Rozdział 27

Podwójne drzwi otworzyły się przed nami. Komnata mojej ciotki, komnata mojej królowej, była zrobiona z czarnego kamienia, błyszczącego prawie jak szkło, który wyglądał, jakby mógł pęknąć pod mocniejszym dotknięciem. Można jednak było uderzyć w niego stalowym mieczem, a on ledwie by się kolorowo zaiskrzył. Wyglądał jak obsydian, ale był nieskończenie mocniejszy.

Mróz stał przy samych drzwiach, daleko od królowej. Wyprostowana, błyszcząca, srebrna postać w czerni. Odniosłam wrażenie, że jest tak blisko drzwi z jakiegoś powodu – może żeby szybciej uciec.

Pod przeciwległą ścianą stało łoże, choć było tak przykryte pościelą, kocami a nawet futrami, że właściwie trudno było orzec, czy było to łoże, czy gigantyczna sterta nakryć. W łożu leżał mężczyzna, młody mężczyzna. Blondynek, z włosami dłuższymi na górze i krótszymi na dole głowy – fryzura skatera. Był opalony na złoty kolor – mogła to być pozostałość po lecie, ale równie dobrze efekt chodzenia do solarium. Jedno szczupłe ramię wynurzyło się spod narzut, ręka leżała bezwładnie. Wydawał się głęboko uśpiony i przeraźliwie młody. Jeśli nie miał osiemnastu lat, ciotka złamała prawo. Była istotą magiczną, a ludzie nie zawierzali nam w sprawach swych dzieci.

Królowa podniosła się z drugiej strony łoża, wynurzając się powoli ze sterty przykryć i czarnego futra, które było tylko nieco ciemniejsze od włosów otaczających jej bladą twarz. Włosy miała związane na czubku głowy w coś, co przypominało czarną koronę oprócz trzech loków, które spływały po jej plecach. Góra sukienki wyglądała jak czarny winylowy gorset z dwiema cienkimi liniami przezroczystej czarnej materii, która bardziej ozdabiała jej białe ramiona, niż je przykrywała. Spódnica była gruba, spływała za nią krótkim trenem; wyglądała jak błyszcząca skóra, ale ruszała się jak materiał. Na rękach królowa miała długie skórzane rękawiczki. Jej usta były czerwone, a makijaż oczu ciemny i perfekcyjny. Oczy miały kolor trzech odcieni szarości, od grafitu, przez burzową chmurę, do bladego zimowego nieba. Ostatni kolor był szarością tak bladą, że wyglądał jak biały. Z tym makijażem jej oczy wyglądały nieziemsko.

Kiedyś królowa mogła się ubierać w pajęczyny, ciemność, cienie, wszystko to formowało się na jej rozkaz w ubranie. Obecnie jednak ubierała się w stroje od projektantów mody i u swojego krawca. To była kolejna oznaka tego, jak nisko upadliśmy. Mój wuj, król Dworu Seelie, mógł nadal ubierać się w światło i iluzję. Niektórzy uważali, że to dowodzi, że Dwór Seelie był silniejszy od Unseelie. Nikt jednak nigdy nie ośmielił się powiedzieć tego przy ciotce.

Kiedy wstała, ujrzałam drugiego mężczyznę, tym razem sidhe. To był Eamon, królewski małżonek. Jego włosy były czarne i spadały grubymi pasami wokół jego białej twarzy. Miał podpuchnięte powieki – albo od snu… albo od innych rzeczy.

Mróz i Rhys pospieszyli do królowej. Wzięli ją za ręce i przenieśli ponad blondynem. Czarna spódnica zawirowała wokół niej, ukazując przez chwilę warstwy czarnych halek i parę czarnych skórzanych sandałów. Kiedy ją podnieśli i z gracją postawili na podłodze, prawie się spodziewałam, że zabrzmi muzyka i pojawią się tancerze. Moja ciotka z pewnością miała dar iluzji.

Opadłam na jedno kolano, a moja sukienka była na tyle dobrze skrojona, żeby uczynić ten gest pełnym gracji. Materiał powróci na swoje miejsce sam, kiedy już wstanę, co było jednym z powodów, dla którego wybrałam tę sukienkę. Widać było, że pod burgundowym materiałem mam podwiązkę, ale nie sposób było ujrzeć ukrytego pod nią noża. Nie pochyliłam głowy. Zgadywałam, że królowa chce, żebym oglądała ją w pełnej krasie.

Andais była wysoką kobietą, nawet jak na dzisiejsze standardy: miała sześć stóp wzrostu. Jej skóra błyszczała jak wypolerowany alabaster. Odcinały się od niej wyraźnie czarne brwi i takie same rzęsy.

W końcu się skłoniłam, bo tego ode mnie oczekiwano. Trzymałam głowę pochyloną tak nisko, że widziałam tylko podłogę i swoją nogę. Usłyszałam szelest jej spódnicy. Kiedy przeszła z dywanika na kamienną podłogę, jej obcasy zastukały. Nie rozumiałam, dlaczego nie miała dywanu zajmującego całą komnatę. Halki fałdowały i szeleściły, kiedy szła do mnie, i wiedziałam, że to była krynolina – drapiąca i nieprzyjemna na skórze.

W końcu rąbek czarnej spódnicy pojawił się na podłodze przy mojej stopie.

– Witaj, księżniczko Meredith NicEssus, dziecko Pokoju, zmoro Besaby, córko mojego brata – powiedziała królowa niskim, zmysłowym głosem.

Wciąż trzymałam głowę pochyloną. Nie mogłam jej podnieść, dopóki ona nie każe mi tego zrobić. Nie nazwała mnie bratanicą, choć potwierdziła nasze pokrewieństwo. To było lekko obraźliwe; poza tym dopóki nie nazwała mnie bratanicą, nie mogłam jej nazywać ciotką.

– Witaj, Królowo Andais, królowo Powietrza i Ciemności, Miłośniczko Białego Ciała, siostro Essusa, mojego ojca. Przybyłam na twoje życzenie z zachodnich krain. Czego sobie życzysz?

– Nigdy nie rozumiałam, jak ci się to udaje – powiedziała.

Wciąż trzymałam głowę opuszczoną.

– Co, moja królowo?

– Jak ci się udaje mówić właściwe słowa właściwym tonem, a mimo to sprawiać wrażenie nieszczerej, jakby cię to bardzo męczyło.

– Przepraszam, jeśli cię obraziłam, pani. – To była bezpieczna odpowiedź. Rzeczywiście bardzo mnie męczyło całe to udawanie. Nie chciałam jednak, żeby to tak bardzo uwidoczniło się w moim głosie. Cały czas klęczałam z opuszczoną głową, czekając, aż powie, że mogę wstać. Dwucalowe obcasy nie nadawały się do długiego klęczenia. Trudno było się nie chwiać. Andais dla własnego kaprysu mogła mi tak kazać klęczeć przez całe godziny. Mój rekord klęczenia wynosił sześć godzin – miałam wtedy siedemnaście lat i wróciłam za późno do domu. Trwałoby to dłużej, ale zasnęłam albo może zemdlałam – nie byłam pewna.

– Obcięłaś włosy – powiedziała królowa.

Zdążyłam już zapamiętać wzór posadzki.

– Tak, pani.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Włosy prawie do kostek oznaczają, że jest się sidhe wysokiego rodu. A ja chciałam uchodzić za człowieka.

Poczułam, że się nade mną pochyla, jej dłoń zanurzyła się w moich włosach.

– Poświęciłaś swoje włosy.

– Łatwiej o nie dbać, kiedy są krótsze – powiedziałam tak beznamiętnie, jak tylko potrafiłam.

– Powstań, moja bratanico.

Podniosłam się powoli, ostrożnie na wysokich obcasach.

– Dziękuję, ciociu Andais.

Byłam przy niej przerażająco niska. W butach na obcasach była ponad stopę wyższa ode mnie. Przez większość czasu nie mam świadomości tego, że jestem niska, ale moja ciotka zawsze starała się mi o tym przypomnieć. Chciała, żebym czuła się mała.

Spojrzałam na nią i zwalczyłam pokusę, żeby pokręcić głową i westchnąć. Obok Cela Andais była moim najmniej ulubionym członkiem Dworu Unseelie. Spojrzałam na nią spokojnie, starając się nie westchnąć głośno.

– Czy ja cię nudzę? – spytała.

– Nie, ciociu Andais, oczywiście, że nie. – Wyraz mojej twarzy mnie nie zdradził. Przez całe lata ćwiczyłam ten uprzejmy, nic nie mówiący wyraz twarzy. Z drugiej jednak strony, Andais przez całe wieki doskonaliła swe studia nad ludźmi. Nie mogła czytać w naszych myślach, ale jej umiejętność wychwytywania drobnych zmian w języku ciała, oddechu, była prawie tak dobra jak telepatia.

Andais patrzyła na mnie, marszcząc swe doskonałe brwi.

– Eamonie, idź z naszym zwierzątkiem do innej komnaty. Niech was ubiorą na bankiet.

Królewski małżonek narzucił na siebie purpurową brokatową szatę, zanim wyszedł z łóżka. Włosy sięgały mu prawie do kostek. Ciemna purpurowa szata służyła nie tyle do przykrycia jego ciała, ale raczej do wyeksponowania miejsc, które przykryte nie były.

Ukłonił mi się nieznacznie, kiedy koło mnie przechodził. Odkłoniłam się. Pocałował delikatnie Andais w policzek i poszedł do małych drzwi, które prowadziły do mniejszej sypialni i łazienki. Jedynym nowoczesnym udogodnieniem, jakie dwór zaakceptował, była kanalizacja.

Nagi blondynek usiadł na brzegu łóżka. Wstał i przeciągnął się, zerkając przy tym na mnie. Kiedy uświadomił sobie, że patrzę, uśmiechnął się. Uśmiech był drapieżny, lubieżny, agresywny. Ludzkie zwierzątka zawsze źle rozumiały niezobowiązującą nagość sidhe.

Blondynek podszedł do nas, kręcąc biodrami. Dwuznaczność była w pełni zamierzona. To jednak nie jego nagość sprawiała, że czułam się nieswojo. To spojrzenie jego oczu.

– Chyba jest tu nowy – powiedziałam.

Andais patrzyła na mężczyznę zimnym wzrokiem. Musiał być bardzo nowy, skoro nie zrozumiał, co oznacza to spojrzenie. Nie była z niego zadowolona, zupełnie.

– Powiedz mu, co myślisz o jego występie, bratanico. – Jej głos był bardzo cichy, ale można było wyczuć w nim jakiś podtekst – jak coś gorzkiego pośród słodyczy.

Obejrzałam go od stóp do głów. Uśmiechnął się, przybliżając się, jakby moje spojrzenie było zachętą. Postanowiłam zmazać ten uśmieszek z jego twarzy.

– Jest młody, ładniusi, ale Eamon jest lepiej wyposażony.

To go trochę otrzeźwiło. Zmarszczył brwi. Gdy po chwili uśmiech powrócił na jego twarz, nie był już taki arogancki.

– Nie sądzę, żeby wiedział, co znaczy „wyposażony” – powiedziała Andais.

Spojrzałam na nią.

– Nigdy nie wybierałaś ich ze względu na inteligencję – powiedziałam.

– Nie rozmawia się ze zwierzątkami, Meredith. Powinnaś już o tym wiedzieć.

– Gdybym chciała mieć zwierzątko, sprawiłabym sobie psa. To… – pokazałam na mężczyznę – byłoby dla mnie trochę zbyt kosztowne w utrzymaniu.

Mężczyzna zmarszczył brwi, patrząc to na jedną, to na drugą z nas, najwyraźniej nieszczęśliwy i zdezorientowany. Andais zdawała się nie pamiętać o jednej z najważniejszych dla mnie zasad dotyczących seksu. Bez względu na to, jak jesteś ostrożna, możesz zajść w ciążę. Przecież w końcu do tego seks został stworzony. Więc nigdy nie śpij z kimś, kto jest wredny, głupi lub brzydki, bo wszystkie te cechy mogą się przenieść na jego potomków. Blondynek był ładniutki, ale nie na tyle ładny, żeby nadrobić tym to zmarszczenie brwi.

– Idź do Eamona. Pomóż mu się ubrać na bankiet – powiedziała Andais.

– Pani, czy ja też mogę przyjść na bankiet? – spytał.

– Nie – odparła. Odwróciła się do mnie, jakby blondyn przestał istnieć.

Znów na mnie spojrzał i była w tym spojrzeniu obrażona złość. Wiedział, że go obraziłam, ale nie był pewien jak. Zadrżałam pod wpływem tego spojrzenia. Na Dworze były istoty dużo mniej ładne niż to nowe zwierzątko, z którymi wolałabym się przespać.

– Nie podoba ci się – powiedziała.

– Nie ośmieliłabym się podawać w wątpliwość dobrego gustu mojej królowej – odparłam.

Roześmiała się.

– Znowu to samo, mówiąc dokładnie to, co powinnaś powiedzieć, sprawiasz, że brzmi to jak obraza.

– Wybacz mi – odrzekłam i zgięłam kolana, żeby uklęknąć.

Powstrzymała mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.

– Nie, Meredith, nie rób tego. Noc nie będzie trwała wiecznie, a ty zatrzymałaś się w hotelu, więc nie mamy zbyt wiele czasu. – Odsunęła rękę, nie robiąc mi krzywdy. – A już na pewno nie mamy czasu, żeby grać w gierki.

Przyjrzałam się jej uśmiechniętej twarzy, próbując zdecydować, czy jest szczera, czy też była to jakaś pułapka. W końcu powiedziałam:

– Jeśli chcesz grać w gierki, będę zaszczycona, mogąc w nich uczestniczyć. Tak samo jak będę zaszczycona, jeśli mamy załatwić jakąś sprawę, ciociu Andais.

Znowu się zaśmiała.

– Ale z ciebie spryciara! Boisz się moich humorów, więc przypominasz, że jesteś moją bratanicą.

To nie brzmiało jak pytanie, więc nic nie powiedziałam, bo miała stuprocentową rację. Popatrzyła na mnie i rzekła:

– Mróz.

Podszedł do niej i ukłonił się.

– Moja królowo.

– Idź do swojego pokoju i przebierz się w to, co dla ciebie na dzisiaj przygotowałam.

Ukląkł na jedno kolano.

– Ubranie nie… pasowało, moja królowo.

Patrzyłam, jak światło zamiera w jej oczach, pozostawiając je takie zimne i puste jak białe zimowe niebo.

– Owszem – powiedziała – pasowało. Zostało uszyte na miarę. – Złapała go za kosmyk srebrnych włosów, zmuszając, żeby spojrzał jej w oczy. – Dlaczego nie masz go na sobie?

Oblizał usta.

– Moja królowo, ono było niewygodne.

Przekręciła głowę w jedną stronę, tak jak robią to wrony, kiedy patrzą na oczy wisielca, zanim je wydłubią.

– Niewygodne, niewygodne. Słyszałaś, Meredith? Ubranie, które dla niego przygotowałam, jest niewygodne. – Ciągnęła go dalej za włosy, tak że musiał odchylić głowę do tyłu. Widziałam tętno skaczące pod jego skórą.

– Słyszałam, ciociu – potwierdziłam i tym razem mój głos był beznamiętny. Ktoś miał zostać skrzywdzony i nie chciałam, żebym to była ja. Mróz był głupcem. Ja włożyłabym to ubranie.

– Co, twoim zdaniem, powinnyśmy zrobić z nieposłusznym Mrozem? – spytała.

– Niech idzie do swojego pokoju i się przebierze – powiedziałam.

Pociągnęła jego głowę jeszcze dalej do tyłu, aż jego kręgosłup wygiął się w łuk. Wiedziałam, że jednym ruchem mogłaby złamać mu kark.

– To żadna kara, moja bratanico. Nie posłuchał mojego wyraźnego rozkazu. Tak się nie robi.

Próbowałam wymyślić coś, co Andais uznałaby za zabawne, a co zarazem nie byłoby bolesne. W głowie miałam pustkę. Nigdy nie byłam dobra w te gierki. Nagle wpadłam na pewien pomysł.

– Powiedziałaś, że nie będziemy już dzisiaj grały w gierki, ciociu Andais. Noc jest krótka.

Puściła swojego strażnika bez ostrzeżenia. Upadł na podłogę. W następnej chwili ukląkł ze spuszczoną głową, skrywając twarz za srebrną zasłonką włosów.

– Rzeczywiście – powiedziała Andais. – Doyle.

Doyle podszedł do niej i ukłonił się.

– Tak, pani?

Spojrzała na niego i to wystarczyło. Ukląkł przed nią. Peleryna rozlała się wokół niego jak czarna woda. Klęczał tak blisko Mroza, że ich ciała prawie się dotykały.

Położyła dłonie na ich głowach, tym razem był to lekki dotyk.

– Jakaż piękna para, prawda?

– Tak – zgodziłam się.

– Tak co? – spytała.

– Tak, są piękną parą, ciociu Andais – powiedziałam.

Skinęła głową, jakby była zadowolona, po czym zwróciła się do Doyle’a.

– Rozkazuję ci zabrać Mroza do jego pokoju i przypilnować, żeby włożył strój, który dla niego przygotowałam. Przyprowadź go na bankiet w tym stroju albo dostarcz do Ezekiala na tortury.

– Jak moja pani sobie życzy, tak będzie zrobione – powiedział Doyle. Wstał i pociągnął za sobą Mroza.

Obydwaj zaczęli się wycofywać w kierunku drzwi z opuszczonymi głowami. Doyle spojrzał na mnie, wychodząc. Albo przepraszał, że zostawiał mnie z nią samą, albo było to jakiegoś rodzaju ostrzeżenie. Nie mogłam rozszyfrować tego spojrzenia. Ale opuścił pokój z moim pistoletem za pasem. Wolałabym mieć tę broń przy sobie.

Rhys przesunął się, żeby stać przy drzwiach, jak na dobrego strażnika przystało. Andais patrzyła na niego tak, jak koty obserwują ptaki, ale to, co powiedziała, było dość łagodne.

– Poczekaj na zewnątrz. Chcę porozmawiać ze swoją bratanicą na osobności.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Spojrzał na mnie, jakby prosił o pozwolenie.

– Rób, co ci każę, chyba że też chcesz wylądować u Ezekiala.

Rhys skinął głową.

– Nie, moja pani. Zrobię to, co każesz.

– Wynocha.

Rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi. W pokoju zrobiło się nagle bardzo cicho. Szelest sukienki mojej ciotki był głośny w tej ciszy, przypominał mi przesuwanie się łusek jakiegoś ogromnego węża. Poszła na drugi koniec pokoju, gdzie znajdowało się podwyższenie ukryte za ciężką czarną zasłoną. Weszła po kilku schodkach i odsunęła zasłonę na bok, ukazując ciężki drewniany stół z rzeźbionym krzesłem po jednej stronie i stołkiem po drugiej. Na okrągłym stole rozstawiona była szachownica. Przez wieki ciężkie pionki zrobiły się gładkie od rąk przesuwających je po marmurowej powierzchni. Na szachownicy wydrążone były rowki jak ścieżki wydeptane przez stopy.

Pod półokrągłą ścianą dużej alkowy stała drewniana skrzynia pełna strzelb i pistoletów. Na ścianie nad skrzynią wisiały dwa łuki. Wiedziałam, że strzały znajdowały się na jej dnie razem z amunicją. Nad skrzynią wisiały dwa skrzyżowane miecze, maczuga, ciężka kula z kolcami oraz duża tarcza z herbem Andais – krukiem, sową i czerwoną różą. Tarcza Eamona wisiała pod skrzyżowanymi mieczami. Ze ściany zwisały łańcuchy na nadgarstki i kostki nóg. Nad łańcuchami znajdował się hak, wokół którego owinięty był, niczym czekający na ofiarę wąż, długi bat. Krótszy bat wisiał nad łańcuchami. Przytwierdzone były do niego sznureczki zakończone małymi stalowymi kulkami lub hakami.

– Widzę, że wciąż masz to samo hobby – powiedziałam. Starałam się, by mój głos zabrzmiał beznamiętnie, ale nie udało mi się. Wiedziałam, że za tą zasłoną czasami grało się w szachy, a czasami… nie.

– Chodź, Meredith, usiądź. Porozmawiajmy. – Usiadła na krześle z wysokim oparciem, kładąc tren sukienki na ramię, żeby się nie pogniótł. Wskazała mi stołek. – Usiądź, bratanico. Nie ugryzę cię. – Uśmiechnęła się, a potem niespodziewanie roześmiała. – W każdym razie jeszcze nie teraz.

To było coś w rodzaju obietnicy, że mnie nie skrzywdzi – na razie musiałam się tym zadowolić. Usiadłam na wysokim stołku, z obcasami butów zahaczonymi o trzpień, żeby utrzymać równowagę. Czasami myślę, że Andais wygrywała partie szachów po prostu dlatego, że plecy jej przeciwników nie wytrzymywały.

Dotknęłam krawędzi marmurowej szachownicy.

– Mój ojciec nauczył mnie grać w szachy na takiej samej szachownicy – powiedziałam.

– Nie musisz mi raz jeszcze przypominać, że jesteś córką mojego brata. Nie zamierzam cię dzisiaj skrzywdzić.

Pogładziłam szachownicę i spojrzałam na królową, napotykając spojrzenie jej oczu.

– Może byłabym mniej ostrożna, gdybyś nie mówiła rzeczy typu: dzisiaj cię nie skrzywdzę. Może gdybyś po prostu powiedziała, że nie chcesz mnie skrzywdzić… – Zrobiłam z tego trochę pytanie, trochę stwierdzenie.

– Och, nie, Meredith. Gdybym to powiedziała, niebezpiecznie zbliżyłabym się do kłamstwa, a my nie kłamiemy, przynajmniej nie wprost. Możemy sobie wmawiać, że czarne to białe, a księżyc jest zrobiony z zielonego sera, ale nie kłamiemy.

– Więc chcesz mnie skrzywdzić, tylko nie dzisiaj – powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam.

– Nie skrzywdzę cię, jeśli mnie do tego nie zmusisz.

Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.

– Nie rozumiem, ciociu Andais.

– Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego kazałam moim pięknym mężczyznom żyć w celibacie?

Pytanie było tak niespodziewane, że przez sekundę lub dwie wpatrywałam się w nią bez słowa. W końcu zamknęłam usta i odnalazłam głos.

– Tak, ciociu, zastanawiałam się. – Wszyscy od wieków się zastanawiali, dlaczego to zrobiła.

– Przez wieki mężczyźni z naszego dworu bez umiaru rozsiewali swe nasienie od morza do morza. W efekcie było coraz więcej mieszańców, a coraz mniej istot pełnej krwi. Więc zmusiłam ich, żeby zakonserwowali swoją energię.

Spojrzałam na nią.

– Ale dlaczego nie pozwoliłaś im na kontakty z kobietami dworu?

Rozparła się na krześle, gładząc dłońmi ramiona.

– Dlatego, że chciałam, żeby to moja linia była przedłużona, a nie ich. Był czas, że wolałabym, żebyś umarła, niż odziedziczyła mój tron.

Spotkałam jej blade oczy.

– Tak, ciociu Andais.

– Tak co?

– Tak, wiem.

– Widziałam, jak mieszańcy opanowują Krainę Faerie. Ludzie wygonili nas pod ziemię, a teraz ich krew psuła nasz dwór. Przegonili nas pod względem liczebności.

– Ludzi zawsze było więcej. To ma chyba jakiś związek z tym, że są śmiertelni.

– Essus powiedział mi, że jesteś jego córką. Że cię kocha. Powiedział mi też, że pewnego dnia będzie z ciebie dobra królowa, Wyśmiałam go. – Popatrzyła mi w oczy. – Teraz już się nie śmieję, bratanico.

Zamrugałam.

– Nie rozumiem, ciociu.

– W twoich żyłach płynie krew Essusa. Krew mojej rodziny. Chcę, żeby nasza linia rodowa została przedłużona.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „nasza”, ciociu – powiedziałam, choć zaczynałam się już domyślać.

– Mam na myśli linię krwi twoją, moją i Cela. Naszą.

To, że dodała mojego kuzyna, sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Wśród istot magicznych nie było wcale takie rzadkie wiązanie się z bliskimi krewnymi małżeństwem. Jeśli to miała na myśli, to wpadłam jak śliwka w kompot. Seks nie był losem gorszym od śmierci. Co innego seks z moim kuzynem.

Spojrzałam na szachownicę, bo nie ufałam swojemu wyrazowi twarzy. Nie miałam zamiaru spać z Celem.

– Chcę, żeby nasza linia przetrwała, bez względu na koszta.

W końcu spojrzałam na nią.

– O jakich kosztach mówisz, ciociu Andais?

– Nie o tym, o czym zapewne myślisz. Naprawdę, Meredith, nie jestem twoim wrogiem.

– Wybacz śmiałość, ciociu, ale pozwolę sobie zauważyć, że nie jesteś też moim przyjacielem.

Skinęła głową.

– To prawda. Nie jesteś dla mnie niczym więcej niż naczyniem, dzięki któremu nasza linia rodowa przetrwa.

Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu.

– Czy to cię śmieszy?

– Nie, ciociu Andais, z pewnością to nie jest śmieszne.

– Dobrze, pomówmy otwarcie. Dałam ci swój pierścień.

Popatrzyłam na nią. Wydawało się, że nie ma złych zamiarów. Naprawdę sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała o próbie zamachu w samochodzie.

– Dziękuję za ten prezent – powiedziałam, ale nawet w moich uszach te słowa nie zabrzmiały szczerze.

Albo tego nie usłyszała, albo to zignorowała.

– Galen i Barinthus powiedzieli mi, że pierścień ożył na twojej dłoni. Jestem z tego zadowolona o wiele bardziej, niż sobie możesz wyobrazić, Meredith.

– Dlaczego? – spytałam.

– Gdyby pierścień nie ożył na twojej dłoni, oznaczałoby to, że jesteś jałowa. To, że pierścień żyje, oznacza, że jesteś płodna.

– Dlaczego reaguje na wszystkich, których dotykam?

– Na kogo jeszcze zareagował oprócz Galena i Barinthusa? – spytała.

– Na Doyle’a i Mroza.

– A na Rhysa? – spytała.

Pokręciłam głową.

– Nie.

– Dotknęłaś srebrem jego nagiej skóry?

Chciałam już odpowiedzieć, że tak, ale się nad tym zastanowiłam.

– Chyba nie. Dotknęłam tylko jego ubrania.

– To musi być goła skóra – powiedziała Andais. – Nawet mały kawałek materiału może być przeszkodą. – Pochyliła się do przodu, położywszy dłonie na stoliku; podniosła wieżę, obróciła ją w ręku. Jeśli byłby to ktoś inny, powiedziałabym, że jest zdenerwowany.

– Mam zamiar zdjąć geas celibatu z mojej Straży.

– Moja pani – powiedziałam cichym głosem, bo musiałam zaczerpnąć powietrza. – To wspaniała wiadomość. – Miałam na podorędziu lepsze przymiotniki, ale zostałam przy „wspaniałej”. Nigdy nie należało być zbyt wylewnym przy królowej. Zastanawiałam się tylko, dlaczego mnie pierwszej o tym mówi.

– Geas będzie zdjęty tylko dla ciebie, Meredith. – Skupiła się na figurce, nie patrzyła mi w oczy.

– Słucham? – Nie próbowałam nawet ukryć szoku.

Spojrzała w górę.

– Chcę, żeby nasz ród przetrwał. Pierścień reaguje na strażników, którzy mogą począć dzieci. Jeśli pierścień przy kimś pozostaje spokojny, nie zawracaj sobie tym kimś głowy. Ale jeśli pierścień na kogoś zareaguje, możesz z nim spać. Chcę, żebyś wybrała sobie kilku strażników, z którymi będziesz sypiała. Wszystko mi jedno, którzy to będą, ale w ciągu trzech lat chcę od ciebie dziecka, dziecka naszej krwi. – Odłożyła figurkę i spojrzała mi w oczy.

Oblizałam wargi, starając się zadać swoje pytanie jak najgrzeczniej.

– To bardzo szczodra oferta, ale kiedy mówisz „kilku”, co dokładnie masz na myśli?

– Więcej niż dwóch; trzech lub więcej naraz.

Przez kilka sekund milczałam, bo znowu chciałam uzyskać więcej informacji, a nie chciałam być niegrzeczna.

– Nie rozumiem – wydukałam w końcu.

Zmarszczyła brwi.

– Jeśli czegoś nie rozumiesz, to po prostu o to zapytaj, Meredith.

– Dobrze – powiedziałam. – Kiedy mówisz: „trzech lub więcej naraz”, masz na myśli to, że mają być ze mną w łóżku trzej naraz czy że mam się z nimi spotykać w tym samym czasie?

– Możesz to interpretować, jak chcesz – odparła. – Możesz ich brać do łóżka pojedynczo albo wszystkich razem, o ile w ogóle będziesz chciała brać ich.

– Dlaczego musi ich być trzech lub więcej?

– Czy to takie okropne mieć do wyboru najpiękniejszych mężczyzn świata? Urodzić dziecko jednego z nich i przedłużyć naszą linię? Jak coś takiego może być okropne?

Spojrzałam na nią, próbując wyczytać coś z jej pięknej twarzy, ale mi się nie udało.

– Jestem jak najbardziej za tym, żebyś uwolniła strażników z celibatu, ale, najdroższa ciociu, nie sprawiaj, żebym to ja była ich jedyną drogą. Błagam cię. Będą się ze sobą gryźć jak wygłodniałe wilki, nie dlatego, że jestem taką wspaniałą nagrodą, ale dlatego, że będę lepsza niż nic.

– Dlatego nalegam, żebyś spała z więcej niż jednym. Musisz się przespać z większością z nich, zanim dokonasz wyboru. W ten sposób wszyscy będą mieli szansę. W innym wypadku – masz rację, będą się między sobą bić, aż wreszcie nikt nie zostanie na placu boju. Musisz sprawić, żeby wszystkie swoje siły włożyli w uwodzenie ciebie.

– Lubię seks i nie mam planów związanych z monogamią, ale są wśród strażników tacy, do których nie mogę się normalnie odezwać, a co dopiero uprawiać z nimi seks.

– Zostaniesz moją następczynią – powiedziała bardzo cichym głosem.

Popatrzyłam na jej niemożliwą do odczytania twarz. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam.

– Możesz powtórzyć, moja królowo?

– Uczynię cię swoją następczynią – powiedziała.

Patrzyłam na nią.

– A co myśli o tym mój kuzyn Cel?

– To z was, które pierwsze da mi dziecko, odziedziczy mój tron. Czy to nie słodka nagroda?

Wstałam tak gwałtownie, że stołek przewrócił się na podłogę. Wpatrywałam się w nią przez chwilę. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, tak nierealne się to wszystko wydawało.

– Chciałam skromnie zauważyć, ciociu Andais, że jestem śmiertelna, a ty nie. Z pewnością przeżyjesz mnie o wieki. Nawet jeśli urodzę dziecko, nie zobaczę tronu.

– Abdykuję – powiedziała.

Teraz wiedziałam, że ze mną gra. To była jakaś gra. To musiała być jakaś gra.

– Powiedziałaś kiedyś mojemu ojcu, że bycie królową to całe twoje istnienie. Że kochasz to bardziej, niż kochałaś kogokolwiek czy cokolwiek na świecie.

– Masz dobrą pamięć do podsłuchanych rozmów.

– Zawsze mówiłaś przy mnie nieskrępowanie, jakbym była jednym z twoich psów. Omal mnie nie utopiłaś, kiedy miałam sześć lat. Teraz mówisz, że abdykujesz na moją rzecz. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?

– Pamiętasz, co Essus odpowiedział mi tamtej nocy? – spytała.

Pokręciłam głową.

– Nie, moja królowo.

– Essus powiedział: „Nawet jeśli Merry nigdy nie zasiądzie na tronie, będzie bardziej królową niż Cel królem”.

– Uderzyłaś go wtedy – powiedziałam. – Nie wiedziałam dlaczego.

Andais skinęła głową.

– Właśnie dlatego.

– Więc nie jesteś zadowolona ze swojego syna.

– To moja sprawa – odparła.

– Jeśli pozwolę, żebyś uczyniła mnie pretendentką do tronu na równi z Celem, to będzie również moja sprawa. – Miałam w torebce spinkę do mankietów. Pomyślałam, czy ją pokazać, ale nie zrobiłam tego. Do Andais przez wieki nie docierało, jaki był Cel i do czego był zdolny. Na własną zgubę mówiło się królowej coś przeciwko Celowi. Poza tym spinka mogła należeć do któregoś ze strażników, chociaż nie bardzo wiedziałam, dlaczego którykolwiek z nich chciałby mojej śmierci.

– Czego chcesz, Meredith? Co mam ci dać, żebyś zrobiła to, o co cię proszę?

Proponowała mi tron. Barinthus byłby bardzo zadowolony. Czy ja byłam?

– Czy jesteś pewna, że dwór zaakceptuje mnie jako królową?

– Ogłoszę cię dzisiaj Księżniczką Ciała. Będą pod wrażeniem.

– Jeśli w to uwierzą – powiedziałam.

– Uwierzą, jeśli im każę.

Spojrzałam na nią, przyjrzałam się jej twarzy. Wierzyła w to, co mówiła. Andais przeceniała się. Ale taka całkowita arogancja była typowa dla sidhe.

– Wróć do domu, Meredith, nie należysz do świata ludzi.

– Jak często mi przypominałaś, ciociu, jestem po części człowiekiem.

– Trzy lata temu byłaś zadowolona, szczęśliwa. Nie zamierzałaś nas opuścić. – Usadowiła się na powrót na krześle, obserwując mnie, pozwalając, żebym nad nią stała. – Wiem, co zrobił Griffin.

Nasze oczy spotkały się na chwilę, ale nie mogłam wytrzymać jej spojrzenia. Nie było w nim litości. Był w nim chłód, jakby po prostu chciała zobaczyć moją reakcję, nic więcej.

– Naprawdę uważasz, że opuściłam dwór ze względu na Griffina? – Nie starałam się ukryć zdziwienia w głosie. Nie mogła naprawdę wierzyć, że opuściłam dwór z powodu złamanego serca.

– Wiele się mówiło o waszej ostatniej kłótni.

– Pamiętam to, najdroższa ciociu, ale nie dlatego opuściłam dwór. Zrobiłam to, bo nie przeżyłabym kolejnego pojedynku.

Zignorowała mnie. I wtedy uświadomiłam sobie, że nigdy nie uwierzy w najgorsze rzeczy o swoim synu, chyba że dostarczy się jej niezbite dowody. Nie mogłam dać jej takiego dowodu, a bez niego nie mogłam podzielić się z nią swoimi podejrzeniami, nie ryzykując życia.

Mówiła cały czas o Griffinie, jakby to był prawdziwy powód, dla którego odeszłam.

– Ale to Griffin rozpoczął kłótnię. Chciał wiedzieć, dlaczego nie ma dostępu do twojego łóżka i serca, jak wcześniej. Kiedyś ty ganiałaś za nim całymi nocami, a teraz to on ganiał za tobą. Jak ci się udało tak go odmienić?

– Odmówiłam mu dostępu do łoża. – Napotkałam jej wzrok, ale nie było w nim rozbawienia.

– I to wystarczyło, żeby ganiał za tobą jak kot z pęcherzem?

– Chyba wierzył, że mu przebaczę. Że przez chwilę będę się gniewać, ale potem przyjmę go z powrotem. Ostatniej nocy w końcu zrozumiał, że mówiłam poważnie.

– Co powiedziałaś? – spytała.

– Że po tej stronie grobu nigdy ze mną nie będzie.

Andais patrzyła na mnie nieustępliwie.

– Czy wciąż go kochasz?

Pokręciłam głową: – Nie.

– Ale żywisz w stosunku do niego jakieś uczucia. – To nie było pytanie.

Pokręciłam głową.

– Uczucia tak, ale niezbyt dobre.

– Jeśli wciąż chcesz Griffina, możesz go mieć przez kolejny rok. Jeśli po tym czasie nie zajdziesz w ciążę, poproszę, żebyś wybrała kogoś innego.

– Nie chcę już Griffina.

– Słyszę żal w twoim głosie, Meredith. Jesteś pewna, że go nie chcesz?

Westchnęłam i oparłam dłonie na blacie, patrząc na nie. Poczułam się zmęczona. Bardzo się starałam nie myśleć o Griffmie i o tym, że go dziś spotkam.

– Gdyby mógł czuć do mnie to, co ja czułam do niego, gdyby mógł być we mnie tak zakochany, jak ja byłam zakochana w nim, wtedy bym go chciała, ale on tego nie potrafi. Nie może być kimś innym, ja też nie potrafię. – Spojrzałam na nią ponad stolikiem.

– Możesz go włączyć do zmagań o swoje serce albo też go z nich wykluczyć. To twoja decyzja.

Skinęłam głową.

– Dziękuję, najdroższa ciociu.

Dlaczego brzmi to w twoich ustach jak najgorsza obraza?

– Nie miałam takiego zamiaru.

Machnęła ręką, żebym zamilkła.

– Nie musisz się starać, Meredith. Nie pozostało między nami wiele uczucia. Obie o tym wiemy. – Zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu. – Twój strój jest do zaakceptowania, choć nie to bym wybrała.

Uśmiechnęłam się, ale nie było w tym radości.

– Gdybym wiedziała, że zostanę dziś nazwana następczynią, włożyłabym coś od Tommy’ego Hilfigera.

Roześmiała się i wstała z szelestem sukni.

– Możesz kupić całą szafę jego ubrań, jeśli chcesz. Mogą ci też coś uszyć dworscy krawcy.

– Nie trzeba – powiedziałam. – Ale dziękuję za propozycję.

– Jesteś niezależną istotą, Meredith. Nigdy tego w tobie nie lubiłam.

– Wiem.

– Gdyby Doyle powiedział ci w zachodnich krainach, co dla ciebie zaplanowałam, przybyłabyś dobrowolnie czy próbowałabyś uciec?

Wpatrzyłam się w nią.

– Masz zamiar ogłosić mnie następczynią tronu. Pozwalasz, żebym umawiała się ze Strażnikami. To nie jest los gorszy od śmierci, ciociu Andais. Czy jest może coś, czego mi jeszcze nie powiedziałaś?

– Podnieś stołek, Meredith. Zostawmy po sobie porządek, dobrze?

Ześlizgnęła się po kamiennych stopniach i poszła w kierunku małych drzwiczek w ścianie naprzeciwko.

Podniosłam stołek, ale nie spodobało mi się to, że nie odpowiedziała na moje pytanie. Było coś jeszcze.

Zawołałam do niej, zanim dotarła do drzwi.

– Ciociu Andais?

Odwróciła się.

– Tak, bratanico? – Miała lekko rozbawiony wyraz twarzy.

– Gdyby zaklęcie pożądania, które umieściłaś w samochodzie, zadziałało, i Galen, i ja kochalibyśmy się, czy zabiłabyś nas oboje?

Zamrugała, uśmiech zniknął z jej twarzy. – Zaklęcie pożądania? O czym ty mówisz?

Powiedziałam jej.

Pokręciła głową. – To nie było moje zaklęcie.

Podniosłam dłoń tak, że pierścień zabłysnął.

– Ale zaklęcie używało twojego pierścienia.

– Daję ci słowo, Meredith, nie podłożyłam żadnego zaklęcia w samochodzie. Po prostu zostawiłam pierścień dla ciebie, to wszystko.

– Sama to zrobiłaś czy komuś zleciłaś? – spytałam.

Nie patrzyła mi w oczy.

– Sama to zrobiłam. – Wiedziałam, że skłamała.

– Czy ktoś jeszcze wie, że masz zamiar zdjąć celibat ze strażników?

Pokręciła głową, jeden długi czarny kędziorek ześlizgnął się na jej ramię.

– Eamon, ale on umie trzymać język za zębami.

Skinęłam głową.

– Wiem. – Spojrzałyśmy na siebie i zauważyłam, że coś jej przyszło do głowy.

– Ktoś próbował cię zabić – powiedziała.

Skinęłam głową.

– Gdybym kochała się z Galenem mimo geasu, zabiłabyś mnie za to. Los Galena nie miał tu chyba znaczenia.

Złość pojawiła się na jej twarzy jak światło świeczki w szklance.

– Wiesz, kto to zrobił – stwierdziłam.

– Nie wiem, ale wiem, kto wiedział, że ogłoszę cię moją następczynią.

– Cel – powiedziałam.

– Musiałam go przygotować.

– Jasne.

– On tego nie zrobił – powiedziała i po raz pierwszy w jej głosie pojawiła się nutka protestu, jaką słyszy się w głosie matki, która broni swojego dziecka.

Spojrzałam na nią, a moja twarz nic nie wyrażała. To było najlepsze, co mogłam zrobić, bo znałam Cela: z pewnością nie miał zamiaru oddać swojego pierworództwa z powodu kaprysu matki – bez względu na to, czy była ona królową, czy nie.

– Co takiego zrobił Cel, że cię rozgniewał? – spytałam.

– Powiem ci, tak jak wyjaśniłam jemu: nie jestem na niego zła. – Ale było w jej głosie zbyt wiele protestu. Po raz pierwszy dzisiaj Andais się broniła. Podobało mi się to.

– Cel w to nie uwierzył, prawda?

– Zna moje motywy – powiedziała.

– Czy mogłabyś się nimi ze mną podzielić? – spytałam.

Uśmiechnęła się i był to jej pierwszy prawdziwy uśmiech tego wieczoru. Była niemalże zakłopotana. Pogroziła mi palcem w rękawiczce. – Nie, moje motywy są moje. Chcę, żebyś kogoś wybrała sobie na dziś do łóżka. Zabierz go do hotelu, nieważne kogo, ale ma się to stać tego wieczoru. – Uśmiech zniknął z jej twarzy. Znowu stała się jej królewską wysokością, nie do odczytania, zamkniętą w sobie, a zarazem całkowicie czytelną.

– Nigdy mnie nie rozumiałaś, ciociu.

– A co to niby ma znaczyć?

– To znaczy, najdroższa ciociu, że gdybyś darowała sobie ten ostatni rozkaz, prawdopodobnie kogoś bym wzięła dziś do łóżka. Ale jeśli mi rozkazujesz, czuję się jak królewska dziwka. Nie podoba mi się to.

Ułożyła spódnicę tak, że tren płynął za nią i podeszła do mnie. Kiedy szła, jej moc zaczęła się rozwijać, płynąć po pokoju jak niewidzialne iskry, które gryzły moją skórę. Podskoczyłam, ale potem stałam, pozwalając, żeby jej moc lizała moją skórę. Miałam noże, ale to było za mało, żebym wytrzymała jej magię. To moja nowa moc musiała sprawić, że jakoś się trzymałam.

Jej oczy zwęziły się, kiedy podeszła i stanęła przede mną. Ja stałam na podeście, więc nasze oczy były na tej samej wysokości. Jej magia zaczęła na mnie napierać, niczym ściana mocy. Musiałam wbić się w ziemię stopami, jakbym stała na wietrze. Małe palące ukąszenia zamieniły się w przeciągły ból – czułam się, jakbym była wewnątrz piekarnika, nie dotykając jego błyszczącej powierzchni, ale wiedząc, że wystarczy jeden mały ruch i moja skóra przypali się i zwęgli.

– Doyle wspominał, że twoja moc się zwiększyła, ale nie bardzo w to wierzyłam. Teraz jednak stoisz przede mną i muszę pogodzić się z tym, że w końcu jesteś prawdziwą sidhe. – Postawiła stopę na najniższym schodku. – Ale nigdy nie zapominaj, że to ja jestem królową, a nie ty. Bez względu na to, jaką moc będziesz miała, nigdy nie będziesz mogła równać się ze mną.

– Nie śmiałam myśleć inaczej, pani – powiedziałam. Mój głos nieznacznie drżał.

Jej magia dalej naciskała na mnie. Nie mogłam złapać tchu. Zamrugałam, jakbym patrzyła na słońce. Starałam się nie cofnąć.

– Pani, powiedz, co mam zrobić, a uczynię to. Nie chciałam cię zdenerwować.

Weszła na kolejny schodek i tym razem się cofnęłam. Nie chciałam, żeby mnie dotknęła.

– Samo to, że wytrzymujesz napór mojej mocy, jest dla mnie wystarczającym powodem do zdenerwowania.

– Jeśli mam uklęknąć, zrobię to. Powiedz, co mam zrobić, moja królowo, a to uczynię. – Nie chciałam z nią walczyć za pomocą magii. Przegrałabym. Wiedziałam o tym. Nie musiałam próbować.

– Spraw, żeby pierścień ożył na moim palcu, bratanico.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Wyciągnęłam w końcu dłoń. – Chcesz z powrotem pierścień?

– Bardziej niż przypuszczasz. Teraz jednak należy on do ciebie. Miej z niego dużo radości. – Ostatnie zdanie brzmiało jak przekleństwo, a nie błogosławieństwo.

Podeszłam do krawędzi stołu, trzymając się go, żeby nie upaść pod wzrastającą mocą jej magii.

– Czego ode mnie chcesz?

Nie odpowiedziała mi. Machnęła rękami w moim kierunku i jej moc uderzyła we mnie. Poleciałam do tyłu, uderzając plecami i głową o ścianę. Pociemniało mi przed oczami.

Kiedy się ocknęłam, Andais stała nade mną z nożem w dłoni. Dotknęła jego koniuszkiem wgłębienia u podstawy mojej szyi i przyciskała, dopóki nie poczułam, że ostrze wbiło się lekko w skórę. Przyłożyła palec do rany i cofnęła go. Zobaczyłam na nim drżącą kroplę swojej krwi. Odwróciła palec tak, że kropla upadła na ziemię.

– Wiedz o jednym, moja bratanico. Twoja krew jest moją krwią i tylko z tego powodu obchodzi mnie, co się z tobą stanie. Nie interesuje mnie, czy to, co dla ciebie zaplanowałam, podoba ci się czy nie. Trzeba przedłużyć linię naszego rodu, ale jeśli mi w tym nie pomożesz, nie będziesz mi potrzebna. – Przyłożyła ostrze noża do mojej twarzy, koniuszek niebezpiecznie blisko mego oka.

Czułam puls na języku i prawie zapomniałam oddychać. Gdy popatrzyłam w jej twarz, wiedziałam, że zabiłaby mnie ot, tak.

– To, co nie jest dla mnie pożyteczne, jest zbędne, Meredith. – Przycisnęła ostrze do mojej skóry, tak że kiedy mrugnęłam, koniuszek noża otarł się o moje rzęsy. – Wybierzesz sobie kogoś na dzisiaj do łóżka. Nie obchodzi mnie kogo. Gdy już to zrobisz, pozwolę ci wrócić do Los Angeles, ale będziesz musiała zabrać ze sobą kilku moich strażników. Więc przypatrz się im dzisiaj, swoimi szmaragdowo-zielono-złotymi oczami, tymi oczami Seelie, i wybierz. – Przybliżyła twarz do mojej, tak że mogłaby mnie pocałować. Wyszeptała ostatnie słowa wprost do moich ust. – Musisz się dzisiaj z którymś z nich pieprzyć, Meredith, bo jeśli tego nie zrobisz, jutro wieczorem będziesz zabawiała dwór z grupą, którą sama wybiorę.

Posłała mi uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy zawsze wtedy, kiedy myślała o czymś zepsutym i bolesnym.

– Przynajmniej jeden z tych, których wybierzesz, musi być moim ulubieńcem, żeby szpiegował dla mnie. Jeśli wrócisz do Los Angeles.

Mój głos był cichym szeptem.

– Czy będę musiała sypiać z twoim szpiegiem?

– Tak – odparła. Koniuszek ostrza przeniósł się ułamek milimetra wyżej, zasłaniając mi widzenie. Starałam się nie mrugać, bo gdybym to zrobiła, przebiłby mi powiekę.

– Zgadzasz się, bratanico? Czy zgadzasz się spać z moim szpiegiem?

Powiedziałam jedyną rzecz, jaką mogłam powiedzieć:

– Tak, ciociu Andais.

– Wybierzesz swój mały harem na dzisiejszym przyjęciu?

Oczy bolały mnie, tak bardzo chciałam mrugnąć.

– Tak, ciociu Andais.

– Prześpisz się z kimś dzisiaj, zanim odlecisz do zachodnich krain?

Rozszerzyłam oczy i skupiłam się na jej twarzy, na patrzeniu na nią. Nóż był zamazanym konturem stali, przesłaniającym mi pole widzenia prawego oka, ale wciąż widziałam jej twarz nade mną.

– Tak – wyszeptałam.

Odjęła nóż od mojej twarzy i powiedziała:

– To świetnie. I co, trudno było?

Oparłam się o ścianę, zamknęłam oczy. Trzymałam je zamknięte, bo byłam wściekła, a nie chciałam, żeby Andais to zobaczyła. Chciałam stąd wyjść, wszystko jedno dokąd, byle daleko od niej.

– Zawołam Rhysa, żeby odprowadził cię na bankiet. Wyglądasz na roztrzęsioną. – Zaśmiała się.

Otworzyłam oczy, mrugając, żeby uwolnić łzy, które zgromadziły się, gdy nie mogłam mrugać. Zeszła po schodkach.

– Przyślę ci Rhysa, chociaż po tym zaklęciu w samochodzie powinnaś mieć jeszcze jednego strażnika. Zastanowię się, kto by to mógł być. – Była prawie w drzwiach wyjściowych, kiedy odwróciła się i powiedziała. – A kto będzie moim szpiegiem? Postaram się wybrać kogoś pięknego, dobrego w łóżku, żeby ta harówka nie była zbyt straszliwa.

– Nie sypiam z głupimi i wrednymi – powiedziałam.

– Pierwsze nie zawęża za bardzo pola, ale to drugie… to poważniejsze wyzwanie. – Jej twarz pojaśniała, najwyraźniej o kimś pomyślała. – Już wiem, ten będzie dobry.

– Kto? – spytałam.

– Nie lubisz niespodzianek, Meredith?

– Nie bardzo.

– A ja lubię. To będzie moja nagroda dla ciebie. Jest niezły w łóżku. A przynajmniej był – jakieś sześćdziesiąt albo dziewięćdziesiąt lat temu. Tak, będzie się nadawał.

Nie spytałam ponownie, kto to ma być.

– Skąd pewność, że będzie dla ciebie szpiegował, kiedy znajdzie się w Los Angeles?

Zatrzymała się z dłonią na klamce.

– Bo mnie zna, Meredith. Wie, do czego jestem zdolna – zarówno jeśli chodzi o przyjemność, jak i ból. – Otworzyła drzwi i wpuściła do komnaty Rhysa.

Spojrzał najpierw na nią, a później na mnie. Jego oczy rozszerzyły się trochę, ale to wszystko. Jego twarz była bez wyrazu, kiedy do mnie podchodził. Podał mi ramię. Z wdzięcznością je przyjęłam. Dotarcie do otwartych drzwi trwało całą wieczność. Chciałam wybiec i się nie zatrzymywać. Rhys poklepał mnie uspokajająco po ręce, kiedy poczuł napięcie w moim ciele. Wiedziałam, że zauważył niewielką rankę na mojej szyi. Zapewne domyślał się, skąd się tam wzięła.

Doszliśmy do drzwi, a potem poszliśmy przed siebie korytarzem. Moje ciało tylko trochę się rozluźniło.

– Bawcie się dobrze, dzieci. Do zobaczenia na bankiecie – zawołała za nami Andais.

Zamknęła drzwi z trzaskiem. Podskoczyłam nerwowo.

Rhys zatrzymał się.

– Dobrze się czujesz?

Złapałam go za ramię i pociągnęłam go.

– Zabierz mnie stąd. Po prostu mnie stąd zabierz.

Nie zadawał żadnych pytań. Po prostu poprowadził mnie korytarzem, coraz dalej od tego miejsca.

Загрузка...