Rozdział 17

Wróciłam do swojego mieszkania z włosami wciąż wilgotnymi od prysznica. Doyle upierał się, że to on otworzy drzwi, na wypadek jakichś magicznych pułapek. Podchodził do swojej misji ochroniarza bardzo poważnie, co właściwie nie powinno mnie dziwić. Kiedy uznał, że jest bezpiecznie, weszłam boso na szary dywan. Miałam na sobie hawajską koszulę i luźne męskie szorty, ubranie, które Sholto wziął od Gethina. Jedynie butów nie mogłam od niego pożyczyć. Moje ciuchy były wciąż w hotelowym pokoju, tak nasiąkłe krwią, że nawet bielizna nie nadawała się do użytku. Trochę tej krwi należało do Nerys, trochę do mnie.

Przekręciłam włącznik światła znajdujący się przy drzwiach. Pokój zalało górne światło. Zapłaciłam dodatkowo, żeby móc pomalować mieszkanie na takie kolory, jakie chciałam. Frontowy pokój był pomalowany na blady róż. Kanapa jasnofioletowo-purpurowo-różowa. Fotel w rogu był różowy. Zasłony były różowe, a kokardy przy nich – purpurowe. Jeremy twierdził, że to tak, jakby się było w środku wielkanocnej pisanki. Biblioteczka była biała. Stolik pod telewizor i wieżę był biały. Zapaliłam lampę stojącą przy fotelu, a następnie światło nad niewielkim białym kuchennym stołem i krzesłami. Koronkowe białe zasłonki otaczały wielkie okno u szczytu stołu. Za oknem było czarno i jakoś przerażająco. Zaciągnęłam zasłonki, odcinając noc od światła. Przez chwilę stałam przed jedynym obrazem we frontowym pokoju. Była to reprodukcja Łapania motyli W. Scotta Milesa. Na obrazie przeważała zieleń, a motyle zostały namalowane naturalistycznie, więc były małe punkciki różu i purpury pośród tej zieleni. Ale nie wybiera się obrazu dlatego, że pasuje do pokoju -wybiera się obraz raczej dlatego, że do nas przemawia. Dlatego, że mówi coś takiego, co codziennie warto sobie przypominać. Obraz ten zawsze napełniał mnie spokojem, był taki idylliczny, ale tej nocy był po prostu obrazkiem. Tej nocy nic mi nie sprawiało przyjemności. Przeszłam do sypialni.

Doyle stał, milcząc, gdy włączałam wszystkie światła w mieszkaniu, jak dziecko, które boi się koszmarów. Światło miało odegnać złe rzeczy. Kłopot w tym, że to, co złe, znajdowało się teraz w mojej głowie. Nie było światła wystarczająco jasnego, by to odegnać.

Poszedł za mną do sypialni. Wchodząc, włączyłam górne światło.

– Podoba mi się to, jak urządziłaś swoją sypialnię – powiedział.

Odwróciłam się do niego. – Co masz na myśli?

Jego twarz pozostała bez wyrazu, nie do odczytania. – Salon był bardzo… różowy. Bałem się, że sypialnia też taka będzie.

Popatrzyłam wokół na lekko szare ściany z burgundowymi lamówkami z jasnofioletowymi, różowymi i białymi kwiatami. Łóżko było królewskich rozmiarów, sięgało prawie do samych drzwi. Kapa na łóżko była ciemnoburgundowa, a na niej leżały poduszki: purpurowe, jasnofioletowe, różowe i kilka czarnych, ledwie kilka. Szafa ubraniowa zrobiona była z drzewa wiśni, polakierowana tak ciemno, że prawie czarna. Pasowała do niej bieliźniarka przy oknie. Jeremy twierdził, że moja sypialnia wygląda jak pokój faceta, z ledwie kilkoma śladami interwencji jego dziewczyny. W kącie najbardziej oddalonym od drzwi stała polakierowana na czarno szafka z wyrzeźbionymi na niej żurawiami i górami. Żuraw był znakiem mojego ojca. Lubiłam myśleć, że podobałaby się mu. Na niej stał filodendron, który urósł tak duży, że gałązki opadały jak zielone włosy wokół pięknego pnia.

Rozejrzałam się po pokoju i nagle poczułam, jakby nie był mój. Odwróciłam się do Doyle’a. – Zupełnie jakby ci robiło jakąś różnicę, w jakich kolorach jest moja sypialnia.

Nie zareagował, a jego twarz stała się jeszcze bardziej zagadkowa, pojawiła się na niej odrobina arogancji, co przypomniało mi Sholta.

Mój komentarz był złośliwy, taki zresztą miał być. Byłam na niego wściekła. Wściekła, że nie zabił Nerys. Wściekła, że zmusił do tego mnie. Wściekła o wszystko, nawet o rzeczy, które nie były jego winą.

Popatrzył na mnie zimnym wzrokiem. – Masz rację, księżniczko Meredith, twoja sypialnia mnie nie interesuje. Jestem kastratem.

Pokręciłam głową. – Nie jesteś, i w tym cały problem. Żaden z was, strażników, nie jest. Ona po prostu się wami nie dzieli.

Wzruszył ramionami, czyniąc to nie bez wdzięku. Skrzywił się.

– Jak bardzo jesteś ranny? – spytałam.

– Chwilę temu byłaś jeszcze na mnie zła, teraz już nie jesteś. Dlaczego?

Usiłowałam ująć to w słowa. – To nie twoja wina.

– Co nie jest moją winą?

– Nie zagrażasz mi. Uratowałeś mi życie. Nie wysłałeś po mnie sluaghów. To nie ty obudziłeś moją moc. To nie twoja wina. Jestem wściekła i muszę się na kimś wyżyć, ale nie powinieneś płacić za cudze winy.

Uniósł ze zdziwieniem brwi. – Bardzo oświecona postawa jak na księżniczkę.

Potrząsnęłam głową. – Daruj sobie tytuły. Jestem Meredith, po prostu Meredith.

Brwi uniosły się jeszcze wyżej i spojrzał na mnie tak szeroko otwartymi oczami, że nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Śmiech brzmiał normalnie, dobrze mi zrobił. Usiadłam na brzegu łóżka i raz jeszcze potrząsnęłam głową. – Nie sądziłam, że będę się śmiać tej nocy.

Ukląkł przede mną. – Zabijałaś już przedtem – dlaczego tym razem było inaczej?

Spojrzałam na niego, zaskoczona, że tak dokładnie rozumiał, co mnie dręczy. – Dlaczego zabicie Nerys było tak ważne?

– Sidhe dochodzi do mocy poprzez rytuał, ale to nie znaczy, że ta moc będzie się jeszcze potem objawiać. Po pierwszym użyciu mocy sidhe muszą przelać krew w walce. – Położył ręce po obu stronach łóżka, ale mnie nie dotknął. – To coś w rodzaju krwawej ofiary; to oznacza, że moc nie wróci do stanu snu, lecz dalej będzie rosnąć.

– Krew sprawia, że zbiory rosną – powiedziałam.

Skinął głową.- Magia śmierci jest najstarszą z magii, księżniczko… – Uśmiechnął się przepraszająco, po czym wypowiedział cicho moje imię: – Meredith.

– Więc musiałam zaszlachtować Nerys, żeby moja magia nie powróciła do stanu hibernacji?

Skinął głową raz jeszcze.

Spojrzałam w tę poważną twarz. – Powiedziałeś, że sidhe dochodzi do mocy po przejściu rytuału. Nie przechodziłam żadnego rytuału.

– Noc, którą spędziłaś z roanem, była twoim rytuałem. Potrząsnęłam głową. – Ale myśmy nie odprawiali tamtej nocy żadnych rytuałów.

– Jest wiele sposobów na obudzenie mocy. Walka, złożenie ofiary, seks i wiele innych. To nie takie zaskakujące, że twoja moc obudziła się poprzez seks. Wywodzisz się z trzech różnych bóstw płodności.

– Właściwie to z pięciu. Ale wciąż nie rozumiem.

– Twój roane był pokryty Łzami Branwyna; na tę jedną noc stał się kochankiem sidhe. Dopełnił cię swoją mocą.

– Wiedziałam, że to była magia, ale nie sądziłam… – Głos mi zamarł. Popatrzyłam na niego z dezaprobatą. – Rytuał powinien być czymś więcej niż tylko dobrym seksem.

– Dlaczego? Czyż z seksu nie bierze się cud życia? Co może być większego?

– Magia uzdrowiła Roane’a, pozwoliła mu odzyskać jego foczą skórę. Nie próbowałam go uleczyć, bo nawet nie wiedziałam, że mogę.

Doyle usiadł na skraju łóżka, długie nogi podkulił obok szafy. – Uleczenie roane’a bez skóry to nic takiego. Widziałem sidhe podnoszące góry z morza albo sprowadzające powódź na miasta, kiedy budziła się ich moc. Ty miałaś szczęście.

Nagle zaczęłam się bać. – To znaczy, że przebudzenie się mojej mocy mogłoby wywołać klęskę żywiołową?

– Tak.

– Ktoś powinien mnie ostrzec.

– Nikt nie spodziewał się, że uciekniesz, więc nie mogliśmy ci dać pożegnalnej rady. Nikt też nie spodziewał się, że drzemie w tobie moc. Królowa uważała, że jeśli siedem lat z Griffinem i lata pojedynków nie obudziły w tobie mocy, to najwidoczniej nie masz niczego, co można by było obudzić.

– Dlaczego w takim razie moja moc obudziła się właśnie teraz, po tylu latach?

– Nie wiem. Wiem tylko, że jesteś Księżniczką Ciała i że masz moc w obydwu dłoniach.

– Dlaczego tak myślisz? Przecież to rzadkość u sidhe.

– Twoje ręce rozpuściły dwa metalowe pręty łóżka. Dwa pręty, każdy inną ręką.

Wstałam i odsunęłam się od niego. – Skąd o tym wiesz?

– Obserwowałem cię z balkonu, gdy spałaś. Widziałem wezgłowie.

– Dlaczego się nie pokazałeś?

– Byłaś pogrążona w czymś w rodzaju narkotycznego snu. Wątpliwe, żeby udało mi się ciebie obudzić.

– Dlaczego w takim razie nie ujawniłeś się tej nocy, kiedy użyłeś pająków? Nocy, gdy byłam u Alistaira Nortona?

– Masz na myśli tego człowieka, który oddawał cześć sidhe? Zatkało mnie. Popatrzyłam na niego. – O czym ty mówisz?

Kiedy to Norton oddawał cześć sidhe?

– Wtedy, gdy kradł z kobiet moc za pomocą Łez Branwyna.

– Ależ ja tam byłam. Prawie stałam się jedną z jego ofiar. Nie było tam ceremonii wywoływania sidhe.

– Każdy uczeń w tym kraju wie, że gdy zostaliśmy tu zaproszeni, zabroniono nam jednej rzeczy.

– Nie możemy wynosić się na bogów. Nie można nam oddawać czci. Czytałam o tym w domu u mojego ojca, poza tym uczyłam się o tym w szkole na lekcjach historii.

– Zapomniałem, że jako jedyna z nas uczyłaś się z ludźmi. Królowa była wściekła, kiedy dowiedziała się, że książę Essus oddał cię do szkoły publicznej.

– Próbowała mnie utopić, kiedy miałam sześć lat. Chciała mnie utopić jak czystej krwi szczeniaka, który okazał się kundlem. Wydaje mi się, że miała gdzieś, do jakiej szkoły poszłam.

– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział królową równie zaskoczoną jak wtedy, gdy książę Essus zabrał ciebie i swoją świtę i zaczął żyć wśród ludzi. – Uśmiechnął się – błysk bieli na czarnej twarzy. – Kiedy zrozumiała, że książę nie będzie znosił znęcania się nad tobą, zaczęła zabiegać, żeby wrócił na dwór. Dużo mu oferowała, ale i tak wrócił dopiero po dziesięciu latach. W tym czasie zdążyłaś już zmienić się z dziecka w kobietę.

– Jeśli była tak wściekła, dlaczego pozwalała, żeby tak wielu członków Dworu Unseelie nas odwiedzało?

– Królowa i książę bali się, że staniesz się zbyt podobna do ludzi, jeśli nie będziesz miała kontaktu z dworem. Poza rym królowa nie zaakceptowała wyboru twojego ojca co do świty.

– Masz na myśli Keelin – powiedziałam.

Skinął głową. – Królowa nigdy nie zrozumiała, dlaczego upierał się przy wyborze istoty magicznej, która nie była sidhe, na twoją towarzyszkę.

– Keelin jest pół skrzatem, jak moja babcia.

– I pół goblinem – dodał Doyle. – A tych próżno szukać wśród twoich przodków.

– Gobliny służą w piechocie w armii Unseelie. Sidhe wymawiają wojnę, ale to gobliny ją zaczynają.

– Cytujesz teraz swojego ojca.

– Owszem. – Poczułam się nagle zmęczona. Krótkotrwała poprawa nastroju, niewiarygodne możliwości mocy, powrót na dwór – nic z tego nie mogło odegnać ode mnie zmęczenia. Jedna rzecz nie dawała mi jeszcze spokoju. – Powiedziałeś, że Alistair Norton oddawał cześć sidhe. Co to właściwie znaczył

– To znaczy, że używał rytuału do wywołania sidhe, kiedy był w kręgu mocy. Rozpoznałem symbole. Nie widziałaś żadnego rytuału, bo nawet najmniej wyedukowany człowiek wie, że nikomu nie wolno wzywać mocy sidhe.

– Odprawiał rytuał jeszcze przed przyjściem kobiet – domyśliłam się.

– No właśnie.

– Widziałam w lustrze sidhe, ale nie mogłam dojrzeć twarzy. Czy nie domyślasz się, kto to mógł być?

– Nie, ale miał tak silną moc, że nie mogłem się przez nią przedostać. Mogłem tylko wysłać pająki i swój głos. Pokój był naprawdę bardzo dobrze zabezpieczony.

– Więc ten sidhe pozwalał…

– Lub pozwalała – wtrącił Doyle.

– … lub pozwalała, żeby oddawano mu cześć i dał śmiertelnikowi Łzy, żeby ich użył przeciwko innej istocie magicznej.

– W zasadzie ludzie z domieszką naszej krwi nie są uznawani za istoty magiczne, ale niech będzie.

– Pozwalanie na oddawanie czci grozi karą śmierci.

– A pozwalanie na użycie Łez przeciwko innej istocie magicznej grozi torturami – nawet wiecznymi. Niektórzy wolą śmierć.

– Czy powiedziałeś królowej?

Doyle podniósł się. – Powiedziałem jej o sidhe, która pozwala, by oddawano jej cześć, i o Łzach. Powinienem też powiedzieć jej o tym, że masz moc ciała i że przeszłaś rytuał krwi. Musi też wiedzieć, że to nie Sholto jest zdrajcą, a ktoś, kto posłużył się jej imieniem.

Otworzyłam szeroko oczy. – Chcesz powiedzieć, że wysłała ciebie jednego przeciwko Sholtowi i wszystkim sluaghom?

Doyle popatrzył na mnie.

– Nie obraź się, ale to trochę za mało przeciwko nim wszystkim – powiedziałam.

– Królowa wysłała mnie, żebym sprowadził cię do domu, zanim jeszcze Sholto opuścił Saint Louis. Przyjechałem tej nocy, kiedy wysłałem ci na pomoc pająki. Sholto wyruszył tutaj dopiero następnego dnia.

– Więc ktoś odkrył, że królowa chce mnie sprowadzić do domu, i w ciągu dwudziestu czterech godzin powziął plan zabicia mnie.

– Na to wygląda.

– Z wyjątkiem wypadków, gdy wysyłała cię, żebyś kogoś zabił, nie opuszczałeś królowej od jakichś sześciuset, ośmiuset lat.

– Od tysiąca dwudziestu trzech lat, jeśli chodzi o ścisłość.

– Nie chce mojej śmierci. Dlaczego więc wysłała ciebie? Są przecież strażnicy, którym bardziej ufa?

– Chciałaś chyba powiedzieć: bardziej ich lubi.

Zastanowiłam się nad tym chwilę, po czym skinęłam głową. – Masz rację. Swoją drogą, to najdłuższa rozmowa, jaką odbyliśmy. Dlaczego więc wysłała ciebie, swoją Ciemność?

– Królowa chce, żebyś wróciła. Ale bała się, że jej nie uwierzysz. Jestem jej symbolem. Ciemność posłana z jej mieczem w dłoni, z jej magią w ciele, na dowód szczerości intencji.

– Dlaczego tak jej zależy na tym, żebym wróciła? Wysłała cię po mnie, jeszcze zanim obudziła się we mnie moc – co było niespodzianką dla nas wszystkich. Dlaczego zmieniła zdanie? Dlaczego moje życie stało się nagle takie cenne?

– Nigdy nie skazała cię na śmierć.

– Ale nigdy też nie przeszkodziła tym, którym na niej zależało.

Ukłonił się lekko. – Nie będę się spierał.

– Dlaczego więc zmieniła zdanie?

– Nie wiem, Meredith. Wiem tylko, że sobie tego życzy.

– Nigdy nie zadajesz pytań, co?

– A ty z kolei zadajesz ich zdecydowanie za dużo.

– Być może, ale akurat na to jedno pytanie chciałabym usłyszeć odpowiedź, zanim wrócę.

– Które pytanie masz na myśli?

Spojrzałam na niego z politowaniem. – Dlaczego zmieniła zdanie? Muszę wiedzieć, zanim zdam się na jej łaskę i niełaskę.

– A jeśli nie zdradziła powodu?

Zastanowiłam się. Czy warto tracić na zawsze Krainę Faerie z powodu braku odpowiedzi na jedno pytanie? To był zbyt poważny temat, żeby sobie nim teraz zaprzątać głowę.

– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Wiem tylko, że jestem nieziemsko zmęczona.

– Jeśli pozwolisz, użyję lustra w łazience, żeby skontaktować się z królową i przekazać jej najświeższe wiadomości.

Skinęłam głową. – Obsłuż się sam.

Ukłonił się tak nisko, na ile pozwalały rozmiary sypialni, po czym skierował się do drzwi łazienki, które znajdowały się za rogiem, tak że nie widzieliśmy ich z miejsca, w którym byliśmy.

– Skąd wiesz, gdzie jest łazienka? – spytałam.

Odwrócił się do mnie, jego twarz była znowu nieprzenikniona. – Widziałem prawie całe mieszkanie. Gdzie jeszcze mogłaby być?

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Albo nie było tego widać na mojej twarzy, albo zignorował to, bo poszedł jak gdyby nigdy nic za róg. Usłyszałam otwieranie i zamykanie drzwi.

Usiadłam na skraju łóżka, próbując przypomnieć sobie, gdzie położyłam śpiwór. Doyle uratował mi tej nocy życie – powinnam mu się jakoś odwdzięczyć. Odstąpiłabym mu łóżko, ale byłam tak zmęczona… Poza tym, dopóki nie wiedziałam dokładnie, dlaczego mnie uratował, powinnam się powstrzymać przed okazywaniem wdzięczności. Na Dworze Unseelie są rzeczy gorsze niż śmierć. Idealnym przykładem była Nerys. Znak królowej nie mógł być naruszony przez żadne zaklęcie. Nie mogłam więc czuć się całkowicie bezpieczna, a co za tym idzie, i na wyrazy wdzięczności było za wcześnie. Znalazłam śpiwór w szafce w salonie. Rozłożyłam go w nogach łóżka i przewietrzyłam. Nagle usłyszałam krzyk dobiegający z łazienki. Doyle mówił coś podniesionym głosem. Ciemność Królowej i królowa kłócili się. W każdym razie takie odniosłam wrażenie. Zastanawiałam się, czy powie mi, czego dotyczyła ta kłótnia, czy też będzie to jeszcze jedna tajemnica.

Загрузка...