Kay czekał na nią po lekcjach. Przeciskając się przez tłum wylewający się z budynku szkoły, zarzuciła plecak na ramię. Chłopak siedział na wysokim murku.
– Co się dzieje? – zapytała Billi.
– Przeczytaj – odpowiedział Kay, podając jej kartkę papieru.
Był to mail od ordynatora jakiegoś oddziału dziecięcego. Pisał, że w ciągu ostatnich dwóch dni zmarło czworo dzieci. W każdym przypadku serca dzieci po prostu przestały bić. Sekcje zwłok niczego nie wyjaśniły. Każde z dzieci znalazło się w szpitalu z powodu drobnych zabiegów: usunięcia migdałków, udrożnienia ucha, a jedno z nich, Rupresh Patel, z powodu wrastającego paznokcia.
– Czy ojciec sądzi, że to coś nadnaturalnego?
– Tego musimy się dowiedzieć.
Główny budynek szpitala China Wharf był wysoką pięciopiętrową wiktoriańską budowlą, cuchnącą starością. Czuło się w niej wszechogarniającą wilgoć: zielony nalot oblepiał rury kanalizacyjne, a drewniane ramy okien były zbutwiałe i popękane. Do budynku nigdy nie docierało słońce, bo stał w cieniu olbrzymich wieżowców pobliskiej Canary Wharf. Przed wejściem kilku pacjentów z ziemistymi twarzami siedziało na wózkach, z odrętwieniem wpatrując się w te przeszklone bastiony dobrobytu. Obok nich stały trzy pielęgniarki, paląc papierosy, jedna obok drugiej, pod płócienną markizą.
– No to do roboty – powiedziała Billi, wchodząc przez główne wejście do szpitala.
Przecisnęli się obok rejestracji dla pacjentów ambulatoryjnych. Wszystkie miejsca były zajęte, ludzie siedzieli nawet na podłodze. W poczekalni dostrzegli wiele dzieci, niektóre w wózkach, inne w ramionach rodziców. Wyjątkowo zmęczony recepcjonista przeszukiwał tłum, aby wyłapać najcięższe przypadki. Przypominało to telewizyjne wiadomości z krajów Trzeciego Świata. Billi przepychała się przez tłum w kierunku windy. Kay stał nieruchomo. W samym środku poczekalni, z przymrużonymi oczami.
– Co się dzieje? – zapytała.
– Słyszysz coś? – Miał zatroskaną minę.
Billi się skupiła.
– Płaczące dzieci. Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami.
– Nie potrafię wyjaśnić. Może to nic takiego.
– No to w porządku. Chodźmy.
Kay odnalazł plany szpitala w internecie – oddział dziecięcy mieścił się na ostatnim piętrze. Wśliznęli się do windy wraz z grupą zwiedzających. Kay wyjął pudełko czekoladek przewiązane kokardką. Jeśli ktoś ich zatrzyma, będą udawać, że przyszli w odwiedziny.
W końcu dotarli na właściwe piętro. Przez drewniane wahadłowe drzwi weszli na korytarz, wzdłuż którego ciągnął się rząd ponurych sal. Ktoś, dawno temu, starał się rozweselić to smutne wnętrze, malując na ścianach postacie bohaterów kreskówek, kolorowe tęcze i portrety roześmianych pacjentów. Ale wraz z upływem czasu i postępującym zaniedbaniem na ścianach pokazały się plamy wilgoci, a z uśmiechniętych buź zaczęła łuszczyć się farba, która wyglądała jak chora, zażółcona skóra. Po każdej stronie korytarza znajdowały się cztery sale, dalej oddział intensywnej terapii z inkubatorami, a za nim oddział położniczy,
– Ty sprawdź tutaj. – Kay wskazał na zachodnią część oddziału. – Ja pójdę tam. Krzyknij, jeśli zobaczysz coś dziwnego.
Billi spodziewała się, że oddział będzie ożywiony, wypełniony hałasem, że usłyszy śmiech, będzie panowało podniecenie. Ale nic takiego się nie działo. Siostra oddziałowa ukryta była za masywnym biurkiem. Z pokoju dla personelu ze starego telewizora dobiegały dźwięki popularnego serialu. Dwie pielęgniarki, jak otumanione, leżały w fotelach, wpatrując się tępo w migający obraz. Billi ruszyła wzdłuż korytarza, walcząc z uczuciem lodowatego niepokoju.
Dzieci leżały apatycznie w łóżkach i patrzyły na nią z nieufnością.
Czego szukała? Stały tu łóżka, w nich chore dzieci. Czego się tu spodziewać? Znajdowała się w szpitalu. Kolejne paranoiczne urojenie ojca. Nie widziała Kaya – gdzie on łazi? Chciała po prostu wrócić do domu.
– Przepraszam cię kochanie, czy przyszłaś w odwiedziny?
– Pielęgniarka wyrosła jak spod ziemi. – Te dzieci potrzebują odpoczynku i jeśli nie przyszłaś do kogoś z wizytą, powinnaś wyjść. – Mówiła głosem zmęczonym, ale stanowczym, nie szorstko, ale pewnie.
Billi pokazała na najbliższe drzwi i zaczęła iść w ich kierunku.
– Przyszłam się zobaczyć – podeszła bliżej i zobaczyła nazwisko „Rebeka Williamson" – z moją koleżanką Becky. Tylko na chwilę. – I weszła do pokoju.
Lampy były wyłączone, a zasłony zaciągnięte, światło padało jedynie z otaczających dziewczynkę monitorów. Widać było, że chora śpi. Była mała, mogła mieć siedem albo osiem lat. Do ręki podłączono jej kroplówkę, a do palca przytwierdzono czujnik pulsu, rurki wspomagające oddychanie wychodziły z jej nosa. Miała rzadkie włosy, przez które przeświecała skóra czaszki – delikatna, poprzecinana niebieskimi żyłkami. Billi chciała tu sekundę zaczekać, a potem wyśliznąć się i odnaleźć Kaya.
Dziewczynka otworzyła oczy. Kiedy brała oddech, brzmiało to tak, jakby próbowała wessać powietrze wbrew woli swego ciała.
– Cześć – powiedziała. Miała delikatny, słabiutki głos.
Billi zamierzała wyjść, ale spojrzała w oczy dziecka i zobaczyła w nich palące się życie. Dziewczynka chciała coś zrobić, zamiast czekać w ciemnościach. Wewnątrz niej kryla się wola walki.
– Cześć… Rebeko.
Rebeka wydmuchała powietrze i z wielkim trudem wzięła kolejny oddech. Jej wychudłe ciało drżało pod kołdrą.
– Czy są tutaj moi rodzice?
– Nie, ale pewnie za chwilę przyjdą.
Dziewczynka się rozpłakała. Jej głowa delikatnie drgała, a łzy zbierały się i spływały po policzkach. Nie słychać było szlochu, tylko krótki, słaby urywany dźwięk. Billi rozejrzała się po pokoju i dostrzegła pudełko chusteczek. Podała kilka Rebece. Obserwowała, jak dziewczynka z wysiłkiem podnosi je do oczu i jak męczy ją wycieranie łez. Wilgotne chusteczki spadały na podłogę.
– Przepraszam cię – odezwała się Rebeka – ale bardzo się boję.
Billi nie wiedziała, co powiedzieć. Pocieszanie chorych to zadanie szpitalników, a nie templariuszy. Patrzyła, jak wychudła klatka piersiowa dziewczynki podnosi się i opada. Pod piżamą widać było żebra.
Rebeka odwróciła się do Billi. Skupiła wzrok na srebrnym krzyżyku, który wisiał na jej szyi.
– Czy wierzysz w Boga? – zapytała.
Czy wierzy? Billi z przyzwyczajenia dotknęła krzyżyka. Połowę swego życia modliła się do Allacha, drugą do Jezusa. Kiedyś zapytała Arthura, jak powinna się modlić. Jego odpowiedź, jak na mistrza templariuszy, brzmiała heretycko. Nie wiedział i był przekonany, że Bóg, niezależnie od tego, kim jest, w ogóle o to nie dba.
– Chyba tak – odpowiedziała.
– Dlaczego?
Billi patrzyła na umierające dziecko, na to, jak jego kruche palce kurczowo trzymały się prześcieradła.
– Myślę, że musi istnieć jakaś przyczyna tego, że świat jest, jaki jest. Powody, dla których – Billi wsłuchiwała się w okropny zasysający dźwięk aparatury – dzieją się złe rzeczy.
Rebeka przymknęła oczy.
– Moja mama nigdy się nie modliła. – Jej oddech był nie możliwie płytki i cichutki. – A teraz robi to bez przerwy.
– Billi! – W drzwiach stanął Kay. – Wszędzie cię szukam.
Spojrzał na Rebekę i jego oczy zrobiły się ogromne. Podszedł, chwycił Billi za ramię.
– Wychodzimy. Natychmiast!
– Co się stało?
– Musimy zdać relację Arthurowi – powiedział Kay, wycofując się i ciągnąc Billi za sobą. Był przerażony. Jego oczy wpatrywały się w ciemne kąty pokoju.
Billi się wyrwała.
– Przestań wariować! O co chodzi?
Kay wyglądał tak, jakby chciał uciec, ale odwrócił Billi twarzą do dziewczynki. Sam stanął za nią i zakrył jej oczy swoją dłonią. Billi poczuła, jak zimne ma ręce.
– Co robisz?
– Patrz. – Powoli przesuwał palce, pozwalając, aby filtrowały widok. Billi zamrugała i pajęczyna otaczającej ją rzeczywistości zaczęła się rwać.
Samotne dziecko więdnie w szpitalnym łóżku owinięte białymi prześcieradłami i patrzy na nią oczodołami pełnymi robaków. Coś wije się pod cienką skórą dziewczynki. Groteskowo wychudłe muchy żerują na jej cieknącym, sączącym się ciele, z płuc chorej wydobywa się obrzydliwy gnijący zapach. Dziewczynka oddycha z otwartą buzią, w której widać pożółkłe, zepsute zęby, poczerniałe dziąsła, a jej pokryty wydzieliną język zwisa między białymi wargami.
– Nie – szepnęła Billi, cofając się i potrząsając głową wypełnioną przerażającymi obrazami. Potknęła się na korytarzu, próbując przełknąć gorzki, metaliczny smak żółci, zbierający się w jej gardle. Kay dogonił ją i wyciągnął na klatkę schodową. Billi oparła się o ścianę, zacisnęła zęby, czekając, aż mdłości ustąpią.
– Co to jest? Co się z nią dzieje? – Nigdy czegoś takiego nie wiedziała. Nie pamiętała żadnych tego rodzaju obrazów, nawet ze starych manuskryptów czy pamiętników templariuszy. Kay ją objął. Jego klatka piersiowa dotknęła jej pleców.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział i odwrócił się plecami do drzwi. – Ale myślę, że to dopiero początek.
Billi dzwoniła do ojca, a Kay zamawiał herbatę. Znaleźli jakąś zapyziałą kawiarnię, oddaloną od głównej ulicy, prawie pustą, w kącie siedział tylko starszy mężczyzna z brodą, który mówił do siebie, mieszając kawę. Na ścianach wisiały wyblakłe plakaty przedstawiające plaże na Karaibach i pokryte śniegiem Alpy, z wystrzępionymi i pożółkłymi krawędziami. Nie mogła się dodzwonić – od razu odzywała się poczta głosowa. W końcu udało jej się złapać Percy'ego. Kazał im czekać, był już w drodze.
Kiedy wróciła do stolika, Kay już przy nim siedział z herbatą i bułeczkami. Okrył swój parujący kubek dłońmi, ale jego palce nadal drżały.
– Wszystko w porządku? – zapytała. Kay uśmiechnął się blado.
– Bywało lepiej.
– Co się działo z tym dzieckiem?
– Choroba, zaraza atakuje ją z Nieziemskiego Królestwa. Te… muchy zżerają jej duszę. Widziałem jej aurę – ledwie się jarzyła. Kiedy skończą, jej ciało po prostu umrze.
– Nie możesz temu zapobiec, czegoś zrobić? – Znowu poczuła skurcze żołądka, przypominając sobie żerujące muchy. Kay nawet na nią nie spojrzał.
Mała dziewczynka umrze i nic nie mogą zrobić. Billi pomyślała o Rebece, która leży w samotności i tępo patrzy w sufit. Tak będzie wyglądał jej koniec, jej niewidoczna, bezsensowna śmierć. Ostatnie wspomnienie, jakie zabierze ze sobą do grobu, to widok żarzącej się na suficie żarówki. Może Arthur będzie wiedział, jak ją uratować. Chwileczkę, czy nie czytała gdzieś, że ludzie mogą żyć bez duszy?
Kay uniósł brwi, odczytując jej myśli.
– Kiedy nie ma się duszy, lepiej umrzeć, Billi.
Starała się nie myśleć o małym chłopcu, którego musiała zabić w czasie swojej Próby, o Aleksie Weeksie.
Kay pochylił się nad stołem, podniósł delikatnie jej podbródek i spojrzał jej w oczy.
– Billi, ludzie bez duszy nie mają jedynej boskiej części – oddechu Boga. Ścieżka takiej istoty wiedzie tylko ku potępieniu. Jedynie najokrutniejsze, najbardziej złe osoby mogą rozważać życie bez duszy.
– Albo najbardziej zdesperowane.
Billi nie mogła przestać myśleć o małej Rebece.
– Człowieka bez duszy wypełnia próżnia, przyczyna okropnego, niekończącego się głodu. Głodu, który desperacko próbuje zaspokoić…
– Krwią – dokończyła Billi. Stąd się wzięła legenda o wypijających krew potworach. Templariusze nadal mają jedną z największych okultystycznych bibliotek w Christendom, dorównuje jej jedynie biblioteka watykańska, ale tylko dlatego, że ma w swych zbiorach egzemplarze skradzione templariuszom.
Kay pokiwał twierdząco głową.
– Smak duszy człowieka pozostaje w jego krwi, w jego ciele. Wygłodniałe Zjawy tym się żywią. Krew zaspokaja ich potrzeby, ale nie na długo. Muszą zabić znowu. I znowu. Za każdym razem krew, którą piją, pozostawia coraz większy niedosyt. Najgorsi z nich zaczynają żywić się ciałem.
Wampiry. Nosferatu. Lamie. Każda kultura na swój sposób nazywa Wygłodniałe Zjawy. Templariusze używają starego arabskiego słowa.
– Ghule – powiedziała Billi. – Myślisz, że Rebeka stanie się jedną z nich?
Kay pokręcił głową.
– Nie wydaje mi się, bo to sprawa świadomego wyboru – musisz oddać swoją duszę, żeby stać się ghulem, a tego Rebeka nie zrobi. – Kay kpiąco zmarszczył brwi. – Chyba powinnaś się bardziej przykładać do nauki okultyzmu. Balin jest pewnie rozczarowany.
– Hej, przykładam się bardziej niż Bors.
Kay znów spoważniał.
– Musisz dobrowolnie oddać swoją duszę komuś, kto ją pożre, komuś z Królestwa Nieziemskiego. Zazwyczaj jest to diabeł i wówczas on sam przekazuje część siebie ciału bez duszy. To nie jest łatwy transfer. Bardzo osłabia istotę nieziemską. Jeden taki pakt może ją osłabić na całe lata. To dlatego tego rodzaju praktyki nie są zbyt popularne. Jeśli byłoby inaczej, diabły wciąż powoływałyby do życia nowe ghule.
– Więc sprzedajesz swoją duszę. Za co?
– Za dobrobyt. Władzę. Nieśmiertelność. – Kay zapatrzył się w okno. – Za nic ważnego.
Billi spoglądała na jego odbicie, w połowie gubiące się w ciemności.
Ghule. To one siały spustoszenie w czasie Żelaznej Nocy. Ale to, że były nieśmiertelne, nie znaczyło, że nie można ich zabić. Nawet ghul nie powróci do życia z odrąbaną głową. To dlatego templariusze uczyli się władać bronią sieczną. Nawet najbardziej nowoczesna broń palna nie zabijała ghuli, a topór jak najbardziej.
– Jak to znosisz, to wszystko, co potrafisz zobaczyć?
Billi była wstrząśnięta, ale wiedziała, że to, co ujrzała, było tylko wyblakłym obrazem. Kay widział z wielokrotnie większą ostrością. Jeśli zawdzięczał to swoim zdolnościom, to Billi była wdzięczna, że sama nie jest Wyrocznią.
– Nie masz wyboru, dostajesz cały pakiet. – Uśmiechnął się, ale był to blady i wymuszony uśmiech.
– Czyli…?
Kay patrzył na swój kubek. Brązowy płyn delikatnie drżał, tak jak jego dłonie. Zrobił długi, spokojny wydech i herbata w kubku znieruchomiała.
– Nigdy do końca nie wiesz. – Spojrzał na nią, jakby zamierzał jeszcze coś dodać, ale opuścił głowę. – Nie wszystko, co widzę, jest okropne.
– A co widzisz?
Kay wyciągnął ręce i rozcapierzył palce.
– Cudowne obrazy, Billi.
Nagle się uśmiechnął i Billi nie mogła uwierzyć, że ma przed sobą Kaya. Jego uśmiech był tak szczery, tak prawdziwy, że czuła się prawie zawstydzona, że go widzi. Był zbyt intymny. Sekretny uśmiech.
– Czasami, Billi, czasami po prostu od ludzi bije jasność. – Przyciągnął do siebie ręce. – Wówczas odzyskujesz wiarę.
Patrząc w jego szczerą twarz, czuła ciepło jego uśmiechu. Tak bardzo chciałaby widzieć świat jego oczami!
– Kay, jesteś tres dziwaczny.
– Ale w dobrym kierunku, prawda?
Billi się roześmiała. Może jednak zostało w nim coś z dawnego Kaya.
– Pamiętasz, jak przekonaliśmy Borsa, że potrafisz przepowiadać przyszłość? Kiedy mu powiedziałeś, że ma tylko dwa tygodnie życia, chyba że zacznie żałować za swoje grzechy? – To była ich jedyna szansa. Bors, najstarszy z giermków, uwziął się na Billi, wciąż ją dręczył. Nigdy nie powstrzymywał uderzeń, nawet podczas sparingów. Kiedyś wylądowała w szpitalu, bo prawie złamał jej rękę. Billi poskarżyła się Arthurowi, który oczywiście nie przejął się sprawą i powiedział, że jeśli nie umie poradzić sobie z Borsem, to sama jest niewiele warta.
Kay kiwał głową, śmiejąc się.
– To było wspaniałe. Bors robił nam codziennie śniadania, odrabiał łacinę i czyścił broń.
Spojrzała w błękitne oczy Kaya, dostrzegając głębię ich koloru. Ucichła, jej śmiech zamarł.
Nagle zadzwoniła komórka. Uratowana przez dzwonek telefonu. Oderwała oczy od Kaya. Na ekranie wyświetlał się nieznany jej numer.
– Halo?
– Billi? Tu Mike.
Mike? Nie mogła uwierzyć. Przez cały tydzień nic i dzwoni akurat dzisiaj?
Spojrzała ze skrępowaniem na Kaya.
– To nie jest dobry moment na rozmowę, Mike.
W każdej chwili mógł się pojawić Percy, pewnie z połową zakonu. Kay nie spuszczał z niej wzroku, więc Billi lekko się skrzywiła i odeszła od stolika.
– Jesteś zajęta? – zapytał Mike. – Pomyślałem, że moglibyśmy w końcu wypić tę obiecaną herbatę. Niedaleko ciebie jest fajna kawiarnia. Zainteresowana?
Billi się zawahała. Po tym, co zobaczyła w szpitalu, wiedziała, że templariuszy czeka teraz trudny okres. Wiedziała, że musi mieć wolne wieczory. Nagle przypomniała sobie, jak ojciec potraktował Mike'a, jak odnosi się do niej, i podjęła szybką decyzję.
– Jasne, z chęcią.
Umówili się na następny wieczór, w pobliżu Temple. Billi zatrzasnęła klapkę telefonu i czekała, aż przyspieszony rytm serca wróci do normy.
Umówiła się z chłopakiem. To było takie proste.
Dlaczego się denerwuje? Schowała komórkę, zastanawiając się, czy nie jest to początek czegoś nowego, czegoś należącego tylko do niej, czegoś poza Zakonem. Poza zasięgiem ojca.
– Z kim rozmawiałaś? – zapytał Kay. Znajdował się tuż za nią, a nie przy stoliku, gdzie powinien pozostać.
– Z kolegą.
– Kto to?
– Kay, opanuj się, nie jesteś moim Aniołem Stróżem!
Natychmiast pożałowała swoich słów. Zobaczyła, jak ciemnieją mu oczy. A niech to! Nie ma teraz czasu, żeby dbać o nadwrażliwe ego Kaya. Zostawił ją na cały rok i teraz musi poradzić sobie z faktem, że Billi ma swoje życie.
– Nie musisz dbać o moje ego – warknął chłopak.
– Ty gnoju!
Nie mogła uwierzyć! Znów czytał w jej myślach! I to teraz, kiedy na nowo zaczynała go lubić. Chyba była ślepa! Kay się wyprostował.
– Słuchaj, nie mam na to wpływu. Nie potrafię nagle się wyłączyć. Nie zrobiłem tego celowo.
– Spadaj!
Owinęła się szalikiem i przesiadła do innego stolika. Tam poczeka na Percy'ego.
Kiedy po nich przyjechał, Billi usiadła na przednim siedzeniu, żeby znaleźć się jak najdalej od Kaya, żeby nawet na niego nie patrzeć. Nie potrzebowała specjalnej mocy, aby czuć, jak jego oczy świdrują tył jej głowy. Nie reagowała, nawet kiedy celowo pchnął jej fotel.
Boże, był taki denerwujący! Jeśli jest w stanie wtargnąć do jej myśli, kiedy tylko chce, jak może mu zaufać? Jak może ukryć swoje uczucia?
Starała się o niczym nie myśleć, a już na pewno nie o nim.
Słyszała, jak Kay sapie ze zdenerwowania. Może jej złość blokuje jego możliwości? I dobrze. Będzie na niego wściekła przez długi czas.
Zaparkowali przy King's Bench Walk i od razu poszli do domu ojca Balina. Tam opowiedzieli Percy'emu i Balinowi o wszystkim, co widzieli. Billi zdziwiła się nieobecnością Arthura, ale ani słowem tego nie skomentowała. Potem Kay został z ojcem Balinem, a Billi w towarzystwie Percy'ego wróciła do domu.
– Gdzie ojciec? – zapytała, kiedy zbliżyli się do drzwi wejściowych.
Percy zmarszczył czoło i spojrzał na nią.
– Nie mogę ci powiedzieć, kotku. Wróci rano.
– Co się dzieje, Percy?
Wzruszył ramionami.
– Nie jestem pewien, ale się dowiemy. Teraz odpocznij.
Popchnął drzwi, wpuścił ją do środka i się pożegnał.
Ściany holu jakby zbliżyły się do siebie, łapiąc ją w pułapkę. Twarze dawnych templariuszy patrzyły na nią z góry, oceniająco. Powiesiła płaszcz obok wizerunku Jakuba de Molay i zaczęła wpatrywać się w twarz ostatniego Wielkiego Mistrza Zakonu. De Molay był dla templariuszy prawdziwym bohaterem. Męczennikiem. Został spalony na stosie, z odwagą przyjmując wyrok inkwizycji, ponieważ wierzył w Zakon. Billi nigdy nie pragnęła zostać bohaterką, a już na pewno nie męczennicą. Chciała być normalna. Chciała chodzić do kina, klubów, umawiać się z chłopakami.
Jutro zobaczy się z Mikiem. Templariusze dali sobie radę bez jej pomocy przez ostatnie dziewięćset lat, więc pewnie poradzą sobie i tej nocy. Odwróciła się od Wielkiego Mistrza. Kuchnia była pusta, na stole stał brudny kubek, pozostawiony przez Arthura. Otworzyła lodówkę, w której znalazła paczkę parówek i mleko. Nadal nie była w stanie jeść wieprzowiny. Może Gwaine miał rację: jeśli już jesteś muzułmaninem, pozostaniesz nim na zawsze. Billi nalała sobie szklankę mleka i poszła spać.