Rozdział 20

Ludzkie głosy przysuwały się i odsuwały jak morskie fale. Ludzie rozbiegali się na wszystkie strony niczym kawałki różnobarwnej układanki. Doyle szedł tuż przede mną, pełniąc obowiązki przedniej straży.

Nasza bramka znajdowała się na początku szerokiego korytarza, który prowadził w głąb portu lotniczego. Doyle przeszedł przez nią i poczekał na mnie. I wtedy zobaczyłam wysoką postać idącą dużymi krokami w naszym kierunku. Galen był ubrany na zielono-biało: jasnozielony sweter, jeszcze jaśniejsze spodnie i długi do kostek biały prochowiec unoszący się za nim jak peleryna. Sweter pasował do jego włosów, które opadały w krótkich lokach tuż poniżej ucha, poza jednym długim, cienkim warkoczem. Jego ojciec był pixie, któremu królowa wymierzyła karę śmierci za zuchwałą zbrodnię uwiedzenia jednej z panien dworu.

Nie wierzę, że królowa by go zabiła, gdyby wiedziała, że spłodził dziecko. Dzieci są drogocenne, a wszystko, co się rozmnaża, co przekazuje dalej krew, należy chronić.

Cieszyłam się ze spotkania z nim, ale wiedziałam, że jeśli on tu jest, to muszą też być fotoreporterzy. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że jeszcze nie jesteśmy oślepieni fleszami. Księżniczka Meredith zaginęła na trzy lata, a teraz wraca do domu, cała i zdrowa. Moja twarz przez lata zdobiła okładki gównianych pisemek; poszukiwania Jedenastej Amerykańskiej Księżniczki dorównywały poszukiwaniom Elvisa. Nie wiedziałam, kto i jakim sposobem uchronił mnie przed atakiem mediów, ale byłam mu za to wdzięczna.

Rzuciłam swoją podręczną torbę pod nogi Doyle’a i pobiegłam do Galena. Porwał mnie w ramiona i pocałował. – Kopę lat, Merry. – Trzymał mnie nad ziemią.

Nigdy nie lubiłam, kiedy moje stopy zwisały bezwładnie. Objęłam go nogami w pasie, a on przeniósł ręce z mojej talii na uda.

Rzucałam się Galenowi w ramiona, odkąd sięgam pamięcią. Po śmierci mojego ojca chronił mnie na dworze – chociaż będąc tak jak ja sidhe niepełnej krwi, nie miał dużo większej siły przebicia niż ja. To, co miał, to sześć stóp mięśni i umiejętność walki.

Oczywiście kiedy porywał mnie w ramiona, gdy miałam siedem lat, nie było pocałunków ani pieszczot. Mając niewiele ponad sto lat, Galen był jednym z najmłodszych królewskich strażników Andais. Różnica siedemdziesięciu lat między nami to dla sidhe tyle co nic.

Jego sweter był głęboko wycięty w serek, ukazując włosy na piersi. Były zielone jak włosy na jego głowie, ale ciemniejsze, niemal czarne. Sweter był miękki, przylegał do ciała. Jego skóra była biała, ale sweter rzucał na nią odcień bladej zieleni, tak że wydawała się albo perłowobiała, albo lekko zielona, w zależności od tego, jak padało światło.

Jego oczy były zielone kolorem młodej wiosennej trawy, bardziej podobne do ludzkich oczu niż moje. Reszty nie da się opisać słowami. Kochałam go, od kiedy skończyłam jakieś czternaście lat, a mimo to nie jego wybrał mi ojciec na małżonka. Dlaczego? Po prostu Galen był zbyt miły. Nie znał się na dworskich rozgrywkach na tyle dobrze, żeby mój ojciec był pewien, że przy jego boku nic mi się nie stanie. Mówił wtedy, kiedy milczenie byłoby mądrzejsze. Była to jedna z tych rzeczy, które u niego uwielbiałam jako dziecko, i których się bałam, będąc nieco starsza.

Tańczył ze mną po całym korytarzu w takt muzyki, którą słyszał tylko on, choć mnie również wydawało się, że ją słyszę, gdy patrzyłam mu w oczy.

– Cieszę się, że cię widzę, Merry.

– Wiem – odparłam.

Zaśmiał się bardzo ludzkim śmiechem. Już sama wesołość Galena czyniła go wyjątkowym, ale dla mnie był wyjątkowy nie tylko z tego powodu.

Nachylił się, szepcząc mi wprost do ucha: – Obcięłaś włosy. Swoje piękne włosy.

Złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku. – Odrosną.

Kręciło się wokół nas ledwie kilku reporterów. Ale większość z nich miała aparaty fotograficzne. Zdjęcia członków rodziny królewskiej, szczególnie jeśli robili coś niezwykłego, zawsze cieszyły się wzięciem. Pozwalaliśmy im pstrykać zdjęcia, ponieważ nie mogliśmy ich powstrzymać. Używanie magii przeciwko nim było, wedle orzeczenia Sądu Najwyższego, naruszeniem wolności prasy. Wielu reporterów, którzy zwykle pisali o sidhe, miało zdolności nadprzyrodzone. Wiedzieli, kiedy używało się na nich magii. I nagle lądowało się w sądzie. Rozpatrzmy to w świetle Pierwszej Poprawki…

Istoty magiczne przyjęły dwie różne taktyki wobec reporterów. Niektórzy z nas po prostu nigdy nie dawali im sposobności znalezienia czegoś interesującego, publicznie zachowując się bardzo przyzwoicie. Galen i ja stosowaliśmy inną taktykę. Otóż od czasu do czasu podrzucaliśmy im jakiś kąsek. Jakąś błahostkę, byle tylko nie szukali bardziej sensacyjnego materiału. Coś przekonującego i ciekawego. Ta druga taktyka cieszyła się poparciem królowej Andais. Przez ostatnie trzydzieści lat robiła ona wszystko, by tylko zainteresowanie jej dworem nie malało; praktycznie przez całe moje życie. Reporterzy towarzyszyli więc mnie i ojcu, gdy wyjeżdżaliśmy na majówki. Nie opuścili również moich zaręczyn z Griffmem. Nie mogło być mowy o prywatnym życiu, jeśli królowa postanowiła, że będzie ono publiczne.

Ktoś odchrząknął i zobaczyłam, że za Galenem stoi Barinthus. O ile Galen wyglądał wyjątkowo, o tyle Barinthus – obco. Jego włosy miały kolor morza, oceanu. Turkus Morza Śródziemnego; lazur Pacyfiku; szary błękit jak ocean przed sztormem, wpadający w granat, który był prawie czarny w miejscach, gdzie woda płynie głęboka i mętna jak krew śpiących olbrzymów. Kolory zmieniały się z każdym dotknięciem światła, mieszając się ze sobą, jak gdyby to nie były w ogóle włosy. Jego skóra była tak alabastrowobiała jak moja. Jego oczy były błękitne, ale źrenice – czarne. Wiedziałam, że miał przezroczystą błonę, która powlekała jego oczy, kiedy był pod wodą. To on nauczył mnie pływać, gdy miałam pięć lat. A poza tym bardzo mi się podobało, że mógł podwójnie mrugnąć okiem.

Był wyższy od Galena, miał prawie siedem stóp wzrostu, jak przystało na boga. Na czarny garnitur narzucił królewski błękitny płaszcz. Oprócz tego miał na sobie jedwabną błękitną koszulę ze stójką. Wyglądał w tym wszystkim olśniewająco. Włosy pozostawił rozpuszczone i powiewały swobodnie dookoła niego jak drugi płaszcz. Wiedziałam, że ktoś inny, prawdopodobnie moja ciotka, wybrał za niego to ubranie. Pozostawiony samemu sobie Barinthus włożyłby dżinsy i T-shirt.

Galen i Barinthus byli dwoma najczęstszymi gośćmi w domu mojego ojca, gdy przebywaliśmy wśród ludzi. Barinthus był prawdziwą potęgą wśród sidhe; wywodził się ze Starego Dworu. Sidhe ciągle szeptały o ostatnim pojedynku, jaki stoczył długo przed moim przyjściem na świat. Utopił wówczas swojego przeciwnika, mimo że nigdzie w pobliżu nie było wody. Podobnie jak mój ojciec, nigdy nie godził się na pojedynek, jeśli nie miał się on toczyć na śmierć i życie. W innym wypadku szkoda mu było czasu.

Galen pozwolił mi zsunąć się na ziemię. Podeszłam do Barinthusa, trzymając obie ręce wyciągnięte w geście powitania. Wyjął ostrożnie ręce z kieszeni płaszcza, trzymając je lekko zaciśnięte, dopóki nasze dłonie się nie spotkały. Miał błonę pławną między palcami i był z tego powodu drażliwy, odkąd w latach pięćdziesiątych jakiś reporter nazwał go „człowiekiem-rybą”. Trudno uwierzyć, że ktoś niegdyś czczony jako bóg morza, mógł poczuć się zawstydzony komentarzem dwudziestowiecznego pismaka, ale tak było. Barinthus nigdy tego nie zapomniał.

Tę błonę mógł niemal całkowicie wciągnąć, jeśli nie chciał jej używać. Mógł ją jednak również wyciągnąć i wtedy pływał jak… hm… ryba. Nie był to jednak komplement, który należało wypowiadać przy nim na głos.

Ujął moje dłonie i pochylił się, aby złożyć na moim policzku kulturalny, acz znaczący pocałunek. Odwzajemniłam mu się tym samym. Barinthus publicznie zawsze zachowywał dystans. Jego życie prywatne nie było na sprzedaż i nawet sama królowa nie mogła na niego wpłynąć w tym względzie. Bogowie, nawet ci upadli, powinni być traktowani z pewnym szacunkiem. Tamten reporter z lat pięćdziesiątych, ten, który umieścił człowieka-rybę we wszystkich światowych serwisach informacyjnych, zginął w nie wyjaśnionych okolicznościach, płynąc żaglówką po Missisipi, jeszcze tego samego lata. Woda po prostu uniosła się i uderzyła w łódź, zeznali świadkowie. Najdziwniejsza rzecz, jaką widzieli w życiu.

Aparaty robiły zdjęcia. Nie zwracaliśmy na to uwagi. – Dobrze, że znów jesteś z nami, Meredith.

– Ciebie również miło widzieć, Barinthusie. Mam nadzieję, że dwór będzie dla mnie na tyle bezpieczny, żebym mogła zostać na dłużej.

Zamrugał drugą powieką. Kiedy nie pływał, była to oznaka zdenerwowania. – To już temat do rozmowy z twoją ciotką.

Nie spodobało mi się to.

Jeden z reporterów przysunął mi do twarzy mały magnetofon. – Kim jesteś? – zapytał. To, że zadał takie pytanie, oznaczało, że musiał być bardzo zajęty przez ostatnie trzy lata.

Galen podszedł do niego z czarującym uśmiechem na twarzy. Otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo inny głos wypełnił ciszę. – Księżniczka Meredith NicEssus, Dziecko Pokoju.

Człowiek, który wypowiedział te słowa, stał pod oknem.

– Jenkins, jak niemiło cię widzieć – powiedziałam.

Jenkins był wysokim szczupłym mężczyzną, jednak przy Barinthusie wyglądał na niskiego. Nosił permanentny dwudniowy zarost, tak gęsty, że zapytałam go kiedyś, dlaczego po prostu nie zapuści brody. Odpowiedział, że jego żona nie lubi owłosienia na twarzy. A ja na to, że nie wierzę, żeby jakakolwiek kobieta zgodziła się za niego wyjść. Jenkins sprzedał zdjęcia poćwiartowanych zwłok mojego ojca. Nie w Stanach Zjednoczonych, rzecz jasna, na to jesteśmy zbyt cywilizowani. Są jednak jeszcze inne kraje, inne dzienniki, inne czasopisma. Ktoś kupił te zdjęcia i opublikował je. Był również tym, który zaskoczył mnie na pogrzebie i zrobił mi zdjęcie, na którym widać, jak łzy ciekną mi po twarzy. To zdjęcie było nominowane do jakiejś nagrody. Przegrało, ale moja twarz i martwe ciało mojego ojca dzięki Jenkinsowi stały się znane na całym świecie. Nigdy mu tego nie wybaczyłam.

– Słyszałem, że wracasz. Zostaniesz cały miesiąc do Halloween? – zapytał.

– Nie wierzę, że ktokolwiek ryzykowałby gniew mojej ciotki, rozmawiając z tobą – powiedziałam, ignorując jego pytanie. Miałam wprawę w ignorowaniu pytań dziennikarzy.

Uśmiechnął się. – Byłabyś zaskoczona, gdybyś dowiedziała się, kto i o czym ze mną rozmawia.

Nie spodobało mi się to. Zabrzmiało to jak groźba. Nie spodobało mi się to ani trochę.

– Witaj w domu, Meredith – powiedział i ukłonił mi się nieznacznie, ale zaskakująco wytwornie.

To, co chciałam mu powiedzieć, nie nadawało się do użytku publicznego, a wokół nas było zbyt wiele magnetofonów. Jeśli Jenkins tutaj był, to niedaleko musieli być również ludzie z telewizji. Skoro nie mógł mieć wywiadu na wyłączność, zapewne sprowadził całe tłumy koleżków po fachu.

Ugryzłam się więc w język. Miałam w tym wprawę. Szczuł mnie, odkąd byłam dzieckiem. Był tylko jakieś dziesięć lat starszy ode mnie, ale wyglądał na starszego o dwadzieścia, ponieważ nadal miałam wygląd dwudziestolatki. Skoro nie mogłam żyć wiecznie, to przynajmniej starałam się wyglądać tak, jakbym miała zamiar. Myślę, że Jenkins nie czuł się za dobrze ze świadomością, że pisze o ludziach, którzy albo nie starzeli się w ogóle, albo starzeli się dużo wolniej od niego. Kiedy byłam młodsza, pamiętam takie chwile, że cieszyłam się, że prawdopodobnie umrze przede mną.

– Nadal pachniesz jak popielniczka, Jenkins. Nie wiesz, że palenie skraca życie?

Jego twarz stała się blada ze złości. Zniżył głos i wyszeptał: – Wciąż jesteś tą małą suką z zachodu, Merry.

– Nie zapominaj, że sąd zabronił ci zbliżania się do mnie na odległość mniejszą niż pięćdziesiąt stóp. Spadaj stąd albo wezwę gliniarzy.

Barinthus podszedł do nas i zaoferował mi swoje ramię. Nie musiał nic mówić. Nie ma nic gorszego niż wdać się w potyczkę słowną z reporterem w obecności innych reporterów. Sąd zabronił Jenkinsowi zbliżania się do mnie po tym, jak sprzedał moje zdjęcie do gazet. Sędziowie orzekli, że Jenkins wykorzystał mnie i naruszył moją prywatność. Zakazano mu rozmawiać ze mną i zbliżać się na odległość mniejszą niż pięćdziesiąt stóp.

Myślę, że Barinthus nie zabił wtedy Jenkinsa tylko dlatego, że inne sidhe mogłyby uznać to za przejaw mojej słabości. Byłam nie tylko członkinią rodziny królewskiej, ale i trzecią osobą w kolejce do tronu. Gdybym sama nie potrafiła się obronić przed nadgorliwymi reporterami, okazałabym się niegodna swojej pozycji. Musiałam więc mieć go na głowie. Królowa zakazała nam krzywdzić dziennikarzy po wypadku żeglarskim pismaka, który obsmarował Barinthusa. Niestety, jedyną rzeczą, która mogła uwolnić mnie od Barry’ego Jenkinsa, była jego śmierć. Nawet poważnie ranny przypełzłby za mną.

Posłałam Jenkinsowi całusa i przeszłam obok niego, trzymając Barinthusa pod rękę. Galen podążył za nami, odpowiadając na pytania dziennikarzy. Dochodziły do mnie strzępki jego wypowiedzi. Zjazd rodzinny… zbliżające się święta… bla bla bla. Ponieważ Galen wziął na siebie dziennikarzy, mogłam spokojnie porozmawiać z Barinthusem. – Dlaczego królowa nagle wybaczyła mi ucieczkę z domu? – spytałam.

– A dlaczego zwykle wzywa się do domu dziecko marnotrawne?

– Daruj sobie zagadki, nie możesz mi po prostu powiedzieć?

– Nikomu nie wyjawiła, co planuje, ale bardzo nalegała, żebyś wróciła do domu ze wszystkimi honorami. Czegoś od ciebie chce, czegoś, co tylko ty możesz jej dać albo dla niej zrobić.

– W jaki sposób miałabym zrobić coś, czego wy nie potraficie?

– Powiedziałbym ci, gdybym wiedział.

Oparłam się o Barinthusa, zsuwając rękę w dół jego ramienia i wymawiając zaklęcie. To było małe zaklęcie, dzięki któremu żaden z dziennikarzy nie mógł usłyszeć, o czym rozmawiamy. Nie chciałam zostać podsłuchana, a jeśli byliśmy śledzeni przez sidhe, rzeczą normalną dla nich będzie, że musieliśmy odgrodzić się od dziennikarzy zaklęciem, żeby móc spokojnie rozmawiać.

– Co z Celem? Czy zamierza mnie zabić?

– Królowa wielokrotnie podkreślała przy wszystkich – położył nacisk na słowo „wszystkich” – że podczas pobytu na dworze nie może ci się stać nic złego. Chce, żebyś do nas wróciła i wydaje się gotowa użyć siły, byleby jej życzeniu stało się zadość.

– Nawet przeciwko swojemu synowi? – zapytałam.

– Nie wiem. Ale coś się popsuło między nią a jej synem. Nie jest z niego zadowolona i nikt nie wie do końca dlaczego. Przykro mi, że nie mam dla ciebie bardziej konkretnych informacji, ale już prawie ze sobą nie rozmawiamy, z obawy że możemy rozgniewać albo królową, albo księcia. – Dotknął mojego ramienia. – Prawie na pewno jesteśmy śledzeni. Zaczną w końcu coś podejrzewać, jeśli dalej będziemy utrzymywać zaklęcie.

Skinęłam głową i usunęłam zaklęcie, wyrzucając je w powietrze jedną myślą. Wokół usłyszeliśmy nagle dziesiątki głosów i zdałam sobie sprawę, że jesteśmy otoczeni przez tłum ludzi i mieliśmy szczęście, że nie wpadliśmy na kogoś, kto mógłby to zaklęcie rozbić. Oczywiście szłam z błękitoowłosym półbogiem, przed którym tłum się rozstępował. Niektóre sidhe miały fanów, ale nie Barinthus, wystarczało jedno jego spojrzenie, żeby niemal każdy cofnął się o krok.

Kontynuował głosem, który był odrobinę zbyt pogodny jak na niego: – Zawieziemy cię stąd do domu twojej babki. – Zniżył głos. – Nie wiem, jak ci się to udało, że królowa zgodziła się, żebyś odwiedziła babkę przed wizytą u niej.

– Powołałam się na prawo dziewicy. Dzięki niemu również zamieszkam w hotelu, a nie na Dworze.

Byliśmy w tej chwili przy przenośniku bagaży, patrząc, jak sunie pusty. – Od stuleci nikt nie powoływał się na prawo dziewicy.

– Więc najwyższy czas.

Barinthus uśmiechnął się do mnie. – Zawsze byłaś inteligentna, nawet jako małe dziecko, ale musiałaś dorosnąć, żeby stać się sprytna.

– I ostrożna, nie zapominaj o tym, sam spryt nie ochroni cię przed śmiercią.

– To stwierdzenie jest w równej mierze cyniczne, co prawdziwe. Naprawdę za nami tęskniłaś czy też cieszyłaś się, że jesteś wolna od tego wszystkiego?

– Mogłabym obyć się bez tego wszystkiego, ale… – ścisnęłam jego ramię – ale tęskniłam za tobą i Galenem, i… to wciąż jest mój dom, nieważne jaki jest.

Nachylił się i wyszeptał: – Chcę, żebyś była w domu, ale boję się o twoje bezpieczeństwo.

Popatrzyłam w jego cudowne oczy i uśmiechnęłam się. – Ja też.

Galen podbiegł do nas w podskokach, po czym położył jedną rękę na moim ramieniu, a drugą objął w pasie Barinthusa. – Po prostu jedna wielka rodzina.

– Nie zapominaj się – upomniał go Barinthus.

– No tak – westchnął Galen. – A mogło być tak pięknie… O czym to rozmawialiście za moimi plecami?

– Gdzie Doyle? – zapytałam.

Uśmiech Galena odrobinę przygasł. – Poszedł zdać raport królowej. – Uśmiechnął się znowu. – Teraz to my dbamy o twoje bezpieczeństwo. – Musiałam mieć niewyraźną minę, bo zapytał: – Coś nie tak?

Spojrzałam w lśniącą lustrzaną powierzchnię na wprost nas. Jenkins znajdował się zaraz za barierą przenośnika. Mniej więcej pięćdziesiąt stóp ode mnie. Na pewno wystarczająco daleko, żebym nie mogła kazać go aresztować.

– Nie tutaj, Galen.

Galen podążył za moim wzrokiem. – On chyba naprawdę cię nienawidzi.

– Na to wygląda – powiedziałam.

– Nigdy nie rozumiałem jego niechęci do ciebie – włączył się Barinthus. – Nawet kiedy byłaś dzieckiem, wydawał się tobą pogardzać.

– Zdaje się, że podchodzi do tego bardzo osobiście.

– Nie wiesz przypadkiem dlaczego? – zapytał Galen i było coś w jego głosie, co sprawiło, że odwróciłam wzrok.

Na długo przed moim przyjściem na świat królowa zarządziła, że nie możemy używać naszych najmroczniejszych mocy przeciwko dziennikarzom. Złamałam tę zasadę tylko raz – właśnie w przypadku Jenkinsa. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że kiedy zginął mój ojciec, miałam zaledwie osiemnaście lat. I wtedy to właśnie Jenkins zrobił z mojego cierpienia sprawę publiczną. W odwecie wyjęłam z jego umysłu najmroczniejsze lęki i sprawiłam, że pojawiły się one przed jego oczami. Jęczał i błagał o litość. Pozostawiłam go trzęsącego się jak galareta przy odludnej wiejskiej drodze. Przez kilka miesięcy był bardzo uprzejmy, delikatny, a potem postanowił się zemścić. Stał się jeszcze bardziej podły, opryskliwy i skłonny zrobić wszystko, aby zdobyć materiał, niż był przedtem. Powiedział mi, że aby go powstrzymać, musiałabym go zabić. Nie zmieniłam go, ale uczyniłam go gorszym. Dzięki niemu zrozumiałam, że swoich wrogów trzeba albo zabić, albo zostawić w spokoju.

Moja walizka była jedną z pierwszych, które pojawiły się na przenośniku. Galen wziął ją. – Twój rydwan czeka, pani.

Popatrzyłam na niego. Jeśli byłby tutaj tylko Galen, uwierzyłabym mu, ale Barinthus nie lubił wzbudzać sensacji, a rydwan z pewnością nie mógł pozostać nie zauważony.

– Królowa Andais przysłała po ciebie swój osobisty samochód – powiedział Barinthus.

– Przysłała po mnie Czarny Powóz? Dlaczego?

– Do zmroku – rzekł Barinthus – to jest zwyczajny samochód. Powinnaś docenić to, że twoja ciotka zaproponowała ci go ze mną jako kierowcą. To wielki zaszczyt.

Podeszłam do niego bliżej i zniżyłam głos, żeby czekający dziennikarze nie mogli nas usłyszeć. Nie mogłam wzywać magii, żeby ukryć nasze słowa, ponieważ zapewne byliśmy obserwowani. – To więcej niż zaszczyt. Co się dzieje? Zwykle nie jestem traktowana przez moich krewnych jak królowa.

Spojrzał na mnie, milcząc tak długo, że myślałam już, że nie odpowie. – Nie wiem, Meredith – stwierdził w końcu.

– Porozmawiamy w samochodzie – uciął wszelkie dyskusje Galen, uśmiechając się i machając do dziennikarzy. Poprowadził nas do automatycznych drzwi. Limuzyna czekała, przypominając lśniącego czarnego rekina. Nawet okna były czarne, tak że nie można było zobaczyć, co jest w środku.

Zatrzymałam się na chodniku. Moi towarzysze minęli mnie, po czym zatrzymali się i obejrzeli. – O co chodzi? – zapytał Galen.

– Zastanawiam się, co jest w środku.

Popatrzyli po sobie, potem na mnie. – Samochód był pusty, kiedy go tu zostawialiśmy – powiedział Galen.

Barinthus był bardziej praktyczny. – Daję moje najbardziej uroczyste słowo, że samochód jest pusty.

Uśmiechnęłam się do niego, ale to nie był wesoły uśmiech. – Zawsze byłeś ostrożny.

– Powiedzmy, że nie daję słowa, gdy nie jestem czegoś pewien.

– Jak na przykład w przypadku kaprysów mojej ciotki – powiedziałam.

Ukłonił się nieznacznie, pozwalając, by jego włosy opadły jak wielobarwna zasłona. – W rzeczy samej.

Moja ciotka dobrze wybrała. Królewskich strażników było dwudziestu siedmiu. Dwudziestu siedmiu wojowników gotowych spełnić każde życzenie mojej ciotki. Dwóch, którym ufałam najbardziej, stało przy mnie. Andais chciała, żebym czuła się bezpiecznie. Dlaczego? Moje bezpieczeństwo nigdy jej nie interesowało. Przypomniałam sobie słowa Barinthusa. Królowa czegoś ode mnie chciała, czegoś, co tylko ja mogłam jej dać albo dla niej zrobić. Pytanie tylko, co to miałoby być. Słowo daję, nie miałam zielonego pojęcia.

– Do samochodu, dzieci – powiedział Galen przez zaciśnięte zęby. W oddali widać było wóz wiadomości telewizyjnych, który na chwilę utknął w korku. Gdyby nadjechał i zablokował nam drogę ucieczki, co zdarzało się już w przeszłości, mielibyśmy inne kłopoty niż tylko moje podejrzenia. Nieważne, jak bardzo uzasadnione były te podejrzenia.

Barinthus wyjął kluczyki z kieszeni i nacisnął przycisk w breloczku. Bagażnik otworzył się z sykiem uciekającego powietrza, jakby był hermetycznie zamknięty. Galen włożył do niego walizkę i wyciągnął rękę po moją torebkę.

Potrząsnęłam głową. – Zatrzymam ją przy sobie.

Galen nie zapytał dlaczego – mógł się domyślać. Nie wracałabym do domu bez broni.

Barinthus otworzył przede mną tylne drzwi.- Za chwilę będzie tu telewizja. Jeśli mamy wykonać – jak to się mówi? – czystą ucieczkę, musimy się pospieszyć.

Zrobiłam pół kroku w kierunku otwartych drzwi i zatrzymałam się. Tapicerka była czarna, wszystko było czarne. Samochód miał zbyt długą historię, żeby nie odezwały się we mnie ostrzegawcze dzwonki. Moc bijąca z tych otwartych drzwi zjeżyła mi włosy na rękach. To był Czarny Powóz do czarnej roboty. Nawet jeśli nie czekały w nim na mnie żadne magiczne niespodzianki, miał nieujarzmioną moc.

– Na Pana i Panią, Merry – powiedział Galen. Przeszedł koło mnie i zagłębił się w czerni samochodu. Następnie wysiadł z powrotem i wyciągnął do mnie swą bladą rękę. – Nie ugryzę cię.

– Obiecujesz? – spytałam.

– Obiecuję – powiedział, uśmiechając się.

Wzięłam go za rękę, a on poprowadził mnie w kierunku otwartych drzwi. – Obiecuję – powtórzył – że cię… ugryzę. – Wciągnął mnie do samochodu. Roześmiał się, a ja mu zawtórowałam, myśląc jednocześnie, że jednak dobrze być w domu.

Загрузка...