zaryzykować, że twój żołądek zostanie wyjęty przez usta, możesz spróbować sprzedać mu nawet kota w worku. Nie jest to tak bezpieczne jak podrzynanie gardeł załogi kupieckiego statku, co, Coke? Nie takie łatwe, prawda?
Pośród obecnych w pokoju dało się dostrzec nerwowe poruszenie, a ten, do którego się zwracano, krępy mężczyzna z rozbieganymi oczami, nerwowo skłonił głowę.
— To są Aes Sedai, Adden. — Rozpoznała jego głos, człowiek od ordynarnych propozycji. — Muszą nimi być, Adden. Dowodzą tego pierścienie, mówię ci!
Adden podniósł coś ze stołu, mały krążek, który rozbłysnął złotem w świetle lamp.
Egwene westchnęła i chwyciła się za palec.
„Zabrali mój pierścień!”
— Nie podoba mi się to — wymamrotał kościsty mężczyzna bez ucha. — Aes Sedai. Każda z nich mogłaby pozabijać nas wszystkich. Okalecz mnie, Fortuno! Musisz być chyba głupi jak kloc drewna Coke, powinienem chyba poderżnąć ci gardło. Co, jeśli jedna z nich obudzi się, zanim on przyjedzie?
— Nie obudzą się jeszcze przez najbliższych kilka godzin. — Ochrypłemu głosowi tłustego mężczyzny towarzyszył szeroki, ukazujący wszystkie zęby, szyderczy uśmiech. — Moja babcia przekazała mi sekret tego, co wlaliśmy im do gardeł. Będą spały aż do wschodu słońca, a on przyjedzie wcześniej.
Egwene roztarła na języku kwaśny smak wina przemieszany z goryczą.
„Cokolwiek to było, twoja babcia cię okłamała. Zresztą i tak powinna cię udusić już w kołysce!”
Zanim ten „on” przyjedzie, człowiek który sądzi, że może kupować Aes Sedai. . .
„Niczym przeklęty Seanchanin!”
. . . zdąży postawić Nynaeve i Egwene na nogi.
Popełzła w stronę gdzie leżała Nynaeve.
Wyglądało, że tamta zwyczajnie śpi, dlatego też zastosowała najprostszy środek i po prostu nią potrząsnęła. Ku jej zdumieniu oczy Nynaeve otworzyły się prawie natychmiast.
— Co się. . . ?
Momentalnie przykryła dłonią jej usta, tłumiąc dalsze słowa.
— Uwięziono nas — wyszeptała. — Za tą ścianą znajduje się kilkunastu mężczyzn, na zewnątrz jest ich więcej. Bardzo wielu. Dali nam coś, żebyśmy spały, ale skutek okazał się mizerny. Pamiętasz już?
Nynaeve odsunęła jej dłoń.
— Pamiętam. — Jej głos był cichy i ponury. Na twarz wypełzł grymas, wydęła usta, po chwili zaśmiała się cicho. — Korzeń dobrego snu. Ci głupcy dali nam korzeń dobrego snu zmieszany z winem. Zresztą wino smakuje jakby był to już prawie ocet. Szybko, pamiętasz jeszcze coś z tego, czego cię uczyłam? Jak działa korzeń dobrego snu?
— Usuwa bóle głowy, dzięki czemu można zasnąć powiedziała Egwene równie cicho. Jej głos zabrzmiał niemal dokładnie tak samo ponuro jak tamtej, dopiero po chwili dotarł do niej sens wypowiedzianych słów. — Czyni człowieka trochę ospałym i to wszystko.
Grubas widocznie nie słuchał uważnie tego, co mówiła mu jego babcia.
— Jego działanie pomaga usunąć ból, będący efektem uderzenia w głowę.
— Tak właśnie jest— przyznała Nynaeve. — A kiedy obudzimy Egwene, podziękujemy im w taki sposób, jakiego nigdy nie zapomną.
Podniosła się, by natychmiast przyklęknąć obok złotowłosej.
— Sądzę, że kiedy wieźli nas do środka, widziałam ich około setki. — Wyszeptała Egwene do pochylonej nad Elayne Nynaeve. — Pewna jestem, że teraz nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym użyła Jedynej Mocy jako broni. I jeszcze ktoś prawdopodobnie ma przyjechać, żeby nas kupić. Mam zamiar zrobić mu coś takiego, że do końca życia pozostanie już człowiekiem czyniącym wyłącznie wolę Światłości!
Nynaeve wciąż klęczała przy boku Elayne, żadna z nich jednak nie poruszała się.
— O co chodzi?
— Jej obrażenia są poważne, Egwene. Sądzę, że ma pękniętą czaszkę, ledwie oddycha. Egwene, ona umiera, podobnie jak Dailin.
— Nie możesz czegoś zrobić? — Egwene starała się przypomnieć sobie wszystkie strumienie, jakie Nynaeve splotła, aby Uzdrowić kobietę Aiel, ale pamiętała nie więcej, niż jedynie co trzeci splot. — Musisz!
— Zabrali moje zioła — wymamrotała zawzięcie Nynaeve, jej głos drżał. — Nie potrafię! Nie, bez moich ziół!
Egwene przeżyła wstrząs, kiedy zrozumiała, że tamta z trudem opanowuje płacz.
— Niech sczezną wszyscy, nie potrafię zrobić tego bez. . .
Nagle objęła Elayne za ramiona, jakby chciała podnieść nieprzytomną i potrząsnąć nią.
—Żebyś sczezła, dziewczyno — wychrypiała. — Nie po to wiozłam cię przez całą drogę, żebyś teraz umarła! Powinnam zostawić cię przy zmywaniu naczyń! Powinnam wsadzić do worka i dać Matowi, by odwiózł cię do matki! Nie dam ci umrzeć przeze mnie! Słyszysz mnie? Nie pozwolę!
Nagle wokół niej rozbłysnąłsaidar, a Elayne otworzyła jednocześnie oczy i usta.
Egwene przykryła dłońmi usta Elayne, w samą porę, by zdławić krzyk, który z nich się wyrywał, kiedy jednak dotknęła jej, prądy Uzdrawiania Nynaeve pochwyciły ją niczym słomkę na krawędzi rzecznego wiru. Fale zimna przeszyły ją do szpiku kości, a jednocześnie żar przepalił od środka, miała wrażenie jakby ciało piekło się na ruszcie. Świat zniknął w powodzi wrażeń — pęd, upadanie, lot, wirowanie.
Kiedy wszystko już się skończyło, zorientowała się, że stoi, oddychając ciężko i patrzy na leżącą Elayne, tamta odpowiedziała jej spojrzeniem, jej oczy rozbłysły nad dłonią, wciąż zakrywającą usta. Resztki bólu głowy zniknęły. Powrotna fala operacji, jakim Nynaeve poddała Elayne wystarczyła, aby uleczyć ją do końca. Szmer głosów w sąsiednim pomieszczeniu był tak cichy jak poprzednio, jeśli więc z gardła Elayne wydobył się jakiś głos, jeżeli krzyknęła lub jęknęła podczas całego zabiegu, Adden i pozostali nie usłyszeli niczego.
Nynaeve nisko skłoniła głowę, klęcząc wsparła się na dłoniach, drżała.
— Światłości! — wymamrotała. — Robienie tego w taki sposób. . . było jak zdzieranie. . . własnej skóry. Och, Światłości! — spojrzała na Elayne. — Jak się czujesz, dziewczyno?
Egwene odsunęła dłonie od ust tamtej.
— Zmęczona — wyszeptała Elayne. — I głodna. Gdzie my jesteśmy? Byli jacyś mężczyźni z procami. . .
Egwene pośpiesznie opowiedziała jej, co się zdarzyło. Twarz Elayne spochmurniała, zanim opowieść dobiegła końca.
— A teraz — dodała Nynaeve głosem brzmiącym jak żelazo — pokażemy tym prostakom, co znaczy zadzierać z nami.
Ponownie zaświecił wokół niej saidar.
Elayne niepewnie podniosła się, stając na chwiejnych nogach, ale wokół niej również rozbłysła poświata. Egwene sięgnęła do Prawdziwego Źródła, niemalże z radością.
Kiedy ponownie spojrzały przez szczeliny, aby zobaczyć z czym przyjdzie im się borykać, w pomieszczeniu znajdowała się już trójka Myrddraali.
Czarne stroje zwisały na nich dziwnie nieruchomo, stali przy stole, a wszyscy z wyjątkiem Addena odsunęli się od nich najdalej jak tylko było można, opierając się plecami o ściany i wbijając oczy w ziemię. Po przeciwnej stronie stołu Adden mierzył się spojrzeniami z bezokimi, a strumyki potu rzeźbiły bruzdy w brudzie, pokrywającym jego twarz.
Pomor podniósł złoty pierścień ze stołu. Egwene spostrzegła, że był znacznie grubszy niźli zwykła reprezentacja Wielkiego Węża.
Nynaeve, trzymając twarz przyciśniętą do szpary pomiędzy dwoma balami, westchnęła cicho i musnęła dłonią kark w miejscu, gdzie otaczał go kołnierzyk sukni.
— Trzy Aes Sedai — zasyczał Półczłowiek, jego rozbawienie zabrzmiało jak dźwięk rozsypywania się w pył dawno już umarłych rzeczy — i jedna miała przy sobie to.
Pierścień wydał głuchy odgłos, gdy Myrddraal rzucił go z powrotem na stół.
— To są te, których szukaliśmy — zgrzytliwie dodał drugi. — Otrzymasz sowitą nagrodę, człowieku.
— Musimy wziąć ich z zaskoczenia — powiedziała cicho Nynaeve. — Jaki rodzaj zamka jest w tych drzwiach?
Egwene mogła dostrzec zamek umocowany na ze wnętrznej powierzchni drzwi, żelazną sztabę na łańcuchu wystarczająco mocnym, by powstrzymać atakującego byka.
— Przygotujcie się — powiedziała.
Uformowała cienki strumyk Ziemi, nie grubszy niż włos, mając nadzieję, że Półczłowiek nie wyczuje tak drobnego przeniesienia, i wplotła go w żelazny zamek, w jego najsłabsze części.
Jeden z Myrddraali uniósł głowę. Drugi pochylił się nad stołem ku Addenowi.
— Czuję swędzenie, człowieku. Jesteś pewien, że śpią?
Adden przełknął z wysiłkiem ślinę i kiwnął głową.
Trzeci Myrddraal odwrócił się i wbił ślepe spojrzenie w drzwi, za którymi przycupnęła Egwene wraz z towarzyszkami.
Łańcuch upadł na podłogę, wpatrujący się w niego Myrddraal warknął, a w tej samej chwili zewnętrzne wierzeje gwałtownie otworzyły się i do środka wpadła zamaskowana czernią śmierć.
Izba eksplodowała krzykiem i wrzaskiem, kiedy mężczyźni rzucili się do mieczy, usiłując osłonić się przed ciosami włóczni Aielów. Myrddraale wyciągnęli ostrza ciemniejsze od szat, również gotując się do walki o życie. Egwene widziała kiedyś sześć kotów, walczących ze sobą nawzajem, obecny widok po stokroć przewyższał gwałtownością tamten. A jednak w przeciągu kilku sekund powróciła cisza. Albo coś, co do złudzenia przypominało ciszę.
Ciała bez czarnej zasłony na twarzach leżały pokłute włóczniami, martwe. Jedna przyszpiliła Addena do ściany. W galimatiasie poprzewracanych mebli leżało również dwu Aielów, nie żyli. Pośrodku pokoju stała trójka Myrddraali, wspartych o siebie plecami, w dłoniach ciemniały uniesione czarne miecze. Jeden przyciskał rękę do boku, jakby był ranny, choć poza tym nie zdradzał w żaden sposób, czy rzeczywiście włócznia wyrządziła mu jakąś krzywdę. Bladą twarz następnego przecinała głęboka szrama, nie krwawił. Otaczała ich piątka zamaskowanych, wciąż żywych Aielów, przygotowanych do ataku. Z zewnątrz dochodziły krzyki i szczęk metalu, dowodzące, że inni Aielowie dalej walczą pośród nocy, do wnętrza izby jednak z dworu przedostawały się tylko przytłumione, dalekie odgłosy boju.
Krążąc wokół, Aielowie uderzali ostrzami włóczni o małe, pokryte skórą tarcze. „Dum-dum-DUM-dum. . . dum-dum-DUM-dum. . . dum-dum-DUM-dum.” Myrddraale obracali się wraz z nimi, a na ich bezokich twarzach zagościł wyraz niepewności, niepokoju, kiedy zrozumieli, że strach, jakim ich spojrzenie porażało wszelkie ludzkie serca, wydaje się nie mieć dostępu do tych wrogów.
— Zatańcz ze mną, Człowieku Cieniu — zawołał nagle jeden z Aielów. Głos należał do młodzieńca, w jego tonie słyszało się obelgę.
— Zatańcz ze mną, Bezoki. — Tym razem odezwała się kobieta.
— Zatańcz ze mną.
— Zatańcz ze mną.
— Sądzę — powiedziała Nynaeve, prostując się — że nadszedł czas.
Pchnęła drzwi i trzy kobiety otoczone poświatą saidara weszły do środka.
Zdało się, jak gdyby dla Myrddraali nagle przestali istnieć Aielowie, i odwrotnie. Aielowie wpatrywali się ponad swymi zasłonami w Egwene i jej przyjaciółki, jakby niepewni co widzą ich oczy, jedna z kobiet głośno wciągnęła powietrze. Bezokie spojrzenie Myrddraali niosło odmienne treści. Egwene mogła wyczuć niemalże zawarte w nim przeświadczenie o nieuchronności własnej śmierci. Półludzie rozpoznawali kobiety otoczone mocą Prawdziwego Źródła, kiedy je napotkali. Pewna była, że we wzroku skierowanym na nią wyczuwa również pragnienie zadania jej śmierci, która nastąpiłaby niewątpliwie, gdyby Myrddraalom udało się ją pokonać, a także przemożne pragnienie wyrwania Aes Sedai duszy z ciała i uczynienia z nich zabawki dla Cienia, pragnienie. . .
Przed chwilą zaledwie weszła do izby, a wydawało się, jakby już od wielu godzin spoglądała w bezokie twarze.
— Nie ma sensu, by trwało to dłużej — mruknęła i uwolniła strumień Ognia.
Grupa Myrddraali wybuchnęła płomieniem, rozproszyli się na wszystkie strony, trzeszcząc jak kości rozłupywane rzeźnickim tasakiem. Zapomniała jednak, że nie jest sama, że są z nią Elayne i Nynaeve. Kiedy płomienie pożerały Półludzi, nagle samo powietrze jakby uniosło ich w górę, zbijając w kulę ognia i czerni, która z każdą chwilą robiła się coraz mniejsza. Rezonans ich wrzasku wywołał dreszcz, który przeszedł w dół kręgosłupa Egwene, a wtedy coś wystrzeliło z dłoni Nynaeve — cienka smuga białego światła, pyry której południowe słońce wydałoby się ciemnością, strumień ognia, przy którym roztopiony metal zdałby się chłodny — i przeszyło przestrzeń między jej dłońmi a kłębowiskiem czarnych sylwetek. I wtedy przestali istnieć, jakby ich nigdy nie było. Nynaeve wzdrygnęła się zaskoczona, a otaczająca ją poświata zniknęła.
— Co. . . co to było? — zapytała Elayne.
Nynaeve potrząsnęła głową, wyglądała na równie osłupiałą jak tamta.
— Nie wiem. Byłam. . . byłam tak wściekła, tak przerażona tym, co zamierzali. . . Nie wiem, co to było.
„Płomień stosu” — pomyślała Egwene.
Nie rozumiała skąd to wie, jednak nie miała wątpliwości. Z wahaniem pozwoliła sobie na uwolnienie saidara, pozwoliła by uwolnił ją. Nie umiałaby powiedzieć, która z tych dwu rzeczy jest trudniejsza.
„I nie mam pojęcia, w jaki sposób ona to zrobiła!”
Wtedy Aielowie odsłonili twarze. Nazbyt pośpiesznie, pomyślała Egwene, jakby chcieli je upewnić że nie mają już zamiaru walczyć. Trzech okazało się mężczyznami, jeden z nich już w podeszłym wieku, z ciemnorudymi włosami gęsto przetykanymi siwizną. Wszyscy byli wysocy, młodzi czy starzy, w oczach ukazywał się spokój i pewność, w ruchach ten groźny wdzięk jaki zawsze kojarzył jej się ze Strażnikami, śmierć spoglądała im przez ramię, wiedzieli, że ona tam jest i nie bali się. Jedna z kobiet zdjęła zasłonę, odsłaniając oblicze Aviendhy. Wrzaski i krzyki na zewnątrz zaczęły zamierać.
Nynaeve spojrzała w kierunku powalonych Aielów.
— Nie ma potrzeby, Aes Sedai — powiedział starszy mężczyzna. — Spotkali się ze stalą Ludzi Cieni.
Nie zwracając uwagi na jego słowa, przyklękła przy nich, podniosła zasłony. Spojrzała na wywrócone tęczówki oczu, poszukała pulsu. Kiedy podniosła się znad drugiego ciała, jej twarz miała odcień śmiertelnej bladości. To była Dailin.
—Żebyście sczeźli!Żebyście sczeźli! — Nie była pewne czy ma na myśli Dailin, czy mężczyznę z siwizną we włosach, czy Aviendhę, czy w ogóle wszystkich Aielów. Nie Uzdrawiałam jej po to, by zginęła w taki sposób!
— Śmierć przychodzi do nas wszystkich — zaczęła Aviendha, ale kiedy Nynaeve zwróciła się w jej stronę, zamilkła. Aielowie wymienili spojrzenia, jakby niepewni czy Nynaeve nie zamierza zrobić z nimi tego, co spotkało Myrddraali. W ich oczach nie było strachu, tylko czujność.
— Stal Ludzi Cieni zabija — powiedziała Aviendha. — Nie zadaje ran.
Starszy mężczyzna popatrzył na nią z wyrazem zaskoczenia w oczach — Egwene zdecydowała, że podobnie jak u Lana, lekkie drgnienie powiek oznacza zadziwienie natomiast Aviendha dodała:
— One niewiele wiedzą o pewnych rzeczach, Rhuarc.
— Przykro nam — powiedziała dźwięcznym głosem Elayne — że przerwałyśmy wam wasz. . . taniec. Być może nie powinnyśmy się wtrącać.
Egwene rzuciła jej zaskoczone spojrzenie, potem zrozumiała, do czego tamta zmierza.
„Uspokoić ich i dać szansę ochłonąć Nynaeve.”
— Znakomicie dawaliście sobie radę — oznajmiła. — Być może obraziłyśmy was, wtykając nos w nie swoją sprawę.
Siwy mężczyzna — Rhuarc — zachichotał stłumionym głosem.
— Aes Sedai, ja przynajmniej zadowolony jestem z. . . tego co zrobiłyście, cokolwiek to było. — Przez chwilę wydawał się niepewny swych słów, za chwilę wrócił mu dobry humor. Miał przyjemny uśmiech i silną, kwadratową twarz, był przystojny, pomimo to, że trochę stary. — Zabilibyśmy ich, ale trzech Ludzi Cieni. . . Zginęłoby z pewnością dwoje lub troje z nas, być może wszyscy, i nie można stwierdzić czy udałoby nam się zabić całą trójkę. Dla młodych śmierć jest wrogiem, z którym pragną spróbować swych sił. Dla tych z nas, którzy są bardziej dojrzali, staje się dobrą, starą przyjaciółką, dawną kochanką, której nie chcemy szybko spotkać ponownie.
Nynaeve zdawała się uspokajać w czasie jego przemowy, jak gdyby spotkanie z Aielem, który nie boi się umrzeć, uwolniło ją od napięcia.
— Powinnam wam podziękować — rzekła nareszcie. — I czynię to. Przyznam jednak, że wasz widok mnie zaskoczył. Aviendha, czy spodziewałaś się znaleźć nas tutaj? Skąd wiedziałaś?
— Szłam za wami. — Kobieta Aiel wydawała się zupełnie nie zmieszana takim wyznaniem. — Aby zobaczyć, co zrobicie. Widziałam, jak porwali was ci ludzie, byłam jednak za daleko by pomóc. Pewna byłam bowiem, że musicie mnie spostrzec, jeśli podejdę zbyt blisko, dlatego trzymałam się w odległości jakichś stu kroków. Gdy zrozumiałam, że nie dacie sobie z nimi rady, było już za późno, żeby próbować w pojedynkę.
— Myślę, że zrobiłaś, co mogłaś — powiedziała niewyraźnie Egwene.
„Była tylko sto kroków za nami? Światłości, rozbójnicy ani razu niczego nie dostrzegli.”
Aviendha wzięła jej słowa za zachętę do dalszych wyjaśnień.
— Wiedziałam, gdzie musi być Coram, a on wiedział, gdzie są Dhael i Luaine, oni zaś wiedzieli. . . — przerwała i zmarszczywszy brwi, spojrzała na starszego mężczyznę. — Nie spodziewałam się znaleźć żadnego wodza rodu, a szczególnie własnego, pomiędzy tymi, którzy nadeszli. Kto przewodzi teraz Taardad Aiel, Rhuarc, kiedy ty jesteś tutaj?
Rhuarc wzruszył ramionami, jakby cała kwestia była bez znaczenia.
— Wodzowie klanów pociągną losy i spróbują zdecydować, czy naprawdę chcą iść do Rhuidean, kiedy zginę. Nie poszedłbym, gdyby Amys, Bair, Melaine i Seana nie ścigały mnie niczym skalne lwy dzikiego kozła. Sny powiadały, że muszę iść. Pytały mnie, czy naprawdę chcę umrzeć w łóżku, stary i tłusty.
Aviendha zaśmiała się, jakby usłyszała przedni dowcip.
— Słyszałam, iż powiada się, że mężczyzna znalazłszy się pomiędzy swą żoną a jedną Mądrą Kobietą, często wolałby walczyć z tuzinem odwiecznych wrogów. Mężczyzna znalazłszy się pomiędzy swą żoną a trzema Mądrymi, gdy jego żona także jest Mądrą, musi chyba rozważać zabicie Tego Który Oślepia Wzrok.
— Przyszła mi do głowy myśl. — Marszcząc brwi, starzec wpatrywał się w coś leżącego na podłodze; w trzy pierścienie z Wielkim Wężem, zrozumiała Egwene, i w ciężki złoty pierścień, wykuty, jak widać, na grubsze palce mężczyzn. — I wciąż mnie nurtuje. Wszystkie rzeczy muszą się zmieniać, ale nie chciałbym być częścią tej zmiany, gdybym tylko potrafił trzymać się od nich z dala. Trzy Aes Sedai podróżujące do Łzy.
Pozostali Aielowie spojrzeli na siebie, jakby nie chcieli by Egwene i jej towarzyszki cokolwiek zauważyły.
— Mówiłeś o snach — powiedziała Egwene. — Czy wasze Mądre Kobiety wiedzą co znaczą ich sny?
— Niektóre tak. Jeśli chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej, musisz z nimi pomówić. Być może Aes Sedai powiedzą. Mężczyznom nie mówią nic, oprócz tego, co musimy zrobić, zgodnie z nakazem snu. — Nagle w jego głosie zabrzmiało zmęczenie. — A jest to zazwyczaj coś, czego powinniśmy w miarę możliwości unikać.
Nachylił się by podnieść męski pierścień. Wygrawerowano na nim żurawia w locie nad lancą i koroną, teraz Egwene wreszcie go poznała. Przedtem widziała go przecież często, zwisającego z szyi Nynaeve na skórzanym rzemyku. Nynaeve zakryła stopą pozostałe pierścienie, wyrywając ten jeden z jego ręki; jej twarz poczerwieniała, oprócz gniewu targało nią jeszcze wiele innych emocji, zbyt wiele by Egwene mogła je odczytać. Rhuarc nie uczynił najmniejszego gestu, by go odebrać, lecz ciągnął dalej tym samym zmęczonym głosem:
— A jedna z nich ma ze sobą pierścień, o którym słyszałem jako chłopiec. Pierścień królów Malkieri. Za czasów mego ojca wraz z Shienaranami wyprawiali się przeciwko Aielom. Byli dobrzy w tańcu włóczni. Ale Malkieri uległo Ugorowi. Powiedziane jest, że przeżyło tylko dziecko król, które zaleca się do Śmierci jaka zabrała jego kraj, w taki sposób jak inni mężczyźni zalecają się do pięknych kobiet. Doprawdy to dziwna rzecz, Aes Sedai. Ze wszystkich dziwnych widoków, które spodziewałem się zobaczyć, gdy Melaine dręczyła mnie, bym porzucił swe schronienie i udał się za Mur Smoka, żaden nie był tak osobliwy jak ten. Ścieżka, jaką mi wyznaczyłaś, należy do tych, którymi nigdy nie spodziewałem się podążać.
— Nie wyznaczyłam ci żadnej ścieżki— odparła ostro Nynaeve. — Chcę tylko kontynuować moją podróż. Ci ludzie mieli konie. Weźmiemy trzy z nich i udamy się w drogę.
— Po nocy, Aes Sedai? — zapytał Rhuarc. — Czy cel waszej podróży jest tak naglący, że w ciemnościach macie zamiar jechać przez tę niebezpieczną krainę?
Widać było, że Nynaeve zmaga się ze sobą zanim odpowiedziała:
— Nie. — I dodała twardszym już tonem. — Mam jednak zamiar wyruszyć wraz ze świtaniem.
Aielowie wynieśli ciała zabitych poza palisadę, jednak ani Egwene, ani jej towarzyszki nie miały zamiaru spać w brudnym łóżku, którego używał Adden. Nasunęły pierścienie na palce i postanowiły spać pod gołym niebem, owinięte tylko w płaszcze i koce otrzymane od Aielów.
Kiedy świt zajaśniał na wschodniej połaci nieba, Aielowie przygotowali śniadanie złożone z twardego, suszonego mięsa — Egwene wahała się je jeść, zanim Aviendha nie powiedziała jej, że jest to koźlina — płaskiego chleba, równie trudnego do przeżucia jak łykowate mięso oraz błękitnie pożyłkowanego białego sera o cierpkim smaku i konsystencji, która skłoniła Elayne do wypowiedzenia pod nosem uwagi, iż Aielowie na co dzień muszą ćwiczyć jedzenie, przeżuwając skały. Niemniej jednak, Córka-Dziedziczka zjadła tyle, ile Egwene i Nynaeve razem. Aielowie rozpuścili konie nie dosiadali ich, kiedy nie musieli, wyjaśniła Aviendha, przybierając taki ton głosu, jakby mogła równie szybko poruszać się na pokrytych pęcherzami stopach — wybrawszy wcześniej najlepsze trzy wierzchowce. Wszystkie były wysokie i niemal tak potężne jak bojowe rumaki, miały dumne szyje i płonące oczy. Kary ogier dla Nynaeve, dereszowata klacz dla Elayne i siwa dla Egwene.
Postanowiła nazwać siwka Mgła, w nadziei że delikatne imię pomoże ją poskromić, i w rzeczy samej, kiedy wyruszyły na południe, dokładnie w chwili gdy słońce podniosło czerwony krąg ponad horyzont, Mgła stąpała lekko niczym puch.
Aielowie towarzyszyli im pieszo, wszyscy, którzy przeżyli bój. Oprócz dwójki zabitej przez Myrddraali, zginęło jeszcze troje. Obecnie zostało ich dziewiętnaścioro. Z łatwością, biegnąc wielkimi susami, dotrzymywali kroku koniom. Z początku Egwene usiłowała powstrzymywać Mgłę, prowadzić ją dość wolnym krokiem, ale Aielowie uznali jej starania za bardzo zabawne.
— Mogę się z tobą ścigać na dystansie dziesięciu mil — powiedziała Aviendha — i zobaczymy, kto wygra, ja czy twój koń.
— Ja mogę się ścigać przez dwadzieścia mil! — zawołał ze śmiechem Rhuarc.
Egwene pomyślała, że w istocie mogą mówić prawdę i kiedy pognały swe konie szybszym krokiem, Aielowie dalej nie wykazywali najmniejszych śladów zmęczenia.
Gdy kryte strzechą dachy Jurene pojawiły się w polu widzenia, Rhuarc powiedział:
—Żegnajcie więc, Aes Sedai. Obyście zawsze znalazły wodę i cień. Być może spotkamy się jeszcze, zanim nadejdzie zmiana.
Jego głos był przesycony smutkiem. Kiedy grupa Aielów skręcała na południe, Aviendha, Chiad i Bain uniosły dłonie w geście pożegnania. Nawet teraz, gdy nie musieli już dotrzymywać kroku koniom, nie zwolnili nawet na jotę, a nawet pobiegli odrobinę szybciej. Egwene podejrzewała, że postanowili utrzymać to tempo, zanim nie dotrą do miejsca, do którego zmierzali.
— Co on chciał przez to powiedzieć? — zapytała. „Być może spotkamy się jeszcze, zanim nadejdzie zmiana?”
Elayne potrząsnęła głową.
— Nie ma znaczenia co chciał powiedzieć — odrzekła Nynaeve. — Cieszę się, że zjawili się ubiegłej nocy, podobnie jak z tego, że teraz już sobie poszli. Mam nadzieję, że znajdziemy tu jakiś statek.
Samo Jurene było małą mieściną, składało się wyłącznie z parterowych, drewnianych domów, ale powiewał nad nim sztandar Białego Lwa Andoru, zawieszony na wysokim maszcie. Sztandaru broniło pięćdziesięciu Gwardzistów Królowej w czerwonych kaftanach i szerokich białych kołnierzach, wystających spod błyszczących napierśników. Rozmieszczono ich tutaj, powiedział kapitan, jako osłonę schronienia dla uciekinierów, którzy pragnęliby dostać się do Andoru, ale z każdym dniem przybywało ich coraz mniej. Obecnie większość udawała się do wiosek, leżących w dole rzeki, bliżej Aringill. Dlatego dobrze się stało, że trzy kobiety przybyły właśnie teraz, kiedy w każdej chwili oczekiwał rozkazów, odwołujących jego kompanię z powrotem do Andoru. Nieliczni mieszkańcy zapewne udadzą się tam wraz z nimi, pozostawiając resztę dobytku na pastwę rozbójników i cairhieńskich żołnierzy zwaśnionych Domów.
Egwene skrywała twarz pod kapturem mocnego, wełnianego płaszcza, jednak żaden z żołnierzy nie kojarzył dziewczyny o rudozłotych włosach ze swoją Córką-Dziedziczką. Niektórzy prosili ją, by została z nimi, Egwene nie była do końca pewna czy Elayne poczuła się obrażona, czy ukontentowana. Sama na podobne pytania odpowiadała żołnierzom, że nie ma dla nich czasu. Było to w dziwny sposób przyjemne, być proszoną;rzecz jasna nie miała najmniejszego zamiaru całować któregokolwiek z nich, niemniej napełniało ją zadowoleniem, że niektórzy przynajmniej mężczyźni uważają ją za równie ładną jak Elayne. Nynaeve zaś uderzyła jednego w twarz. Kiedy się o tym dowiedziała, niemalże wybuchnęła Śmiechem, a Elayne w ogóle nie mogła się powstrzymać. Nynaeve musiała poczuć się dotknięta, jednak pomimo ognia w oczach również nie wyglądała na całkowicie niezadowoloną.
Nie nosiły już pierścieni. Nynaeve szybko przekonała je, że jedynym miejscem, gdzie nie powinny być brane za Aes Sedai, jest Łza, zwłaszcza jeśli przebywają w niej Czarne Ajah. Egwene schowała swój pierścień do sakiewki z ter’angrealem, nieprzerwanie dotykała jej, by upewnić się, że nic nie zgubiła. Nynaeve nosiła swój na sznurku, obok ciężkiego pierścienia Lana, na piersiach.
W Jurene napotkały statek, stał przy pojedynczym kamiennym molo, wbijającym się w Erinin. Wyglądało na to, że nie jest to ten sam statek, który widziała Aviendha, niemniej zawsze było to coś. Egwene była nieco przerażona, kiedy go zobaczyła. Dwukrotnie szerszy niż „Błękitny Żuraw”, „Kormoran” zawdzięczał swą nazwę pełnemu dziobowi, równie okrągłemu jak brzuch jego kapitana.
Ten poczciwy człeczyna zapytany czy jego łódź jest szybka, wbił wzrok w Nynaeve, zamrugał i podrapał się za uchem.
— Szybka? Jestem pełen luksusowego drewna z Shienaru i dywanów z Kandoru. Jakie miałbym powody, by spieszyć się, przewożąc taki ładunek? Ceny przecież tylko nieprzerwanie rosną. Tak, przypuszczam, że za mną znajdują się szybsze statki, ale one nie cumują tutaj. Ja również bym nie stanął, gdybym nie odkrył w mięsie robaków. Głupotą byłoby oczekiwać, że w Cairhien będą mieli mięso na sprzedaż. „Błękitny Żuraw”? Tak, widziałem Ellisora zahaczonego na czymś, dzisiejszego ranka w górze rzeki. Szybko nie ruszy dalej, jak mniemam. Oto co dała wam podróż na szybkiej łodzi.
Nynaeve zapłaciła za ich przejazd — i dwa razy tyle za konie — mając w oczach coś takiego, że ani Egwene, ani Elayne nie odważyły się odezwać do niej długo jeszcze po tym, jak „Kormoran” odbił od nabrzeża Jurene.