Zaraz za drzwiami w kamiennej posadzce było wgłębienie, w miejscu gdzie stopy przez tysiące lat zakręcały, obracając się na obcasach, żeby wejść na niskie podium po obu stronach sali. Mogłabym iść po tej podłodze z zamkniętymi oczami, ale dzisiaj się potknęłam. Wciśnięta między dwóch strażników, powinnam iść pewnie, ale kostka mi się wykręciła i upadłam na Doyle’a, ciągnąc za sobą Galena. Doyle podtrzymywał nas przez chwilę, a potem wszyscy runęliśmy na podłogę.
Kitto podskoczył do nas, wyciągając rękę do Galena. Ten popatrzył z obrzydzeniem na małą rączkę, ale chwycił ją. Pozwolił, aby goblin pomógł mu wstać. Byli strażnicy, którzy prędzej splunęliby na tę rękę.
Mnie podniósł Mróz, który trzymał mój nóż. Nie patrzył na mnie. Sprawdzał, czy gdzieś nie czyha na nas jakieś niebezpieczeństwo. Wyczuwałam jakieś zaklęcie. Gdyby było ono mniejsze, mogłabym przypisać upadek wywołanej przez utratę krwi niezgrabności, ale zaklęcie było zbyt duże. Dwaj Strażnicy Królowej nie upadają tylko dlatego, że kobieta między nimi się potknęła.
Mróz zmusił mnie, żebym stanęła na obie nogi, ale jedna z nóg nie była do tego zdolna. Ból przeszył moją lewą kostkę. Westchnęłam i stanęłam na jednej nodze. Mróz złapał mnie w talii, podniósł z ziemi i przycisnął do siebie, otaczając mnie ramionami. Wciąż szukał niebezpieczeństwa – niebezpieczeństwa, które jednak nie nadchodziło, nie tutaj, nie teraz.
Rhys sprawdzał, czy na podłodze nie ma jakichś innych niespodzianek. Nie ruszaliśmy się, dopóki nie skinął głową.
Doyle wstał. Nie wyjął drugiego noża. Spojrzał mi w oczy.
– Jesteś poważnie ranna, księżniczko?
– Skręcona kostka, może też coś z kolanem. Mróz podniósł mnie, zanim się przekonałam.
– Jak ci się nie podoba, to mogę cię postawić na ziemi – powiedział urażonym tonem Mróz.
– Wolałabym, żebyś mnie zaniósł na krzesło.
Spojrzał na Doyle’a.
– Nóż raczej mi się tu nie przyda, prawda? – Jego głos brzmiał prawie tęsknie.
– Nie – odparł Doyle.
Mróz zamknął nóż jedną ręką. Z tego, co wiedziałam, nigdy nie posługiwał się składanym nożem, ale zrobił to sprawnie i profesjonalnie. Wsunął nóż za pasek z tyłu i podniósł mnie wyżej.
– Które krzesło wolisz? – spytał.
– To – powiedziała królowa. Stała przed tronem na dalekim podeście. Jej tron górował nad wszystkimi innymi, podkreślając dodatkowo jej pozycję. Na trochę niższym podeście tuż pod nią stały dwa mniejsze trony, zarezerwowane dla małżonka i następcy. Dziś Eamon stał u jej boku, a jego tron był pusty.
Na drugim tronie siedział Cel. Za nim stała Siobhan. Keelin siedziała na małym stołku u jego stóp, jak piesek. Cel patrzył na matkę, a na jego twarzy widać było panikę.
Przy Siobhan stała Rozenwyn. Była zastępczynią Siobhan, odpowiednikiem Mroza. Jej włosy jak wata cukrowa były upięte w koronę warkoczy na czubku głowy, jak koszyczek wielkanocny. Miała skórę koloru wiosennych lilii, a oczy – złote. Kiedy byłam dzieckiem, uważałam ją za śliczną, dopóki nie dała mi do zrozumienia, że jestem od niej gorsza. To po niej została mi pamiątka na żebrach, to ona o mało nie wyrwała mi serca.
Cel wstał tak gwałtownie, że Keelin spadła ze schodków, a smycz napięła się. Nawet na nią nie spojrzał.
– Mamo, nie możesz tego zrobić.
Spojrzała na niego, wskazując mi pusty tron Eamona.
– Oczywiście, że mogę, synku. Nie zapominaj, że wciąż jestem królową. – Powiedziała to takim tonem, że gdyby to był ktoś inny niż Cel, z pewnością rzuciłby się na podłogę, czekając na cios. Ale to był Cel, a z nim zawsze obchodziła się łagodnie.
– Wiem, kto tu rządzi teraz – powiedział Cel. – Martwi mnie jednak, kto tu będzie rządził potem.
– To również moje zmartwienie – odparła tym swoim spokojnym, niebezpiecznym tonem. – Zastanawiam się, jak to się stało, że ktoś nałożył tak mocne zaklęcie w sali tronowej, i nikt tego nie zauważył. – Spojrzała na ogromną salę, przenosząc wzrok z twarzy na twarz. Po każdej stronie sali stało na podestach szesnaście tronów. Zajmowały je głowy królewskich rodzin. Wokół nich ustawione były krzesła. Przyglądała się im. Zwłaszcza tym najbliżej drzwi. – Nie rozumiem, jak ktoś mógł podłożyć takie zaklęcie i nikt go nie zauważył.
Spojrzałam na sidhe siedzące najbliżej drzwi. Unikały mojego wzroku. Wiedziały. Widziały i nic nie zrobiły.
– To naprawdę silne zaklęcie – kontynuowała Andais. – Gdyby moja bratanica nie była podtrzymywana przez dwóch strażników, mogłaby upaść i skręcić kark. – Mróz wciąż trzymał mnie w ramionach, ale nie ruszył się ani na krok bliżej. – Przynieś ją, Mrozie. Niech usiądzie przy mnie, tak jak zostało ustalone.
Mróz niósł mnie w tym kierunku. Doyle i Galen szli po jego obu bokach, a Rhys i Kitto byli tylną strażą.
Mróz ukląkł na oba kolana na pierwszym stopniu, który prowadził do tronu. Ukląkł ze mną w ramionach, jakbym nic nie ważyła. Miałam wrażenie, że mógłby tak pozostać przez całą noc i nie zadrżałaby mu nawet ręka. Zastanawiałam się przez chwilę, czy kolana kiedykolwiek zdrętwiały mu od zbyt długiego klęczenia.
Pozostali strażnicy uklękli za nim, po obu jego bokach. Kitto nie ukląkł, tylko padł na podłogę, z twarzą w dół, z otwartymi ramionami, jak jakiś religijny pokutnik. Aż do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z problemu. Dworska etykieta przewidywała najróżniejszego rodzaju ukłony, w zależności od twojej pozycji i pozycji osoby, którą spotkałeś. Kitto nie był nawet goblinem królewskiej krwi. Gdyby był, Kurag by o tym wspomniał. Chciał mnie poniżyć, dając mi goblina z pospólstwa. Kitto nie wolno było dotknąć stopni wiodących do królewskiego tronu, chyba że na wyraźny rozkaz. Tylko członkowie innych królewskich domów sidhe mogli klękać na dwa kolana w sali tronowej, nie kłaniając się.
Kitto nie znał protokołu, więc wybrał najbezpieczniejszą drogę. Miało to również dobre strony. Podejrzewałam, że z łatwością wyrzeknie się seksu i zadowoli kawałkiem ciała.
– Usiądź, Meredith. Ogłosimy to, zanim ujawni się kolejna pułapka. – Mówiąc to, Andais spojrzała na Cela. Ja też podejrzewałam, że to on pozostawił zaklęcie, ale tylko dlatego, że u mnie zawsze był na pierwszym miejscu na liście podejrzanych, gdy znajdowałam się w niebezpieczeństwie. Andais zawsze udawała, że o niczym nie wie. Musiało się coś stać, coś, co zmieniło jej nastawienie do jedynego syna. Co takiego zrobił, że się od niego odwróciła?
Mróz wstał i wniósł mnie po schodkach. Położył mnie delikatnie na tronie, wysuwając dłonie spod mojego ciała. Ukląkł przede mną na jedno kolano, biorąc moją lewą stopę na kolana.
Rozejrzałam się po sali. Nigdy nie byłam na podeście. Nigdy z niego nie patrzyłam na salę tronową. Nie był zbyt wysoki, ale dawał poczucie przewagi nad innymi.
– Przynieść stołek dla Meredith, żeby mogła podeprzeć kostkę. Kiedy już powiem to, co zamierzam, Fflur ją obejrzy – oznajmiła królowa, nie adresując tych słów do nikogo w szczególności. Nadleciał do nas mały stołeczek. Spojrzałam kątem oka, specjalnie nie patrząc bezpośrednio na unoszący się mebel. Za stołkiem ukazał się blady kształt: biała dama. Postawiła ona stołek przy nodze Mroza. Wyczuwałam jej obecność. Nie musiałam jej widzieć, żeby wiedzieć, że tam była. Potem ciśnienie opadło i wiedziałam, że odpłynęła.
Mróz podniósł moją stopę na niziutki stołek. Jęknęłam. Ból jednak pomógł mi oczyścić myśli. Nie czułam się już słaba. To był trzeci zamach na moje życie w ciągu jednej nocy. Komuś chyba bardzo zależało na tym, żeby usunąć mnie spośród żywych.
Mróz stanął za moim tronem, tak jak Siobhan za Celem, a Eamon za królową.
Andais patrzyła na zebranych arystokratów. Gobliny i inne pomniejsze istoty zajmowały miejsca z tyłu, siedząc przy długich ozdobnych stołach po obu stronach sali. Ale nawet Kurag nie miał tutaj tronu. Był tylko jednym z pospólstwa.
– Niech wiadomym wszystkim będzie, że księżniczka Meredith NicEssus, córka mojego brata, jest moją następczynią.
Szmer przebiegł przez salę, po czym zapadła cisza. Cisza tak gęsta, że białe damy unosiły się w powietrzu jak obłoki i zaczęły tańczyć w napięciu.
Cel wstał.
– Mamo…
– Meredith w końcu zyskała moc. Ma dłoń ciała, tak jak jej ojciec.
Cel wciąż stał.
– Moja kuzynka powinna użyć tej dłoni w walce i przejść przez rytuał krwi w obecności co najmniej dwóch świadków sidhe – powiedział, po czym usiadł, wyglądając na bardzo pewnego siebie.
Królowa spojrzała na niego tak zimno, że ta pewność momentalnie zniknęła z jego twarzy.
– Sądzisz, że nie znam praw swojego królestwa? Wszystko odbyło się zgodnie z naszą tradycją. Sholto! – zawołała.
Sholto wstał z tronu stojącego blisko drzwi. Czarna Agnes była po jego jednej stronie, Złota Segna po drugiej. Nocni myśliwcy zwisali z sufitu jak gigantyczne nietoperze. Wokół niego było pełno innych slaughów. Pomachał do mnie Gethin.
– Tak, królowo Andais – odparł Sholto. Jego włosy były spięte z tyłu, odsłaniając twarz tak samo piękną i pewną siebie jak każda w tej sali.
– Powtórz w obecności wszystkich to, co mi powiedziałeś.
Sholto opowiedział o ataku Nerys na mnie, choć pominął milczeniem jego powód. Była to niepełna wersja wydarzeń, ale wystarczająca. Nie wspomniał jednak ani słowem o Doyle’u. Wydało mi się to dziwne.
Królowa wstała.
– Odtąd Meredith jest równa we wszystkim mojemu synowi Celowi. Ale ponieważ mam dla nich w spadku tylko jeden tron, będzie on należał do tego, kto pierwszy obdarzy mnie wnukiem. Jeśli Cel zapłodni jedną z dworek w ciągu trzech lat, wtedy on zostanie waszym królem. Jeśli jednak Meredith zajdzie w ciążę, to ona będzie waszą królową. Żeby Meredith miała wybór, zdjęłam z moich strażników geas celibatu – dla niej i tylko dla niej.
Duchy krążyły nad głowami jak obłoki, a cisza pogłębiła się, jakbyśmy siedzieli na dnie głębokiej błyszczącej studni. Wyraz twarzy mężczyzn zmieniał się od zdziwienia poprzez pogardę do szoku. Na niektórych twarzach pojawiło się też pożądanie. W końcu prawie wszyscy mężczyźni patrzyli na mnie.
– Meredith ma prawo wybrać, kogo będzie chciała, spośród was. – Andais usiadła na tronie, rozkładając spódnicę wokół siebie. – Właściwie to już chyba zaczęła wybierać. – Popatrzyła na mnie swoimi bladoszarymi oczami. – Prawda, bratanico?
Skinęłam głową.
– Więc poproś ich, żeby usiedli przy twoim boku.
– Nie – powiedział Cel. – Musi być dwóch świadków sidhe. Sholto to tylko jeden.
– Ja jestem drugim – odezwał się Doyle, wciąż klęcząc.
Cel powoli usiadł na swoim tronie. Nawet on nie śmiał kwestionować słów Doyle’a. Popatrzył na mnie. Nienawiść w jego oczach była tak gorąca, że mogła palić skórę.
Odwróciłam się od niego i spojrzałam na mężczyzn, którzy wciąż klęczeli u podstawy podestu. Wyciągnęłam do nich ręce. Galen, Doyle i Rhys wstali i weszli po stopniach. Doyle pocałował moją dłoń i zajął miejsce obok Mroza. Galen i Rhys usiedli u moich stóp, tak jak Keelin siedziała przy Celu. To było trochę zbyt służalcze jak na mój gust, ale nie wiedziałam, jak na to zareagować. Kitto pozostał na podłodze, bez ruchu.
– Królowo Andais – zwróciłam się do mojej ciotki – to jest Kitto, goblin. Jest częścią mojego układu z Kuragiem, królem Goblinów. Na mocy tego układu przez najbliższe sześć miesięcy jesteśmy sprzymierzeńcami.
Andais uniosła wzrok.
– Widzę, że nie próżnujesz, Meredith.
– Czułam potrzebę posiadania mocnych sprzymierzeńców, moja królowo – powiedziałam. Popatrzyłam na Cela, nie mogłam się powstrzymać.
– Musisz mi później zdradzić, jak udało ci się wynegocjować aż sześć miesięcy. Teraz jednak zawołaj swojego goblina.
– Kitto – powiedziałam, wyciągając rękę – wstań i chodź do mnie.
Podniósł twarz, nie ruszając reszty ciała. Ten ruch wyglądał prawie na bolesny w swej niezdarności. Spojrzał na królową, później na mnie. Skinęłam głową. – Wszystko w porządku, Kitto.
Znów spojrzał na królową. Pokręciła głową.
– Wstań chłopcze i usiądź tutaj, tylko tak, żeby lekarz mógł opatrzyć rany twojej pani.
Kitto wstał na czworaka. Kiedy nikt na niego nie krzyknął, ukląkł na dwóch kolanach, potem na jednym, a w końcu ostrożnie wstał. Wszedł po stopniach zbyt szybko, prawie biegł i usiadł u moich stóp, a na jego twarzy malował się wyraz ulgi.
– Fflur, opatrz księżniczkę – powiedziała Andais.
Fflur weszła po stopniach z dwiema białymi damami po bokach. Jedna trzymała tacę z bandażami – to była ta wyraźniejsza. Wyglądała prawie jak żywa istota, tylko trochę prześwitywała. Drugi duch był niewidoczny. Małe zamknięte pudełeczko unosiło się w powietrzu, jakby za sprawą magii skrzatów. Ale na Dworze Unseelie nie było skrzatów.
Fflur zdjęła mój but i poruszyła stopą, co sprawiło, że przesunęłam się na tronie. Udało mi się jednak nie jęknąć. Na szczęście to była tylko kostka. Wszystko inne działało.
– Musisz zdjąć pończochę, żebym mogła obandażować kostkę – powiedziała.
Zaczęłam unosić spódnicę i sięgnęłam do pasa do pończoch, ale Galen położył rękę na mojej dłoni, powstrzymując mnie.
– Pozwól, że ja to zrobię – powiedział.
Dzisiaj nie mógł ze mną spać, ale spojrzenie jego oczu, chrypka w głosie, ciężar dłoni na moich udach były niczym obietnica na przyszłość.
Rhys położył dłoń na moim drugim kolanie.
– A właściwie to czemu właśnie ty masz zdjąć jej pończochę?
Galen spojrzał na niego.
– Bo ja pierwszy o tym pomyślałem.
Rhys uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Dobra odpowiedź.
Galen również się uśmiechnął. Ten uśmiech sprawił, że cała jego twarz rozpromieniła się, jakby ktoś zapalił świeczkę pod skórą. Zwrócił tę promieniejąca twarz do mnie i radość w jego oczach przygasła, zmieniając się w coś mroczniejszego i poważniejszego
Klęczał przede mną, przy rannej nodze, Rhys był przy drugiej. Uniósł moje ręce, delikatnie całując grzbiet obu dłoni, po czym położył je na oparciach. Przycisnął moje palce do drewna, jakby chciał mi powiedzieć, żebym nie ruszała rękami.
Klęczał z jednej strony tak, że cała sala prawie wszystko widziała. Podniósł moją spódnicę, odsłaniając nogę i podwiązkę. Zdjął mi podwiązkę i nałożył ją na swoje ramię. Jego palce dotknęły pończochy tuż nad kolanem, ślizgając się po gładkim materiale, aż obie jego dłonie zatrzymały się w połowie uda. Spojrzał mi w oczy i to spojrzenie sprawiło, że serce zaczęło mi mocniej bić.
Opuścił wzrok, patrząc, jak jego dłonie ześlizgują się po mojej nodze. Poruszył palcami przy krawędzi spódnicy, a potem jego ręce zniknęły z widoku aż po nadgarstki, odnajdując górę pończoch.
Jego dłonie wydawały mi się teraz większe, niż były. Kiedy poczułam dotyk palców na gołej skórze, drgnęłam.
Spojrzał na mnie, jakby pytając, czy ma przestać. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Dotyk jego dłoni na moim ciele i świadomość tego, że nie musimy już uważać na zakaz królowej, były podniecające; gdybyśmy byli sami, a on zupełnie zdrowy, pobyłabym się pewnie ostrożności i… ubrania. Ale otaczało nas prawie sto osób, a, jak na mój gust, to była trochę za duża widownia.
Zamknęłam oczy i pokręciłam przecząco głową.
Jego palce zaczęły poruszać się wolniej, pieścił nimi moje uda. Westchnęłam.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Tym razem z wyrazem twarzy, który nie pozostawiał wątpliwości. Nie tutaj. Nie teraz.
Galen uśmiechnął się. Był to bardzo intymny uśmiech. Taki, takim obdarza cię mężczyzna, gdy jest ciebie pewien i wie, że tylko trochę czasu dzieli go od dostania się do twojego ciała i ciebie.
Zagiął palce na krawędzi elastycznego paska i zaczął rolować pończochę w dół mojej nogi, ostrożnie, powoli.
Za nami rozległ się głos.
– Księżniczka chyba już dokonała wyboru. – To był Conri, strażnik, który nie należał do moich ulubieńców. Wysoki, przystojny, z oczami jak stopione trójkolorowe złoto.
– Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, składasz nam obietnicę, a potem jesteśmy zmuszeni siedzieć i patrzeć, jak inni dostają nagrodę.
– Zdaje się, że Meredith uwija się niczym mała pszczółka pośród was, urocze kwiatki – powiedziała Andais. Zaśmiała się, a śmiech ten był szyderczy, radosny, okrutny i… jakby intymny, zaczerwieniłam się, a Galen zdjął mi z nogi pończochę.
Przeszedł na bok, pozwalając Fflur uklęknąć przy mojej kostce. Podniósł pończochę do twarzy i musnął ustami prześwitujący czarny materiał, patrząc przy tym na Conriego.
Conri nigdy nie był moim przyjacielem. Był jednym z przyjaciół z dzieciństwa Cela, lojalnym towarzyszem jedynego prawdziwego następcy tronu.
Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam w nich wściekłość i zazdrość – nie o mnie jako osobę, ale jako jedyną kobietę, do której mieli dostęp. Wśród zgromadzonych można było wyczuć napięcie, rosnące jak ciśnienie przed burzą. Białe damy zawsze odpowiadały na wielkie napięcie czy zmiany na dworze. Duchy kręciły się wokół krawędzi sali, tańcząc spektakularny taniec nad podłogą. Im bardziej były podekscytowane, im bardziej poruszone, tym donioślejsze wydarzenia miały nastąpić. Były jak prorocy przepowiadający coś, co wydarzy się za kilka chwil.
Co można zrobić przez te kilka chwil? Czasami dużo. Czasami nic. Cały wic polegał na tym, żeby zobaczyć nadchodzące niebezpieczeństwo i je zatrzymać. Miałam na to kilka sekund, a byłam zbyt wolna, niestety.
– Wyzywam Galena na pojedynek! – zawołał Conri.
Galen powoli wstał. Złapałam go za ramię.
– Co ci da jego śmierć?
– Będę mógł zająć jego miejsce u twego boku.
Roześmiałam się. Nie mogłam się powstrzymać. Zobaczyłam na twarzy Conriego urażoną dumę i mój śmiech zamarł. Pociągnęłam Galena, zmuszając go do uklęknięcia. Fflur wybrała akurat ten moment, żeby zacisnąć bandaże, więc nie zdążyłam nic powiedzieć. Skorzystał z tego Conri.
– Czyżby Galen Zielonowłosy był tchórzem? – zadrwił. Zszedł z podwyższenia na podłogę.
Poklepałam Galena po ramieniu, przytrzymując go przy sobie.
– Nigdy nie miałeś poczucia humoru, Conri – powiedziałam.
Jego oczy się zwęziły.
– O czym ty mówisz?
– Nie zapytasz, dlaczego się śmiałam?
Patrzył na mnie przez sekundę lub dwie, a potem skinął głową.
– Dobrze, dlaczego się śmiałaś?
– Ponieważ nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy prawie wrogami. Nie sypiam z ludźmi, których nie lubię, a ciebie nie lubię.
Wyglądał na zdziwionego. Westchnęłam.
– To oznacza, że nawet jeśli zabijesz Galena, nie dopuszczę cię do swojego łoża. Nie lubię cię, Conri, a ty nie lubisz mnie. Nie i na mowy, żebym się z tobą kiedykolwiek przespała. Więc usiądź, zamknij się i pozwól wypowiedzieć komuś, kto ma szansę na to, żeby dzielić ze mną łoże.
Conri stał z otwartymi ustami. Nie wiedział, co robić. Był najsprytniejszym strażnikiem na całym Dworze Unseelie. Przyssał się do Cela. Na każdym kroku pochlebiał królowej. Wiedział, których arystokratów traktować dobrze, a których ignorować albo nawet traktować źle. Ja podpadałam pod tę ostatnią kategorię, bo nie można było być równocześnie przyjacielem Cela i moim. Cel by na to nie pozwolił. I oto nagle Conri uświadomił sobie, że nie jest aż tak sprytny, jak myślał. Podobało mi się jego zmieszanie.
Ale skupił się.
– Moje wyzwanie nadal jest aktualne. Jeśli nie mogę dzielić z tobą łoża, nie chcę, żeby to robił Galen.
Zacisnęłam rękę na ramieniu Galena.
– Po co walczyć, skoro i tak nie dostaniesz nagrody? – spytałam.
Conri uśmiechnął się i nie było to przyjemne.
– Bo jego śmierć cię zaboli, a ten ból będzie prawie tak słodki, jak twoje ciało obok mojego.
Galen wstał, wyrywając się z mojego uścisku. Zaczął schodzić po stopniach. Bałam się o niego. Conri był okrutnym skurczybykiem, a do tego jednym z najlepszych szermierzy na dworze.
Wstałam, podskakując na jednej, zdrowej nodze. Gdyby Rhys mnie nie złapał, upadłabym.
– Wciąż jestem powodem tego pojedynku.
Conri skinął głową, patrząc, jak Galen do niego podchodzi.
– To prawda, księżniczko. Wiedz, że zabiję go z twojego powodu.
I wtedy nagle mnie olśniło.
– Nie możesz wyzywać na pojedynek królewskiego małżonka, Conri – powiedziałam.
– Nie jest nim, dopóki nie zaszłaś w ciążę – odparł.
– A jeśli powiem ci, że cały czas próbuję z nim zajść w ciążę? Nie wiadomo, czy już nie jestem brzemienna.
Conri odwrócił się do mnie, zaszokowany.
– Ty nie… to znaczy…
Królowa znowu się roześmiała.
– Och, Meredith, jesteś naprawdę bardzo pracowitą pszczółką. – Wstała. – Jeśli istnieje choćby cień szansy na to, że Galen mógł spłodzić dziecko, to rzeczywiście powinno się go traktować jak królewskiego małżonka, dopóki się nie udowodni, że Meredith nie jest w ciąży. Jeśli zabijesz go i okaże się, że moja bratanica jest brzemienna, twoja głowa zgnije w słoiku na półce w moim pokoju.
– Nie wierzę – powiedział Cel. – Nie spali dzisiaj ze sobą.
Andais odwróciła się do niego.
– A co powiesz o zaklęciu pożądania w samochodzie?
Conri zbladł. Rzut oka na jego twarz wystarczył, żebym zrozumiała, że on pozostawił to zaklęcie. Choć chyba dla wszystkich sidhe było jasne, kto mu to kazał zrobić.
– Meredith nie jest jedyną osobą, która była dzisiaj pracowita jak pszczółka. – Głos królowej był ciepły, ale wyczuwało się w nim narastającą wściekłość.
Cel wyprostował się na swym tronie. Siobhan wyszła zza jego pleców, stając pomiędzy królową a księciem. Okazała swą lojalność przed całym dworem. Andais tego nie zapomni ani nie wybaczy.
Rozenwyn zawahała się, nie do końca podążając za swoim kapitanem. W końcu przysunęła się do boku Siobhan, ale z wyraźną niechęcią. Rozenwyn była lojalna głównie wobec samej sobie.
Eamon stanął obok królowej, a Doyle zrobił w jej stronę ledwie krok, jakby nie był pewien, gdzie ma stanąć. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby się wahał w takiej sytuacji. Królowa popatrzyła na niego. Jego wahanie musiało ją zaboleć. Przez tysiąc lat był jej ochroniarzem, jej prawą ręką, jej Ciemnością. Teraz stał niepewnie, nie wiedząc, czy powinien odsunąć się ode mnie i podejść do niej, czy też pozostać na miejscu.
– Dosyć tego – powiedziała Andais. Wściekłość przebiła się przez te proste słowa. – Widzę, że ogłosiłaś kolejny konkurs, Meredith. Doyle przez tysiąc lat służby nie zawahał się ani razu, a teraz stoi, przestępując z nogi na nogę i zastanawia się, kogo powinien chronić, jeśli coś pójdzie nie tak. – Obrzuciła mnie tak wściekłym spojrzeniem, że odruchowo ścisnęłam rękę Rhysa.
– Ciesz się, że jesteś krwią z mojej krwi, Meredith. Każdy inny, kto wystawiłby na próbę lojalność moich najbardziej zaufanych strażników, zginąłby.
To było prawie tak, jakby była zazdrosna. Odkąd pamiętałam, nigdy nie traktowała Doyle’a jak kogoś więcej niż służącego, strażnika. Nigdy nie traktowała go jak mężczyznę. Nigdy przez te tysiąc lat nie był jej kochankiem. A teraz była zazdrosna.
Doyle sprawiał wrażenie w równej mierze zakłopotanego, co zdziwionego. Nagle uświadomiłam sobie, że kiedyś ją kochał. Teraz jednak nie, i to wcale nie z mojej winy. To Andais odrzuciła go, przez tyle setek lat nie zwracając na niego uwagi. To była zbyt intymna chwila, by robić z niej publiczne widowisko.
Ludzie pewnie odwróciliby wzrok, dając im złudzenie prywatności, ale tu nie było ludzi. Tu były sidhe. Obserwowaliśmy ich bacznie, żeby nic nie przegapić. W końcu Doyle zrobił krok do tyłu i stanął za mną, kładąc mi dłoń na ramieniu. Nie był to zbyt intymny gest, zwłaszcza po przedstawieniu, które zrobił Galen, ale akurat w tym momencie to wystarczyło. Podobnie jak Siobhan okazał swoją lojalność i spalił za sobą mosty.
Do tej pory Doyle ryzykował dla mnie życie, bo tak nakazała mu królowa. Od tej chwili miał to robić dlatego, że gdybym teraz zginęła, królowa nigdy już by mu nie zaufała. Nigdy już nie miał być jej Ciemnością. Był mój, na dobre i na złe. To nadawało nowego znaczenia powiedzeniu „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Moja śmierć prawie na pewno oznaczała również jego śmierć.
Patrzyłam na ciotkę, ale podniosłam głos, żeby wszyscy słyszeli.
– Oni wszyscy są moimi małżonkami.
Przez salę przetoczył się gniewny pomruk.
– Nie mogłaś spać z nimi wszystkimi! – krzyknął jakiś męski głos.
– Dziwka! – zawtórował mu żeński.
Podniosłam rękę w geście, który podpatrzyłam u mojej ciotki. Sala nie uciszyła się zupełnie, ale mogłam kontynuować. – Moja ciotka w swej wielkiej mądrości przewidziała, że jeśli da się strażnikom jakąkolwiek kobietę, skończy się to na pojedynkach. Moglibyśmy stracić najlepszych i najmądrzejszych.
– Myślałby kto, że taka cenna z ciebie nagroda! – krzyknął ten sam żeński głos, co przed chwilą.
Zaśmiałam się, podpierając się na ramieniu Rhysa. Kitto wstał i podał mi swoją dłoń. Przyjęłam tę dodatkową pomoc z wdzięcznością. Kostka zaczynała boleć.
– Wiem, że to ty, Dilys. Nie, nie jestem cenną nagrodą, ale jestem kobietą. Jedyną kobietą, jaką mogą mieć. W tym przypadku to wystarczy, bez względu na to, czy nam się to podoba czy nie. Ale moja ciotka przewidziała ten problem.
– To prawda – przyznała Andais. – Nakazałam Meredith wybrać spośród was nie jednego, czterech czy pięciu, ale wielu. Ma was traktować jak swój własny… harem.
– Czy możemy odmówić, jeśli nas wybierze? – Spojrzałam w tłum, ale nie widziałam, kto o to zapytał.
– Możecie odmówić – powiedziała Andais. – Ale który z was pozbawi się szansy zostania następnym królem? Jeśli zajdzie z którymś z was w ciążę, nie będzie on królewskim małżonkiem, ale monarchą.
Galen i Conri wciąż stali kilka jardów od siebie i mierzyli się wzrokiem.
– Wszyscy wiemy, kogo ona chce na króla. Pokazała to dzisiaj wyraźnie – powiedział Conri.
– Pokazałam wyraźnie – odrzekłam – tylko to, że nie będę z tobą spała, Conri. Reszta, jak to mówią, jest do wzięcia.
– Nie zrobisz z Galena swojego królewskiego małżonka – powiedział Cel z satysfakcją. – Jeśli jesteś w ciąży, to jest jego ostatnie dziecko.
Spojrzałam na niego, próbując zmierzyć poziom jego wrogości. Nie udało mi się.
– Zawarłam układ z królową Niceven. Odstąpiła od Galena, zanim było za późno.
– Co jej ofiarowałaś w zamian?
Mała królowa uniosła się z miejsca, gdzie na półce stał jej miniaturowy tron, niczym domek dla lalek, i wzleciała ponad tłum.
– Krew, książę Celu. Nie krew lorda, ale krew księżniczki.
– Wszyscy mamy w swoich żyłach monetę Dworu Unseelie, kuzynie – powiedziałam.
– A jeśli to goblin zrobi jej dziecko? – spytała Siobhan, próbując zmienić temat, który stawał się niebezpieczny dla jej pana.
Królowa odwróciła się do niej.
– Wtedy to goblin zostanie królem.
W sali zawrzało. Gniewne pomruki, przekleństwa, okrzyki przerażenia.
– Nigdy nie będziemy służyć goblińskiemu królowi – powiedział Conri. Pozostali mu zawtórowali.
– Wypowiedzenie posłuszeństwa komuś, kto został wybrany przez królową, to zdrada – powiedziała Andais. – Udasz się do Korytarza Śmierci, Conri. Myślę, że od dawna należy ci się nauczka.
Stał tam, patrząc na nią, a potem przeniósł wzrok na Cela. To był błąd.
Andais tupnęła nogą. – To ja tu jestem królową! Nie patrz na mojego syna. Idź do Ezekiala, Conri. Idź teraz albo spotka cię coś gorszego.
Conri ukłonił się i wyszedł z sali przez wciąż otwarte drzwi. Tylko tyle mógł zrobić. Gdyby sprzeczał się dalej, zostałby stracony.
W pełnej napięcia ciszy rozległ się głos Sholta.
– Spytaj Conriego, kto rozkazał mu umieścić zaklęcie pożądania w Czarnym Powozie.
Andais odwróciła się gwałtownie do niego. Siedząc blisko niej, czułam, jak jej magia się zbiera, kłuje mnie w skórę. Na nagich plecach Galena pojawiła się gęsia skórka.
– Ukarzę Conriego, nie obawiaj się – powiedziała.
– Ale nie jego pana – zauważył Sholto.
Cały dwór westchnął, bo Sholto powiedział w końcu to, o czym wszyscy od dawna wiedzieli. Przez całe lata Cel rozkazywał robić różne rzeczy; potem jednak to jego poplecznicy cierpieli, a nie on.
– To moja sprawa – powiedziała Andais. W jej głosie słychać było panikę.
– Kto mi powiedział, że Wasza Wysokość chce, żebym udał się do zachodnich krain i zabił księżniczkę Meredith? – spytał Sholto.
– Nie – powiedziała królowa. Jej głos był cichy, jak kogoś, kto śni i próbuje przekonać samego siebie, że koszmar nie jest prawdziwy.
– Co „nie”, Wasza Wysokość? – spytał Sholto.
– Kto miał dostęp do Łez Branwyna i pozwolił śmiertelnikom używać ich przeciwko istotom magicznym? – włączył się Doyle.
Gęstniejąca cisza była wypełniona tańczącymi duchami, obracającymi się coraz szybciej. Twarze zwrócone były na podwyższenie, niektóre blade, inne rozbawione, jeszcze inne przestraszone, ale wszystkie czekające. Czekające, co królowa w końcu zrobi.
Ale to Cel przemówił następny. Pochylił się i syknął do mnie:
– Teraz na ciebie kolej, kuzynko. No, na co czekasz? – Jego głos był pełen nienawiści.
Najwidoczniej myślał, że widziałam go w Los Angeles i tak jak Sholto czekałam tylko na odpowiednią chwilę, żeby to ujawnić. Wciągnęłam powietrze, ale Andais chwyciła mnie za ramię. Nachyliła się do mnie i wyszeptała:
– Nie mów o jego wyznawcach.
Wiedziała. Wiedziała, że Cel pozwalał, żeby ludzie oddawali mu cześć. Zabrakło mi słów. Żeby chronić swojego syna, ryzykowała życie nas wszystkich. Jeśli ludzie udowodniliby przed sądem, że jakaś sidhe pozwalała, żeby oddawano jej cześć, zostalibyśmy wydaleni z tego kraju. Nie tylko sidhe, ale wszystkie istoty magiczne.
Popatrzyłam w te trójkolorowe oczy i po raz pierwszy zobaczyłam nie przerażającą Królową Powietrza i Ciemności, ale matkę bojącą się o swoje jedyne dziecko. Zawsze za bardzo kochała Cela.
– To się musi skończyć – wyszeptałam.
– Skończyło się. Masz moje słowo.
– Musi zostać ukarany – powiedziałam.
– Ale nie za to – szepnęła.
Zastanawiałam się nad tym przez chwilę lub dwie, podczas gdy jej dłoń trzymała mój zakrwawiony rękaw.
– Więc za to, że dał Łzy Branwyna śmiertelnikom.
Zacisnęła rękę tak mocno, że aż mnie zabolało. Jeśli w jej oczach nie byłoby tyle strachu, pomyślałabym, że mi grozi.
– Ukarzę go za to, że próbował cię zabić.
Pokręciłam głową.
– Nie, chcę, żeby był ukarany za to, że dał Łzy Branwyna śmiertelnikom.
– To wyrok śmierci – powiedziała.
– Są dwie możliwości ukarania go, moja królowo. Zgodzę się, żeby zachował życie, ale musi przejść tortury.
Odsunęła się ode mnie, blada, jej oczy stały się nagle zmęczone. Tortury za tę zbrodnię były bardzo specyficzne. Rozbierało się delikwenta do naga i przywiązywało do łańcuchów w ciemnym lochu, a potem pokrywało Łzami. Jego ciało było pełne palącej żądzy, ale pozostawało nietknięte, niezaspokojone. Podobno tortury te niejedną sidhe wpędziły w szaleństwo. Ale to było najlepsze – lub najgorsze – co mogłam zrobić.
– Sześć miesięcy to zbyt długo – powiedziała. – Jego umysł tego nie wytrzyma. – Po raz pierwszy słyszałam, jak przyznaje, że Cel jest słaby, a przynajmniej niezbyt silny.
Targowałyśmy się przez chwilę tak, jak wcześniej targowałam się z Kuragiem. W końcu stanęło na trzech miesiącach.
– Trzy miesiące, moja królowo, ale jeśli któremuś z moich ludzi stanie się w tym czasie krzywda, Cel przypłaci to życiem.
Odwróciła się i spojrzała na swojego syna, który patrzył na nas uważnie, zastanawiając się, o czym mówimy. W końcu odwróciła się z powrotem do mnie i powiedziała:
– Zgoda.
Wstała, powoli, zupełnie jakby nagle stała się bardzo stara. Nigdy nie będzie miała starego ciała, ale ciało to nie wszystko. Opowiedziała czystym, zimnym głosem o zbrodni Cela i karze, jaką miał ponieść.
Zerwał się na równe nogi. – Nie ma mowy! – krzyknął.
Uderzyła go swoją magią, wciskając go w fotel, naciskając na jego pierś niewidzialnymi dłońmi mocy, aż w końcu nie mógł nabrać powietrza, żeby coś powiedzieć.
Siobhan poruszyła się nieznacznie. Doyle i Mróz stanęli natychmiast pomiędzy nią a królową.
– Jesteś głupcem, Cel – powiedziała Andais. – Właśnie uratowałam ci życie. Postaraj się, żebym nie zaczęła żałować tego, co zrobiłam. – Nagle go puściła, tak że upadł na podłogę, blisko Keelin.
Andais odwróciła się tyłem do swoich poddanych.
– Meredith weźmie dziś kogoś do hotelu. Jest moją następczynią. Ziemia ją powitała. Pierścień na jej palcu ożył i znów jest pełen magii. Ożyły również róże, po raz pierwszy od dziesięcioleci. Tyle cudów, a ty wciąż kwestionujesz mój wybór. Uważaj, żebyś nie zakwestionował swojego istnienia. – Usiadła i nakazała gestem, żebyśmy również usiedli. Wykonaliśmy ten rozkaz.
Białe damy zaczęły przynosić małe stoliki i ustawiać je przed tronami. Potem nadleciały z potrawami.
Galen wrócił na podwyższenie. Conriemu bankiet przeszedł koło nosa – był właśnie torturowany. Cel, jako książę, mógł pozostać na bankiecie. Tak nakazywała etykieta Unseelie.
Królowa zaczęła jeść. Przyłączyliśmy się do niej. Królowa napiła się wina. My również.
Przestała jeść zupę i spojrzała na mnie. To nie było wrogie spojrzenie, raczej zadziwione i z pewnością niezbyt szczęśliwe. Pochyliła się do mnie, tak że jej usta dotykały mojego ucha. – Albo będziesz się dzisiaj pieprzyć z jednym z nich, albo dołączysz do Cela.
Odsunęłam się na tyle, żeby zobaczyć jej twarz. Wiedziała, że Galen i ja nie uprawialiśmy seksu. Ale pomogła mi uratować go przed wyzwaniem Conriego i byłam jej za to wdzięczna. Andais nie robiła jednak niczego bez powodu i musiałam się zastanowić, czemu zawdzięczałam ten akt miłosierdzia. Chciałabym ją o to zapytać, ale miłosierdzie królowej to delikatna sprawa, jak bańka unosząca się w powietrzu. Jeśli za bardzo się ją popycha, po prostu pęka, przestaje istnieć. A nie chciałam tego.