Rozdział 9

Tył vana był pusty, jeśli nie liczyć chodniczka i zmodyfikowanego pasa bezpieczeństwa, który Jeremy zainstalował z jednej strony. To było siedzenie Uthera. Zaczęłam przemieszczać się do środkowego rzędu foteli, ale Uther dotknął mojego ramienia. – Jeremy uważa, że jeśli usiądziesz ze mną, nasze aury zmieszają się, co może wyprowadzić w pole tych, przed którymi uciekasz. – Każde słowo było starannie wymówione, ponieważ kły, które sprawiały wrażenie, jakby sterczały ze skóry ponad ustami, w rzeczywistości były przekształconymi zębami, które wychodziły ze środka ust. Jeśli Uther mówiłby niedbale, nie można by go było zrozumieć. Ale on pracował z jednym z najlepszych hollywoodzkich nauczycieli wymowy – efekt był taki, że mówił teraz głosem profesora z college’u na Środkowym Zachodzie. Wszystko jednak psuła twarz bardziej podobna do świńskiej niż do ludzkiej, z podwójnym zestawem podkręconych kłów. Mieliśmy klientkę, która zemdlała, gdy odezwał się do niej po raz pierwszy. Zawsze zabawnie jest szokować ludzi.

Popatrzyłam na Jeremy’ego. Skinął głową. – Może i jestem lepszym czarodziejem, ale Uther ma starszą niż Bóg energię wokół siebie. Myślę, że to pomoże im cię przeoczyć.

Pomysł był świetny, a do tego prosty. – Jeremy, wiedziałam, że z jakiegoś powodu jesteś szefem.

Uśmiechnął się do mnie, po czym odwrócił do Ringa. – Wal prosto Sepulveda na lotnisko.

– Dobrze przynajmniej, że nie jedziemy w godzinie szczytu – odparł Ringo.

Siedziałam z tyłu vana obok Uthera. Van jechał Sepulveda odrobinę za szybko i upadłabym, gdyby Uther nie złapał mnie w porę. Jego wielkie ramiona przyciągnęły mnie, przytulając do piersi prawie tak dużej, jak całe moje ciało. Nawet z moją osłoną był on wielkim, ciepłym, drgającym miśkiem. Spotykałam inne istoty magiczne, które nie miały prawdziwej magii, tylko najprostszą osłonę, ale były tak stare i przez całe swoje życie otoczone przez tak wiele magii, że miało się wrażenie, jakby każdy por ich skóry emanował mocą. Nawet sidhe nie byłyby w stanie znaleźć mnie w ramionach Uthera. Dostrzegłyby jego, nie mnie. Chyba. Przynajmniej na początku.

Uspokoiłam się przy silnej piersi Uthera, w ciepłym bezpieczeństwie jego ramion. Nie wiedziałam, jak on to robił, ale w jego obecności zawsze czułam się bezpiecznie. To nie wynikało tylko z jego rozmiarów. To był po prostu Uther. Oaza spokoju pośród szalejących nawałnic.

Jeremy odwrócił się na tyle, na ile pozwalał mu pas bezpieczeństwa, zagniatając marynarkę, co oznaczało, że to, co miał do powiedzenia, musiało być naprawdę ważne. – Dlaczego nałożyłaś osłonę na moje plecy?

– Co takiego? – spytał Uther.

– Miałem na plecach stare blizny – pamiątkę po spotkaniu z sidhe. Merry nałożyła na nie osłonę – wyjaśnił Jeremy. – Chcę wiedzieć dlaczego.

– Uparty jesteś – zauważyłam.

– Powiedz mi.

Westchnęłam, nakrywając się rękami Uthera jak kocem. – Możliwe, że sidhe, która cię zraniła, może wezwać smoka z twoich pleców lub zamienić cię w niego.

Oczy Jeremy’ego otworzyły się szeroko. – Mogłabyś zrobić coś takiego?

– Ja nie, ale ja nie jestem pełnej krwi sidhe. Widziałam jednak podobne rzeczy.

– Czy osłona mnie przed tym zabezpieczy?

Chciałabym powiedzieć „tak”, ale zbyt bliskie byłoby to kłamstwu. – Może to zatrzymać na chwilę, ale jeśli sidhe, która nałożyła zaklęcie, jest gdzieś tutaj, może mieć wystarczająco dużo mocy, by zneutralizować moją magię albo po prostu będzie uderzać w osłonę tak długo, aż ją rozwali. Szansa na to, że to ta sama sidhe ściga mnie, jest bardzo niewielka, ale nie mogłam przyjąć twojej pomocy i nie osłonić cię.

– Na wszelki wypadek – powiedział. Skinęłam głową. – Na wszelki wypadek.

– Byłem bardzo młody, kiedy się to stało, Merry. Teraz umiem sam się obronić.

– Jesteś potężnym czarodziejem, ale nie sidhe.

– To aż tak wielka różnica? – spytał.

– Być może.

Jeremy nic nie powiedział i odwrócił się, żeby pomóc Ringo znaleźć najszybszą drogę na lotnisko.

– Jesteś spięta – zauważył Uther.

Uśmiechnęłam się do niego. – Dziwisz się?

Odpowiedział mi uśmiechem tych swoich bardzo ludzkich ust pod zakrzywionymi kłami na świńskim ryju. To było tak, jakby część jego twarzy była maską, a pod nią był zwyczajny człowiek, duży, ale człowiek.

Przesunął grubymi paluchami po moich wciąż mokrych włosach. – Czyżby Łzy Branwyna były wciąż aktywne, kiedy Jeremy do ciebie przyszedł?

W innym wypadku nie traciłabym czasu na mycie. Uther doskonale o tym wiedział. – Tak mi powiedział Jeremy. – Usiadłam tak, żeby nie zamoczyć jego koszuli swoimi włosami. – Nie chciałam cię zamoczyć. Przepraszam.

Łagodnie przycisnął na powrót moją głowę do swojej piersi dłonią tak wielką jak moja głowa. – To nie była skarga.

Oparłam się o niego plecami, mój policzek spoczął na jego ramieniu.

– Roane wyszedł przed naszym przyjazdem. Poszedł po pomoc?

Opowiedziałam mu o Roanie i jego nowej skórze.

– Nie wiedział, że mogłaś go uzdrowić? – spytał Uther.

– Nie.

– Ciekawe – powiedział. – Bardzo ciekawe.

Spojrzałam na niego do góry. – Czyżbyś wiedział coś, o czym nie wiem?

Popatrzył na mnie małymi oczkami prawie niknącymi w twarzy. – Wiem jedno: Roane jest skończonym głupcem.

Przypatrzyłam mu się uważniej, próbując dociec, co kryje się za tym spojrzeniem. – Jest roane’em i musiałam go zwrócić oceanowi. Wzywał go, tam jest jego serce.

– Nie jesteś na niego zła?

Zmarszczyłam brwi, wzruszając ramionami. – Roane jest tym, kim jest. Nie mogę go za to winić. To tak, jakby oskarżać deszcz o to, że jest mokry. Tak to już bywa.

– Więc nie martwisz się z tego powodu?

Znów wzruszyłam ramionami, a on podłożył pode mnie swoje ramię, kołysząc mnie prawie jak małe dziecko, tak że mogłam patrzeć na niego z wygodniejszej pozycji. – Jeśli już, to jestem raczej zawiedziona, choć nie zaskoczona.

– Jesteś bardzo wyrozumiała.

– A mam inne wyjście? Trzeba się pogodzić z tym, czego nie można zmienić. – Potarłam policzkiem o ciepłe ramię Uthera i nagle uświadomiłam sobie, na czym polegał jego czar. Był taki duży, a ja przy nim taka mała, że czułam się, jakbym znów była dzieckiem. To uczucie, że jeśli ktoś tuli cię w swych ramionach, nie stanie ci się nic złego. Nie było to prawdą ani wtedy, kiedy wierzyłam w to jako mała dziewczynka, ani tym bardziej teraz, ale wciąż sprawiało mi przyjemność. Czasami fałszywe poczucie bezpieczeństwa jest lepsze niż żadne.

– Cholera – zaklął Jeremy, unosząc głos, żebyśmy mogli go usłyszeć. – Był jakiś wypadek. Wygląda na to, że Sepulveda jest zablokowana. Spróbujemy pojechać bocznymi uliczkami.

Podniosłam głowę z ramienia Uthera, żeby popatrzeć na Jeremy’ego. – Niech zgadnę, wszyscy próbują się stąd wydostać tą samą drogą?

– Oczywiście – odparł. – Siadaj. To zajmie trochę czasu.

Odwróciłam głowę i znów spojrzałam na Uthera. – Słyszałeś ostatnio jakiś dobry dowcip?

Uśmiechnął się nieznacznie. – Nie, ale nogi mi sztywnieją, gdy trzymam je zbyt długo pod tym kątem.

– Przepraszam. – Zaczęłam się od niego odsuwać, ale mnie powstrzymał.

– Nie musisz się ruszać. – Podłożył jedną rękę pod moje uda, drugą trzymając za moimi plecami i podniósł mnie. Trzymał mnie jak małe dziecko, bez wysiłku, podczas gdy wyciągał przed siebie nogi. Posadził mnie na kolanach, z jedną ręką za moimi plecami, z drugą leżącą swobodnie w poprzek moich i jego nóg.

Roześmiałam się. – Czasami zastanawiam się, jak to jest być takim… dużym.

– A ja zastanawiam się, jak to jest być takim małym.

– Ale przecież byłeś kiedyś dzieckiem. Powinieneś pamiętać, jak to jest.

Zapatrzył się w dal. – Wiesz, ja bardzo dawno byłem dzieckiem. Ale tak, pamiętam. Tyle że ja tak naprawdę nigdy nie byłem mały. – Popatrzył na mnie, a w jego oczach pojawiło się jakieś pragnienie, coś, co przebiło się przez ten jego spokój, który tak bardzo sobie w nim ceniłam.

– Co się stało? – spytałam łagodnie. Było pomiędzy nami coś bardzo intymnego, gdy tak siedzieliśmy razem z tyłu vana.

Jego dłoń dotykała lekko mojego uda i w końcu udało mi się odczytać spojrzenie jego oczu. To nie było spojrzenie, jakie kiedykolwiek u niego widziałam. Przypomniałam sobie jego komentarz, kiedy podłączali mi mikrofon, gdy czekał w innym pokoju, ponieważ tak dużo czasu minęło, odkąd ostatni raz widział nagą kobietę.

Na mojej twarzy musiał się pojawić wyraz zaskoczenia, ponieważ odwrócił ode mnie spojrzenie. – Wybacz, Meredith. Jeśli to było nie na miejscu, powiedz mi, a nigdy się już nie powtórzy.

Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale spróbowałam. – To nie tak. Właśnie jadę, żeby złapać samolot, Bogini wie dokąd. Niewykluczone, że nigdy się już więcej nie spotkamy. – To była tylko częściowo prawda. To znaczy, na pewno opuszczałam miasto. Nie miałam żadnego pomysłu, jak to zakończyć w czasie tej krótkiej jazdy, nie raniąc jego uczuć ani nie okłamując go. Chciałam uniknąć jednego i drugiego.

– Myślałem, że jesteś człowiekiem z domieszką krwi sidhe – powiedział, nie patrząc na mnie. – Nigdy nie zasugerowałbym tego komuś, kto dorastał jako człowiek. Ale twoja reakcja na porzucenie przez Roane’a jest dowodem na to, że nie myślisz jak człowiek. – Spojrzał na mnie niemal nieśmiało. Spojrzenie jego oczu było takie otwarte, takie ufne. Chyba nie liczył na to, że powiem „tak”, ale miał nadzieję, że przynajmniej nie zareaguję źle.

Nie tak dawno rozmyślałam, jak bardzo samotny musi być tutaj Uther. Ile razy przytulałam się do niego tak jak teraz, myśląc o nim jako o kimś w rodzaju starszego brata, namiastki ojca? Zbyt dużo. To było nie fair, a on zawsze zachowywał się jak dżentelmen, ponieważ myślał, że jestem człowiekiem. Teraz znał prawdę i to zmieniało postać rzeczy. Nawet jeśli powiem „nie” i przyjmie to dobrze, nigdy nie będę zachowywać się przy nim tak swobodnie jak dotychczas. Nigdy nie będę mogła zagłębić się w tych jego wielkich ramionach bez poczucia winy. Coś odeszło. Żałowałam tego, ale to już było nie do odzyskania. Wszystko, co mogłam zrobić, to spróbować go nie zranić. Kłopot w tym, że nie wiedziałam, jak to zrobić, ponieważ nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

Moje zamyślenie trwało zbyt długo. Zaniknął oczy i zabrał rękę z mojego uda. – Przepraszam, Merry.

Sięgnęłam do góry i dotknęłam jego podbródka. – Nie, to mi pochlebia, naprawdę.

Otworzył oczy, popatrzył na mnie, ale w jego spojrzeniu był ból, trudno było tego nie zauważyć. Otworzył przede mną serce, a ja dźgnęłam je nożem. Cholera, byłam właśnie w drodze na samolot i nigdy już ich wszystkich nie zobaczę. Nie mogę go tak zostawić. Nie zasługiwał na to.

– Częściowo jestem człowiekiem. Nie mogę… – Nie było delikatnego sposobu, żeby to powiedzieć. – Nie mogę narażać się na to, na co mogą się narażać istoty magiczne pełnej krwi.

– Narażać?

Nie mogłam tego owijać w bawełnę. – Jesteś dla mnie zbyt duży. Gdybyś był… mniejszy, mogłabym uprawiać z tobą seks, ale tak… Możesz być tylko moim przyjacielem.

Popatrzył na mnie, badając wzrokiem moją twarz. – Mogłabyś spać ze mną bez odrazy?

– Odrazy? Zbyt długo przebywasz między ludźmi. Jesteś trollem i wyglądasz dokładnie tak, jak powinieneś. Są inni tacy jak ty. Nie jesteś jakimś dziwolągiem.

Potrząsnął głową, – Jestem wygnańcem, Merry. Może już nigdy nie wrócę do Krainy Faerie, a tu, pomiędzy ludźmi, uchodzę za dziwoląga.

Serce mi się krajało, gdy tego słuchałam. – Nie pozwól, by to, jak cię widzą ludzie, spowodowało, że zaczniesz siebie nienawidzić.

– Jak to zrobić? – spytał.

Położyłam mu dłoń na piersi, czując potężne uderzenia jego serca. – W środku jest Uther, mój przyjaciel, i kocham cię jak przyjaciela.

– Przebywam wśród ludzi wystarczająco długo, żeby wiedzieć, co oznacza mówienie o tym, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział. Znów się ode mnie odwrócił, jego ciało stało się sztywne i niewygodne, jakby chciał mnie powstrzymać przed dotykaniem go.

Uklękłam. Nie mogłam usiąść na nim okrakiem, mogłam co najwyżej uklęknąć na jego udach. Dotknęłam jego twarzy, przebiegając palcami po czole, grubych brwiach, policzkach. Przesunęłam kciukami po jego wargach, pocierając dłońmi gładkie kły. – Jesteś przystojnym trollem. Podwójny kieł jest wysoko ceniony. I te zakrzywione zakończenia – trolle uważają to za przejaw męskości.

– Skąd o tym wiesz? – wyszeptał.

– Kiedy byłam nastolatką, królowa wzięła sobie na kochanka trolla o imieniu Yannick. Po spędzonej z nim nocy powiedziała, że żaden mężczyzna sidhe nie wypełnił jej tak jak ten troll. W końcu stracił jej przychylność. Uszedł z życiem, co było rzadkością wśród tych kochanków królowej, którzy nie byli sidhe. Ludzie zwykle po czymś takim popełniają samobójstwo.

Uther patrzył na mnie. Klęcząc na jego nogach, miałam twarz prawie na wysokości jego twarzy. – Co myślałaś o Yannicku? – spytał, a jego głos był coraz cichszy, tak że musiałam się nachylić, żeby go słyszeć.

– Uważałam go za głupca. – Pochyliłam się, żeby go pocałować, ale odsunął się. Położyłam dłoń po drugiej stronie jego twarzy i przyciągnęłam go do siebie. – Ale wszystkich kochanków królowej uważałam za głupców. – Usiadłam Utherowi na podołku, otaczając go nogami w pasie, żeby było nam łatwiej się pocałować. Trochę przeszkadzały nam jego kły. Ale ból w jego spojrzeniu był wart podjęcia pewnego wysiłku.

Pocałowałam go jak przyjaciela. Pocałowałam go, ponieważ nigdy nie uważałam go za brzydkiego. Dorastałam pomiędzy istotami, przy których Uther był nie lada przystojniakiem. Dwór Unseelie uczy jednego: miłości do wszelkich form życia. Piękno jest w każdym z nas. Brzydota to słowo, którego na Dworze Unseelie się nie używa. Na Dworze Seelie ja sama uważana byłam za brzydką, nie dość wysoką, nie dość smukłą i o nieodpowiedniej barwie włosów. Będąc na Dworze Unseelie, nie miałam jednak zbyt wielu „chłopaków”. Nie dlatego, że uważano mnie za nieatrakcyjną, a dlatego, że byłam śmiertelna. Myślę, że sidhe, która była śmiertelna, przerażała ich. Traktowali to jak chorobę zakaźną. Tylko Griffin odważył się spróbować, a i dla niego w końcu nie byłam w wystarczającym stopniu sidhe.

Wiedziałam, jak to jest być wiecznym outsiderem, dziwolągiem. Wszystko to włożyłam w ten pocałunek, zamykając oczy, trzymając jego podbródek w swoich dłoniach.

Uther całował tak, jak mówił, ostrożnie, jego każdy ruch był dobrze przemyślany, jakby sylabizował. Jego ręce ugniatały dół moich pleców. Czułam jego niewiarygodną siłę, potencjał tkwiący w jego ciele i wiedziałam, że mógłby złamać mnie na pół jak lalkę. Tylko bezgraniczne zaufanie mogło cię zaprowadzić do jego łóżka i pozwolić ci przypuszczać, że wyjdziesz z tego bez szwanku. Ja ufałam Utherowi i chciałam, żeby znów uwierzył w siebie.

– Nie chciałbym przeszkadzać – powiedział Jeremy – ale przed nami kolejny wypadek. Na każdej ulicy, którą usiłujemy przejechać, jest jakiś wypadek.

Odwróciłam się. – Co powiedziałeś?

– Mieliśmy już dwa wypadki na dwóch bocznych uliczkach.

– Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności – powiedział Uther. Pocałował mnie łagodnie w policzek i pozwolił mi się wyślizgnąć z jego objęć i usiąść przy nim, tak że wciąż pozostawałam w cieniu jego energii. Ból w jego oczach zniknął, zostawiając coś bardziej solidnego, większą pewność siebie. To musiał być cenny pocałunek.

– Wiedzą, że byłam w mieszkaniu Roane’a, ale nie wiedzą, gdzie jestem teraz. Starają się odciąć wszystkie drogi ucieczki.

Jeremy kiwnął głową. – Dlaczego ich nie wyczułaś?

– Była zajęta czymś innym – powiedział Ringo.

– Nieprawda – zaprotestowałam. – Aura Uthera działa w obie strony. Nie pozwala im wykryć mnie, ale też nie pozwala mi wykryć ich.

– Jeśli się od niego odsuniesz, będziesz w stanie ich wyczuć – powiedział Jeremy.

– A oni mnie.

– Więc co mam robić? – spytał Ringo.

– Zdaje się, że stoimy w korku. Nie sądzę, żebyś w tej sytuacji mógł zbyt wiele zrobić – powiedziałam.

– Zablokowali wszystkie ulice – stwierdził Jeremy. – Teraz zaczną przeszukiwać samochody. W końcu nas znajdą. Musimy coś wymyślić.

– Jeśli Uther mnie uniesie, sprawdzę, czy mogę oczami dojrzeć to, czego nie mogę dojrzeć w inny sposób.

– Z przyjemnością – powiedział Uther i uśmiechnął się.

Oboje uśmiechaliśmy się, gdy dałam nurka w drugi rząd siedzeń. Uther wychylił się zza siedzeń, trzymając mnie na swoim ramieniu. Ulica była zablokowana przez trzy samochody. Jeden z nich leżał do góry nogami na środku jezdni. Drugi najwidoczniej uderzył w niego, a trzeci w oba, tak że te trzy auta tworzyły razem stos poskręcanego żelastwa i rozbitego szkła. Mogłam sobie wyobrazić, jak drugi i trzeci samochód uderzyły w pierwszy. Nijak nie mogłam sobie jednak wyobrazić, jakim cudem ten pierwszy samochód znalazł się na dachu na samym środku drogi. Żaden scenariusz nie przychodził mi do głowy. Scenariusz, w którym auto przewróciłoby się ot, tak na samym środku jezdni. Przewróciło się tak, że utworzyło tak dużą przeszkodę w poprzek drogi, że nie można było przejechać obok. Byłam gotowa się założyć, że ktoś przewrócił samochód i sprawił, że inne auta w niego uderzyły, tworząc zaporę z maszyn i rannych ludzi. Co mu tam ranni ludzie, skoro sam był bezpieczny i niewidoczny za osłoną. Moja rodzinka – ależ ja jej czasami nienawidziłam!

Ludzie stali na chodnikach, przed swoimi samochodami, w otwartych drzwiach. Na środku skrzyżowania stały dwa policyjne radiowozy, wstrzymując samochody, które wciąż usiłowały jakoś się z tego wszystkiego wydostać. Światła radiowozów cięły noc smugami kolorowego światła, jakby rywalizując z neonami i rozświetlonymi oknami firm i klubów po obu stronach ulicy. Słyszałam sygnał zbliżającej się karetki, prawdopodobnie dlatego policjanci wstrzymywali ruch.

Przeszukiwałam oczami tłum i nie widziałam nic niezwykłego. Wypuściłam przed siebie moc. Byłam ograniczona energią Uthera, ale niezupełnie bezbronna. Mogło mi się udać ich dostrzec, zanim mnie zobaczą.

Powietrze zadrgało przed dwoma samochodami przed nami, jak fałda gorąca, tyle że to nie było gorąco, a poza tym po zmroku nie powinno być tego efektu. Coś wielkiego poruszało się pomiędzy samochodami, coś, co nie chciało być widziane. Wytężyłam wszystkie siły i odkryłam jeszcze trzy fałdy – cztery kształty, wszystkie większe od człowieka. Najbliższy zaledwie dwa samochody przed nami.

– Widzisz ich? – spytał Jeremy.

– Nie, tylko falowanie powietrza.

– Niewiele istot magicznych utrzymałoby osłonę, przewracając jednocześnie samochody – powiedział Jeremy.

Najwidoczniej żadne z nas nie wierzyło, że pierwszy samochód sam z siebie wylądował na dachu. – Nawet większość sidhe nie mogłaby tego zrobić, jedynie niektóre z nich.

– Więc są tu cztery istoty magiczne; a z nimi co najmniej jedna sidhe – podsumował Uther.

– Tak.

– Macie jakiś plan? – spytał Ringo.

Dobre pytanie. Niestety, nie miałam równie dobrej odpowiedzi. – Na skrzyżowaniu jest czterech policjantów. Może oni nam pomogą?

– Jeśli zdejmiemy osłonę z tych istot, staną się widoczne dla policjantów, nie wiedząc o tym… – powiedział Jeremy.

– I jeśli wtedy złamią prawo… – weszłam mu w słowo.

– No właśnie.

Ringo odwrócił się do mnie. – Nie wiem zbyt dużo o magii sidhe, ale jeśli Merry nie jest sidhe pełnej krwi, to czy ma tyle mocy, żeby zniszczyć ich osłonę?

Wszyscy spojrzeli na mnie. – Co ty na to? – spytał Jeremy.

– Nie musimy niszczyć ich osłony. Możemy ją przeciążyć – odparłam.

– Słuchamy – powiedział Jeremy.

– Pierwszy samochód został przewrócony, ale reszta po prostu się rozbiła. Przeszukują samochody, szukając mnie, ale nikogo nie dotykają. Jeśli wysiądziemy i zaczniemy z nimi walczyć, sidhe może nie być w stanie utrzymać osłony.

– Myślałem, że mieliśmy unikać otwartej walki – zauważył Ringo.

Fałda powietrza była już prawie przy nas. – Jeśli ktoś ma lepszy pomysł, ma sześćdziesiąt sekund, żeby się nim z nami podzielić. Zaraz nas przeszukają.

– Schowaj się – powiedział Uther.

– Co?

– Merry, schowaj się.

To był dobry pomysł. Wślizgnęłam się na tył samochodu, a Uther odsunął się od ściany akurat na tyle, bym zmieściła się obok niego. Nie sądziłam, żeby to poskutkowało, ale lepsze to niż nic. Walczyć możemy później, jeśli mnie odkryją. Może jednak uda się pozostać w ukryciu… Wciśnięta między chłodną metalową ścianę samochodu i ciepłe ciało Uthera, usiłowałam nie myśleć zbyt intensywnie. Niektóre sidhe mogą usłyszeć twoje myśli, jeśli jesteś zbyt poruszony. Byłam całkowicie ukryta. Nawet jeśli otworzyliby przesuwane drzwi samochodu (a chyba nie ryzykowaliby na tyle), nie zobaczyliby mnie. Ale to nie ich oczy mnie martwiły. Nie wszystkie istoty magiczne polegały na zmyśle wzroku. Nie liczyłabym nawet na sidhe, która zrobiła osłonę. Jeśli byliśmy jedynym samochodem z istotami magicznymi w środku, sidhe z pewnością bacznie się nam przyjrzy. On, lub ona, może chcieć sama sprawdzić.

Chciałam zobaczyć tę fałdę powietrza. Ale to mogłoby zniszczyć celowość ukrycia, więc siedziałam w kucki obok Uthera i usiłowałam być spokojna. Słyszałam, czułam coś ocierającego się o ścianę za mną. Coś wielkiego naciskało na karoserię. Potem usłyszałam jakby węszenie jakiegoś gigantycznego psa.

Ledwo zdążyłam pomyśleć, że mnie wyczuł, coś uderzyło w metal kilka cali ode mnie. Krzyknęłam, przedzierając się zza Uthera, zanim mój umysł mógł w pełni zarejestrować pięść, wielką jak moja głowa, przedzierającą się przez ścianę vana.

Otoczył mnie brzęk tłuczonego szkła. Łapa wielka jak pień drzewa i pierś szersza niż okno samochodu przedostały się przez okno po stronie kierowcy. Ringo uderzył w łapę, ale złapała go za koszulę i zaczęła ciągnąć przez rozbite okno.

Miałam w ręku rewolwer, ale nie chciałam ryzykować zranienia któregoś z moich towarzyszy. Jeremy ruszył wzdłuż siedzenia i zobaczyłam błysk ostrza w jego dłoni.

Gigantyczne pięści rozerwały bok vana, aż wielka, uśmiechająca się lubieżnie twarz ukazała się w dziurze. Patrzył obok Uthera, zupełnie jakby go tam nie było, żółtymi ślepiami wprost na mnie. – Księżniczko – wysyczał ogr – szukaliśmy ciebie.

Uther walnął pięścią w tę wielką mordę. Krew trysnęła z nosa ogra i twarz zniknęła z dziury. Z zewnątrz dobiegały krzyki, ludzkie krzyki. Osłona padła. Ogry nagle pojawiły się przed oczami ludzi. Słyszałam czyjś głos wołający: – Policja, stój, bo strzelam!

Policja. Uff… Wetknęłam rewolwer z powrotem za pasek spodni. Nie chciałam tłumaczyć się z posiadania go.

Odwróciłam się do przedniego siedzenia. Ringo wciąż siedział za kierownicą. Jeremy pochylał się nad nim, a na jego rękach była krew. Przedarłam się do nich. Chciałam zapytać, czy Ringo jest ranny, ale gdy popatrzyłam na jego pierś, nie miałam już wątpliwości. Przód jego koszuli był nasiąknięty krwią, kawałek szkła szerokości mojej ręki wystawał z piersi.

– Ringo – powiedziałam łagodnie.

– Przepraszam – powiedział. – Nie mogę ci już pomóc. – Zakaszlał.

Dotknęłam jego twarzy. – Nic nie mów.

Słyszałam, jak policjanci mówią do ogrów: – Ręce na głowy! Na kolana! Nie próbujcie się, kurwa, ruszać! – Potem usłyszałam jeszcze jeden męski głos, spokojny, z ledwie wyczuwalnym akcentem. Znałam ten głos.

Przedarłam się do przesuwanych drzwi, podczas gdy Jeremy pytał: – Kto to?

– Sholto – odparłam.

Jego twarz pozostała zmieszana. To imię nic dla niego nie znaczyło.

– Sholto, Pan Tego, Co Pomiędzy, Książę Ciemności, Król Sluaghów.

Ten ostatni tytuł sprawił, że otworzył szeroko oczy i nagły cień lęku przebiegł po jego twarzy. – O mój Boże – wyszeptał.

– Ręka Ciemności jest tutaj? – spytał Uther.

Popatrzyłam na niego. – Lepiej nie wypowiadaj tego imienia w jego obecności. – Słyszałam wyraźnie przez rozbite okno jego głos. Czułam się tak, jakby wszystko odbywało się na zwolnionych obrotach. Drzwi nie chciały się otworzyć albo stałam się niezdarna ze strachu.

– Bardzo panom dziękuję – powiedział Sholto do policjantów.

– Poczekamy na transport dla ogrów.

Drzwi przesunęły się i mogłam już zobaczyć wszystko. Trzy ogry klęczały na chodniku, z rękami na głowach. Dwóch policjantów stało przy nich z wyciągniętymi pistoletami. Jeden na chodniku przed ogrami, drugi oddzielony przez parkujące samochody. Wysoka postać, chociaż jedynie ludzkiego wzrostu, stała przy samochodzie i drugim z policjantów. Postać była ubrana w szary skórzany płaszcz, a długie, białe włosy spadały jej na plecy. Ostatnim razem, gdy widziałam Sholta, miał na sobie szarą pelerynę, ale – gdy odwrócił się, jakby wyczuwając moją obecność – efekt był równie zaskakujący jak wtedy. Nawet z odległości kilku jardów w ciemności mogłam dostrzec w jego oczach trzy różne odcienie złota: metaliczny wokół źrenicy, potem bursztynowy, w końcu – barwy żółtych jesiennych liści. Bałam się Sholta, zawsze się go bałam, ale kiedy ujrzałam te oczy, uświadomiłam sobie, jak bardzo tęskniłam za domem, tylko dlatego, że przez chwilę widziałam inną osobę z potrójną tęczówką. Potem spojrzenie w te znajome oczy zmroziło mnie i chwila, gdy odczuwałam z nim jakiś związek, minęła.

Odwrócił się z uśmiechem do policjanta. – Muszę się zająć księżniczką. – Zaczął iść w stronę vana, a oni nie zatrzymywali go. Zrozumiałam dlaczego, gdy podszedł bliżej. Na szyi miał zawieszone godło królowej, odznakę, którą nosiły jej Straże. Wyglądała zaskakująco podobnie do odznak policyjnych i było powszechnie wiadomo, że używanie jej bezprawnie jest równoznaczne z klątwą. Klątwą, której nawet sidhe nie będą ryzykować. Nie miałam pojęcia, co im powiedział, mogłam się tylko domyślać. Zapewne, że został wysłany, żeby odeprzeć atak na mnie, żeby dowieźć mnie bezpiecznie do domu. Wszystko to brzmiało bardzo sensownie.

Sholto szedł ku mnie na swych długich nogach, pełnymi godności krokami. Był przystojny, nie tak zapierające dech w piersiach piękny jak niektóre sidhe, ale jednak piękny. Wiedziałam, że ludzie wodzili za nim wzrokiem, po prostu nie mogli się od tego powstrzymać. Szary płaszcz powiewał z tym i to było jedyne wybrzuszenie na jego tułowiu. Sholto miał włosy, oczy, twarz, ramiona, ale od piersi do pasa i poniżej z jego ciała wystawały macki. Jego matka była sidhe, ojciec – nie.

Ktoś dotknął mojego ramienia. Krzyknęłam przestraszona. To był Jeremy. – Zamknij drzwi, Uther.

Uther zasunął drzwi, tuż przed nosem Sholto. Przytrzymał je tak, że nie można ich było otworzyć z zewnątrz bez znacznego wysiłku. – Uciekaj – powiedział.

– Uciekaj – powtórzył Jeremy.

Zrozumiałam. W czasie pokoju sluaghowie ścigali tylko jedną zdobycz naraz i to ja nią byłam. Sholto nie zrobi im krzywdy, jeśli mnie tu nie będzie. Wyślizgnęłam się przez dziurę poszarpanej blachy, którą ogr zrobił po drugiej stronie samochodu, starając się wydostać bez skaleczenia. Słyszałam Sholta pukającego – cóż za uprzejmość – w drzwi vana. – Księżniczko Meredith. Przybyłem, żeby zabrać cię do domu.

Zeskoczyłam na ziemię i skryłam się za parkującymi samochodami, po czym wmieszałam się w stojący na chodniku tłum ciekawskich. Narzuciłam na siebie jeszcze jedną osłonę. Brązowe włosy, skóra ciemniejsza, bardziej opalona. Przedzierałam się przez tłum, zmieniając swój wygląd co jakiś czas, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. Do czasu gdy przeszłam na drugą stronę i zaczęłam iść w dół bocznej uliczki, jedyną rzeczą, jaka pozostała taka sama, było ubranie. Zsunęłam żakiet i przewiesiłam go przez ramię, po czym wzięłam do ręki rewolwer. Sholto widział kasztanowowłosą kobietę z jasną skórą w granatowym żakiecie. Teraz byłam brązowowłosą opaloną kobietą w zielonej bluzce. Szłam spokojnie w dół ulicy, chociaż plecy swędziały mnie okropnie, zupełnie jakby ktoś wzrokiem wiercił mi w nich dziurę.

Chciałam się odwrócić i popatrzeć za siebie, ale pokonałam to pragnienie. Doszłam do rogu i nikt nie krzyknął za mną: „To ona!” Dopiero wtedy na chwilę się zatrzymałam. Dobra Bogini, jak ja chciałam obejrzeć się za siebie. Jeszcze raz się przemogłam i weszłam za róg budynku. Kiedy bezpiecznie zeszłam już z pola widzenia, odetchnęłam z ulgą. Nie byłam jeszcze bezpieczna, nie wtedy, gdy jest tu Sholto, ale był to jakiś początek.

Z góry dobiegł jakiś hałas. Wysoki, cienki dźwięk, tak wysoki, że prawie niesłyszalny, ale przebijał się przez normalne dźwięki miasta jak strzała przez serce. Spojrzałam w nocne niebo, ale było puste, z wyjątkiem odległej smugi samolotu błyszczącej w ciemności. Dźwięk rozległ się znowu, prawie boleśnie wysoki, jak piski nietoperzy. Ale niczego tam nie było.

Zaczęłam się cofać, wolno, cały czas obserwując niebo, kiedy kątem oka dostrzegłam ruch. Podążyłam wzrokiem za tym migotaniem na sam szczyt najbliższego budynku. Rząd czarnych kształtów zbity w bezładną masę na krawędzi dachu. Był jak szereg atramentowo czarnych kapturów wysokości niewysokiego człowieka. Jeden z „kapturów” poruszył się jak ptak otrząsający pióra. Podniósł głowę, by błysnąć twarzą, bladą, płaską twarzą. Szpara ust otwarła się i rozległ się znów ów wysoki dźwięk.

Mogły lecieć szybciej niż ja biec. Wiedziałam o tym, ale odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Słyszałam, jak rozkładają skrzydła z ostrym dźwiękiem jak czyste prześcieradła powiewające na wietrze. Pobiegłam. Goniły mnie ich wysokie krzyki. Przyspieszyłam.

Загрузка...