15 Szary człowiek

Korytarze otaczające gabinet Zasiadającej na Tronie Amyrlin okazały się puste, wyjąwszy przypadkowo spotykane służące, które na stopach obutych miękkimi pantoflami spieszyły się, zajęte swymi obowiązkami. Egwene wdzięczna była za ich obecność. Korytarze nagle wydały jej się niczym jaskinie, niezależnie od wiszących na ścianach gobelinów i kamiennych zdobień. Niebezpieczne jaskinie.

Nynaeve szybkim krokiem wędrowała przed siebie, znowu kapryśnymi ruchami szarpiąc swój warkocz i Egwene musiała spieszyć się, by dotrzymać jej kroku. Nie miała ochoty zostać tutaj sama.

— Jeżeli Czarne Ajah wciąż są tutaj, Nynaeve, i jeżeli powezmą najlżejsze choćby podejrzenia w stosunku do tego, co robimy... Mam nadzieję, że nie mówiłaś poważnie, kiedy wspominałaś o działaniu w taki sposób, jakbyśmy już były związane Trzema Przysięgami. Nie mam zamiaru pozwolić im mnie zabić, nie wówczas gdy będę zdolna do przenoszenia.

— Jeśli którakolwiek z nich jeszcze tutaj została, z pewnością będą wiedziały, czym się zajmujemy, w chwili gdy tylko nas zobaczą. — Wbrew treści wypowiadanych słów, w głosie Nynaeve brzmiało prawdziwe zatroskanie. W ostateczności dojrzą w nas zagrożenie dla siebie, a to będzie oznaczało to samo, przynajmniej jeżeli chodzi o skutki, których doświadczymy.

— Dlaczego miałyby dostrzec w nas zagrożenie? Nikt nie postrzega groźby w kimś, komu może rozkazywać. Dla nikogo zagrożeniem nie jest ktoś, kto musi szorować garnki i obracać rożen trzy razy dziennie. Dlatego właśnie Amyrlin zapędziła nas do pracy w kuchniach. To przynajmniej stanowi część odpowiedzi na to pytanie.

— Być może Amyrlin nie przemyślała wszystkiego do końca — powiedziała Nynaeve nieobecnym głosem. A być może zrobiła to i chce od nas czegoś innego, niż to, co oznajmiła. Pomyśl, Egwene. Liandrin nie chciałaby usunąć nas ze swej drogi, gdyby nie uważała, że stanowimy dla niej zagrożenie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie w jaki sposób, albo wobec czego dokładnie, ale nie potrafię również pojąć, dlaczego to miałoby się w najmniejszym stopniu zmienić. Jeśli są tutaj wciąż jeszcze jakieś Czarne Ajah, będą bez wątpienia postrzegać nas w ten sam sposób, niezależnie od tego, czy domyślą się, co robimy, czy też nie.

Egwene przełknęła ślinę.

— O tym nie pomyślałam. Światłości, chciałabym być niewidzialna. Nynaeve, jeżeli one wciąż nas ścigają, to raczej zaryzykuję ujarzmienie, niż dam się zabić Sprzymierzeńcowi Ciemności, albo pozwolę zrobić sobie coś jeszcze gorszego. Myślę, że ty również nie poddasz się bez walki, niezależnie od tego, co obiecałaś Amyrlin.

— Zrobię to, co powiedziałam. — Przez chwilę Nynaeve wyglądała, jak wyrwana z głębokiego zamyślenia. Przyspieszyła kroku. Obok nich przeszła szybko jasnowłosa nowicjuszka niosąca tacę. — Mam zamiar dotrzymać każdego słowa, jakie wypowiedziałam, Egwene. — Kiedy nowicjuszka odeszła poza zasięg głosu, Nynaeve ciągnęła dalej. — Istnieją inne sposoby obrony. Gdyby ich nie było, zabijano by Aes Sedai za każdym razem, kiedy opuszczają Wieżę. Musimy tylko wymyślić, jak to zrobić i potem zastosować nasze pomysły w praktyce.

— Już znam kilka takich sposobów, podobnie zresztą jak ty.

— Są niebezpieczne. — Egwene już otworzyła usta, by powiedzieć, że niebezpieczne są dla napastnika, lecz Nynaeve nie pozwoliła jej dojść do głosu. — Może się zdarzyć, że nazbyt je polubisz. Kiedy dzisiejszego ranka wyzwoliłam cały mój gniew przeciwko Białym Płaszczom... To było zbyt przyjemne uczucie.

Zadrżała i ponownie przyspieszyła kroku, tak że Egwene musiała również ruszyć żwawiej, aby za nią nadążyć.

— Jakbym słyszała Sheriam. Nigdy dotąd nie mówiłaś w taki sposób. Buntowałaś się przeciwko wszelkim ograniczeniom, jakie na ciebie nakładały. Dlaczego więc teraz je akceptujesz, skoro być może będziemy musiały je zlekceważyć, aby pozostać przy życiu?

— Jaki z tego pożytek, skoro wszystko może się skończyć wydaleniem nas z Wieży? Ujarzmione czy nie, wszystko jedno, co z tego będziemy miały? — Głos Nynaeve ścichł, jakby mówiła sama do siebie. — Mogę to zrobić. Muszę, jeżeli mam tutaj zostać wystarczająco długo, by się uczyć, a muszę się uczyć, jeżeli mam... — Nagle jakby zdała sobie sprawę, że mówi na głos. Zmierzyła Egwene ostrym spojrzeniem, a jej głos stwardniał. — Pozwól mi pomyśleć. Proszę, bądź przez chwilę cicho i pozwól mi pomyśleć.

Egwene nabrała wody w usta, ale wewnątrz aż gotowała się od nie zadanych pytań. Jakie to szczególne powody przepełniają Nynaeve chęcią nauczenia się więcej od tego wszystkiego, co oferuje Biała Wieża? Czym jest to, czego pragnie? Dlaczego trzyma to przed nią w tajemnicy?

„Tajemnice. Nauczyłyśmy się tak wiele rzeczy trzymać w tajemnicy, od czasu przybycia do Wieży. Amyrlin również ma przed nami tajemnice. Światłości, co ona zamierza zrobić z Matem?”

Nynaeve towarzyszyła jej przez całą drogę powrotną do kwater nowicjuszek, ani razu nie okazywała zamiaru skręcenia w stronę pomieszczeń zajmowanych przez Przyjęte. Krużganki były wciąż puste, nie spotkały nikogo podczas swej drogi w górę, po spiralnych rampach.

Kiedy doszły do pokoju zajmowanego przez Elayne, Nynaeve zatrzymała się, zapukała raz i natychmiast otworzyła drzwi, wsuwając głowę do środka. Potem wycofała się, skrzydło białych drzwi swobodnie wróciło na poprzednie miejsce, a ona powędrowała do następnego pokoju, należącego do Egwene.

— Jeszcze jej nie ma — powiedziała. — Muszę porozmawiać z wami oboma.

Egwene chwyciła ją za ramiona i zmusiła do przystanięcia.

— Co...?

Coś szarpnęło jej włosy, ukłuło w ucho. Ciemna smuga przemknęła przed jej twarzą i brzęknęła o ścianę, w mgnieniu oka Nynaeve już przyciskała ją do posadzki galerii pod balustradą.

Płasko rozciągnięta na podłodze, Egwene patrzyła szeroko rozwartymi oczami na przedmiot, który leżał na kamieniu przed jej drzwiami, gdzie przed momentem upadł. Bełt z kuszy. Kilka ciemnych pasm jej włosów zaplątało się w cztery mocne zęby przeznaczone do przebijania zbroi. Podniosła drżącą dłoń do ucha, dotykając drobnego nacięcia, na palcu został paciorek krwi.

„Gdybym się nie zatrzymała dokładnie w tej chwili... Gdybym się...”

Grot zapewne przeszedłby na wylot przez jej głowę, zabijając również Nynaeve.

— Krew i popioły! — sapnęła. — Krew i krwawe popioły!

— Uważaj na to, co mówisz — napomniała ją Nynaeve, ale w jej głosie nie było przekonania.

Leżała, patrząc przez wykonane z białego kamienia słupki balustrad ku odległym galeriom. Egwene zobaczyła, jak Nynaeve otacza się poświatą. Objęła saidara.

Egwene również spróbowała raptownie sięgnąć do Jedynej Mocy, ale pośpiech zniweczył jej usiłowania. Pośpiech i obrazy, które wdzierały się w pustkę, obrazy jej głowy roztrzaskanej jak zgniły melon przez ciężki grot, wędrujący dalej, by zagłębić się w ciele Nynaeve. Wzięła głęboki oddech, spróbowała ponownie i ostatecznie róża rozpłynęła się w pustce, otworzyła na Prawdziwe Źródło, wypełniła ją Moc.

Przewróciła się na brzuch, aby zza pleców Nynaeve spojrzeć przez balustradę.

— Widzisz coś? Widzisz go? Przeszyję go na wylot błyskawicą! — Czuła, jak błyskawica rośnie w niej, domaga się uwolnienia. — To mężczyzna, czyż nie?

Nie umiała wyobrazić sobie mężczyzny wchodzącego do kwater nowicjuszek, ale obraz kobiety spacerującej z kuszą po Wieży był równie nieprawdopodobny.

— Nie wiem. — Stłumiony gniew przepełniał głos Nynaeve, zawsze kiedy udało jej się stłumić gniew, można było domniemywać, że przybrał on postać skrajną. — Myślę, że widziałam... Tak! Tam!

Egwene poczuła, jak w tamtej pulsuje Moc i wtedy Nynaeve nieśpiesznie wstała, poprawiając suknię, jakby niczym więcej nie należało się martwić.

Egwene spojrzała na nią.

— Co? Co ty robisz? Nynaeve?

— Z Pięciu Mocy — powiedziała Nynaeve takim tonem, jakby udzielała wykładu, choć w jej głosie brzmiały tony delikatnie prześmiewcze — Powietrze, czasami nazywane Wiatrem, uważa się za najmniej użyteczne. Jest to jednak dalekie od prawdy. — Zakończyła krótkim wybuchem ostrego śmiechu. — Powiedziałam ci, że istnieją inne sposoby obrony. Zastosowałam Powietrze do pochwycenia go. Jeżeli to jest on, nie widziałam go wyraźnie. Tę sztuczkę Amyrlin pokazała mi kiedyś, chociaż wątpię, by spodziewała się, że zapamiętam jej mechanizm. Cóż, zamierzasz leżeć tutaj przez resztę dnia?

Egwene gramoląc się, wstała i pośpieszyła za nią wokół galerii. Nie zabrało im dużo czasu, zanim za zakrętem zobaczyły mężczyznę w prostych brązowych bryczesach i kaftanie. Stał, patrząc w przeciwnym kierunku, balansując na poduszkach palców jednej stopy, podczas gdy druga trwała zawieszona w powietrzu, jakby pochwycony został w biegu. Zapewne czuł się niczym zagrzebany w gęstej galarecie, a przecież to tylko powietrze zesztywniało wokół niego. Egwene również pamiętała sztuczkę Amyrlin, jednak nie spodziewała się, by była w stanie ją powtórzyć. Nynaeve wystarczyło raz zobaczyć, jak rzecz jest robiona, by od razu działać samodzielnie. Oczywiście, kiedy w ogóle była w stanie przenosić.

Podeszły bliżej, a kontakt Egwene z Mocą został przerwany na skutek wstrząsu, jaki przeżyła. Z piersi mężczyzny sterczała rękojeść sztyletu. Rysy jego twarzy wydłużyły się, a śmierć zakryła mgłą półprzymkięte oczy. Runął na posadzkę krużganka, gdy Nynaeve zwolniła trzymającą go pułapkę.

Mężczyzna wyglądał zupełnie przeciętnie, przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy, jego rysy były tak zwyczajne, iż Egwene nie sądziła, że mogłaby zwrócić na niego uwagę w grupie liczącej choćby trzy osoby. Przyglądała mu się tylko przez moment, zanim zrozumiała, że czegoś brakuje. Kuszy.

Wzdrygnęła się i dzikim wzrokiem rozejrzała dookoła.

— Musi gdzieś tu być jeszcze jeden, Nynaeve. Ktoś zabrał kuszę. I ktoś musiał go zabić. Może gdzieś tu się czaić, gotowy do oddania drugiego strzału.

— Uspokój się — rozkazała Nynaeve, ale sama rozglądała się niespokojnie po krużganku, skubiąc warkocz. Po prostu bądź spokojna, a dojdziemy do tego, co...

Jej słowa urwały się jak nożem uciął na dźwięk kroków kierujących się po pochylni na ich piętro.

Serce Egwene załomotało, podchodząc niemalże do gardła. Wbiła wzrok w wyjście rampy i rozpaczliwie wysilała się, by ponownie dotknąć saidara, ale konieczność zachowania spokoju i uderzenia tłukącego serca niszczyły upragniony spokój.

Sheriam Sedai zatrzymała się u szczytu rampy, rozciągający się przed nią widok spowodował, że mars wypełzł na jej czoło.

— Cóż, w imię Światłości, tutaj się zdarzyło?

Pospieszyła naprzód, po raz pierwszy jej spokój został dramatycznie zmącony.

— Znalazłyśmy go — odpowiedziała Nynaeve, kiedy Mistrzyni Nowicjuszek klęknęła przy zwłokach.

Sheriam przyłożyła dłoń do piersi mężczyzny, ale natychmiast gwałtownie szarpnęła ją z powrotem, syknąwszy przez zęby. W widoczny sposób przemagając się, dotknęła go ponownie, tym razem udało jej się dłużej utrzymać dotyk.

— Martwy — wymamrotała. — Tak martwy, jak to tylko możliwe, a nawet bardziej. — Kiedy się wyprostowała, wyciągnęła z rękawa chusteczkę i wytarła palce. Wy go znalazłyście? Tutaj? W takim stanie?

Egwene pokiwała głową, pewna, że jeśli przemówi, Sheriam wyczuje kłamstwo w jej głosie.

— Tak, to my — powiedziała zdecydowanie Nynaeve.

Sheriam potrząsnęła głową.

— Mężczyzna... martwy mężczyzna!... w kwaterach nowicjuszek stanowiłby wystarczający powód do skandalu, ale to... !

— A czym się różni od innych ludzi? — zapytała Nynaeve. — I w jaki sposób może być bardziej niż martwy?

Sheriam wzięła głęboki oddech i przyjrzała się im badawczo.

— To jest jeden z Bezdusznych. Szary Człowiek. — Nie całkiem zdając sobie sprawę, co robi, ponownie wytarła palce i zwróciła spojrzenie z powrotem na ciało. Spojrzenie pełne zmartwienia.

— Bezduszny? — powtórzyła Egwene głosem pełnym drżenia, a w tym samym momencie Nynaeve zapytała:

— Szary Człowiek?

Sheriam rzuciła im spojrzenie równie dogłębne, co krótkie.

— Nie było to jeszcze przedmiotem waszych studiów, ale i tak wykraczacie wszak poza narzucone reguły i to pod niejednym względem. Ponadto, biorąc pod uwagę, że to wy znalazłyście to... — Machnęła dłonią w kierunku ciała. Bezduszni, Szarzy Ludzie, rezygnują ze swych dusz, by służyć Czarnemu jako asasyni. Po tym nie są już żywi w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie całkiem martwi, ale również i nie prawdziwie żywi. A pomimo nazwy, niektórzy Szarzy Ludzie są kobietami. Bardzo niewielu. Nawet wśród Sprzymierzeńców Ciemności tylko garstka kobiet jest na tyle głupia, by zdobyć się na taką ofiarę. Możecie patrzeć wprost na nich i praktycznie ich nie dostrzegać, dopóki nie jest za późno. Kiedy się poruszał, był niemal równie martwy jak teraz. A w obecnej chwili tylko moje oczy upewniają mnie, że to, co tu leży, kiedyś było żywe. — Obdarzyła je kolejnym długim spojrzeniem. — Żaden Szary Człowiek nie ośmielił się wejść do Tar Valon od czasów wojen z trollokami.

— Co zrobimy? — zapytała Egwene. Kiedy brwi Sheriam uniosły się do góry, szybko dodała: — Jeśli oczywiście mogę zapytać, Sheriam Sedai.

Aes Sedai zawahała się.

— Przypuszczam, że możesz; ponieważ to właśnie ty miałaś to nieszczęście go znaleźć. Dotrze to oczywiście do Zasiadającej na Tronie Amyrlin, ale biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio stało, sądzę, że zapewne zechce utrzymać całą rzecz w możliwie ścisłej tajemnicy. Nie potrzebujemy więcej plotek. Na temat całego wydarzenia nie będziecie rozmawiać z nikim prócz mnie, albo Amyrlin, pod warunkiem, że ona pierwsza poruszy tę kwestię.

— Tak, Aes Sedai — powiedziała żarliwie Egwene, głos Nynaeve miał w sobie zdecydowanie więcej chłodu.

Sheriam wyglądała, jakby wzięła za dobrą monetę okazane przez nie posłuszeństwo. W żaden sposób nie dała do zrozumienia, że w ogóle usłyszała, co mówią. Cała jej uwaga skupiona była na martwym mężczyźnie. Na Szarym Człowieku. Bezdusznym.

— Nie ma sposobu, by zataić fakt; iż zabito tutaj mężczyznę. — Znienacka otoczyła ją poświata Jedynej Mocy i równie nagle wydłużona, niska sfera pokryła ciało leżące na podłodze, szarawa i tak nieprzezroczysta, że z trudem można było dostrzec zwłoki, które przykrywała. — Ale to powstrzyma od dotykania go wszystkich, którzy zdolni byliby odkryć jego prawdziwą naturę. Muszę usunąć ciało, zanim powrócą nowicjuszki.

Jej nakrapiane zielone oczy objęły je spojrzeniem, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o ich obecności.

— Wy dwie już możecie iść. Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli udacie się do twojego pokoju, Nynaeve. Biorąc pod uwagę to, czego byłyście przed chwilą świadkami, jeśli rozniesie się, że jesteście w to zaangażowane, nawet w pośredni sposób... Idźcie.

Egwene złożyła jej dworski ukłon i pociągnęła za skraj sukni Nynaeve, ale tamta zapytała jeszcze:

— Dlaczego przyszłaś tutaj, Sheriam Sedai?

Przez moment Sheriam wyglądała na zaskoczoną, ale ten moment szybko minął, zmarszczyła brwi. Wsparta pięściami o biodra, obrzuciła Nynaeve spojrzeniem, w którym była cała moc jej urzędu.

— Czy z jakiegoś powodu obecnie Mistrzyni Nowicjuszek potrzebuje wymówki, aby udać się do kwater swych podopiecznych, Przyjęta? — zapytała cicho. — Czy Przyjęta ma zamiar przesłuchiwać Aes Sedai? Amyrlin najwyraźniej przeznaczyła wam dwóm jakąś specjalną rolę, ale niezależnie od tego, czy tak jest, czy nie, w ostateczności przynajmniej nauczę was dobrych manier. A teraz obie już sobie idźcie, zanim zaciągnę was do swego gabinetu, a nasza rozmowa w niczym nie będzie przypominała spotkania, jakie miałyście z Amyrlin.

Nagła myśl przyszła Egwene do głowy.

— Wybacz mi, Sheriam Sedai — powiedziała szybko — ale muszę zabrać mój płaszcz. Jest mi zimno.

Pobiegła dookoła galerią, zanim Aes Sedai zdążyła się odezwać. Jeśli Sheriam znalazłaby bełt kuszy, spoczywający tuż pod jej drzwiami, wywołałoby to zbyt wiele pytań. Na nic po prostu zdałoby się przekonywanie, że tylko znalazły tego człowieka, że nie miały z nim nic wspólnego. Ale kiedy doszła do drzwi swego pokoju, przekonała się, że ciężki grot zniknął. Tylko poszczerbiona rysa w kamieniu obok drzwi wskazywała na jego wcześniejszą obecność.

Skórę Egwene pokryła gęsia skórka.

„Jak ktoś mógł zabrać go, a myśmy niczego nie dostrzegły... Następny Szary Człowiek!”

Zanim sobie zdała sprawę z tego, co robi, objęła saidara i tylko słodki przepływ mocy wewnątrz jej istoty powiedział jej, co uczyniła. Pomimo to otwarcie drzwi i wejście do pokoju stanowiło jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakich przyszło jej dokonać w życiu. W środku nie było nikogo. Zerwała z kołka biały płaszcz i wybiegła na korytarz. Mimo iż nic się nie zdarzyło, saidara puściła dopiero wówczas, gdy przebiegła już połowę drogi do czekających na nią kobiet.

Podczas jej nieobecności coś pomiędzy nimi zaszło. Nynaeve starała się wyglądać potulnie, a osiągnęła tylko tyle, że miała minę, jakby bolał ją brzuch. Sheriam wsparła pięści na biodrach i w złości uderzała stopą o posadzkę, zaś oczy, jakimi patrzyła na Nynaeve przypominały dwa zielone kamienie młyńskie gotowe do mielenia jęczmiennego ziarna. Egwene również dostała się w zasięg tego spojrzenia.

— Wybacz mi, Sheriam Sedai — powiedziała szybko, wykonując ukłon i równocześnie zarzucając płaszcz na ramiona. — To... odkrycie martwego mężczyzny... Szarego Człowieka!... spowodowało, iż zrobiło mi się zimno. Czy mogłybyśmy już pójść?

Na krótkie skinienie głową, oznaczające zezwolenie, Nynaeve odpowiedziała ledwie dostrzegalnym ukłonem. Egwene ujęła ją pod ramię i pociągnęła za sobą.

— Czy usiłujesz ściągnąć na nas dodatkowe kłopoty? — dopytywała się, kiedy już zeszły dwa poziomy niżej. I jak miała nadzieję, poza zasięg słuchu Sheriam. — Co jeszcze jej powiedziałaś, że się tak zapiekliła? Kolejne pytania, jak sądzę? Mam nadzieję, że dowiedziałaś się czegoś, co warte było jej wściekłości.

— Nie powiedziała mi niczego — wymruczała Nynaeve. — Musimy zadawać pytania, jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć, Egwene. Kiedy nadarza się okazja, musimy z niej korzystać, inaczej niczego się nie dowiemy.

Egwene westchnęła.

— Cóż, bądźmy bardziej ostrożne. — Z wyrazu twarzy Nynaeve wynikało, że tamta nie ma najmniejszego zamiaru wybierać łatwiejszych sposobów, czy unikać ryzyka. Egwene westchnęła ponownie. — Bełt kuszy zniknął, Nynaeve. Musiał go zabrać drugi Szary Człowiek.

— A więc dlatego ty... Światłości!

Nynaeve zmarszczyła brwi i ostro szarpnęła koniec warkocza.

Po jakimś czasie Egwene powiedziała:

— Co ona zrobiła, by ukryć... ciało?

Nie miała ochoty myśleć o nim jak o Szarym Człowieku, to przypominało jej, że gdzieś czai się następny. W obecnej chwili nie miała ochoty myśleć w ogóle o czymkolwiek.

— Powietrze — odrzekła Nynaeve. — Użyła Powietrza. Zgrabna sztuczka i sądzę, że wiem, jaki można uczynić z niej użytek.

Korzystanie z Jedynej Mocy dzieliło się na Pięć Mocy: Ziemię, Powietrze, Ogień, Wodę i Ducha. Rozmaite talenty wymagały odmiennych kombinacji Pięciu Mocy.

— Nie rozumiem pewnych sposobów łączenia Pięciu Mocy. Weź uzdrawianie. Potrafię zrozumieć, dlaczego wymaga ono Ducha, oraz być może Powietrza, ale dlaczego Wody?

Nynaeve obruszyła się na nią.

— O czym tam mamroczesz? Zapomniałaś, co robimy? — Rozejrzała się dookoła. Dochodziły właśnie do kwater Przyjętych, mieszczących się niżej niż kwatery nowicjuszek, w szeregu galerii otaczających ogród miast dziedzińca. W zasięgu wzroku nie było nikogo prócz jednej Przyjętej, wędrującej śpiesznie na innym poziomie, mimo to Nynaeve zniżyła głos. — Zapomniałaś o Czarnych Ajah?

— Staram się o nich zapomnieć — odrzekła gwałtownie Egwene — przynajmniej na krótką chwilę. Staram się zapomnieć, że właśnie odeszłyśmy od ciała martwego człowieka. Staram się zapomnieć, że on niemalże pozbawił mnie życia oraz że miał towarzysza, który być może spróbuje ponownie to zrobić. — Dotknęła ucha; kropelka krwi wyschła, ale skaleczenie wciąż bolało. — Mamy szczęście, że nie jesteśmy w tej chwili obie martwe.

Rysy twarzy Nynaeve wygładziły się, ale kiedy przemówiła, jej głos miał w sobie coś takiego, jak w czasach, gdy była Wiedzącą w Polu Emonda i mówiła słowa, które musiały zostać powiedziane dla czyjegoś własnego dobra.

— Pamiętaj o tym ciele, Egwene. Pamiętaj, że usiłował cię zabić. Zabić nas. Pamiętaj o Czarnych Ajah. Pamiętaj o nich przez cały czas. Ponieważ, jeśli zapomnisz, choćby raz, następnym razem to ty możesz leżeć martwa.

— Wiem — westchnęła Egwene. — Ale nie musi mi się to podobać.

— Zauważyłaś o czym Sheriam nie wspomniała?

— Nie. O czym?

— Nie zastanawiała się, kto go zasztyletował. Teraz chodźmy. Moja izba jest dokładnie tutaj, będziesz mogła wyciągnąć nogi, kiedy będziemy rozmawiały.

Загрузка...