Stałam, wyczuwając kogoś poruszającego się w ciemności i wiedziałam, że to nie są ani kobiety, ani ja.
– Co tu się, do diabła, dzieje? – spytała jedna z kobiet.
– Zgasło światło – powiedziałam.
– Cóż za spostrzegawczość – zadrwiła kobieta. – Chodźmy stąd, Julie. – Usłyszałam, jak po omacku idą w kierunku drzwi.
Gdy wychodziły do holu, w czerń wsączyła się na chwilę smuga światła, po czym zniknęła, gdy zamknęły za sobą drzwi.
I wtedy w ciemności ujrzałam migoczący żółto-zielony płomień. Płomień rzucał cienie na ciemną, bardzo ciemną twarz.
Skóra Doyle’a nie była brązowa – była czarna. Wyglądał, jakby został wyrzeźbiony z hebanu. Jego kości policzkowe były wysoko osadzone, broda odrobinę zbyt ostra, jak na mój gust. Jego kości wyglądały zwodniczo delikatnie, jak kostki ptaka, ale widziałam, jak kiedyś został uderzony z całej siły toporem. Krwawił, ale nie miał żadnego złamania.
W chwili gdy go ujrzałam, strach oblał mnie falą chłodu, aż poczułam mrowienie w koniuszkach palców. Gdyby nie to, że już raz uratował mi życie, byłabym pewna, że chce mnie zabić. Był prawą ręką królowej. Zwykła mawiać: – Gdzie moja Ciemność? Dajcie mi moją Ciemność. – I ktoś ginął albo krwawił, albo i to, i to. To Doyle powinien otrzymać zadanie usunięcia mnie, nie Sholto. Czy uratował mnie wcześniej tylko po to, by mnie teraz zabić?
– Nie żywię w stosunku do ciebie złych zamiarów, księżniczko Meredith.
W chwili, gdy wypowiedział te słowa, mogłam odetchnąć. Doyle nie uprawiał gierek słownych. Mówił to, myślał, myślał to, co mówił. Problem w tym, że zwykle mówił rzeczy w stylu: – Przyszedłem cię zabić. – Tym razem jednak oświadczył, że nie zrobi mi krzywdy. Dlaczego, czy też raczej: dlaczego nie?
Znajdowałam się w pułapce, uwięziona w damskiej toalecie. Koniec końców sluaghowie dopadną mnie tu, a wcale nie byłam pewna, czy Sholto zdoła mnie przed nimi obronić. Gdyby to był ktoś inny, a nie Doyle, pewnie rzuciłabym mu się z ulgą w ramiona albo przynajmniej pozwoliła sobie zemdleć z utraty krwi. Ale to był Doyle, a on po prostu nie był osobą, w której ramiona padasz, w każdym razie bez sprawdzenia, czy może trzyma właśnie nóż.
– Czego chcesz? – spytałam. Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzałam, bardziej gniewnie, ale ani myślałam zacząć przepraszać za ton. Usiłowałam opanować drżenie, ale nie udało mi się. Wciąż krwawiłam z ran na rękach, krew spływała po spodniach. Miałam wrażenie, że jakiś robak pełznie po mojej skórze. Potrzebowałam pomocy i nie mogłam ukryć przed nim tego faktu. To z góry stawiało mnie na przegranej pozycji. Kiedy układasz się z królową, trudno wyobrazić sobie gorszą. A nie miałam złudzeń, że gdy rozmawiam z Doyle’em, to tak jakbym rozmawiała z królową, chyba że w ciągu ostatnich trzech lat stosunki na dworze drastycznie się zmieniły.
– Chcę być posłuszny mojej królowej we wszystkim. – Jego głos był taki, jak jego skóra – ciemny. Kojarzył mi się z melasą i innymi gęstymi słodyczami. Głos na tyle głęboki, że przyprawiał mnie o drżenie.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie – powiedziałam.
Jego włosy wyglądały na bardzo krótkie i przylegające do głowy, czarne, choć nie tak czarne jak skóra. Wiedziałam jednak, że wcale nie są krótkie. Jego włosy zawsze spadały grubym warkoczem na plecy. Nie mogłam ich dojrzeć, ale wiedziałam, że jego warkocz sięga aż do kostek. Warkocz odsłaniał końcówki jego spiczastych uszu.
Z kolczyków tkwiących w tych niezwykłych uszach dobywały się zielone płomienie. Dwa małe diamentowe ćwieki zdobiły czarne płatki uszu, a dwa czarne klejnoty, prawie barwy jego skóry, umiejscowione były za diamencikami. Oprócz tego w jego uszach tkwiły jeszcze małe srebrne koła.
Kształt jego uszu ujawniał, że, podobnie jak ja, był mieszanej krwi. Tylko uszy to zdradzały i mógłby ukrywać je pod włosami, ale nigdy tego nie robił.
Spojrzałam niżej na mały srebrny naszyjnik, który był jedyną ozdobą, poza kolczykami, jaką nosił. Mały srebrny pajączek o tłustym ciałku, wykonany z jakiegoś ciemnego klejnotu na czarnym ubraniu.
– Powinnam była pamiętać, że twoim znakiem jest pająk.
Uśmiechnął się zdawkowo, co jak na niego było niezwykłym wyrazem emocji. – W normalnych okolicznościach dałbym ci czas, żebyś przyzwyczaiła się do mojej obecności, ale twoja ochrona nie jest wieczna. Musimy działać, jeśli masz być uratowana.
– Królowa wysłała lorda Sholta, żeby mnie zabił. Dlaczego wysłała ciebie, żebyś mnie uratował? To bez sensu, nawet jak na nią.
– Królowa nie wysyłała Sholta.
Przyjrzałam mu się uważnie. Czy powinnam mu wierzyć? Sidhe bardzo rzadko otwarcie oszukują. Ale któryś z nich musiał kłamać. – Sholto powiedział, że wisi nade mną wyrok śmierci.
– Pomyśl, księżniczko. Jeśli królowa Andais naprawdę chciałaby twojej śmierci, kazałaby cię sprowadzić do domu, żeby cały dwór widział, co może spotkać sidhe, która uciekła. Zrobiłaby pokazówkę. – Przemierzał teraz hol, rozganiając rękami płomień. – Nie zabiłaby cię po kryjomu, z dala od wszystkich. – Płomień zebrał się z powrotem, jak krople wody kapiące z talerza, dalej tańcząc przy koniuszkach jego palców.
Położyłam rękę na krawędzi umywalki. Jeśli ta rozmowa wkrótce się nie skończy, wyląduję na kolanach. Jak dużo krwi już straciłam? Jak dużo krwi wciąż tracę?
– Chodzi ci o to, że królowa chciałaby widzieć, jak umieram – powiedziałam.
– Tak.
Coś załomotało w okno tak mocno, że całe pomieszczenie zdawało się trząść. Doyle podążył za tym dźwiękiem, dobywając zza pleców duży nóż albo mały miecz. Zielonkawe płomienie wystrzeliły w powietrze nad jednym z jego ramion jak posłuszne zwierzę.
Światło zagrało na ostrzu i rękojeści wykonanej z kości. Na rękojeści wyrzeźbione były trzy wrony, połączone ze sobą, z rozwartymi skrzydłami i dziobami pełnymi klejnotów.
Osunęłam się na podłogę, jedną ręką trzymając się umywalki.
– Przecież to Śmiertelny Strach. – Był to jeden z ulubionych mieczy królowej. Nie słyszałam nigdy, żeby pożyczała go komuś z jakiegokolwiek powodu.
Doyle odwrócił się wolno od pustego okna. Krótki miecz zabłysł odbitym światłem. – Czy teraz wierzysz, że królowa wysłała mnie, żebym cię ochraniał?
– Albo to, albo zabiłeś ją dla tego miecza.
Popatrzył na mnie, a wyraz jego twarzy mówił, że nie widział w tym stwierdzeniu nic śmiesznego. To dobrze, bo nie było mi wcale do śmiechu. Śmiertelny Strach był jednym z najcenniejszych skarbów Dworu Unseelie. Przy wykuwaniu dodano do niego śmiertelną krew, dzięki czemu można nim było zabić każdą istotę magiczną, nawet sidhe. Do tej pory myślałam, że jedyny sposób na wejście w posiadanie tego miecza to wyjęcie go z zimnych, martwych rąk mojej ciotki.
Coś dużego uderzało w okno raz za razem. Miałam nadzieję, że będą próbowali zniszczyć moją ochronę za pomocą magii, co zajęłoby im trochę czasu, lecz oni postanowili po prostu rozwalić to, na co nałożyłam ochronę. Jeśli nie będzie okna, nie będzie też ochrony. Czasami brutalna siła skutkowała, czasami nie. Tej nocy zdawała się skutkować. Rozległ się ostry dźwięk tłuczonego szkła, pękającego wokół drutu, który biegł przez szybę. Gdyby szyba nie była zbrojona, już dawno byłaby zbita.
Doyle ukląkł przy mnie, miecz wycelował w dół, jakby trzymał załadowany rewolwer. – Nie mamy czasu, księżniczko.
Skinęłam głową. – Słucham cię.
Wyciągnął do mnie swoją wolną prawą rękę. Wzdrygnęłam się, siadając na podłodze.
– Muszę cię dotknąć, księżniczko.
– Dlaczego?
Szkło pękło już na tyle, że do pomieszczenia wpadł wiatr. Słyszałam coś dużego ocierającego się o ścianę i wysokie świergotanie nocnych myśliwców nawołujących swych braci.
– Mogę zabić niektóre z nich, ale nie wszystkie. Oddam za ciebie życie, jeśli będzie potrzeba, ale to może nie wystarczyć, nie przeciwko całej armii sluaghów. – Pochylił się tak nisko, że albo pozwoliłabym mu się dotknąć, albo upadłabym plecami na podłogę.
Wyciągnęłam do niego rękę, dotykając jego skórzanej kurtki. Dalej się nachylał i moja dłoń napotkała czarny T-shirt pod kurtką. Poczułam coś mokrego. Wyszarpnęłam rękę. W półmroku ujrzałam, że moja dłoń pokryta jest czymś czarnym.
– Krwawisz – powiedziałam.
– Sluaghom bardzo zależało na tym, żebym cię nie odnalazł tej nocy.
Musiałam sięgnąć jedną ręką za siebie, żeby się podeprzeć. Był tak blisko, że o mało nie upadłam. Wystarczająco blisko, by pocałować albo zabić.
– Czego chcesz?
Szyba za nami roztrzaskała się, pokrywając podłogę gradem odłamków. – Wybacz, ale nie czas na wyjaśnienia.
Upuścił miecz na podłogę i złapał mnie za ramiona. Przyciągnął mnie do siebie i w tej chwili uświadomiłam sobie, że chce mnie pocałować.
Byłam przygotowana na śmierć, ale nie na pocałunek… Straciłam głowę. Jego skóra pachniała jak jakaś egzotyczna przyprawa. Wargi były miękkie, a pocałunek delikatny. Drżałam w jego ramionach, zbyt zaszokowana, by wiedzieć, co robić, zupełnie jakby rzucił na mnie zaklęcie. – Powiedziała, że to musi być dane tobie, tak jak dane było mnie – wyszeptał mi do ust. W jego szepcie było trochę gniewu.
Usłyszałam, że coś ciężkiego wpadło przez okno. Doyle puścił mnie tak nagle, że upadłam do tyłu na podłogę. Podniósł miecz, odwrócił się i ruszył przez hol. Wbił miecz w czarną mackę tak wielką jak on, która wsunęła się przez roztrzaskane okno. Po drugiej stronie okna coś krzyknęło. Wyszarpnął miecz z macki, a ona zaczęła wycofywać się przez okno. Doyle poszedł za nią. Uniósł miecz nad głowę i opuścił go z siłą, która zamieniła ostrze w błyszczącą smugę. Odcięty kawałek macki upadł w powodzi krwi, która w zielonkawo-żółtym świetle przypominała czarną wodę.
Reszta macki wyślizgnęła się przez okno wśród krzyków przypominających wycie wiatru. Doyle odwrócił się do mnie. – To powinno ich zatrzymać, ale nie na długo. – Podszedł do mnie z ociekającym krwią mieczem. Wszystko to trwało ledwie kilka sekund. Udało mu się nawet tak stanąć, że krew go nie pobrudziła, zupełnie jakby wiedział, gdzie wytryśnie.
Patrząc na niego, nie mogłam ustać w miejscu. Był tutaj, żeby uratować mi życie, ale gdy się do mnie zbliżał, instynktownie chciałam krzyczeć. Szedł do mnie z mieczem, wyrzeźbiony z ciemności i półmroku, niczym wcielenie śmierci. W tej jednej chwili uświadomiłam sobie, dlaczego ludzie padają przed nami na kolana i oddają nam cześć.
Podniosłam się, opierając się o umywalkę, bo nie chciałam kucać przed nim jak ścigana zwierzyna. Musiałam stanąć przed nim albo ukłonić się mu jak wyznawca. Hol zawirował mi przed oczami; byłam tak osłabiona, że bałam się, że za chwilę upadnę, ale stałam, zaciskając ręce na zlewie. Kiedy przejaśniło mi się przed oczami, stałam wyprostowana, a Doyle był tak blisko, że widziałam zielone błyski jego oczu.
Nagle przyciągnął mnie do siebie. Jego zakrwawiona koszula przykleiła się do mojej skóry. – Królowa nałożyła na mnie swój znak, żebym przekazał go tobie. Kiedy już go otrzymasz, wszyscy będą wiedzieć, że zrobienie ci krzywdy to zdanie się na łaskę i niełaskę królowej.
– Pocałunek – domyśliłam się.
Skinął głową. – Powiedziała, że to musi być dane tobie, tak jak dane było mnie. Wybacz. – Pocałował mnie, zanim zdążyłam zapytać, co właściwie mam mu wybaczyć.
Całował mnie, jakby starał się dostać poprzez moje usta do wnętrza mojego ciała. Nie spodziewałam się tego i nie wyraziłam na to zgody. Próbowałam się oderwać od niego, ale objął mnie mocno jedną ręką, podczas gdy drugą trzymał moją twarz, wbijając palce w podbródek. Nie mogłam nic zrobić.
Walka nic nie dała, więc przestałam i otworzyłam usta, odwzajemniając mu pocałunek. Zadrżał, myśląc najwyraźniej, że to oznacza przyzwolenie. Nie oznaczało. Chwyciłam jego czarną koszulkę i zaczęłam wyciągać ją zza spodni. Była tak mokra od krwi, że przykleiła się do jego skóry, ale w końcu udało mi się ją wyciągnąć. Przebiegłam rękami po jego brzuchu do piersi. Jego dłoń ugniatała moje nagie plecy.
Na jego piersi natrafiłam na ranę. Było to szerokie, głębokie cięcie. Zanurzyłam palce w ranie; zesztywniał i poczułam, że reaguje na ból. Myślałam, że teraz mnie już uwolni, ale wtedy znak królowej wypełnił jego usta i wślizgnął się w moje.
Moje usta wypełniła słodka moc. Sączyła się ona z ciała Doyle’a, jakbyśmy ssali tę samą ciągutkę. Moc weszła w nas, roztapiając się pomiędzy nami w długim słodkim włóknie. Napełniła nas po brzegi ciepłem, jak grzane wino, a potem przebiegła w dół naszych ciał, by w końcu rozejść się płynnie po naszych skórach.
Doyle oderwał się ode mnie. Upadłam na podłogę, tym razem nie z powodu upływu krwi, a z wrażenia.
Patrzyłam na świat jak przez mgłę. Doyle pochylał się nad umywalką z opuszczoną głową, tak jakby jemu też było słabo. Usłyszałam, jak mówi: – Pani, oszczędź mnie.
Nie dowiedziałam się, co to znaczy, bo drzwi nagle otworzyły się gwałtownie, uderzając o jedną z kabin. W wejściu pojawił się Sholto. Zrzucił szary płaszcz, odsłaniając nagi tors, i ukazały się na nim macki, jakby jakiś potwór usiłował wyjść z jego ciała.
Usłyszałam za sobą hałas. Gdy się odwróciłam, ujrzałam Doyle’a z wyciągniętym przed siebie mieczem. Poczułam moc Sholta, rosnącą jak wiatr wpadający przez otwarte drzwi. Nagle uświadomiłam sobie, że każdy z nich myśli, że ten drugi chce mnie zabić.
– Nie! – zdążyłam krzyknąć.
Płomień Doyle’a zgasł i zapadła całkowita ciemność, w której rozległ się odgłos poruszających się ciał.