Billi biegła wzdłuż Stoke Newington Church Street. Minęła śmieciarzy ładujących ciężarówki, starego Sikha, który układał owoce przed sklepem warzywniczym, urzędników czekających na przystanku autobusowym. Jej stopy ledwie dotykały ziemi, a złość niosła ją jak na skrzydłach. Brama do parku Clissold była otwarta, wewnątrz wszystko spowijała mgła. Billi przebiegła przez bramę. Nie zmierzała w konkretnym kierunku, po prostu uciekała, jak najdalej.
„Jestem z ciebie dumny”.
Nie mogła wyrzucić z głowy tych słów, tego, w jaki sposób ojciec się uśmiechnął. Do Kaya.
O, tak. Powinna wiedzieć. Kay przecież był Wyrocznią. Kimś ważnym. A ona?
Nie była nawet templariuszką.
Billi przepchnęła się obok dwóch biegaczy w markowych ubraniach i wyprzedziła trzy nianie popychające luksusowe wózki z luksusowymi dzidziusiami. Zachodnie wejście do parku wychodziło na ulicę Green Lane, która nagle wyłoniła się z mgły.
Tak samo jak Kay.
Billi prawie na niego wpadła. Kay wyciągnął przed siebie rękę, uśmiechnął się i – nagle znalazł się na wilgotnej trawie, pojękując i trzymając się za twarz. Billi stanęła nad nim, czując, że kostki jej prawej pięści robią się gorące i powoli pokrywają się siniakami.
– Co ty, do diabła, wyprawiasz?! – zawołał Kay.
Czy teraz Arthur byłby z niego tak samo dumny? Chciała rozzłościć chłopaka, żeby wstał i zaczął się z nią bić. Żeby mogła mu przyłożyć w drugie oko.
Co z niego za templariusz.
Postukała go stopą.
– Wstawaj! – Nie zareagował. Kopnęła go.
– Au!
– Po prostu się podnieś.
Trzy nianie właśnie mijały Billi, przeciągle na nią patrząc i bez wątpienia zapamiętując jej twarz na wypadek rozmowy z policją.
– Na co się gapicie, do cholery?! – wrzasnęła, osuwając się na ławkę. Wciąż miała zaciśnięte pięści i walczyła z gotującym się w niej gniewem. Ciągle miała przed oczami, jak wszyscy wielbią i chwalą Kaya. Cudownego Kaya.
Z drugiej strony, to nie jego wina. Nie do końca. Starała się tego trzymać, ale chęć rozwalenia jego bledziutkiej buźki była nadal niesłychanie silna. Musi się na kimś wyżyć. Opuściła ręce i wpatrywała się w ziemię. I w buty Kaya.
– Dlaczego? – zapytała.
Przesunął się, jakby obawiając się kolejnego ataku.
– Dlaczego co?
– Dlaczego za mną pobiegłeś? Zawsze to robisz. Jak jakiś…
– Anioł Stróż? – zasugerował.
– Jak jakiś zboczeniec.
Przewróciła żartobliwie oczami, pokazując, że się już nie wścieka. Nie potrafiła długo złościć się na Kaya.
Kay się roześmiał. Ławka zaskrzypiała, kiedy siadł koło niej. Opuścił ręce i Billi zobaczyła fioletową opuchliznę wokół jego oka. Będzie miał wielką, paskudną śliwę.
Naprawdę wielką.
– Przepraszam – powiedziała.
Kay siedział bardzo blisko niej, a Billi z jakiegoś powodu wcale nie miała ochoty się odsunąć. Patrzyła na niego spod oka. Był całkiem przystojny, w typie niedożywionego muzyka indie rocka. Kay zapatrzył się na sroki, które w poszukiwaniu jedzenia zlatywały z ogołoconych gałęzi na wilgotną ziemię. Jego jasne oczy pochłaniały obraz – wydawało się, że ten widok po prostu go zachwyca. I oto pojawił się na jego ustach ten sekretny uśmiech, zdradzający, że Kay widzi rzeczy, które Billi chciałaby zobaczyć choć raz.
– Wygląda na to, że się przejaśnia – zauważył. Mgła rozpłynęła się, pozostawiając po sobie tylko rozrzedzone pasma snujące się po ziemi. Poranne słońce jasno świeciło na jaskrawo-niebieskim niebie.
– Dlaczego mój ojciec tak się zachowuje? – zapytała Billi, bo nie potrafiła zadać pytania, które naprawdę cisnęło jej się na usta.
„Dlaczego ojciec mnie nie kocha?”.
– Mylisz się co do niego.
– Jesteś tego pewny?
Przysunął się. Jego głos był cichy. Billi czuła, jak jego oddech delikatnie muska jej policzek. Jego dłoń dotknęła jej ręki i Billi znieruchomiała. Czekała, z bijącym sercem, a część jej mówiła, że to tylko Kay, chłopak, z którym dorastała.
Ale tak nie było. Ten Kay był inny. Odwróciła głowę i poczuła jego oddech na swoich wargach. Opuściła oczy, wpatrując się w jego szyję i koszulkę, pod którą równomiernie wznosiła się i opadała jego klatka piersiowa.
Kay odwrócił głowę i wstał.
Billi siedziała, oszołomiona. Co się właśnie wydarzyło?
Kay przeczesał dłonią włosy i nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, patrzył po prostu pod nogi.
– Po prostu pamiętaj, że mylisz się co do ojca.
Kiedy wrócili, nikt nie skomentował podbitego oka Kaya. Arthur i Elaine nadal siedzieli przy stole, ale resztki po śniadaniu zostały już sprzątnięte. Na blacie leżał śnieżnobiały obrus. Na nim metalowe pudełko po ciasteczkach i mała oprawiona w starą skórę książka.
– W lodówce jest paczka mrożonego groszku – powiedziała Elaine i Billi dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że chodzi o podbite oko Kaya. Chłopak przycisnął lodowatą mrożonkę do twarzy.
Billi usiadła po drugiej stronie stołu, starając się zachować jak największą odległość od Kaya. Wracając z parku, nie odezwali się do siebie ani słowem.
Blaszane pudełko pokrywał miedziany nalot, jego wieko zdobiła twarz królowej Wiktorii i księcia Alberta. Billi nie sądziła, by w środku były ciastka. Książki nie znała.
– Czy to pamiętnik?
Oprawa przypominała inne książki z biblioteki templariuszy, choć ten tom wyglądał na znacznie starszy. Miał okucia z brązu, a litery tytułu wyłożone były płatkami złota. Billi nachyliła się, żeby je odczytać. Kiedy jej oczy powoli się po nich przesuwały, zimny strach wkradał się w jej serce.
– Goecja - przeczytała i spojrzała na ojca. – To niemożliwe.
Było to okultystyczne dzieło króla Salomona na temat wzywania i więzienia bytów nieziemskich: diabłów, malakhimów i Obserwatorów. Billi nie wiedziała, że ta książka wciąż istnieje. Była to księga nekromancji, najczarniejszej magii.
– Skąd ją masz? – Patrzyła nieufnie, jakby widziała przed sobą uśpionego potwora.
– Od pewnego głupca, któremu się wydawało, że może wezwać diabła – odpowiedział Arthur.
– Robisz sobie żarty?
Arthur spojrzał na Billi. Nie wyglądał na żartownisia.
– Co się z nim stało?
– Coś złego – odpowiedział ojciec tonem, który oznaczał koniec rozmowy.
Zdjął wieczko z puszki po ciastkach. W środku, szczelnie owinięte folią bąbelkową, leżało Przeklęte Lustro. Na jego powierzchni widać było zmarszczki, jak na wodzie.
Trudno uwierzyć, że ten mały miedziany dysk spowodował tyle nieszczęść. Ile bólu, cierpień i morderstw zostało w nim zaklętych. Billi pomyślała o uwięzionych Obserwatorach, o Żelaznej Nocy i o Percym, z którego przebitej piersi wypłynęło morze krwi. Jak wielu zginęło z powodu Lustra, ilu jeszcze zginie?
– To jedyny sposób – powiedział Arthur. – Nie możemy zabić Michaela, ale możemy go uwięzić. Za pomocą tego. – Delikatnie dotknął okładki książki. Nawet on się jej bał. – Ściągnąć go do Lustra i uwięzić w Otchłani, z pozostałymi Obserwatorami, na zawsze.
– Nie potraficie! Nawet Salomonowi się to nie udało. Michael jest archaniołem – oświadczyła Billi.
– Salomon zmierzył się z Michaelem, kiedy ten był u szczytu swej potęgi. Teraz nie ma już takiej mocy.
Billi potrząsnęła głową.
– Ale nadal nie ma nikogo tak potężnego, by mógł się tego podjąć.
Arthur się podniósł.
– Jest ktoś taki – powiedział i przesunął małą, śmiertelnie niebezpieczną książeczkę po białym obrusie. W kierunku Kaya.