Rozdział 29

Drzwi na końcu korytarza były dziś małe – wysokości człowieka. Czasami stawały się tak duże, że mógł przez nie przejść słoń. Były bladoszare ze złotymi framugami – bardzo w stylu Ludwika któregoś tam. Nie zapytałam Rhysa, czy królowa zmieniła wystrój. Kopiec, podobnie jak Czarny Powóz, sam się zmieniał.

Rhys otworzył eleganckie podwójne drzwi, ale nie weszliśmy do sali za nimi, ponieważ zatrzymał nas Mróz. Przebrał się w strój od królowej. Jego widok zmroził mnie. Myślę, że Rhys przystanął tylko dlatego, że ja się zatrzymałam.

Koszula Mroza była zupełnie prześwitująca, do tego stopnia, że nie byłam pewna, czy materiał jest biały, czy bezbarwny i to jego skóra nadaje mu biały kolor. Koszula ciasno opinała pierś, ale rękawy miały ogromne bufki z przezroczystego materiału aż do łokci, gdzie zostały ściągnięte szeroką srebrną taśmą, poniżej której rękawy były proste. Koszula była zszyta srebrną nitką, która błyszczała przy każdym szwie. Spodnie uszyto ze srebrnego atłasu – były to biodrówki tak nisko osadzone, że kości bioder było widać przez materiał koszuli. Gdyby włożył bieliznę, byłoby ją widać. Spodnie nie spadały tylko dlatego, że były niewiarygodnie obcisłe. Białe sznureczki nad krokiem, jak sznurki na plecach gorsetu, zastąpiły suwak.

Jego włosy zostały podzielone na trzy części. Górną ułożono na białym kawałku kości tak, że srebrne włosy opadały na jego głowę jak fontanna. Druga część została spięta spinkami po obu stronach głowy. I wreszcie trzecia – tu włosy zwisały luźno, ale było ich tak mało, że były niczym srebrny cienki welon, który tylko podkreślał jego ciało, a nie je zasłaniał.

– Jesteś prawie za piękny, żeby być prawdziwy – powiedziałam.

– Traktuje nas jak lalki, które przebiera, gdy tylko ma taki kaprys. – To była największa krytyka królowej, jaką kiedykolwiek od niego usłyszałam.

– Podoba mi się to – powiedział Rhys. – Cały ty.

Spiorunował go wzrokiem.

– Nieprawda.

Nigdy nie widziałam wysokiego rangą strażnika, który byłby zły z powodu czegoś tak mało istotnego.

– To tylko ubranie. Powinieneś nosić je z gracją. Okazywanie swojego niezadowolenia może ci zaszkodzić i to bardzo.

– Posłuchałem królowej.

– Jeśli dowie się, jak bardzo nienawidzisz tych ubrań, zamówi więcej takich samych. Przecież wiesz.

Mróz zmarszczył brwi. I wtedy z sali za nim dobiegł krzyk. Rozpoznałam ten głos. To był Galen.

Zrobiłam krok do przodu. Mróz nie cofnął się.

– Z drogi – powiedziałam.

– Książę zarządził, żeby odbyło się to bez świadków. Nikt nie może wejść, dopóki to się nie skończy.

Popatrzyłam na niego. Nie chciałam z nim walczyć. To przekraczało moje możliwości.

– Merry zostanie dziś ogłoszona następcą tronu – powiedział Rhys.

Mróz przeniósł na niego wzrok.

– Nie wierzę.

Galen znowu krzyknął. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, zacisnęłam pięści.

– Będę dziś ogłoszona następcą tronu.

Pokręcił głową.

– To nic nie zmienia.

– A co jeśli powie ci, że królowa zniesie dla niej celibat? – spytał Rhys.

Mróz dalej wyglądał na nie przekonanego.

– Nie grywam w „co jeśli” – powiedział.

Galen znowu krzyknął. Kruki królowej nieczęsto krzyczały z bólu. Podeszłam do Mroza. Napiął mięśnie. Chyba spodziewał się walki.

Przebiegłam lekko palcami po jego koszuli. Podskoczył, jakbym go zraniła.

– Królowa ogłosi dzisiaj, że mam sobie wybrać strażników. Powiedziała, że albo prześpię się dzisiaj wieczorem z jednym z was, albo jutro odegram główną rolę w jej orgiach. – Objęłam go w pasie, przyciskając się lekko do jego ciała. – Wierz mi, prześpię się z jednym z was jeszcze dzisiaj, a później z następnymi. Szkoda by było, gdybyś się wśród nich nie znalazł.

Jego arogancja zniknęła, zastąpiona przez podniecenie i obawę. Nie rozumiałam tej ostatniej. Spojrzał na Rhysa. – Przysięgnij, że to prawda.

– Przysięgam – powiedział Rhys. – Wpuść ją.

Spojrzał na mnie. Wciąż mnie nie dotknął, ale zszedł z drogi, wyślizgując się z moich ramion. Patrzył na mnie jak na zwiniętego grzechotnika – żadnych gwałtownych ruchów, a nic ci się nie stanie. Tak naprawdę jednak bał się tego, co się działo w sali za nim.

Minęłam go. Czułam, że idzie za mną Rhys, ale widziałam tylko to, co znajdowało się na środku sali. Była tam mała sadzawka z dużą ozdobną skałą, do której prowadziły kamienie. Do skały przymocowane były na stałe łańcuchy. Galen został do nich przykuty. Jego ciało było prawie niewidoczne pod powoli machającymi skrzydłami krwawymi motylami. Wyglądały jak zwykłe motyle na krawędzi kałuży, wolno poruszające skrzydłami. Ale nie piły wody, tylko krew.

Galen krzyknął raz jeszcze. Przyspieszyłam. Nagle przede mną pojawił się Doyle. Najwidoczniej pilnował drugich drzwi. – Nie można ich powstrzymać, kiedy już zaczęły.

– Dlaczego on krzyczy? To nie powinno tak bardzo boleć. – Próbowałam przejść obok niego, ale chwycił mnie za ramię.

– Nie, Meredith, nie.

Galen krzyknął długo i głośno, jego ciało wyprężyło się. Ten ruch sprawił, że niektóre z krwawych motyli odleciały i zobaczyłam, dlaczego krzyczy. Jego krocze było krwawą raną. Zabierały wraz z krwią również ciało.

Rhys syknął.

– Krwawe bestie.

Doyle zacisnął dłoń na moim ramieniu.

– Okaleczają go – zaprotestowałam.

– Wyliże się.

Próbowałam się wyrwać, ale jego palce były jak przylutowane do mojej skóry.

– Puść mnie.

– Przykro mi, księżniczko.

Galen krzyknął, a skała poruszyła się pod naporem jego ciała, ale łańcuchy trzymały mocno.

– Nie uda ci się i dobrze o tym wiesz – syknęłam.

– Książę ma prawo ukarać Galena za nieposłuszeństwo. – Próbował mnie odciągnąć.

– Nie, muszę na to patrzeć. A teraz mnie puść.

– Obiecujesz, że nie zrobisz niczego pochopnego?

– Obiecuję – powiedziałam.

Puścił mnie i kiedy dotknęłam jego ramienia, przesunął się na bok, żeby nie zasłaniać mi widoku. Skrzydła były we wszystkich kolorach tęczy, a niektóre tęcze mogłyby sobie tylko o takich barwach pomarzyć – duże skrzydła, większe niż moje dłonie, trzepoczące nad prawie nagim ciałem Galena. Spodnie miał ściągnięte do kostek. W tej scenie było straszliwe piękno, niczym w jakiejś bardzo ładnej części piekła.

Jedna para skrzydeł była większa. To była sama królowa Niceven. Wpadłam na pewien pomysł.

– Królowo Niceven – powiedziałam – to niegodne królowej odwalać brudną robotę za księcia.

Podniosła małą bladą twarz i syknęła na mnie, jej usta i broda były czerwone od krwi Galena, przód jej białej szaty poplamiony szkarłatem.

Podniosłam rękę z pierścieniem.

– Będę dziś ogłoszona następcą tronu.

– Co to ma wspólnego ze mną? – Jej głos był jak dzwoneczek, słodki i niepokojący.

– Królowa zasługuje na coś lepszego niż krew lorda sidhe.

Patrzyła na mnie swoimi małymi bladymi oczkami. Była tak blada, że przypominała ducha.

– Proponujesz mi coś delikatniejszego?

– Nie delikatniejszego, ale mocniejszego. Krew księżniczki sidhe.

Patrzyła na mnie, wycierając delikatną dłonią krew z ust. Podleciała do mnie. Pozostałe motyle nie przerywały uczty. Niceven unosiła się tuż przed moimi oczami, jej skrzydła owiewały moją skórę leciutkim wiaterkiem.

– Chcesz zająć jego miejsce?

– Nie rób tego, księżniczko – powiedział Doyle.

Uciszyłam go gestem.

– Proponuję swoją krew tylko tobie, królowo. Krew księżniczki sidhe jest zbyt dobrą nagrodą, żeby była dzielona.

Mróz i Rhys poruszyli się niespokojnie obok Doyle’a. Patrzyli na nas, jakby nigdy wcześniej nie widzieli takiego przedstawienia. Niceven oblizała usta języczkiem małym jak płatek kwiatka.

– Pozwolisz, żebym napiła się twojej krwi?

Podniosłam do niej palec.

– Pozwól mu odejść, a będziesz mogła przebić moją skórę i się napić.

– Książę Cel chciał, żebyśmy zniszczyły jego męskość.

– Jak powiedział Doyle, to się zagoi. Dlaczego książę miałby chcieć, żeby krwawe motyle zrobiły coś, co nie będzie trwałym okaleczeniem?

Unosiła się koło mojego palca, jakby była motylem przyglądającym się kwiatu.

– O to musisz zapytać księcia Cela. – Przeniosła wzrok z mojego palca na twarz. – Musisz wiedzieć, że chciał, żebyśmy okaleczyły go na całe życie. Odrzekłam mu, że królowa nie pozwala, żeby na stałe okaleczać jej kochanków. – Niceven unosiła się blisko mojej twarzy, jej mała rączka dotykała koniuszka mojego nosa. – Wtedy książę Cel przypomniał mi, że pewnego dnia to on będzie królem. – Dotknęła lekko moich ust maleńkimi palcami. – Powiedziałam mu, że jeszcze tu nie rządzi i że dla niego nie będę ryzykowała gniewu królowej.

– Co on na to?

– Ustąpił. Uzgodniliśmy, że spróbujemy krwi i ciała tego tutaj, żeby dzisiaj królowa nie miała z niego pożytku w łóżku. – Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona na piersi. – Nie wiem, dlaczego jest zazdrosny właśnie o niego.

– To nie od łóżka królowej próbował odsunąć Galena – powiedziałam.

Przekrzywiła głowę na jedną stronę, jej długie, cienkie jak pajęczyna włosy ułożyły się wokół. – Od czyjego w takim razie? Twojego?

Pomachałam jej pierścieniem.

– Otrzymałam rozkaz, żeby dziś spać ze strażnikiem.

– I tego właśnie byś wybrała?

Skinęłam.

Niceven uśmiechnęła się.

– Wobec tego Cel jest zazdrosny o ciebie.

– Nie w takim sensie, jak myślisz, królowo Niceven. Ubijmy interes – moja krew w zamian za wolność dla Galena.

Przez kilka chwil unosiła się blisko mojej twarzy, potem skinęła głową.

– Umowa stoi. Wyciągnij ramię, żebym miała gdzie wylądować.

– Najpierw uwolnij Galena.

– Niech będzie.

Odleciała do pozostałych krwawych motyli. Powiedziała im coś i natychmiast wzbiły się w powietrze, po czym poleciały w kierunku sufitu jasną kolorową chmarą. Blada, bladozielona skóra Galena była pokryta małymi czerwonymi rankami; wąskie strużki krwi zaczęły spływać po jego ciele, jakby ktoś niewidzialnym czerwonym piórem próbował połączyć kropki.

– Uwolnijcie go i zajmijcie się jego ranami – powiedziałam. Rhys i Mróz ruszyli, żeby spełnić moje polecenie. Tylko Doyle został blisko, jakby którejś z nas nie ufał, albo nam obu.

Wyciągnęłam do przodu rękę. Niceven wylądowała na moim przedramieniu. Była cięższa, niż się mogło wydawać, ale i tak lekka i dziwnie krucha, jakby jej małe gołe nóżki zrobione były z wysuszonych kości. Obiema rękami otoczyła mój palec wskazujący, potem zniżyła twarz, jakby miała mnie pocałować. Małe, ostre jak brzytwa ząbki wbiły się w mój palec. Ból był ostry i natychmiastowy. Jej mały języczek zaczął zlizywać krew skapującą na moją skórę. Owinęła się wokół mojej dłoni, tak że każdy cal jej małego ciałka dotykał mojej skóry. To był dziwnie zmysłowy ruch, jakby czerpała z tego nie tylko krew.

Reszta krwawych motyli unosiła się w powietrzu wokół mnie jak kolorowy wiatr, poruszając się delikatnie. Ich usta i maciupkie rączki były czerwone od krwi Galena. Niceven pieściła moją rękę swoimi dłońmi i gołymi stopami; jej małe kolano uderzało we wnętrze mojej dłoni.

Podniosła głowę i wzięła oddech.

– Jestem pełna krwi i ciała twojego kochanka. Nie dam rady wypić więcej. – Usiadła na mojej dłoni, jej głowa spoczęła na palcu. – Dużo bym dała za dłuższy poczęstunek któregoś dnia, księżniczko Meredith. Smakujesz magią i seksem. – Wstała i uniosła się z mojej dłoni, wolno machając skrzydełkami. Podleciała blisko mojej twarzy, patrząc na mnie bez słowa, jakby zobaczyła coś, czego ja nie widziałam, albo próbowała znaleźć coś, czego tam nie było. W końcu skinęła głową i powiedziała: – Do zobaczenia na bankiecie, księżniczko. – Wzleciała wyżej w powietrze, a jej towarzyszki podążyły za nią. Ogromne drzwi na końcu sali otworzyły się wolno, choć nikt ich nie dotknął, a kiedy już jasna chmura motyli zniknęła za nimi, równie powoli się zamknęły.

W sali rozległ się cichy dźwięk. Galen opierał się o ścianę, spodnie miał już podciągnięte, ale nie zapięte. Rhys przemywał małe ranki jakimś płynem, dopóki nagie ciało Galena nie zaczęło błyszczeć w świetle.

Spojrzał na mnie.

– Czy to prawda z tym celibatem?

– Tak – powiedziałam i przykucnęłam obok niego.

Uśmiechnął się, ale najwyraźniej sprawiło mu to ból.

– Nie będzie ze mnie pożytku tej nocy.

– Będą jeszcze inne noce – powiedziałam.

Uśmiechnął się szerzej, ale po chwili się skrzywił, bo Rhys zaczął przemywać resztę ran. – Dlaczego Celowi tak zależało na tym, żebyśmy nie spali dziś ze sobą?

– Zdaje się, że Cel uważa, że jeśli nie będę mogła spać z tobą, będę spała sama.

Galen spojrzał na mnie.

Nie czekałam na jego reakcję, bo bałam się, że możemy poczuć się jeszcze bardziej nieswojo.

– Nie wiem, czy słyszałeś, że jeśli nie będę się dziś kochać z kimś, kogo sobie wybiorę, jutro będę zabawiać dwór z tymi, których wybierze królowa.

– Musisz dzisiaj kogoś wybrać, Merry.

– Wiem. – Dotknęłam jego twarzy i okazało się, że jest zimna i zroszona potem. Stracił wiele krwi. Nic groźnego dla sidhe, ale będzie za słaby dzisiaj nie tylko na seks.

– Jeśli to jest twoja kara za nieposłuszeństwo, jaką karę otrzymał Barinthus?

– Nie może uczestniczyć w dzisiejszym bankiecie – powiedział Mróz.

Podniosłam brwi ze zdziwienia.

– Galen został wydany krwawym motylom, a Barinthus po prostu nie pójdzie na kolację?

– Cel boi się Barinthusa, nie boi się natomiast Galena – wyjaśnił Mróz.

– Jestem po prostu zbyt miły.

– Zgadza się – powiedział Mróz – jesteś.

– To miał być żart – zauważył Galen.

– Niestety – włączył się do rozmowy Doyle – nie był śmieszny.

– Nie każmy królowej czekać – powiedział Rhys. – Możesz iść?

– Postawcie mnie na nogi, a będę szedł. – Doyle i Mróz pomogli mu wstać.

Poruszał się powoli, jakby wszystko go bardzo bolało, ale kiedy dotarł do drzwi, szedł już o własnych siłach. Zdrowiał na naszych oczach, jego rany zasklepiały się. To było jak oglądanie od tyłu filmu o kwitnięciu kwiatów.

Oliwa przyspieszyła ten proces, ale głównie zawdzięczał to swemu ciału. Niesamowitemu ciału wojownika sidhe. W ciągu kilku najbliższych godzin rany powinny się zasklepić; za kilka dni nie będzie po nich śladu. Za kilka dni Galen i ja będziemy mogli w końcu ugasić żar naszych ciał. Na ten wieczór musiałam jednak wybrać kogoś innego. Popatrzyłam na pozostałych strażników, jakbym była ich właścicielką, jakbym wchodziła do kuchni, wiedząc, że na półkach stoją same przysmaki. Żaden z nich nie był losem gorszym od tortur. Pytanie brzmiało – który? Jak wybrać jeden spośród doskonałych kwiatów, jeśli w grę nie wchodzi miłość? Nie miałam pojęcia. Może powinnam rzucić monetą?

Загрузка...