Przednia część mojego umysłu wiedziała, że Roane powinien wziąć mnie do mojego samochodu. Pod siedzeniem kierowcy znajdowała się tam przylepiona taśmą paczuszka z pieniędzmi oraz prawo jazdy i karty kredytowe na nowe nazwisko. Miałam to wszystko, na wypadek gdybym musiała szybko wyjechać z miasta lub wsiąść w pierwszy lepszy samolot. Policja właśnie kontaktuje się z ambasadą, a przed świtem moja ciotka dowie się, gdzie byłam, kim byłam i co robiłam przez ostatnie trzy lata.
Tył mojej głowy chciał jednak, bym rzuciła się na Roane’a, gdy jechał po autostradzie z prędkością osiemdziesięciu mil na godzinę. Moja skóra była rozszerzona i nabrzmiała z pożądania. W samochodzie siedziałam na rękach, więc nie mogłam go dotknąć. Ostatnia rzecz, jaka była nam potrzebna, to zbrukanie go Łzami. Przynajmniej jedno z nas musiało być tej nocy w pełni władz umysłowych, a dopóki nie wzięłam prysznica, to z pewnością nie byłam ja.
Wspinałam się po schodach do mieszkania Roane’a, obejmując sama siebie, z palcami zaciśniętymi tak mocno na ramionach, że zostawiały ślady paznokci. To wszystko miało powstrzymać mnie od dotykania Roane’a w czasie, gdy wchodził po schodach tuż przede mną.
Zostawił za sobą otwarte drzwi. Poszłam za nim do pokoju. Stanął pośrodku wielkiej otwartej przestrzeni. Nawet w ciemności pokój był dziwnie jasny, białe ściany błyszczały w świetle księżyca. Roane był cieniem stojącym pośród całego tego srebrnego blasku. Patrzył na ocean – zawsze, gdy wchodziliśmy do jego mieszkania, zatrzymywał się i patrzył przez okna, które zajmowały zachodnią i południową ścianę. Ocean uderzał za oknem w błyszczącej grze srebra i ciemności, z białą pianą przejeżdżającej jak ostrze lancy, gdy fale zmierzały w stronę brzegu.
W sercu Roane’a zawsze będę zajmować drugie miejsce, ponieważ jego miłość należy do jego pierwszej kochanki – wielkiej wody. Wciąż opłakiwałby jej stratę, nawet gdy ja byłabym już tylko prochem w grobie. Świadomość tego oznaczała samotność. Tę samą samotność czułam na dworze, patrząc na sidhe sprzeczające się o błahostki, które przydarzyły się sto lat przed moim przyjściem na świat, i mając świadomość, że tak samo będą się kłócić przez sto lat po mojej śmierci. Byłam przez to trochę zgorzkniała, ale przede wszystkim świadoma własnej inności. Byłam sidhe, więc nie mogłam być człowiekiem, i byłam śmiertelnikiem, więc nie mogłam być sidhe. W sumie, ni pies, ni wydra.
Moje spojrzenie przeniosło się na łóżko z górą białych prześcieradeł i porozrzucanych poduszek – Roane najwyraźniej starał się je pościelić. Jeśli prześcieradła były czyste, nie widział powodu, by je prasować. Nagle wyobraziłam go sobie nagiego na tych białych prześcieradłach. Obraz był tak realistyczny, że to aż bolało, aż nie mogłam oddychać. Oparłam się o zamknięte drzwi i w końcu mi przeszło. Nie mogłam pozwolić, by rządziły mną jakieś chemikalia czy magia. Byłam sidhe, słabą, mało znaczącą sidhe, ale jednak sidhe. Nie byłam jakimś ludzkim wypierdkiem z małą domieszką krwi faerie. Byłam księżniczką sidhe i będę się zachowywać, jak na księżniczkę przystało.
Zamknęłam za sobą drzwi. Roane nawet się nie odwrócił. Będzie napawał się widokiem, dopóki sobie o mnie nie przypomni. Tej nocy brakowało mi na to cierpliwości. Przeszłam obok niego przez ciemny pokój do łazienki. Zapaliłam światło i zmrużyłam oczy, oślepiona jasnością. Łazienka była malutka, miejsca ledwie starczało w niej na taboret, małą umywalkę i wannę. Wanna była tu chyba od zawsze, głęboka, sprawiająca wrażenie bardzo starej. Nad nią zawieszona była na pręcie zasłonka prysznicowa, na której namalowane były foki z ich nazwami wydrukowanymi pod każdym z obrazków. Zamówiłam ją z jednego z tych katalogów, które dostaje się, gdy się skończyło biologię. Znalazłam ją pomiędzy podkoszulkami z nadrukami w zwierzątka, świeczkami w kształcie zwierząt, książkami o wyprawach na Krąg Polarny i obserwowaniu wilków w odległych miejscach. Roane pokochał tę zasłonkę, a i mnie ogromną frajdę sprawiło wręczenie mu tego prezentu. Uwielbiałam kochać się pod prysznicem.
Nagle wyobraziłam sobie jego nagie, mokre ciało, poczułam jego skórę śliską od mydła. Zaklęłam pod nosem i gwałtownie odsunęłam zasłonkę. Odkręciłam wodę, aż stała się ciepła. Postanowiłam, że zmyję z siebie Łzy, zanim zrobię coś, czego będę żałować. Tej nocy powinnam być bezpieczna. Nikt nie powinien pojawić się przed moimi drzwiami do jutra. Mogłam wziąć Roane’a, wypełnić ręce jedwabiem jego skóry, zanurzyć swoje ciało w słodko pachnącej bliskości jego ciała. Komu zrobiłoby to krzywdę?
To Łzy mną kierowały. Musiałam tej nocy opuścić miasto. Policjantom się to nie spodoba, ale nie powinni mnie zabić, za to moja rodzina mogła. Diabła tam, w Kalifornii nie obowiązywała nawet kara śmierci.
Sukienka była tak podarta, że mogłam spróbować ściągnąć rękawy z ramion jak żakiet. Zamek jednak wciąż był na swoim miejscu. Przód sukienki był gruby i ciężki od olejku. Nie znałam nikogo, kto zmarnowałby tyle czegoś, co nawet sidhe uważały za wartościowe. Ale czarodziej sidhe mógł mieć nadzieję, że jeśli zginęłabym razem z Alistairem Nortonem, nikt nie dowiedziałby się o Łzach Branwyna. Sidhe były bardzo pewne siebie, jeśli chodzi o to, co pomniejsze istoty magiczne wiedziały, a czego nie. On, ona albo oni mogli myśleć, że jeśli zginę, będą bezpieczni.
Sidhe, kimkolwiek była, dała Łzy Branwyna śmiertelnikom, żeby ich użyć przeciwko innej sidhe. To groziło karą wiecznych mąk. Było kilka skutków ubocznych bycia nieśmiertelnym. A jednym z nich było to, że kara mogła trwać bardzo, bardzo długo.
Oczywiście, tak jak i przyjemność. Zamknęłam oczy, próbując odgonić obrazy, które przypłynęły z powrotem. Tym razem nie myślałam o Roanie. Tym razem myślałam o Griffinie. Przez siedem lat był moim narzeczonym. Jeśli udałoby nam się spłodzić dziecko, zostalibyśmy małżeństwem. Ale nie było dziecka i w końcu pozostał tylko ból. Zdradzał mnie z innymi sidhe, a kiedy ośmieliłam się zaprotestować, powiedział mi, że jest zmęczony byciem z półśmiertelniczką. Chciał czegoś prawdziwego, nie bladej imitacji. Ciągle jeszcze słyszałam te okrutne słowa, ale przed oczami miałam jego złociste ciało, miedziane włosy rozlewające się po moim ciele, cienie, jakie rzucały na jego ciało świece. Nie myślałam o nim od lat, a teraz mogłam go wyczuć na języku.
Olejek na jedną noc mógł zmienić pomniejszą istotę magiczną albo człowieka w sidhe. Mogli oni błyszczeć naszą mocą i brać i dawać przyjemność, jaka była tylko naszym udziałem. To był wielki dar, ale ten kij miał dwa końce. Ponieważ człowiek albo istota magiczna mogli spędzić resztę życia, tęskniąc za tą mocą, za tym uczuciem. Człowiek mógł nawet umrzeć z tęsknoty za nim. Roane bez swojej magii, bez swojej foczej skóry był zaledwie pomniejszą istotą magiczną. Nie miał swojej magii, która mogła go uchronić przed działaniem Łez.
Wiedziałam, że bardzo tęskniłam za dotykiem innej sidhe, ale aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo. Gdyby Griffin był w sąsiednim pokoju, oddałabym się mu bez zastanowienia. Nazajutrz pewnie przeszyłabym mu serce sztyletem, ale tej nocy byłabym jego.
Usłyszałam Roane’a za sobą w drzwiach, ale się nie odwróciłam. Nie chciałam go tu widzieć. Nie byłam pewna, czy moja nadkruszona siła woli to wytrzyma. Przód sukienki był rozerwany, zniszczony, ale wciąż nie mogłam jej z siebie zdjąć.
– Czy mógłbyś rozpiąć mi suwak? – spytałam. Mój głos był przytłumiony, jakby słowa grzęzły mi gdzieś w ustach. Może to dlatego, że tak naprawdę chciałam powiedzieć: „Weź mnie, ty moja dzika bestio”, ale to by odarło mnie z resztek godności, a Roane nie zasługiwał na to, by być tylko zaspokojeniem chwilowego pragnienia. Pragnienia, którego już nigdy nie będzie mu dane zaspokoić. Mogłabym zrzucić osobistą osłonę i sypiać z nim później, ale każda noc, gdy dotykałby mnie w prawdziwej postaci, pogłębiałaby tylko uzależnienie.
Rozpiął mi suwak, podnosząc ręce, by pomóc mi zsunąć suknię z ramion. Odsunęłam się od niego. – Moja skóra jest nasączona Łzami. Nie dotykaj mnie.
– Nawet w rękawicach? – spytał.
Zapomniałam o chirurgicznych rękawicach. – Nie, myślę, że w rękawicach będziesz bezpieczny.
Rozbierał mnie powoli, ostrożnie, jakby bał się mnie dotykać. Wyciągnęłam ramiona, ale sukienka była tak nasiąknięta olejkiem, że się nie zsunęła. Przylegała do mnie jak gruba, ciężka dłoń, zasysając skórę, gdy zsuwałam ją w dół ciała. Roane pomagał mi ściągać mokrą sukienkę przez biodra, klęcząc, tak więc mogłam w końcu z niej wyjść. Chwiałam się na wysokich obcasach, przeklinając siebie za to, że nie pomyślałam, żeby je zdjąć wcześniej. Zamknęłam oczy, więc nie widziałam go, gdy pomagał mi się rozebrać. Dotknęłam jego ramienia, żeby utrzymać równowagę i o mało nie upadłam z wrażenia, bo moja dłoń dotknęła nagiej skóry.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że klęczy przede mną, nagi, jeśli nie liczyć rękawiczek. Odskoczyłam do tyłu tak gwałtownie, że wylądowałam w wannie, na tyłku, z jedną ręką wyciągniętą, by w razie czego go odepchnąć. Siedziałam w wodzie głębokiej na cal i gorączkowo szukałam kranu, żeby zakręcić wodę. Chociaż lepiej by chyba było, gdybym zostawiła to i schowała się pod nią.
Roane roześmiał się. – Myślałem, że rozbiorę cię, zanim zauważysz, ale zamknęłaś oczy, więc przestało mieć to sens. – Ściągnął zębami rękawice, nie wypuszczając z rąk sukienki. Przejechał swoimi nagimi dłońmi po nasiąkniętym olejkiem materiale, po czym rozsmarował go na swojej piersi.
Potrząsnęłam głową. – Roane, nie wiesz, co robisz.
Spojrzał na mnie, a w jego wielkich brązowych oczach było pożądanie. – Tej nocy będę dla ciebie sidhe.
Usiadłam w wannie, jakbym zamierzała wziąć prysznic w bieliźnie i usiłowałam być rozsądna. Krew chyba odpłynęła mi z głowy i wypełniła inne miejsca. To powodowało, że ciężko było myśleć. – Tej nocy nie mogę użyć osobistej osłony.
– Nie chcę, żebyś to robiła. Chcę być z tobą, Merry. Bez żadnych masek. Bez iluzji.
– Pozbawiony swojej magii jesteś jak człowiek. Możesz nie być w stanie ochronić się przed czarem. Możesz zostać porażony elfem.
– Nie umrę z pożądania. Może i straciłem magię, ale wciąż jestem nieśmiertelny.
– Może i nie umrzesz, ale wieczność to cholernie długi czas na pożądanie czegoś, czego się nie może mieć.
– Wiem, czego chcę – powiedział.
Otwierałam już usta, żeby mu wyznać przynajmniej część prawdy, powiedzieć, dlaczego musiałam wyjechać z miasta. Ale wstał i głos uwiązł mi w gardle. Nie mogłam złapać tchu, mówić. Mogłam tylko patrzeć.
Zacisnął dłonie na sukience tak mocno, że mięśnie jego ramion napięły się z wysiłku. Olejek wypłynął z sukienki, spadając wolno na jego pierś, spływając po płaskim brzuchu, a następnie niżej. Jego członek był już twardy. Kiedy olejek dotarł do niego, Roane syknął. Przebiegł ręką w dół brzucha, rozmazując olejek na swojej bladej skórze. Powinnam kazać mu się zatrzymać, powinnam zacząć wzywać pomocy, ale patrzyłam, jak jego ręka zsuwa się coraz niżej, aż objął członek, wsmarowując w niego olejek. Odrzucił do tyłu głowę, zamknął oczy, a z jego ściśniętego gardła wydobył się szept: – O bogowie.
Pamiętałam, że miałam powiedzieć albo zrobić coś ważnego, ale za diabła nie mogłam sobie przypomnieć, co to było. Nie mogłam uformować myśli w słowa. Słowa opuściły mnie, pozostały jedynie zmysły: wzrok, dotyk, węch, wreszcie smak.
Skóra Roane’a smakowała przede wszystkim jak cynamon i wanilia, ale pod tym było coś zielonego, ziołowego, o smaku czystym jak światło – to było niczym picie wody prosto z serca Ziemi. Pod tym wszystkim był smak jego skóry, słodki, łagodny i lekko słony od potu.
W końcu wylądowaliśmy w łóżku. Nie miałam na sobie bielizny, chociaż nie pamiętałam, jak się jej pozbyłam. Nadzy i śliscy od olejku leżeliśmy na czystych białych prześcieradłach. Czułam jego ciało poruszające się wraz z moim. Brakowało mi tchu. Całował mnie, badał językiem, a ja wychodziłam mu naprzeciw, unosząc się na łóżku, by wepchnął mi język głębiej w usta. Moje biodra poruszyły się pod wpływem pocałunków, a on odczytał to jako zaproszenie i zaczął się we mnie wolno wsuwać, a kiedy poczuł, że jestem wilgotna i gotowa, wszedł we mnie na całą długość, tak szybko i tak głęboko, jak tylko mógł. Krzyknęłam pod nim, moje ciało uniosło się z łóżka, a potem opadło na prześcieradła.
Jego twarz była kilka cali od mojej, jego oczy były tak blisko, że wypełniały mi cały widok. Patrzył na mnie, gdy się we mnie poruszał, podnosząc się na rękach, żeby widzieć moje ciało wijące się pod nim. Nie mogłam tak leżeć. Musiałam się ruszać, unosić się na spotkanie z nim, aż zaczęliśmy się poruszać w jednym rytmie, rytmie uderzających o siebie ciał, bijących serc, śliskich soków naszych ciał i rwących wszystkich nerwów. To było tak jakby jeden dotyk był wieloma dotykami; jeden pocałunek tysiącami pocałunków. Każde poruszenie jego ciała zdawało się wypełniać mnie jak ciepła woda rozchodząca się wciąż na nowo, wypełniająca moją skórę, mięśnie, krew, kości, aż w końcu wszystko stało się jednym podmuchem ciepła, który wzrastał coraz bardziej, jak światło dnia, gdy noc szarzeje. Moje ciało współgrało z tym. Czułam mrowienie w palcach, a kiedy myślałam, że już nie wytrzymam, ciepło przeszło w gorąco. W oddali słyszałam hałas, krzyki – to był Roane i ja.
Przygniótł mnie, nagle jego szyja znalazła się tuż nad moją twarzą, tak że czułam szybkie bicie jego pulsu. Leżeliśmy spleceni tak blisko, jak blisko może być mężczyzna z kobietą, trzymając się wzajemnie, podczas gdy bicie naszych serc zwalniało.
Roane uniósł pierwszy głowę, dźwigając się na rękach, żeby na mnie popatrzeć. Był zdumiony jak dziecko, które odkryło nową zabawę, o której istnieniu do tej pory nie wiedziało. Nic nie mówił, tylko patrzył na mnie, uśmiechając się.
Ja też się uśmiechnęłam, ale była we mnie odrobina smutku. Przypomniałam sobie to, o czym zapomniałam. Powinnam była wziąć prysznic i opuścić miasto. Nie powinnam była pozwolić, by Łzy Branwyna dotknęły skóry Roane’a. Ale dzieło zniszczenia już się dokonało.
Mój głos zabrzmiał łagodnie, obco dla moich uszu, jakbym odezwała się po raz pierwszy od bardzo dawna. – Popatrz na swoją skórę.
Roane spojrzał na swoje ciało i zasyczał jak przestraszony kot. Zszedł ze mnie, usiadł i zaczął oglądać swoje dłonie, ręce, wszystko. Błyszczał łagodnie, prawie jak światło bursztynu, które zostało odbite przez złoto, a to złoto to było jego ciało.
– Co to? – zapytał, a jego głos był cichy i prawie wystraszony.
– Tej nocy jesteś sidhe.
Popatrzył na mnie. – Nie rozumiem – powiedział.
Westchnęłam. – Wiem.
Trzymał dłoń nad moją skórą. Błyszczałam białym, zimnym światłem, jak księżyc za szybą. Gdy poruszył dłonią nad moim białym ciałem, bursztynowy blask jego dłoni zmienił się w jasno-żółty. – Co mogę z tym zrobić?
Patrzyłam, jak przesuwa dłoń, uważając, by nie dotknąć mojej skóry. – Nie wiem. Każda sidhe jest inna. Mamy różne zdolności. Tak jakby różne odcienie tej samej barwy.
Położył rękę na bliźnie na moich żebrach, pod lewą piersią. Zabolało, jak ukłucie artretyzmu, gdy jest zimno, tyle że nie było zimno. Odsunęłam jego dłoń od znamienia. To był idealny odcisk dłoni, większej od dłoni Roane’a, dłuższej, ze szczuplejszymi palcami. Był brązowy i wznosił się odrobinę nad moją skórą. Blizna robiła się czarna, kiedy moje ciało błyszczało.
– Co ci się stało? – spytał.
– Miałam pojedynek.
Chciał dotknąć blizny jeszcze raz, ale złapałam go za rękę, sprawiając, że nasze ciała przysunęły się do siebie, tak że jego bursztynowy blask zbladł pod wpływem mojego białego. To było takie uczucie, jakby nasze ręce stapiały się razem, a ciała pochłaniały nawzajem. Wyrwał rękę, przykładając ją do swojej piersi, ale na dłoni miał olejek i to nie pomogło. Roane wciąż nie rozumiał, że to był dopiero przedsmak tego, co to znaczy być sidhe.
– Każda sidhe ma moc w dłoni. Niektóre mogą leczyć przez dotyk. Niektóre zabijać. Sidhe, z którą walczyłam, położyła dłoń na moich żebrach. Połamała je, przedarła się przez mięśnie i usiłowała dotrzeć do serca.
– Pokonała cię – powiedział.
– Pokonała, ale udało mi się ujść z życiem, a to zawsze było dla mnie najważniejsze.
Roane zasępił się. – Wyglądasz na zmartwioną. Wiem, że było ci dobrze. Skąd ta zmiana nastroju? – Przesunął palcem po mojej twarzy, a blask był mocniejszy tam, gdzie dotykał. Odwróciłam od niego twarz.
– Jest już za późno, żeby uratować ciebie, ale nie za późno, żeby uratować mnie.
Poczułam, że kładzie się obok mnie i trochę się odsunęłam. Spojrzałam na niego z odległości kilku cali.
– Uratować przed czym, Merry?
– Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, ale muszę wynieść się stąd jeszcze tej nocy, nie z mieszkania, a z miasta.
Spojrzał zaskoczony. – Dlaczego?
Potrząsnęłam głową. – Gdybym ci powiedziała, byłbyś w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż jesteś.
Pogodził się z tym i nie naciskał więcej. – Czy mogę ci jakoś pomóc? – spytał.
Uśmiechnęłam się, a potem roześmiałam. – Nie mogę jechać na lotnisko, świecąc jak księżyc, a nie nałożę osłony, dopóki olejek nie przestanie działać.
– Jak długo to może potrwać? – spytał.
– Nie wiem. – Popatrzyłam w dół na jego obwisłego penisa. Zwykle szybko odzyskiwał siły. Ale wiedziałam coś, czego on nie wiedział. Tej nocy, podobało mu się to czy nie, byłam sidhe, a co za tym idzie…
– Jaką moc ma twoja dłoń? – spytał. Trochę czasu minęło, zanim odważył się zadać to pytanie. Musiało naprawdę zależeć mu na poznaniu odpowiedzi.
Usiadłam. – Nie mam żadnej. Zasępił się. – Powiedziałaś, że każda sidhe ma. Skinęłam głową. – To jeden z pretekstów, których używano, żeby mi odmówić.
– Odmówić czego?
– Wszystkiego. – Przebiegłam dłonią wzdłuż jego ciała. Bursztynowy blask podążał za moim dotykiem jak ogień, kiedy dmucha się w niego, żeby go rozniecić. – Stopienie się naszych dłoni było jednym z pobocznych efektów mocy. Całe nasze ciała mogą zrobić to samo.
Podniósł brwi.
Położyłam rękę na jego członku. Ledwie zareagował, ale gdy wlałam w niego moc, natychmiast stwardniał, natychmiast stał się gotowy. Roane jęknął i usiadł, wyślizgując mi się z dłoni. – To było aż za dobre. To prawie bolało.
Skinęłam głową. – Tak.
Roześmiał się nerwowo. – Mówiłaś, że nie masz mocy w dłoni.
– Nie mam, ale pochodzę od pięciu różnych bóstw płodności. Mogę przywracać ci siły przez całą noc, tak szybko i tak często, jak tylko będziemy chcieć. – Zbliżyłam do niego swoją twarz. – Tej nocy jesteś jak dziecko. Nie masz nad tym władzy. Ale ja mam. Mogę wracać ci siły wciąż na nowo, aż go zatrzesz i będziesz mnie błagać, żebym przestała.
Przywarł plecami do łóżka, gdy przysuwałam się do niego, aż wreszcie popatrzył na mnie szeroko rozwartymi oczami. Jego kasztanowe włosy rozlały się dookoła twarzy. Tej nocy miały prawie taką samą barwę, jak moje… prawie.
– Jeśli to zrobisz – wydyszał – ty też będziesz poobcierana.
– A jeśli nie jestem jedyną sidhe w tym pokoju? Pomyśl, co możemy ci zrobić. Nie będziesz mógł nas powstrzymać. – Ostatnie słowa powiedziałam prosto do jego półotwartych ust. Kiedy zaczęłam go całować, podskoczył, jakby go to bolało.
Cofnęłam się na tyle, żeby widzieć jego twarz. – Boisz się mnie.
Przełknął. – Owszem.
– To dobrze. Zaczynasz rozumieć, co powołałeś do życia w tym pokoju. Za moc trzeba płacić, tak jak i za przyjemność. Przywołałeś obie, a gdybym była inną sidhe, zapłaciłbyś za to drogo. – Patrzyłam, jak przerażenie malujące się na twarzy wypełnia jego oczy. Sprawiało mi to przyjemność. Lubiłam tę granicę, która oddziela strach od seksu. Nie taki ogromny strach, gdy naprawdę nie jesteś pewien, czy ujdziesz z życiem, ale mniejszy, kiedy ryzykujesz, że będzie cię bolało, że będziesz krwawił, ale nie dzieje się nic, z czego nie mógłbyś się wyleczyć, nic, czego byś nie chciał. Istnieje ogromna różnica między zabawą a okrucieństwem. Okrucieństwo to nie moja specjalność.
Popatrzyłam na Roane’a i zapragnęłam przesunąć paznokciami po jego idealnym ciele, zatopić w nim zęby i poznaczyć krwią w różnych miejscach. Większość ludzi nie lubi przemocy, nawet łagodnej. Ja przede wszystkim starałam się słuchać swoich instynktów. Przychodzi moment, kiedy albo godzisz się z tym, kim jesteś, albo skazujesz siebie na to, żeby być nieszczęśliwy przez resztę swoich dni. I tak inni będą usiłowali cię unieszczęśliwić, nie próbuj ich wyręczać. Lubiłam seks, w którym było miejsce na trochę bólu, trochę krwi, trochę strachu, ale Roane nie podzielał moich upodobań. Ranienie go nie przyniosłoby mu przyjemności, a ja nie chciałam go torturować. Nie byłam sadystką. Roane nie wiedział nawet, jakie miał szczęście, że nie byłam. Rzecz jasna, miałam jeszcze inne pragnienia.
Pragnęłam JEGO, pragnęłam go tak bardzo, że nie mogłam przewidzieć, czy będę ostrożna. A jeśli nie byłabym ostrożna, Roane mógłby przypłacić to w najlepszym razie urazem psychicznym. Nawet teraz, gdy przez tę jedną noc był sidhe, nie mogłam się zupełnie nie kontrolować. To wciąż ja za to wszystko odpowiadałam, byłam tą, która mówiła, co mamy, a czego nie mamy robić. Tą, która mówiła, jak daleko to wszystko może zajść. Męczyło mnie już pociąganie za sznurki. Miałam kogoś, za kogo byłam odpowiedzialna. Nie chciałam martwić się tym, czy zranię kochanka. Chciałam, aby mój kochanek był w stanie obronić się sam, tak żebym mogła robić to, czego naprawdę chciałam. Czy to aż tak wiele?
Spojrzałam znów na Roane’a. Leżał na plecach, z jedną ręką pod głową, a drugą na brzuchu. Strach zniknął z jego twarzy, pozostało jedynie pożądanie. Nie miał pojęcia, jak straszne rzeczy mogą go spotkać w ciągu najbliższych kilku godzin, jeśli nie będzie wystarczająco ostrożny.
Ukryłam twarz w dłoniach. Nie chciałam być ostrożna. Chciałam mieć wszystko, co dzięki magii mogłam zdobyć tej nocy. Do diabła z konsekwencjami. Może jeśli zraniłabym go naprawdę mocno, Roane nie wspominałby tego później jak czegoś wspaniałego. Może nie byłby to dla niego cudowny sen. Może bałby się tego jak koszmaru. Cichy głosik w mojej głowie mówił, że to nie byłoby takie złe. Sprawić, żeby bał się wspomnienia tego, co było między nami, naszego dotyku, naszej magii, sprawić, żeby nie chciał już nigdy poczuć na swoim ciele dotyku rak sidhe. Mały ból teraz, żeby ochronić go od wiecznego cierpienia później.
Wiedziałam jednak, że sama siebie oszukuję. Koniuszki jego palców otarły się o moje plecy, a podskoczyłam, jakby mnie uderzył. Wciąż ukrywałam twarz w dłoniach. Nie byłam gotowa na to, żeby znów na niego spojrzeć.
– To nie są blizny po oparzeniach, te na twoich ramionach, prawda?
Opuściłam ręce, ale oczy miałam zamknięte. – Nie.
– Po czym, w takim razie?
– Po jeszcze jednym pojedynku. Ktoś użył magii, żeby zmusić mnie do zmiany formy w połowie walki. – Usłyszałam, poczułam, jak Roane przysuwa się do mnie, ale nie próbował mnie już dotknąć. Byłam mu za to wdzięczna.
– Ale zmiana formy nie boli. To wspaniałe uczucie.
– Może dla roane’a, lecz nie dla nas. Zmiana formy jest okupiona cierpieniem, to tak, jakby wszystkie twoje kości nagle połamały się i zrosły na nowo. Nie mogę sama zmieniać formy, ale widziałam to u innych. Jesteś bezbronny, gdy się to odbywa.
– Ten, z którym walczyłaś, próbował cię w ten sposób rozproszyć.
– Tak. – Otworzyłam oczy i wpatrzyłam się w ciemne okno. Odbijał się w nim Roane. Siedział zaraz za mną, jego ciało błyszczało blaskiem księżyca. Blask moich oczu był na tyle silny, że nawet z tej odległości można było dojrzeć ich trzy barwy: szmaragd, nefryt i złoto. Nawet oczy Roane’a błyszczały – na ciemnym miodowym brązie widać było błyszczący brąz. Do twarzy było mu z magią.
Wyciągnął do mnie ręce, a moje ciało napięło się. Przejechał dłonią po bliznach. – Jak powstrzymałaś go przed zamienieniem cię w coś innego?
– Zabiłam go. – W oknie ujrzałam, jak oczy Roane’a otwierają się szeroko, poczułam też, że jego ciało się napina.
– Zabiłaś sidhe?
– Ale one są nieśmiertelne.
– Zapewniam cię, że jestem śmiertelna. Wiesz, jaki jest jedyny sposób, by zabić nieśmiertelną sidhe?
Nagły błysk zrozumienia pojawił się w jego oczach. – Trzeba zmieszać krew nieśmiertelnego z krwią śmiertelnika.
– No właśnie.
Usiadł blisko mnie, ze skrzyżowanymi nogami, ale mówił do mojego odbicia, a nie dokładnie do mnie. – Ale to jest bardzo specyficzny rytuał. Nie można zmieszać krwi przez przypadek.
– Rytuał pojedynku zobowiązuje uczestników do walki na śmierć i życie. Unseelie sidhe przed walką mieszają swoją krew.
Otworzył oczy jeszcze szerzej. – Ci, z którymi walczyłaś, po napiciu się twojej krwi stali się śmiertelni.
– Tak.
– Czy wiedzieli o tym?
Uśmiechnęłam się. Nie mogłam się opanować. – Nie, dopóki Arzhul nie zginął od ciosu mojego sztyletu.
– Musiałaś stoczyć z nim ciężką walkę, gdy próbował zmienić twoją formę. To duże zaklęcie dla sidhe.
Potrząsnęłam głową. – Popisywał się. To nie znaczy, że chciał mnie zabić. Najpierw chciał mnie upokorzyć. Zmiana formy drugiej sidhe jest dowodem na to, że ma się silniejszą od niej moc.
– Więc się popisywał – powiedział Roane. To zapewne miało być coś w rodzaju pytania o to, co stało się później.
– Pchnęłam go nożem. Mój ojciec uczył mnie, żeby nigdy nie marnować ciosów. Nawet jeśli wiesz, że twój przeciwnik jest nieśmiertelny, uderzaj, jakbyś miał zabić, bo takie ciosy ranią bardziej, nawet jeśli nie mogą zabić.
– Czy zabiłaś też tego, kto zranił cię tutaj? – Dotknął moich żeber.
Zadrżałam od jego dotyku, ale nie z bólu. – Nie, Rozenwyn wciąż żyje.
– Więc dlaczego nie zabiła ciebie? – Przebiegł ręką do mojej talii, po czym przyciągnął mnie do siebie. Pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku w jego ramionach, w cieple jego ciała.
– Dlatego, że jej pojedynek odbył się po pojedynku z Arzhulem i kiedy zraniłam ją nożem, wystraszyła się. Nie zabiła mnie.
Potarł swoim policzkiem o mój i oboje ujrzeliśmy mieszankę barw, gdy nasze skóry się zetknęły. – To był ostatni pojedynek – powiedział.
– Nie – odparłam.
Pocałował mnie w policzek, bardzo delikatnie. – Nie?
– Nie, był jeszcze jeden. – Odwróciłam do niego twarz. Musnął mnie wargami.
– Co się stało? – Wypowiedział to pytanie gorącym oddechem prosto w moje usta.
– Bleddyn początkowo należał do Dworu Seelie, zanim zrobił coś tak okropnego, że nikt o tym nie chciał mówić, i poszedł na wygnanie. Był jednak tak potężny, że od razu zainteresował się nim Dwór Unseelie. Jego prawdziwe imię wymazano i stał się Bleddynem. To imię dawno temu oznaczało wilka albo banitę. W ten sposób podkreślano, że jest wyjęty spod prawa nawet na Dworze Unseelie.
Roane pocałował mnie w szyję, tam gdzie puls bił tuż pod skórą. Mój puls przyspieszył od tego delikatnego dotyku. Podniósł głowę i zapytał: – Dlaczego stał się wyjęty spod prawa? – Potem zaś wrócił do całowania mojej szyi.
– Miał napady straszliwej wściekłości bez powodu. Gdyby nie to, że był otoczony przez nieśmiertelnych, pozabijałby wszystkich, wszystko jedno: wrogów czy przyjaciół.
Roane całował teraz moje ramię, potem rękę. Zatrzymał się tylko po to, by powiedzieć: – Tylko napady wściekłości? – Potem zniżył głowę i zaczął całować, aż doszedł do zgięcia mojej ręki. Podniósł ją, tak że mógł zamknąć usta na delikatnej skórze zgięcia mojej ręki. Zaczął ssać nagle i ostro moją skórę, zęby zagłębił w niej na tyle, by mnie zabolało, na tyle, by spowodować, że sapnęłam. Roane’owi nie chodziło o to, żeby sprawiać mi ból, ale był czułym kochankiem i wiedział, co lubię, tak jak ja wiedziałam, co lubi on. Nagle nie mogłam się skoncentrować na mówieniu.
Uniósł głowę, zostawiając prawie idealny odcisk swoich małych ostrych zębów. Nie rozerwał skóry. Nigdy nie potrafiłam nakłonić go, by zaszedł tak daleko. Zadowolił się zrobieniem śladu na moim ciele.
– Czy tylko napady wściekłości, czy coś jeszcze czyniło Bleddyna tak niebezpiecznym? – spytał.
Chwilę się zastanawiałam. Usiadłam przed nim. – Jeśli chcesz usłyszeć tę historię, musisz być grzeczny.
Położył się na boku, jedną rękę podłożywszy pod głowę jak poduszkę. Widziałam, jak mięśnie poruszają się pod jego błyszczącą skórą. – Myślałem, że jestem.
Potrząsnęłam głową. – Przez ciebie się zapomnę. Nie chcesz tego.
– Tej nocy chcę ciebie, Merry. Całą ciebie, bez osłony, bez tajemnic. – Usiadł, przybliżając się tak bardzo do mojej twarzy, że odruchowo chciałam się cofnąć, ale złapał mnie za ramię. – Chcę być tym, czego potrzebujesz tej nocy.
Potrząsnęłam głową. – Nie wiesz, o co prosisz.
– Może i nie, ale jeśli chcesz mieć wszystko, to teraz właśnie jest ta noc. – Złapał mnie za drugie ramię, podnosząc nas oboje na kolana, jego palce wbiły się we mnie tak mocno, że wiedziałam, że jutro będę miała siniaki. Ten jeden pełen siły ruch sprawił, że serce zaczęło mi szybciej bić. – Żyję od wieków, Merry. Jeśli któreś z nas jest dzieckiem, to ty, nie ja. – Jego słowa były gwałtowne. Nigdy nie widziałam go tak zdecydowanego.
Mogłam powiedzieć: „Sprawiasz mi ból”, ale po części sprawiało mi to przyjemność, więc zamiast tego powiedziałam: – Pierwszy raz cię takiego widzę.
– Wiedziałem, że masz swoją osobistą osłonę nawet wtedy, gdy ze sobą jesteśmy, ale nigdy nie przypuszczałem, jak bardzo się ukrywasz. – Potrząsnął mną dwa razy, tak mocno, że omal nie powiedziałam mu, że mnie to boli. – Nie ukrywaj nic przede mną. – Pocałował mnie, napierając na moje wargi, tak że gdybym ich nie otworzyła, zraniłby mnie zębami. Popchnął mnie na łóżko, ale to mi się już nie podobało. Lubiłam ból, nie gwałt.
Powstrzymałam go, odpychając jego pierś ręką. Był wciąż nade mną, jego spojrzenie było dzikie. – Co ty chcesz zrobić? – spytałam.
– Co się stało podczas twojego ostatniego pojedynku?
Ta zmiana tematu była dla mnie zbyt szybka. – Co takiego?
– Opowiedz mi o swoim ostatnim pojedynku. – Jego głos i twarz były poważne. Wciąż napierał na mnie swoim nagim ciałem.
– Zabiłam go.
– Jak?
Coś mi mówiło, że nie chodziło mu o samą technikę zabijania.
– Nie docenił mnie.
– Ja zawsze cię doceniałem. Więc mnie nie lekceważ. Nie traktuj mnie gorzej tylko dlatego, że nie jestem sidhe. Jestem istotą faerie pełnej krwi. W moich żyłach nie płynie nawet kropla krwi śmiertelników. Nie musisz się o mnie bać. – Jego głos stał się normalny, ale wciąż dźwięczała w nim nutka zawziętości.
Popatrzyłam na jego twarz i zobaczyłam na niej dumę, nie zwykłą męską dumę, a dumę z powodu bycia istotą magiczną. Potraktowałam go gorzej, niż na to zasługiwał, ale… – A jeśli niechcący cię zranię?
– Uzdrowię się – odparł.
Uśmiechnęłam się. W tej chwili kochałam go, może nie była to tego rodzaju miłość, jaką wysławiają bardowie, lecz mimo to miłość. – Dobrze, ale wybierzmy pozycję, w której to ty będziesz dominował, nie ja.
Jego oczy zabłysły zrozumieniem. – Nie ufasz sama sobie.
– Nie – przyznałam.
– W takim razie zaufaj mi. Nie zawiodę cię.
– Obiecujesz?
Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło, łagodnie, jakby całował dziecko. – Obiecuję.
Trzymałam go za słowo.
Skończyło się na tym, że leżałam na brzuchu z rękami ściskającymi chłodny metal framugi łóżka nad głową. Roane przygniatał mnie do łóżka, wbijając się w moje pośladki. Była to pozycja, która dawała mu możliwość pełnej kontroli i sprawiała, że większość mojego ciała odwrócona była od niego. Nie mogłam go dotykać. Wielu rzeczy nie mogłam robić w tej pozycji i właśnie dlatego ją wybrałam. Najbezpieczniej byłoby mnie związać, ale Roane nie lubił zabaw w tym stylu. Poza tym, prawdziwe niebezpieczeństwo nie miało nic wspólnego z moim ciałem. Więzy tak naprawdę nie musiały pomóc, tyle że mogły mi przypominać, że powinnam być ostrożna. Naprawdę bardzo się bałam, że w pewnej chwili zacznę myśleć tylko o swojej przyjemności i Roane niechcący ucierpi.
Gdy tylko wszedł we mnie, wiedziałam już, że nie będzie łatwo. Napełniał mnie przerażeniem, gdy tak podtrzymywał się na rękach, żeby móc z pełną siłą wbijać się we mnie. Widziałam kiedyś, jak pięścią rozwalił drzwi samochodu, gdy chciał przestraszyć pewnego bandytę, którego ścigaliśmy. Miałam wrażenie, że teraz w podobny sposób chce przestraszyć mnie; zupełnie jakby chciał przewiercić mnie na wylot. Uświadomiłam sobie coś, z czego dotąd nie zdawałam sobie sprawy. Do tej pory Roane myślał, że jestem człowiekiem – z domieszką krwi sidhe, ale jednak człowiekiem. Był w stosunku do mnie ostrożny tak, jak ja byłam ostrożna względem niego. Różnica polegała na tym, że ja bałam się, że mogę wyrządzić mu krzywdę swoją magią, a on bał się, że może wyrządzić mi krzywdę swoją siłą fizyczną. Tej nocy nie będzie powstrzymywania się, uważania na drugie. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że to ja mogę zostać zraniona, nie Roane. Seks na skraju prawdziwego niebezpieczeństwa, nie ma nic lepszego. Jeśli dodać do tego magię, mogła to być naprawdę niezapomniana noc.
Złapał szybki rytm, wchodząc i wychodząc ze mnie; za każdym razem, gdy wchodził, rozlegał się odgłos uderzania jednego ciała o drugie. To było to, na co czekałam od tak dawna. Poczułam pierwszą falę rozkoszy. Nagle przestraszyłam się, że skończę, zanim zdążę zbudować magię.
Otworzyłam się duchowo, ale zamiast pozwolić mu wejść, sama sięgnęłam do niego. Otworzyłam jego aurę, jego magię, tak jak wcześniej on rozpinał moją sukienkę. Jego ciało zaczęło zatapiać się w moim, nie fizycznie, ale efekt był zaskakująco podobny. Zatrzymał się. Czułam, jak jego puls przyspiesza, nie od wysiłku fizycznego, a ze strachu. Wyszedł ze mnie zupełnie i przez jedną rozdzierającą serce chwilę myślałam, że już skończył, że wszystko się już skończyło. Potem jednak wszedł we mnie znowu i miałam uczucie, jakby oddawał mi się cały tej nocy.
Bursztynowy i księżycowy blask naszych ciał powiększał się, aż wreszcie pokryci byliśmy kokonem światła, ciepła, mocy. Każde uderzenie jego ciała wzmacniało moc. Każde poruszenie się mojego ciała pod nim rozciągało wokół nas magię jak pancerz, bliski i duszący. Wiedziałam, że próbuję go całego wciągnąć w siebie, a moja magia próbuje z niego czerpać. Zacisnęłam palce na metalowej framudze łóżka, aż metal zaczął się wżynać w moje ciało i mogłam znów myśleć. Roane położył się na mnie, tak że przywierał piersią i brzuchem do moich pleców. W tej pozycji nie mógł wkładać już tyle siły w uderzenia, ale magia rozżarzyła się pomiędzy nami od dotyku takiej ilości skóry. Nasze ciała stopiły się razem, tak jak nasze ręce wcześniej, i poczułam, jak zatapia się w moich plecach, aż nasze serca dotknęły się, trzepocząc razem w tańcu bardziej intymnym niż cokolwiek, co znaliśmy do tej pory.
Nasze serca zaczęły bić razem, jednym rytmem i w końcu staliśmy się jednym sercem, jednym ciałem, jedną istotą i nie wiedziałam już, gdzie kończę się ja, a zaczyna Roane. W tej chwili bliskiej idealnej zgodności po raz pierwszy usłyszałam szum oceanu. Łagodne uderzenia fal o brzeg. Płynęłam bezcielesna, jako plamka światła, i tylko bicie naszych połączonych serc przypominało mi, że wciąż byłam istotą obdarzoną ciałem i magią. W tej bezpostaciowej plamce światła rozlegał się pospieszny, szemrzący dźwięk wody. Szum oceanu gonił uderzenia naszych serc, wypełniając tę plamkę światła. Bicie serc stopiło się z falami. Zatapialiśmy się głębiej i głębiej w oślepiającym kręgu światła, pod wodą, ale nie baliśmy się. Byliśmy w domu. Woda otaczała nas z każdej strony i czułam jej nacisk na nasze serca, tak jakby miała je ona rozkruszyć, ale wiedziałam, że to nie nastąpi. Roane to wiedział. Myśl, pojedyncza myśl, wysłała nas w górę, na powierzchnię niewidzialnego oceanu. Uświadomiłam sobie, jak straszliwie był zimny i wystraszyłam się, ale Roane nie. On był w swoim żywiole. Byliśmy na powierzchni i chociaż wiedziałam, że leżymy w łóżku w jego mieszkaniu, czułam powiew wiatru na swojej twarzy. Zrobiłam duży wdech i nagłe uświadomiłam sobie, że ocean jest ciepły. Woda była ciepła, cieplejsza niż krew, tak ciepła, że niemal gorąca.
Nagle stałam się na powrót świadoma swego ciała. Czułam w sobie Roane’a. Ale fale oceanu obmywały nas. Moje oczy mówiły mi, że wciąż jestem w łóżku, ręce były zaciśnięte na framudze, ale czułam obmywającą nas ciepłą wodę. Niewidzialny ocean wypełnił błyszczące światło naszych złączonych ciał jak woda w akwarium. Nasze ciała były jak knoty zatopione w świeczce, zaczęły być bardziej realne, solidne. Dotyk niewidzialnego oceanu stał się lżejszy. Światło emanujące z naszych skór zaczęło blednąc. Daliśmy się ponieść rozkoszy i ciepło, które było w wodzie, w świetle, zalało nas. Zaczęliśmy krzyczeć. Ciepło przeszło w gorąco i wypełniło mnie całą, wychodząc z mojej skóry, z moich rąk. Z moich ust wydobył się dźwięk, zbyt zwierzęcy, by móc nazwać go krzykiem. Roane uderzał we mnie swoim ciałem, a magia trzymała nas oboje, dopóki nie poczułam, że metal framugi roztapia się pod moim dotykiem. Roane krzyczał, ale to nie był krzyk rozkoszy. W końcu byliśmy wolni. Sturlał się ze mnie i usłyszałam, że spada na podłogę. Odwróciłam się, wciąż leżąc na brzuchu.
Leżał na boku, z jedną ręką wyciągniętą do mnie. Popatrzyłam na jego twarz. Oczy miał rozszerzone i pełne strachu. A potem futro pokryło jego twarz i resztę ciała i opuścił rękę.
Usiadłam na łóżku, wyciągając do niego ręce, wiedząc, że nic nie mogę zrobić. Na podłodze leżała foka. Wielka, rudawa foka, spoglądająca na mnie brązowymi oczami Roane’a. Mogłam tylko patrzeć. Brakowało mi słów.
Foka ruszyła niezdarnie w stronę łóżka, potem na przedzie zwierzęcia ukazał się szew i Roane wyszedł ze środka.
Wstał, zsuwając z ramion swoją nową skórę. Popatrzył na mnie, na jego twarzy malowało się zdziwienie. Płakał, choć nie przypuszczam, by zdawał sobie z tego sprawę.
Podeszłam do niego i dotknęłam jego skóry, jakby chcąc się przekonać, czy faktycznie tam jest. Objęłam go i moje ręce wyczuły, że jego plecy pokryte są skórą tak delikatną i doskonałą, jak reszta jego ciała. Blizny po podpaleniu zniknęły.
Wsunął skórę z powrotem, zanim zdołałam znaleźć odpowiednie słowa. Foka spojrzała na mnie, obeszła pokój wokół w niezręcznych, prawie wężowych ruchach, potem Roane znów wynurzył się spod skóry. Odwrócił się do mnie i zaczął się śmiać.
Chwycił mnie za uda, unosząc ponad swoją głowę, owijając nas oboje foczą skórą. Tańczył ze mną po całym pokoju, podczas gdy łzy płynęły po jego twarzy. Ja również płakałam i śmiałam się równocześnie.
Roane runął na łóżko, kładąc mnie na swojej skórze. Nagle poczułam się zmęczona, straszliwie zmęczona. Musiałam wziąć prysznic i stąd wyjechać. Nie świeciłam już. Byłam prawie pewna, że mogę już zbudować osłonę. Ale nie byłam w stanie utrzymać oczu otwartych. W całym swoim życiu tylko raz się upiłam i film mi się urwał. Teraz czułam się tak samo. Byłam bliska utraty przytomności z powodu Łez Branwyna albo zbyt wielkiej ilości magii.
Zasnęliśmy w swoich ramionach, owinięci skórą. Ostatnia rzecz, jaka by mogła przyjść mi do głowy, to że mogę znajdować się w niebezpieczeństwie. Skóra była ciepła, tak ciepła jak ramiona, którymi otaczał mnie Roane, i wiedziałam, że jest ona żywa, że jest nim. Zapadłam w ciemność otulona ciepłem Roane’a, jego magią i miłością.