Rozdział 11

Godzinę później Sholto i ja siedzieliśmy na dwóch ładnych, acz mało wygodnych krzesłach przy malutkim białym stoliku. Pokój był elegancki, choć jak na mój gust było w nim za dużo różu i złota. Na stole czekały na nas butelka wina i tacka z przekąskami. Wino okazało się bardzo słodkie deserowe. Pasowało do sera na tacce, ale kłóciło się z kawiorem. Inna sprawa, że nie znalazłam jeszcze czegoś, co uczyniłoby dla mnie kawior smacznym. Nieważne, jak drogi był, zawsze smakował jak rybie jajeczka.

Sholtowi wino i kawior zdawały się smakować. – Właściwszy byłby szampan, ale nigdy za nim nie przepadałem – powiedział.

– Czyżbyśmy coś świętowali? – spytałam.

– Przymierze, mam nadzieję.

Napiłam się wina i popatrzyłam na niego. – Jakie przymierze?

– Pomiędzy nami.

– To sama wywnioskowałam. Pytanie brzmi: dlaczego chcesz zawrzeć ze mną przymierze?

– Jesteś trzecia w kolejności do tronu. – Jego twarz stała się nieprzenikniona, jakby nie chciał, żebym odgadła, o czym myśli.

– I co z tego? – spytałam.

Wbił we mnie spojrzenie swoich potrójnie złotych oczu. – Chcesz wiedzieć, dlaczego sidhe zamierza się sprzymierzyć z kobietą, która jest tak blisko tronu?

– W normalnych okolicznościach byłoby to jasne, ale oboje wiemy, że jedynie dlatego jestem wciąż trzecia w kolejności, że mój ojciec na łożu śmierci wymusił na królowej przysięgę. Gdyby nie to, wykluczyłaby mnie ze względu na moją śmiertelność. Nie mam żadnej pozycji na dworze, Sholto. Jestem pierwszą księżniczką, która nie włada magią.

Postawił ostrożnie kieliszek na stole. – Jeśli chodzi o osobistą i osłonę, prawie nie masz sobie równych – powiedział.

– To prawda, ale to najlepsze, co mam. Na litość Bogini, wciąż zwą mnie NicEssus, córką Essusa. Tytuł, który powinnam stracić w dzieciństwie, gdy zyskałam moc. Tyle że ja nigdy jej nie zyskałam, Sholto. Już samo to wykluczyłoby mnie z drogi do tronu.

– Gdyby nie przysięga, którą królowa złożyła twojemu ojcu – powiedział Sholto.

– Tak.

– Wiem doskonale, jak bardzo królowa cię nie cierpi, Meredith. Z tych samych powodów, z jakich nie cierpi mnie.

Postawiłam kieliszek, zmęczona udawaniem, że wino mi smakuje. – Masz magię wystarczającą do dworskiego tytułu. Nie jesteś śmiertelny.

Spojrzał na mnie i było to długie, twarde, prawie ostre spojrzenie. – Nie udawaj, wiesz doskonale, czemu królowa nie może znieść mojego widoku.

Wytrzymałam to spojrzenie, ale czułam się… niezręcznie. Pewnie, że wiedziałam, cały dwór wiedział.

– Powiedz to, Meredith, powiedz to na głos.

– Królowa nie lubi cię z powodu twojej mieszanej krwi. Skinął głową. – Tak. – Wyglądał, jakby mu ulżyło. Ostrość jego spojrzenia zelżała, przynajmniej to było prawdziwe. Z tego, co wiedziałam, wszystko inne było kłamstwem. Chciałam wiedzieć, co kryje się za tą przystojną twarzą.

– Ale to nie dlatego, Sholto. Obecnie na dworze jest więcej mieszańców niż sidhe czystej krwi.

– Niech będzie – westchnął. – Chodzi o krew mojego ojca.

– To nie dlatego, że twój ojciec jest nocnym myśliwcem, Sholto.

Zmarszczył brwi. – Co masz na myśli?

– Jeśli nie liczyć dziwnych spiczastych uszu, dopóki się nie pojawiłeś, geny sidhe zawsze wygrywały bez względu na to, z kim się zmieszała sidhe.

– Geny – powtórzył. – Zapomniałem, że jesteś pierwszą absolwentką college’u wśród nas.

Uśmiechnęłam się. – Ojciec miał nadzieję, że zostanę lekarzem.

– Nie możesz leczyć dotykiem, jakiego więc rodzaju leczenie mogłoby to być? – Zrobił duży łyk wina, jakby wciąż był zdenerwowany.

– Muszę ci kiedyś pokazać nowoczesny szpital – powiedziałam:

– Cokolwiek zechcesz mi pokazać, zawsze będzie to dla mnie niezwykła przyjemność. – Cokolwiek z prawdziwych emocji się za tym kryło, zniknęło w fali dwuznaczności.

Zignorowałam to podwójne znaczenie i wróciłam do badania. Widziałam prawdziwe emocje, chciałam ujrzeć ich więcej. Jeśli miałam ryzykować życie, musiałam zobaczyć Sholta bez masek, które dwór nauczył nas nosić. – Aż do twojego przyjścia na świat wszystkie sidhe wyglądały jak sidhe, nieważne z kim się łączyły. Myślę, że królowa widzi w tobie dowód, że krew sidhe słabnie, podobnie jak dowodzi tego moja śmiertelność.

Zacisnął gniewnie usta. – Na Dworze Unseelie głosi się, że wszystkie istoty magiczne są piękne, ale niektórzy z nas są piękni tylko przez jedną noc. Jesteśmy urozmaiceniem, niczym więcej.

Patrzyłam, jak gniew w nim potężnieje. Napiął mięśnie. – Moja matka – to ostatnie słowo wypowiedział, jakby była to obelga – myślała, że nie zapłaci żadnej ceny za tę jedną noc, którą spędziła z moim ojcem. Ja byłem tą ceną. – Gniew wzmógł światło w jego oczach, tak że wielobarwne kręgi zaświeciły jak żółty płomień i roztopione złoto.

Przedarłam się przez tę powierzchnię i zrozumiałam, co się pod nią kryło. – To raczej ty za to zapłaciłeś, nie twoja matka. Ledwo wydała cię na świat, powróciła na dwór, do swojego dotychczasowego życia.

Popatrzył na mnie, gniew wciąż malował się na jego twarzy.

Przemówiłam ostrożnie do owego gniewu, ponieważ nie chciałam, by skierował go na mnie. W sumie jednak ten gniew mi się podobał. Był czymś prawdziwym, a nie czymś na chłodno wykalkulowanym. Nie mógł planować, że wpadnie w taki nastrój. Podobało mi się to, naprawdę mi się to podobało. Jedną z rzeczy, za które kochałam Roane’a, było to, że zawsze uzewnętrzniał swoje emocje. Nigdy nie udawał. Z drugiej jednak strony, to dlatego wrócił do oceanu w swej nowej skórze i nawet się nie pożegnał. Nikt nie jest doskonały.

– I zostawiła mnie z ojcem – powiedział Sholto. Popatrzył w dół na stolik, po czym wolno podniósł wzrok i spojrzał na mnie. – Czy wiesz, ile miałem lat, gdy pierwszy raz zobaczyłem sidhe?

Potrząsnęłam głową.

– Pięć. Miałem pięć lat, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem kogoś z taką skórą i oczami jak moje. – Zamilkł i zapatrzył się w dal, zamyślony.

– Opowiedz mi o tym – poprosiłam szeptem.

Jego głos był cichy, jakby mówił do siebie. – Agnes zabrała mnie do lasu, żebyśmy pobawili się w ciemną, bezksiężycową noc.

Chciałam zapytać, czy Agnes i wiedźma Czarna Agnes, którą dzisiaj spotkałam, to ta sama osoba, ale pozwoliłam mu mówić dalej. Na pytania przyjdzie jeszcze czas. Zaskakująco łatwo się przede mną otworzył. Gdy ktoś się tak łatwo otwiera, oznacza to zwykle, że bardzo tego potrzebuje.

– Zobaczyłem coś błyszczącego pomiędzy drzewami, jakby księżyc zszedł na ziemię. Spytałem Agnes, co to. Nie odpowiedziała, tylko wzięła mnie za rękę i poprowadziła bliżej do tej jasności. W pierwszej chwili myślałem, że to ludzie, chociaż ludzie nie świecą, jakby mieli ogień pod skórą. Potem kobieta zwróciła do nas twarz i jej oczy… – Zawiesił głos i była w nim taka mieszanka zdziwienia i bólu, że o mało mu nie przerwałam. Chciałam jednak wiedzieć, jeśli on zamierzał mi powiedzieć.

– Jej oczy… – zachęciłam go.

– Jej oczy żarzyły się, płonęły, na niebiesko, ciemnoniebiesko, a w końcu zielono. Miałem pięć lat, więc nie zwróciłem uwagi ani na to, że była naga, ani na ciało mężczyzny leżącego na niej, ale na cudowność białej skóry i wibrujące oczy. Były takie same jak moje, skóra też. – Patrzył obok mnie, jakby mnie w ogóle nie było. – Agnes zabrała mnie stamtąd, zanim nas zobaczyli. Miałem dziesiątki pytań. Powiedziała mi, żebym zadał je ojcu.

Zamrugał i wziął głęboki oddech, jakby wrócił z bardzo daleka.

– Ojciec opowiedział mi o sidhe i o tym, że jestem jednym z nich. Zasiał we mnie przekonanie, że jestem sidhe. Wyjaśnił, że nie mogę być tym, kim on. – Sholto parsknął śmiechem. – Rozpłakałem się, gdy zrozumiałem, że nigdy nie będę miał skrzydeł.

Popatrzył na mnie, zmarszczywszy brwi. – Nigdy nie opowiadałem o tym nikomu na dworze. Czy to twoja magia sprawiła, że tak się przed tobą otworzyłem? – Gdyby naprawdę wierzył, że to zaklęcie, byłby bardziej zdenerwowany albo nawet przestraszony.

– Kto jeszcze, oprócz mnie, mógłby cię zrozumieć? – spytałam.

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, potem wolno skinął głową. – To prawda. Chociaż twoje ciało nie jest tak oszpecone jak moje, ty również tam nie przynależysz. Nie pozwolili ci na to.

– Myślę, że to ostatnie zdanie w równej mierze dotyczyło nas obojga.

Jego ręce leżały na stole tak mocno zaciśnięte, że pobielały. Dotknęłam ich, a on drgnął, jakby bał się, że mogę mu zrobić krzywdę. Odruchowo cofnął ręce, ale zatrzymał się w pół ruchu. Widziałam, ile wysiłku go kosztowało położenie ich z powrotem na miejsce. Zachowywał się jak ktoś, kto spodziewa się zranienia.

Przykryłam jego duże dłonie swoją ręką, na tyle, na ile mogłam. Uśmiechnął się i był to jego pierwszy prawdziwy uśmiech, jaki widziałam, ponieważ był niepewny tego, co go spotka. Nie wiedziałam, co zobaczył w mojej twarzy, ale cokolwiek to było, dodało mu otuchy, ponieważ otworzył dłonie i wziął w nie moją, unosząc ją powoli do swych ust. Nie tyle ją pocałował, co przyłożył do niej wargi. Zaskakująco czuły gest. Samotność może stanowić więź silniejszą od innych. Kto inny na obu dworach mógł zrozumieć nasze serca tak dobrze, jak my? Nie miłość czy przyjaźń, a mimo to więź.

Uniósł głowę i popatrzył mi prosto w oczy. Jego spojrzenie było takie, jakie rzadko spotykałam u sidhe, otwarte, szczere. W jego oczach widziałam pragnienie tak wielkie, że miałam wrażenie, że patrzę w nieskończoną pustkę, głęboko ziejący dół zagubienia. To czyniło jego spojrzenie dzikim, jak u jakiegoś potwora albo zdziczałego dziecka. Nieoswojonego, a poważnie rannego. Czy ja kiedykolwiek patrzyłam w ten sam sposób? Miałam nadzieję, że nie.

Wypuścił moje ręce wolno, niechętnie. – Nigdy nie byłem z inną sidhe, Meredith. Rozumiesz, co to znaczy?

Rozumiałam, może nawet lepiej niż on, ponieważ najgorsze to być z inną sidhe, a potem zostać odtrąconym. Ale utrzymałam obojętny ton głosu, gdyż zaczęłam się bać, dokąd nas to zaprowadzi, a niezależnie od tego, jak bardzo mu współczułam, nie zamierzałam zginąć w męczarniach. – Zastanawiasz się, jakby to było.

Potrząsnął głową. – Nie, ja się nie zastanawiam, ja pragnę białego ciała rozciągniętego pode mną. Pragnę, żeby mój blask dopasował się do innego. Chcę tego, Meredith, i ty możesz mi to dać.

Zmierzał tam, dokąd obawiałam się, że będzie zmierzał. – Mówiłam ci już, Sholto. Nie będę ryzykować śmierci dla żadnej przyjemności. Nic nigdy nie będzie tego warte.

– Królowa lubi, gdy jej strażnicy oglądają ją z kochankami. Niektórzy odmawiają patrzenia, ale większość z nas stoi tam bez szansy na to, że skinie na nas, byśmy się przyłączyli. „Jesteście moimi strażnikami – nie chcecie strzec mego ciała?” – Udatnie udał jej głos. – Nawet jeśli graniczy to z okrucieństwem, miłość dwóch sidhe wciąż jest cudowną rzeczą. Oddałbym za to swoją duszę.

Spojrzałam na niego bez wyrazu. – Nie miałabym żadnego pożytku z twojej duszy, Sholto. Co jeszcze możesz mi zaoferować w zamian za to, że będę ryzykować śmierć?

– Jeśli zostaniesz moją kochanką, Meredith, królowa dowie się, ile dla mnie znaczysz. Jestem pewien, że zrozumie, że jeśli nic ci się nie stanie, zyska wdzięczność sluaghów. Będzie musiała to wziąć pod uwagę.

– Dlaczego nie zawrzesz takiego układu z inną, potężniejszą sidhe?

– Kobiety ze straży księcia Cela muszą uprawiać z nim seks i, w odróżnieniu od królowej, Cel zapewnia im ciągłą pracę.

– Kiedy odchodziłam, niektóre kobiety odmawiały dzielenia łoża z Celem.

Sholto uśmiechnął się wesoło. – Takie zachowanie stało się popularne.

Uniosłam brwi. – Chcesz przez to powiedzieć, że harem Cela odmawia mu?

– Coraz więcej z nich. – Sholto wciąż wyglądał na rozbawionego.

– Więc dlaczego nie złożysz tej oferty którejś z nich? Mają większą moc niż ja.

– Może to wynika z tego, co powiedziałaś wcześniej. Żadna z nich nie zrozumie mnie tak dobrze jak ty.

– Myślę, że ich nie doceniasz. Ale co takiego Cel im robi, że go opuszczają? Królowa jest sadystką, ale jej strażnicy nie muszą się czołgać po stłuczonym szkle do jej łoża. Czy Cel wymyślił coś gorszego niż to? – Nie spodziewałam się odpowiedzi, ale nie mogłam nawet myśleć o czymś równie okropnym.

Sholto przestał się uśmiechać. – Królowa zrobiła to kiedyś – powiedział.

– Co? – spytałam, marszcząc brwi.

– Kazała jednemu z nas się rozebrać i czołgać po stłuczonym szkle. Gdyby zrobił to bez okazania bólu, wypieprzyłaby go.

Zamrugałam. Słyszałam gorsze, do diabła, widziałam gorsze rzeczy. – Kto to był? – spytałam.

Potrząsnął głową. – Przysięgaliśmy jako strażnicy utrzymać w tajemnicy nasze upokorzenia. Jeśli nie nasze ciała, to przynajmniej nasza duma nie dozna szwanku. – Jego spojrzenie znowu było zamyślone.

Ponownie zaczęłam się zastanawiać, co Cel mógł zrobić gorszego niż królowa. – Dlaczego nie zaproponowałeś tego sidhe o większej mocy, która nie jest członkiem Straży Księcia? – spytałam.

Uśmiechnął się słabo. – Są na dworze kobiety, które nie należą do Straży Księcia. Żadna z nich mnie nie dotknęła, zanim wstąpiłem do Straży. Bały się przyjścia na świat następnych perwersyjnych potworów. – Roześmiał się i był to dziki dźwięk, prawie jak płacz. Serce się krajało, gdy się tego słuchało. – Tak właśnie królowa mnie nazywa, swoim „perwersyjnym potworem”, a czasami po prostu „potworem”. Za kilka wieków będę jej drugim Mrozem albo jej drugą Ciemnością. Będę jej Potworem. – Znów roześmiał się tym pełnym bólu śmiechem. – Zaryzykuję wszystko, żeby tylko tak się nie stało.

– Czy naprawdę tak bardzo potrzebuje sluaghów, tak bardzo, że daruje mi życie, daruje karę za przekroczenie jej największego zakazu? – Potrząsnęłam głową. – Nie, Sholto, ona do tego nie dopuści. Jeśli znajdziemy sposób na obejście jej zakazu, inni też spróbują. To będzie pierwszy wyłom w murze. W końcu się zawali.

– Ona traci władzę, traci znaczenie na dworze. Ostatnie trzy lata nie były dla niej najlepsze. Dwór załamuje się pod ciężarem jej niekonsekwentnych działań, a dorastający książę Cel… – Wydawało się, że nie skończy, ale jednak dodał: – Kiedy Cel Andais zyska moc… Przy Celu Andais będzie wyglądała na normalną. On będzie jak Kaligula po Tyberiuszu.

– Czy chcesz powiedzieć, że jeśli myślimy, że teraz jest źle, mało jeszcze widzieliśmy? – Próbowałam go sprowokować, żeby się uśmiechnął, ale mi się nie udało.

Zwrócił na mnie udręczone spojrzenie. – Królowa nie może sobie pozwolić na utratę wsparcia sluaghów. Wierz mi, Meredith. Jeszcze mniej niż tobie zależy mi na tym, żeby być zdanym na łaskę i niełaskę królowej.

„Na łaskę i niełaskę królowej” – tak pomiędzy sobą mówiliśmy. Gdy, na przykład, ktoś się czegoś bał, mówił: „wolałbym być zdany na łaskę i niełaskę królowej, niż to zrobić”. Nie mogło być nic gorszego.

– Czego ode mnie chcesz, Sholto?

– Chcę ciebie – powiedział, a jego spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, co miał na myśli.

Musiałam się uśmiechnąć. – Ty nie chcesz mnie, ty chcesz sidhe. Nie zapominaj, że Griffin porzucił mnie, bo nie byłam dla niego sidhe w wystarczającym stopniu.

– Griffin to skończony głupiec.

Uśmiechnęłam się, bo przypomniałam sobie, że Uther nieco wcześniej tego wieczoru nazwał głupcem Roane’a. Jeśli wszyscy są głupcami dlatego, że mnie zostawili, dlaczego dalej to robią? Popatrzyłam na niego i spróbowałam być jak najbardziej bezpośrednia. – Nigdy nie byłam z nocnym myśliwcem.

– To jest uważane za zboczenie nawet przez tych, dla których nic nie jest perwersją – powiedział Sholto, a jego głos stał się ostrzejszy. – Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że miałaś jakieś doświadczenia z nami.

Z nami. Ciekawe stwierdzenie. Gdybyście zapytali mnie, kim jestem, odpowiedziałabym, że sidhe – nie człowiekiem i nie skrzatem. Byłam sidhe, a jeśli byście dalej naciskali, określiłabym się jako Unseelie, nawet jeśli mogłabym przypisać sobie krew obu dworów. Ale nigdy nie powiedziałabym „z nami”, mając na myśli kogoś spoza Unseelie.

– Po tym jak moja ciotka, a nasza ukochana królowa, próbowała mnie utopić, gdy miałam sześć lat, ojciec postanowił, że będę miała strażników. Jednym z nich był kaleki latawiec, Bhatar.

Sholto skinął głową. – Stracił skrzydło w czasie ostatniej prawdziwej bitwy, jaką stoczyliśmy na amerykańskiej ziemi. Większość części ciała zwykle może nam odrosnąć, więc to musiała być poważna rana.

– Bhatar strzegł mojego pokoju w nocy. Nigdy mnie nie opuścił, gdy byłam dzieckiem. Ojciec nauczył mnie grać w szachy, ale to Bhatar nauczył mnie, jak pokonywać w nie ojca. – Uśmiechnęłam się.

– Wciąż o tobie dobrze mówi – powiedział Sholto. Zaczęłam odpowiadać, potem potrząsnęłam głową. – Nie, nigdy nie zaproponował mi tego, co ty. Nigdy nie ryzykowałby mojego albo swojego bezpieczeństwa. Widzisz, o tobie też dobrze mówił, królu Sholto. Najlepszy król, jakiego sluaghowie mieli od dwustu lat – tak właśnie o tobie mówił.

– To mi pochlebia.

– Wiesz, co twoi ludzie o tobie myślą. – Próbowałam czytać z jego twarzy. Wciąż widziałam w jego oczach pożądanie, ale może ono maskować tak wiele rzeczy. – A co z wiedźmami, twoim małym haremem?

– A co ma z nimi być? – spytał, ale jego spojrzenie zadało kłam tym beztroskim słowom.

– Chciały mnie zranić, żeby mnie utrzymać z dala od ciebie. Jak sądzisz, co zrobią, gdy faktycznie pójdziemy do łóżka?

– Jestem ich królem. Zrobią to, co im każę.

Roześmiałam się, ale to nie był zjadliwy śmiech, co najwyżej ironiczny. – Jesteś królem istot magicznych, a one nigdy nie robią dokładnie tego, co im każesz, albo co myślisz, że zrobią. Wszystkie one, począwszy od skrzata, a na sidhe skończywszy, są wolnymi stworzeniami. Uznaj za pewnik, że będą ci posłuszne, a znajdziesz się w niebezpieczeństwie.

– Jak królowa w ostatnim tysiącleciu? – ni to spytał, ni to stwierdził.

Uśmiechnęłam się, kiwając głową. – Jak król dworu Seelie przez jeszcze dłużej.

– Jestem nowym królem w porównaniu z nimi i nie takim aroganckim.

– Więc powiedz mi prawdę: co zrobią twoje kochanki wiedźmy, gdy porzucisz je dla mnie?

Zdawał się myśleć przez jakąś minutę, po czym spojrzał na mnie. Jego twarz była poważna. – Nie wiem.

Omal się nie roześmiałam. – Naprawdę jesteś nowym królem. Nigdy nie słyszałam, żeby któryś z nich przyznawał się do swojej ignorancji.

– Nie wiedzieć czegoś to jeszcze nie ignorancja. Udawanie, że się wie, podczas gdy się nie wie – o, to jest ignorancja.

– Mądry i skromny; to rzadkość wśród królów istot magicznych. – Przypomniałam sobie, o co chciałam zapytać. – Czy Agnes, która zabrała cię do lasu, gdy byłeś chłopcem, twoja niania, to czarna Agnes?

– Tak – odpowiedział.

Z trudem powstrzymałam się przed zmarszczeniem brwi. – Twoja była niania jest twoją kochanką?

– Ona się nie zestarzała – powiedział – a ja jestem już dorosły.

– Dorastanie wśród nieśmiertelnych jest trochę dziwne, przyznaję, ale ja o istotach, które pomagały mnie wychowywać, nigdy nie myślałam w ten sposób.

– Tak samo jest ze sluaghami i mną, ale Agnes nie jest jedną z nich.

Chciałam zapytać czemu, ale nie zrobiłam tego. Po pierwsze, to nie była moja sprawa; po drugie, mogłabym nie zrozumieć odpowiedzi, nawet gdybym ją otrzymała. – Skąd wiesz, że królowa chce mnie stracić? – Wróciłam do najważniejszego tematu.

– Ponieważ wysłała mnie do Los Angeles, żebym cię zabił. – Powiedział to, jakby to nic nie znaczyło – bez emocji, żalu, po prostu suchy fakt.

Serce zabiło mi nieco szybciej, oddech uwiązł w gardle. Musiałam podjąć pewien wysiłek, żeby zaczerpnąć powietrza bez zwrócenia na to jego uwagi. – Jeśli się nie zgodzę z tobą sypiać, wykonasz wyrok?

– Dałem ci słowo, że nie zrobię ci krzywdy. I nie zrobię.

– Sprzeciwisz się dla mnie królowej?

– Te same powody, które zapewnią nam bezpieczeństwo, gdy zaczniemy ze sobą sypiać, uczynią mnie bezpiecznym, jeśli zachowam cię przy życiu. Królowa potrzebuje moich sluaghów bardziej niż chce zaspokoić swoją mściwość.

Zdawał się pewny tego ostatniego. Pewny jednego, niepewny wszystkiego innego; jak większość z nas. Popatrzyłam na tę silną twarz, szczękę odrobinę za szeroką jak na mój gust, kości policzkowe troszkę zbyt wystające. Wolałam, żeby moi mężczyźni wyglądali trochę łagodniej, ale ten był niezaprzeczalnie przystojny. Jego włosy były idealnie białe, gęste i proste, zebrane z tyłu w kucyk. Włosy sięgały do kolan, jak najstarszym sidhe, mimo że miał zaledwie około dwustu lat. Ramiona były szerokie, pierś prezentowała się dobrze pod białą, rozpiętą koszulą. Koszula leżała całkowicie gładko i zastanawiałam się, czy używał jakiegoś rodzaju osłony, ponieważ wiedziałam, że to, co ukrywa się pod nią, wcale gładkie nie jest. – To naprawdę nieoczekiwana oferta, Sholto. Czy mogę mieć trochę czasu, żeby ją przemyśleć?

– Do jutrzejszego wieczoru – powiedział.

Skinęłam głową i wstałam. On również się podniósł. Przyłapałam się na tym, że wpatruję się w jego pierś i brzuch, próbując dostrzec to wybrzuszenie, które zobaczyłam na ulicy. Nic nie zauważyłam, musiał jednak używać osłony. – Nie wiem, czy mogę to zrobić – powiedziałam.

– Co? – spytał.

Wskazałam na niego. – Widziałam cię kiedyś bez koszuli, kiedy byłam dużo młodsza. Ten widok… pozostał mi w pamięci.

Zbladł, jego spojrzenie stwardniało. Znowu zamknął się w sobie. – Rozumiem. Myśl o dotknięciu mnie napełnia cię przerażeniem. Rozumiem, Meredith. – Westchnął przeciągle. – W każdym razie, miło było sobie pomarzyć. – Odwrócił się ode mnie, zabierając swój długi płaszcz z oparcia krzesła, przez które był przewieszony. Ciężkie włosy wisiały jak biały futrzany pasek, sięgając prawie do podłogi.

– Sholto – powiedziałam.

Nie odwrócił się, tylko uniósł włosy nad jednym ramieniem, gdy wkładał płaszcz.

– Nie powiedziałam „nie”, Sholto.

Wtedy dopiero się odwrócił. Jego twarz wciąż była nieprzenikniona, ostrożna, wszystkie emocje, które z takim wysiłkiem wywołałam, znów były schowane. – Co w takim razie powiedziałaś?

– Powiedziałam, że tej nocy nie będziemy uprawiać seksu, bo nie mogę z tobą uprawiać seksu, dopóki nie zobaczę wszystkiego.

– Wszystkiego? – powtórzył.

– Teraz to ty udajesz – powiedziałam.

Patrzyłam, jak jego twarz i oczy posępnieją. Na jego ustach pojawił się dziwny uśmieszek. – Chcesz mnie zobaczyć nago?

– Nie całego ciebie. – Musiałam się uśmiechnąć, widząc jego minę. – Ale od piersi w dół. Muszę wiedzieć, jak zareaguję na twoje… dodatki.

Uśmiechnął się i był to ciepły uśmiech na granicy niepewności. To jego prawdziwy uśmiech, ta mieszanina czaru i lęku. – To najmilszy sposób, w jaki ktokolwiek kiedykolwiek to nazwał.

– Jeśli nie będę mogła być z tobą dla przyjemności, żeby dzielić z tobą rozkosz, wtedy twoje marzenia o zmieszaniu swojego blasku z innym, spełzną na niczym. Sidhe nie błyszczą, gdy muszą coś robić z obowiązku, a nie dla przyjemności. Skinął głową. – Rozumiem.

– Mam nadzieję, bo chcę czegoś więcej niż tylko zobaczyć cię nagim. Muszę cię trochę podotykać i sama być trochę podotykana, żeby się przekonać… – rozłożyłam szeroko ręce -…czy mogę to zrobić.

– Ale nie będziemy tej nocy uprawiać seksu? – Pierwszy raz słyszałam, żeby jego głos był tak rozbawiony.

– Marzysz o seksie z sidhe, bo nigdy go nie zaznałeś. Ja zaznałam i przez trzy, prawie cztery lata musiałam obywać się bez niego. Tęsknię za domem, Sholto. Jest dziwny i występny, ale za nim tęsknię. Jeśli się zgodzę, zyskam kochanka sidhe i dom. No i ucieknę przed karą śmierci. Nie jesteś gorszy niż śmierć, Sholto.

– Niektórzy tak myśleli przez lata. – Próbował obrócić to w żart, ale jego oczy mówiły co innego.

– To dlatego muszę zobaczyć, w co się ładuję.

– Czy mogę zapytać o miłość, czy też jest to zbyt naiwne dla króla i księżniczki? – spytał.

Uśmiechnęłam się, ale tym razem to był smutny uśmiech. – Spróbowałam już kiedyś miłości; zawiodłam się.

– Griffin jest nic nie wart, Meredith. Nie zasługuje na to, żeby go kochać, i z pewnością sam nie potrafi kochać.

– W końcu to odkryłam – powiedziałam. – Miłość jest wielka, dopóki trwa, Sholto. A nie trwa.

Popatrzyliśmy na siebie. Zastanawiałam się, czy moje oczy są takie zmęczone i pełne żalu, jak jego.

– Czy mam zaprotestować i powiedzieć, że jakaś miłość jednak trwa? – spytał Sholto.

– A zamierzasz to zrobić? Uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Nie. Wyciągnęłam do niego rękę. – Żadnych kłamstw, Sholto, nawet tych miłych. – Jego dłoń była bardzo ciepła. – Pozwól, że zaprowadzę cię do łóżka i zobaczę, czego mogę się spodziewać.

Podeszliśmy do łóżka. – Czy ja też będę mógł zobaczyć, czego się mogę spodziewać? – spytał.

Ustawiłam go tyłem do łóżka, tak że mogłam widzieć jego twarz. – Jeśli chcesz…

Spojrzenie jego oczu nie było spojrzeniem sidhe ani człowieka, ani sluagh, tylko po prostu mężczyzny. – Pewnie, że chcę – powiedział.

Загрузка...