Rozdział 22

Billi biegła wzdłuż Stoke Newington Church Street. Minęła śmieciarzy ładujących ciężarówki, starego Sikha, który układał owoce przed sklepem warzywniczym, urzędników czekających na przystanku autobusowym. Jej stopy ledwie dotykały ziemi, a złość niosła ją jak na skrzydłach. Brama do parku Clissold była otwarta, wewnątrz wszystko spowijała mgła. Billi przebiegła przez bramę. Nie zmierzała w konkretnym kierunku, po prostu uciekała, jak najdalej.

„Jestem z ciebie dumny”.

Nie mogła wyrzucić z głowy tych słów, tego, w jaki sposób ojciec się uśmiechnął. Do Kaya.

O, tak. Powinna wiedzieć. Kay przecież był Wyrocznią. Kimś ważnym. A ona?

Nie była nawet templariuszką.

Billi przepchnęła się obok dwóch biegaczy w markowych ubraniach i wyprzedziła trzy nianie popychające luksusowe wózki z luksusowymi dzidziusiami. Zachodnie wejście do parku wychodziło na ulicę Green Lane, która nagle wyłoniła się z mgły.

Tak samo jak Kay.

Billi prawie na niego wpadła. Kay wyciągnął przed siebie rękę, uśmiechnął się i – nagle znalazł się na wilgotnej trawie, pojękując i trzymając się za twarz. Billi stanęła nad nim, czując, że kostki jej prawej pięści robią się gorące i powoli pokrywają się siniakami.

– Co ty, do diabła, wyprawiasz?! – zawołał Kay.

Czy teraz Arthur byłby z niego tak samo dumny? Chciała rozzłościć chłopaka, żeby wstał i zaczął się z nią bić. Żeby mogła mu przyłożyć w drugie oko.

Co z niego za templariusz.

Postukała go stopą.

– Wstawaj! – Nie zareagował. Kopnęła go.

– Au!

– Po prostu się podnieś.

Trzy nianie właśnie mijały Billi, przeciągle na nią patrząc i bez wątpienia zapamiętując jej twarz na wypadek rozmowy z policją.

– Na co się gapicie, do cholery?! – wrzasnęła, osuwając się na ławkę. Wciąż miała zaciśnięte pięści i walczyła z gotującym się w niej gniewem. Ciągle miała przed oczami, jak wszyscy wielbią i chwalą Kaya. Cudownego Kaya.

Z drugiej strony, to nie jego wina. Nie do końca. Starała się tego trzymać, ale chęć rozwalenia jego bledziutkiej buźki była nadal niesłychanie silna. Musi się na kimś wyżyć. Opuściła ręce i wpatrywała się w ziemię. I w buty Kaya.

– Dlaczego? – zapytała.

Przesunął się, jakby obawiając się kolejnego ataku.

– Dlaczego co?

– Dlaczego za mną pobiegłeś? Zawsze to robisz. Jak jakiś…

– Anioł Stróż? – zasugerował.

– Jak jakiś zboczeniec.

Przewróciła żartobliwie oczami, pokazując, że się już nie wścieka. Nie potrafiła długo złościć się na Kaya.

Kay się roześmiał. Ławka zaskrzypiała, kiedy siadł koło niej. Opuścił ręce i Billi zobaczyła fioletową opuchliznę wokół jego oka. Będzie miał wielką, paskudną śliwę.

Naprawdę wielką.

– Przepraszam – powiedziała.

Kay siedział bardzo blisko niej, a Billi z jakiegoś powodu wcale nie miała ochoty się odsunąć. Patrzyła na niego spod oka. Był całkiem przystojny, w typie niedożywionego muzyka indie rocka. Kay zapatrzył się na sroki, które w poszukiwaniu jedzenia zlatywały z ogołoconych gałęzi na wilgotną ziemię. Jego jasne oczy pochłaniały obraz – wydawało się, że ten widok po prostu go zachwyca. I oto pojawił się na jego ustach ten sekretny uśmiech, zdradzający, że Kay widzi rzeczy, które Billi chciałaby zobaczyć choć raz.

– Wygląda na to, że się przejaśnia – zauważył. Mgła rozpłynęła się, pozostawiając po sobie tylko rozrzedzone pasma snujące się po ziemi. Poranne słońce jasno świeciło na jaskrawo-niebieskim niebie.

– Dlaczego mój ojciec tak się zachowuje? – zapytała Billi, bo nie potrafiła zadać pytania, które naprawdę cisnęło jej się na usta.

„Dlaczego ojciec mnie nie kocha?”.

– Mylisz się co do niego.

– Jesteś tego pewny?

Przysunął się. Jego głos był cichy. Billi czuła, jak jego oddech delikatnie muska jej policzek. Jego dłoń dotknęła jej ręki i Billi znieruchomiała. Czekała, z bijącym sercem, a część jej mówiła, że to tylko Kay, chłopak, z którym dorastała.

Ale tak nie było. Ten Kay był inny. Odwróciła głowę i poczuła jego oddech na swoich wargach. Opuściła oczy, wpatrując się w jego szyję i koszulkę, pod którą równomiernie wznosiła się i opadała jego klatka piersiowa.

Kay odwrócił głowę i wstał.

Billi siedziała, oszołomiona. Co się właśnie wydarzyło?

Kay przeczesał dłonią włosy i nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, patrzył po prostu pod nogi.

– Po prostu pamiętaj, że mylisz się co do ojca.


Kiedy wrócili, nikt nie skomentował podbitego oka Kaya. Arthur i Elaine nadal siedzieli przy stole, ale resztki po śniadaniu zostały już sprzątnięte. Na blacie leżał śnieżnobiały obrus. Na nim metalowe pudełko po ciasteczkach i mała oprawiona w starą skórę książka.

– W lodówce jest paczka mrożonego groszku – powiedziała Elaine i Billi dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że chodzi o podbite oko Kaya. Chłopak przycisnął lodowatą mrożonkę do twarzy.

Billi usiadła po drugiej stronie stołu, starając się zachować jak największą odległość od Kaya. Wracając z parku, nie odezwali się do siebie ani słowem.

Blaszane pudełko pokrywał miedziany nalot, jego wieko zdobiła twarz królowej Wiktorii i księcia Alberta. Billi nie sądziła, by w środku były ciastka. Książki nie znała.

– Czy to pamiętnik?

Oprawa przypominała inne książki z biblioteki templariuszy, choć ten tom wyglądał na znacznie starszy. Miał okucia z brązu, a litery tytułu wyłożone były płatkami złota. Billi nachyliła się, żeby je odczytać. Kiedy jej oczy powoli się po nich przesuwały, zimny strach wkradał się w jej serce.

Goecja - przeczytała i spojrzała na ojca. – To niemożliwe.

Było to okultystyczne dzieło króla Salomona na temat wzywania i więzienia bytów nieziemskich: diabłów, malakhimów i Obserwatorów. Billi nie wiedziała, że ta książka wciąż istnieje. Była to księga nekromancji, najczarniejszej magii.

– Skąd ją masz? – Patrzyła nieufnie, jakby widziała przed sobą uśpionego potwora.

– Od pewnego głupca, któremu się wydawało, że może wezwać diabła – odpowiedział Arthur.

– Robisz sobie żarty?

Arthur spojrzał na Billi. Nie wyglądał na żartownisia.

– Co się z nim stało?

– Coś złego – odpowiedział ojciec tonem, który oznaczał koniec rozmowy.

Zdjął wieczko z puszki po ciastkach. W środku, szczelnie owinięte folią bąbelkową, leżało Przeklęte Lustro. Na jego powierzchni widać było zmarszczki, jak na wodzie.

Trudno uwierzyć, że ten mały miedziany dysk spowodował tyle nieszczęść. Ile bólu, cierpień i morderstw zostało w nim zaklętych. Billi pomyślała o uwięzionych Obserwatorach, o Żelaznej Nocy i o Percym, z którego przebitej piersi wypłynęło morze krwi. Jak wielu zginęło z powodu Lustra, ilu jeszcze zginie?

– To jedyny sposób – powiedział Arthur. – Nie możemy zabić Michaela, ale możemy go uwięzić. Za pomocą tego. – Delikatnie dotknął okładki książki. Nawet on się jej bał. – Ściągnąć go do Lustra i uwięzić w Otchłani, z pozostałymi Obserwatorami, na zawsze.

– Nie potraficie! Nawet Salomonowi się to nie udało. Michael jest archaniołem – oświadczyła Billi.

– Salomon zmierzył się z Michaelem, kiedy ten był u szczytu swej potęgi. Teraz nie ma już takiej mocy.

Billi potrząsnęła głową.

– Ale nadal nie ma nikogo tak potężnego, by mógł się tego podjąć.

Arthur się podniósł.

– Jest ktoś taki – powiedział i przesunął małą, śmiertelnie niebezpieczną książeczkę po białym obrusie. W kierunku Kaya.

Загрузка...